wtorek, 30 czerwca 2009

Czy musimy chodzić do szkoły?

Andre Stern, rocznik 1971, urodzony w Paryżu.
Jest muzykiem, kompozytorem, mistrzem budowy gitar, dziennika-
rzem, pisarzem fotografem, włada biegle pięcioma językami.
I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ani
jednej godziny w swym życiu nie spędził w szkolnej ławce.

We Francji i Austrii istnieje możliwość uczenia dzieci w domu.

Rodzice Andre Sterna byli przekonani, że szkoła nie jest niczym
dobrym dla dziecka. Oboje spędzali wiele czasu z dziećmi. Matka Andre
studiowała literaturę i potem pracowała z dziećmi w przedszkolu, a
jego ojciec, pomimo tego, że nie wyuczył się żadnego zawodu, stwo -
rzył w Paryżu pracownię malarską dla dzieci, która cieszyła się sporą
popularnością.

Pracując z dziecmi państwo Stern zauważyli, że u dzieci wszystko
wychodzi z ich wnętrza, nie są im potrzebne impulsy z zewnątrz, które
są zorientowane na osiągnięcie konkretnego celu.
Uznali, że lekcje zorganizowane zgodnie z programem nauczania zabija-
ją naturalną ciekawość dziecka, zaburzają jego rytm rozwoju.

Zgodnie ze swymi przekonaniami zrezygnowali z posyłania dzieci do
szkoły - zamiast tego postawili na naturalną ciekawość maluchów i
ich pęd do zdobywania wiedzy i poznawania świata.

W wieku lat 3 Andre zainteresował się literami , nauczył się rozpozna-
wać wszystkie litery i niektóre słowa. W niedługim czasie stracił zai-
teresowanie czytaniem i mając 9 lat nie potrafił płynnie czytać ani pisać.
Otoczony w domu książkami i obserwujący rodziców podczas czytania,
znów zainteresował się czytaniem i wtedy wszystko poszło szybko i
gładko.

Andre Stern uważa, że każde dziecko jest otwarte na świat i w cieka-
wym otoczeniu codziennie znajduje nowe bodzce. Może żyć w spo-
sób znacznie pełniejszy, kiedy nie jest zmuszane do robienia czegoś,
kierowane w określonych kierunkach. Zostawione w spokoju, samo
odkrywa własne zdolności i z własnej inicjatywy je pogłębia. On sam
miał możliwość wgłębiania się w tematy, które go interesowały.
Przez długie lata zajmował się fotografowaniem, muzyką - przez całe
życie, obróbki metalu uczył się przez 3 lata, języka niemieckiego
przez 6 miesięcy. On miał skłonność do maksymalnego wgłębiania
się w temat, jego siostra natomiast zajmowała się równocześnie
wieloma rzeczami.

Oczywiście rodzice Andre nie znali odpowiedzi na wszystkie jego
pytania, ale wspólnie z nim szukali odpowiedzi w podręcznikach,
książkach lub u różnych specjalistów z danej dziedziny.

Zdaniem A. Sterna kontakty społeczne, dzięki temu, że nie chodził
do szkoły miał znacznie szersze niż dzieci szkolne, które żyją w swo-
istej, przymusowej społeczności rówieśników. Stern będąc dzieckiem
spotykał ludzi w różnym wieku i z różnych środowisk.
Obserwując dzieci chodzące do szkoły zauważył, że w szkole zatra-
cają one zdolność do samodzielnego pogłębiania swojej wiedzy.
A przecież nauka nie kończy się nigdy, a samodzielnie zdobyta
wiedza nigdy nie wygasa.

Dziś Andre Stern jest : muzykiem, kompozytorem, gitarzystą, pro-
wadzi zespół teatralny. Poza tym zajmuje się konstruowaniem gitar
i jeden tydzień w miesiącu poświęca na pogłębianie tajników tego za-
wodu. Ponadto jest dziennikarzem i pisarzem.

Ostatnia jego książka nosi tytuł: "Nigdy nie chodziłem do szkoły".

Pomyślałam, że może w dobie wielce światłych pomysłów naszych
rodzimych edukatorów, MEN zapoznałby wszystkich swych pracow-
ników z tą książką.

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Czy jesteśmy przykuci do Ziemi?

Całkiem niedługo, 20 lipca, będziemy obchodzić 40- lecie "wielkiego
kroku ludzkości". Właśnie wtedy Neil Armstrong postawił stopę na
powierzchni Księżyca. Miał to być początek tryumfalnego marszu
człowieka w Kosmos.

Natychmiast zaczęto snuć dalekosiężne plany : w 1981 roku miała
wyruszyć misja na......Marsa.

A skończyło się na lataniu na stacje orbitalne, a po Marsie pełzają
tylko roboty. Podróże poza Układ Słoneczny pozostają zaś w sferze
marzeń.

Poza naprawdę wielkimi i trudnymi do pokonania odległościami
istnieją i inne problemy : odległość, mikrograwitacja, brak opieki
zdrowotnej, życie w grupie, nuda, wątpliwy sens przedsięwzię-
cia, koszty, długość ludzkiego życia, psychika,promieniowanie.

Od najbliższej Układowi Słonecznemu gwiazdy Proximy Centauri
dzielą Ziemię 4,2 lat świetlnych. To jest aż 40 bilionów km, czyli
ponad 100 milionów razy więcej niż na Księżyc.

Misje Apollo docierały na orbitę Księżyca w ciągu 3 dni. Droga do
Proximy Centauri zajęłaby w tych samych warunkach 900 tys.
lat.

Sondy, w zależności od rodzaju paliwa, docierają na Księżyc od
ośmiu godzin do 13 miesięcy.Silnik jonowy sondy Deep Space,
dzieki któremu miała prędkość 56000 km/godz, dowiózłby statek
kosmiczny do Proximy Centauri w 81 tys.lat. Jak dotąd rekord szyb-
kości ustanowił badający Słońce Helios 2, poruszający się 240000
km/godz i nim droga na Proximę Centauri trwałaby 19 tys lat.

Wszelkie pomysły na paliwo nie przekraczają bariery pomiędzy
teorią a praktyką.

Kilkumiesięczny pobyt na stacji kosmicznej owocuje, mimo ćwiczeń,
20-30% utratą masy mięśniowej i 15% spadkiem ich sprawności, a
kości ulegaja demineralizacji jak podczas osteoporozy.

Nawet podróże na orbitę wymagają od astronautów wyjścia spod
ochrony magnetosfery i atmosfery, które chronią Ziemię przed
wypełniającym przestrzeń kosmiczną promieniowaniem. Wpływ
dużych dawek promieniowania na organizm astronauty trudno prze-
widzieć. Z cała pewnością ogromnie wzrasta ryzyko takich chorób
jak rak, zaćma, choroby serca, układu odechowego i pokarmowego.

Ci, którzy wyruszą na podbój Kosmosu, będą całkowicie pozbawieni
opieki lekarskiej, bo nawet obecność lekarza wśród załogi nie roz-
wiąże problemu, gdy będzie potrzebna interwencja chirurgiczna.
Nawet operacja sterowana z Ziemi przez lekarza a wykonywana
przez robota , mogłaby się udać tylko na Księżycu, gdzie opóznienie
sygnału wynosiłoby zaledwie 2 sekundy.

Kosmonauta Walerij Riumin, który w Kosmosie spędził w sumie
ponad rok, powiedział, że zamknięcie dwóch ludzi w ciasnej kabinie
na 2 miesiące stwarza wszelkie warunki do popełnienia morderstwa.
Pod koniec marca 2009r w moskiewskim Instytucie Problemów
Biomedycznych zatrzasnęły się drzwi statku kosmicznego, w którym
zamknięto na 105 dni uczestników eksperymentu Mars 500.
Uczestnicy dostają po 6,500 dolarów/mies. Są to 4 Rosjanie, Francuz
i Niemiec. Z eksperymentu wyłączone są kobiety.

