poniedziałek, 8 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 63

 W drodze do teściów Ali Wojtek usiłował przypomnieć  sobie, czy kiedykolwiek jadł kartofle pieczone w ognisku i wyszło na to, że albo było to tak  dawno, że już  nie pamięta  albo wcale. Twoja mama bardzo  nie lubiła takich, prymitywnych jej  zdaniem, rozrywek- powiedział ojciec- więc nigdy nie jeździliśmy w takie  miejsca,  w których można  rozpalać ognisko i na dodatek piec kartofle.  I nie przypominam  sobie  by kiedykolwiek siedziała na kocu lub  na mchu czy  piasku - zawsze  musiała  mieć  co najmniej turystyczny stołeczek pod  tyłkiem a najlepiej to leżak.  No i nie jakiejś polanie  w lesie z brzęczącymi komarami lub innymi latającymi stworami. Na łące w pobliżu kartofliska  też   ani  razu nie  była, bo jej zdaniem  na łące to były osy i muchy. Twierdziła, że ma uczulenie na jad owadów i każde ukąszenie to dla niej jest  zabójcze. Zawsze  była tak obficie  spryskana lub wysmarowana tym odstraszaczami, że w chyba  w promieniu 100 m dookoła niej było żadnych bzykających stworów. No a poza tym jej  zdaniem jedzenie pieczonych kartofli to dobre tylko dla prymitywów a nie  dla ludzi kulturalnych. Więc  w ramach tej kultury zawsze jadaliśmy w domu tylko  kartofle gotowane ewentualnie frytki. 

Tato - odkąd w domach nie ma kuchni z piecem w którym  się palił "żywy ogień" to raczej nie ma szans na prawdziwe pieczone kartofle - przytomnie  zauważyła Marta. Ja czasem piekę w piekarniku kartofle, ale one nie  są takie jak te pieczone w ognisku. A poza tym mam wrażenie, że to też kwestia  gatunku kartofli - są przecież różne ich odmiany - w dobrze zaopatrzonym  sklepie są co najmniej dwa gatunki, które  różnią  się tzw. mączystością. Ale wraz z hasłem, że  wszyscy ludzie  są równi wprowadzono hasło, że wszystkie kartofle  też są równe, tyle że nie prawami  ale właściwościami, co wcale nie jest prawdą. Jeden z naszych kolegów z podstawówki, Maciek, poszedł do technikum gastronomicznego i gdy go kiedyś spotkałam to przegadaliśmy ze trzy godziny, bo mi opowiadał o tym czego  się uczy i twierdził, że postara  się po tym technikum pojechać  do Paryża  by tam zdobywać  wiedzę w jednej  ze  znanych  szkół gastronomicznych i potem założyć własną restaurację. I pewnie  wyjechał, bo nigdy go już potem nie  spotkałam,  a mieszkał z pół kilometra  stąd. Który Maciek?- zainteresował się Wojtek. "Gruby" Maciek - doprecyzowała  Marta. Chociaż w czasach licealnych był nie  tyle gruby co naprawdę duży - kawał  chłopa był z niego. No popatrz - a w  szkole to wszyscy nauczyciele uważali, że on to do trzech nie  za bardzo umie policzyć- zdziwił się Wojtek. Zresztą z tego co  zapamiętałem z podstawówki to w naszej szkole faworyzowano dziewczyny i bardzo nie lubiano chłopców. A dziewczyny też tak  samo rozrabiały. No ale były sprytniejsze i nigdy  nie  dały  się przyłapać na "nieodpowiednim zachowaniu" - podsumował wrażenia  Wojtek. I na  dodatek miały oczy w  mokrym  miejscu bo na każdą zwróconą przez  nauczyciela uwagę zaraz dostawały spazmów.  Ty też miałaś oczy w mokrym  miejscu- przypomniał Marcie Wojtek.

Ty też płakałeś - wypomniała mu Marta- i to w ostatniej klasie. Naprawdę? Wojtek płakał? - zdziwił się ojciec. Tak - przyznał  się Wojtek- płakałem z bezsilności, bo wcale nie  chciałem jechać  z  wami do Austrii, nie chciałem  się rozstawać z Martą, bo ja już wtedy ją kochałem. I dlatego zaraz po skończeniu liceum przyjechałem zdawać tu na  Politechnikę. Zupełnie  nie  wiem  czemu,  ale rodzicom się  wydaje, że miłość jest  zarezerwowana  tylko dla dorosłych. A ja wtedy powiedziałem o tym tacie  Marty i mieliśmy wtedy ze  sobą  prawdziwie męską  rozmowę, potraktował mnie jak dorosłego, a mógł przecież  wyśmiać. I wtedy postanowiłem, że wrócę  do Polski  na studia, skończę je jak najszybciej i wtedy ożenię  się  z Martą.

