Gdy przyjechali na parking w okolicy szlaku stały już na nim dwa samochody. No to jeszcze tłoku na trasie nie ma - stwierdził Milosz. Zresztą to, że one tu stoją to nie dowód, że ich pasażerowie idą na Rysy. Może idą do schroniska przy Popradzkim Jeziorze. Idziemy, a nie drałujemy. Ja wiem, że teraz to moglibyście ten odcinek do Popradzkiego Stawu pokonać kłusem i kawałek szlaku również, ale my będziemy iść równym, nie szybkim spacerowym tempem. Niczego nam na szczycie nie wykupią, bo niczego ciekawego tam nie sprzedają, szczytu nikt nam nie ukradnie, więc nie ma się do czego spieszyć. Poza tym jeszcze się rok szkolny nie skończył i nie jest to szczyt sezonu turystycznego. Jeśli komuś będzie się bardzo spieszyło to nas wyminie i niech sobie kłusem leci , my nie będziemy z tego powodu przyspieszać. I przypominam - jeśli coś komuś będzie "nie tak", bo za szybko, bo już się zmęczył, bo mu duszno albo coś innego się dzieje to proszę mi o tym natychmiast powiedzieć. Opatrunki na pocierane palce i pięty też mam w razie czego. My też mamy - powiedziała Marta.
Przez najbliższą godzinę będziemy iść nieciekawą, asfaltową drogą. Pójdziemy kulturalnie prawą jej stroną. Ruch samochodowy jest tu minimalny, bo mogą tędy jeździć tylko pojazdy uprzywilejowane, a ich jest mało. Groźni są tylko rowerzyści, zwłaszcza jeśli jadą jakąś grupą. Tu jeszcze są marne widoki, przed nami po lewej stronie widać taką skromną górę, która nazywają Skrajna Baszta, Tylko nie bardzo rozumiem w czym ona podobna jest do baszty a po prawej stronie jest ściana Osterwy, a tam w nieco dalszej perspektywie widać Kopę Popradzką. Po drodze miniemy drogę do tego cmentarzyka pod Osterwą. Nikt tam nie jest pochowany, to symboliczny cmentarzyk, te mini nagrobki to upamiętnienie tych, którzy góry kochali, zdobywali je właściwie na całym świecie i najczęściej w górach zginęli. I sporo wśród nich Polaków.
Od Popradzkiego Stawu skręcili na niebieski szlak, który "wił się" wśród kosówki i wcale nie był jakiś trudny, ale w pewnym miejscu piarżysta droga zaczęła być bardziej stroma. W pewnym miejscu Milosz przystanął i powiedział - Doszliśmy do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej. Popatrzcie na tę panoramę: przed nami po lewej stronie widać Wołowiec, a to odchodzące od niego obniżenie to Wołowcowa Przełęcz, zaraz za nią w prawo jest wpierw Wołowa Turnia, potem Żabia Turnia, dalej Żabi Koń , to obniżenie terenu to Żabia Przełęcz, a ten najwyższy, ostatni szczyt na prawo to Rysy, na które dziś wędrujemy.
O matko! - jęknęła Ala- to jest jeszcze cholernie daleko! Milosz uśmiechnął się -jeśli ktoś z was ma już dość to teraz jest "ostatni dzwonek" żeby zawrócić do schroniska nad Popradzkim Jeziorem i tam na nasz powrót spokojnie zaczekać. Bo następne schronisko to jest Chata pod Rysami, z której na szczyt Rysów idzie się tylko godzinę. Idąc dalej będziemy z każdym krokiem zdobywać wysokość, za chwilę piarg idzie dość stromo w górę. I szybko dojdziemy do miejsca, jedynego naprawdę trudnego w tej drodze. Z tego co wiem to w planie jest zainstalowanie schodów metalowych. Nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać, ile czasu to będzie trwało - jakoś mnie wyobraźnia zawodzi w tym temacie. Bo inaczej to wygląda na rysunku a na pewno inaczej w naturze. I mam wrażenie,że jak te schody zainstalują to dojście będzie nieco łatwiejsze ale może bardzo stracić na urodzie. Jak zawsze coś- za coś.A my teraz dojdziemy do jedynego trudnego miejsca w drodze na Rysy i pokonamy je bez pospiechu, czyli wdrapiemy się po ścianie przy pomocy zainstalowanych klamer, łańcuchów i lin. Więc stańmy na moment, załóżcie rękawiczki, bo szkoda rąk. To jest jedyne trudne miejsce do pokonania, więc się teraz cieszmy, że jesteśmy tu tak wcześnie i nie musimy się z nikim ścigać lub stać w kolejce by przejść dalej.
