piątek, 26 maja 2017

Z pamiętnika Nijakiej.

Nijaka to moje  drugie  imię. Nijakość to nie tylko wygląd, to także charakter.
I poglądy.  I sposób myślenia. A także to wszystko co mnie w życiu spotyka.
Dwa razy byłam jedną nogą w innym wymiarze - ale o tym nie wiedziałam.
Raz jako czterolatka, drugi raz w  dwadzieścia lat pózniej.
Z okresu dzieciństwa to pamiętam tylko, że gdy wyzdrowiałam na nowo uczyłam
się chodzić.
W drugim przypadku rzecz cała była w trakcie operacji i dopiero w kilka miesięcy
pózniej poinformowano mnie łaskawie o tym co się ze mną działo.
Napisałam o tym, bo też taka jakaś nijakość w moim życiu - inni jak zaczynają się
wybierać w inny wymiar to widzą jakiś tunel, jakieś światło, czują coś- a ja nic
 nie czułam, nie  widziałam, nawet nie wiedziałam że coś się dzieje "nie tak".
Szkoła to też była jedna wielka nijakość - lubiłam biologię, chemię, z fizyki
rozumiałam tylko  to co dotyczyło elektryczności, uwielbiałam język polski, ale
generalnie w szkole się nudziłam, koszmarnie się nudziłam. Czytałam strasznie
dużo, uczyłam się wielu rzeczy, tyle tylko, że nie były one w programie szkoły.
Więc pod względem  nauki też byłam nijaka.
I co jakiś czas zdarzały mi się dziwne przypadki.Kiedyś miałam jechać z moją
ciotką podmiejskim pociągiem do Pruszkowa, o jakiejś określonej godzinie.
Ale coś mi "odbiło" i wybrałam się do fryzjera by mi fachman nieco skrócił
włosy.
Facet tak mnie obsmyczył, że wracałam od niego z płaczem a w domu wręcz
wpadłam w histerię. To nie był płacz, to było wręcz wycie.Zupełnie się nie
mogłam uspokoić.
Wyglądałam tak jakby mi ktoś  założył na głowę miskę i obciął to wszystko co
spod niej wystawało.Urządziłam taki cyrk, że w końcu ciotka zdecydowała się,
że pojedzie sama,  następnym pociągiem.
Była na mnie wściekła i obrażona.
Wróciła po 2 godzinach wielce zdenerwowana - gdy dotarła na dworzec  to
dowiedziała się, że pociąg, którym przez moją histerię nie pojechała, miał kolizję ,
wypadł z szyn i wpadł na inny pociąg i sporo osób było bardzo ciężko rannych.
Mój atak ciężkiej histerii został mi wybaczony.
W uczuciach też mi szło nijako - w szkole miałam głównie przyjaciół ale nie
przyjaciółki. Jakoś  znacznie lepiej dogadywałam się z chłopakami niż
z dziewczynami. Bo nie obgadywali, nie plotkowali, można było z nimi na wiele
tematów pogadać, nawet na różne zakazane tematy.
W miłości niby nie było tak  żle - dopóki nagle,  zupełnie  bez powodu, przyszło mi
do głowy wybrać się do wytwornego zakładu  fryzjerskiego, z którego usług
oboje z ukochanym  korzystaliśmy.
Spotkałam naszą wspólną znajomą, która była krótkowidzem, ale bardzo często nie
nosiła okularów, a która wyraziła wielkie zdziwienie, że znów jestem brunetką, bo
jeszcze tydzień temu widziała mego ukochanego ze mną, ale wtedy byłam jasną
blondynką.
No cóż, znów dziwny przypadek, bo tydzień temu mój ukochany, wręcz narzeczony,
niemal mąż, był rzekomo w delegacji zagranicznej.
Tak naprawdę nawet nie usiłowałam tego wyjaśnić- uznałam, że nie ma po co.
Rok póżniej wyszłam za chłopaka, którego znałam "z daleka" od roku, z bliska-
tylko pół roku.
Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że powinnam za niego wyjść -jesteśmy do dziś
razem.
W moim mieście mieszkam od urodzenia, schodziłam je w dzieciństwie i w wieku
szkolnym wzdłuż i wszerz. A już  dzielnicę, w której mieszkałam, znałam jak
własną kieszeń. Na moich oczach zrujnowane domy odzyskiwały nowe życie, te
bardziej zrujnowane były rozbierane, ruiny pomału znikały.
I nagle, w biały dzień zgubiłam się. Weszłam w małą uliczkę, z jednej strony
zamkniętą zabudowaniami i ogrodzonym podwórzem.
Ale tym razem podwórze na końcu ulicy miało bramę, której nigdy przedtem nie
widziałam  i brama ta była otwarta. Zupełnie nie mam pojęcia po co weszłam na
 to podwórze. Teoretycznie powinnam była  przejść nim na inne podwórze pomiędzy
dwoma rządami dwupiętrowych domów. Ale wcale tego podwórza nie było  i tych
stojących po obu stronach domów również nie.
Szłam coraz bardziej zdezorientowana, zupełnie nie wiedziałam dokąd dojdę.
W końcu wyszłam wprost  na bramę Przedsiębiorstwa Miejskiej Zieleni. Obejrzałam
się  chcąc wrócić tą samą drogą, ale nic z tego- droga, którą tu doszłam zniknęła.
 Zrobiło mi się niedobrze, zaczęłam się zwyczajnie bać.
Byłam na skrzyżowaniu Rakowieckiej i  Boboli. Obróciłam się na pięcie i poszłam
Rakowiecką mijając po drodze uliczkę, na końcu której się  zgubiłam.
Weszłam w nią  na kilkanaście kroków, spojrzałam i zobaczyłam, że wszystko jest
na niej tak jak zawsze było i zawróciłam. Nie miałam odwagi dojść do jej końca
i sprawdzić, czy nadal  brama tego podwórza jest otwarta.
Zawróciłam, powędrowałam Rakowiecką do Kieleckiej i Kielecką doszłam do domu.
W domu tak na wszelki wypadek zmierzyłam sobie temperaturę - była normalna.
Do dziś nie wiem po jakie licho  poszłam na tę małą uliczkę  i po co przeszłam przez
tę bramę i dlaczego nie było tam tych domów ani przykościelnego sadu ani budynku,