A Twoja matka się zamartwiała, że w czasach licealnych nie miałeś żadnej dobrej koleżanki- obawiała  się, że masz inną orientację seksualną. Wojtek tylko roześmiał się - ciekawy  jestem jakby  zareagowała gdybym rzeczywiście był gejem. Ona bardzo chciała by urodziła  się dziewczynka  a nie  chłopak. I nie jeden raz mi o tym mówiła.

Po kwadransie pobytu u teściów Ali, Marta , Wojtek i jego ojciec   czuli się tak, jakby teściów Ali znali "od zawsze", zwłaszcza, że trójka Michałowych  dzieciaków zaraz zaczęła ich nazywać  ciocią i  wujkiem a gospodarze nie traktowali ich jak obcych  gości  ale jak rodzinę.Teść zaraz wraz z trójką  dzieciaków oprowadził ich po swym "niewielkim królestwie" i bardzo pomagał mu w tym Mirek, który już  całkiem nieźle mógł opowiedzieć jak funkcjonuje szklarnia, czym zadziwił Wojtkowego ojca. Pareczka zaraz uczepiła się cioci Marty - dziewczyneczka już opanowała wymowę litery "r", jej brat bliźniak jeszcze  nie, ale  zdaniem pediatry to było normalne i  wszystko w porządku- dziewczynki z reguły rozwijają się nieco  szybciej w tej  dziedzinie. Jako typowa "kobieta" mała Irunia zaraz dostrzegła, że Marta  ma ładny pierścionek, a Marta odnotowała  w głowie, by na  następne  spotkanie z dziećmi przygotować dla małej jakąś dziecięcą biżuterię. Mały Mareczek chodził jak  cień za starszym bratem a oni obaj nie odstępowali na krok dziadka. 

Gdy Ala i Marta na  chwilę zostały  same Marta powiedziała - masz naprawdę fajnych teściów.Oni cię po prostu adoptowali i gołym okiem widać, że Michała również. I zobacz - mój teść i twój już  się zakolegowali. Ja to się zawsze  czuję u teściów jak księżniczka - i tak jest od pierwszej chwili, gdy tu pierwszy raz  przyjechałam z ich  synem - powiedziała Marta. Wiedzieli, że on ma  świra na moim punkcie i że zawsze się ze mną dogaduje.  Oni mnie  chyba  wtedy pokochali i tak im  zostało, są dla mnie znacznie lepsi niż moi rodzice. I  choć miałam duszę na ramieniu, nim wyszłam za Michała przywiozłam go do nich, bo uważałam, że skoro chcę Mirkowi zafundować ojca, to jego dziadkowie  powinni go poznać nim za niego wyjdę. A oni to w pełni  docenili.  A gdy lepiej poznali Michała to też go pokochali. Gdy rodziłam pareczkę to był przy mnie  Michał, a gdy już było po wszystkim to przyjechali teściowie z Mireczkiem. I wtedy teść powiedział, że teraz to wszyscy jesteśmy jedną rodziną . I że los tak widocznie  chciał. I podobnie jak ty oni są zdania, żeby  o tym, że pod  względem genetycznym Michał nie jest jego ojcem,  Mirek dowiedział się dopiero wtedy, gdy już będzie dorosłym człowiekiem. A o was to moi teściowie wiedzą od  dawna, bo Michał opowiadał o Wojtku gdy jeszcze był jego promotorem. I "teście"  bardzo  chcieli was poznać, bo nie  często Michał pochlebnie  się  wyraża o swoich magistrantach. Teść  mówi, że ja  to  chyba przyciągam określony "gatunek" ludzi.

