czwartek, 30 maja 2019

Bardzo samotne wakacje -III

Przy recepcji czekał już na nie kapitan. Przed chwilą telefonował do recepcji chłopak
Marudy z informacją, że oni już nie wrócą do Alanyi, bo Marudzie odwidziało się
pływanie.
No i fajnie- skwitowała rzecz całą Bożena . Współczuję tylko tym, którzy im tę
wycieczkę sprzedali. No i panu, kapitanie odlecieli klienci.Będzie pan stratny, chyba,
że w ich miejsce trafi się ktoś inny.
Żadna dla mnie strata, to są moje wakacje, ten rejs. A Mary May jest własnością
mego ojca i jego brata. Ten pensjonat to też własność rodziny. Tu kwitną biznesy
rodzinne. Do naszego hotelu przyjeżdżają głównie Holendrzy, bo uważają, że nasz
hotel jest przytulniejszy niż te wieżowce na 1000 osób. U nas są trzy posiłki
dziennie, a nie tylko śniadanie i obiado - kolacja. Jest śniadanie, lunch i kolacja,
a właściwie obiado - kolacja, bo zawsze jest coś na gorąco.
A dziś zapytam się siostrę, która też jest tu na wakacjach, czy zechce może z nami
popłynąć. Ona świetnie gotuje , choć strasznie  dużo mówi. Buzia się jej nie
zamyka, czasem się zastanawiam czy przez sen też mówi. Ja ją tu przyprowadzę
na kolację, poznam z paniami i jeżeli mi szepniecie, że się zgadzacie na jej
obecność to jej zaproponuję by z nami pływała. No a teraz polecę  na przystań,
sprawdzić czy wszystko jest w porządku i czy jest klar na pokładzie. Bo jak znam
życie to wieczorem zajrzy tam mój ojciec, bo już wie, że dziś panie tu nocują.
On wręcz kocha tę łódkę, chociaż nie ma nawet  bladego pojęcia o żeglowaniu.
 A  stryj jest dumnym współwłaścicielem i też nie ma patentów żeglarskich.
Jemu wystarcza sam fakt posiadania, pływać nie musi. A ten co wasze plecaki
nosi to jego syn, ma zacięcie do pływania, dobrze  żegluje, ma wyczucie.
No to do kolacji, teraz znikam.
Gdy zostały same zaczęły się śmiać, że wpadły w sam środek jakiejś fajnej
rodzinki.
Bożena, a skąd ty wytrzasnęłaś ten jachcik rodzinny? Jak na nich wpadłaś?
To nie ja wpadłam, ale chłopak mojej koleżanki, który ma świra i zajmuje się
czarterowaniem jachtów wokół wysp greckich. Zna tam całą masę żeglarzy i
właścicieli, a w ubiegłym roku pływał  z tymi i stwierdził, że może ich
polecić, poza tym on wszystko z nimi załatwiał. Dlatego rejs może trwać tyle
ile nam się zamarzy, zapłacone jest za dwa tygodnie, a po rejsie się rozliczają
i zwracają ewentualną nadpłatę. Ale starają się brać tylko "ludzi z polecenia".
Dzięki temu nie ma awantur jak na innych wycieczkach, że kluseczki były za
twarde a kurczak miał za dużo kości.
A zauważyłaś, że ci bracia stryjeczni to jacyś mało tureccy z wyglądu są? Ten
chudzina to pewnie jeszcze dwudziestu lat nie ma, a w niego orzą.
Ej, panno Barbaro, panna zbyt się chyba przypatrywała całej załodze! Jeszcze
rok wcześniej pewnie byś tego nie zauważyła zajęta wodzeniem wzrokiem za
swym "niemal mężem".
Barbara spoważniała. Wiesz, od  dnia wyjazdu z domu ani razu nie pomyślałam
o nim. Tak jakby on wcale nie istniał w moim życiu. I jestem dziwnie pewna, że
on był ze mną głównie z powodu tego, że mógł u mnie mieszkać, miał blisko
do pracy  a ja byłam mało wymagającą partnerką.  Nigdy mi nie opowiadał  nic
o mojej poprzedniczce. A w tej Kuźni wgapiał się w nią nie widząc nic dookoła.
Chyba jednak lepiej, że przypadkiem ich zobaczyłam. Popatrz, mogłam zjeść
ten obiad  bliżej, po drodze do  domu, a coś mnie zagnało do Kuźni. Przypadek?
