wtorek, 8 lipca 2014

Spotkanie

Neurochirurg wpatrywał się bez słowa w wyniki badań. Joanna czuła się zupełnie jak na
egzaminie - lekarz co chwilę zerkał na nią, odrywając na moment wzrok od wyników.
No tak, za chwilę mi powie, że przypadek beznadziejny i mam  pokochać ból - pomyślała.
A może to rak - przemknęło jej  przez myśl. Spokój, spokój! - nakazała sama sobie.
Lekarz jeszcze raz spojrzał na monitor  a potem powiedział bardzo spokojnym głosem:
nie będziemy tego operować. Ścięgienko nie  jest zablokowane, są tylko dwie niezbyt
duże wypukliny w odcinku lędzwiowym. Jeśli będzie  pani o siebie dbać, czyli niczego
nie dzwigać, ćwiczyć w basenie i pływać, chodzić w odpowiednim obuwiu i do tego
nieco zrzuci pani wagę, to obędzie się bez operacji. Spać musi pani na boku, w pozycji
embrionalnej. Dam pani skierowanie do rehabilitanta, który wie jak prowadzić takie
przypadki. I proszę przestać się wszystkim zamartwiać - połowa dolegliwości bólowych
ma swój początek w stresie. Zestresowany człowiek zle śpi, zle się porusza, ma złą
postawę. Może to zabrzmi dziwnie, ale już starożytni wiedzieli, że ból odcinka lędzwiowego
jest związany  bardzo często ze stresem - tyle tylko że  wtedy nazywali to troskami.
Profesor  wyjął z komputera płytkę   CD z wynikami  rezonansu, poskładał wszystkie
klisze ze starymi wynikami  Rtg, wszystko starannie zapakował do dużej koperty i
z uśmiechem podał Joannie.
A teraz niemal wszystko zależy od pani. Spotkamy się zatem za sześć lub osiem miesięcy.
O, a tu jest telefon do rehabilitanta, uprzedzę go, że pani będzie do niego dzwonić.
Profesor wstał zza biurka, uścisnął Joannie rękę na pożegnanie i podprowadził do
drzwi otwierając je -  proszę, kto następny?  - zapytał czekających pacjentów.
Joanna była  szczęśliwa, że nie będzie operacji. Profesor był co prawda bardzo dobrym
neurochirurgiem i wszystkie poprowadzone przez niego operacje kończyły się wynikiem
pozytywnym, no ale nigdy nikt nie może zagwarantować, że po stu super udanych
operacjach ta  sto pierwsza  też będzie udana. Poza tym operacja może być udana a sam
proces rekonwalescencji może przebiegać zle.
Idąc ulicą roztrząsała ponownie każdy gest profesora, każde jego spojrzenie na ekran.
Chyba wiedział, co mówi - skonstatowała na koniec.
Postanowiła zajrzeć jeszcze do kilku sklepów z konfekcją - tak naprawdę nie zamierzała
cokolwiek kupić, no ale pooglądać przecież nie zaszkodzi. Poza tym niedaleko był nieduży
sklep, o którym jej mąż mawiał, że to sklep dla odkrywców nowych lądów  - według niego
za leżące tu błyskotki, paciorki, naszyjniki i przeróżne ozdoby można by nabyć  jakąś
jeszcze nieodkrytą  wyspę od jej mieszkańców.
Dreptanie po sklepach zmęczyło Joannę, postanowiła wstąpić do barku kawowego by dać
odpocząć swemu kręgosłupowi.
Znalazła miejsce przy  małym, dwuosobowym stoliku, zamówiła gorącą czekoladę.
Myślami wróciła znów  do swych dolegliwości. Wbrew temu, co mówił lekarz, nie były
wynikiem zmartwień a  bardzo dawnego urazu, którego doznała na nartach.
Było to naprawdę bardzo dawno i opiekujący się wtedy nią lekarz prorokował, że do końca
życia będzie miała z tego powodu bóle.
Zdaniem profesora po tamtym urazie nie było już śladu, co zapewne było wynikiem
bardzo dobrze prowadzonej rehabilitacji.
Joanna uśmiechnęła się do swych wspomnień - fakt, rehabilitacja była prowadzona  bardzo
intensywnie i przez naprawdę dobrego fachowca.
Szkoda, że Witek wyjechał - szkoda, z uwagi na ten kręgosłup ale gdyby nie wyjechał
pewnie bardzo skomplikowało by się jej życie - pomyślała trzezwo.