w którym  wtedy był kościół  a w drugiej części seminarium.
W wiele lat pózniej byłam na działce u wujostwa, nad Liwcem. I znów  trafiłam nie
wiadomo dokąd.
Do Liwca było mniej niż  100 metrów, w tym miejscu były zabudowane tylko dwie
działki - wujostwa i ich znajomych. Odludzie jak licho. Do wsi trzeba było wędrować
4  kilometry, trochę przez las, trochę polami.
Postanowiłam, że powędruję do wsi i kupię od któregoś z gospodarzy mleko i jajka.
Dziecko  zostawiłam pod opieką cioci i wujka a sama powędrowałam z bańką i
koszykiem do wsi. Przedtem mi wujek dokładnie wytłumaczył jak mam tam trafić.
Bywałam na ich działce wcześniej i skoro trafiłam na ich działkę wg opisu to byłam
pewna, że do wsi trafię bez problemu. Miałam iść drogą aż pod las, potem kawałek
pod lasem w prawo i skręcić w pierwszą drogę w lewo, przejść nią przez las i za lasem,
w prawo skośnie już widać było wieś.
Niestety nie trafiłam do wsi, chociaż szłam zgodnie z tym co mi wujek powiedział.
Dotarłam do lasu, poszłam drogą pod lasem, przeszłam  drogą na drugą stronę lasu
(pierwszą drogą, która odchodziła w  lewo) i tu mi się "mapa skończyła".
Szłam i szłam a wiochy nie było. Za  to z 50 metrów od  drogi stał śliczny parterowy
domek, obrośnięty ciemnofioletowymi pnączami, chyba clematisami. Przy małym
płotku rosły malwy. Dom miał mały ganek też obrośnięty clematisami.
Wszystko było starannie pozamykane, w oknach wisiały białe koronkowe  firanki,
na zewnętrznych parapetach okien stały skrzynki z fioletowymi petuniami albo
surfiniami.
Stałam i gapiłam się na ten domek oczarowana. W końcu  uznałam, że chyba jednak
się zgubiłam i wróciłam tą samą drogą, która przyszłam.
Bo gdyby to była dobra droga, to powiedzieli by mi, że po drodze jest taki  mały,
wielkiej urody domek.
No i była afera - poszła sierota głupawa do wiochy i nie trafiła. Więc opowiedziałam
o tym domku. Okazało się, że nikt tu żadnego takiego domku nigdy nie widział.
Dwa dni go szukałam- raz  jeżdżąc samochodem z ciotką, raz idąc piechotą z wujkiem.
I nie znalezliśmy go, a  na mnie patrzyli się jak na wariatkę, która ma zwidy.
W 5 lub 6 lat  pózniej ktoś  w tym właśnie miejscu wybudował dom- był pomalowany
na ciemno niebieski kolor , w oknach były koronkowe  białe firanki i fioletowe
kwiaty w doniczkach na parapetach okiennych.
Nie widziałam go,bo więcej na  działkę nie jezdziłam, ale powiedziała mi o tym ciotka.
I miała bardzo dziwną minę gdy o tym mówiła.
Co jakiś czas zdarza mi się podejmować decyzje z pozoru przemyślane, ale wcale tak
nie jest.
Czasem po prostu wiem, bez analizowania "za i przeciw" co mam wybrać.  I już nawet
nie zastanawiam się dlaczego  akurat takie a nie inne rozwiązanie wybrałam.
I bardzo często, widząc kogoś po raz pierwszy doskonale wiem, że za jakiś czas nasze
drogi się skrzyżują i jakiś czas będzie to bardzo bliski kontakt.
Było wczesne lato 1981 roku, początek czerwca. Byliśmy  wraz z dzieckiem w Gdańsku
u mojej rodziny. Przy pożegnaniu bratowa powiedziała - "no to przyjedziecie do nas na
Boże  Narodzenie, dobrze?"
Bez namysłu odpowiedziałam- "oczywiście, ale nie wiadomo czy to będzie możliwe".
Nie było możliwe - w Polsce ogłoszono  stan wojenny.
W rodzinie dostałam przydomek " jaszczurczy język".
Przez jakiś czas nigdzie się w dziwny sposób nie gubiłam, ale wieczorami, gdy jeszcze
nie zasnęłam, ale miałam zamknięte oczy, przesuwał mi się pod powiekami tak  jakby
film, a może raczej  projekcja obrazów moich aktualnych myśli.
Otwierałam oczy- film znikał. Zamykałam - toczył się dalej.
W tym czasie miałam problemy zdrowotne - w domu kilkuletnie  dziecko a ja odkryłam
u siebie guzek w prawej piersi.
Bałam się nie o siebie ale o dziecko- może zostanie pół sierotą? I jednego wieczoru,nim
zasnęłam znów toczył się  pod moimi powiekami film. Stałam wraz z innymi, obcymi
kobietami na jakimś placu. Byłyśmy wszystkie ubrane w białe długie koszule, przed
nami stali jacyś mężczyzni- też w takich białych, długich "szmatach". Jeden z nich
podszedł do mnie i dość mocno dotknął mojej piersi w  miejscu tego guzka. Czułam
ten dotyk wyraznie. Po chwili powiedział- jesteś zdrowa. to nic groznego.
Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Dziecko spało spokojnie, a ja jeszcze czułam ten
dotyk i docierał do mnie sens tych słów. Opadłam na poduszkę i spokojnie zasnęłam.
W tydzień pózniej pani onkolog,  specjalistka w tej dziedzinie obejrzawszy moje
wyniki tomografii komputerowej i obmacawszy dokładnie  tę pierś zawyrokowała- jest
pani zdrowa, w obu piersiach dużo się dzieje, ale to nic groznego. Pozostaje tylko
i wyłącznie obserwacja. I rzeczywiście dużo się ciągle działo, coś  znikało, czasem
coś przybywało i zawsze kończyło się  tylko na dalszej obserwacji.
I tak się toczy ta moja  nijakość - jedno jest pewne od tamtej operacji gdy byłam
bezwiednie na granicy życia,przestałam się  bać śmierci. To po prostu kolejny etap
naszej egzystencji, która chyba nigdy nie ma końca.
W przeciwieństwie do tego pamiętnika.