A może coś/ktoś? nade mną czuwał i chciał mi na czas oczy otworzyć?
Bożena uśmiechnęła się- no cóż- czasem mamy przeczucia, czasem zdarza się
nam dziwny przypadek, zastanawiamy się nad tym a nadal nie potrafimy tego
rozwiązać.
Ciesz się, że cię coś ostrzegło, przynajmniej nie przeszłaś przez rozwód, nie
musiałaś tłumaczyć obcym ludziom dlaczego nie możesz być dłużej z tym
facetem. Nie rozumiem po jakie licho sąd się wcina pomiędzy dwoje ludzi
dorosłych, bezdzietnych i jest wpierw rozprawa ugodowa.  Skoro oboje
nie chcą być razem, bez problemu rozwiązali wspólnotę majątkową, nic od
siebie wzajemnie nie chcą, to po co o rozwodzie ma decydować sąd, to jest
przecież sprawa tych dwóch osób. Powinno wystarczyć wspólne zgodne
oświadczenie w obecności jakiegoś urzędnika państwowego.
Skoro wolę zawarcia ślubu zgłaszają przed urzędnikiem i sąd do tego nie jest
potrzebny, to gdy nie są rodzicami  też powinno wystarczyć zgodne
podpisanie oświadczenia, że nie chcą dłużej być razem.
Na sprawie rozwodowej czułam się upokorzona dopytywaniem się sędziny
czemu nie chcę być dłużej ze swoim mężem. Zabawne, ale na tej sprawie oboje
się zgadzaliśmy w tym, żeby nie wywlekać prawdziwej przyczyny rozwodu.
I może dlatego nadal się przyjaźnimy, rozmawiamy ze sobą, doradzamy
sobie w różnych sprawach. Może to dziwne, ale naprawdę tak jest. On nadal
jest sam, ja też jakoś nie pędzę do trwałego związku choć przelotne, tak dla
higieny miewam.
Bożena, a co jest higienicznego w takim przelotnym związku? - to przecież
zupełny brak higieny- to zupełnie niekontrolowana  wymiana płynów
ustrojowych, wirusów i bakterii.
I tak poważna  rozmowa zakończyła się śmiechem.
Kolacja była nie w  jadalni ale w ogrodzie, serwowana w postaci szwedzkiego
stołu. Pomiędzy stolikami krążyli kelnerzy i nalewali gościom wino w olbrzymie
kieliszki.
Kapitan, tak jak mówił, przyszedł ze swoją siostrą. Duetowi B.B spodobała się
od pierwszego wejrzenia. Bożena, jako że była najstarsza z  tego grona zarządziła
przejście "na ty". Kapitan był teraz nie w stroju  służbowym a w zwykłym , czyli
dżinsy i T-shirt, duet BB  wystąpił w mini sukienkach, podobnie jak siostra
Kapitana.
Obiado - kolacja przeciągnęła się do północy. około 22,00 dołączył też do
towarzystwa  Chudzina. Z żalem wszyscy przyjęli do wiadomości fakt, że rano
jednak trzeba wcześnie wstać, zjeść śniadanie i wypłynąć w morze. Chudzina
zaoferował się, że przyjedzie po duet B.B samochodem, własnym. Rozstali się
wszyscy z wielkim żalem, że spotkają się  dopiero za kilka  godzin.
Bladym świtem znów obudził B.B ryk muezina. Dzięki temu punktualnie o
8 rano były już  spakowane i jako pierwsze zjadły śniadanie. Dwadzieścia po
ósmej przyjechał Chudzina, zabrał ich plecaki i pojechali na przystań.
Na jachcie czekała na nich niespodzianka w postaci  ojca Chudziny. Na oko był
około czterdziestki, starannie  uczesany, o nienagannej sylwetce, ciemne włosy
lekko były przysypane siwizną. Zapytał się B.B czy nie będzie im przeszkadzało
gdy tym razem i on z nimi popłynie. Oczywiście B.B wyraziły entuzjazm,
kapitan sam stanął za sterem i  na silniku wyprowadził jacht z przystani.
W programie tego dnia było pływanie i nurkowanie.
Łowienie ryb zastąpiono kupieniem ich o świcie na targowisku. Wypatroszone
czekały w lodówce na swój udział w rejsie.
