piątek, 23 sierpnia 2024

Córeczka tatusia -153

 Gdy przyjechali na parking w okolicy  szlaku  stały już na  nim dwa  samochody. No to jeszcze  tłoku  na trasie nie ma - stwierdził Milosz.  Zresztą to, że one  tu stoją to nie  dowód, że ich pasażerowie  idą na Rysy. Może idą do schroniska przy  Popradzkim  Jeziorze.  Idziemy, a nie  drałujemy. Ja wiem, że teraz  to moglibyście ten odcinek do Popradzkiego Stawu pokonać  kłusem i kawałek  szlaku również,  ale my będziemy iść równym, nie szybkim spacerowym tempem. Niczego nam na szczycie nie  wykupią, bo niczego ciekawego tam nie  sprzedają, szczytu nikt nam  nie ukradnie, więc nie ma  się do czego spieszyć. Poza tym jeszcze  się  rok  szkolny nie  skończył i nie jest to szczyt  sezonu turystycznego. Jeśli komuś  będzie  się bardzo spieszyło to nas wyminie i niech  sobie kłusem leci , my nie  będziemy z tego powodu  przyspieszać. I przypominam - jeśli coś komuś będzie "nie tak", bo za  szybko, bo już  się zmęczył, bo mu duszno albo coś innego  się  dzieje to proszę mi o tym natychmiast powiedzieć. Opatrunki na pocierane palce i pięty  też mam  w razie  czego. My też mamy - powiedziała  Marta.

Przez najbliższą  godzinę będziemy iść nieciekawą, asfaltową  drogą. Pójdziemy kulturalnie prawą jej stroną. Ruch samochodowy jest tu minimalny, bo mogą tędy jeździć tylko  pojazdy uprzywilejowane, a ich jest mało. Groźni są tylko rowerzyści, zwłaszcza jeśli jadą jakąś  grupą. Tu jeszcze  są marne  widoki, przed nami po lewej stronie widać taką skromną górę, która nazywają  Skrajna  Baszta, Tylko nie bardzo rozumiem w  czym ona podobna jest  do baszty a po prawej  stronie jest ściana Osterwy, a tam w nieco dalszej perspektywie  widać Kopę Popradzką.  Po drodze miniemy drogę do tego  cmentarzyka pod Osterwą. Nikt tam nie jest pochowany, to symboliczny  cmentarzyk, te mini nagrobki to upamiętnienie  tych, którzy góry kochali, zdobywali je właściwie  na  całym świecie i najczęściej w górach  zginęli. I sporo wśród nich Polaków.

Od Popradzkiego  Stawu  skręcili na niebieski  szlak,  który "wił się" wśród kosówki i wcale  nie był jakiś trudny, ale  w pewnym  miejscu piarżysta  droga zaczęła być  bardziej  stroma. W pewnym miejscu Milosz przystanął i powiedział - Doszliśmy do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej. Popatrzcie na tę panoramę: przed nami po lewej stronie widać Wołowiec, a to odchodzące od niego obniżenie to Wołowcowa Przełęcz, zaraz za nią w prawo jest wpierw Wołowa Turnia,  potem Żabia  Turnia,  dalej Żabi Koń , to obniżenie terenu to Żabia  Przełęcz, a ten najwyższy, ostatni szczyt na prawo to Rysy, na które dziś wędrujemy.

O matko! - jęknęła Ala- to jest jeszcze  cholernie  daleko!  Milosz uśmiechnął  się -jeśli ktoś  z was ma już  dość to teraz  jest "ostatni dzwonek" żeby zawrócić do  schroniska nad  Popradzkim  Jeziorem i tam na nasz powrót spokojnie zaczekać. Bo następne   schronisko to jest Chata pod Rysami, z której na  szczyt Rysów idzie  się tylko  godzinę.   Idąc  dalej  będziemy z każdym krokiem  zdobywać  wysokość, za chwilę piarg idzie  dość  stromo w górę. I szybko dojdziemy do miejsca, jedynego naprawdę trudnego w tej drodze. Z tego co wiem to w planie jest zainstalowanie schodów metalowych. Nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać, ile  czasu to będzie trwało - jakoś mnie wyobraźnia  zawodzi w tym temacie.  Bo inaczej to wygląda na rysunku a na pewno inaczej w naturze. I mam wrażenie,że jak te  schody zainstalują to dojście będzie nieco łatwiejsze ale może bardzo stracić na urodzie. Jak zawsze coś- za coś.A my teraz  dojdziemy do  jedynego trudnego miejsca w  drodze  na Rysy i pokonamy je bez pospiechu, czyli wdrapiemy  się po ścianie  przy pomocy zainstalowanych klamer, łańcuchów i lin. Więc stańmy na moment, załóżcie  rękawiczki, bo szkoda rąk. To jest jedyne  trudne miejsce do pokonania, więc  się teraz cieszmy, że jesteśmy tu tak wcześnie i nie  musimy się z nikim ścigać lub stać w kolejce  by przejść dalej.

