wtorek, 19 maja 2020

Podróż sentymentalna

Siedziała  na prawie już pustej plaży. Ciszę przerywały tylko piski mew przeszukujących
plażę - co jakiś czas znajdowały coś nadającego się ich zdaniem do ptasiego żołądka.
Nic dziwnego - w ciągu dnia  plaża była pełna ludzi z dziećmi, a troskliwe mamy, ciocie
i babcie bardzo dbały o to by dzieci ciągle coś jadły -  jak nie  kanapkę to przynajmniej
jakiegoś herbatnika  lub wafelka. Dla  świętego spokoju starsze nieco dzieci brały w rękę
to co im dano i natychmiast znikały z pola widzenia opiekunów  wracając  do przerwanej
zabawy. Najczęściej połowa przekąski lądowała w piachu stając się potem łupem mew.
Wpatrywała się w morze -  było jak zwykle piękne . Fale niemal bezgłośnie obmywały
brzeg plaży. Słychać było odległy warkot małego traktorka czyściciela plaży.
No proszę - i tu cywilizacja wkroczyła - pomyślała.
Ostatni raz była w tym miejscu gdy miała szesnaście lat, czyli wieki temu.
Świat był wtedy jednak inny - nikt  nie czyścił plaży, nie było koszy na śmiecie a plaża
była czysta. Wtedy jednak bardziej ludzie dbali o swe otoczenie. No i nawet w szczycie
sezonu nie było tłumów. Po prostu baza  noclegowa była skromna-  nie było dużych
domów wczasowych, królowały kwatery prywatne  i nie każdego było stać na wynajęcie
takowej.
Dobrze, że choć morze i latarnia morska były takie jak zawsze. Obejrzała się za siebie-
zza wydm porośniętych ostrą,  kaleczącą ciało trawą, wystawała pomalowana w białe
i czerwone szerokie pasy latarnia  morska. Tej latarni nie można było zwiedzać tak jak
tej w Rozewiu. Była dla wszystkich dzieci wielce tajemniczym obiektem, wieczorem
rzucającym snopy światła w morską dal. W dzień u jej stóp gromadziły się dzieciaki,
marząc o wejściu na jej szczyt.
Dopiero dziś wyczytała, że to najniższa latarnia morska na polskim wybrzeżu,
zbudowana w 1950 r na pozostałościach poprzedniej latarni,którą zburzono w 1939r by
nie padła łupem Niemców.  Nadal latarnia nie była dostępna dla zwiedzających, ale tym
faktem  Maria wcale nie była zmartwiona.
Na horyzoncie w ślimaczym tempie przesuwał się jakiś biały statek - przez moment
żałowała, że nie ma ze sobą lornetki.
Minęło wiele  lat, a nadal doskonale pamiętała w którym miejscu był "jej grajdoł"
a w którym  miejscu był grajdoł "Jerrego".
Uśmiechnęła się na samo wspomnienie - kilkanaście kroków od jej miejsca okopali się
dwaj młodzi ludzie.  Jeden naprawdę wpadł jej w oko- wysoki, zgrabny, czarnowłosy.
W dwa dni później, gdy brodziła w wodzie wyławiając dla braci będących pod jej
opieką muszelki, ten "ładny"  wszedł do wody, obrzucił ją uważnym spojrzeniem ,
powiedział "dzień dobry" i poszedł pływać. Po jakimś czasie znów znalazł się
w pobliżu i wyciągnął do niej rękę z.....muszelkami.
-Widziałem, że zbiera pani muszelki, tam na głębszej wodzie  jest ich więcej i tyle
udało mi się wyłowić dla  pani dzieci- powiedział trzymając blisko niej rękę- proszę
je wziąć.
-Ale to nie są moje dzieci, to są moi bracia - wyjąkała, czując, że się czerwieni.
Młodzieniec uśmiechnął się i powiedział- a to fajnie, jestem Jerry, a właściwie Jerzy
i tu wymienił swe nazwisko.  A na brzegu jest mój kolega, Staszek.