Dziś, poza wykonywanymi na stacjach kosmicznych zadaniami, ich
uczestnicy z lubością obserwują Ziemię. A co będzie, gdy stanie się
ona już niewidoczna? Na pokład wolno zabrać tylko rzeczy niezbędne
i lekkie, a rozrywki ograniczają się do filmów, muzyki, książek ele-
ktronicznych lub gier. Więc co robić w ciągu wielu lat?

Te wszystkie problemy podważają całkiem sens załogowych lotów
kosmicznych. Obliczono,ze wysyłanie w Kosmos robotów badaw-
czych kosztuje 1% tego, co posyłanie tam ludzi. Co prawda to co
dwóm robotom zajęło cztery lata, dobrze wyszkolony człowiek
zrobiłby w kilka dni. Ale jeśli robot zaginie bez śladu to
nikt nie będzie po nim płakał.
Z całą pewnością nim poleci w Kosmos statek załogowy, poprzedzi
go lot bezzałogowy.

Wydaje mi się, że przemierzanie tysięcy lat świetlnych po to,
by dotrzeć do jakiejś nagiej planety jest zupełnie nie ekscytujące.
Nie wykluczam, że to tylko moja opinia.

niedziela, 28 czerwca 2009

Gwiazdy w Międzyzdrojach

Jeżeli ktokolwiek z moich "czytaczy" będzie w pierwszej połowie lipca
w Międzyzdrojach, trafi na odmłodzony, odmieniony i pełen wydarzeń
kulturalnych - Festiwal Gwiazd

Program Festiwalu zbudowany jest na przenikaniu się filmu, teatru i
muzyki.
8 lipca odbędzie się parada otwarcia. Aleją Gwiazd przejedzie barwna
parada, podczas której, zostaną przedstawieni artyści i goście Festiwalu,
a wszystko to przy dzwiękach przygrywającej orkiestry.
Całość ma być utrzymana w klasycznym, filmowo-teatralnym stylu.

Podczas festiwalu odbędą się dwie premiery kinowe. Jedna z nich to
najnowszy film Andrieja Kudinenki "Żart", którego akcja rozgrywa się
w typowej moskiewskiej szkole.Na premierze będzie obecny reżyser i
odtwórcy głównych ról.

W kinie na plaży zostanie również wyświetlona czeska komedia "Młode
wino", szwedzki dramat "Pozwól mi wejść" oraz dramat austriacki
"Free Rainer".

Bogato zapowiada się festiwalowy program teatralny. Odbędą się przed-
stawienia dla najmłodszej widowni oraz warsztaty lalkarskie. Odbęda się
liczne przedstawienia teatrów ulicznych . Między inymi wystąpi ukra-
iński Show Ballet A6, Kijowski Teatr Eksperymentalny oraz Teatr Panto-
mimy Mimo, z Polski.

Miłośnicy tradycyjnej formy teatralnej będa mogli obejrzeć wielkie
spektakle z udziałem najsławniejszych polskich aktorów. Krystyna Janda
wystąpi nie tylko jako aktorka -zaprezentuje się również jako piosen-
karka. Będzie również można obejrzeć musical "Klimakterium i już".

Pod względem muzycznym też będzie ciekawie. Udział w koncertach za-
powiedzieli : Lou Bega, Ramona Rey , Wojciech Waglewski z synami
Emade i Fiszem, a 10 lipca odbędzie się niecodzienny koncert Mieczy-
sława Szcześniaka, który wystapi wraz z 25 osobowym chórem
Gospel Joy.
Następny wieczór zdominują występy brytyjskiej formacji Touch& Go,
a już w nocy zaprezentuje się festiwalowej publiczności laureatka
pierwszej edycji "Idola", Alicja Janosz.

W tym roku odbędzie się również uroczyste odsłonięcie pomnika Jana
Machulskiego, którego autorem jest Michał Selerowski.

Za scenariusz i całokształt festiwalu odpowiada Studio Agart.
Jego młodzi twórcy chcą stworzyć taką atmosferę, w której zanikną
granice międzypokoleniowe, a ogniwem łączącym ma być proces twór-
czy i poznawczy. To ma być festiwal, który cały czas ma wciągać widza
tak, by całe Międzyzdroje tętniły życiem.

Trochę nawet żałuję, że nie obejrzę tego wszystkiego , nie mam
szans by w tym terminie tam się znalezć.
A jeśli ktoś z Was będzie tam gdzieś niedaleko, to warto wpaść na
choćby jeden, wybrany wieczór.
Oby tylko pogoda dopisała, bo jak na razie, to okropnie kapryśna.

czwartek, 25 czerwca 2009

Biblia i Koran

Muzułmanów i chrześcijan, pomimo wielu różnic łączą dwie sprawy:
jedni i drudzy są "ludem Księgi" oraz na jednych i drugich spoczywa
obowiązek dotarcia ze słowem Bożym do jak największej liczby ludzi.

Zarówno Biblia jak i Koran nie są jednoznaczne i z tego też powodu
głoszenie słowa Bożego nie jest łatwe.

Biblia zawiera 80 tysięcy słów, Koran 1/10 długości Biblii, ale wcale
nie jest łatwiejszy do zrozumienia.

Co roku sprzedaje się i rozdaje ponad 100 mln egzemplarzy Biblii.

W świecie islamu Koran jest wszechobecny - wersetami Koranu
ozdabia się ściany meczetów, amulety mają słowa przepisane z tej
księgi, a wierni naklejają je na zderzaki swych samochodów lub
wykorzystują jako nagłówki listów.

W szerzeniu swych świętych ksiąg i chrześcijanie i muzułmanie
maksymalnie wykorzystują nowoczesne mozliwości, jakie stwa-
rzają: globalizacja, media i rosnąca zamożność społeczeństw.
Świat islamu ma już kilka kanałow telewizyjnych poświęconych
wyłącznie Koranowi.
Amerykańskie Towarzystwo Biblijne rozprowadza natomiast małe
urządzenia audio, przez które można przekazywać słowa Biblii
stuosobowej grupie odbiorców. Koran i Biblię możemy również
znależć w internecie, lub słuchać również na iPodzie.

"Biznes Biblijny" to w głównej mierze inicjatywa oddolna: to glo-
balna sieć 140 krajowych i regionalnych towarzystw biblijnych.
Koran to w ogromnej mierze efekt pojedynczej siły politycznej:
Arabii Saudyjskiej. Jest to osobliwe połączenie geologii ,historii
i zamożności - czyli zasobność kraju w rope naftową oraz rola
strażnika dwóch świętych miejsc - Mekki i Medyny, co sprawiło,
że kraj ten stał się głównym głosicielem słów Allaha.

Biblia została przetłumaczona na 2400 języków, czemu przyświe-
cała idea "Bóg mówi moim językiem". Misyjność biblijna stała się
przedsięwzięciem komercyjnym. Pismo Święte jest dziś wyda-
wane we wszystkich kolorach tęczy, np. w barwach collge'u, do
którego uczęszczaliśmy. "Stuminutowa Biblia" to wydanie dla ludzi,
którzy nie mają czasu. Są wydania w języku potocznym , a nawet
w ulicznym slangu. Istnieją kolorowe wersje dla małych dzieci.
"Biblia chłopięca" zawiera "ostre i krwawe scenki biblijne".
"Biblia Małej Księżniczki" jest różowa i mieni się światełkami. Jest
również wersja wojskowa, czyli okładki jej mają wzór panterki, a
rozdawana jest wszystkim członkom amerykańskich sił zbrojnych.
"Bible Experience" tu w Boga wcielają się wszyscy po kolei czarni
aktorzy Hollywood.
Są quizy, gry bingo, książeczki z naklejkami i puzzle. Jest też szafa
grająca, która odtwarza ulubione fragmenty Biblii. Dla mnie prze-
bojem jest lalka przedstawiająca Jezusa (wielkości Barbie), "w pełni
ruchoma", recytująca słynne cytaty.