Gdy przejdziemy to miejsce to więcej  trudności aż do samego schroniska nie  będzie. I niech nikt  z was nie odgrywa sprawnościowego bohatera i idąc blisko przepaści niech nie wypuszcza łańcucha  z garści. No to może ja pójdę pierwsza? - zaproponowała Marta. Dobrze - powiedział Milosz- tylko idź pomału, proszę. Dobrze - nie ma problemu- zgodziła  się  Marta. Gdy przeszła zawołała do Milosza - te cholerne łańcuchy są za długie, powinni to poprawić. Ale ścieżka sucha, więc się dobrze idzie. To ja idę dalej. Dobrze, zgodził  się Milosz. Tylko uważaj gdzie  stawiasz nogi na tym eleganckim rumowisku. Wszyscy pozostali spokojnie, wolno przeszli, a gdy już przeszli Milosz powiedział - może faktycznie będzie lepiej jak wymodzą  tu jakieś  schody. Gdy już minęli ten najtrudniejszy odcinek ruszyli razem do Chaty pod Rysami. Nie  da  się ukryć, że otoczenie schroniska jakoś nie wyglądało przyjaźnie, bowiem  było to rumowisko dość  dużych  kamieni. Ostrożnie,  z namysłem stawiajcie  nogi, na takich  kamulcach łatwo sobie skręcić nogę  w kostce. 

Milosz  zerknął na  zegarek i powiedział - całkiem  sprawnie nam to poszło, szliśmy dwie i pół godziny. Te wszystkie kamienie  to efekt schodzących  lawin. Co jakiś  czas schronisko jest ofiarą lawiny. Stoimy teraz na  wysokości  2250 metrów nad  poziomem  morza. Ten mały domek na tej małej platforemce to toaleta- stoi nad przepaścią. Słyszałem ploty, że  chcą by to był jednocześnie punkt widokowy , więc będzie - tak stało napisane- "przeszklona toaleta". I bardzo  się z kumplami zastanawialiśmy jak to będzie technicznie  rozwiązane. Bo teraz ów wychodek to drewniana, znana powszechnie konstrukcja stojąca na  małej platforemce na  samym skraju urwiska i częściowo nad przepaścią.  Bardzo nas intryguje jak to będzie  rozwiązane.

A w  schronisku jest 14 miejsc  noclegowych  we  wspólnej  sypialni. Schronisko jest czynne tylko latem, zimą jest odwiedzane przez lawiny i już nie jeden  raz trzeba było je odbudowywać. Ale tu nie  ma innego miejsca, gdzie mogłoby bezpiecznie  stać. Wybudowano je w 1933roku. Ono ma  dwie  nazwy - jedna  to "Chata pod  Rysami",   a druga -" Schronisko pod  Wagą". Bo wyżej jest przełęcz o nazwie  Waga. Jak widzicie to nie ma  gdzie posiedzieć obok schroniska, siedzi się na tych kamieniach. Odpoczniemy tu trochę  kto chce może iść do schroniska. Eeeee, nie ma po co,  mamy ze sobą jakieś wzmocnienie, więc zjemy i wypijemy tutaj - orzekł Andrzej. Zdrowiej niż w schronisku. Ale ja myślę, że zjemy i wypijemy gdy już wejdziemy  na szczyt - dodał Andrzej. Nie ma problemu - możemy tu odpocząć po zdobyciu szczytu.