Tak pani tresuje tych chłopców,  a oni się słuchają, że myśleliśmy, że jest pani ich
mamą.
Spojrzała na braci i zarządziła - wychodzimy z wody, idźcie się przebrać w suche
majtki. Chłopcy  bez protestu pobiegli do  grajdoła.
A można wiedzieć jak  pani ma  na imię?
Spojrzała na niego  - był wyraźnie w  jej typie - brunet o zielonych oczach. Cuuudny!
Mam na imię Maria - i proszę nie mówić mi przez "pani". Możemy mówić do siebie
po imieniu.
O, to świetnie! Dziękuję!  Ale mów do mnie  Jerry, tak mi  bardziej pasuje.
A ja dziękuję za muszelki - niedługo pół pokoju będzie w muszelkach i kamykach.
Oni zbierają muszelki a ja kamyki.
Powoli  doszli do grajdoła, w którym czekali na nią już  przebrani chłopcy. Jerry
zapytał się chłopców czy nie chcieli by przypadkiem pograć z nim i jego kolegą w piłkę
a może wolą zbudować zamek z piasku?
Oczywiście  gra w piłkę  zwyciężyła i Maria mogła się spokojnie rozpłaszczyć na kocu,
co jakiś czas zerkając w stronę, gdzie dwaj mali i dwaj  duzi chłopcy kopali z wielkim
przejęciem piłkę.
Przed szesnastą zabrała dzieciaki z plaży i poszła z nimi na obiad. Jerry zapytał się czy
mogą się również spotkać  po obiedzie. Powiedziała, że będzie po obiedzie nad zatoką, bo
zawsze popołudnia spędzają pływając kajakiem po zatoce.
W czasie obiadu zastanawiała się czy rzeczywiście Jerry odnajdzie ją nad zatoką. Jakoś nie
dotarło do niej, że nad zatoką jest tylko jedna wypożyczalnia  kajaków, więc na pewno Jerry
z kolegą trafią na jej ślad.
Dzieciaki szybko uporały się z obiadem, bo przezornie  zamówiła kotlet mielony.
Popołudniowe pływanie kajakiem obaj  uwielbiali, pływała z nimi na zmianę. Nigdy nie
wypływała daleko, dobrze wiedziała do którego miejsca jest płytko  i nie przekraczała
granic płycizny.
Cały czas była pod wrażeniem tych zielonych oczu, które spoglądały na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Wzięła dla dzieci i siebie swetry, poprawiła bez lustra  swą zupełnie
nieskomplikowaną fryzurę , czyli  upięty na czubku głowy "koński ogon".
W ciągu 10 minut dotarła  nad zatokę.  Jerry stał oparty o ścianę wypożyczalni, w  dłoni
dzierżył  dwa wiosła, obok stały oparte o ścianę dwa kajaki.
Długo czekasz? - zapytała.
Nie, pewnie z 15 minut i właśnie dopiero co wybrałem dla nas kajaki- mam dać znać o której
wypłyniemy. Ty popłyniesz z jednym chłopcem a ja z drugim.
Godzina pływania  minęła błyskawicznie, a Jerry nie szarżował i uznał, że skoro Maria nie
chce wypływać dalej, to pozostaną w tych granicach, które ona  akceptuje.
Następne  dni niewiele się różniły od tego pierwszego, przed południem plaża nad morzem,
po południu  pobyt nad zatoką, z tym, że jeszcze tylko raz wypłynęli kajakami. Chcieli po
prostu  o wielu rzeczach porozmawiać, dowiedzieć się czegoś wzajemnie o sobie,  więc
chłopcy bawili się na  brzegu a oni  pilnując ich - rozmawiali.
Jerry był aktualnie w szkole oficerskiej. Poza tym grał na saksofonie altowym  i okazało się
że lubią te same  utwory i wykonawców. Niestety żyli w  dwóch odległych od siebie
miastach.
Lipiec dobiegał końca, 1 sierpnia miała przyjechać mama Marii i była szansa, że Maria będzie
miała trochę więcej czasu  tylko dla siebie.
W trakcie  którejś rozmowy powiedziała  Jerremu, że ma 16 lat, co wprawiło go w wielkie
zdumienie- sadząc z wyglądu był pewien, że ma już ponad 20 lat, on miał 21. Maria się
śmiała, mówiąc mu, że nie jest pierwszym, który się nabrał na jej kobiece kształty. Ale tak
to ona wyglądała już 2 lata wcześniej.
Gdy przyjechała matka, Maria przezornie nie powiedziała, że  Jerry to jest nowo poznany
chłopak. Jerry na powitanie  wytwornie cmoknął jej matkę w rękę i zapytał, czy będzie
mógł zaprosić obie panie  i chłopców  do kawiarni na lody. Matka wyraziła zgodę, ale
pod warunkiem, że każda ze stron sama za siebie płaci. Jerry protestował, ale matka Marii
stwierdziła, że albo przystanie na taki układ, albo nie będzie wspólnej konsumpcji lodów.
Do kawiarni dołączył również kolega Jerrego.  Mali chłopcy byli szczęśliwi, bo które
dziecko nie lubi lodów, a ci duzi nieco skrępowani.
Po tak miło rozpoczętym popołudniu wszyscy ruszyli na spacer do Juraty. Nie było wtedy
tych szerokich  wyłożonych kostką ścieżek,  ot po prostu leśna droga do sąsiedniej
miejscowości. I Maria  wspominając zatęskniła za tamtą zwykłą leśną ścieżką i za tym
dreszczykiem, który przeniknął ją gdy idący obok  Jerry wziął ją za rękę. I tak szli niczym
para przedszkolaków.
Maria i Jerry wymieniali się uwagami na temat ulubionych utworów. Matka rozmawiała
ze Staszkiem wypytując go tę szkołę oficerską i miasto , w którym mieszkali, a  dzieciaki
co chwilę wybiegały do przodu i wracały z rewelacjami typu: "o tam jest taki ogromny dół,
chodźcie, zobaczcie."
Ten ogromny dół to był po czołgu, jak orzekli "znawcy" tematu, bo tu kiedyś przecież
toczyły się walki. Oczywiście zaraz duzi chłopcy zostali zasypani serią pytań, przez tych
małych i  udzielali  bardzo wyczerpujących odpowiedzi.
Maria  miała w Juracie koleżankę (jej rodzina miała tu domek letniskowy), więc czym
prędzej skorzystała z okazji i zajrzała do niej. Po chwili towarzystwo się powiększyło
o Gosię, koleżankę Marii.  A Gośka miała ciekawą informację- za dwa dni do Jastarni
miał zjechać zespół  jazz band New Orleans Stompers. Grali jazz i nie tylko, bo grali
też muzykę taneczną. Od razu umówili się w czwórkę  na sobotni wieczór.
W Juracie jak zawsze wiało lekką nudą, dzieciaki, pocwałowały nieco po molu, Jerry
kombinował czy aby nie da się wrócić do Jastarni  brzegiem zatoki, ale Gosia twierdziła,
że już kiedyś próbowali i nic z tego nie wyszło- na przeszkodzie stały bardzo gęste krzaki
porastające  brzeg. Wierzyli jej, bo Gosia przyjeżdżała tu co roku, wszak tu był ich
domek letniskowy.
Maria zazdrościła Gosi, że może co roku być w wakacje na Półwyspie, a Gosia  z kolei
zazdrościła jej, że może co roku spędzać wakacje w innym miejscu.
Następne  dni zapadły dobrze Marii w pamięć - dziećmi zajmowała się matka i wreszcie
Maria miała wakacje- kilometrowe spacery brzegiem morza, wspólne pływanie, "posiady"
na brzegu  morza, wypływanie kajakiem daleko od brzegu aż do sterczących z wody
betonowych bunkrów, podglądanie węgorzy gdy żerowały w przynęcie - truchle owcy,
wspólne milczenie i wpatrywanie się w siebie  nawzajem.
