poniedziałek, 1 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 60

 W ostatnim tygodniu pracy Marta miała nieprzyjemny wypadek - rozleciała się  jej  szklana zlewka gdy ją zdejmowała  z półki  i Marta miała pokaleczoną w kilku miejscach lewą dłoń, a jedno przecięcie aż się prosiło o to, by je  zobaczył chirurg. Szef laboratorium  omal zawału nie  dostał z tego powodu, a z kolei Marta była wściekła, bo dla  niej ważna  była zawartość owego szklanego naczynia. Pomimo tego wypadku udało się jej uratować zawartość, zrobiła sobie prowizoryczny opatrunek,  wezwała na pomoc męża by ją odwiózł do domu bo sama nie obsłuży  samochodu i na koniec uspokoiła szefa  laboratorium, że przecież nadal ma pięć palców i że jej do śmierci jest jeszcze  daleko.  Natomiast była  szalenie  zdumiona,  że nie  zauważyła by naczynie  było pęknięte  gdy je wyjmowała  z szafki i napełniała dobę wcześniej  niewielką ilością  badanego "mazidła".

Wojtek przyjechał w  duecie z Michałem, który go po prostu podwiózł, żeby  było szybciej. W drodze udało mu się skontaktować z Andrzejem - Andrzej poprosił by Wojtek ominął recepcję w przychodni dalekim łukiem  i od razu przyprowadził Martę do jego gabinetu. On już na ten  dzień skończył z ćwiartowaniem pacjentów na sali operacyjnej i jest  w przychodni. Ale i tak zostawił wiadomość w recepcji, że zaraz przyjedzie jego bratowa, więc żeby nie  zapisały do niego jakiegoś pacjenta  na cito. Michał zaraz  wrócił swoim  samochodem do pracy, a Wojtek  siadł za kierownicą samochodu Marty. Był przerażony, ale nadrabiał miną i całą  drogę powtarzał : "jak to dobrze, że Andrzej jest  w przychodni a nie  na  sali operacyjnej", a Marta odpowiadała - tak kochanie, masz rację. 

Gdy wysiedli na  parkingu Wojtek spytał, czy ona da radę sama iść czy może on weźmie  z recepcji wózek.  Marta, która już się uspokoiła powiedziała- nie przewiduję bym szła na  rękach, a nogi to mam całe i nie pokaleczone. Gdy przechodzili koło recepcji panienka w różowym kitlu  zerwała  się z krzesełka mówiąc - pan doktor już  czeka w gabinecie i  "kurc galopkiem" powędrowała przed nimi do gabinetu. A Wojtek szepnął do Marty- pewnie następna zakochana w Andrzejku. Marta uśmiechnęła  się i powiedziała - wcale mnie to nie  dziwi, bo to kawałek przystojnego a do tego kulturalnego faceta. Wojtek zerknął na żonę i zapytał, siląc  się na  beztroski ton,  czy Marcie też  się Andrzej podoba.  

No jasne, że mi  się podoba, podoba  mi  się wielu facetów ale jestem twoją żoną, ciebie  kocham a nie innych facetów. To tak  jakbym spacerowała  w galerii z ładnymi  malowidłami. Jesteście obaj bardzo przystojni, lubię taki typ męskiej urody, ale kocham ciebie a nie Andrzeja. Po prostu go lubię i cenię bo to dobry  fachowiec. Poza tym milej jest się obracać wśród urodziwych i kulturalnych  ludzi niż  wśród facetów wyglądających i zachowujących się niczym brakujące ogniwo w teorii Darwina.

Panienka, która  ich wyprzedziła miała  w tym dniu dyżur w gabinecie chirurgicznym - dyrekcja kliniki doszła  do wniosku, że  chirurg ma ważniejsze zadanie  niż zmienianie opatrunku pacjentowi i zakładanie ewentualnie  nowego i  Andrzej dostał  "z urzędu" pomoc w postaci pielęgniarki przeszkolonej pod kątem chirurgii.

Andrzej jak  zwykle cmoknął Martę w czubek głowy i powiedział - oooo, jakiś nowy zapach masz na  sobie!  Siadaj, zobaczymy co sobie zrobiłaś. Boli cię? Czym i czy  w ogóle dezynfekowałaś?  Pani  Ewo, sam to zdejmę a panią poproszę na razie o zrobienie nam kawusi - ale moja  bratowa jej nie dostanie. A ty mów czym to dezynfekowałaś? 

Marta uśmiechnęła  się - zalałam wodą utlenioną, wypaprałam całą buteleczkę i zabrudziłam pół łazienki  w pracy. Ale mam nadzieję, że nie mam żadnych okruchów szkła w środku. I jeśli nie  ruszam kciukiem to mnie  to nawet nie boli i na pewno nie jest to bardzo głębokie skaleczenie i  chyba  żadne ścięgno nie jest walnięte. Najbardziej to jestem wściekła, bo będę musiała powtórzyć to badanie a zależało mi by jak najszybciej mieć jego wyniki. Pierwszy raz  w życiu  rozpadło mi  się szkło w ręce i dziwi mnie, że nie  widziałam by ta cholerna  zlewka była pęknięta gdy  wkładałam  do niej dobę wcześniej tę "maściugę", której ani nie  było dużo ani nie jest żrąca i była o temperaturze pokojowej, nie była podgrzewana  ani zamrażana czy też schładzana. To dla mnie prawdziwa zagadka.