piątek, 3 lutego 2017

Miłość to czy przyzwyczajenie?

...bo czasami jest tak, że bez siebie zle i razem niedobrze. I nie za bardzo wiadomo jak
to wszystko ułożyć - Zosia westchnęła ciężko.
Sama chwilami nie wie czy kochała swego męża gdy wychodziła za niego za mąż.
Bo zupełnie inny młodzian wówczas ją adorował i wszyscy byli pewni, ona też, że
to on zostanie jej mężem. Ale pewnego dnia pokłócili się o jakieś głupstwo, głównie
o to, że Zosia z innym  zbyt długo i zbyt blisko tańczyła.
Kłócili się ostro, bo Zosia wcale nie czuła się winna- tamten chłopak był dobrym
tancerzem a ona to w mgnieniu oka doceniła. Był o niebo lepszym tancerzem niż
jej obecny chłopak- prowadził lekko ale pewnie, nie narażając Zosi na kontakt z innymi
tańczącymi. I nie mruczał jej do ucha granej właśnie melodii.
Uśmiechał się tylko leciutko patrząc jej prosto w oczy.
Po trzecim przetańczonym kawałku  dopadł ich jej chłopak i zażądał, by wyszli już
z tej zabawy. A Zosia tylko wzruszyła ramionami i odrzekła- jak chcesz to idz do domu,
ja jeszcze zostaję. Nie po to przyszłam by siedzieć przy stoliku i pić lemoniadę, chcę
tańczyć, rozumiesz??? I wiesz, nie będziemy się jutro widzieć, muszę od ciebie
odpocząć.
I czym prędzej pociągnęła tego świetnie tańczącego chłopaka w głąb parkietu.
Zabawa skończyła się około północy  i ciemnowłosy , ciemnooki, chudy jak szczapa
nowy znajomy zaproponował, że odprowadzi Zosię do domu, skoro  jej chłopak się
obraził na nią i wyszedł. Miał na imię Marek i był studentem Politechniki. Wpierw
czekali na nocny autobus, ale potem postanowili jednak iść na piechotę przynajmniej do
następnego przystanku. Marek był pięć lat starszy od Zosi i mieszkał w akademiku.

Gdy Zosia dotarła do domu spotkała ją następna awantura, tym razem  ze strony matki,
która wyczekując jej powrotu stała przy oknie i dobrze widziała, że to jakiś "obcy"
chłopak ją odprowadził, a nie Jerzy, z którym poszła na tę zabawę. Jerzy był już przez
jej matkę zaakceptowany jako ewentualny zięć. Mieszkał w tej samej dzielnicy a ich
matki znały się z  kolejek. Była to era wystawania po wszystko w kilometrowych
kolejkach i wiele osób  stojąc w jakiejś kolejce nawiązywało nową znajomość.
Gdy już matka się wyzłościła, Zosia poinformowała ją, że pokłóciła się z Jerzym i
nie będzie się więcej z nim spotykać.

W kilka dni pózniej, gdy wracała  z kursu kreślarskiego zobaczyła przed swoim domem
Marka. Trochę była zdziwiona tym spotkaniem ale jednocześnie jej to pochlebiało -
widać podobała mu się na tyle, że przyjechał jej szukać  w bardzo odległej od akademika
dzielnicy.
Marek zaproponował, by w najbliższą sobotę poszli potańczyć do jednego z klubów
studenckich. Dla Zosi  klub studencki to było "coś", rodzaj nobilitacji.
Ona po podstawówce ukończyła szkołę zawodową krawiecką, choć wcale nie czuła
powołania do szycia odzieży.
Teraz chodziła na kurs kreślarski, w nadziei, że gdy go ukończy dostanie lepszą
pracę niż jako początkująca  krawcowa w jakiejś firmie odzieżowej.

