Teresa i Kazik od chwili przekroczenia bramy ośrodka co chwilę wracali myślami do swego pierwszego tu pobytu. Teraz trwały w niektórych domkach prace remontowe, wytyczono też teren na plac zabaw dla dzieci. Wczasowiczów można było bez trudu policzyć na palcach jednej ręki - rodzina Teresy i Kazika zajmowała w sumie 3 domki, oprócz nich jeszcze dwie rodziny wynajmowały domki, w hotelu też nie było tłoku. Pan Henryk twierdził, że jeszcze nieco osób przyjedzie w październiku, a potem to dopiero zaczną się zjeżdżać na Boże Narodzenie i na czas zimowych ferii w szkołach. No i dobrze, bo przecież trzeba jednak raz na jakiś czas przeprowadzać drobne a czasem i większe remonty.
Czytając przyniesioną z recepcji książkę, do której wpisywali się wczasowicze wyrażając swą opinię o ośrodku i o swoich wrażeniach, Teresa powiedziała - ja tych ludzi to nie rozumiem. Każdy wyjazd na wczasy jest swego rodzaju oddechem od codzienności, a tu czytam zażalenia, że w domkach nie ma "prawdziwej" kuchni, bo czajnik elektryczny i mała płyta grzewcza oraz lodówka to stanowczo zbyt małe wyposażenie i nie można tu sobie ugotować prawdziwego obiadu. I strasznie wszyscy narzekają na śniadania, że są mało urozmaicone a to przecież zasadniczy posiłek. I że powinny tu być śniadania w formie szwedzkiego stołu. Tylko chyba jakoś nikt z tych narzekaczy nie bierze pod uwagę, że to nie jest pięciogwiazdkowy hotel w dużym mieście, kiedyś tu wcale nie było hotelu, tylko zwykły, skromny dom wczasowy pewnej firmy. I że śniadania w postaci szwedzkiego stołu są bardzo drogie i ich koszt jest wtedy rozłożony na inne usługi danego hotelu.
Narzekają też, że jedzenie "skromne", że jeśli ktoś nie zgłosi, że nie będzie jadł danego dnia obiadu to nie dostanie go na kolację. No chyba tych ludzików ciut porąbało w mózg - we wszystkich domach wczasowych, jeśli danego dnia nie będziesz na obiedzie to musisz to zgłosić - wtedy najczęściej proponują suchy prowiant na wycieczkę i normalną kolację wieczorem. Ale znam domy wczasowe, w których jeśli się umówisz, to dostaniesz ten obiad wieczorem a na swoją wycieczkę suchy prowiant. Ooooo, kawiarnia też się wielu osobom nie podobała, bo "na gorąco" to tylko można dostać kawę lub herbatę. O i jest opinia, że są tylko drogie, markowe alkohole. No fakt, czyściochy tu nie widziałam. Ale koniak markowy był super.
Grill też się nie podoba, bo "tylko poślednie części kurczaka grillują, to znaczy udka i skrzydełka, a piersi tylko w plastrach, a na dodatek nie na szpadkach tylko rzucane na blachę". Gdybym była właścicielem takiego obiektu też bym nie urządziła go tak, by każdy tu mógł pichcić. Bo wyobrażam sobie zaraz , że po 3/4 wczasowiczów trzeba by całą kuchenkę nie tylko dokładnie sprzątnąć ale i prusaki lub inne robale wybijać -powiedziała Teresa.
Teresa i Kazik zastanawiali się jak mają się ulokować- na pięterku były dwa pokoiki, każdy z dwoma pojedynczymi łóżkami i po krótkim namyśle wybrali opcję, że będą spali na dole na szerokiej, rozkładanej, dwuosobowej wersalce i łóżeczko małego też tu będzie. W dzień łóżeczko będzie stało w kuchni - nie będzie im jego obecność przeszkadzała w przygotowaniu kawy lub herbaty, bo to w sumie spore pomieszczenie.