Na końcu ogrodu był, jak to nazwał teść Ali, grill wielozadaniowy. Można  było piec na rusztach- były dwa, na różnych poziomach i można je było również zdjąć a  wtedy można  było piec  coś w żarze , czyli tak jak  się  zwykle piecze kartofle. W pobliżu był schowek na  grillowe akcesoria, maty do siedzenia na trawie oraz składane drewniane stołeczki, a całe miejsce można  było w razie potrzeby "ogrodzić" składanym  parawanem by je chronić przed wiatrem. Dzieci już  dobrze  wiedziały do którego miejsca wolno im podejść gdy działa  grill - było ono  oznaczone czerwonymi  ceramicznymi  płytkami. Ojej, jakie  to super  miejsce - zachwyciła  się Marta.  No to mam nadzieję, że będziecie tu wszyscy państwo naszymi częstymi gośćmi - ucieszył się pan  domu. Latem  to robimy tu zadaszenie żeby dzieci miały nieco cienia bo jabłonki nie  dają dużo cienia, poza tym krążą przy nich osy i inne  zapylacze więc lepiej by dzieciaki nie bawiły  się pod  takimi drzewami.

Ten dom i ogród są zapisane testamentem na Mirka- jako nasz biologiczny wnuczek należy do tzw. pierwszej  grupy,  a więc  nie płaci podatku. Doradził nam tak  dobry prawnik. A do czasu jego pełnoletności będzie tym zawiadywał Michał. Ale mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyjemy, bo staramy   się dbać o siebie. I każdy weekend jest dla nas świętem, bo wtedy zawsze mamy u siebie  dzieciaki. Nie da  się ukryć,że byłoby jeszcze milej gdyby tu były stale, ale jestem realistą i wiem jak wyglądają dojazdy i powroty do Warszawy, a poza tym tu tylko jest podstawówka a i to chyba nie najlepsza, bo wielu rodziców wozi dzieciaki do Warszawy. Rano korki w  stronę Warszawy, po 17,00 korki na wyjeździe z Warszawy. No i dochodzą różni działkowicze i w weekendy też są w określonych godzinach korki. I, choć żal, to zastanawiamy się nad sprzedaniem domu i przeprowadzenie się do Warszawy. Za ten dom i ogród, to jak na  dziś, mógłbym coś kupić blisko nich. W każdym razie w granicach Warszawy- może na Ursynowie. Muszę o tym pomyśleć. A może ktoś będzie  chciał się zamienić. Najchętniej kupiłbym jakiś domek. 

Wojtek uśmiechnął się - to chyba, że jakiś do remontu - wtedy jest szansa, że będzie  miał dość dobrą lokalizację. Bo te  wszystkie  nowe są budowane szalenie daleko od  centrum, poza tym całymi latami kuleje infrastruktura, bo bardzo  długo nie ma  na tych terenach  niczego a poza tym to one  są wielkości w  sam raz dla dużego psa. A ceny takie, że człowiek szczypie  się w policzek, by się upewnić, że to nie jest koszmarny sen a rzeczywistość.  My też  chcieliśmy kupić domek jednorodzinny , bo takie zbudowano na Ursynowie. Ceny powalające, domki małe. I w końcu  mieszkamy na starym osiedlu WSM na  Mokotowie i mamy cztery pokoje z kuchnią, wszystkie  sklepy, lekarzy itp. Marta ma  mieszkanie  na Ursynowie i je  wynajmuje, a ja swoje, które  właśnie niedawno było do odbioru  zamieniłem z przyjacielem na jego mieszkanie, które będzie za rok do odbioru na Ursynowie. I wiem, że teraz  trzeba bardzo uważać nim  się przystąpi  do jakiejś spółdzielni, bo wielu  deweloperów plajtuje i ludzie  latami nie mogą odzyskać pieniędzy, bo pierwszeństwo w odzyskiwaniu pieniędzy mają firmy państwowe a nie osoby prywatne. A deweloperzy  są z reguły  zadłużeni w wielu państwowych  firmach a ponadto mają niemiły zwyczaj kupowania materiałów przecenionych, nie pełnowartościowych. Podobno funkcjonuje takie powiedzenie, że jak  się nie ma pieniędzy to najlepiej się zabrać za budowanie domów, a pieniędzy nie zabraknie.