No to ruszajmy dalej, póki jeszcze  nie ma  turystów- stwierdził Milosz. Ze schroniska  skierowali  się na przełęcz o nazwie Waga, która jest na  wysokości 2337 metrów. Droga była  stroma, ale nie była trudna. I, jak powiedział  Milosz, szli pod górę jak po drabinie, bo  każdy krok "robił wysokość". Po dwudziestu minutach takiej wspinaczki doszli do przełęczy, z której widać  było najwyższe  szczyty Tatr: Gerlach, Łomnicę, Lodowy  Szczyt.  Teraz   ścieżka  z przełęczy Waga wyprowadziła ich na szczyty Rysów. Bo Rysy mają aż trzy wierzchołki- po polskiej  stronie leży szczyt o wysokości 2499 metrów, (strona północna) a ten najwyższy, który ma 2503  metry jest po  słowackiej  stronie  góry. Granica  pomiędzy Słowacją  a Polską  przebiega przez  północny, polski wierzchołek Rysów.

Milosz szalenie  dokładnie  pokazywał im i wymieniał nazwy  wszystkich widocznych  tatrzańskich szczytów i w skrócie podał historię zdobywania  Rysów. Pierwsze letnie  wejście na Rysy było w 1840 roku i dokonał tego Eduard Blasy, a zimowe w 1884 roku i wtedy  zdobył Rysy Theodor Wundt.  Z osób bardzo znanych  była na Rysach Maria  Skłodowska  z mężem,  był tu również Stefan Żeromski. A w latach 1913-1914  był tu ... Włodzimierz  Lenin co upamiętniono specjalną tablicą, która  była systematycznie niszczona  przez  zdobywających  szczyt  turystów.  Gdy Milosz skończył swą opowieść został przez  wszystkich wyściskany i dowiedział się, że jest nadzwyczajnym facetem i koniecznie będzie musiał przyjechać do Warszawy. Dostanie nawet na  czas pobytu dwa pokoje  z kuchnią do swej  dyspozycji. Naprawdę? - zdziwił się niepomiernie.  To ja przyjadę w takim razie z żoną, późną jesienią.

Gdy dotarli na rumowisko koło Chaty pod Rysami wszyscy stwierdzili, że to jest za mało miłe miejsce by tu jeść, każdy za to wpakował sobie  do ust kawałek czekolady i spokojnie schodzili w dół. Stwierdzili przy okazji, że to trudne miejsce jest o wiele trudniejsze gdy  się schodzi w dół, a teoretycznie powinno być łatwiejsze, bo przecież jest w dół. Przy schodzeniu  w dół co jakiś czas przystawali by im odpoczęły nogi  i ustawiali się tyłem do zejścia.  Gdy dotarli do Popradzkiego Schroniska Andrzej zarządził wspólny obiad - oczywiście zaraz Milosz  dowiedział się, że on też MUSI z nimi razem  zjeść. I oczywiście jest ich gościem i niech zapomni o jakimkolwiek  własnym  wkładzie  finansowym w kwestii obiadu.  No to ja w takim razie muszę  wam zwrócić pieniądze  za to "przewodnictwo", bo tak po prawdzie to ja jeszcze  nigdy  nie  miałem tak niekłopotliwych klientów. 

Andrzej się na niego popatrzył i powiedział - nie  wyglądasz chłopie na  chorego a gadasz jakbyś miał wysoką gorączkę. Masz  firmę, wynajęliśmy cię oficjalnie i ty się spisałeś na medal. Nie  miałeś nas nosić na rękach ani wnieść na plecach na Rysy, ale nas tam  zaprowadzić i czuwać nad nami żebyśmy  sobie  z głupoty nie  zrobili kuku. Dałeś nam swoją obecnością poczucie  bezpieczeństwa, podzieliłeś  się z nami  swoją wiedzą, więc wszystko jest i było tak jak należy. A nam jest  z tobą tak miło,  że zamiast cię wypuścić  do  domu to egoistycznie chcemy być nieco dłużej w twoim  towarzystwie i razem  z tobą  zjeść obiad. Jak już  wiesz, to góry z autopsji znają tylko Marta i Wojtek, nasza  czwórka nigdy nie  była nawet w polskich Tatrach, więc potrzebny  był nam przewodnik i twoje biuro to nam umożliwiło. A wszystko dzięki temu, żeśmy  cię  spotkali na Łomnicy i zaczęliśmy  rozmawiać i Marta wpadła na pomysł by wyskoczyć na Rysy, bo wiedziała, że od tej strony jest łatwiejsze podejście. I od  razu  skojarzyła, że skoro zajmujesz  się  turystami  to może mógłbyś poprowadzić taką małą grupę. Bo ona gdy była na Słowacji to nie  hulała tu po szczytach Tatr, więc nie  czuła  się na silach by razem z Wojtkiem prowadzić w góry takie jak  my górskie niemoty. A ty okazałeś  się fajnym, sympatycznym  człowiekiem, a o takich ludzi  to niestety jest w dzisiejszych  czasach coraz trudniej, więc cię wciągamy na listę naszych przyjaciół.

