sobota, 21 czerwca 2014

A miało być tak pięknie

Dworzec- nie wiem w jakim mieście - a na domiar złego miotam się po peronie,
z którego nie ma wyjścia. Patrzę w dół na tory kolejowe  i ogarnia mnie strach-
są tak daleko ode mnie, nie dam rady zeskoczyć z tego peronu, przecież  jak wyląduję
na tych podkładach to ani chybi złamię przynajmniej jedną nogę, a może nawet obie.
Stoję i zastanawiam się jakim cudem znalazłam się na peronie, z którego nie ma jak
się wydostać - przecież skoro tu jestem, to musiałam w jakiś sposób tu wejść. Gdy
tak stoję i dumam , słyszę dzwięk swej  komórki. A dzwonek mam ustawiony na maxa.
Zaczynam szukać tej komórki, zaglądam do torebki i w tej samej chwili budzę się
ze snu. Komórka aż podskakuje na stoliku, a ja, półprzytomna, nadal ogłupiona snem,
zgłaszam się swoim zachrypniętym szeptem: tak, słucham?
Po drugiej stronie damski głos przerywany szlochem wyjękuje - dobrze, że jesteś, nie
wiem co mam zrobić, pomóż. Usiłuję rozpoznać głos, ale jest więcej szlochu niż słów
i nie wiem naprawdę kto do mnie  telefonuje. Po chwili słyszę ciche- to ja, Ewa.
Dobrze, że znam tylko jedną Ewę, która telefonuje do mnie głównie wtedy, gdy świat jej
wywraca się do góry nogami. Dziwnym trafem radość potrafi unieść sama, kłopoty woli
dzielić z kimś. I tym kimś najczęściej bywam niestety ja.
Tłumaczę, że właśnie mnie obudziła i jestem półprzytomna i że jeśli tylko nie trzeba jej
ratować w sposób fizyczny, to ja w ciągu godziny do niej zadzwonię.Na pewno?- ryczy do
słuchawki.Na pewno, ale muszę wpierw oprzytomnieć, wziąć leki, ubrać się, zjeść.
Jestem nadal pod wrażeniem snu - raz na jakiś czas zdarza mi się  taki koszmarek senny.
Widocznie moja podświadomość szuka jakiegoś salomonowego wyjścia z sytuacji, której
moja świadomość za skomplikowaną nie uważa.
Postanawiam przedreptać się do Ewy, w końcu nie mieszka daleko, a skoro tak ryczy to
pewnie musiałabym wisieć na telefonie ze dwie godziny, a może dłużej?
Zawiadamiam ją , że właśnie do niej idę, więc niech już  robi kawę, bo piję zimną.
Dochodzę do jej domu równo z ulewą - dobrze, że zdążyłam.
Ewa wygląda jak półtora nieszczęścia - oczy czerwone i zapuchnięte, twarz  tak samo,
włosy skołtunione, dookoła pełno zużytych chusteczek higienicznych.
Idziemy do kuchni, bo u niej to ja  najbardziej lubię siedzieć w kuchni.
Ewa ma pięćdziesiąt kilka lat i jest na wcześniejszej emeryturze. Jest podobno moją
kuzynką, baaardzo daleką. Nawet nie jestem pewna, czy na pewno. I nawet nie wiem,
czy ją lubię, ale bardzo lubiłam jej matkę.
Jak dla mnie to Ewa ma wyjątkowo paskudny kolor włosów - najbardziej przypomina mi to
zawsze jajecznicę z lekko niedojrzałymi pomidorami. Kiedyś odważyłam się zapytać, czy
nie było innej farby, ale Ewa stwierdziła, że jej się ten kolor bardzo podoba. No cóż-  nie
moja broszka. Ale kolor ma jedną zaletę - nie łatwo zgubić Ewę w tłumie - widać ją z daleka.
No więc co się stało? - zapytałam ze średnim zainteresowaniem.
Ewa spojrzała na mnie lekko zgorszona - no przecież widzisz, on mnie rzucił!!!
On to znaczy kto? - zapytałam ponownie, bo z innego zródła wiedziałam , że Ewę widywano
na mieście z jakimś facetem, z którym prowadzała się za rękę.
No jak to kto?- wyszlochała- Mirek.
Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem w głosie. Owo niedowierzanie w moim głosie
było uzasadnione, bo Mirek był bardzo statecznym, rozsądnym facetem i zawsze się nieco
dziwiłam, że on z nią wytrzymuje. Bo Ewa całymi dniami mogła gadać - o wszystkim i
niczym jednocześnie. Najbardziej mnie złościło, gdy opowiadała mi o ludziach, których
nie znałam i nie miałam zamiaru poznać. Opowieści dotyczyły najczęściej ich różnych
chorób i dolegliwości, np. zaparć. Gdy kiedyś  zapraszała mnie namolnie na swą
działkę, odmówiłam mówiąc, że nie mam zamiaru jechać, skoro będą tam jej ci znajomi
o których dolegliwościach wciąż opowiada. Przecież głupio bym się czuła pijąc kawę
w towarzystwie faceta, o którym wiem ,że ma okropne zaparcia. Obraziła się na cały
tydzień.
A skąd wiesz, że Cię Mirek rzucił? Powiedział  Ci to?