Marciu- zaraz  pani Ewa zrobi ci zastrzyk znieczulający, bo muszę zajrzeć w każde rozcięcie, a to może być bolesne. No i sprawdzę czy na pewno nie  skaleczyłaś któregoś ścięgna - one są tu mało chronione tkanką mięśniową i skórną. I muszę cię pochwalić - dobrze, że zastosowałaś wodę utlenioną a nie  jodynę. Byłaś kiedyś na jakimś szkoleniu w udzielaniu pierwszej pomocy? 

Nie- odpowiedziała Marta- ale oglądałam program o weterynarzach  w Afryce i zapamiętałam, że według nich woda utleniona nalana  wprost na otwartą ranę jest najlepszym antybiotykiem, więc wywnioskowałam, że skoro to pomaga  afrykańskim zwierzakom  poranionym w buszu gdzie na pewno nie  brakuje bakterii wywołujących ropne  infekcje  to i człowiekowi na pewno  nie  zaszkodzi. Poza tym mam wrażenie, że  woda utleniona  nie niszczy tkanek a poza tym nie  szczypie. Ja raz na  tydzień myję Misi ząbki szmatką namoczoną  w  wodzie utlenionej. Patent omówiony  z weterynarzem. Misia nie protestuje bo potem dostaje ulubiony gryzaczek.  

Andrzej uśmiechnął się i powiedział do Wojtka - ty bracie to  musisz jakiś prezent  sprawić Marcie za dzielność i przytomność  umysłu.  Bo to ostrzykiwanie środkiem przeciw bólowym to niestety jest na początku dość bolesne,  a ona zniosła to bardzo dzielnie. 

Wojtek pokiwał przytakująco głową - znam ją niemal  całe życie, ona  zawsze  była szalenie  dzielna i nigdy nie  wpadała  w panikę i  zawsze, nie mam pojęcia  skąd, wiedziała  co trzeba zrobić. To zawsze podziwiałem i nadal podziwiam. Andrzej  bardzo starannie przejrzał wszystkie zranienia,  nigdzie  nie było odłamków  szkła, wszystkie ścięgna były  "całe i zdrowe". Ale i tak Marta "załapała" się na zastrzyk z antybiotyku. Najgłębsze rozcięcie na mięśniu  kciuka  zostało "udekorowane" dwoma szwami, które za tydzień  miały  być usunięte, pozostałe  zostały potraktowane plasterkami  zastępującymi  szycie. Marta dostała 10 dni  zwolnienia lekarskiego i  następnego  dnia miała przyjść na  zmianę opatrunku, ale na którą godzinę to Andrzej  miał jeszcze ją  zawiadomić rano, gdy będzie znał dokładnie swój plan  dnia.  No i oczywiście przez cały  tydzień  Marta będzie  osobą jednoręczną.

No to ojciec jutro pojedzie tylko na chwilę do pracy i zaraz  wróci- powiedział Wojtek  do Marty gdy już wyszli z gabinetu. Ale po co? dlaczego? - przecież prawą rękę mam sprawną- tłumaczyła  mężowi Marta. Zobaczysz sama - gdy dziś zobaczy twoją opatrzoną rękę to nawet batem go nie wypędzisz  z domu do pracy. Przecież ty jesteś jego oczkiem w głowie i nie  zostawi cię z tą ręką  samą  w domu. I to on cię jutro przywiezie do kliniki, jeśli  to będzie w godzinach przedpołudniowych. Bo ja  mam randkę z rektorem. I nie powinienem tego spotkania przekładać. Nie  jestem pewien czy ojciec pozwoli ci na  wzięcie głębszego oddechu żebyś  się czasem nie uszkodziła  podczas tej czynności - zaśmiał się Wojtek. I pewnie u nas  zanocuje, bo  w innym przypadku to się będzie  zamartwiał czy ja stanę na  wysokości zadania w kwestii opieki nad tobą. A poza tym nie  zapominaj, że on Andrzeja też traktuje jak własne  dziecko. On po prostu wreszcie swobodnie oddycha  we  własnym  rytmie a nie pod dyktando  swej byłej żony. Ojciec zawsze  sobie cenił spokój, więc dla "świętego  spokoju" działał pod  dyktando mojej  matki. I  latami  był pod jej dyktaturą. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że matka rządząc się niczym  szara gęś cały  czas wszystkim  wmawiała, że to on  rządzi  w domu, a on w to wierzył- tylko nie  wiem  czemu.

