wtorek, 9 maja 2023

Lek na wszystko? -110

 Teresa i Kazik od  chwili przekroczenia bramy ośrodka co chwilę  wracali myślami do swego pierwszego tu pobytu. Teraz trwały w niektórych domkach  prace remontowe, wytyczono też teren na plac zabaw dla dzieci. Wczasowiczów  można  było  bez trudu policzyć na palcach jednej  ręki - rodzina  Teresy i Kazika  zajmowała  w  sumie 3 domki, oprócz  nich jeszcze  dwie rodziny wynajmowały  domki, w hotelu też nie  było tłoku. Pan  Henryk twierdził, że jeszcze nieco osób przyjedzie  w październiku, a potem to dopiero zaczną  się  zjeżdżać na Boże Narodzenie i na czas zimowych   ferii w  szkołach. No i  dobrze, bo przecież  trzeba jednak raz na jakiś czas przeprowadzać  drobne a czasem i  większe  remonty.  

Czytając przyniesioną z recepcji książkę, do której wpisywali się wczasowicze  wyrażając swą opinię o ośrodku i o swoich  wrażeniach,  Teresa powiedziała - ja tych ludzi to nie  rozumiem. Każdy  wyjazd na  wczasy  jest swego  rodzaju oddechem od  codzienności, a tu  czytam zażalenia, że w  domkach nie ma "prawdziwej" kuchni, bo czajnik elektryczny i mała  płyta grzewcza oraz lodówka to stanowczo zbyt małe  wyposażenie i nie można tu sobie ugotować prawdziwego obiadu. I strasznie wszyscy narzekają na śniadania, że są mało urozmaicone a to przecież zasadniczy posiłek.  I że powinny tu być śniadania w formie szwedzkiego stołu. Tylko chyba jakoś nikt  z tych narzekaczy nie bierze pod uwagę, że to nie jest pięciogwiazdkowy hotel w dużym mieście, kiedyś tu wcale nie było hotelu, tylko zwykły, skromny dom wczasowy pewnej firmy. I że  śniadania w postaci szwedzkiego  stołu są bardzo  drogie i ich koszt jest  wtedy rozłożony na inne usługi  danego hotelu.

Narzekają też, że jedzenie "skromne", że jeśli ktoś nie  zgłosi, że nie będzie jadł danego  dnia  obiadu to nie dostanie go na kolację. No chyba tych ludzików ciut porąbało w mózg - we wszystkich domach  wczasowych, jeśli danego dnia nie będziesz na obiedzie to musisz to zgłosić - wtedy najczęściej proponują  suchy prowiant  na  wycieczkę i normalną kolację  wieczorem. Ale znam domy wczasowe, w których jeśli się umówisz, to dostaniesz ten obiad wieczorem a na swoją wycieczkę suchy prowiant. Ooooo, kawiarnia też się wielu osobom nie podobała, bo "na gorąco"  to tylko można  dostać kawę lub herbatę. O i jest opinia, że są tylko drogie, markowe alkohole. No fakt, czyściochy tu nie  widziałam. Ale koniak markowy był super. 

Grill też się nie podoba, bo "tylko poślednie części kurczaka grillują, to znaczy udka i skrzydełka, a piersi tylko w plastrach, a na dodatek nie na szpadkach tylko rzucane na blachę". Gdybym była  właścicielem takiego obiektu też bym nie urządziła go tak, by każdy tu mógł pichcić.  Bo wyobrażam sobie  zaraz , że po 3/4 wczasowiczów trzeba  by całą kuchenkę nie tylko dokładnie sprzątnąć  ale i prusaki lub inne robale wybijać -powiedziała Teresa.

Teresa i Kazik zastanawiali się jak mają się ulokować- na pięterku były dwa pokoiki, każdy z dwoma pojedynczymi łóżkami  i po krótkim namyśle  wybrali opcję, że będą spali na dole na szerokiej, rozkładanej, dwuosobowej wersalce i łóżeczko małego też  tu będzie. W dzień łóżeczko będzie  stało w kuchni - nie będzie im jego obecność przeszkadzała w przygotowaniu kawy lub herbaty, bo to w  sumie spore  pomieszczenie.