Koran nie jest aż tak skomercjalizowany, bowiem serce obszaru
islamskiego jest teokratyczne. Saudyjskie Ministerstwo Spraw
Islamskich, Zapisów, Powołań i Wskazań zatrudnia 120 tysięcy
ludzi, w tym 72 tysiące immamów. Duchowni decydują o treści
podręczników szkolnych, a kolejne wydania Koranu nie uległy
żadnym nowinkom komercjalizacji.

Pierwszą powinnością chrześcijaństwa i islamu stanowi głoszenie
słowa Bożego. I pod tym względem islam o wiele lepiej krzewi się
w krajach chrześcijańskich niż chrześcijaństwo w krajach muzuł-
mańskich. Oprócz tego zyskuje silę polityczną. Obecnie partie
islamskie zdobywają najwięcej głosów we wszystkich państwach
arabskich, w których mogą startować w wolnych wyborach.
W 2006 r Hamas wygrał w Palestynie, Turcją rządzi partia
islamska, nawołująca do pobożności. W Iraku, Afganistanie,
Pakistanie i wielu dawnych republikach radzieckich islam stano-
wi dużą siłę polityczną. W Egipcie i Maroku islamiści mogą wkrótce
sięgnąć po władzę.
W Europie muzułmanie również zdobywają wpływy polityczne.
W 2003 roku dwa miliony osób przemaszerowało w Wielkiej Bry-
tanii, wyrażając w ten sposób protest przeciw inwazji w Iraku.
Współorganizatorem protestu był Związek Muzułmański.

Obecnie w całej Europie władze miejskie muszą się liczyć z potrze-
bami społeczności muzułmańskich, takimi jak zakładanie tymcza-
sowych rzezni przeznaczonych do rytualnego uboju baranów na
coroczne grudniowe święto Id al-Adha lub organizowanie w piątki
parkingów wokół meczetów.

Chrześcijanie w krajach muzułmańskich nie są aż tak dobrze trak-
towani. W Dubaju niemuzułmanie mogą się modlić po swojemu,
budować kościoły i świątynie, ale próba nawrócenia muzułma-
nina na chrześcijanizm - jest przestępstwem.

Batalia świętych ksiąg trwa nadal i nic nie zapowiada jej końca.

wtorek, 23 czerwca 2009

Ten niepokojący rok 2012

Wyobrazcie sobie taki scenariusz: jest jesień 2012 roku, nad Nowym
Jorkiem zapada noc, ale po raz pierwszy niebo rozświetla zorza polarna.
Nowojorczycy wpadają w zachwyt, który po chwili przemienia się w
zdenerwowanie, bo zaczynają przygasać wszelkie światła, potem nagle
gwałtownie rozbłyskują silnym blaskiem i całkowicie gasną.
Półtorej minuty pózniej prądu nie mają już całe wschodnie Stany Zjed-
noczone.
Rok pózniej miliony ludzi nie żyją, a amerykańska infrastruktura jest w
ruinie.
Europa, Chiny i Japonia walczą ze skutkami tego samego wydarzenia-
gwałtownej burzy, która rozpętała się 150 mln km od Ziemi, na
powierzchni Słońca.
US National Academy of Sciences , przeprowadziła na zlecenie NASA
badania naukowe i raport z nich jest tym scenariuszem.
Odpowiedzialny za ten raport szef zespołu badawczego, Daniel Baker,
ekspert w dziedzinie pogody kosmicznej z Uniwersity of Colorado,
twierdzi, że jesteśmy coraz bliżej takiej właśnie katastrofy.
Kraje rozwinięte są w dużym stopniu zależne od energetyki, która jest
wykorzystywana w nowoczesnych technologiach. Gigantyczne chmury
rozżarzonego gazu, które Słońce co jakiś czas wyrzuca ze swej powierz-
chni, mogą w mgnieniu oka zniszczyć ziemskie sieci energetyczne.
Powierzchnia Słońca to kłębiące się masy plazmy-wysokoenergetycz-
nych rozgrzanych do bardzo wysokich temperatur cząsteczek gazu.
Niektóre z nich odrywają się od powierzchni Słońca i podróżują w
przestrzeni kosmicznej jako wiatr słoneczny. Czasami ów wiatr unosi ze
sobą ważące miliardy ton obłoki plazmy- są to ogniste kule zwane
koronalnymi wyrzutami masy. Oczywiście skutki zderzenia takiego
obłoku z Ziemią będą katastrofalne.
Wtargnięcie plazmy do atmosfery spowoduje gwałtowne zmiany w kon-
figuracji ziemskiego pola magnetycznego, a to z kolei doprowadzi do
wygenerowania dodatkowego prądu w przewodach linii wysokiego
napięcia. Najbardziej narażonym elementem są transformatory, które
mogą w tej sytuacji ulec stopieniu. W marcu 1989r tak właśnie stało się
w kanadyjskiej prowincji Quebec i 6 milionów ludzi było przez 9 godzin
pozbawionych elektryczności.
Współczesne linie przesyłowe wysokiego napięcia są tak skonstruowane,
by działały przy jak największym napięciu i na jak nawiększym obszarze.
Zapewnia to sprawne funkcjonowanie sieci i jednocześnie minimalizuje
straty prądu. I te właśnie linie są szczególnie narażone na skutki burz
kosmicznych. Jak wynika z raportu NAS gwałtowne burze kosmiczne
mogłyby wytworzyć prąd, który zniszczyłby 300 kluczowych transfor-
matorów amerykańskich w ciągu 90 sekund, odcinając od prądu ponad
130 mln. ludzi. Pamiętajmy, że współczesna cywilizacja oparta jest na
elektryczności, dostarczanej stale i regularnie. Cywilizacja padałaby
jak kostki domina.
Likwidacja skutków takiej katastrofy zajęłaby 4 - 10 lat a koszty spo-
łeczne i ekonomiczne przekroczyłyby dwa biliony dolarów tylko w
pierwszym roku po tragedii.
Ale jest jeszcze nadzieja. Jeżeli przedsiębiorstwa energetyczne zostaną
w porę ostrzeżone, mogą dostosować napięcie i obciążenie linii, a także
ograniczyć transfer energii tak, by nagły impuls nie wywołał efektu
domina.
Niestety jest i zła wiadomość-nasz system wczesnego ostrzegania o
zagrożeniu zjawiskami pogody kosmicznej jest coraz mniej godny
zaufania.
No i już nie wiem co będzie gorsze - EURO 2012 w Polsce czy ta burza
kosmiczna. A jeżeli już musi być, to czy nie mogłaby być na wiosnę?

