Wszystko ma swój koniec, pobyt na urlopie także. Pewnego piątkowego ranka zaraz po śniadaniu zaczęło się pakowanie. Alek bardzo pilnował by przypadkiem nie zapomniano zabrać do "domu w Warsawie" jego "skarbów"- małych płaściutkich otoczaków z pobliskiego strumyka, szyszek, które sam zbierał oraz kawałków kory, z których wujek Jacek obiecał mu zrobić małe łódki, dopilnował też żeby mama nie zapomniała o wykopaniu zimowitów. Kazik i Teresa śmiali się, że dziecko jeszcze małe, ale bardzo "pamiętliwe" i dopilnowuje by było wszystko tak, jak mu obiecano. Tata się śmiał, że to cecha odziedziczona po Teresie, która od dziecka potrafiła "pilnować swych interesów" i zawsze dopilnowała by dostać to, co jej obiecano. A dodatkowo zawsze wywiązywała się ze swoich obietnic, w związku z czym nim coś komuś obiecała to dokładnie sprawę przemyślała czy da radę swoją obietnicę wypełnić. A Jacek powiedział, że to bardzo cenna cecha, bo bardzo wiele osób obiecuje coś, czego potem nie jest w stanie spełnić.
Zaraz po spakowaniu wszystkich rzeczy Kazik z Teresą i Alkiem "wpadli" do biura Henryka by mu podziękować za czuwanie nad wszystkimi i zaprosić go do Warszawy, gdzie ma zagwarantowany pobyt w mieszkaniu taty, które jest blisko bloku, w którym oni wszyscy mieszkają. Przyjechać może z kim tylko zechce, no może tylko wyłączając psa i owcę - psa dlatego, że w obcym miejscu ciągle by szczekał, a owca wypuszczona na trawnik przy bloku mogłaby ulec zatruciu trawą pokrytą pyłem z elektrociepłowni. I byłoby miło, gdy podał termin przyjazdu z dwutygodniowym wyprzedzeniem, by Kazik na pewno był wtedy w Warszawie.
A skąd ci Kaziu wpadła do głowy myśl, że mógłbym przyjechać z psem?- dopytywał się Henryk. No bo nie wiem, czy twoje psisko miałoby z kim zostać w domu. Miałoby, na ten czas mieszkałby u mojej siostry albo u mojej byłej. Ale kto wie - może przyjadę właśnie z nią- oboje mamy chyba jakieś zaburzenia psychiczne- ze sobą źle, a oddzielnie - jeszcze gorzej. No to przyjedź razem z nią - może taki wyjazd dobrze wam obojgu zrobi. Teresa dostała na drogę domowe ciasteczka orzechowe, dzieło własne Henryka, ale przepis dała jego "była".
Alina była bardzo smutna, że to już koniec pobytu, bo bardzo się jej tu podobało. Teresa ją pocieszała, że przecież teraz, gdy Alina znacznie lepiej funkcjonuje, a Tadziś z dnia na dzień "dorośleje" będą mogły chodzić na spacery razem plus obaj dziadkowie, z którymi bez problemu można obu malców zostawić na placu zabaw samych, a one mogą w tym czasie oblecieć sklepy i zrobić zakupy. Teresa widziała w tym kroku same korzyści dla Aliny, bo ta sytuacja bez wątpienia podniesie Alinie samoocenę, nie będzie tak bardzo uzależniona od Krisa. To samo Alina usłyszała od taty i bardzo ją to wszystko podniosło na duchu. Nim wyruszyli Kazik powiedział, że on z Tesią, dzieckiem i dziadkami zawadzą o "Lapidarium" i tam zjedzą obiad, więc może i oni dołączą, lecz muszą decyzję podjąć zaraz, bo Kazik musi wiedzieć na ile osób ma rezerwować stolik, co zrobi gdy dojadą do Rzeszowa.
Obiad w "Lapidarium" bardzo wszystkim smakował, dla dzieci była zupa jarzynowa z mięsnymi pulpecikami cielęcymi, zagęszczona przetartymi warzywami. Alek jadł "na dwie łyżki" - jedną był karmiony przez Teresę, drugą wkładał do zupy, a potem oblizywał. A gdy już zjadł powiedział: "ładnie jadłem". No pewnie, że ładnie jadłeś- zapewnili go obaj dziadkowie i rodzice. "Duzy jestem" - dodał na zakończenie. Oczywiście, że jesteś duży - zapewnili go rodzice. I zobacz jak grzecznie je Tadziś. A Alina powiedziała - masz rację Tesiu, że obecność nieco starszych dzieci ma bardzo dodatni wpływ na maluszki. Uważam, że Tadziś bardzo ładnie dziś jadł i bardzo grzecznie siedział u mnie na kolanach. Gdy wsiadali do samochodów Tadzikowi już się oczka kleiły i bardzo szybko zasnął.
