piątek, 15 marca 2024

Córeczka tatusia - 98

 To była dość  krótka noc, bo bardzo  długo jeszcze  rozmawiali. Andrzej  z chłopcami  spał w jednym pokoju, w drugim na podwójnej  sofie Marta  z Wojtkiem. W pewnej chwili poczuła, że jakieś małe "łąpięta" ją obejmują i mały człowieczek szybciutko się do niej przytulił. Nie  dociekając co się  dzieje  Marta przytuliła malca i  zapadła ponownie  w sen.  Rano pierwszy obudził się Andrzej i zobaczył, że w łóżku nie ma młodszego synka- starszy spał sam. Pomyślał, że pewnie młodszego  ściągnęła z łóżka  potrzeba naturalna, więc leżał cicho i  czekał  na jego powrót. W pewnej  chwili dotarło do niego, że malca coś  długo nie ma,  więc cichutko  wstał  i poszedł do łazienki, ale i tam nie było dziecka. Zajrzał jeszcze  do kuchni- była pusta,  wiec powędrował do pokoju w którym  spali Marta i Wojtek. Zajrzał i z trudem powstrzymał  się od wybuchnięcia  śmiechem- młodszy  spał mocno przytulony do Marty trzymając swą małą łapinę na jej piersi a oboje obejmował śpiący Wojtek. Niewiele  się zastanawiając Andrzej szybko wrócił po smartfona i uwiecznił tę  sytuację  na  zdjęciu. 

Przy śniadaniu było sporo śmiechu, a  zdjęcie zostało wysłane  do rodziców  Marty  z podpisem: "jak to dobrze, że Marta  nie lubi  małych  dzieci". Nic z tego nie  rozumiem - w domu to zawsze ten krasnoludek wybiera mnie do przytulania  gdy  się obudzi w nocy, a tu powędrował do Marty, choć ja  byłem w łóżku obok - mówił Andrzej do Wojtka. I zobacz jaki to zaborczy facet  z niego rośnie- śmiał się Wojtek- trzyma  łapę na piersi mojej osobistej żony!  Andrzej chciał to zdjęcie przesłać do Leny, ale Marta ostro zaprotestowała mówiąc, że Lena na pewno nie  zobaczy w tym nic  śmiesznego i może to odebrać  jako złośliwość pod  swym adresem. Musisz od teraz pamiętać, że ona może mieć  zupełnie inne poczucie humoru niż my - nawet lekka schizofrenia  może mieć negatywny wpływ na to, jak ona odbiera takie sytuacje. Nas  to rozśmieszyło a jej może być  z tego powodu przykro.  

Masz rację - przepraszam, jakoś jeszcze nie ogarnąłem nowej sytuacji - stwierdził Andrzej. Nie wyspaliście  się chyba przez niego - no coś ty,  do nas często w nocy wpada z wizytą Misia i uważa  za swój święty obowiązek by nas ucałować - dobrze ,  że na ogół w uszy a nie  w nos.  On się grzecznie  wdrapał na łóżko od  mojej  strony i się  zaraz przytulił- ja nawet nie  czułam, że potem jeszcze  Wojtek nas objął.   

Ja to  się tylko zdziwiłem, że jakoś  "zgrubłaś" i  dopiero rano do mnie  dotarło, że mamy lokatora- powiedział Wojtek. Ale  w pełni małego  rozumiem - na lotnisku gdy siedział u niej na kolanach to też  się do niej przytulał - on ma przecież tylko cztery lata,  a my, stare konie, też  się wszak lubimy przytulać do kobiecej piersi - usprawiedliwiał małego  Wojtek.   On po prostu tęskni z mamą - podsumowała  Marta. Najlepiej  będzie jeśli przejdziesz nad  tym do porządku dziennego bez żadnego komentarza, to mu  się to nie utrwali w główce.