niedziela, 21 czerwca 2009

2009 - Rok rocznic

1989 rok był rokiem przełomowym nie tylko dla Polski.
Pytani o minione lata, głównie narzekamy. Nagle okazuje się, że wszyscy
oczekiwali jakiegoś cudu- będzie wolność, równość, braterstwo i forsa.
A tu okazało się, że to nowe życie w niczym nie przypomina programu
rozrywkowego- ani lekkie, ani łatwe, ani przyjemne.
Ale proponuję, by wychylić nos z własnego podwórka i popatrzeć np. na
Bułgarię. Dlaczego na Bułgarię? Bo często i chętnie tam jezdziliśmy.
10 listopada 1989 roku został odsunięty od władzy Todor Żiwkow. Był
to koniec 45-letnich komunistycznych rządów. Należy pamiętać, że
Bułgaria była najbardziej posłusznym wschodnioeuropejskim satelitą
Moskwy. W krótkim czasie wprowadzono demokratyczne reformy,
zniesiono surową cenzurę w mediach, opozycjoniści i "wrogowie ludu"
przestali znikać bez śladu. Wyłoniono w wolnych wyborach parlament,
przyjęto nową konstytucję , która ustanowiła system wielopartyjny i
zagwarantowała prawa wszystkich obywateli , zaczęła się szybka libe-
ralizacja gospodarki.
Rozwiązanie RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej)pozbawiło
Bułgarię łatwo dostępnych rynków zbytu, podtrzymujących dotych-
czasową gospodarkę planową.Gwałtownie wzrosło bezrobocie, a inflacja
w 1991 roku sięgnęła 473%, pochłaniając oszczędności obywateli i
wpędzając większość z nich w skrajną nędzę. System finansowy był
obciążony miliardowymi zagranicznymi długami zaciągniętymi przez
partie komunistyczną i był na krawędzi bankructwa.
W Bułgarii prawo gospodarcze albo wogóle nie istniało, albo było
mocno przestarzałe i powstała sytuacja sprzyjająca rozkwitowi zorga-
nizowanej przestępczości. Bezkarnie wymuszano okupy, przemycano
paliwa, papierosy, narkotyki, kradzione samochody, prano pieniądze,
wyprowadzano środki z państwowych firm i banków. W końcu lat 90.
czarny rynek dawał od 30 do 35 % PKB.
Rozkwit mafii w postkomunistycznej Bułgarii oparty był na "systemie
państwowej kontrabandy". W latach 60. bezpieka bułgarska założyła
KINTEX, firme handlową sprzedającą broń i sprzęt wojskowy do
Afryki i na Bliski Wschód. W końcu lat 70. jej oddział pod nazwą
Ukryty Przewóz zajmował się szmuglowaniem złota, papierosów i
innych towarów.Korzystając ze swego centralnego położenia na
Bałkanach, Bułgaria kontrolowała prawie 80% przerzutu narkotyków
między Azją a Europą, a wszystko pod kontrolą rządu Żiwkowa.
W owym pamiętnym dniu 10 listopada 1989 roku dygnitarze wysokiego
szczebla nie tyle zrezygnowali z władzy, co sami sprywatyzowali
państwo, którym uprzednio rządzili. Komunistyczna dyktatura zmieniła
się w kapitalistyczny monopol. Nowi rządzący wsparli rodzącą się mafię.
Od połowy lat 90. w Bułgarii prawie codziennie dochodziło do gangster-
skich porachunków. Na liście ofiar znalezli się nie tylko członkowie
mafii, ale i prezesi klubów piłkarskich, sportowcy, bankierzy, agenci
ubezpieczeniowi, urzędnicy celni a nawet były premier Andrej Łukanow.
Zabójstwa na zlecenie stały się "najskuteczniejszym i najtańszym sposo-
bem rozwiązywania poważnych problemów ekonomicznych" -taką
opinię zawierał raport Centrum Badań nad Demokracją z 2007 roku.
Bułgaria stała się znana jako "Sycylia Bałkanów".
W Sofii i Brukseli oczekiwano, że sytuacja ulegnie zmianie, po wejściu
Bułgarii do Unii Europpejskiej. Owszem, w pewnym sensie uległa zmia-
nie, bo mafia rozszerzyła z początkiem nowego stulecia swoją dotych-
czasową działalność na oszustwa podatkowe, spekulacje nieruchomo-
ściami, defraudację unijnych funduszy akcesyjnych i machinacje przy
zamówieniach publicznych. Pojawili się też nowi gracze, luzno związani
z przestępczością lat 90., którzy akceptowani przez władzę wykorzy-
stali zdobyty kapitał do zmonopolizowania takich branż jak telekomu-
nikacja i elektryczność, dostawy wody, wywóz śmieci.
Niemiecki dziennikarz śledczy, Jurgen Roth napisał w swej nowej
kontrowersyjnej książce "Nowe bułgarskie demony" :funkcjonariusze
państwa i przestępcy to ci sami ludzie".
A opozycyjny parlamentarzysta ,Jane Janewi, powiedział niedawno:
"Przez ostatnich 20 lat nie było w Bułgarii systemu sprawowania
władzy.To niby-państwo. Istnieje teraz niebezpieczeństwo, że
mafia całkowicie przejmie kontrolę nad krajem".
Czasem dobrze jest poczytać co przez te 20 lat działo się w byłych
Krajach Demokracji Ludowej - prawda?

Wyrównaj z obu stron

czwartek, 18 czerwca 2009

Dlaczego znikają samoloty

Po ostatniej katastrofie airbusa AF447 wszyscy zaczynają się zastanawiać,
dlaczego samolot runął do wody- być może nigdy nie dowiemy się
przyczyny tego wypadku.
To nie pierwszy taki wypadek w dość długiej już historii lotnictwa.
Przepadło już wiele samolotów i do dziś nie wiemy dlaczego.
2 lipca 1937r, Amerykanka, Amelia Earhart, podjęła próbę lotu dookoła
świata - była pierwszą kobietą, podejmującą taką próbę. Niestety- był
to lot nieudany. Nie wiadomo co się stało, ale Earhart nigdy nie dotarła
nawet do wyspy Howland na Pacyfiku, na której miała zaplanowane
międzylądowanie. W 1940 r, na bezludnej wysepce leżącej na trasie
przelotu, znaleziono ludzkie kości, damski but i pustą skrzynkę po seks-
tancie. W 1998 roku przeprowadzone badanie tych szczątków wykazało,
że mogły to być szczątki Earhart.
Zapewne nieco starsi czytelnicy pamietają legendę swingu, Glenna
Millera. W czasie wojny Miller zgłosił się do lotnictwa. W dniu 15 grudnia
1944roku , Miller leciał z Anglii do Paryża. Nigdy do Francji nie doleciał,
szczątków samolotu nie odnaleziono. Prawdopodobnie z powodu gęstej
mgły trafił przez omyłkę w rejon nalotu dywanowego RAFu.
W tym samym roku, ale w lipcu, francuski pisarz Antoine de Saint-
Exupery wyleciał z Korsyki na misję zwiadowczą i nigdy z niej nie powrócił.
W 2004 roku znaleziono w Morzu Śródziemnym samolot, który po wydo-
byciu zidentyfikowano, jako samolot Exuperego. Jego szczątków nie
znaleziono. Niemiecki specjalista od archeologii podwodnej skojarzył miej-
sce, w którym odnaleziono wrak samolotu, z raportem pilota Luftwaffe,
Horsta Ripperta.
31 lipca 1944 roku ów pilot raportował,że w tym właśnie rejonie strącił
nieprzyjacielski samolot lockheed P38 "Lightning". Po latach Rippert
ze smutkiem skonstatował, że to on prawdopodobnie zestrzelił pisarza,
którego książki szczerze podziwiał.Stwierdził, że gdyby wówczas wiedział,
kto siedzi za sterami - nie strzelałby.
Podobno najczęściej samoloty giną w słynnym trójkącie bermudzkim.
Nie wszystkie zaginięcia są dobrze udokumentowane, ale to - tak.
5 grudnia 1945 roku o godzinie 14,10 pięć bombowców torpedowych
grumman TBF Avenger opuściło bazę Fort Lauderdale na Florydzie i
przepadło bez śladu. Nigdy nie znaleziono ani wraków samolotów, ani
szczątków załóg.Co sie stało, że zaginęło jednocześnie 5 samolotów do
dziś nie wiadomo.
W 1947 roku rozbił się samolot British South American Airways, mający
na pokładzie 11 pasażerów, lecący z Londynu do Santiago w Chile. Nagle
urwała się łączność z maszyną. Wraku nie odnaleziono, samolot uznano
za zaginiony.
Dopiero w 2000 roku znaleziono szczątki maszyny i ludzi na wysokości
5,5 tysiąca metrów , w pobliżu wulkanu Tupungato w argentyńskich
Andach.
Czasami niektórzy mają szczęście- 24 grudnia 1971 roku samolot
lockheed L-188A, z 92 osobami na pokładzie został trafiony przez piorun
i spadł w lesie deszczowym.
Jedenaście dni pózniej Indianie znalezli jedyną, ocalałą osobę-
17 -letnią Niemkę. Zanim ratownikom udało się dotrzeć do wraku,
minęły kolejne dwa tygodnie.
Istny koszmar przeżyli pasażerowie lotu 571, lecący turbośmigłowcem
urugwajskim z Montewideo do Santiago de Chile, w dniu 13 .X. 1972 r.
Na pokładzie było 45 pasażerów, a wśród nich członkowie drużyny rugby
Old Club Christian,s oraz ich opiekunowie i krewni.
Ponad szczytami Andów samolot walczył z huraganowymi porywami
wiatru i lodowatymi opadami śniegu. Przegrywając tę walkę maszyna
rozbiła się na zboczu góry.
Przy zderzeniu zginęło od razu kilkanaście osób. Było to miejsce,gdzie
nigdy nie stanęła stopa ludzka. Samoloty chiliskiego ratownictwa po-
wietrznego nie mogły wzbić się na wystarczająca wysokość, by
zauważyć rozbity samolot, leżący w wysoko położonej kotlinie.
W tydzień po tym, gdy samolot znikł z radarów, przerwano poszukiwa-
nia.
Pomimo tego część pasażerów przeżyła kilka miesięcy w tej wysoko-
górskiej krainie. Żywili się mięsem martwych współtowarzyszy.
W końcu grupka odważniejszych rozbitków spuściła się po zboczach do
doliny, by wezwać pomoc.
Wszyscy, którzy uszli z życiem z katastrofy, zostali uratowani.
Przyznam się szczerze, że nie jestem pewna, czy chciałabym znależć się
wśród tych, którzy się uratowali.
W 2003 roku, w Ekwadorze, na górze Chimborazo, znaleziono wrak samo-
lotu linii Saeta, który zaginął 15 sierpnia 1976 roku z 59 pasażerami .
A pamiętacie podróżnika Steva Fossetta? To on poleciał balonem dookoła
świata. A 3 września 2007 roku wystartował jednosilnikowym samolotem
bellanca , by przelecieć nad pasmem górskim Sierra Nevada w południowo
zachodniej części USA. Wystartował i już nie powrócił. Po wielu miesią-
cach poszukiwań został uznany za zmarłego. W rok po tym tajemniczym
zaginięciu , w górzystym regionie na obrzeżach Sierra Nevada, jacyś
wędrowcy znależli rzeczy osobiste Fosseta, między innymi licencję pilota
i sweter. Wkrótce potem ekipa poszukiwawcza znalazła roztrzaskany
samolot, ludzkie kości, karty kredytowe i pogryzione przez zwierzęta
prawo jazdy.
W listopadzie 2008 roku badania laboratoryjne jednoznacznie wykazały,
że były to szczątki Fossetta.
No cóż, czasem niektórym samolotom nie sprzyja szczęście. Tylko jak
rozpoznać wcześniej, który lot będzie pechowy?

