Zofia z trudem otworzyła oczy -jak zwykle od niemal 10 lat miała za sobą koszmarną noc.
Na ogół po przebudzeniu wstawała na chwilę, szła do toalety, potem łykała te leki, które
musiała brać przed śniadaniem i na chwilę jeszcze wracała do łóżka. Czasem udawało jej się
jeszcze podrzemać.
Ale dziś musiała się zebrać szybciej, bo jutro wypadała kolejna rocznica śmierci męża, a ona
postanowiła pojechać na cmentarz dziś, by uporządkować grób nim jutro zjawi się tam razem
z synem, synową i wnuczką.
Na szczęście na cmentarz miała tylko kilka przystanków autobusem, a grób był niedaleko od
wejścia, ale i tak taka wyprawa była dla niej bardzo męcząca.
Bolał ją kręgosłup, nogi odmawiały posłuszeństwa i dręczyły zawroty głowy. Sześć lat choroby
jej męża w widoczny sposób odbiły się na jej zdrowiu.
Gdy jeszcze żył, będąc świadkiem jego wielkich cierpień, modliła się, by wreszcie one ustały.
Sama też już była u kresu sił .
Zofia przeleciała we wspomnieniach te sześć lat - wpierw 5 operacji w ciągu pół roku,
codzienne wizyty w szpitalu, lęk przed tym co zastanie, jego widok wychudzonego, obolałego
ale usiłującego udawać, że wszystko jest dobrze. A potem, już w domu, ciagłe opatrunki,
odleżyny, bóle, które nie dawały mu spać. I te ostatnie 4 tygodnie znów w szpitalu - wiedziała,
że lada moment nastąpi koniec, ale gdy nastąpił była jednak zaskoczona.
Pogrzeb i wszystko co było z nim związane przeszło jakby obok - syn z synową wszystko
załatwiali - ona tylko pozawiadamiała telefonicznie wszystkich przyjaciół i znajomych.
Było jej obojętne jak ma wyglądać pogrzeb i związane z nim sprawy.
Zofii wydawało się, że gdy wszystko ucichnie, ona wreszcie choć jedną noc prześpi spokojnie,
bez zaglądania do sąsiedniego pokoju, nasłuchiwania czy mąż nie jęczy.
Ale sześć lat ciągłego stresu nie przeszło bez śladu. Każdego wieczoru stawał jej przed oczami
mąż, przypominały się wszystkie etapy jego choroby, a gdy zasnęła budziła się przerażona,
bo była pewna, że mąż się w drugim pokoju dusi i ją wzywa.
Nie było to wcale nic dziwnego, przecież byli razem 50 lat - całe swe dorosłe życie była u jego
boku. Razem studiowali, większość życia zawodowego pracowali w tej samej firmie.
Zofia niespiesznie zjadła śniadanie, przeczekała aż skończą się godziny porannego szczytu
komunikacyjnego i wybrała się na cmentarz.
Przed bramą stały kioski z kwiatami, wiankami, zniczami itp. przydatnymi na cmentarzu
rzeczami.
Zakupiła dużą, chryzantemową wiązankę, dwa duże znicze i dwa małe i pomaleńku poszła w
stronę grobu.
Gdy dochodziła do "swojej" alejki zobaczyła obok grobu męża jakąś kobietę. Przez chwilę
wydawało się jej, że tamta stoi przy sąsiednim grobie, ale podchodząc bliżej zobaczyła, że ta
kobieta myje płytę grobu jej męża. Skrapiała ją jakimś płynem ze spryskiwacza, następnie starannie
czyściła. Obok leżał wieniec z różowych gozdzików. Było ich mnóstwo, zielonego jodłowego
podkładu prawie nie było widać.
Zofia, zżerana ciekawością i zdziwieniem podeszła bliżej. Kobieta na nią zerknęła, usunęła wieniec
z sąsiedniego grobu i przeprosiła, że tak się rozłożyła na sąsiednim grobie.
Nic nie szkodzi- odpowiedziała Zofia. To piękny wieniec, te gozdziki mają niespotykany
kolor, jeszcze takich nie widziałam.
Kobieta uśmiechnęła się leciutko i odpowiedziała:
Takie same kupiłam dla mamy, oboje lubili te gozdziki. Tylko jedna kwiaciarnia ma w takim
kolorze. Musiałam je wcześniej zamówić.
Zofia poczuła, że ziemia się jej usuwa spod nóg. Nabrała jednak sporo powietrza, oparła się o
krzyż na sąsiednim grobie i zapytała:
A pani mamusia też tu blisko leży?
Nie, mama jest pochowana w Krakowie, tam mieszkam. Tu leży tylko mój ojciec, a ja
spełniam ostatnia wolę mojej mamy. Umarła w styczniu.Obiecałam jej, że będę dbała
o grób ojca, gdy ona odejdzie.
Zofii wszystko zawirowało przed oczami . Bała się, że za chwilę zemdleje. Z trudem wyrzuciła
z siebie słowa:
Pytam się, bo pani sprząta grób mojego męża, a do tego mówi pani, że jest to pani ojciec.
Zupełnie tego nie rozumiem.
Zofia przysiadła na płycie grobu męża. Kobieta uśmiechnęła się smutno.
Bo rzeczywiście był moim biologicznym ojcem, ale nie mężem mojej mamy. Jestem owocem
chwilowego zauroczenia . Mąż mojej mamy nie był moim ojcem, ożenił się z nią gdy już byłam
na świecie. Specjalnie przyjechałam dzień wcześniej na ten grób, zeby nikogo z rodziny
ojca nie spotkać.
Kobieta skończyła mycie płyty, ułożyła wieniec, pozbierała do torebki brudne ściereczki.
Potem podeszła do Zofii i zapytała czy może jej w czymś pomóc.
Zofia spojrzała na nią wrogo, wstała z płyty i zataczając się lekko odeszła stamtąd nie zostawiwszy kwiatów i zniczy.
Do domu dotarła pół żywa. Zastanawiała się co ma teraz zrobić- powiedzieć wszystko synowi? On
ogromnie kochał ojca, uważał go za człowieka cnót wszelkich, a tu taka historia.
Resztę dnia Zofia przepłakała, a nocą postanowiła, że nie pójdzie następnego dnia na grób męża.
A synowi powie, że się bardzo zle czuje- była to zresztą prawda - ta wiadomość o tym, że jej mąż
miał nieślubną córkę wytrąciła ją z równowagi.
Bolało ją to, że tyle lat mąz tak skrupulatnie ukrywał przed nią fakt i owoc zdrady. Teraz dopiero
uświadomiła sobie, że był taki czas, gdy jej mąż był na 2 miesiące oddelegowany do oddziału w
Krakowie, a potem bardzo często jezdził tam w delegacje.
Miała do niego ogromne zaufanie i przez myśl jej nawet nie przemknęło, że coś złego się w tym
Krakowie wydarzyło. Ona też jezdziła często w delegacje służbowe, w Krakowie też bywała
służbowo. To , że tamta młoda kobieta przyjechała na grób Jerzego wypełniając wolę swej
matki, świadczyło o tym, że do samego końca utrzymywali ze sobą kontakt.
Zofia jest teraz podwójnie udręczona - z jednej strony ma piekielny żal do męża, że ją zdradził,
z drugiej - brak jej Jerzego. I wciąż się zastanawia czy ma powiedzieć wszystko synowi.
Bo przecież to ani nie wróci Jerzemu życia ani nie ukoi jej bólu.