Gdzieś kiedyś  wyczytałam, że dorośli często  zupełnie nieświadomie utrwalają  złe nawyki u  małych dzieci, bo za często i  za długo je z dzieckiem omawiają i osiągają skutek odwrotny od  oczekiwanego. I nie mów nic małemu na temat tego, że przyszedł i  się przytulił. Mnie tym krzywdy nie  zrobił- naprawdę.

Dziś wieczorem posiedzą  z nami trochę dłużej i mogę im nawet coś poczytać, a właściwie opowiedzieć, bo dostaną  książeczki do kolorowania do których można dokomponować   samemu  tekst. To są fajne książeczki, których nie lubią  rodzice, bo trzeba samemu do obrazków  dodać tekst. Ja  się śmieję, że to książeczki obnażające brak inteligencji rodziców.

Pogoda była  dość marna, padał ni to deszcz ni to śnieg, więc Andrzej  uruchomił samochód. Ruch  był  spory i Marta w pewnym  momencie  powiedziała, że podziwia opanowanie Andrzeja, bo  ona już by miała  dosyć  tej jazdy w mżawce i  tłoku a do tego " na odwyrtkę". No  wiesz  - z racji wykonywanego  zawodu to muszę  umieć  powstrzymywać  nerwy na  wodzy - gdyby  nie obecność  juniorów to zapewne  nieco łaciny  dorożkarskiej by poleciało w przestrzeń. Obejrzymy  jeszcze tylko zmianę warty, my będziemy dzieciaki trzymać na rękach, żeby cokolwiek zobaczyły, a ty biedulo pewnie niewiele  zobaczysz. Ja to zostanę sobie  wygodniutko w  samochodzie - oświadczyła Marta-  załóżcie   dzieciom kaptury od  kombinezonów, bo cały  czas  coś mży.  A ja  popilnuję samochodu. Wrócili do  samochodu nieomal po godzinie. Dzieci usiłowały  dociec dlaczego w  Polsce  nie ma króla, dlaczego  nie ma tak uroczystej  zmiany warty, dlaczego nie ma żołnierzy tak ślicznie ubranych i dlaczego wojsko nie porusza  się konno po mieście i dlaczego ten  deszcz  wciąż pada. A na dodatek jednemu  chciało  się jeść, a drugiemu pić,  więc Andrzej  zarządził  odwrót do  domu. A masz co w  domu wrzucić do  garnka? - spytała Marta. No pewnie - co prawda są to same nie dietetyczne potrawy, ale za to przez nich lubiane, więc na pewno wszystko zostanie   zjedzone. Wyścig do dziecięcych  dziobów  wygrał kurczak i frytki, dorośli na  razie  zadowolili  się kawą a Marta zabrała   się za przygotowanie paelli z dużą ilością warzyw.

Andrzej cały proces przygotowywania paelli obserwował i skrupulatnie  zapisywał co  i w jakiej  kolejności trafiało do  patelni oraz ile  czasu  się pichciło. Był zachwycony prostotą  wykonania, a potem smakiem. Na deser, choć to zima, były lody, bo Marta uznała, że skoro siedzą w domu to można  dzieciom dać po niedużej porcji lodów. Potem przejrzała stan wiktuałów i wysłała obu panów do najbliższego sklepu wręczywszy im listę tego co należy zakupić. Andrzej przejrzał listę i stwierdził, że wpadną zaraz do pobliskiego marketu i tam wszystko zakupią. Andrzej  się  tłumaczył, że on planował by stołowali  się w pobliskiej malutkiej restauracji i dlatego stan zaopatrzenia jest byle jaki, ale  w tym momencie dostał "sójkę  w bok" i Wojtek powiedział - nie kłóć się z nią i tak nie  wygrasz - no może tylko to, że to ona pójdzie do marketu a  ty  zostaniesz z  dziećmi.