Nim malec poszedł spać poszli z nim razem na balkon na pięterku, by mu pokazać wieczorne niebo. Alek po raz pierwszy w życiu widział rozgwieżdżone wieczorne niebo. Kazik musiał nieźle wysilić mózg, by wytłumaczyć dziecku, że to nie są światełka które ktoś na górze zapala i że to co widzi na górze to nie jakaś dekoracja, ale to jest cały czas to samo niebo, na którym w dzień, na błękitnym tle świeci słońce. Postanowili, że następnego dnia powędrują z nim u schyłku dnia, by dziecko zobaczyło jak zmienia się barwa nieba, jak zapada zmierzch i zaczynają być widoczne gwiazdy.
Rano, przy "nieurozmaiconym śniadaniu" siedzieli przy stoliku razem z dziadkami, którzy stwierdzili, że świetnie im się tu spało. Podobnie jak Kazik i Teresa stali wieczorem na balkoniku i zachwycali się niebem pełnym gwiazd. I tą cudowną ciszą i zapachem iglastych drzew. Nie da się ukryć, że tu jest zupełnie inne powietrze - "odkrywczo" stwierdził tata. A Alek powiedział - tu są gwiazdy, duzo gwiazdów, w domu nie było. Teresa od razu wyjaśniła, że dziecko po raz pierwszy widziało niebo pełne gwiazd i że dziś mają zamiar pokazać mu jak dzień zmienia się w wieczór. Gdy już kończyli śniadanie do jadalni dotarł Kris z Aliną i Tadzikiem. Ależ tu się świetnie śpi - zachwycał się Kris. Gdy byłem piękny i młody to byliśmy tu raz z rodzicami, pamiętasz? - spytał się Kazika. Pamiętam, ale wszystkie poprzednie pobyty już dawno są zresetowane w mojej pamięci - dla mnie liczy się ten, gdy byliśmy tu z Tesią przed jej rozwodem i ten obecny. A ja myślałem, że wy byliście wtedy w Sandomierzu - powiedział Kris. Owszem, byliśmy w Sandomierzu, ale tylko na obiedzie w Lapidarium i kelner zapytał się jak mojej żonie smakował obiad. I wziąłem to pytanie za wróżbę i patrz - spełniło się! Teresa, która już zjadła wstała i podeszła do Aliny - chodź Tadziniu do cioci, posiedzimy i popatrzymy jak mama i tata jedzą śniadanie.
Mały bez problemu poszedł na ręce Teresy, a gdy Teresa usiadła z małym Alek natychmiast się do niej przytulił. Teresa objęła go drugą ręką i powiedziała -posiedzimy i poczekamy aż ciocia i wujek zjedzą. A może masz ochotę syneczku na biszkopta? Tak, prose. No więc idź z tatusiem do domku, w kuchni jest torebka z biszkoptami i przynieś dwa biszkopciki - jeden dla Tadzisia, drugi dla ciebie. One są owinięte serwetkami. To może ja pójdę z nim - zaoferował się tata, ale Teresa powiedziała - nie, bo nie masz klucza.
Jacek i tata też byli zachwyceni jak tu cichutko i jakie wspaniałe powietrze. Tadzik poczuł się luzacko na kolanach Teresy i wstał na nóżki i trzymając się mocno Teresy zaczął ćwiczyć stawy kolanowe. Nie pozwól - niemal krzyknęła Alina. Ale dlaczego?- zdziwiła się Teresa - trzymam go mocno, nie zleci mi z kolan. Widać mu ten ruch jest do szczęścia potrzebny. Wszystkie maluszki tak robią, one tak ćwiczą sobie mięśnie nóg. W tych domkach są dobre warunki do biegania dla maluchów, bo na dole nic nie stoi na środku. Tylko trzeba uważać by mały nie wszedł do kominka. A te kominki są czynne? spytała Alina . Oczywiście, na górze kominka są zapałki. Warto tylko zapamiętać jak jest drewno w nim ułożone i tak samo następne ułożyć. To jest porcja na dwa wieczory, potem zgłosisz na recepcji i ci doniosą nowe drewienka.