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Mrówy, mrówki, mróweczki

Wakacje pukają do drzwi. Już niedługo opuścimy nasze betonowe
dżungle, wyjedziemy na tzw. "łono natury," na którym z całą pewnością
spotkamy sześcionożne, niepozorne, czarne zwierzątka , bez których
świat pogrążyłby się w chaosie, a Ziemia nie byłaby w stanie wykarmić
wszystkich żyjących organizmów.
Martwe rośliny, owady i małe zwierzęta zalegałyby masowo powierz-
chnię naszej planety. Mnożyłyby się na potęgę bezkręgowce-szkodniki
zżerając niezędne nam do życia rośliny. A tysiące roślin wyginęłoby
na zawsze, bo brak byłoby nosicieli ich pyłków kwiatowych.
Te bardzo ważne małe zwierzątka to....mrówki. Od lat fascynują filozo-
fów, pisarzy i naukowców. Ostatnio znalazły się w centrum zaintereso-
wania nowoczesnej biologii. Najbardziej badaczy interesuje to, jak te
ogromne społeczności żywych organizmów mogą funkcjonować jako
jeden wielki, niezwykle sprawny "superorganizm."
Pierwsze kolonie mrówek powstały na Ziemi około 150 milionów lat
temu. Od tego czasu zasiedliły wszystkie kontynenty poza Antarktydą,
zajmując każdą niszę ekologiczną, przyjmując funkcję myśliwych,
śmieciarzy, rolników, ewoluując w tysiące odmian o rozmaitych kształ-
tach i rozmiarach - od długości 1 mm do 5 cm.Te ostatnie posiadają
żądło do atakowania ofiar i na szczęście dla nas, żyją w Australii.
Naukowcy wyodrębnili około 14 tysięcy tych pożytecznych owadów.
Nie wykluczone, że drugie tyle czeka na odkrycie i opisanie.
Kolonie mrówek liczą sobie od kilkunastu do milionów osobników.
Składają się głównie z niepłodnych samic-robotnic, żołnierzy i opiekunek
oraz z jednej lub kilku samic zdolnych do rozrodu, zarządzających
całym mrowiskiem. Samce są hodowane tylko przez jakiś czas, jako
bezużyteczne trutnie, do czasu aż zapłodnią królową. Potem albo są
wyganiane, albo zabijane. Królowa jest zdolna do przechowywania
spermy nawet przez 10 lat, używając jej w miarę potrzeby do zapład-
niania milionów jajeczek.
W mrowiskach na całym świecie dzień i noc trwa aktywne życie :
działalność zwiadowcza, przetwarzanie pokarmu, walka z wrogami i
opieka nad młodymi. Współpraca jest tak ważna, że pojedyncza mrówka
zabrana z mrowiska bardzo szybko umiera.
Te skomplikowane działania społeczne są możliwe dzięki związkom
chemicznym - feromonom. Instynktem każdego owada steruje ponad
20 różnych związków chemicznych. Dzięki nim mrówki orientują się,
w którą stronę mają wyruszyć na poszukiwanie pokarmu po wyjściu
z mrowiska, która z mrówek właśnie umiera i trzeba ją usunąć z kolonii,
które mrówki potrzebują pożywienia, które są żołnierzami, a które
zajmują się przetwarzaniem odpadków kolonii. Także podejmowanie
przez całe kolonie skomplikowanych zbiorowych decyzji jest sterowane
przez feromony.
Niezwykłe zbiorowe zachowania mrówek, do których dochodzi dzięki
feromonom, przypominają do pewnego stopnia działania ludzkiego
mózgu. Pojedynczy neuron nie zdziała zbyt wiele. Ale kiedy współpra-
cują ze sobą w naszym mózgu miliardy neronów, reagując na odpo-
wiednią ilość chemicznych neuroprzekażników, to zaczyna się dziać
coś niezwykłego.
Naukowcy uważają, że pomiędzy funkcjonowaniem mrowiska i naszego
mózgu można dostrzec wiele podobieństw. Kiedy na podstawie danych
wzrokowych mózg wydaje nam komendę, w którą stronę mamy teraz
skierować gałki oczne, to w całą operację zaangażowana jest ogromna
ilość neuronów i neuroprzekazników.
Ale mrówki porozumiewają się ze sobą nie tylko związkami chemicznymi.
Porozumiewają się i za pomocą dzwięków, które wydają, pocierając
o siebie różne części ciała.
Efektywność pracy mrówek jest zdumiewająca. Przeciętna kolonia
mrówek południowo- amerykańskich potrafi przekopać i użyznić 40 ton
ziemi w czasie całego swego życia.
Są nie tylko "rolnikami", ale i hodowcami. Wiele kolonii hoduje mszyce,
narkotyzując je naturalnymi substancjami odurzającymi, by utrzymać
je w spokoju i traktuje je jako stałe zródło pokarmu, zjadając produko-
waną przez mszyce słodką substancję. Mrówki roznoszą również nasiona,
rozsiewając je w ziemi, zwłaszcza w Afryce i Australii.
Kolonie mrówek dostarczają naukowcom bezcennych danych na temat
tego, jak rozwija się życie w społeczeństwach.
I gdy wejdzie nam mrówka na koc, na którym właśnie leżymy,
popatrzmy na nią z sympatią i pomyślmy, że te maleństwa, miliony
lat przed człowiekiem wymyśliły architekturę, wybudowały
pierwsze farmy, nauczyły się porozumiewać dzwiękiem i feromonami,
a ich organizacja społeczna, choć dla nas wciąż tajemnicza, jest z całą
pewnością perfekcyjna.