Wróciła pamięcią do chwili, gdy pierwszy raz zobaczyła Witka - był to dzień, gdy do
szpitala  przywiozła  swą matkę  na ewentualne zdjęcie gipsu. Siedziały na korytarzu i
czekały na przyjście  ortopedy- obie były zdenerwowane - Joanna, bo akurat miała sesję i
każda godzina była "na wagę złota" a matka po prostu bardzo bała się zdejmowania gipsu.
Korytarzem co chwilę ktoś przechodził i Joanna pomyślała, że ten szpital ma chyba zbyt
wiele personelu, tyle tylko, że ten personel głównie spaceruje. Z gabinetu naprzeciwko
którego siedziała wyszedł mężczyzna- rzucił spojrzenie na Joannę i nie odrywając od niej
spojrzenia , zapytał- pani do mnie? Joanna pokręciła przecząco głową i powiedziała, że
czeka na przyjście dr.Ł.
Ooo, to potrwa, bo dr.Ł. właśnie operuje - odpowiedział i wycofał się z powrotem do
gabinetu. W chwilę potem znów wyszedł, znów zatopił w Joannie swe spojrzenie i gdzieś
powędrował.
Fajny facet, pomyślała Joanna. Nawet mu do twarzy w białym fartuchu. Doktor  Ł. wrócił
za małe półgodziny, zadecydował o zdjęciu gipsu i obie poszły do zabiegowego.
Matka cały czas marudziła powtarzając, by pielęgniarka uważała i nie skaleczyła jej nogi
tą okropną piłą, potem narzekała, że noga wygląda strasznie po zdjęciu gipsu, potem
jęczała, że ta noga jej nie trzyma. Z trudem udało się Joannie doprowadzić matkę do
taksówki.
Sesja poszła dobrze i Joanna postanowiła, że w marcu pojedzie w góry, z grupą znajomych
żeglarzy, którzy w tym czasie mieli obóz kondycyjny w Zakopanem. Pomysł nie był zły,
ale oni uparli się, że skoro je z nimi posiłki, to powinna również jezdzic na nartach.
Nikt nie podejrzewał, że narty i Joanna to niezbyt dobrana para. Trzeciego dnia musieli
Joannę zbierać ze stoku - niby nic sobie nie połamała, ale nie mogła wstać.
Jakoś doczłapała do ośrodka. Pomyślała, że skoro ma całe ręce i nogi  a boli ją tylko pupa,
to trzeba to rozchodzić. Trochę przy chodzeniu ją bolało, ale najgorzej było przy siedzeniu.
Do końca turnusu Joanna   zamiast siedzieć klęczała.
Po powrocie do Warszawy wcale nie było lepiej  - każde wejście do autobusu, wejście po
schodach i kontakt z  krzesłem  były męczarnią. Wreszcie zdecydowała się prześwietlić
bolące miejsce -  na podstawie zdjęcia Rtg ortopeda  stwierdził, że Joanna ma pękniętą
kość krzyżową z przemieszczeniem i najbliższe  dwa lub nawet trzy  miesiące powinna
leżeć - na desce owiniętej kocem. Dostała zwolnienie lekarskie, na którym spędziła niemal
3 miesiące. Rolę "deski" spełniała półka z szafy.
Joanna straciła semestr, zwolnienie się skończyło a ją ciągle bolało. Wreszcie któryś
z kolegów wymyślił, że zawiezie ją do swego znajomego speca od rehabilitacji -zapakował
Joannę wraz z wynikiem Rtg do samochodu i zawiózł do....przychodni dla sportowców.
Gdy Joanna weszła do gabinetu, za biurkiem zobaczyła....tego "fajnego faceta", który tak
się  jej przyglądał gdy siedziała na korytarzu szpitalnym kilka miesięcy wcześniej.
Oboje wpatrywali się teraz w siebie intensywnie, wreszcie lekarz powiedział - ja chyba
panią skądś znam. Joanna wyjaśniła, że słowo "znam" nie jest adekwatne do sytuacji, bo
tylko widzieli się chwilę pół roku wcześniej.
Joanna pogrążona we  wspomnieniach  obracała pustą już filiżankę po czekoladzie,
jednocześnie obrzucając nic nie widzącym spojrzeniem przechodzących za oknem ludzi.
Nagle poczuła na swym ramieniu czyjś  dotyk i usłyszała - to jednak ty, prawda???
Nad nią stał, niczym senna zjawa....Witek.
c.d.n.