Ojciec Chudziny znacznie gorzej posługiwał się  angielskim, ale był wielce
sympatyczny i wyraźnie Bożena zrobiła na nim wrażenie. No cóż, młoda
nieco ponad trzydziestoletnia osoba o sylwetce klepsydry zawsze robiła na
płci przeciwnej wrażenie. A biała tunika, która miała nieco ukryć te wdzięki,
z powodu swej cienkości w jakiś sposób je potęgowała.  Barbara w pewnej
chwili szepnęła do Bożeny - "uważaj, wpadłaś starszemu w oko".
Bożena odszepnęła- wiem, czuję to. Ale jest miły i kulturalny, nienachalny.
Po niemal godzinie dopłynęli do niedużej zatoczki. Gdy zakotwiczyli
"załoga" opuściła 2 pontony na wodę, w jeden załadowano sporo rozmaitego
sprzętu łącznie z dużym namiotem z tropikiem, kapitan poprosił by panie  nim
skoczą do wody założyły i dobrze zapięły swe kamizelki i skakały na nogi, bo
tak będzie bezpieczniej.
Bożena w ostatniej chwili powiedziała- no dobrze, skoczę, ale do brzegu nie
dopłynę, nie umiem pływać!
Tata Chudziny podszedł do niej i powiedział- skoczymy razem, ale przed
skokiem nabierz dużo powietrza. I nie bój się, masz kamizelkę z dobrze
napompowanym kołnierzem, a ja ci pomogę dopłynąć do pontonu i wejść
do niego. I skoczyli razem, trzymając się za ręce. W dwie minuty potem
Bożena siedziała w pontonie a po niej skoczyły Barbara i siostra  kapitana.
Zatoczka posiadała uroczą puściutką plażę. Gdy już zrobiło się płytko
Bożena wygramoliła się z pontonu i brodząc dotarła do plaży. Potem, gdy
obejrzała się za siebie spytała Barbarę - słuchaj, a jak my wrócimy na pokład?
A ta łajba  nam  nagle sama nie odpłynie?. Nie,  raczej nie odpłynie, został na
niej Chudzina, a on ponoć umie dobrze  żeglować i zna się na tym. A na pokład
wejdziemy po  drabince, zapewne.
A niech to licho porwie- sama sobie to zrobiłam, mogłam przecież  zostać na tej
łajbie i nie skakać.
Zamilkła, bo podszedł do niej tata Chudziny i powiedział, że teraz to on nauczy
Bożenę utrzymywać się na wodzie i w ciągu kilku dni Bożena będzie pływała.
Trochę trwało nim Bożena mu uwierzyła że z pewnością nie utonie, gdy położy
się na wodzie a on tylko podtrzyma jej lekko kark.
Zaufaj mi, jesteś bezpieczna, a Bożena  wyczuła w jego głosie jakąś wielką czułość,
troskę i prośbę, chyba niewiele mającą wspólnego z nauką pływania.
                                       ciąg dalszy nastąpi




Bardzo samotne wakacje -II

"Niemal mąż" jeszcze kilka razy usiłował przekonać Barbarę, że ją kocha, jednak
w końcu tygodnia się wyprowadził.
I choć oddał jej klucze od mieszkania, Barbara zmieniła zamek.
Przepłakała kilka  popołudni. Pousuwała wszystkie ślady bytności "niemal męża"
w  mieszkaniu, w końcu doszła do wniosku, że nie ma tego złego co by na dobre             
nie wyszło. A może jest jej przeznaczone  żyć samej, przecież nie  wszystkie
dziewczyny wychodzą za mąż .
Zatelefonowała do Bożeny, opowiedziała o całym zajściu i o tym, że "niemal  mąż"
już się wyprowadził.
Bożena stwierdziła, że faktycznie dobrze zrobiła, bo jakby na to nie spojrzeć -
facet ją oszukał.  A co do wakacji, to najprawdopodobniej wszystko uda się
załatwić, jacht będzie na 6 osób, do wyboru będą noclegi albo na lądzie pod
namiotem, albo w kabinie na jachcie. Wyżywienie - to co złowią i to co  zabiorą
z lądu lub dokupią.
I albo będzie to tydzień pod żaglami, albo jeśli wszystkim się będzie podobało -
całe dwa tygodnie. A wszystko będzie w Turcji. Bożena też będzie  na tym
jachcie więc Barbara  nie będzie się czuła samotna.