czwartek, 11 czerwca 2009

Niezwykły człowiek - Stefan Drzewiecki

24 grudnia 1844 roku, w Kunce na Podolu (dzisiejsza Ukraina) ,
w zamożnej rodzinie szlacheckiej, urodził się Stefan Drzewiecki.
Jego dziadek walczył pod dowództwem Kościuszki i Dąbrowskiego,
a ojciec brał udział w powstaniu 1831 roku.
Po ukończeniu szkoły parafialnej ojciec zawiózł go do liceum we
Francji, do Auteuil. Następnie Drzewiecki podjął studia w Paryżu,
w Ecole Centrale. Przerwał na krótko, chcąc wziąć udział w powstaniu
styczniowym, ale gdy dotarł, powstanie już dogasało krwawo tłumione.
Wrócił do Paryża , dokończył studia, zdobył tytuł inżyniera i zajął się
pracą wynalazczą.
W 1867 r.opatentował w Paryżu licznik kilometrów dla dorożek kon-
nych - pierwowzór dzisiejszych liczników samochodowych. Urządzenie
weszło do produkcji, ale produkcja została przerwana wskutek wybuchu
wojny francusko-pruskiej, a pózniej Komuny Paryskiej. Drzewiecki
przyłączył się do komunardów, a po upadku Komuny wyjechał w 1871 r
do Wiednia. Tu zainteresował się techniką kolejową i opracował :
aparat rejestrujący prędkość parowozu, paraboliczny regulator silników
parowych, cyrkiel do wykreślania przekrojów stożkowych oraz auto-
matyczne urządzenie do sprzęgania wagonów. Swoje wynalazki przed-
stawił na wiedeńskiej Wystawie Powszechnej, a cyrkiel i regulator
wyróżniono nagrodami. Koleje austriackie zakupiły część jego pomysłów.
Ponadto na wystawie zaprezentował również projekt dromografu, który
automatycznie kreślił kurs płynącego statku. To urządzenie zwróciło
uwagę brata cara Aleksandra II. Książę po rozmowie z Drzewieckim,
który władał wspaniałą francuszczyzną i miał znakomite maniery, zapro-
ponował Drzewieckiemu stanowisko doradcy Komitetu Techniki
Marynarki Rosyjskiej z uposażeniem 500 rubli miesięcznie, oraz wyko-
nanie dromografu, za który natychmiast, po przedstawieniu kosztorysu
zostaną wypłacone pieniądze. I tym sposobem Drzewiecki trafił do
Rosji.
Dromografy Drzewieckiego były instalowane na rosyjskich statkach
wojennych. Podczas wojny turecko-rosyjskiej Drzewiecki został na
własne życzenie szeregowym marynarzem i wziął udział w walce
z tureckim pancernikiem. Połowa załogi rosyjskiej zginęła, Drzewiecki
przeżył i dostał order za odwagę. Po tej przygodzie powziął decyzję o
skonstruowaniu łodzi podwodnej. W 1877 r. zaprojektował i zbudował
pierwszą łódz podwodną. Kadłub był z płyt stalowych, miała w swym
wnętrzu miejsce dla jednej osoby, która własnymi nogami naciskała
na przekładnię typu rowerowego i wprawiała pojazd w ruch. Na zew-
nątrz kadłuba wystawały gumowe rękawy, dzięki którym można było
zamocować minę pod wrogim okrętem. Drzewiecki osobiście przetes-
tował łódz, przepływając nią w porcie w Odessie pod statkiem wojen-
nym.W dwa lata pózniej budował już następną, tym razem cztero
osobową łódz,wyposażoną w dwie miny i peryskopy. W 1880 roku car
oglądał dzieło Drzewieckiego w akcji i po pokazie car wydał dyspo-
zycję budowy 50 takich okrętów podwodnych.
Drzewiecki był nieprawdopodobnie pracowitym człowiekiem i niemal
co roku pojawiała się opracowana przez niego nowość.
Pracował nad sterowaniem głębokością statków, przerabiał swe łodzie
na elektryczne gdy tylko Edison skonstruował ołowiane akumulatory,
w latach 1885-86 uzbroił je w torpedy White-heada i aparaty torpedowe
swego pomysłu. Usprawniał w łodzi pompy wodne, zbiornik sprężonego
powietrza, śrubę, system sterowania.
Jego wyrzutnie torpedowe używane były w marynarce rosyjskiej,
francuskiej, brytyjskiej, amerykańskiej, niemieckie i włoskiej.
W 1893 r opatentował silnik spalinowy bez koła zamachowego a w 5 lat
pózniej ulepszony model. W tym samym roku zdobył pierwszą nagrodę
ministerstwa marynarki rosyjskiej za projekt okrętu podwodnego o
wyporności 120 ton, o napędzie hybrydowym: na powierzchni napędza-
ny był silnikiem parowym, pod wodą- elektrycznością. W 1908 roku
Rosja zbudowała według projektu Drzewieckiego okręt podwodny
z napędem spalinowym o wyporności 350 ton.
Drzewiecki był również twórcą metody matematycznego obliczania
kształtu i wymiaru optymalnej śruby napędowej dla danej jednostki.
Przebywając w Rosji zafascynował się aeronautyką. W 1887 roku
opublikował w Petersburgu pracę pt. "Samoloty w przyrodzie". Był
pierwszym naukowcem, który uważał lot maszyny cięższej od
powietrza za możliwy, Jego zdaniem miał to być płatowiec poruszający
się w powietrzu z określoną prędkością i wytwarzający dzięki temu
siłę nośną.
We Francji opatentował w 1909 roku projekt płatowca "Canard"
wyposażonego w tylne śmigło i samoczynne urządzenia stabilizujące.
Następnie zajął się śmigłami i Francuzi rozpoczęli produkcję śmigieł
jego pomysłu. Jego teoria dotycząca napędów śmigłowych została
nagrodzona w 1920 r. przez Francuską Akademię Nauk w Paryżu.
Gdy Drzewiecki ukończył 86 lat, zainteresował się energią atomów
i teorią grawitacji.
W wieku 91 lat opublikował swą nową pracę "Studium wodnych
młynków turbinowych".
Pracował intensywnie do końca swego życia, był aktywny, zaintereso-
wany nowościami technicznymi.
Zmarł 23 kwietnia 1938 w Paryżu, gdzie został pochowany.
W Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu są ulice nazwane jego nazwiskiem.
Wiem, że ten post to istny tasiemiec, ale zafascynował mnie życiorys
naszego rodaka, o którym naprawdę dotąd nie słyszałam i wstydzę
się tego.
anabell