Wrócił Kazik z Alkiem i biszkopcikami, Teresa poprosiła Alka by rozwinął biszkopcik z bibułki i dał go Tadzikowi, co bardzo zgrabnie dziecko zrobiło i zaraz usiadło na krześle obok Teresy. Tadzik do jedzenia rozsiadł się na kolanach Teresy i w końcu Teresa lewą ręką obejmowała Tadzia, prawą Alka, a Kris patrząc na nią powiedział: matka Teresa od aniołków. Teresa roześmiała się - tamta to była matka Joanna i była blondynką i była od aniołów. Wiesz jak potem mówili o tym filmie? No jak - spytał Kris. Mówili, że nie byłoby nic gdyby nie Winnickiej cyc. I według mnie to była dobra recenzja. Strzał w sedno.
Gdy Kris i Alina już skończyli jeść do jadalni wszedł p. Henryk. Przepytał się jak im się spało, powiedział, że pogoda ładna to mogą pojechać nad Zalew Soliński. My to raczej pospacerujemy z małym- dobrze to zrobi i jemu i nam- powiedział Kris. Po tych alejkach to może sobie dzieciak popchać wózek. A my pojedziemy do Cisnej, zajrzymy do Majdanu koło Cisnej i jeśli kursuje kolejka to nią pojedziemy do Balnicy i z powrotem, co nam zajmie dwie godziny. I zobaczymy o której wrócimy do Cisnej, bo może wtedy jeszcze byśmy pojechali nad Zalew, ale to naprawdę żaden problem. Dla Alka weźmiemy picie i jedzenie, a my gdy wrócimy to coś sobie z grilla zjemy albo, jeśli głód nas zmorze wcześniej to zjemy gdzieś po drodze. A wy panowie- Kazik zwrócił się do Jacka i taty- może się wybierzecie z nami jednym samochodem, Jacek może siedzieć koło mnie a reszta z tyłu. Ale wróćcie na kolację, będą placki ziemniaczane z gulaszem - powiedział Henryk. OOOO- super! Wszyscy lubimy placki ziemniaczane, Alek też je lubi. Teresa coś szeptała Alinie do ucha co od razu zwróciło uwagę obu braci. Co tak spiskujecie? - dopytywał się Kris. Nie spiskujemy, tylko wymieniamy się informacjami na temat minionej nocy- palnęła Teresa. Wolałbyś byśmy mówiły o tym głośno? Biedny Kris nie bardzo wiedział jak zripostować i zamilkł. Gdy wyszli z jadalni powiedział - ty się bratowa marnujesz-byłabyś dobra w sądzie. To tak ci się tylko wydaje- drogi szwagrze-odpowiedziała ze śmiechem Teresa. Czy ty naprawdę sądzisz, że wymieniamy się z Aliną takimi informacjami? To, że się z Aliną znamy furę lat nie znaczy, że się wymieniamy takimi informacjami. Alutko powiedz mu co ci mówiłam, bo to będzie go dręczyło. Ale wiesz co, powiedziała Alina, ja chyba tych grubych beżowych spodenek nie wzięłam, bo jeszcze były wilgotne, zostały na sznurku w łazience. Ale mam takie za długie, grube skarpetki i mogę je włożyć mu pod spód, tylko nie wiem, czy mu wtedy butki wejdą. Ale mogę je rozpruć i wtedy je tak podwinąć, żeby były dwie warstwy na kolanach. A nie będzie ci ich żal? Nie, bo one są strasznie grube, z włóczki boucle i żadne butki na nie nie wchodzą, poza tym one nie mają wyrobionej piętki tylko zszycie tam gdzie są palce. Strasznie nie lubię takich skarpetek. Ja też nie- przytaknęła Alinie Teresa. Wiesz, tak się zastanawiam- powiedziała Alina- jak myślisz- a może byśmy pojechali z wami tą kolejką? Tadzik co prawda nic z tego nie pojmie, ale mam wrażenie, że mu się podoba gdy jest nas więcej.