Marek zaczął się z Zosią dość regularnie spotykać. Na   każdym kolejnym spotkaniu miał
coraz bardziej maślane spojrzenie i  trudno mu było oderwać od Zosi nie tylko oczy, ręce
też. Poza tym cały czas mówił jej, że jest piękną dziewczyną, w zacisznych parkowych
alejkach przytulał i całował, mówił, że się najzwyczajniej w świecie w niej zakochał.
Pewnego dnia, gdy spotkali się około południa (Marek zerwał się z  jakiegoś wykładu),
a Zosia miała kurs póznym popołudniem, pojechali  na osiedle studenckie, gdzie
mieszkał jeden z kolegów Marka, bo Marek miał od niego wziąć jakieś notatki- taką
wersję przedstawił Zosi.
Gdy odnalezli domek, w którym ten kolega mieszkał, po krótkiej wymianie zdań kolega
zostawił ich samych, a Marek powiedział Zosi, że teraz mają dla siebie domek na kilka
godzin.  I że wreszcie będzie mógł ją całować i tulić bez przeszkód.
W dość krótkim czasie całkiem sprawnie pozbawił ją i siebie  odzieży, pozachwycał się
jej nagością, a potem spędzili kilka godzin na intymnych pieszczotach a ukoronowaniem
tego dnia była utrata przez Zosię dziewictwa.

Zosia była wychowywana bardzo po katolicku i tak naprawdę nic nie wiedziała o czymś
tak dziwnym jak  antykoncepcja i była pewna, że w ciążę to można zajść tylko wtedy,
gdy już się jest mężatką. Według niej stan panieński jakimś cudem nie dopuszczał do
zajścia w ciążę.
Z perspektywy czasu Zosia za ten brak informacji wini swą matkę, która nigdy z nią nie
rozmawiała  na "te tematy".
Z rozmów z koleżankami wysnuła wniosek, że za pierwszym razem nie  zajdzie się w ciążę,
nie ma obawy.
No niestety stan panieński jak i również "pierwszy raz" nie zadziałały antykoncepcyjnie
w jej przypadku.
Gdy Zosia zorientowała się, że coś jest  nie tak jak dotąd, powiedziała o tym Markowi.
A Marek wcale się tym nie zmartwił- zapewnił ją tylko o swej dozgonnej miłości i
powiedział, że w takim razie  on się z nią ożeni, natychmiast.
I że przyjdzie do jej rodziców prosić o jej rękę i to w najbliższą niedzielę.
Matka Zosi domyśliła się skąd ten pośpiech ze ślubem i jedyne "wsparcie" jakie  Zosia
dostała od  matki to były słowa: "no to sobie dobrze urządziłaś życie".
I tym sposobem Zosia w wieku 19 lat została mężatką i równo w dziewięć miesięcy od
tego  swego "pierwszego razu" - matką.

Nie mieli mieszkania, nie mieli pieniędzy ani wsparcia ze strony rodziny. Marek przerwał
studia, bo musiał nagle zacząć zarabiać. W drodze łaski matka Zosi pozwoliła jej by do
chwili urodzenia  dziecka pozostała w domu.Ale gdy już dziecko przyjdzie na świat ma
opuścić dom rodzinny.
Prawdę mówiąc, to w domu nie było miejsca na kolejnego lokatora. W dwóch pokojach
bez wygód mieszkali rodzice Zosi, babcia  oraz młodsza siostra Zosi. Na domiar złego
jeden z pokoi był przechodni.

Marek też miał nieciekawą sytuację - jego ojciec umarł gdy był jeszcze małym dzieckiem,
matka wyszła  za mąż po raz drugi  i obdarzyła Marka siostrą. Ojczym nie był złym
człowiekiem ale utrzymanie żony i dwójki dzieci było dla niego chyba zbyt wielkim
wysiłkiem.A może chorował wciąż - tego Zosia nie wie. W każdym razie rodzina  żyła
w ogromnej biedzie, w okolicy jednego z miast wojewódzkich oddalonego od stolicy
o drobne 300 km.
Marek na studiach żył ze stypendium i tego co zarobił w spółdzielni studenckiej. Jego
przerazliwa chudość była wynikiem stałego niedojadania.
Marek naprawdę bardzo się starał - pracował i po kilku miesiącach przerwy podjął naukę
na studiach  wieczorowych. Udało mu się wynająć pokój przy rodzinie.
Ale gdy tylko okazało się, że Marek do tego pokoju chce sprowadzić żonę z dzieckiem,
natychmiast wymówiono mu mieszkanie.
Nikt nie miał ochoty na słuchanie płaczu niemowlęcia . I gdy Marek odebrał Zosię
wraz z dzieckiem ze szpitala, zawiózł ją do swojej matki.
Zosieńka była bardzo a bardzo nieszczęśliwa - nagle  została z dzieckiem wśród, jakby na
to nie  spojrzeć, obcych dla siebie ludzi. Tu Zosia zamieszkała w pokoju wraz z młodszą
siostrą Marka. Starała się bardzo mądrze gospodarować pieniędzmi, które zostawił jej mąż.
Nie miała pojęcia, że to pożyczone pieniądze i że Marek musi spłacać tę pożyczkę.