To wprawdzie będą wakacje bez własnych facetów, ale na pewno ciekawe.
Barbara zaczęła teraz częściej odwiedzać matkę, która stanęła na wysokości
zadania i nie dociekała czemu Barbara zerwała związek z "niemal mężem".
A Barbara krótko wyjaśniła, że zawiodła się, że to jednak nie był  dla niej
odpowiedni mężczyzna, choć matce Barbary bardzo się podobał.
"Jesteś córeczko dorosła i masz prawo układać sobie życie po swojemu. Jeżeli
doszłaś do wniosku, że to nie jest odpowiedni dla ciebie człowiek, to lepiej, że
rozstaliście  się teraz, a nie dopiero w jakiś czas po ślubie."
Matka Barbary zawsze udawała, że nie wie o tym, że oni mieszkali razem.
Nigdy, odkąd do Barbary wprowadził się "niemal mąż" nie była tam z wizytą.
To Barbara z "niemal mężem" przyjeżdżali do niej.
31 sierpnia  duet  BB, czyli Barbara i Bożena  wyleciał samolotem do Antalyi,
gdzie  wylądował około  3 w nocy. Stamtąd miał je organizator zabrać  busikiem
do Alanyi. Oprócz nich była jeszcze jakaś para. Ona cały czas piszcząca, że  się
 jej chce pić, jeść i spać, a on ze stoickim spokojem odpowiadał, że od tego się
 nie umiera. Gdy tak stali rozglądając się dookoła, podeszła do nich stewardesa
z naziemnej obsługi lotniska i poinformowała, że za 15 minut przyjedzie po nich
busik, który miał  po drodze awarię, czyli  "złapał gumę".
I rzeczywiście  po kwadransie przyjechał busik z sympatycznym młodym
kierowcą, który bardzo przepraszał, ale  po drodze musiał zmieniać koło, co nocą
nie jest wcale łatwym zadaniem.
Z Antalyi do Alanyi jest około 140 km, droga dość kręta, miejscami górzysta.
Po drodze  zajechali do jakiegoś nocnego super marketu, kierowca wyciągnął
z kieszeni dość długą listę zakupów.
"Wczasowicze" pokrążyli po markecie, "maruda" jak ją nazwał duet BB kupiła
colę, jakieś słodycze i bułki. Jej partner zerknął na to wszystko i zamruczał-
"tylko się nie porzygaj po tym".
Gdy zakupy już były załadowane, kierowca im powiedział, że na jacht wejdą
dopiero następnego dnia- dziś będą  zakwaterowani w hotelu w pobliżu portu,
dostaną tam w sumie 4 posiłki  (dwa śniadania oraz obiad i kolację), spędzą noc
i po śniadaniu następnego dnia  "będą  zaokrętowani".
Mają po śniadaniu czekać na "kapitana" w   hotelowym holu.
Pierwszy dzień na Riwierze Tureckiej duet BB spędził na......bazarze. Obie
stwierdziły, że muszą się zaopatrzyć w bawełniane cienkie tuniki i białe
kapelusze- słońce nie miało za grosz litości i prażyło . Obie nabyły po dwie
białe  tuniki z długimi rękawami, Barbara z fioletowym  haftem przy szyi,
Bożena z zielonym.  Bożena zamiast kapelusza kupiła czapkę z daszkiem
a Barbara  prześmieszny kapelusik z fioletową kokardą i gumką by kapelusz
nie spadał z głowy. Po mało interesującym obiedzie postanowiły odespać
podróż i resztę dnia spędziły  w klimatyzowanym pokoju. Po kolacji
zajrzały  do hotelowej  dyskoteki i trochę potańczyły. Około północy padły
jak ścięte. Za to o 5 rano postawił je na nogi "jakiś ryk".
Z niezbyt oddalonego meczetu, na pełnym wzmocnieniu unosił się w niebo
"śpiew" muezina wzywającego do porannej modlitwy.
Cholera, chyba  nagrali ryk krowy!- stwierdziła Bożena.
No cóż-trudno by nagrali  śpiew Carusa- dopowiedziała  Barbara.
Po śniadaniu, zgodnie z zaleceniem   zeszły do hotelowego holu.
