czwartek, 18 maja 2023

Lek na wszystko? -115

 Wszystko ma  swój koniec, pobyt na urlopie także. Pewnego piątkowego ranka zaraz  po  śniadaniu zaczęło się pakowanie. Alek bardzo pilnował by przypadkiem nie zapomniano zabrać do "domu w Warsawie" jego "skarbów"- małych płaściutkich otoczaków z pobliskiego strumyka, szyszek, które sam zbierał oraz kawałków kory, z których wujek Jacek obiecał mu  zrobić małe  łódki, dopilnował też żeby mama nie  zapomniała o wykopaniu zimowitów. Kazik i Teresa  śmiali się, że  dziecko jeszcze  małe, ale  bardzo "pamiętliwe" i dopilnowuje by było wszystko tak, jak mu obiecano. Tata się śmiał, że to cecha odziedziczona po Teresie, która od  dziecka potrafiła "pilnować swych interesów" i zawsze dopilnowała  by dostać to, co jej obiecano.  A dodatkowo zawsze wywiązywała  się ze swoich obietnic, w  związku  z  czym nim coś komuś obiecała to dokładnie  sprawę przemyślała czy da radę swoją obietnicę wypełnić.  A Jacek powiedział, że to bardzo cenna cecha, bo bardzo wiele osób obiecuje coś, czego potem nie jest w  stanie spełnić.

Zaraz po spakowaniu wszystkich  rzeczy Kazik z Teresą i Alkiem "wpadli" do biura Henryka by mu podziękować za czuwanie nad  wszystkimi i zaprosić go do Warszawy, gdzie ma zagwarantowany pobyt w mieszkaniu taty, które jest blisko bloku,  w którym oni wszyscy  mieszkają. Przyjechać  może z kim tylko zechce, no może  tylko wyłączając psa i owcę - psa dlatego, że w obcym  miejscu ciągle by szczekał, a owca wypuszczona  na  trawnik  przy bloku mogłaby ulec zatruciu  trawą   pokrytą pyłem z elektrociepłowni. I byłoby miło, gdy podał termin  przyjazdu z dwutygodniowym wyprzedzeniem, by Kazik na pewno był wtedy w Warszawie. 

A skąd ci Kaziu wpadła do głowy myśl, że mógłbym przyjechać z psem?- dopytywał się Henryk.  No bo nie  wiem, czy twoje psisko miałoby z kim zostać w domu. Miałoby, na ten czas mieszkałby u mojej siostry albo u mojej byłej. Ale kto wie - może przyjadę właśnie z nią- oboje  mamy chyba jakieś zaburzenia psychiczne- ze  sobą źle, a oddzielnie - jeszcze  gorzej. No to przyjedź razem  z nią - może taki wyjazd dobrze  wam obojgu  zrobi. Teresa dostała na drogę domowe ciasteczka orzechowe, dzieło własne Henryka, ale przepis dała jego "była".

Alina była bardzo smutna, że to już koniec pobytu, bo bardzo się jej tu podobało. Teresa ją  pocieszała, że przecież teraz, gdy Alina znacznie lepiej funkcjonuje, a Tadziś z dnia na  dzień "dorośleje" będą mogły chodzić na  spacery razem plus obaj dziadkowie, z którymi bez problemu można  obu malców  zostawić na placu zabaw samych,  a one  mogą  w tym czasie oblecieć sklepy i zrobić zakupy. Teresa  widziała w tym kroku same korzyści dla Aliny, bo ta  sytuacja bez  wątpienia podniesie  Alinie  samoocenę, nie  będzie tak bardzo uzależniona od Krisa. To samo Alina usłyszała od taty i bardzo ją to wszystko podniosło na  duchu. Nim wyruszyli Kazik powiedział, że on z Tesią, dzieckiem i dziadkami zawadzą o "Lapidarium" i tam zjedzą obiad, więc może i oni dołączą, lecz muszą decyzję podjąć zaraz, bo Kazik musi wiedzieć na ile osób ma rezerwować stolik, co zrobi gdy dojadą  do Rzeszowa. 