Gdy przejdziemy to miejsce to więcej trudności aż do samego schroniska nie będzie. I niech nikt z was nie odgrywa sprawnościowego bohatera i idąc blisko przepaści niech nie wypuszcza łańcucha z garści. No to może ja pójdę pierwsza? - zaproponowała Marta. Dobrze - powiedział Milosz- tylko idź pomału, proszę. Dobrze - nie ma problemu- zgodziła się Marta. Gdy przeszła zawołała do Milosza - te cholerne łańcuchy są za długie, powinni to poprawić. Ale ścieżka sucha, więc się dobrze idzie. To ja idę dalej. Dobrze, zgodził się Milosz. Tylko uważaj gdzie stawiasz nogi na tym eleganckim rumowisku. Wszyscy pozostali spokojnie, wolno przeszli, a gdy już przeszli Milosz powiedział - może faktycznie będzie lepiej jak wymodzą tu jakieś schody. Gdy już minęli ten najtrudniejszy odcinek ruszyli razem do Chaty pod Rysami. Nie da się ukryć, że otoczenie schroniska jakoś nie wyglądało przyjaźnie, bowiem było to rumowisko dość dużych kamieni. Ostrożnie, z namysłem stawiajcie nogi, na takich kamulcach łatwo sobie skręcić nogę w kostce.
Milosz zerknął na zegarek i powiedział - całkiem sprawnie nam to poszło, szliśmy dwie i pół godziny. Te wszystkie kamienie to efekt schodzących lawin. Co jakiś czas schronisko jest ofiarą lawiny. Stoimy teraz na wysokości 2250 metrów nad poziomem morza. Ten mały domek na tej małej platforemce to toaleta- stoi nad przepaścią. Słyszałem ploty, że chcą by to był jednocześnie punkt widokowy , więc będzie - tak stało napisane- "przeszklona toaleta". I bardzo się z kumplami zastanawialiśmy jak to będzie technicznie rozwiązane. Bo teraz ów wychodek to drewniana, znana powszechnie konstrukcja stojąca na małej platforemce na samym skraju urwiska i częściowo nad przepaścią. Bardzo nas intryguje jak to będzie rozwiązane.
A w schronisku jest 14 miejsc noclegowych we wspólnej sypialni. Schronisko jest czynne tylko latem, zimą jest odwiedzane przez lawiny i już nie jeden raz trzeba było je odbudowywać. Ale tu nie ma innego miejsca, gdzie mogłoby bezpiecznie stać. Wybudowano je w 1933roku. Ono ma dwie nazwy - jedna to "Chata pod Rysami", a druga -" Schronisko pod Wagą". Bo wyżej jest przełęcz o nazwie Waga. Jak widzicie to nie ma gdzie posiedzieć obok schroniska, siedzi się na tych kamieniach. Odpoczniemy tu trochę kto chce może iść do schroniska. Eeeee, nie ma po co, mamy ze sobą jakieś wzmocnienie, więc zjemy i wypijemy tutaj - orzekł Andrzej. Zdrowiej niż w schronisku. Ale ja myślę, że zjemy i wypijemy gdy już wejdziemy na szczyt - dodał Andrzej. Nie ma problemu - możemy tu odpocząć po zdobyciu szczytu.