Około godz. 9,00 do hotelu wszedł młody człowiek w białym stroju z jakimiś
"złotymi" sznurami zapewne oznaczającymi jego stopień. Rozejrzał się po holu
i podszedł do duetu BB i  "Marudy" z partnerem, zasalutował i czystą
angielszczyzną  się przedstawił: jestem kapitanem jachtu Mary May i zapraszam
na pokład. Potem odwrócił się i skinął na jakiegoś chudzinę stojącego przy
wejściu, wskazując mu plecaki duetu BB.
"Maruda" i jej partner mieli jeden wspólny wielki plecak, pod ciężarem którego
 nieco uginał się  jej partner. Chudzina bez najmniejszego problemu uniósł
plecaki  duetu BB i wszyscy pomaszerowali na przystań. Dobrze, że przystań była
blisko, bo słońce przypiekało  wściekle pomimo września.
Mary May była ładnym jachtem, oprócz  żagli posiadała  silnik.
No, niezły ten okręt - powiedziała Barbara. Czuję się co prawda jakoś nieco
dziwnie, bo ten kapitan  to  bardzo młody chyba jest, wygląda na naszego
rówieśnika, nie sądziłam, że w tak młodym wieku można  być kapitanem.
I nawet  całkiem przystojny z niego chłopak - oceniła.
Ty się  siostra ciesz, że to nie piętnastoletni kapitan, jak u Verna- zaśmiała się
Bożena. Oprócz  kapitana i chudziny było jeszcze trzech członków załogi.
 Kapitan oprowadził gości po jachcie, powiedział, że nie będą cały czas
tylko i wyłącznie pływali, że w planie  jest wycieczka w góry, część osób jeśli
woli to może spać na lądzie w namiocie, że będą lekcje nurkowania, że przy
zacumowanym jachcie będzie można też pływać pontonami, będzie też łowienie
ryb, bo przecież nie można  cały czas jeść konserw.
I jeśli chcą, to można z Alanyi pojechać busikiem do Pammukale, ale wtedy
trzeba tam zapłacić za jeden nocleg.
Wtedy Bożena wyciągnęła dokumenty i pokazała, że one mają tę wycieczkę już
opłaconą i to nie za nocleg mają płacić a za swój posiłek.
Kapitan stwierdził, że ceny w Pammukale są takie, że posiłek i nocleg są
niemal w tej samej cenie.
A tak naprawdę to tam są zawsze tłumy ludzi i on osobiście tam nie pojedzie.
W piętnaście minut później Mary May wypłynęła z portu.
Na jachcie  nie odczuwało się już gorąca, duet BB rozpoczął zużywanie kremu
z filtrem ochronnym.Obydwie paradowały po pokładzie w dżinsowych długich
spodniach i dżinsowych bluzach. Maruda ułożyła się na kocu  odziana w bikini.
Te, wysmaruj się czymś, bo się spieczesz na czerwono- ostrzegł ją chłopak.
Maruda prychnęła- ja się nigdy nie opalam na czerwono.
Jak se chcesz- tylko żebyś potem nie jęczała jak cię słońce spiecze i będzie cię
piekła skóra. I załóż coś na głowę, bo udaru dostaniesz.
Weź się odwal ode mnie- moja skóra, moja głowa, nie twoja, warknęła Maruda.
Duet BB trącił się łokciami  i wymienił uśmiechy.
Jacht płynął wzdłuż brzegu półwyspu,  B.B zachwycał  widok oddalającej
się Alanyi i  spowitych lekką mgiełką gór Taurus. Morze było spokojne,  woda
zmieniła barwę z ciemnobłękitnej na zielonkawą.
Z kambuza zaczęły dolatywać całkiem miłe zapachy - kawy i wanilii. Po chwili
jeden z załogantów wyniósł na pokład   dwa stoliki a potem tacę z dzbanuszkami
gorącej kawy , małymi  fajansowymi czarkami i dwiema  tackami jeszcze
ciepłych rogalików.
Oooo, kawa po turecku- ucieszyła się Bożena. No i z fusami - będzie z czego
wróżyć, zauważyła Barbara.
Maruda podniosła swe rozgrzane do czerwoności ciałko z koca- o k....a, tu wieje.
Idę się ubrać, po czym zniknęła pod pokładem.
 Po chwili wróciła w płaszczu kąpielowym i zasiadła do pożerania rogalików
i siorbania gorącej kawy.