Milosz, czy mogę ci zadać bardzo osobiste pytanie?- spytała  Marta. No pewnie, możesz, nie mam nic a nic do ukrycia. Skąd się wziąłeś na Słowackich Tatrach? Bo mam  wrażenie, że nie urodziłeś się tu , w górach, ale w innej części. Milosz uśmiechnął się - masz rację - urodziłem  się i wychowałem w Bratysławie a nie  w górach. Ale  zakochałem się w dziewczynie, która  mieszkała w Tatrzańskiej Łomnicy i wbrew swojej rodzinie tu osiadłem. Tyle  tylko, że nie dokończyłem studiów i  zamiast lekarzem jestem ratownikiem medycznym z  papierka, mam to mini biuro turystyczne i kawałek etatu w górskim pogotowiu. Jak na to wpadłaś?  Ze  słuchu - odpowiedziała  Marta - trochę inaczej akcentujesz.

No popatrzcie - tyle lat już  tu mieszkam a jeszcze  można rozpoznać, że nie jestem  stąd! Bo mówisz bardzo ładnym językiem literackim a do tego nieco inaczej niż tutejsi akcentujesz - powiedziała  Marta. Poza  tym bardzo dobrze znasz angielski. Angielskiego to się uczyłem od przedszkola, chciałem wyemigrować, no ale się zakochałem, a ona za nic  w świecie nie  chciała i nadal nie  chce wyjechać. A teraz  ten angielski jest  bardzo przydatny bo sporo mam klientów  anglojęzycznych. To przejście na euro to był bardzo dobry pomysł i w ogóle przystąpienie  do Unii było świetne  strategicznie. Teraz  jesteśmy podobno  zbyt drodzy dla Polaków, ale inne kraje Unijne  walą do nas jak w  dym, bo ponoć dla nich  tanio. To prawda- stwierdziła  Marta. My musimy wymieniać  złotówki na  euro. Poza tym szalenie  dużo inwestuje  Słowacja  właśnie w turystykę.

Wiesz, my też byliśmy o krok od wyemigrowania  z Polski, ale na  razie  odłożyliśmy to wszystko, bo to nie jest takie proste jakby się wydawało. Bo Wojtek i Michał chcieli założyć własną firmę, a trudno na odległość dogłębnie poznać i przeprowadzić dobre  rozeznanie przepisów w innym kraju równolegle pracując  w Polsce. Poza tym odpadał wariant, że wpierw wyjadą oni, a dopiero potem my do nich  dołączymy. No i ja właśnie robiłam magisterkę i pewnego pięknego  dnia stwierdziłam, że to nie ma  sensu- na razie nie  mamy noża na gardle, więc wszystko odłożyliśmy.  Ale wiem, że sporo osób przeprowadziło się do Czech, bo im ta prawicowo-  kościelna  Polska  już obrzydła.  Możesz  się pośmiać, ale ja  nie  wyobrażam  sobie  bym się  wyprowadziła z Polski i zostawiała  w niej swych rodziców i tatę Wojtka. Bo wcale nie wiadomo kiedy udałoby  się ich do nas   ściągnąć.  Michał i Ala mają troje  dzieci i cudownych teściów Ali i też nie wyobrażają  sobie  życia  bez nich. Andrzej ma  dwóch chłópaczków i rodziców i też nie bardzo  widzi by być daleko od nich, zwłaszcza, że dzieci uwielbiają  dziadków.    Ja po dzieciach Ali i Andrzeja  widzę jak  ważne jest dla  dzieci by  były otoczone rodziną a nie tylko mamą i tatą.  