Ooooo, dobrze, że mi pan o  tym mówi, bo już  się zacząłem rozglądać. To bardzo istotna  dla mnie wiadomość. A jakieś uczciwe spółdzielnie to jeszcze istnieją na Ursynowie?  Oczywiście - istnieją. Tyle  tylko, że dość  wolno budują ale jak się komuś nie pali ziemia pod stopami to warto zaczekać. Można też zainteresować  się kto buduje "Miasteczko Wilanów". Tyle  tylko, że na tym Miasteczku Wilanów to ja  widziałem same  dziwne  mieszkania. Może po prostu miałem pecha. Poza tym jest kilka firm, które oferują do sprzedaży różne domy, najczęściej już starsze, ale jeśli nie ma pośpiechu to wtedy jest szansa by coś dość ciekawego znaleźć. Kolega przymierzał się do kupna  domu w Aninie, ale on był razem z ogrodem,  a jego ogród  nie interesował.  I ostatnio sporo się wybudowało nowych osiedli w Piasecznie. Ale w Piasecznie jakiś niemota  zaprojektował kilka domków jednorodzinnych w dość  niemiłym  miejscu, do którego dochodzi obrzydliwa  woń z oczyszczalni ścieków, która co prawda  jest dość  daleko a smród zapewne dochodzi  co prawda nie  codziennie, ale wtedy  gdy wieje  wiatr od  strony oczyszczalni. I chyba warto popatrzeć co się dzieje  w Konstancinie, bo tam jest sporo placów  właściwie z ruinami. Tyle  tylko, że tam to nawet ruiny są drogie,bo każda ruina  stoi na  bardzo dużym terenie.  Na moje oko to tam  są takie te place, że mogłyby stać  swobodnie dwa domy jednorodzinne i każdy miałby i tak  sporo koszenia trawy i strzyżenia ewentualnie  żywopłotu. To  jednak jest znacznie  bliżej i droga  dojazdowa jest mniej obciążona. Z tym, że nie mam pojęcia jak tam  wygląda z zaopatrzeniem. Pewnie  wszystko się wozi z Warszawy. A czasem  są prawdziwe okazje na Starej Sadybie  lub Wilanowie. Z tym, że i na Wilanowie i Sadybie to mogą  być domy nie podłączone  do sieci miejskiej, bo gdy  była akcja  ich podłączania nie wszyscy mieli na  to pieniądze. A podłączali wtedy do elektrociepłowni i jeśli ktoś nie miał aktualnie pieniędzy mógł  wziąć pożyczkę  z banku- jedni brali, inni nie. Może nie mogli z jakichś  względów  dostać pożyczki. Jak  się ma gdzie na  razie  mieszkać to można  spokojnie  się rozejrzeć.  Jeśli idzie o Piaseczno, to niezłym rozwiązaniem jest "wdepnięcie" raz na jakiś  czas do Auchan, bo tam często wiszą ogłoszenia o domach na  sprzedaż. A z tyłu, za tym marketem to buduje  się osiedle  domów jednorodzinnych i często ktoś rezygnuje z jakichś  względów i chce sprzedać na wpół wybudowany dom, bo zapewne się przeliczył i ma  za mało pieniędzy. Nie  byłem tam, wiem  o tym osiedlu tylko dlatego, że jeden z moich  klientów tam  się budował i narzekał, że ma w domu jakiś słup ceglany i nie bardzo wiadomo po co. Ale nie  zgłębiałem tematu, bo nie po to facet  do mnie  trafił. Ja myślę, że nieźle jest  wpierw przejrzeć ogłoszenia   w gazetach, pojechać w kilka  miejsc by się zorientować w cenach itp. a potem nawiązać  kontakt z którąś  agencją nieruchomości i sprecyzować swoje wymagania, żeby  szukali. A potem pójść oglądać razem z  jakimś rzeczoznawcą.  

Panie Wojtku - powiedział pan, że za rok będzie pan  miał mieszkanie na Ursynowie. I co pan  zamierza z nim  zrobić?   To może ja bym od pana kupił to mieszkanie albo je wynajmował? Bardzo małe  to mieszkanie?  Wojtek uśmiechnął się - zaraz panu pokażę jego plan - to są trzy pokoje z kuchnią, łazienka, WC i "karcer", który w nomenklaturze projektanta  ma ksywkę "pokój dziecinny" a jest, przynajmniej na planie, rodzajem wnęki bez okna  i drzwi. Nazwałem to pomieszczenie karcerem bo to raptem cztery metry kwadratowe  powierzchni. No i jest to nie dom z fabryki domów a normalny, z  cegły. I jest  w bloku  czteropiętrowym, II piętro bez windy. Uważam, że  nazwanie  takiego pomieszczenia pokojem jest zwykłym nadużyciem. W moim pojęciu pokój to pomieszczenie, które ma okno i drzwi, a tu brak  tych elementów.

                                                                         c.d.n.