Nim malec poszedł spać poszli z nim razem na balkon na pięterku, by mu pokazać wieczorne niebo. Alek po raz pierwszy w  życiu widział rozgwieżdżone wieczorne niebo. Kazik musiał nieźle wysilić mózg, by wytłumaczyć dziecku, że to nie są światełka które ktoś na górze zapala i że to co widzi na górze to nie jakaś  dekoracja, ale to jest cały czas to samo niebo, na którym w dzień, na  błękitnym  tle świeci słońce. Postanowili, że następnego dnia powędrują  z nim u schyłku dnia, by dziecko zobaczyło jak zmienia się barwa nieba, jak zapada  zmierzch i zaczynają być widoczne gwiazdy.

Rano, przy "nieurozmaiconym śniadaniu" siedzieli przy stoliku razem z  dziadkami, którzy stwierdzili, że świetnie im  się tu spało. Podobnie jak Kazik i Teresa stali  wieczorem na balkoniku i  zachwycali  się niebem pełnym gwiazd. I tą cudowną ciszą i zapachem iglastych drzew. Nie da  się ukryć, że tu jest zupełnie inne powietrze - "odkrywczo" stwierdził tata. A Alek powiedział - tu są gwiazdy, duzo gwiazdów, w domu nie było. Teresa od  razu wyjaśniła, że  dziecko po raz pierwszy widziało niebo pełne gwiazd i że dziś mają zamiar pokazać mu jak dzień zmienia się w wieczór. Gdy już kończyli śniadanie do jadalni dotarł Kris z Aliną i Tadzikiem. Ależ tu się świetnie  śpi - zachwycał się Kris. Gdy byłem piękny  i młody to byliśmy tu raz z rodzicami, pamiętasz? - spytał się Kazika. Pamiętam, ale wszystkie poprzednie pobyty już dawno są zresetowane w mojej pamięci - dla mnie liczy   się ten, gdy byliśmy tu z Tesią przed jej rozwodem i ten obecny. A ja myślałem, że wy byliście wtedy w Sandomierzu - powiedział Kris.  Owszem, byliśmy w Sandomierzu, ale tylko na obiedzie w Lapidarium i kelner zapytał się jak mojej żonie smakował obiad. I wziąłem to pytanie  za wróżbę i patrz - spełniło się! Teresa, która już  zjadła wstała i podeszła  do Aliny - chodź Tadziniu do  cioci,  posiedzimy i popatrzymy jak mama i tata jedzą śniadanie.

Mały bez problemu poszedł na ręce Teresy, a gdy Teresa usiadła z małym Alek natychmiast się do niej przytulił. Teresa objęła go drugą ręką i powiedziała -posiedzimy i poczekamy aż ciocia i wujek zjedzą. A może masz ochotę syneczku na biszkopta? Tak, prose. No więc idź z tatusiem do domku, w kuchni jest torebka z  biszkoptami i przynieś dwa biszkopciki - jeden dla Tadzisia, drugi dla  ciebie. One są owinięte  serwetkami. To może ja pójdę z nim - zaoferował się tata, ale Teresa powiedziała - nie, bo nie masz klucza. 

Jacek i tata też byli  zachwyceni jak tu cichutko i jakie wspaniałe powietrze. Tadzik poczuł się luzacko na kolanach Teresy i wstał na  nóżki i trzymając  się mocno Teresy zaczął ćwiczyć stawy kolanowe. Nie pozwól - niemal krzyknęła Alina. Ale dlaczego?- zdziwiła  się Teresa - trzymam go mocno, nie  zleci mi z kolan. Widać mu ten ruch jest do szczęścia potrzebny. Wszystkie maluszki tak robią, one tak ćwiczą sobie mięśnie nóg. W tych domkach są dobre  warunki do biegania dla maluchów, bo na dole nic nie stoi na środku. Tylko trzeba uważać by mały nie  wszedł do kominka.  A te kominki są czynne? spytała Alina . Oczywiście, na górze kominka  są zapałki. Warto tylko zapamiętać jak jest drewno w nim ułożone i tak samo następne ułożyć. To jest porcja na dwa wieczory, potem zgłosisz na recepcji i ci doniosą nowe drewienka. 