Gdy podjechali pod dom "Kazików" zaczęły się pożegnania i ogólne podziękowania i Jacek się śmiał, że tak się przyzwyczaił do wieczornych rozmów ze swym przyjacielem, że nie wie jak on dziś bez tej wieczornej pogawędki zaśnie. Alina obejmując Teresę szepnęła jej do ucha - jestem twoją dłużniczką, to był świetny pomysł takich wspólnych wakacji. Nie ma problemu, by powtórzyć to doświadczenie- mamy czas dopóki jeden i drugi nie pójdzie do szkoły- odpowiedziała Teresa. A macie pieczywo na rano? -zapytała Teresa. Oj nie wiem- nie pamiętam. No to posiedź chwilę z Tadziem w samochodzie, a ty Kris chodź na moment do nas - dostaniesz pieczywo na rano. Akurat przez nockę rozmrozi się poza zamrażarką. Gdy byli już w mieszkaniu powiedziała do Krisa - tylko nie zepsuj przez swe wybujałe ego tego, co się teraz dzieje z Aliną. Niech ten stan trwa jak najdłużej - doceń tę pracę, którą w nią włożyli w Instytucie, nie zmarnuj tego. No co cię napadło? - zdenerwował się Kris. Nie napadło, tylko zdążyłam cię nieco rozszyfrować. I nie rozwiń pieczywa z tego opakowania. A w tym pudełku macie kolację na dziś - Alinka nie była pewna czy macie coś gotowego.To wpierw wstaw do mikrofali na rozmrożenie. Cześć, jutro podziękujesz - powiedziała wypychając go z kuchni. Ostro się za niego wzięłaś - powiedział Kazik. Teresa uśmiechnęła się - bo mu się należało, nawet smarkacz nie zauważył, że Alina się bardzo zmieniła. Ale ja zauważyłem i nawet jej o tym powiedziałem. Była zachwycona, że to widać.
Pierwsze dni w Warszawie po urlopie zawsze są nieco niemiłe, jeśli wróci się z terenu gdzie było dużo zieleni, bo się mieszkało w lesie. Alek w sobotę rano stojąc na balkonie powiedział- tu nie ma sosen, nie ma basenu. Nie ma strumyka. Kolejki tez nie ma.
Strumyk, synku, to jest nawet niezbyt daleko stąd, ale nie jest ani taki wąski jak tamten na wakacjach ani tak czysty, a jeśli jutro będzie pogoda to ci pokażę ten strumyk, ale nad nim nie można się bawić. Kolejki nie ma, ale jeżeli będzie pogoda to pojedziemy z tatą i może dziadek też z nami pojedzie, do Muzeum Kolejnictwa i zobaczysz stare pociągi i może będzie też taka starutka kolejka jak ta, którą jechaliśmy w Bieszczadach. A dziadek Jacek też pojedzie? Nie wiem, jeszcze o tym z dziadkiem Tadkiem i z dziadkiem Jackiem nie rozmawiałam.
A dziadek Jacek mówił, ze pojedziemy kiedyś na lotnisko zebym zobacył samoloty - doniósł Alek. Takie, duze, co latają z ludziami. Nie mówi się latają z ludziami tylko z ludźmi - poprawiła dziecko Teresa. I moze uda się pojechać na lotnisko takie ze skołą, tam gdzie tata się ucył latania. Nie wiem synku, mnie dziadek Jacek nic nie mówił na ten temat. W tym momencie wszedł na balkon Kazik i Teresa poinformowała go, że Jacek ma jakieś dodatkowe plany edukacji Alka- wizytę na lotnisku Okęcie oraz na tym, na którym Kazik uczył się latania. Ja się uczyłem w kilku miejscach, więc nie wiem co on miał na myśli, ale uzgodniliśmy że na razie to tylko zwizytujemy Okęcie. I może zrobimy lot dwupłatowcem nad Warszawą, albo, gdy będę musiał pojechać do Berlina to już nie samochodem tylko LOT-em, razem z wami. To wszak tylko niecałe półtorej godziny i on to wytrzyma bez problemu. Ale na razie nie muszę tam lecieć, co mnie bardzo cieszy. I zapewniam cię, że nim gdzieś zabiorę Alka to będzie to uzgodnione z tobą. A poza tym ja wcale nie chcę zachęcać Alka by został pilotem. Owszem, jako pętak chodziłem na modelarstwo, robiłem modele szybowców, stąd potem mój ciąg na ten wydział politechniki. A potem, skoro byłem na tym wydziale latanie było logicznym dalszym ciągiem. Ale o ile dobrze pamiętam nigdy ci nie powiedziałem, że latam- nie wiem skąd o tym wiedziałaś. Teresa roześmiała się - bo tak jakoś dziwnie jest z rodzicami, że zawsze z przyjaciółmi wzajemnie sobie opowiadają o swoich ukochanych dzieciach. O tym, że żenisz się z Anką to też się dowiedziałam nieoficjalnie, czyli z tak zwanego podsłuchu. Moja mama nie ściszała głosu gdy ćwierkała z twoją przez telefon.
