poniedziałek, 1 marca 2010

205. Zbyt bliskie kontakty III stopnia

Od trzech miesięcy mam stanowczo zbyt bliskie kontakty z rodzimą służbą
zdrowia. A wszystko za sprawą choroby mego męża, ale nie to jest tematem
głównym tej notki.

Od trzech miesięcy jestem codziennym gościem w szpitalu, wpierw w szpi-
talu kardiochirurgicznym, teraz w szpitalu klinicznym.
Obserwując "życie codzienne" w polskim szpitalu doszłam do smętnego
wniosku, że pani minister zdrowia ma rację - nie ma potrzeby dorzucania
pieniędzy do dziurawego worka, dopóki nie zaszyje się istniejącej dziury.
A owa dziura to : stosunek ludzi do wykonywanych obowiązków, notoryczny
brak nadzoru, totalny brak organizacji pracy.
Szpital, w którym ostatnio bywam codziennie, był przed wielu laty jednym
z lepszych szpitali. Sama spędziłam tu lata temu 3 tygodnie. Było czysto,
pacjenci czuli się bezpiecznie, pielęgniarki i salowe były "w zasięgu ręki".
Jedynym wówczas ( dla mnie) mankamentem był dość niemiły zwyczaj
budzenia pacjentów już o 5,30 rano, by zmierzyć im temperaturę.

Dziś mankamentów jest znacznie więcej. Nikt mnie nie przekona, że aby
utrzymać czystość w szpitalu należy zwiększyć na ten cel nakłady. Panie,
które tu sprzątają raczej nie mają bladego nawet pojęcia jak należy tę
nieskomplikowaną wszak czynność wykonywać. Sprzątnięcie sali i łazienki
zajmuje im góra 10 minut. A sala jest spora, jest tu również umywalka a
w łazience umywalka, brodzik i sedes. Ściany sali są wyposażone w listwy
zabezpieczające przed uszkodzeniem- listwy są dość grube, a na nich leży
całkiem gruba warstwa kurzu. W każdej sali jest również odbiornik tele-
wizyjny - też oblepiony kurzem. Wiem, czepiam się, kurz to zdrowie.
Wydaje mi się jednak, że nikt nie nadzoruje i nie sprawdza ich pracy, więc
robią tak, by się nie zmęczyć.

Panie pielęgniarki - no cóż, po wyczynach niektórych z nich, zapropono-
wałam lekarzowi opiekującemu się moim mężem, że może lepiej sama będę
robiła mu zastrzyki, bo skoro panie nie orientują się, w które miejsce należy
je robić, ja chętnie je wyręczę, bo po moich wyczynach pielęgniarskich nie miał
gigantycznych i bolesnych krwiaków. To są zastrzyki podskórne i nie wolno
ich wkłuwać w mięśnie.
W tzw. "gabinecie zabiegowym" brak plastra oraz nożyczek- plastra bo się
"nie doniósł", nożyczek - bo się gdzieś zapodziały.
I jeszcze coś- dla mnie to kuriozum: jeden z pacjentów ma ropną przetokę
w pachwinie (czeka na operację tej przetoki) i...zgadnijcie kto mu robi 2 razy
dziennie opatrunki? Żona, która siedzi od rana do wieczora. To jest pacjent
po amputacji kończyny i jest na wózku a sala nie jest przystosowana do po-
ruszania się po niej na wózku. To starsi ludzie, oboje po siedemdziesiątce.

Na oddziale jest cała zgraja lekarzy i to bardzo młodych. Śmigają po od-
dziale niczym Justyna Kowalczyk po trasie biegowej. Ciągle nie mogę odkryć
jak to się dzieje, że na jednej sali (sale są przeważnie 3 lub 4 osobowe) każdy
z pacjentów jest pod opieką innego lekarza. I od razu jasne, dlaczego tak wszy-
scy biegają- sal jest ze dwanaście. W moim odczuciu jest to marnowanie czasu
i energii na bieganie pomiędzy salami.
I wiecie, nic tu nie jest proste - pacjenci szpitalni nie mają pierwszeństwa
w badaniach. Czekają na CT, echo serca, założenie Holtera, USG. RTG -
czekają po kilka dni.

Mój mąż leży w sali z monitoringiem. Uśmieliśmy się dzisiaj, bo spojrzałam
na ekran monitora i z radością stwierdziłam, że wreszcie unormowało mu się
tętno. Dyżurna pielęgniarka zdmuchnęła moją radość niczym świeczkę -
widoczne na ekranie tętno nie było rzeczywistym tętnem mego męża, a tzw.
tętnem statystycznym - zapodziała się gdzieś głowica do mierzenia tętna,
monitor pokazuje tylko ciśnienie i tętno, które powinno być przy takim
ciśnieniu. Ręce opadają.

Marzę o chwili, gdy szpitale zostaną sprywatyzowane. Właściciel szpitala
z całą pewnością nie dopuści by coś w szpitalu zle działało, będzie nim po
prostu zarządzał tak, aby nie było strat materialnych, a pacjenci czuli się
bezpiecznie i byli zadowoleni.

Od kilku lat jestem pacjentem przychodni sprywatyzowanej i wierzcie mi-
nie wyczekuję godzinami w kolejce, recepty mogę załatwić przez telefon,
panie w recepcji są miłe i kompetentne. I nie muszę się wdzięczyć, by
zapisać się na wizytę lekarską , nawet w sezonie grypowym.

P.S.
Na diagnozę i dalsze leczenie męża czekamy już 3 tygodnie. A każdy dzień
zwłoki pozbawia go sił i pogłębia dolegliwości.