Na popołudniowe spacery Jerry wskakiwał w autentyczne dżinsy (wtedy jeszcze  nie
były szyte w Turcji lub Bangladeszu) i w zamszową kurtkę z frędzlami. Wyglądał
super i Maria idąc z nim czuła się wspaniale..
Wieczór "taneczny" pozostanie zapewne w pamięci Marii na zawsze- wpierw szaleli
w czwórkę na parkiecie ( a raczej na dechach), potem Jerry powiedział, że musi na
moment zniknąć. I wtedy ktoś z zespołu powiedział, że "teraz dla pewnej Marysi
tajemniczy saksofonista zagra utwór  Sidneya Becheta  "Petit Fleur".
Tajemniczym saksofonistą był oczywiście Jerry, a Maria słuchała i była bliska płaczu.
Do dziś ilekroć słyszy ten utwór jest bliska płaczu. To tego wieczoru Jerry pocałował
ją we wnętrze dłoni, przytrzymując dłuższą chwilę jej rękę przy swoich ustach...
I to był ich jedyny kontakt cielesny.
W drugim tygodniu sierpnia Jerry i Staszek wracali już do  siebie, a Maria  zostawała
nad morzem do końca sierpnia.
Na pożegnanie Jerry prosił o coś na pamiątkę  i o adres , bo przecież pozostaną ze
sobą  w kontakcie listownym. Na pamiątkę dała mu prześliczną jedwabną apaszkę,
której używała jako opaskę, gdy chodziła z rozpuszczonymi włosami.
Korespondencja kwitła, choć przyprawiała Marię o ból głowy - nie jej treść, tylko
strona  graficzna - Jerry fajnie  grał na saksofonie, niestety robił koszmarne błędy
ortograficzne (dziś byłby uznany za dysgrafika i dyslektyka).
Czasami korespondencja się rwała, raz z tego powodu, że Jerry miał paskudny
wypadek i ledwie wyżył, potem wybierał się do miasta, w którym mieszkała ale
z bliżej  nie  wiadomego powodu przyjechał,  akurat w czasie wakacji, gdy Maria
była  w Szczyrku. W końcu pewnego dnia przyszedł list, w którym ją poinformował,
że zmuszony był się ożenić , bo pewnej panience zmajstrował dziecko. Ale do tejże
swej żony nic nie czuje, ona mu nawet obrączkę zwróciła, bo on kocha.... Marię.
Prawdę mówiąc Maria się nawet tym nie zdenerwowała, tak naprawdę nic do tego
człowieka  nie czuła. A to, że zagrał dla niej "Petit Fleur"  na saksofonie było tylko
miłym wspomnieniem- na tyle miłym, że ilekroć jest na Półwyspie słyszy w pamięci
ten utwór.
Żeby było jeszcze zabawniej, to gdy Maria była już dwa lata mężatką dostała list
od...owej przypadkowej żony Jerrego.  Prosiła w nim, by Maria wpłynęła na niego,
 bo "on nadal twierdzi, że kocha tylko Marię i że byli sobie przeznaczeni i nie chce
z nią być, choć są przecież małżeństwem, a on ją porzucił i wyjechał w Bieszczady".
Na wspomnienie tego listu Maria niemal się roześmiała w głos - nigdy nie było mowy
między nią a Jerrym na temat uczuć, nawet się nie  obejmowali i nie całowali.
Początkowo Maria miała zamiar nie odpisywać, ale przyszło jej na myśl, że to dość
zdesperowana kobieta, więc wysłała list, w którym powiedziała, że bardzo jej
współczuje,  ale nie napisze do Jerrego bo nie ma pojęcia gdzie on jest, a poza tym
jest od  dwóch lat szczęśliwą mężatką, a Jerry był tylko znajomym.
I nucąc cichutko Petit Fleur Maria powędrowała brzegiem morza.