A kto u nas rządzi  w domu- zapytała Marta? U nas to  chyba Misia - śmiał się Wojtek. Chyba już zauważyłaś, że u nas to zawsze wszystkie ważne  sprawy omawiamy razem, niezależnie od tego czy one  dotyczą ciebie czy mnie. Pomijam już fakt, że te  mniej  ważne też omawiamy- my po prostu najczęściej "myślimy na  głos" i według mnie to jest cudowne, bo dzięki temu oboje  wiemy co które z nas myśli. U Michała to niemal całe  "zarządzanie"  spadło na Michała, bo Ala twierdzi, że on jest sporo od niej starszy więc lepiej się zna na życiu niż ona. Ona , tak twierdzi  Michał, wmówiła  w siebie, że to przez nią zginął jej mąż, bo to ona nie zaprotestowała gdy dzwonił  do niej przed  drogą, z której już nie  wrócił. I Michał się żalił do mnie, że nie wie jak jej to wybić z głowy. 

Nie wiedziałam o tym, choć Ala mi sporo o sobie opowiadała- stwierdziła Marta. Powiedz Michałowi by w takim  razie zarządził by poszła na terapię. Bo to samo z  siebie nie minie, skoro dotąd nie minęło. Może  się tylko pogorszyć ale nie polepszyć. Zapytam jutro Andrzeja, czy zna jakiegoś dobrego w te klocki psychoterapeutę. Bo to może zniszczyć ich małżeństwo. A Michał to fajny facet i chyba  bardzo kocha  Alę, więc  szkoda by się to dobre  stadło rozleciało przez jakieś idiotyczne wyrzuty  sumienia Ali. Mnie  mówiła, że jej pierwszy mąż  zawsze jeździł za  szybko, bo to go rajcowało. Ale nie  szarżował nigdy gdy jechali razem, bo wiedział, że Ala się  denerwuje. On nawet raz  w miesiącu jeździł do Poznania by pojeździć po torze wyścigowym. Miał Alfa Romeo na które  zarobił sam pracując za granicą, bo teść  Ali nie  chciał mu  się "dołożyć" do kupna tego właśnie samochodu, zwłaszcza, że zdaniem jego ojca ford, którym jeździł mąż Ali miał zaledwie trzy lata, więc kupno nowego samochodu przez  syna po prostu potępiał jako kaprys.

Miał rację Wojtek, że jego ojciec natychmiast przejmie ster rządów w domu - po wysłuchaniu dokładnej relacji z  całego  zdarzenia  zatelefonował do swego szefa do domu i powiedział, że na najbliższy tydzień  od zaraz bierze resztę zaległego urlopu bo musi się opiekować synową, która uległa  wypadkowi, a  co do następnego tygodnia to jeszcze na  razie  nic nie  wie. No  ale artykuł, który miał napisać oczywiście napisze tyle  tylko, że po prostu prześle go mailem i pani Jadzia będzie musiała tym razem samodzielnie dopilnować wydania biuletynu, bo on  w tym celu nie opuści biednej synowej.

Gdy teść skończył rozmowę Marta powiedziała do niego - tato, mówiłeś to wszystko takim tonem jakbym już stała nad  grobem bo mnie rozjechała  ciężarówka, ale ze mną nie jest źle, zostałam dokładnie  odkażona miejscowo wpierw przez siebie potem przez Andrzeja, dostałam antybiotyk, mam sprawną jedną rękę i do tego to prawa ręka, a jestem praworęczną osobą. Oczywiście będzie mi miło,  że  będziesz  ze mną w domu, ale naprawdę nie jest  to sytuacja tragiczna, co zresztą jutro powie ci to sam Andrzej, bo   chce jutro zmienić opatrunek. I też nie  wiem po co bo na mój gust mógłby to zrobić za dwa  dni. No ale to on jest chirurgiem  a nie ja. A  Wojtek ma jutro bardzo ważne spotkanie  służbowe i uznał, że jestem taka ciamajda, że nie potrafię wezwać taksówki by mnie odwiozła do kliniki.  Ta ręka mnie  nie boli tylko wygląda  tak intrygująco opatulona bandażem i na tej podkładce usztywniającej. Andrzej ją dał po to, by były wyprostowane a nie przykurczone palce a tym samym i ścięgna. Bo podobno bez podkładki to palce  i ścięgna  dążą do pozycji wielce  spoczynkowej i szybko robią się przykurcze i potem wymaga to rehabilitacji. Zresztą jutro Andrzej sam ci to wszystko opowie. Jedno jest pewne - nigdy więcej  nie będę łapać szklanego naczynia - pozwolę mu się rozbić na  drobne kawałki. Muszę zadzwonić do rodziców, żeby nie padli w progu z przerażenia na widok tej opatrzonej ręki gdy wdepną do nas pod  wieczór. Ciekawa jestem jak na tę rękę zareaguje Misia. Pewnie nie będzie  się jej podobał zapach, choć mnie  się wydaje, że jest całkiem neutralny. Ale psy to  chyba mają nieco inny gust niż my i czulszy  węch.

                                                                   c.d.n.