Wiesz, ja to bym już wróciła  najchętniej na brzeg- poinformowała swego  chłopaka
 A wam się takie pływanie podoba?- zapytała duet.
Nam się podoba, tylko się martwimy bo żadnych ryb nie widać, by pływały.
Będziemy mieć obiad  z puszki, a ja lubię ryby z grilla- odpowiedziała Bożena.
Maruda dotknęła delikatnie swego policzka - powiedzcie- opaliłam się już?
Barbara popatrzyła się i powoli odrzekła- tak jakby, na czerwono z fioletowym
odcieniem, nie powinna już pani siedzieć na słońcu. Celowo położyła nacisk na
słowo pani, by podkreślić, że się przecież nie znają.
Maruda porwała ostatni rogalik i pognała do kabiny. Gdy wyszła, B.B z trudem
powstrzymały się przed parsknięciem śmiechem - Maruda miała na twarzy
maskę z jakiegoś kremu i jeszcze nim zdążyła się rozsiąść na pokładzie szybko
wróciła z powrotem do kabiny bo krem wciekł jej do oka, powodując jego ostry
ból. Jej zrezygnowany chłopak powlókł się na dół. Długo nie wracali, potem
słychać było odgłosy kłótni, potem coś mówił kapitan, w końcu wyszedł kapitan
i zaczął przepraszać B.B, że zaszła niespodziewana okoliczność i muszą zaraz
wrócić do Alanyi, bo Marudę strasznie boli oko do którego dostał się krem a
z okiem nie ma  żartów i musi szybko znaleźć się pod opieką specjalisty.
No rozumiemy, wracajmy, ale co dalej?- zapytała Bożena.  Wysadzimy ich na
ląd i co? - wracamy z powrotem na morze?
Niestety   dziś już nie. Załatwię  dla pań locum w rodzinnym, małym hotelu,
z wyżywieniem,  z basenem, ale będą wiatraki zamiast klimatyzacji.
Fajnie, że będzie basen - ucieszyła się  Bożena. A daleko od morza? No nie, ale tak
ze 4 lub 5 km od centrum miasta  a idąc na plażę trzeba pokonać przejście przez ulicę,
która idzie przez całą długość Alanyi, czyli ma tak z 10 lub 11 kilometrów. Trzeba
pokonać  tę ulicę i jeszcze z 50 metrów i już jest plaża. W sumie ze 70 metrów.
Leżaki można wziąć z pensjonatu za kaucją.
Gdy dopłynęli z powrotem do Alanyi spod pokładu wyszła Maruda z chłopakiem
obarczonym plecakiem. Maruda  przy oku trzymała okład z lodu.
Sie narobiło - rzuciła w stronę B.B na pożegnanie. Chłopak  tylko wykonał ręką
gest pożegnalny. Może się bał, że jak otworzy usta to za wiele powie?
Kapitan poprosił, by  B.B na niego zaczekały w ogrodzie pobliskiej małej kawiarni,
o czymś porozmawiał chwilę z właścicielem i poszedł z Marudą i jej chłopakiem
w stronę kapitanatu.  Właściciel w tym czasie zaserwował kawę i po szklance soku
ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.
Dopiero teraz zauważyły, że siedzą pod drzewkami na których wiszą pomarańcze,
zupełnie tak jak w kraju jabłka na jabłonkach.
Po godzinie, a może nieco później dotarł kapitan. Gdy B.B chciały zapłacić za kawę
i soki, właściciel stwierdził, że rachunek już jest uregulowany.
A kapitan zgarnął ich plecaki i wsiedli do taksówki, którą on tu podjechał. Jazda nie
trwała długo, w czasie drogi powiedział, że Maruda jest w tej chwili w drodze do
szpitala  w Antalyi, a jej chłopak chce by wracali jak najszybciej do Polski. I pewnie
tak zrobią.
Hotel pod który podjechali był dwupiętrowy, z dużym ogrodem, niedużym basenem
otoczonym palmami, bananowcami i jakimiś krzewami, wokół basenu stały  stoliki
kawiarniane i krzesełka. Na górze budynku  widniała nazwa: IMPERATOR -hotel.
W recepcji część formalności była już załatwiona, boy hotelowy zaprowadził
B.B do ich pokoju, powiedział o której  są tu serwowane posiłki i poprosił by gdy
się rozgoszczą zeszły jeszcze na  moment do recepcji.
                                               c.d.n