Obiad w "Lapidarium" bardzo wszystkim smakował, dla dzieci była zupa jarzynowa z mięsnymi pulpecikami cielęcymi, zagęszczona przetartymi warzywami. Alek jadł "na  dwie łyżki" - jedną  był karmiony przez Teresę, drugą wkładał do  zupy,  a potem oblizywał. A gdy już  zjadł powiedział: "ładnie jadłem". No pewnie, że ładnie  jadłeś- zapewnili go obaj dziadkowie i rodzice. "Duzy jestem" - dodał na  zakończenie. Oczywiście, że jesteś duży - zapewnili go rodzice. I zobacz jak grzecznie je Tadziś. A Alina powiedziała - masz rację Tesiu, że obecność nieco starszych  dzieci ma bardzo dodatni wpływ na  maluszki.  Uważam, że Tadziś bardzo ładnie dziś jadł i bardzo grzecznie siedział u mnie na kolanach. Gdy wsiadali do samochodów Tadzikowi już  się oczka kleiły i bardzo szybko zasnął.

Gdy podjechali pod dom "Kazików" zaczęły  się pożegnania i ogólne podziękowania i Jacek się  śmiał, że tak się przyzwyczaił do wieczornych rozmów  ze swym przyjacielem, że nie  wie jak on  dziś bez tej wieczornej  pogawędki zaśnie. Alina obejmując Teresę szepnęła jej do ucha - jestem twoją dłużniczką, to był świetny pomysł takich  wspólnych wakacji. Nie ma problemu, by powtórzyć to doświadczenie- mamy czas dopóki jeden i drugi nie pójdzie do szkoły- odpowiedziała  Teresa. A macie pieczywo na rano? -zapytała Teresa.  Oj nie wiem- nie pamiętam. No to posiedź chwilę z Tadziem w  samochodzie, a ty Kris chodź na moment do nas - dostaniesz pieczywo na rano. Akurat przez  nockę rozmrozi  się  poza zamrażarką. Gdy byli  już w mieszkaniu powiedziała do Krisa - tylko nie  zepsuj przez  swe wybujałe ego tego, co się teraz  dzieje z Aliną. Niech ten stan trwa jak najdłużej - doceń tę pracę, którą w nią włożyli w Instytucie, nie zmarnuj tego. No co cię napadło? - zdenerwował się Kris. Nie napadło, tylko zdążyłam cię nieco rozszyfrować. I nie rozwiń pieczywa  z tego opakowania. A w tym pudełku macie kolację na  dziś - Alinka nie była pewna czy macie  coś gotowego.To wpierw wstaw do mikrofali na rozmrożenie. Cześć, jutro podziękujesz - powiedziała  wypychając go z kuchni. Ostro się za niego wzięłaś - powiedział Kazik. Teresa uśmiechnęła się - bo mu się należało, nawet smarkacz  nie  zauważył, że Alina się bardzo zmieniła. Ale ja  zauważyłem i nawet jej o tym powiedziałem. Była  zachwycona, że to widać.

Pierwsze  dni w Warszawie po urlopie  zawsze są nieco niemiłe, jeśli wróci  się z terenu gdzie  było dużo zieleni, bo  się mieszkało w lesie. Alek w sobotę  rano stojąc na balkonie powiedział- tu nie ma sosen, nie ma basenu. Nie ma strumyka. Kolejki tez nie ma. 