No to ruszajmy dalej, póki jeszcze nie ma turystów- stwierdził Milosz. Ze schroniska skierowali się na przełęcz o nazwie Waga, która jest na wysokości 2337 metrów. Droga była stroma, ale nie była trudna. I, jak powiedział Milosz, szli pod górę jak po drabinie, bo każdy krok "robił wysokość". Po dwudziestu minutach takiej wspinaczki doszli do przełęczy, z której widać było najwyższe szczyty Tatr: Gerlach, Łomnicę, Lodowy Szczyt. Teraz ścieżka z przełęczy Waga wyprowadziła ich na szczyty Rysów. Bo Rysy mają aż trzy wierzchołki- po polskiej stronie leży szczyt o wysokości 2499 metrów, (strona północna) a ten najwyższy, który ma 2503 metry jest po słowackiej stronie góry. Granica pomiędzy Słowacją a Polską przebiega przez północny, polski wierzchołek Rysów.
Milosz szalenie dokładnie pokazywał im i wymieniał nazwy wszystkich widocznych tatrzańskich szczytów i w skrócie podał historię zdobywania Rysów. Pierwsze letnie wejście na Rysy było w 1840 roku i dokonał tego Eduard Blasy, a zimowe w 1884 roku i wtedy zdobył Rysy Theodor Wundt. Z osób bardzo znanych była na Rysach Maria Skłodowska z mężem, był tu również Stefan Żeromski. A w latach 1913-1914 był tu ... Włodzimierz Lenin co upamiętniono specjalną tablicą, która była systematycznie niszczona przez zdobywających szczyt turystów. Gdy Milosz skończył swą opowieść został przez wszystkich wyściskany i dowiedział się, że jest nadzwyczajnym facetem i koniecznie będzie musiał przyjechać do Warszawy. Dostanie nawet na czas pobytu dwa pokoje z kuchnią do swej dyspozycji. Naprawdę? - zdziwił się niepomiernie. To ja przyjadę w takim razie z żoną, późną jesienią.
Gdy dotarli na rumowisko koło Chaty pod Rysami wszyscy stwierdzili, że to jest za mało miłe miejsce by tu jeść, każdy za to wpakował sobie do ust kawałek czekolady i spokojnie schodzili w dół. Stwierdzili przy okazji, że to trudne miejsce jest o wiele trudniejsze gdy się schodzi w dół, a teoretycznie powinno być łatwiejsze, bo przecież jest w dół. Przy schodzeniu w dół co jakiś czas przystawali by im odpoczęły nogi i ustawiali się tyłem do zejścia. Gdy dotarli do Popradzkiego Schroniska Andrzej zarządził wspólny obiad - oczywiście zaraz Milosz dowiedział się, że on też MUSI z nimi razem zjeść. I oczywiście jest ich gościem i niech zapomni o jakimkolwiek własnym wkładzie finansowym w kwestii obiadu. No to ja w takim razie muszę wam zwrócić pieniądze za to "przewodnictwo", bo tak po prawdzie to ja jeszcze nigdy nie miałem tak niekłopotliwych klientów.
Andrzej się na niego popatrzył i powiedział - nie wyglądasz chłopie na chorego a gadasz jakbyś miał wysoką gorączkę. Masz firmę, wynajęliśmy cię oficjalnie i ty się spisałeś na medal. Nie miałeś nas nosić na rękach ani wnieść na plecach na Rysy, ale nas tam zaprowadzić i czuwać nad nami żebyśmy sobie z głupoty nie zrobili kuku. Dałeś nam swoją obecnością poczucie bezpieczeństwa, podzieliłeś się z nami swoją wiedzą, więc wszystko jest i było tak jak należy. A nam jest z tobą tak miło, że zamiast cię wypuścić do domu to egoistycznie chcemy być nieco dłużej w twoim towarzystwie i razem z tobą zjeść obiad. Jak już wiesz, to góry z autopsji znają tylko Marta i Wojtek, nasza czwórka nigdy nie była nawet w polskich Tatrach, więc potrzebny był nam przewodnik i twoje biuro to nam umożliwiło. A wszystko dzięki temu, żeśmy cię spotkali na Łomnicy i zaczęliśmy rozmawiać i Marta wpadła na pomysł by wyskoczyć na Rysy, bo wiedziała, że od tej strony jest łatwiejsze podejście. I od razu skojarzyła, że skoro zajmujesz się turystami to może mógłbyś poprowadzić taką małą grupę. Bo ona gdy była na Słowacji to nie hulała tu po szczytach Tatr, więc nie czuła się na silach by razem z Wojtkiem prowadzić w góry takie jak my górskie niemoty. A ty okazałeś się fajnym, sympatycznym człowiekiem, a o takich ludzi to niestety jest w dzisiejszych czasach coraz trudniej, więc cię wciągamy na listę naszych przyjaciół.