Wrócił Kazik z Alkiem i biszkopcikami, Teresa poprosiła Alka by rozwinął biszkopcik z bibułki i dał go Tadzikowi, co bardzo zgrabnie dziecko  zrobiło i zaraz usiadło na krześle obok Teresy. Tadzik do jedzenia rozsiadł się na kolanach Teresy i w końcu Teresa lewą ręką obejmowała Tadzia, prawą Alka,  a Kris patrząc na  nią powiedział: matka Teresa od  aniołków.   Teresa roześmiała  się - tamta to była matka Joanna i była blondynką i była od aniołów. Wiesz jak potem mówili o tym filmie? No jak - spytał Kris. Mówili, że nie byłoby nic gdyby nie Winnickiej cyc. I według mnie to była dobra recenzja. Strzał w sedno.

Gdy Kris i Alina już skończyli jeść do jadalni wszedł p. Henryk. Przepytał się jak im  się spało, powiedział, że pogoda ładna to mogą pojechać nad Zalew Soliński. My to raczej pospacerujemy z małym- dobrze to zrobi i jemu i nam- powiedział Kris. Po tych  alejkach to może  sobie  dzieciak popchać wózek. A my pojedziemy do Cisnej, zajrzymy do Majdanu  koło Cisnej i jeśli kursuje  kolejka to nią pojedziemy do Balnicy i z powrotem, co nam  zajmie  dwie  godziny. I zobaczymy o której  wrócimy do Cisnej, bo może  wtedy jeszcze byśmy pojechali nad Zalew, ale to  naprawdę żaden problem. Dla Alka weźmiemy picie i jedzenie, a my gdy  wrócimy to coś  sobie  z grilla zjemy albo,  jeśli głód nas  zmorze  wcześniej to zjemy gdzieś po drodze. A wy panowie- Kazik zwrócił  się do Jacka i taty- może  się  wybierzecie z nami jednym samochodem, Jacek  może  siedzieć koło mnie a reszta z tyłu. Ale  wróćcie na kolację, będą placki ziemniaczane z gulaszem - powiedział Henryk. OOOO- super! Wszyscy lubimy placki ziemniaczane, Alek też je lubi. Teresa coś szeptała Alinie do ucha co od  razu zwróciło uwagę obu  braci. Co tak spiskujecie? - dopytywał się Kris. Nie  spiskujemy, tylko wymieniamy  się informacjami na temat minionej nocy- palnęła Teresa.  Wolałbyś byśmy mówiły o  tym głośno? Biedny Kris nie  bardzo wiedział jak zripostować i zamilkł. Gdy wyszli z jadalni powiedział - ty się bratowa marnujesz-byłabyś dobra  w sądzie. To tak ci  się tylko wydaje- drogi szwagrze-odpowiedziała  ze śmiechem Teresa.  Czy ty naprawdę sądzisz, że wymieniamy się z Aliną takimi informacjami? To, że  się z Aliną znamy furę lat nie znaczy, że się wymieniamy takimi informacjami. Alutko powiedz mu co ci mówiłam, bo to będzie  go dręczyło. Ale wiesz co, powiedziała  Alina, ja  chyba tych grubych beżowych  spodenek nie  wzięłam, bo jeszcze były wilgotne, zostały na  sznurku w łazience. Ale mam takie za długie, grube skarpetki i mogę je włożyć mu pod  spód, tylko nie  wiem, czy mu wtedy butki wejdą. Ale mogę je rozpruć i wtedy je tak podwinąć, żeby były  dwie warstwy na kolanach. A nie  będzie  ci ich  żal? Nie,  bo one są strasznie  grube, z włóczki boucle i żadne butki na nie nie  wchodzą, poza  tym one  nie mają wyrobionej piętki tylko  zszycie tam gdzie są palce. Strasznie  nie  lubię takich  skarpetek. Ja też nie- przytaknęła Alinie Teresa. Wiesz, tak  się zastanawiam- powiedziała Alina- jak myślisz- a może byśmy pojechali   z wami tą kolejką? Tadzik co prawda nic  z tego nie pojmie, ale mam wrażenie, że mu się podoba gdy jest nas  więcej. 