W ramach troski o poprawę choć trochę swej rozpaczliwej sytuacji finansowej Zosia
zaczęła wykorzystywać umiejętności nabyte w szkole zawodowej. Na  bardzo, bardzo
wiekowej maszynie  do szycia, której teściowa nie używała, Zosia robiła sąsiadkom
różne poprawki krawieckie lub robiła na drutach sweterki dla dzieci.
Nie brała za to pieniędzy, ale np. jajka, warzywa hodowane w przydomowych ogródkach,
czasem jakieś mięso z uboju gospodarczego.
To był trudny czas. Marek przyjeżdżał rzadko -  po pierwsze pracował, po drugie zaczął pisać
pracę magisterską.
Teściowa  zmusiła Zosię by koniecznie ochrzciła dziecko i by chodziła razem z całą
rodziną w każdą niedzielę do kościoła, oczywiście z dzieckiem. Na szczęście dla Zosi
mały urządzał własny koncert ilekroć w  kościele ludzie zaczynali śpiewać. Po kilku
takich  "przewrzeszczanych" przez małego mszach, teściowa odstąpiła od tego wymogu.
Ale stwierdziła, że widocznie w dziecku diabeł siedzi.
Na szczęście jedna ze znajomych pań, korzystająca z usług Zosi, wytłumaczyła teściowej,
że dziecko po prostu boi się hałasu a strach okazuje płaczem.

Wreszcie Marek obronił dyplom magisterski. W kilka dni pózniej spotkał kolegę, który
szedł do MSW, by  porozmawiać na temat podjęcia  pracy w tym resorcie.
I w wojsku i w milicji było sporo pracowników cywilnych. Co jakiś czas, zależnie od
potrzeby,  wojsko i milicja wysyłało swych pracowników kadr, by rekrutowali nowych
pracowników z określonych instytucji.
Kolega namówił  Marka, by poszedł razem z nim na to spotkanie- najwyżej się dowie, że
nie ma dla niego pracy, ale nikt go przecież tam nie zje.
I  Marek posłuchał, tej całkiem niezle brzmiącej rady.  Rozmowa trwała niemal 3 godziny.
Potrzebowali inżynierów w tej specjalności, którą miał Marek, a młody wiek był atutem
a nie przeszkodą.
W efekcie Marek dostał całą stertę różnych papierów do wypełnienia i masę skierowań na
różne badania, oraz zapewnienie, że jeżeli się sprawdzi jako pracownik, za rok dostanie
mieszkanie w bloku, który się właśnie buduje. Pensja może nie była na początek zbyt
oszałamiająca swą wysokością, ale raz do roku Marek miał dostawać sorty mundurowe,
wczasy w ośrodku nad morzem albo w górach,  za które opłata była śmiesznie niska oraz
deputat węglowy. A do czasu otrzymania mieszkania  może mieszkać w służbowym
mieszkaniu, jeśli je sobie  na koszt własny wyremontuje. Poza tym ma trzymać język
za zębami i nie rozmawiać z nikim nad jakim tematem pracuje, z kolegami z resortu
również. A wszystkie papiery ma złożyć w ciągu trzech dni. Potem przejdzie całą serię
różnych szkoleń i zostanie wprowadzony w temat swej nowej pracy.
W pierwszym odruchu chciał tę sprawę omówić z Zosią,  ale za bilet kolejowy trzeba było
zapłacić no i w końcu dotyczyło to bardziej jego niż jej.

W ciągu 2 tygodni wyremontował z pomocą kolegów to służbowe mieszkanie- duży pokój
z oddzielną, posiadającą drzwi kuchnią. A pokój miał głęboką wnękę, w której bez trudu
mieściło się duże, podwójne  łóżko. Można było zawiesić kotarę i część sypialna stawała
się niewidoczna.
Pierwszą inwestycją Marka był zakup łóżeczka dla dziecka i dwóch materaców dla nich.
W sobotę nocnym pociągiem dotarł do Zosi. Z domu matki zabrał dwie zmiany bielizny
pościelowej, dwa koce. Kołdry i poduszki  oraz wszystko to, co Zosia dostała od krewnych
w ramach prezentu ślubnego czekało na Zosię w mieszkaniu jej rodziców.
Zosia pożegnała się z teściową i teściem, podziękowała za gościnę i wyrozumiałość i pełna
radości ruszyła w drogę powrotną do miasta rodzinnego.