Milosz, czy mogę ci zadać bardzo osobiste pytanie?- spytała Marta. No pewnie, możesz, nie mam nic a nic do ukrycia. Skąd się wziąłeś na Słowackich Tatrach? Bo mam wrażenie, że nie urodziłeś się tu , w górach, ale w innej części. Milosz uśmiechnął się - masz rację - urodziłem się i wychowałem w Bratysławie a nie w górach. Ale zakochałem się w dziewczynie, która mieszkała w Tatrzańskiej Łomnicy i wbrew swojej rodzinie tu osiadłem. Tyle tylko, że nie dokończyłem studiów i zamiast lekarzem jestem ratownikiem medycznym z papierka, mam to mini biuro turystyczne i kawałek etatu w górskim pogotowiu. Jak na to wpadłaś? Ze słuchu - odpowiedziała Marta - trochę inaczej akcentujesz.
No popatrzcie - tyle lat już tu mieszkam a jeszcze można rozpoznać, że nie jestem stąd! Bo mówisz bardzo ładnym językiem literackim a do tego nieco inaczej niż tutejsi akcentujesz - powiedziała Marta. Poza tym bardzo dobrze znasz angielski. Angielskiego to się uczyłem od przedszkola, chciałem wyemigrować, no ale się zakochałem, a ona za nic w świecie nie chciała i nadal nie chce wyjechać. A teraz ten angielski jest bardzo przydatny bo sporo mam klientów anglojęzycznych. To przejście na euro to był bardzo dobry pomysł i w ogóle przystąpienie do Unii było świetne strategicznie. Teraz jesteśmy podobno zbyt drodzy dla Polaków, ale inne kraje Unijne walą do nas jak w dym, bo ponoć dla nich tanio. To prawda- stwierdziła Marta. My musimy wymieniać złotówki na euro. Poza tym szalenie dużo inwestuje Słowacja właśnie w turystykę.
Wiesz, my też byliśmy o krok od wyemigrowania z Polski, ale na razie odłożyliśmy to wszystko, bo to nie jest takie proste jakby się wydawało. Bo Wojtek i Michał chcieli założyć własną firmę, a trudno na odległość dogłębnie poznać i przeprowadzić dobre rozeznanie przepisów w innym kraju równolegle pracując w Polsce. Poza tym odpadał wariant, że wpierw wyjadą oni, a dopiero potem my do nich dołączymy. No i ja właśnie robiłam magisterkę i pewnego pięknego dnia stwierdziłam, że to nie ma sensu- na razie nie mamy noża na gardle, więc wszystko odłożyliśmy. Ale wiem, że sporo osób przeprowadziło się do Czech, bo im ta prawicowo- kościelna Polska już obrzydła. Możesz się pośmiać, ale ja nie wyobrażam sobie bym się wyprowadziła z Polski i zostawiała w niej swych rodziców i tatę Wojtka. Bo wcale nie wiadomo kiedy udałoby się ich do nas ściągnąć. Michał i Ala mają troje dzieci i cudownych teściów Ali i też nie wyobrażają sobie życia bez nich. Andrzej ma dwóch chłópaczków i rodziców i też nie bardzo widzi by być daleko od nich, zwłaszcza, że dzieci uwielbiają dziadków. Ja po dzieciach Ali i Andrzeja widzę jak ważne jest dla dzieci by były otoczone rodziną a nie tylko mamą i tatą.