Strumyk, synku, to jest nawet niezbyt daleko stąd, ale nie jest ani taki wąski jak tamten na wakacjach ani tak czysty, a jeśli jutro będzie pogoda to ci pokażę ten strumyk, ale nad nim nie można  się bawić. Kolejki nie ma, ale jeżeli będzie pogoda to pojedziemy z tatą i może dziadek też z nami pojedzie, do Muzeum Kolejnictwa i zobaczysz stare pociągi i może będzie też taka starutka kolejka jak ta, którą jechaliśmy w Bieszczadach. A dziadek Jacek też pojedzie? Nie wiem, jeszcze o  tym  z dziadkiem Tadkiem i z dziadkiem  Jackiem nie  rozmawiałam.  

A dziadek Jacek mówił, ze pojedziemy kiedyś na lotnisko zebym zobacył samoloty - doniósł Alek. Takie, duze, co latają z ludziami. Nie mówi się latają z ludziami tylko z ludźmi - poprawiła  dziecko Teresa. I moze  uda się pojechać na lotnisko takie ze skołą, tam gdzie tata się ucył latania.  Nie  wiem synku, mnie dziadek Jacek nic nie mówił na ten temat. W tym momencie  wszedł na balkon Kazik i Teresa poinformowała go, że Jacek ma jakieś dodatkowe plany edukacji Alka- wizytę na lotnisku  Okęcie oraz na tym, na którym  Kazik uczył się latania.  Ja się uczyłem w kilku miejscach, więc nie wiem co on miał na myśli, ale uzgodniliśmy  że na razie to tylko zwizytujemy Okęcie.  I może zrobimy lot dwupłatowcem nad Warszawą, albo, gdy będę musiał pojechać do Berlina to już nie  samochodem tylko LOT-em, razem z wami. To wszak tylko niecałe półtorej godziny i on to wytrzyma bez problemu. Ale na razie nie muszę tam lecieć, co mnie bardzo cieszy. I zapewniam cię, że nim gdzieś zabiorę Alka to będzie to uzgodnione z tobą. A poza tym  ja  wcale nie chcę  zachęcać Alka by został pilotem. Owszem,  jako pętak chodziłem na modelarstwo, robiłem modele szybowców, stąd  potem  mój ciąg na ten wydział politechniki. A potem, skoro byłem na tym wydziale latanie  było logicznym dalszym  ciągiem. Ale o ile  dobrze pamiętam nigdy ci nie powiedziałem, że latam- nie wiem skąd o tym wiedziałaś.  Teresa roześmiała  się - bo tak jakoś  dziwnie jest z rodzicami, że zawsze z przyjaciółmi wzajemnie sobie opowiadają o swoich ukochanych  dzieciach. O tym, że żenisz się z Anką to też się dowiedziałam nieoficjalnie, czyli z tak  zwanego podsłuchu. Moja  mama nie ściszała  głosu gdy  ćwierkała z twoją przez telefon.

A teraz ja mam pytanie  - obie zamrażarki pełne, czy trzeba coś uzupełnić?- spytał Kazik. Bo dziś wszak sobota, możemy się wybrać na zakupy. Nie, nie trzeba, może bym tylko coś upiekła do kawy. W poniedziałek przespaceruję  się po naszych osiedlowych sklepikach i coś kupię. Bo tak  naprawdę to  jeśli  się  doliczy koszt dojazdu do dużego marketu to koszt zakupów  wychodzi na remis. Jeśli będzie p. Maria u Aliny to my we  dwie  szybko obskoczymy  zakupy, bo i tak głównie  nam obu potrzebne  są warzywka i owoce.

 A dziś w ramach spaceru możemy wyskoczyć do Powsina i wracać przez Wilanowską, żeby Alkowi pokazać  strumyk. A gdy ty jeszcze byłeś w Berlinie to ten strumyk wylał  i była nieomal powódź. Ten strumyk to ma nawet jakąś nazwę tylko nie pamiętam jaką. Niektórzy mówią na to "rzeczka-Smródka". I ona nawet jest  zaznaczona  na planie miasta, ale jak kiedyś patrzyłam, to ona  nie ma połączenia z Wisłą. A jeśli ma, to być może jest ono podziemne bo przecież gdzieś trzeba  było zrobić  szosę od Wilanowa do Powsina. A kiedyś tu, gdzie jest Kościół św. Katarzyny, na przeciwko, to były regularne jeziorka i one zostały zasypane, tam  była nawet spora  wioska.  I była jakaś  grota podziemna, ale też ja  zasypano. I coś mi świta  w głowie, że ten strumień miał połączenie z tymi jeziorkami. 

