sobota, 27 kwietnia 2019

Nigdy więcej nie wyjdę za mąż!

Błagam panią, niech mi pani znajdzie jakiś lot na jutro lub pojutrze do NY. Muszę tam
dotrzeć najpóźniej w  środę- młody człowiek stał przed Teresą i nerwowo wykręcał
palce. Po chwili wyciągnął z kieszeni wymiętoszony bilet lotniczy ze skasowaną
datą wylotu i podał go Teresie.
 Nie mogłem wylecieć w tym terminie,matka mi zachorowała, musiałem przełożyć
wylot, a nie wiedziałem  na kiedy. Jeżeli nie dolecę do NY w środę,to stracę  staż.
Błagam, niech mi pani  pomoże. Teresa wzięła bilet to ręki i obejrzała go dokładnie.
Był wystawiony 2 miesiące wcześniej, rezerwacja odwołana w prawidłowym czasie.
A co z pana mamą? Lepiej się już czuje?  -zapytała z troską w głosie.
Młody człowiek nerwowo przygryzł wargę- serce nie wytrzymało, wczoraj był
pogrzeb - powiedział stłumionym głosem.
Teresie zrobiło się przykro.Niepotrzebnie się zapytałam- skarciła się w myślach.
Przykro mi bardzo. Musi  pan nieco poczekać. Na lot bezpośredni  nie ma szans.
Może uda się  poskładać odcinkami, ale tak by nie była potrzebna wiza tranzytowa.
Przepraszam, ale czy ma pan w razie czego na dopłatę do biletu? Bo może się udać
przez Frankfurt, ale to port, który podraża cenę  przelotu.
Jeżeli w złotówkach to mam pieniądze, gorzej by było w obcej walucie- młody
człowiek uśmiechnął się smutno.
Po półgodzinnych przymiarkach udało się znaleźć połączenie z dwiema przesiadkami,
droższe, ale  młodzieniec był zachwycony. Dziękował Teresie tak, jakby uratowała
mu życie, wykupił jeszcze nadbagaż, wybiegł szybko z sali a po 15 minutach
wrócił z bukietem róż, który wręczył Teresie, mówiąc, że ona uratowała mu życie
tym znalezieniem połączenia, a jego wdzięczność  jest dozgonna.
Teresa uśmiechnęła się  nieco zażenowana, życząc jednocześnie  spokojnego lotu
i udanego stażu.
Ewka  przy sąsiednim  biurku gwizdnęła cichutko -  fiu,fiu, trafił ci się fajny klient.
Miejmy nadzieję, że nie będzie miał opóźnień po drodze lub  silnej mgły.
Taki wdzięczny podróżny to się ostatnio rzadko zdarza. Ale dlaczego on przyszedł
do nas a nie ta  osoba która go bukowała u nas?
Teresa, znasz go? dopytywała się Maria, która zawsze chciała być dobrze
o wszystkim poinformowana.
Nie wiem - odpowiedziała Teresa wzruszając ramionami. A może przedtem był
w kasach i one go tu odesłały, bo bilet był open-roczny, już opłacony.
Maria w dalszym ciągu usiłowała dociec prawdy- bo popatrzcie- perorowała
głośno-  wszedł  i jak po sznurku prosto do Teresy, jakby wiedział, że to "matka
Teresa" od spraw niemal beznadziejnych.
Marysiu - zejdź ze mnie bo mi duszno! Nie znam człowieka, widziałam go po
raz pierwszy na oczy, więc odpuść sobie śledztwo.
A tak poza tym to mam jeszcze sporo biletów do wystawienia, więc dajcie mi
w ciszy popracować.
Ależ z  ciebie delikatesik- jakbyś posiedziała w kasie na dole to byś wiedziała,
że u nas to jest jak makiem zasiał i klienci ci nad głową nie wiszą i nie zadają
głupich pytań - wycedziła przez zęby Maria.
Teresa wzięła róże i pomaszerowała z nimi do łazienki. Gdy odwijała papier
z łodyg znalazła niedużą kartkę i nagryzmolone na niej dwa zdania : "jeszcze
raz ogromnie dziękuję.Wpadnę po powrocie, Paweł."
No to dobrze, że nie odwijałam ich w pokoju, pomyślała Teresa. Zaraz by któraś
zauważyła tę kartkę i byłaby znów  burza w szklance wody.
Róże umieściła w paskudnym plastikowym dzbanku na wodę do kwiatów,
a kartkę starannie podarła, i wyrzuciła do kosza.
Wracając do pokoju pomyślała, że właściwie powinna zmienić pracę, bo
Maria doprowadzała ją do tzw. "białej gorączki" - wścibskie złośliwe  babsko
do tego z rozstrojem hormonalnym - tak Teresa w myślach charakteryzowała
Marię.
No a co zrobiłaś z różami? Chyba ich nie wyrzuciłaś?  - spytała Ewa.
Wsadziłam do dzbanka na wodę, ale nie wyglądają w nim ładnie więc je