środa, 10 czerwca 2009

Fenicjanie

Pamiętacie ze szkoły coś niecoś o Fenicjanach? To ten lud, który ongiś
zamieszkiwał wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, dzisiejsze
tereny Syrii, Libanu i Izraela.
Z całą pewnością Fenicjanie byli pierwowzorem przedsiębiorczości.
Nie byli wielkim narodem, nie mieli ogromnej armii a ich siła polegała
na sile intelektu i olbrzymiej mobilności.
To oni wprowadzili pierwsze pieniądze, w postaci metalowych tabli-
czek z pieczęcią. Opanowali i udoskonalili wytop brązu oraz szkła.
Około 1050 roku p.n.e. Fenicjanie stworzyli pierwsze pismo fonetyczne.
Pismo fenickie przejęły i zmodyfikowały okoliczne narody - Żydzi,
Grecy i Arabowie.
Język fenicki należał do grupy języków semickich i był spokrewniony
z hebrajskim, aramejskim, arabskim i maltańskim.
Najważniejszym bogiem ,wśród licznych bóstw, które czcili, był Baal,
bóg burzy i życiodajnego deszczu.
Położenie geograficzne Fenicji skazywało jej mieszkańców na koniecz-
ność pozyskiwania wielu niezbędnych dóbr drogą wymiany handlowej.
Fenicjanie nie tworzyli nigdy scentralizowanego państwa, lecz tylko
system autonomicznych miast- państw, oddzielonych od siebie dużymi
odległościami.
Fenicjanie zasłynęli jako niezrównani żeglarze oraz zdolni kupcy. Ich
statki, budowane z cedrowego drewna, szybko opanowały handel na
Morzu Śródziemnym. Docierali do najdalszych zakątków, gdzie
zakładali nowe kolonie.
Dopływali nawet do Wysp Brytyjskich zwanych wówczas Cynowymi,
a według Herodota, prawdopodobnie udało im się opłynąć Afrykę.
Pierwsze kolonie fenickie powstały na Cyprze już w IX wieku p.n.e,
na 30o lat, przed przybyciem tam Greków.
Kolejne kolonie pojawiły się na Sardynii, póżniej na Sycylii i Korsyce.
Na terenie dzisiejszej Hiszpanii i Portugalii fenickie pochodzenie mają
miasta: Alicante i Kadyks , Faro oraz Lizbona oraz wyspa Ibiza.
Liczne ślady pozostawili po sobie również w północnej Afryce -
Kartagina i Trypolis zawdzięczały swe powstanie Fenicjanom.
Ciągłe zakładanie kolonii osłabiło niestety Fenicję i stała się łatwym
łupem dla sąsiednich mocarstw. Najpierw znalazła się we władaniu
Babilonii, potem Persji, a w końcu IV wieku p.n.e. podbił ją Aleksander
Wielki.
Od tego czasu Fenicja na zawsze straciła niepodległość. W I wieku p.n.e
stała się częścią Cesarstwa Rzymskiego, a w VII wieku n.e. została
podbita przez Arabów.
Możnaby pomyśleć - ot, smutny koniec Fenicji, zniknęła. Nic bardziej
mylnego.
Ojczyzna Fenicjan dała im szansę na sukces demograficzny mierzony
liczbą genów przekazanych potomnym w odległych zakątkach Ziemi.
Z najnowszych badań genetycznych wynika, że w krajach śródziemno-
morskich co najmniej jeden uczeń każdej klasy jest potomkiem tego
starożytnego narodu.

niedziela, 7 czerwca 2009

Wyluzujcie, u nas jak w Wielkiej Brytanii

Wszyscy mamy dość ekscesów naszych parlamentarzystów. Co jakiś czas
okazuje się, że owi "wybrańcy narodu" nie są kryształowymi ludzmi.
A to używają służbowej karty płatniczej w celach pokrycia własnych
wydatków, a to zużywaja hektolitry paliwa na fikcyjne dojazdy, na obra-
dach śpią lub czytaja prasę. Chcę wszystkich pocieszyć? nasi nie są pod
tym względem wyjątkowi.
Na światło dzienne wychynęły rewelacje na temat chciwości, machlojek
i zwykłej nieuczciwości w brytyjskiej Izbie Gmin.
Opublikowane szczegóły z rozliczeń wydatków poselskich chwilami były
dziwne. Były minister rolnictwa z Partii Konserwatywnej zażądał dwóch
tysięcy funtów z pieniędzy podatników na utrzymywanie kanału wod-
nego w swojej posiadłości wiejskiej. Inny deputowany chciał 1645 funtów
na utworzenie " kaczej wysepki" na swoim stawie, by ptaki mogły tam
gniazdować i kryć się przed lisami.
"The Daily Telegraph" zdobyła zapis ponad 700 tysięcy rachunków z lat
2004 - 2008, pokazujących na co parlamentarzyści wydają państwowe
pieniądze.
Zgodnie z przepisami deputowani mają prawo do zwrotu kosztów utrzy-
mania lokum w drugim, dodatkowym miejscu zamieszkania.
Potrzebują oni rzekomo dwóch domów: jednego w pobliżu Westminsteru,
a zarazem drugiego, by mogli przebywać w swym okręgu wyborczym.
Brzmi to logicznie, ale jest to furtka do ogromnych nadużyć.
Np. dwaj deputowani z Partii Pracy odliczali sobie odsetki od dawno już
spłaconych kredytów hipotecznych. Deputowana Partii Pracy z Luton-
miasteczka na północ od Londynu - otrzymała 2500 funtów na remont
domu, który nie znajduje się ani w Londynie ani w Luton, ale w nad-
morskiej miejscowości Southampton, gdzie pracuje jej mąż. Pani deputo-
wana tłumaczyła, że wykonując tak ciężką pracę potrzebuje wsparcia
małżonka.
Okazuje się ponadto, że sporo deputowanych spekulowało na nieruch0-
mościach, wykorzystując dopłaty do utrzymywania drugiego lokum.
19 maja 1995r, po raz pierwszy od 1695 roku musiał podać się do dymisji
spiker Izby Gmin. Wydarzenie wręcz niebywałe, bo przez ostatnie 300
lat spiker był traktowany z honorami prawie królewskimi. Paradował
w historycznym stroju, miał do dyspozycji lokajów w perukach i okazałą
rezydencję w Westminsterze. Pełniący tę funkcję Michael Martin nie
tylko zarządzał ryczałtami dla parlamentarzystów ale i sam z nich
korzystał, otrzymując zwrot czterech tysięcy funtów za taksówki,
którymi jego żona jezdziła na zakupy.
Dymisja Martina nie załatwiła jednak sprawy. Ale przynajmniej do opinii
publicznej dotarły szokujące rewelacje dotyczące Partii Pracy, która
teoretycznie opowiadała się za socjalizmem, a praktycznie zgarniała co
się dało do własnej kieszeni.
Członkowie Izby Lordów wogóle nie są wybierani, lecz zasiadają tam
z urzędu lub nadania premiera.
Anglia jest krajem, w którym konstytucja w postaci skodyfikowanej na
piśmie nie istnieje i w rezultacie Brytyjczycy nie mają dokładnego
wyobrażenia o zasadach funkcjonowania własnego kraju. Coraz częściej
słychać głosy, że Izba Lordów też powinna być wybierana. Oczywiście
mówi się też o pełnej jawności , jeśli chodzi o posłów i ich wydatki.
I coraz częściej mówi się o konstytucji jako o pisanym akcie, określają-
cym jasno prawa przysługujące obywatelom.
Brzmi to bardzo rewolucyjnie, ale w Wielkiej Brytanii zmiany nie
następują zwykle szybko.
A my, skoro mamy konstytucję i skoro sami wybieramy wszystkich
posłów, nauczmy się korzystać z przysługujących nam praw oraz
spełniajmy wynikające z niej obowiązki.
A jak tam z Waszym udziałem w wyborach do PE? Byliście???

wtorek, 2 czerwca 2009

Mam mieszane uczucia.....

