piątek, 7 września 2018

Przyjaciółki - VII

Nowa już rok wcześniej zabrała się za studia. Nie było jej wcale łatwo bo
w tym czasie pracowała  dość  daleko od miejsca zamieszkania -wychodziła
z domu rano około 6,30, wracała około 23,00. Nie było kiedy się uczyć a
nauki było sporo. Chodziła wiecznie zaspana, skołowana i zła. Do tego
lekarz uświadomił jej, że jeśli kiedykolwiek ma zamiar mieć dziecko, to
jest to już najwyższy czas, bo dobiegała trzydziestki.
Tyle tylko, że Nowa wcale nie była pewna, czy chce  dziecka, jej mąż również
nie miał w tej materii określonego zdania. Było im całkiem dobrze we dwoje,
nie  brakowało im ani płaczu ani śmiechu dziecka w domu. A do tego  studia
Nowej pochłaniały dużo czasu i energii.
Z Lusią się prawie nie widywały, czasem "wisiały" godzinę  lub dłużej na
telefonie i opowiadały sobie wzajemnie co u każdej z nich się dzieje.
Lusia dziwiła się trochę, że Nowa i jej mąż jakoś nie tęsknią za dzieckiem.
Ona miała dziecko w  swych planach życiowych, ale jak dotąd nic z tego
nie wynikło, więc Nowa poradziła  Lusi, by może odwiedziła lekarza.
Bo może jednak cos jest "nie tak", skoro dziecka nie ma, a ona nie robi
nic, żeby go nie było.
Lusia poszła  do lekarza, porobiła sporo badań wydawało się, że z nią jest
wszystko w porządku, a więc - należało przebadać Dryblasa. Ale jak mu to
powiedzieć?
Nowa się  wściekła- no jak to jak- a powiedzieć zwyczajnie, że on się musi
pierwszy przebadać, żeby wykluczyc jego niezdolność rozrodczą, bo wtedy
będzie wiadomo jakie  badania lekarz ma zlecić Lusi.
Niestety nie obeszło się bez awantury, Lusia usłyszała, że on już z całą pewnością
ma kupę dzieciaków, bo przecież przed ślubem świętym nie był. Ale tym razem
Lusia była twarda i powiedziała, że dopóki nie będą znane jego wyniki lekarz nie
skieruje jej na szczegółowe i skomplikowane badania.
Wyniki Dryblasa były marnieńkie, szanse na zapłodnienie niewielkie, więc lekarz
już nawet nie kierował Lusi na jakieś bardziej skomplikowane badania.
Na Lusine  pytanie co w takim  razie ma zrobić, odpowiedział, że ma  dwa
rozwiązania- pierwsze to adopcja dziecka, drugie - począć go z kimś innym.
To były czasy, gdy jeszcze nikt nie słyszał o dzieciach z próbówki, a według
statystyk ponad 5% ojców wychowywało dzieci, które nie miały ich genów.
Lusia, całkiem przytomnie, nie powiedziała Dryblasowi, że raczej nie mają
szans na wspólne dziecko. Musiała to wszystko spokojnie "przetrawić" i
skłamała, że jego wyniki może nie są olśniewające, ale nie wykluczają ciąży.
Ale Dryblasowi zaświeciła się jednak w głowie czerwona lampka- jak to
nie olśniewające? Zażyczył sobie obejrzeć wynik badania, więc rada nie rada
Lusia dała mu ten wynik. I chyba Dryblas z kimś go konsultował, bo po kilku
dniach powiedział, że on nigdy nie zgodzi się na adoptowanie cudzego dziecka.
Najwyżej nie będą mieli dziecka, ale cudzego pod swój dach nie przyjmie.
Dyskusja w tym momencie została zakończona. Lusia zaczęła studiować i plany
"co dalej" odeszły na jakiś czas w siną dal.
A Nowa na razie musiała swój organizm przestawić na inne tory, bo w końcu
wraz z mężem doszli do wniosku, że jedno dziecko im nie zaszkodzi, dadzą radę
je wychować. Jak sprawnie obliczyli to skoro przestawianie musi potrwać co
najmniej pół roku, to oni te pół roku wydłużą do roku (tak na wszelki wypadek),
a gdy Nowa zajdzie w ciążę to po prostu przerwie studia. Bo planowali, że jeśli
się dziecko urodzi, to Nowa weżmie trzy lata bezpłatnego urlopu wychowawczego,
ponieważ nie mają żadnej babci, która zajęłaby się dzieckiem.
Nowa podeszła do zagadnienia "naukowo"- wpierw zakupiła stos książek o ciąży
i porodzie, potem świetną amerykańską  książkę z dziedziny pediatrii, potem
gdzieś zdobyła  kilka pozycji na temat hodowli dzieci.
Czas mijał jak zwykle bardzo szybko, rok przestawiania organizmu przeleciał i
w kilka miesięcy pózniej Nowa na wizycie kontrolnej dowiedziała się, że zostanie
matką. Oczywiście pierwszą osobą, której to powiedziała był jej mąż a zaraz potem
zatelefonowała do Luśki. Luśka wyraziła wielki entuzjazm i stwierdziła, że ona
to chyba postara się o dziecko z kimś innym, zwłaszcza, że zaczęła romansować
z pewnym wykładowcą- żonatym, dzieciatym i chętnym, ale ona oczywiście nie
powie mu nic jeśli  się uda i zajdzie  w ciążę.
Nową zatkało - może  i Dryblas nie był zbyt  bystry, Nowa  za nim nie przepadała,
ale w jej mniemaniu to Lusia nie powinna tego robić, bo jeśli Dryblas z kimś swe
wyniki konsultował, to doskonale wie, że musiałby zaistnieć cud, żeby doszło do
do zapłodnienia. Oczywiście przy najbliższej okazji powiedziała Lusi co o tym
myśli i po raz pierwszy  się  najzwyczajniej w świecie pokłóciły.
Nowa jej przypomniała, że Dryblas nadmiarem kultury nie grzeszy i nie zawaha
się zakwestionować swego ojcostwa, poza tym mógłby zażądać przeprowadzenia
badań genetycznych gdy się już dziecko urodzi i wtedy Lusia będzie winna
rozpadowi małżeństwa.
W miesiąc potem się dziewczyny przeprosiły, Nowa przemyślała całą sprawę i
doszła do wniosku, że przeciez Lusia  ma prawo pokierować swym zyciem tak jak
chce i Nowej nic do tego.
W tym roku obie obchodziły 33 urodziny, a że daty ich urodzin różniły się tylko
o dwa miesiące, zrobiły wspólne urodziny.
Było miło, a nawet nieco rodzinnie, znały się już 15 lat i wiele je łączyło.
Z uwagi na Nową nie było nawet kropli alkoholu, czego jakoś Dryblas nie mógł
przeboleć i zapewne z tego powodu po dwóch godzinach nakazał odwrót do
domu.
Nowa w drugiej połowie ciąży przerwała studia, ciąża, praca i studia to było stanowczo
zbyt wiele dobrego na raz.
Pewnej lipcowej nocy, po okropnie upalnym dniu Nowa urodziła dziewczynkę.
Matką chrzestną  Małej została oczywiście Lusia, ojcem- przyjaciel  Nowej i jej męża.
Stanowili piękną parę, on ciemnowłosy, ona blondynka, oboje wysocy, przystojni.
Nowa zadbała by dziecko miało urodziwych rodziców chrzestnych.
                                                                    c.d.n.