Pierwszy tydzień w nowym domu spędziła na dokładnym myciu i szorowaniu wszystkich
szafek  w kuchni, przedpokoju i łazience.
Gdy już wszystko po swojemu oporządziła, wzięła dziecko na ręce i pojechała do swoich
rodziców. Niezle się złożyło, bo matki i młodszej siostry  nie było w domu, a ojciec był
szczęśliwy, że wreszcie widzi swą córunię i wnuczka.
Wręczył Zosi książeczkę PKO założoną  w opcji "na hasło"  i zabronił mówić o tym matce.
Gdyby mama zobaczyła sumę, która była na książeczce pewnie rozbiłaby garnek na głowie
męża. Na książeczce było bowiem niemal 20 tysięcy złotych. Pieniądze odkładał od chwili
gdy tylko zakończyła się wojna.
Potem poprosił, by Zosia została jeszcze z godzinę sama w domu z dzieckiem, bo on musi
pilnie gdzieś wyjść. Wrócił po trzech kwadransach z dziecięcym wózkiem, kupionym na
pobliskim bazarze. Wózek był w okropnym zielonożółtym kolorze, no ale był i Zosia aż
popłakała się ze szczęścia. Dziecko już sporo ważyło i dzwiganie go na rękach było mało
zabawne za to bardzo męczące. Umówiła się z  tatą, że kupno wózka też pozostanie
tajemnicą.
Zosia zostawiła tacie swój nowy adres, potem długo dziękowała i obiecała, że w najbliższą
niedzielę przyjdzie do rodziców po obiedzie razem z mężem i dzieckiem.

Markowi podobało się w nowej pracy. Co prawda wciąż były jakieś szkolenia ideologiczne
w których musiał niestety brać udział, ale pomimo tego dobrze rozwijał się zawodowo.
Jedyne co mu zupełnie nie szło, to pożycie z Zosią. Niezaplanowana ciąża i takiż ślub, poród
a potem nieustanne problemy życiowe wycisnęły piętno na jej psychice.
Bała się panicznie każdego  zbliżenia, już na tydzień przed spodziewanym okresem zamartwiała
się, że może znów będzie ciąża. Poza tym odkąd Zosia już była jego żoną, Marek przestał się
zupełnie wysilać by ją w jakikolwiek  zachęcić, rozbudzi -  kilka zdawkowych pocałunków
i on już był gotowy do działania. Potem nieco gimnastyki, ewentualnie  jakieś przymiarki do
nowej pozycji i.....koniec. Niemal natychmiast zasypiał.
Może gdyby Zosia porozmawiała  z którąś z przyjaciółek, albo może z lekarką, to dowiedziałaby
się, że z powodzeniem może być zupełnie inaczej, choćby tak jak było za tym pierwszym razem.
Ale w tamtych, w sumie nie tak odległych  czasach, rozmowy o seksie były nietaktem.
A rola kobiety sprowadzała się właściwie do całkowitej bierności. Wg większości kobiet te
aktywne to były tylko kobiety zajmujące się wiadomą profesją.
Nagość równała się nieprzyzwoitości a dotknięcie mężowskich genitaliów było czystym wyuzdaniem.

W tym pierwszym służbowym mieszkaniu przemieszkali blisko trzy lata.
Zosieńka nie pracowała, chciała synka odchować na tyle, by mógł  pójść do przedszkola.
Wreszcie dostali mieszkanie i to trzy pokoje z kuchnią.Szef Marka wystawił mu wspaniałą
opinię tak świetną, że mógł dostać jeden pokój więcej, bo Marek pracował naukowo.
No fakt, zaczął robić doktorat.
Mieszkanie było ładne, ale miało jeden mankament- było na trzecim piętrze, w czteropiętrowym
budynku bez windy. Do tego jakiś geniusz budownictwa wymyślił kręcone  schody.
Wchodzenie po nich było męczące bo w górę, schodzenie natomiast przyprawiało większość
osób o zawroty głowy. Najwięcej przekleństw rzucali pracownicy pogotowia ratunkowego gdy
musieli pacjenta  znosić po tych arcy niewygodnych schodach.
                                                                   c.d.n