zostawiłam w łazience. Jutro przyniosę jakiś wazon z domu, mam ich kilka.
To nie weźmiesz ich do domu? - Ewa była zdziwiona.
Dziewczyno - przecież ja  dłużej jestem w pracy  niż w domu. Postawimy
je jutro na "gościnnym stoliku" i będą nam dekorować pokój. Tylko muszę
pamiętać o tym wazonie.
Wracając tego dnia do domu Teresa zastanawiała się cały czas nad zmianą pracy.
Pracowała od dziewiątej do siedemnastej, co było miłe bo nie lubiła wstawać
o świcie. Lubiła też swoją pracę a jedynym cierniem była Maria. Maria, która
miesiąc w miesiąc komunikowała koleżankom, że jest zła, bo za tydzień
będzie miała okres, więc trudno, ale ona może w każdej chwili się wściec
i ona wie, że właściwie bez żadnego powodu, ale tak już ma i nic na to
nie poradzi. I niech jej  nikt nie doradza by poszła z tym do lekarza. bo lekarz to
tylko może jej zapisać hormony, a ona ich nie będzie brała.
Teresa wysiadła przystanek wcześniej, zrobiła drobne zakupy i spacerkiem doszła
do domu.
Od czterech  lat mieszkała sama - jej mąż miał wielce pojemne  serce i spore
wymagania seksualne, bo oprócz Teresy żył jeszcze z dwiema paniami, które nie
wiedziały ani o tym, że jest żonaty ani też  o sobie wzajemnie.
Po dziesięciu latach małżeństwa i ciągnącej się rok sprawie rozwodowej Teresa
znów była "stanu wolnego".
Cieszyła się, że nie  zdecydowała się wcześniej na dziecko.
Nigdy więcej nie wyjdę za mąż- postanowiła w chwili gdy odbierała rozwód.
Miała 42 lata, dobrą figurę, duże poczucie humoru, zawarła nawet kilka nowych
znajomości, ale bardzo pilnowała by wszystko nie wychodziło poza ramy spotkań
towarzyskich. Każdemu chętnemu na samym początku znajomości "obcinała
skrzydełka" mówiąc, że jest osobą aseksualną i dlatego się rozeszła z mężem.
Po takim diktum grono chętnych wyraźnie się przerzedziło, pozostało tylko dwóch
 kolegów, których znała od lat, a którzy dobrze znali przyczynę rozwodu.
W domu w pierwszej kolejności przygotowała wazon, który miała wziąć do pracy.
Kilka myśli nawet poświęciła owemu młodemu ofiarodawcy róż- niewątpliwie
był dobrze wychowany, no ale pisze jak kura pazurem. I całkiem przystojny.
Wysoki szatyn. Tylko jeszcze młody. I pewnie ma w czym przebierać jak każdy
przystojny chłopak.
Teresa,  jako dość wysoka kobieta, preferowała mężczyzn wysokich, takich
od 185 cm w  górę, żeby nie musiała wiecznie kupować niższych szpilek.
 Jej były miał tylko 180 cm wzrostu i ogromnie się złościł gdy zakładała wysokie
szpilki, bo wtedy byli równego wzrostu.
Wróciła pamięcią do czasu, gdy poznała swego męża - tokował bezustannie, ręce
jego wciąż  błądziły po niej,oplatał ją ciasno ramionami, nazywał swą kruszynką,
jęczał i wzdychał, oczami wywracał.  Wiecznie niezaspokojony, wiecznie  napalony,
a przy tym wszystkim zainteresowany głównie własną osobą.
Gdy zażądała rozwodu był najzwyczajniej w świecie  zdumiony - przecież on ją wciąż
kocha, pożąda jej. A tamte panie? no przecież  miał nadwyżki, jej tak wiele seksu
jak jemu nie jest potrzebne, więc z tamtymi to był tylko seks, żadnej nie kocha, kocha
przecież tylko ją!
Ale Teresa miała dość, była nieugięta w swym postanowieniu.
Zaraz po rozwodzie  zmieniła numer swego telefonu by przestały do niej wydzwaniać
jakieś panie, żądając informacji kiedy  będzie w domu  pan  Jacek.
Cieszyła się z jeszcze jednego powodu - że nie dała się namówić na to, by sprzedać
ich dwa mniejsze mieszkania i kupić jedno duże. Mieszkanie było tylko jej , a jej mąż
nawet nie był w nim zameldowany.
Wychodziła za Jacka mając 27 lat, mieszkali ze sobą rok przed ślubem. Jacek często
wyjeżdżał, przeważnie raz w miesiącu na tydzień lub 10 dni, był opiekunem grup
wycieczkowych w jednym z biur podróży.
Pracę  naraił mu jeden z kolegów,  który szukał następcy na swoje miejsce.
                                                     
                                                             c.d.n.