Wieczorem młodszy "przytulas" poprosił, by ciocia chwilę przy nich  posiedziała i  w końcu obaj wygłaskani i wycałowani przez  Martę zasnęli. Gdy już chłopcy  spali Andrzej powiedział, że starszy  "doniósł mu",  że Lena pali papierosy i babcia i ciocia  bardzo się na  nią gniewały. Zastanawiam się czy były to zwykłe papierosy  czy popalała "trawkę", bo gdy jeszcze  była "piękna i młoda" to miała  często takie  wariackie pomysły. No a skąd by ją wzięła? - zdziwiła  się Marta.   Panowie popatrzyli na  siebie i cichutko zarechotali - żaden problem, wieczorami na placach  zabaw urzęduje młodzież, a oni to zawsze  mają  trawkę albo wskażą źródełko. Musiałem dzieciakom  nagadać  na  Lenę, że źle  robi i że  babcia i  ciocia  miały rację, że  się na  nią gniewały, bo nikt nie powinien  palić papierosów.

W sumie  to jestem kompletnie  załamany - okazuje się, że byłem w młodości  skończonym  durniem i swe uczucia  ulokowałem w bardzo niewłaściwej osobie. Podobało mi  się, że to taka "wyzwolona" osóbka a do tego  wesoła. A na  dodatek bardzo  długo  byłem ślepy  i nie  dostrzegałem jej  wad, które miała od  początku. Moi rodzice od samego początku źle reagowali na jej obecność  w moim  życiu - matka zawsze powtarzała, że  "to nie jest  dobry materiał na żonę" i że jeszcze  nie jeden  raz będę żałował, że  się z nią ożeniłem. No i jak  się okazuje to miała rację. Ona widziała jakimś "wewnętrznym okiem" jej niedojrzałość do bycia żoną i matką. Lena  dba o chłopców, ale dla niej to ciągle  są oseski, które wymagają  tylko  karmienia,  spacerów i  zabawek, a im więcej  zabawek tym dla  dzieci lepiej. I ciągle mi powtarza, że szkoda, że choć jedno z nich nie jest dziewczynką, bo malutkie  dziewczynki można tak  pięknie ubierać. Jak mówi jedna z pielęgniarek - ręce i biust opadają gdy  się  słyszy takie  bzdury. Nie biorę udziału w jakichkolwiek  "spędach" towarzyskich - koledzy przychodzą z  żonami lub swymi dziewczynami, a ja wcale, twierdząc, że nie mamy  z kim zostawić dzieci.  

Za to się chwalę swoim bratem i bratową i ojcem swej bratowej. Zdaniem personelu medycznego tata Marci to taki szalenie miły i elegancki  mężczyzna.  Ty Marciu też zostałaś bardzo wysoko oceniona - nie dość, żeś  miła to taka  zupełnie nie kłopotliwa  z ciebie osoba. Podejrzewam, że Krzyś trochę puścił  farbę, że ty drzemałaś przed operacją w fotelu a ja na twoim  łóżku się  wysypiałem.  

Marta śmiała  się - nie wiem  tylko czemu nikt nie dostrzegł w  tym mego egoizmu - wolałam  by mnie kroił wyspany i wypoczęty chirurg  niż zmęczony. Dla mnie to była "oczywista  oczywistość" - ja  miałam  być zaraz uśpiona i wiadomo było, że  się siłą  rzeczy  wyśpię, bo jak mnie  wybudzą z narkozy to potem i tak w  ciągu  dnia na pewno pośpię. Zresztą Krzyś świadek, że spałam,  wszak musiał mnie  budzić żeby mi zrobić zastrzyk i przed zawiezieniem mnie na salę też musiał mnie  budzić. Ja to jak małe  dziecko - jeśli naprawdę  jestem  śpiąca to zasnę w każdym miejscu. Koleżanki synek to zasnął kiedyś "w  drodze  do swego łóżeczka", a tak dokładnie to przewieszony jedną  nóżką przez jego poręcz . Oni jakoś tak wykombinowali, żeby  dzieciak mógł sam włazić  do łóżeczka i jedna poręcz była obniżona i maluch zasnął gdy tylko dotknął tułowiem podłoża, nie zdążył nawet nóżki zdjąć  z poręczy. Od tego czasu zawsze chodzi do łóżeczka  w  asyście, choć  sam do niego się gramoli.

Popołudnie zeszło na robieniu ozdób choinkowych. Chłopcy ( i mali i duzi) przyglądali  się jak  Marta wyczarowuje "bombki" z.....krepiny i kolorowe  ptaszki z serwetek i dopytywali  się, czy na pewno będą mogli potem zdejmować z choinki pierniczki i je  zjeść.  Cukierki w kolorowych celofanowych opakowaniach  zostały  zawieszone  dopiero wtedy,  gdy chłopcy już poszli  spać. Tym razem żaden zagubiony  malec  nie trafił do łóżka Marty i Wojtka.  

Śniadanie zostało bardzo szybko pochłonięte, bo Andrzej zapowiedział, że prezenty spod choinki powędrują do adresatów dopiero wtedy gdy zjedzą śniadanie. Śniadanie  zdaniem chłopców  było super bo ........nie było zupy mlecznej, za którą nikt  w tym towarzystwie nie przepadał. A jajko było w postaci "kogla mogla" z płatkami migdałowymi i owsianymi , czyli "patent" Marty, która na  sam widok zupy mlecznej dostawała w  dzieciństwie  torsji i to uczucie przetrwało aż do obecnych czasów. Dzieciaki były zachwycone, Andrzej też. Gdy sprzątali ze stołu powiedział półgłosem do Marty - nie  zdziw się, gdy po powrocie  do Warszawy rano pod  drzwiami waszego mieszkania  zjawi  się para wyrzuconych z domu małych chłopców. 

Nie mają szans,  nikogo rano u nas nie ma  w domu - pocieszyła go Marta - podrzucę Lenie przepis na takie śniadanie  z dopiskiem, że to najnowszy trend żywieniowy za granicą. Zresztą tak naprawdę to są tu same pożywne produkty , nawet cukier dałam trzcinowy, choć lepszy byłby brzozowy, czyli ksylitol, bo on  dba o szkliwo zębów. A oba  są mniej  kaloryczne od  zwykłego  cukru.  A i tak najważniejsze dla nich było to, że my wszyscy jedliśmy to samiutko co oni.  Mój tata jak wprowadzał coś nowego do diety to wpierw sam to przy  mnie jadł, a potem dopiero ja "dostępowałam  zaszczytu" i jadłam to co i on.

Prezenty "pod choinkowe" były głównie elektroniczne, każdy z malców dostał jakąś grę , ale był też zbiór baśni Andersena, który Marta wypatrzyła w internecie i zaraz  zakupiła, bo ilustracje były dziełem Szancera. Panowie załapali  się na bardzo eleganckie sportowe  koszule, oraz na jakąś mini grę, która ponoć redukowała  poziom stresu,  Marta na "frymuśną" nocną koszulkę ( i był to prezent od  Andrzeja), a Andrzej na ........zbiór przepisów potraw, które mu smakowały u Marty. Przepisy były pisane odręcznie na różnych kartkach,  każdy przepis miał własną "oprawkę celuloidową" i wszystkie były w małym segregatorze. Andrzej zaśmiewał się  w głos, bo były też dodane do przepisów "dobre  rady" Marty dotyczące wykonania  danej potrawy. Najbardziej rozśmieszyła go uwaga o treści:  "nie próbować po zrobieniu bo zniknie i trzeba będzie robić po raz  drugi".  Kartki z przepisami były kserokopiami kartek, z których w domu korzystała  Marta.  Andrzej był zachwycony tym prezentem, bo wszystkie te przepisy były mało skomplikowane no i już znał smak wykonanych  według nich dań.

Pogoda nadal była "skandalicznie brzydka" jak ją określiła Marta, więc popołudnie też spędzili  w domu. Za dwa  dni już  wracali do Warszawy i Andrzej podjął decyzję, że nie będzie  przedłużał  swego pobytu w Londynie - nawarstwiło się jednak zbyt dużo  spraw, które  wymagały jego obecności w Warszawie.

Pokazał dzieciom w kalendarzu datę kiedy wróci z Londynu do Warszawy.

                                                                      c.d.n.