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Siedlisko-XV

Życie zaczęło nabierać tempa.Ola i Janusz złożyli papiery w USC. Najbliższy realny termin
ślubu  był w listopadzie. Janusz marudził, że listopad to kiepska pora roku, ale Ola była
zdania, że to sprawa  bez znaczenia.
Działka została przedzielona, usunięto  również najstarsze drzewa z sadu.Zamiast domku
kanadyjskiego postanowiono wybrać domek z półbali (cokolwiek to znaczy), rodzimego
producenta i jego budowa miała rozpocząć się tuż przed  wyjazdem Oli i Janusza na
urlop. Powstawał jako domek letniskowy, bo "wymagał mniej papierów".
Wakacje w Juracie przeszły  w rodzinie Oli i Janusza do historii- Janusz i Ola wychodzili
ze skóry, by były to super wakacje. I takie były- pozostały w pamięci Maćka jako
najcudowniejsze i najpiękniejsze, choć potem nie jeden raz wyjeżdżali w różne atrakcyjne
miejsca. Maciek zapytał się Janusza, czy może go nazywać wujkiem, bo to bardziej
rodzinnie brzmi.
Maćkowi bardzo spodobał się pomysł, by Ola i Janusz zostali małżeństwem, żałował tylko,
że nie mogą wziąć ślubu "teraz, zaraz".
Maciek był zapatrzony w Janusza niczym kot w księżyc - nie grymasił przy jedzeniu, jadł
dokładnie to co Janusz, starał się nawet tak samo poruszać. Ola śmiała się, że dnie Janusz
 musiał poświęcać w całości Maćkowi, jej przypadły w udziale tylko noce.
Powrót do pourlopowej rzeczywistości był nieco bolesny. Maciek wrócił pod skrzydła
babci i dziadka, Ola do pracy, po której swój czas dzieliła pomiędzy Maćka i  Janusza.
Z tego wszystkiego postanowili zamieszkać razem w domku z półbali. Janusz postanowił
sprzedać swój domek, bo naprawdę nie lubił tego osiedla, poza tym nie  bardzo mogli
tam mieszkać z dzieckiem- pokoje były otwarte, zero intymności.
Trochę to wszystko było na wariackich papierach.
I wtedy mama Janusza zaproponowała, by Janusz wyremontował piętro w jej  willi i by
zamieszkali tam  do czasu, aż będzie gotowy ich dom.
I od tej chwili wszystko zaczęło się   jakoś niezle układać. Dom Janusza "sprzedał się
niemal na pniu", znalazł się też kupiec na działkę Oli z "ruinką pobabciną".
Remont piętra willi posuwał się do przodu w kosmicznym tempie.Mieli tam living room,
pracownię dla Janusza, sypialnię swoją i pokój dla Maćka i oczywiście łazienkę, kuchnia
była wspólna,  na dole, ale kuchnią zajmowała się pani Terenia.I bardzo to cieszyło
Janusza, bo w jego odczuciu praca zawodowa była dla Oli dostatecznym obciążeniem.
Do czasu ukończenia remontu piętra mieszkali z Maćkiem w letnim domku i dopiero
wtedy Ola zrozumiała w pełni, że jeżdżenie w tę i z powrotem jest średnią  frajdą, nawet
gdy jezdzi się "pod prąd" i nie ma śniegu na drodze.
Na pięterku zamieszkali w końcu pazdziernika.
Mama Janusza oczarowała Maćka niemal tak, jak Janusz. Maciek z kolei bez trudu zawojował
serce obu starszych pań. Ola przepisała Maćka do szkoły, która była niemal tuż obok
willi.Mimo tej bliskości przez pierwsze tygodnie towarzyszyła Maćkowi w  tej krótkiej drodze
do szkoły babcia Basia, twierdząc, że musi iść do sklepu .
W pazdzierniku przyszedł następny list od byłego teścia Oli, który informował, że nadal nie
bardzo wiadomo co się  stało z Jackiem. Teraz istnieje podejrzenie, że być może został
zamordowany i nadal trwa  śledztwo. A gdy tylko się coś wyjaśni to natychmiast dadzą Oli znać.
Ola z kolei napisała, że w listopadzie wychodzi ponownie za mąż i przesłała im zdjęcie Maćka.
Ślub był "cichy", czyli w obecności rodziny i świadków. Maciek nie odstępował obojga na krok,
a "cywilny ksiądz" na koniec pogratulował  Maćkowi, że teraz będzie miał razem i mamę i tatę.
Świadkiem Janusza był pan prezes spółdzielni, świadkiem Oli- Gosia.
Maciek miał teraz trzy babcie i jednego dziadka. Od dnia ślubu zaczął do Janusza mówić "tato",
co wymusiło na Januszu odbycie z nim  rozmowy na temat ojcostwa. Zapewnił też Maćka, że gdy
się jego ojciec nie odnajdzie, będzie przez Janusza usynowiony wyrokiem sądu.
Po ponad roku mieszkania "na pięterku" ich nowy dom był gotowy do zamieszkania.
Ola nie sprzedała drugiej części swej schedy i domek oddała do dyspozycji rodzicom, jako ich
letnią rezydencję.
Sprawa zaginięcia Jacka nie została do końca wyjaśniona, ale sąd uznał, że Jacek nie żyje. Jego
ojciec przekazał na konto Oli pieniądze, które mieli na ten cel odłożone.
A Janusz wystąpił o usynowienie Maćka i nadanie mu swego nazwiska.
Z tej okazji  babcia Basia zaprosiła rodzinę na uroczysty obiad do eleganckiej restauracji.
A Ola i Janusz bezustannie przypominają dwa przyciągające się bieguny magnesu.

P.S.
Historię ich miłości każde z nich opowiedziało mi oddzielnie. Janusza znam od kilku
dziesiątków lat, Olę poznałam gdy Janusz umierał z miłości do niej.
I, co ciekawe, choć każde z nich opowiadało mi tę historię w innym czasie, nie różniły
się od siebie.
Maciek poszedł zawodowo w ślady Janusza, a jego rodzice nadal są przytuleni i zapatrzeni
w siebie.
                                                                  KONIEC