Słuchaj - tak między nami kobietami- atrakcja zerowa, ale może mu się podobać bo będzie w grupie, będzie Alek. No ale to musisz przegadać z Krisem. Możemy wziąć dla niego parasolkowiec Alka zamiast jego spacerówki. Tylko jakieś picie trzeba dla niego wziąć. Ten pociąg jest dość ażurowy, weź kombinezonik i czapeczkę. Ja też wezmę dla Alka czapeczkę i kurtkę. I wezmę swój plecaczek, to do niego pochowamy ciuchy i picie dla nich. I może powiedz Krisowi o tym, że jedziecie z nami. Wiesz, że dziadki też z nami jadą? No to fajnie. A o której jedziemy? no za jakie pół godziny najdalej. Ja to wezmę nocniczek dla Alka, on już bezpampersowy jest. A ty weź dla Tadzia pampersa na zapas. Pół godziny później wyruszyli w dwa samochody.
Całkiem nieźle trafili, kolejka ruszyła w drogę w kwadrans po tym jak zostawili samochody na strzeżonym, prywatnym parkingu. Przy jednym oknie vis a vis siedzieli tatusiowie a dzieci po nich deptały. Alek co chwilę machał rączką i mówił "pa, pa," do pasących się owieczek lub krów, dodatkowo Kazik tłumaczył mu co mijają, aż Kris nie wytrzymał i powiedział -gadasz i gadasz, a on i tak jeszcze nic nie rozumie, więc zaraz usłyszał reprymendę , że im się wcześniej zacznie dziecku wszystko tłumaczyć i im więcej będzie się do niego mówiło tym szybciej dziecko samo zacznie mówić. A na dodatek powiedział, że wspaniały pan mecenas powinien nieco uzupełnić swą wiedzę w temacie "wychowanie dziecka". W drodze powrotnej Tadzio też już machał rączką do mijanych zwierząt, a Alek co chwilę sprawdzał czy mama i dziadkowie też widzą to co i on.
Gdy już wrócili do punktu, z którego wyruszyli Teresa zaczęła rozmawiać z Alkiem pytając się go jakie zwierzęta widział i co jeszcze widział i okazało się, że mały zauważył jeszcze konika i taktor, czyli traktor. A to znaczyło, że dziecko dobrze cały czas obserwowało, bo ten traktor był dość oddalony od trasy kolejki. Oczywiście gdy wysiedli z kolejki to obaj dziadkowie przepytali malca co mu się podobało i konik wygrał w przedbiegach. Stamtąd pojechali jeszcze do Polańczyka, gdzie zjedli duuży i smaczny obiad. Jak na taką niewielką miejscowość było tam wiele porządnych punktów gastronomicznych a ulica Zdrojowa powinna nazywać się raczej ulicą restauracyjną. Co prawda było już po sezonie, ale ponieważ Polańczyk leży bliziutko Solińskiego Zalewu to masa tam "wodniaków", którzy pływają nie tylko w lipcu i sierpniu. Z jedzeniem Alka nie było najmniejszego problemu, bo jak powiedział Kazik z nim to już można było wszystkie knajpy zwiedzać, a dla Tadzia Teresa doradziła by bardzo drobniutko pokroić sznycel cielęcy i wymieszać go z ugniecionym ziemniakiem i niewielką ilością surowego masła. Tadzik, który widział koło siebie, że wszyscy jedzą zjadł to zaimprowizowane danie, a Teresa szepnęła do Aliny - dobrze że zapomniałaś słoiczka z domu - na co Alina odszepnęła - został w samochodzie. W drodze powrotnej Tadzio z pełnym żołądkiem i główką pełną nowych wrażeń spokojnie zasnął. Nie obudził się nawet na parkingu, więc Kris wysupłał go z fotelika i zaniósł śpiącego do domu. Alek całą drogę powrotną ćwierkał. Usiłował gwizdać tak jak gwizdała lokomotywka kolejki a wieczorem już w swoim łóżeczku zapytał się kiedy znowu pojadą kolejką.
Na kolację rzeczywiście były placki kartoflane i gulasz. Oczywiście Alek zjadł spory kawałek placka i ze trzy kawałki gulaszu, który nie był jak u Teresy zrobiony z pieczeniowego mięsa ale z jakiegoś "gorszej" jakości kawałka, przez co był łykowaty i twardy.
Tego wieczoru Alek i Tadzik bardzo szybko przenieśli się w objęcia Morfeusza.
c.d.n.