...czyli to co czujecie, gdy wasza teściowa ,waszym nowym samochodem
spada w przepaść. Ale tak naprawdę rzecz dotyczy zwrotu byłym właś-
cicielom ich byłych posiadłości, które po II wojnie światowej przejęło
państwo.Warto dodać, że obiekty te zostały bardzo starannie
wyremontowane, są konserwowane, są dla nas żywą lekcją historii.
Spadkobiercy rodziny Branickich żądają zwrotu Wilanowa, chociaż na
początku lat 90. zapewniali, że ich zdaniem taki obiekt powinien zostać
w rękach państwa. Lubomirscy rozpoczęli walkę o Wiślicz, Druccy-
Lubeccy o Bałtowo, Radziwłłowie o Jadwisin, Krasiccy o Lesko,
Krasińscy o Opinogórę, Czartoryscy o Gołuchów, Potoccy o Koniecpol,
Raczyńscy o stołeczną Akademię Sztuk Pięknych. Lista jest znacznie
dłuższa.
W żadnym innym państwie Europy nie występuje obecnie tak duże nasi-
lenie procesów reprywatyzacyjnych. Ponad 20 tysięcy nieruchomości
oddanych przez państwo według stanu pod klucz, kilka tysięcy postępo-
wań zmierzających już do pomyślnego dla właścicieli końca, kilkanaście
tysięcy kolejnych obiektów, co do których już zgłoszono żądania zwrotu,
około 400 mln zł wypłaconych odszkodowań- byli właściciele z innych
krajów Europy Środkowo-Wschodniej z pewnością obgryzają paznokcie
z zazdrości.
Na tle ubogiego ogółu mieszkańców naszego kraju, nagle setki tysięcy
ludzi stają się bardzo zamożne, bez jakiegokolwiek wkładu pracy
fizycznej bądz intelektualnej.
A ich wzbogacenie finansujemy my wszyscy-przecież te odszkodowania
płacone są z budżetu.
Co do obiektów zwracanych w naturze, niepokój budzi przyszły los odda-
wanych nieruchomości i los ich dotychczasowych użytkowników.
W wielu obiektach mieszczą się muzea i placówki naukowe, poza tym są
one udostępnione po przystępnej cenie dla zwiedzających. Nie będzie
również kontroli nad eksponatami.
Oczywiście nikt nie protestowałby, gdyby właściciele chcieli odzyskać
je w takim stanie, w jakim te obiekty były po wojnie. Ale "za komuny"
obiekty te zostały odbudowane dużym nakładem kosztów i starannie
konserwowane. Poza tym były wykorzystywane na cele społeczne,
kulturalne i naukowe. Część tych obiektów jeszcze przed wojną była
mocno zadłużona.
Państwo ma obowiązek, by w trosce o interes wszystkich obywateli,
zażądać od potomków ich byłych właścicieli zwrotu długów oraz
zwrotu nakładów poniesionych na odremontowanie i utrzymanie tych
obiektów.
Oczywiście potomkowie byłych właścicieli nie chcą nawet o tym słyszeć.
Większość właścicieli jest zdania, że państwo powinno im oddać za
darmo te wszystkie obiekty - a potem pomagać finansowo w ich utrzy-
maniu.
Jak na mój gust, to mają osobliwe poczucie humoru.
Odnoszę wrażenie, że nie jesteśmy jeszcze tak bogatym krajem, aby
zamożniejsi przedstawiciele naszego społeczeństwa dostawali od
państwa pokazne majątki oraz środki na ich utrzymanie.
Wakacje już blisko - może warto w tym roku trochę pozwiedzać,
póki jeszcze można : Wiślicz, Bałtów, Kozłówkę, Otwock Wielki,
Wilanów, Jadwisin, Lesko, Gołuchów, Koniecpol....

anabell

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Ale się zdziwiłam

Wpadła mi ostatnio w ręce dziwna mapa świata. Dlaczego dziwna? Otóż
ukazywała flagi państw, których de facto nie ma na mapach. Owe prawie
nie znane mi państwa dzielą się na kilka grup: uznawane tylko przez
państwa sojusznicze, uznawane przez znaczącą liczbę państw, nieuznawa-
ne, kontrolujące swe terytorium, oraz nieuznawane, objęte działaniami
zbrojnymi. Tych ostatnich jest niestety najwięcej.
Jak wiecie, sama chęć zostania państwem nie wystarcza- ogłoszenie, że
od rzeki "A" , do gór "BWG" i niziny "N" to jest nasze państwo -nie
wystarcza. Fakt ten musi być uznany przez pozostałe kraje.
Świat juz dawno został podzielony i nie da się wygospodarować skrawka
ziemi dla siebie bez naruszenia obcych granic i interesów. Najczęściej
inne państwa się na to nie godzą lub próbują coś zyskać dla siebie.
W efekcie regiony lub ludy chcące się usamodzielnić, stają się podobne
do czarnych dziur kosmicznych- wciągaja w swoje problemy sąsiadów
bliskich, a czasem nawet bardzo odległych.
Z pewnością każdy kojarzy nazwę Południowa Osetia. Ta niewielka
kraina, wielkości dwóch powiatów, potrafiła sprowokować konflikt, który
zachwiał stosunkami pomiędzy Rosją, USA, Unią Europejską.
A Kosowo -ten konflikt spowodował, że po raz pierwszy od czasu II wojny
światowej, amerykańskie samoloty bombardowały miasta w Europie.
W konflikt na Sri Lance, pomiędzy Syngalezami i Tamilami, dążącymi
do utworzenia samodzielnego państwa- Ilamu, zostały wciągnięte Indie ,
a premier Radjiv Gandhi stracił życie.
Sudan - na południu w wojnie domowej zginęło dwa miliony ludzi, a na
zachodzie, w Darfurze - ponad 300 tysięcy. Rzesze uciekinierów trafia-
jąc do państw sąsiadujących wciągnęły w sudańskie sprawy Egipt, Libię
Czad, Francję oraz wojska Unii Afrykańskiej a w końcu i nas.
Ciągnąca się wojna w Afganistanie to tez wina istnienia "czarnej dziury"
na pograniczu z Pakistanem. Żyjące tam plemiona Pasztunów rządzą się
wg własnych reguł, a wsparcia udzielają komu chcą- ostatnio talibom,
którzy dzięki nim mają zapewnione schronienie i dostawy broni.
Nowe państwa zawsze powstają pod hasłami walki o wolność i prawa
narodu do samostanowienia o swym losie. Flaga, godło i hymn mają
to podkreślać. Ale przywódcy tych nowych tworów najczęściej nie
troszcza się o swój lud, który żyje w nędzy gdy ci wspaniali rewolucjo-
niści się bogacą.
Warazistan- czy wie ktoś gdzie to jest? To pogranicze pakistańsko-
afgańskie, gdzie niepokornym mieszkańcom publicznie ścinają głowy.
Bangsamoro, na Filipinach też lepiej omijać z daleka-tam rozstrzeliwują
lub wieszają. Ale nie wiem od czego zależy sposób uśmiercenia.
Generalnie w Afryce i Azji, ten kto ma kałasznikowa, ten rządzi.
W niby-państwach wyrosłych na gruzach ZSRR,"bojownicy o wolność"
sięgają do sprawdzonych wzorców radzieckich.
W samozwańczej republice Naddniestrza, której nikt nie uznaje ale i
nikt nie potrafi zmusić do podporządkowania się Mołdawii, na terenie
której się znajduje, od 18 lat rządzi ten sam prezydent, który zawsze,
przytłaczającą większością głosów wygrywa kolejne wybory. Cała jego
rodzina zajmuje kluczowe stanowiska w państwie.
Naddniestrze pomału przekształciło się w raj dla przemytników szmu-
glujących towary z Ukrainy do Rumunii i dalej, do Unii Europejskiej.
Zorganizowane gangi upłynniają ogromne ilości broni, pozostawione tam
przez Armię Radziecką, oferując ją każdemu, kto zapłaci, organizacjom
terrorystycznym także.
Pomimo względnej stabilizacji Nadniestrze pozostaje najbiedniejszym
regionem Europy.Średnia płaca miesięczna nie przekracza 50$.
W Afryce i Azji jest dużo gorzej, a wszystkie utworzone tam niby-
państwa są azylem dla terrorystów, schronieniem dla bandytów oraz
zagrożeniem dla świata.
I nim zachwycicie się hasłami o wolności, równości , sprawiedliwości,
praworządności i dobrobycie - zerknijcie na mapę państw, które są,
lecz ich nie ma.
anabell