No właśnie, sporo polskich turystów zgrzyta zębami i klnie na to co się w Polsce dzieje i faktycznie sporo jest teraz Polaków w Czechach. U nas na szczęście jakoś kościół nie ma tyle do gadania co u was.
Milosz, a po którym roku przerwałeś studia?- spytał Andrzej. W połowie czwartego. No głupio zrobiłem. A jaki kierunek cię interesował? Dwa zupełnie mało przystające do siebie- ortopedia i okulistyka. Pewnie bym wybrał jednak ortopedię, tam jest sporo mechaniki. Fakt - stwierdził Andrzej. A chirurgia cię nie interesowała? Byłem chyba zbyt tchórzliwy na to, by być chirurgiem- to zawód szalenie obciążający, to szalona odpowiedzialność "rozpłatać" człowieka i w nim grzebać. Andrzej uśmiechnął się - masz rację- to bardzo obciążający zawód, ale tak naprawdę to każda specjalność medyczna jest obciążająca-jeśli internista postawi złą diagnozę to też może pacjenta wykończyć, ale z reguły nie tak "od ręki". Ale przecież w okulistyce też jest chirurgia, podobnie jest z ortopedią.
Ja myślę, że do pójścia na medycynę to mnie niejako przydusili rodzice, bo ja to chciałem iść na AWF na fizjoterapię i sobie umyśliłem, że będę to robił w Polsce, w Krakowie. Ale starym to nie pasowało i wepchnęli mnie na medycynę i jakimś cudem zdałem egzamin, choć byłem pewny, że go oblałem. No ale kompletna głupota mnie dopadła gdy poznałem Hannę. Ona w Tatrzańskiej Łomnicy, a ja sierota w Bratysławie. Cud, że mnie rodzice nie zaciukali gdy się dowiedzieli, że rzuciłem studia. No ale wtedy teść, stomatolog, stwierdził, że widocznie nie mam zupełnie powołania do bycia lekarzem, a lekarz bez powołania to noga stołowa a nie lekarz. A że ganiałem wciąż po Tatrach to namówił mnie na tego ratownika medycznego, a chłopaków z Górskiego Pogotowia znałem bo łaziłem wciąż po Tatrach, potem z teściem założyłem to mini biuro turystyczne, zrobiłem uprawnienia i tak się to kręci. Hanna tylko dostaje drgawek gdy coś się dzieje późno wieczorem, bo akcje nocne są niebezpieczne, ale to się rzadko zdarza. I mam do was prośbę - wpadnijcie jutro do nas do Tatrzańskiej Łomnicy, a teraz zróbmy sobie wspólne zdjęcie to je wyślę Hannie i napiszę, że jutro do nas wpadniecie . To jest blisko stacji linówki na Łomnicę. A godzinę to wam prześlę na smartfona albo zadzwonię do Andrzeja. Zapisał na serwetce adres i podał ją Andrzejowi.
Gdy Milosz zamilkł Marta uśmiechnęła się i powiedziała - pewnie nie wiesz, ale Andrzej jest chirurgiem tak zwanie ogólnym, a Wojtka i mnie już zdążył pokroić. A ja wybierałam się na medycynę estetyczną, ale jako kompletnie nieprzytomna ze zdenerwowania napisałam w podaniu, że chcę iść na kierunek lekarski i zabrakło mi punktów z chemii. No to poszłam na kosmetologię,gdzie chemię zdałam bez problemu i mam z tego magisterium. A Michał i Wojtek są po informatyce, Michał ma doktorat, Wojtek aktualnie go robi. Marylka jest pielęgniarką, a Ala na razie nie pracuje zawodowo, bo mają trójkę dzieci, jako że trafiły się im bliźniaki, gdy się zdecydowali na drugie dziecko. A żeby było zabawniej, to ja pracuję w laboratorium chemicznym, opracowuję nowe dermokosmetyki. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nasze spotkanie z tobą to jakaś magia. To fakt - powiedział Andrzej.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz