piątek, 24 sierpnia 2012

XII c.d.

Wakacje minęły, rozpoczął się nowy rok szkolny, a listu od Tusi nie było i nie było.
Ciotka chwilami miała wrażenie, że ten list to się jej wręcz przyśnił. I gdyby nie fakt, że tkwił wciąż
głęboko w szufladzie, można by tak myśleć.
Na początku listopada nadszedł list od Tuśki. Zbyt dużo informacji w nim nie było. Tuśka donosiła, że urodziła córeczkę, maleństwo dostało imię Anna, była zdrowym i silnym dzieckiem. A oni w sierpniu wyemigrowali  do Australii, mieszkają w Sydney, ale nie  są pewni czy zostaną tu na zawsze, bo być może lepsze warunki będą mieli w Perth. Gdy już się urządzą to Tuśka wtedy poda adres.
I napisze wreszcie list do Soni. Bo zależy jej na kontakcie z córką, ale wpierw musi tu wszystko urządzić. Na razie mieszkają w mieszkaniu "pomocowym", jak dziwacznie określiła to Tuśka, ale gdy Peter dostanie wreszcie kontrakt to wtedy przeprowadzą się do własnego domku.
Poza tym Tuśka narzekała nieco na temperatury, trochę obgadała sąsiadki, które nie miały zwyczaju prasowania bielizny pościelowej, ponarzekała na jakieś muszki, które uniemożliwiały korzystanie z plaży w godzinach popołudniowych bo gryzły niemiłosiernie i miały zwyczaj zagnieżdżać się w skórze. Generalnie  list był w tonie optymistycznym, ale nadal  nic nie było w nim o losach Tuśki od chwili tej niefortunnej wyprawy na wieś, po zaopatrzenie. Napisała tylko, że Peter bardzo dba o nią, jest zakochany w córeczce i pewnie ją "rozpaskudzi". Na końcu były ucałowania dla wszystkich, a zwłaszcza dla  Soni.
Ciotka była nieco rozczarowana listem. Niczego się nie dowiedziała, adresu nadal nie było. I chyba to najbardziej ją dręczyło - bardzo chciała napisać do siostry o tych wszystkich latach, które minęły.
Tym razem listu już nie ukrywała- razem z poprzednim pokazała listy mężowi i Soni.
Wujek powiedział, że zrobi z cieniutkiej sklejki ładną ramkę i w niej umieszczą zdjęcie Tuśki, żeby Sonia mogła patrzeć na swą odnalezioną  mamę.
Ciotka była zaskoczona - spodziewała  się raczej jakiegoś niepochlebnego komentarza z jego strony, a tu taka reakcja.
Przez myśl jej przemknęło, że w jakiś sposób nie nadąża mentalnie za  Sonią i za nim. Chyba za bardzo
była skupiona na tym, by wszystko w domu funkcjonowało jak w szwajcarskim zegarku.
Fakt,  wszystko w domu były uporządkowane, czyste, lśniące.
Ciotka dwie  godziny dziennie poświęcała  na sprzątanie - parkiety lśniły codziennie froterowane, nigdzie nie było nawet pyłka,  kryształy na kredensie rzucały  diamentowe błyski, w kuchni wszystko było lśniące, naczynia i przeróżne akcesoria poustawiane wręcz "pod sznurek". Wszystko miało swe określone miejsce, którego nie miał prawa nikt zmienić. Jeżeli Sonia lub wujek postawili w szafce szklankę "krzywo", natychmiast ciotka to poprawiała.
Naczynia nigdy nie czekały na umycie, a emaliowany biały zlew zawsze był  śnieżno biały.
No cóż, ciotka była fanatyczką porządku i czystości.Wujek starał się jak mógł, by jej nie denerwować
jakimś bałaganem, ale Sonia  była "bałaganiarą" -  wystarczyło 15 minut i w pokoju wyglądało jakby
tajfun przeszedł.
Ubrania niepochowane, a jeśli nawet  już coś schowała do szafy, to wrzucała byle jak, na biurku zawsze było pełno kartek, książek, zeszytów, kredek, a gdy już  się nie mieściły na biurku to lądowały na nocnym stoliku lub tapczanie.
Ostatnie dwa lata podstawówki minęły szybko. W siódmej  klasie Sonia postarała się, by na świadectwie ukończenia podstawówki nie było tym razem stopni dostatecznych.  Długo nie mogła się zdecydować do którego liceum składać  dokumenty.
Bardzo chciała się uczyć francuskiego, a ten język był akurat w liceum żeńskim. Jako jedyna ze swej podstawówki wybrała to liceum. Nie był to dobry wybór, o czym się przekonała się dość szybko.
Została skierowana do klasy łacińsko-rosyjskiej, a nie francusko-rosyjskiej. To było pierwsze rozczarowanie. Sonia nie miała w podstawówce żadnej tzw. przyjaciółki od serca, miała za to dwóch
bardzo dobrych kolegów, prawdziwych przyjaciół. Nowe koleżanki nie zrobiły na Soni miłego wrażenia-
większość z nich miała rodziców na wysokich stanowiskach, o wysokim statusie materialnym, co odbijało się
na ich strojach. Miały fartuszki szyte na miarę, właśnie takie na szelkach, z falbankami, a bluzki i spódniczki
 nie miały polskiej metki a zagraniczną. Poza tym zadzierały nosa, opowiadały  o wakacjach spędzonych za granicą, wciąż opowiadały gdzie to tata jest akurat w delegacji i co przywiezie lub już przywiózł.
Sonia czuła się tam jak "uboga krewna".
A ciotka z pierwszej wywiadówki wróciła mocno zdegustowana - nie podobało się jej płaszczenie się
wychowawczyni przed "tymi  matkami". A już najbardziej ją zezłościło, że w dwóch przypadkach zamiast
 matki lub ojca na wywiadówkę przyszły...służące, jak się same określiły.  "Bo p. minister wyjechał w  delegację zagraniczną, a pani pojechała  na wczasy , więc przyszłam", jak powiedziała jedna z nich.
Ale wszystkie swe odczucia skryła przed Sonią, podzieliła się natomiast nimi z mężem.
c.d.n.

XI. c.d.

Dni płynęły dość monotonnie, ale tym razem to  ciotka nie mogła doczekać się wakacji.
Bardzo chciała  zwierzyć się swej przyjaciółce, Żeni, z nękającej ją sprawy listu.
Minęły już dwa miesiące, a  ona nadal nie pokazała listu mężowi. Doskonale wiedziała jaki byłby komentarz - jej mąż nie przepadał za Tuśką, zawsze mówił "ta narwana Tuśka to powinna iść do psychiatry". Poza tym już od dość dawna nalegał, żeby z Sonią poważnie porozmawiać o jej rodzicach, wytłumaczyć, że zaginęli.
Uważał, że Sonia jest już na tyle dużą i mądrą dziewczynką, że taka wiadomość nie wprawi jej w stan
jakiegoś niepokoju. Ale ciotka  sprzeciwiała się ostro, twierdząc, że Sonia jest jeszcze na to za młoda.
A teraz, gdy wiedziała, że Tuśka żyje, obawiała się, że  pewnego pięknego dnia zażąda by Sonia do
niej wróciła. A wtedy - no właśnie, co wtedy??? Ciotka codziennie zaglądała do skrzynki, ale listu
od Tuśki nie było. Za każdym razem z ulgą oddychała i zamykała skrzynkę.
Nadeszły wakacje  - ciotka z Sonią pojechały do Jastarni. Po drodze posiedziały kilka dni u Żeni w Oliwie.
Gdy Sonia już zasypiała w kuchni nadal świeciło się światło -przyjaciółki nadrabiały całoroczne zaległości.
Rankami obie wyglądały na bardzo niewyspane, a ciotka wciąż miała zaczerwienione oczy. Twierdziła, że
ma po prostu zapalenie spojówek.
 Żenia twierdziła, że już najwyższy czas powiedzieć Soni o jej rodzicach, tym bardziej, że Tuśka żyje.
Z ciężkim sercem, dzień przed wyjazdem do Jastarni zaczęła z Sonią rozmowę. Gdy tylko zaczęła
rozmowę, Sonia jej przerwała - "ciociu, ja wszystko wiem, wiem, że rodzice nie byli wcale w Afryce, ale zaginęli w czasie wojny i sąd ustanowił Was moimi opiekunami prawnymi."
Ciotkę z lekka zatkało- a skąd to wiesz? zapytała zdziwiona.
Sonia się lekko zarumieniała i wyjąkała - no, bo, bo, bo czytałam dokumenty. Bardzo dawno temu
leżały na biurku wujka, a ja tam czegoś szukałam i wtedy przeczytałam. Naprawdę niechcący je przeczytałam! Bo ja zawsze podczytywałam książki, które wujek dla siebie wypożyczał, a książka
leżała pod tymi dokumentami.
Ciotka uśmiechnęła się smutno i powiedziała- nie wiesz jeszcze wszystkiego. Siadaj i słuchaj.
Żyje tylko Twoja mama , to znaczy mam nadzieję,  że jeszcze żyje, bo dostałam od niej list.
Twój tata niestety nie żyje, zginął w czasie bombardowania, w Niemczech. Ale mama żyje, ma teraz
drugiego męża i pewnie już urodziła dziecko. Dwa miesiące temu dostałam od niej list, który
niestety niczego mi nie wyjaśnił. I nawet nie mam pojęcia gdzie teraz jest, bo nie pisze. Na życzenie
Twojej mamy miałam Ci jeszcze nic nie mówić, ale ... no cóż, wygadałam się. Chyba lepiej będzie, że będziesz wiedzieć, że jesteś  tylko  półsierotą.
Sonia rzuciła się ciotce na szyję i mocno się przytulając wyszeptała: "przecież Ty jesteś dla mnie mamą,a wujek tatą. Ja przecież mamy nie znam, widziałam ją tylko na zdjęciach."
A potem wszystkie trzy płakały, dając ujście nagromadzonym emocjom.
Te wakacje były wyjątkowe - ciotka bardzo dużo rozmawiała z Sonią. Sonia ciągle ją  czymś zadziwiała-
okazało się, że Sonia bardzo skrupulatnie przestudiowała bardzo dużo książek z domowej biblioteczki, a jej ulubioną pozycją  była wielotomowa Encyklopedia Gutenberga.
Sonia przyznała się również, że uschnięcie palmy to była jej  "zasługa" - biedna palma nie wytrzymała eksperymentów chemiczno- medycznych.Sonia dzieliła się z nią różnymi lekarstwami, ale najbardziej chyba jej zaszkodziły tajemnicze żółte tabletki. Sonia znalazła je w nocnej szafce, w ktorej ciotka trzymała swoje leki.  Była nimi zachwycona. Po zwilżeniu wodą puchły podwajając swą objętość, a potem rozpuszczały się barwiąc wodę na wściekły żółty kolor. Sonia leczyła nimi swego misia a to, czego miś nie "wypił", lądowało w donicy z palmą. Ciotka, po wysłuchaniu tych zwierzeń stanęła na wysokości zadania - roześmiała się i
przytuliła Sonię, prosząc ją, by więcej nie robiła takich rzeczy .
c.d.n.