Słuchaj - tak  między nami kobietami- atrakcja zerowa, ale może mu  się podobać bo będzie  w grupie, będzie Alek. No ale to musisz przegadać z Krisem. Możemy  wziąć dla niego parasolkowiec Alka  zamiast  jego spacerówki. Tylko jakieś picie trzeba dla niego wziąć. Ten pociąg jest dość  ażurowy, weź kombinezonik i czapeczkę. Ja też  wezmę  dla Alka czapeczkę i  kurtkę. I wezmę  swój plecaczek, to do  niego pochowamy ciuchy i picie   dla  nich. I może powiedz Krisowi o tym, że jedziecie  z nami. Wiesz, że dziadki też  z nami jadą? No to fajnie. A o której  jedziemy? no za jakie pół godziny najdalej. Ja to wezmę nocniczek dla Alka,  on już bezpampersowy jest. A ty weź dla Tadzia pampersa na  zapas. Pół godziny później wyruszyli w  dwa samochody.

Całkiem nieźle trafili, kolejka ruszyła  w drogę w kwadrans  po tym jak zostawili  samochody na  strzeżonym, prywatnym parkingu. Przy jednym oknie vis a vis siedzieli tatusiowie a dzieci po nich deptały. Alek co chwilę machał rączką i mówił "pa, pa," do pasących  się owieczek lub krów, dodatkowo Kazik tłumaczył mu co mijają, aż Kris nie  wytrzymał i powiedział -gadasz i gadasz, a on i tak jeszcze nic nie  rozumie, więc zaraz  usłyszał reprymendę , że im  się wcześniej zacznie  dziecku wszystko tłumaczyć i im więcej będzie  się do niego mówiło tym szybciej  dziecko samo zacznie mówić. A na dodatek powiedział, że wspaniały pan mecenas powinien nieco uzupełnić  swą  wiedzę w temacie  "wychowanie  dziecka". W drodze powrotnej Tadzio też już machał rączką do mijanych  zwierząt, a Alek co chwilę sprawdzał czy mama i dziadkowie też widzą to co i on. 

Gdy już  wrócili do punktu,   z którego wyruszyli Teresa  zaczęła rozmawiać z Alkiem pytając  się go jakie  zwierzęta widział i co jeszcze  widział i okazało się, że mały zauważył jeszcze konika i taktor, czyli traktor. A to znaczyło, że dziecko dobrze cały  czas obserwowało, bo ten traktor był dość oddalony od trasy kolejki. Oczywiście gdy wysiedli z kolejki to obaj dziadkowie przepytali malca co mu się podobało i konik wygrał w przedbiegach.  Stamtąd pojechali jeszcze do Polańczyka, gdzie zjedli duuży i smaczny obiad. Jak na taką niewielką miejscowość było tam  wiele porządnych punktów gastronomicznych a ulica  Zdrojowa  powinna nazywać  się raczej ulicą restauracyjną. Co prawda było już po sezonie,  ale ponieważ Polańczyk leży bliziutko  Solińskiego  Zalewu  to masa tam "wodniaków", którzy pływają nie tylko w lipcu i  sierpniu. Z jedzeniem Alka nie było najmniejszego problemu, bo jak powiedział Kazik z nim to już można  było wszystkie knajpy zwiedzać, a dla Tadzia  Teresa doradziła by bardzo drobniutko pokroić sznycel cielęcy i wymieszać  go z ugniecionym ziemniakiem i niewielką ilością  surowego masła. Tadzik, który widział koło  siebie, że  wszyscy jedzą zjadł to zaimprowizowane danie, a Teresa szepnęła do Aliny - dobrze  że zapomniałaś słoiczka z domu - na co Alina odszepnęła - został w samochodzie. W drodze powrotnej Tadzio z pełnym żołądkiem i główką pełną nowych  wrażeń spokojnie zasnął. Nie obudził się nawet na parkingu, więc Kris wysupłał go z fotelika i zaniósł śpiącego do domu. Alek całą drogę powrotną ćwierkał. Usiłował gwizdać tak jak gwizdała  lokomotywka kolejki a wieczorem już w  swoim łóżeczku zapytał  się kiedy  znowu pojadą kolejką.

Na kolację  rzeczywiście  były placki kartoflane i gulasz. Oczywiście Alek zjadł spory kawałek placka i ze trzy kawałki gulaszu, który nie był jak u Teresy  zrobiony z pieczeniowego mięsa ale  z jakiegoś "gorszej" jakości kawałka, przez  co był łykowaty i twardy. 

Tego wieczoru  Alek i  Tadzik bardzo szybko przenieśli się w objęcia Morfeusza.

                                                                       c.d.n.