A teraz ja mam pytanie - obie zamrażarki pełne, czy trzeba coś uzupełnić?- spytał Kazik. Bo dziś wszak sobota, możemy się wybrać na zakupy. Nie, nie trzeba, może bym tylko coś upiekła do kawy. W poniedziałek przespaceruję się po naszych osiedlowych sklepikach i coś kupię. Bo tak naprawdę to jeśli się doliczy koszt dojazdu do dużego marketu to koszt zakupów wychodzi na remis. Jeśli będzie p. Maria u Aliny to my we dwie szybko obskoczymy zakupy, bo i tak głównie nam obu potrzebne są warzywka i owoce.
A dziś w ramach spaceru możemy wyskoczyć do Powsina i wracać przez Wilanowską, żeby Alkowi pokazać strumyk. A gdy ty jeszcze byłeś w Berlinie to ten strumyk wylał i była nieomal powódź. Ten strumyk to ma nawet jakąś nazwę tylko nie pamiętam jaką. Niektórzy mówią na to "rzeczka-Smródka". I ona nawet jest zaznaczona na planie miasta, ale jak kiedyś patrzyłam, to ona nie ma połączenia z Wisłą. A jeśli ma, to być może jest ono podziemne bo przecież gdzieś trzeba było zrobić szosę od Wilanowa do Powsina. A kiedyś tu, gdzie jest Kościół św. Katarzyny, na przeciwko, to były regularne jeziorka i one zostały zasypane, tam była nawet spora wioska. I była jakaś grota podziemna, ale też ja zasypano. I coś mi świta w głowie, że ten strumień miał połączenie z tymi jeziorkami.
A skąd o tym wiesz?- dziwił się Kazik. Mówiła mi o tym sąsiadka z klatki obok, to pani w wieku bliżej osiemdziesiątki niż niższej cyfry. Gdy budowali to osiedle to ludzie, którzy tam mieszkali dostawali tu mieszkania, bo przecież zabrali im ziemię i domy. A ona była z bogatej rodziny i mieli jeszcze jeden kawałek ziemi wzdłuż Wilanowskiej i teraz to kupił jakiś prywatny inwestor i zamiast całej należnej kwoty w złotówkach dawał część w gotówce i trzypokojowe mieszkanie. I to nie jest budynek z "wielkiej płyty" a "normalny". I ona oczywiście wzięła to mieszkanie i gotówkę . A mieszkanie dała swej wnuczce jako darowiznę. Tu gdzie stoją nasze bloki to były pola i małe wiejskie domki. A mojego tatę namówił na kupno mieszkania jego kolega z pracy. I to mieszkanie nasze zapasowe to tata mógł zasiedlić już w 1973 roku, a osiedle budowali w tempie ekspresowym, bo zaczęli je budować 1970 roku- to są te zalety budowy domów z prefabrykowanych gotowych elementów. A fabryka tych elementów była wtedy na Służewcu. Ludzie już tu mieszkali a cały teren przypominał krajobraz rodem z Księżyca. Gdy zobaczyłam to pierwszy raz to się poczułam jak na planie jakiegoś filmu sf. Tyle tylko, że co nieco tu pozmieniali z usytuowaniem niskich bloków, które miały się rozchodzić promieniście, ale ja tego nijak nie widzę, albo mam inne wyobrażenie w tej materii niż oni. I jest bardzo prawdopodobne, że projekt -projektem, a rzeczywistość nie pozwoliła na idealne, jak przewidywał projekt, usytuowanie budynków. Bo słowa , że coś się rozchodzi promieniście sugerują, że budynki nie stoją do siebie równolegle, ale rozchodzą się od środka okręgu na zewnątrz. A nasz budynek jest taki długi dlatego, że ma osłaniać od zimnych wiatrów zachodnich. I znów mam wrażenie, że ktoś wiedział, że dzwonią w kościele, tylko nie wiedział w którym, bo zimne to są z reguły wiatry północne i wschodnie. A osiedle jako całość ma elegancki przewiew na linii północ- południe. Może nie byłam orłem z geografii, ale jeszcze jakoś kierunki ogarniam.
Och, gdy ja brałem to mieszkanie to mi było niemal obojętne jak jest usytuowane- grunt, że miało pięć pokoi i kuchnia nie była na słonecznej stronie bloku. A blok miał jeszcze jedną zaletę- był bardzo blisko tego, w którym ty mieszkałaś. Oglądałem też mieszkanie w jednym z tych bloków koło żłobka, ale tam kuchnia była na nasłonecznionej stronie budynku i nawet byłoby z niego jeszcze bliżej do ciebie, ale jak powiedział prezes to był blok tzw. "czerwonej burżuazji", a tak dokładnie wyższy szczebel wojskowy i MSW, te dwa resorty miały podpisaną umowę ze spółdzielnią. Co prawda część pierwszych lokatorów już dawno się przeprowadziła, teoretycznie oba resorty miały już wymienioną obsadę, no ale nie chciałem.
c.d.n.