No właśnie, sporo polskich  turystów zgrzyta  zębami i klnie na to co się w Polsce  dzieje i faktycznie sporo jest teraz Polaków w Czechach. U nas na  szczęście  jakoś kościół nie  ma tyle do gadania co u was.

Milosz, a po którym roku przerwałeś  studia?- spytał Andrzej. W połowie czwartego. No głupio zrobiłem. A jaki kierunek cię interesował? Dwa zupełnie mało przystające do siebie-  ortopedia i okulistyka. Pewnie bym wybrał jednak ortopedię, tam jest  sporo mechaniki. Fakt - stwierdził Andrzej. A chirurgia  cię nie interesowała? Byłem  chyba  zbyt tchórzliwy na to, by być chirurgiem- to zawód szalenie obciążający, to szalona odpowiedzialność "rozpłatać"  człowieka i w nim  grzebać.  Andrzej uśmiechnął się - masz rację- to bardzo obciążający zawód, ale tak naprawdę to każda  specjalność medyczna  jest obciążająca-jeśli internista postawi złą diagnozę to też może pacjenta wykończyć, ale  z reguły nie tak "od  ręki".  Ale przecież w okulistyce  też jest chirurgia, podobnie  jest  z ortopedią.  

Ja  myślę, że do pójścia na medycynę to mnie  niejako przydusili rodzice, bo ja to chciałem iść na AWF na fizjoterapię i sobie umyśliłem, że będę to robił w Polsce, w Krakowie. Ale  starym to nie pasowało i wepchnęli mnie na medycynę i jakimś  cudem zdałem egzamin, choć  byłem pewny, że go oblałem. No ale kompletna  głupota  mnie dopadła gdy poznałem Hannę. Ona w Tatrzańskiej Łomnicy, a ja sierota w Bratysławie. Cud, że mnie  rodzice  nie zaciukali gdy się dowiedzieli, że rzuciłem studia. No ale  wtedy teść, stomatolog, stwierdził, że widocznie  nie mam  zupełnie powołania do bycia lekarzem, a lekarz bez powołania to  noga  stołowa a nie lekarz. A że ganiałem wciąż po Tatrach to namówił mnie na tego ratownika  medycznego, a chłopaków z  Górskiego Pogotowia znałem bo łaziłem wciąż po Tatrach, potem z teściem założyłem to mini biuro turystyczne, zrobiłem uprawnienia i tak się to kręci.  Hanna tylko dostaje  drgawek gdy coś się  dzieje późno wieczorem, bo akcje  nocne  są niebezpieczne, ale to się rzadko zdarza.  I mam do was  prośbę - wpadnijcie jutro do nas do Tatrzańskiej Łomnicy, a teraz   zróbmy  sobie  wspólne zdjęcie to je  wyślę Hannie i napiszę, że  jutro do nas  wpadniecie . To jest  blisko stacji linówki na Łomnicę. A godzinę to wam prześlę na smartfona albo zadzwonię do Andrzeja. Zapisał na  serwetce adres i podał ją Andrzejowi.

Gdy Milosz zamilkł Marta uśmiechnęła  się i powiedziała - pewnie nie  wiesz, ale Andrzej jest chirurgiem tak zwanie ogólnym, a Wojtka i mnie już  zdążył pokroić. A ja wybierałam  się na medycynę estetyczną, ale jako kompletnie  nieprzytomna ze zdenerwowania  napisałam w podaniu, że chcę iść na  kierunek lekarski i zabrakło mi punktów  z chemii. No to poszłam  na kosmetologię,gdzie chemię  zdałam bez problemu i mam z tego magisterium. A Michał i Wojtek są po informatyce, Michał ma doktorat, Wojtek aktualnie  go robi. Marylka jest pielęgniarką, a Ala na razie nie pracuje zawodowo, bo mają trójkę dzieci, jako że  trafiły się im bliźniaki, gdy  się zdecydowali na  drugie  dziecko. A żeby było zabawniej, to ja pracuję  w laboratorium chemicznym, opracowuję nowe dermokosmetyki. I nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że nasze  spotkanie  z tobą  to jakaś magia. To fakt - powiedział Andrzej.

                                                                   c.d.n.