Ewa znów ryknęła - on chce rozwodu, rozumiesz, rozwodu! On na pewno ma jakąś dziwkę!
Oooo, zaczyna być ciekawie, pomyślałam. Mirek i dziwka - no ciekawe i jakoś mało
możliwe, no ale w końcu nie ma rzeczy niemożliwych na tym świecie, skoro ja siedzę
w kuchni Ewy i wysłuchuję jej płaczu i nieskoordynowanego bełkotu.
Pomału, pomału wyciągałam z Ewy fakty. Okazuje się, że tak naprawdę to Ewa i Mirek
mają zupełnie różne spojrzenie na  związek swego syna z pewną dziewczyną.
Otóż ich syn mieszka z dziewczyną, która jest po wypadku samochodowym i jest inwalidką.
 Poza tym jest z 8 lat od niego młodsza i chyba  nawet nie ukończyła liceum, jej edukacja
zakończyła się na szkole podstawowej. Oczywiście, żeby było weselej, dziewczyna nie ma
renty inwalidzkiej, bo w czasie, gdy był wypadek nie pracowała. Prosto ze szpitala trafiła do mieszkania ich syna, bo  pomieszkiwała tam i przed wypadkiem i on ją do siebie zabrał.
Od samego początku i Ewa i Mirek byli przeciwni temu związkowi - nie mogli pojąć jak ich
syn może się interesować dziewczyną bez wykształcenia, bez zawodu, bez pracy.
Już wtedy mówiłam, że to w końcu  żaden mezalians, bo ich ukochany synek ukończył
wprawdzie szkołę średnią, ale studiami wzgardził, choć naprawdę miał potencjał.
Synuś ukochany tłumaczył rodzicom, że on ją kocha, że ona też go kocha,  a Ewa wysnuła
wniosek, że Natka była  jego pierwszą dziewczyną. Bo tak się składało,że ukochany synek,
dopóki nie poznał Natki, nie spotykał się z żadną panną. Fakt, do urodnych to raczej nie
należał, powodzenia u płci przeciwnej nie miał.
Przez pierwsze lata owego "chorego związku" Ewa i Mirek starali się wszelkimi sposobami
jakoś zrazić synka do  tej panienki. Grozili wydziedziczeniem jeżeli nadal będzie się
z nią zadawał, a tak naprawdę jest co po nich dziedziczyć - jedna działka z domem, druga
pusta jako lokata, i w sumie trzy mieszkania. Broniłam  "Młodego" że raczej należy go
podziwiać, że wziął do domu kaleką dziewczynę, że się nią opiekuje, że w końcu mają
tylko jedno dziecko, więc chyba lepiej byłoby mu pomóc a nie go gnoić.
Ale ciągle słyszałam od Ewy, że ich krwawicy nikt nie będzie trwonił na jakieś dziwki.
W ubiegłym roku Mirek postanowił zmienić front - mieszkanie po swej matce przepisał
 na syna i do tego dał mu swój samochód, bo sam zamierzał kupić nowy.
Ewa poczuła się dotknięta i wręcz okradziona z części majątku, choć to mieszkanie i tak
było wyłączone ze wspólnego majątku.
Robiła Mirkowi wciąż awantury, synowi zresztą też, ilekroć ten dzwonił do  domu.
Po jednej z awantur, gdy Ewie już znudziło się gadanie i wrzaski, Mirek bardzo spokojnie
zaproponował Ewie rozwód, skoro nie mogą się dogadać w sprawie syna.
Ostatecznie mają na tyle spory majątek, że można go bez trudu rozparcelować,  Ewa
może sobie nawet wybrać co chce dostać w wyniku podziału. Może nawet wziąć tę działkę
z domem, Mirek wezmie tę pustą i mniejsze mieszkanie niż to, w którym mieszkają, bo
będzie miał mniej sprzątania.
Ewę z lekka przytkało gdy to usłyszała. Powiedziała tylko, że przecież nie tak miało być-
nie miało być nigdy rozwodu,  Mirek przecież idzie na emeryturę (jest sporo starszy
od Ewy) i mieli na emeryturze zwiedzić całą Polskę wzdłuż i wszerz, bo dawno taką rzecz
planowali.
Przez jakiś czas był spokój, topór wojenny zakopany. Ale kilka dni temu okazało się, że
Mirek dał Młodemu dość sporą sumę pieniędzy, by  załatwił Natce sanatoryjne leczenie
i kupił nowy wózek.
No i co zrobiła kochająca żona i matka w osobie Ewy??? Oczywiście dziką awanturę.
A Mirek, spokojnie i bez nerwów spakował walizkę, zabrał to,co mu najbardziej potrzebne, powiedział, że przyśle papiery rozwodowe, z uśmiechem powiedział "no to bywaj" i
wyjechał z domu nie  mówiąc dokąd.
No i co ja mam teraz zrobić???  - znów załkała Ewa.
Przygotować się na rozwód, powiedziałam beznamiętnie. Wstawiłam kubek po kawie do
zmywarki, rzuciłam  "no to się trzymaj mocno, jakoś to przeżyjesz" i poszłam do
przedpokoju po kurtkę. Ewa była wyraznie zapowietrzona. Na razie nie dzwoni. Może tym
razem dostatecznie jej podpadłam?