A skąd o  tym wiesz?- dziwił  się  Kazik. Mówiła mi o  tym sąsiadka z klatki obok, to pani w wieku bliżej osiemdziesiątki niż niższej  cyfry. Gdy budowali to osiedle to ludzie, którzy tam  mieszkali dostawali tu  mieszkania, bo przecież  zabrali im  ziemię i domy. A ona była  z bogatej  rodziny i mieli jeszcze jeden kawałek  ziemi wzdłuż Wilanowskiej i teraz to kupił jakiś prywatny inwestor i zamiast całej należnej kwoty  w złotówkach dawał część w gotówce  i trzypokojowe mieszkanie. I to nie jest budynek z  "wielkiej płyty" a "normalny". I ona oczywiście  wzięła to mieszkanie i gotówkę . A mieszkanie dała swej wnuczce jako darowiznę. Tu gdzie stoją nasze  bloki to były pola i małe  wiejskie  domki. A mojego tatę namówił na kupno mieszkania jego kolega  z pracy. I to mieszkanie nasze  zapasowe to tata mógł zasiedlić już w 1973 roku, a osiedle  budowali w tempie ekspresowym, bo zaczęli je budować 1970 roku- to są te zalety budowy domów  z prefabrykowanych  gotowych elementów. A fabryka tych elementów  była wtedy na  Służewcu.  Ludzie już tu  mieszkali a cały teren przypominał krajobraz rodem z Księżyca. Gdy zobaczyłam to pierwszy raz  to  się poczułam jak na planie  jakiegoś  filmu  sf. Tyle  tylko, że co nieco tu pozmieniali z usytuowaniem niskich bloków, które miały się rozchodzić promieniście, ale ja tego nijak  nie widzę, albo mam inne  wyobrażenie w tej materii niż oni. I jest bardzo prawdopodobne, że projekt -projektem, a rzeczywistość nie pozwoliła  na idealne, jak przewidywał projekt, usytuowanie budynków. Bo słowa , że coś się rozchodzi promieniście  sugerują, że budynki nie  stoją do siebie  równolegle, ale rozchodzą się od środka okręgu na  zewnątrz. A nasz budynek jest taki długi dlatego, że ma osłaniać od zimnych wiatrów zachodnich. I znów mam wrażenie, że ktoś wiedział, że dzwonią w kościele, tylko nie  wiedział w którym, bo zimne to są  z reguły wiatry północne i  wschodnie. A osiedle jako całość ma elegancki przewiew na linii północ- południe. Może nie byłam orłem z geografii, ale jeszcze jakoś kierunki ogarniam.

Och, gdy ja brałem to mieszkanie  to mi było niemal obojętne  jak jest usytuowane- grunt, że miało  pięć pokoi i kuchnia nie była na słonecznej  stronie bloku. A blok miał jeszcze jedną zaletę- był bardzo blisko tego,  w którym ty mieszkałaś. Oglądałem też mieszkanie w jednym z tych  bloków koło żłobka, ale tam kuchnia była na nasłonecznionej  stronie  budynku i nawet byłoby  z niego jeszcze  bliżej do ciebie, ale jak powiedział prezes to był blok tzw. "czerwonej burżuazji", a tak dokładnie wyższy szczebel wojskowy i MSW, te dwa resorty miały podpisaną umowę ze spółdzielnią. Co prawda część pierwszych lokatorów już dawno  się przeprowadziła, teoretycznie oba resorty miały już wymienioną obsadę, no ale nie chciałem.

                                                                   c.d.n.