Siedlisko- XIV

Zwiedziony ciszą panującą na górze Janusz doszedł do wniosku, że Ola zapewne śpi
i zapragnął na nią popatrzeć. Na całym piętrze nie było żadnych drzwi a wchodząc
schodami miało się przegląd niemal całego piętra.
Janusz wchodził cicho, będąc przekonany, że Ola śpi i widok Oli siedzącej na łóżku,
obejmującej ciasno rękami nogi z głową opartą na kolanach, nieco go przeraził.
Siedziała bez ruchu, oczy miała zamknięte i nie widziała  Janusza. Przypadł do łóżka,
a wtedy Ola uniosła  głowę i  skinęła głową w stronę leżącego obok niej listu.
Przeczytaj, proszę.
Janusz szybko przeleciał tekst, usiadł obok Oli i przytulił do siebie. Kochanie, to nie
jest dobra wiadomość i rozumiem, że ci przykro, w końcu był twoim mężem.
Nic nie rozumiesz, ja zresztą też. Nagle zakochuję się w obcym facecie i włażę mu
po 3 dniach do łóżka, moje dziecko za nim szaleje, a w chwili gdy ja chcę składać
do sądu wniosek o odebranie byłemu praw rodzicielskich  dowiaduję się, że być może
jego już na świecie nie ma. Czy to nie  dziwne wszystko i nie  przerażające? Zwłaszcza,
że gdy ostatni raz go widziałam, to życzyłam mu, by się spełniło marzenie  jego życia,
w którym nie ma miejsca dla dziecka. Może ja po prostu przynoszę ludziom pecha,
może rzucam złe czary czy co?
Ola, Ola, oprzytomnij, proszę. To zwykły zbieg okoliczności. Zobacz na daty na kopercie.
List dotarł do Polski dwa tygodnie temu, pisany był jeszcze wcześniej. A ty go dopiero dziś
dostałaś, to pewnie wina poczty.
Ola wyjęła list z jego rąk i obejrzała. Potem obejrzała wyciąg bankowy-był prawie sprzed
miesiąca. Skrzywiła się- to nie wina poczty a raczej tego, że skrzynka pocztowa jest
w końcu holu i rzadko do niej zaglądam. No fajnie, jestem idiotką.
Przepraszam, jestem ostatnio  jakaś taka cała rozedrgana.
Pewnie z tęsknoty za mną, zauważył Janusz i porwał Olę w ramiona gasząc tę tęsknotę
pieszczotami. Gdy już wrócili na  Ziemię, Janusz zaproponował, by pojechali do jego mamy.
Bo dziś jeszcze nie będzie w domu ciotki, która pozostanie w szpitalu jeszcze kilka dni.
A on naprawdę nie trawi ględzenia szanownej ciotki. I załóż dżinsy, to nie jest wizyta
u królowej matki. Gdy już mieli wychodzić z domu wręczył jej jakiś kwit- a to schowaj
do tych papierów ze  Spółdzielni. A co to jest?- zapytała. Nic takiego, to tylko pokwitowanie
wpłaty pierwszej raty, którą dziś  dokonałaś- z uśmiechem odpowiedział Janusz.
Skarbie, przecież w tamtym domu będziemy  razem mieszkać, prawda? Następną wpłatę zrobi
się gdy sprzedaż działkę. Tylko nic nie mów, temat już zamknięty. To mój posag, powiedział
ze śmiechem. Ola z wrażenia  musiała usiąść, a jej oczy znów się zaszkliły.
Ola, chodż, mama czeka. Masz dziś oczy w bardzo wilgotnym miejscu.
Na miejsce dojechali bardzo szybko, w końcu było to zaledwie 10 km w linii prostej. Ola czuła
lekką tremę, ale Janusz mocno ją objął gdy wpierw zadzwonił do bramy, a potem ją otworzył
własnym kluczem. Gdy szli wąskim chodniczkiem do drzwi domu, w drzwiach ukazała się
starsza pani,uśmiechając się życzliwie. Była w dżinsowej sukience, siwe włosy były bardzo
krótko obcięte i chyba potraktowane lekko żelem. Chodzcie, chodzcie, bo mi komary nalecą.
Poszła przodem do saloniku i tu dopiero przywitała się z nimi. Nie da się ukryć, Janusz  był
bardzo podobny do swej mamy. Mieli taki sam uśmiech i czoło. Starsza  pani objęła Olę i
przytuliła.A Ola poczuła dziwne ciepło i spokój. Chodzcie, zaraz będzie herbatka, bo na kawę
to już chyba zbyt pózno, prawda? Tereniu, przynieś nam kochanie herbatkę i ciasteczka- rzuciła
w głąb mieszkania.
Czy mogę ci kochanie mówić po imieniu? Januszek chodzi jak zaczadziały i wcale się nie dziwię. Promieniujesz Oleńko spokojną urodą i  ciepłem. Ty naprawdę jesteś tylko pięć lat od niego
młodsza? Na tym zdjęciu w komórce wyglądasz na poniżej trzydziestki. Czy on ci opowiedział
jakie głupstwo w życiu zrobił.?- Bo jak nie, to ja ci opowiem.
Opowiedział, opowiedział, z uśmiechem odpowiedziała Ola.
Tymczasem do pokoju przyszła dość młoda kobieta z tacą, na której stały filiżanki i dzbanek
z herbatą.
Olu, kochanie,  możesz mi mówić po imieniu, a mam na imię Barbara. Może kiedyś będziesz
mi mówiła "mamo". Jak widzę przyjęłaś  oświadczyny Janusza. Mam nadzieję, że skoro oboje
jesteście po złych doświadczeniach poprzednich związków to docenicie to, co was łączy.
Pani Barbara wstała z fotela, poprosiła Janusza by przysunął bliżej fotel  jej i Oli.
Przy okazji nalała wszystkim herbaty. Potem podeszła do etażerki, coś z niej wyjęła i trzymając
w ręce łańcuszek z zawieszką podeszła do  Oli.
Witaj  dziecinko w rodzinie, niech ci ta biżuteria przyniesie szczęście, tak jak i mnie przyniosła.
Na złotym łańcuszku były na dwóch złotych cienkich gałązkach umocowane dwa srebrne listki
a pomiędzy nimi srebrna kuleczka. Każdy listek miał około 1,5 cm długości, kuleczka była
wielkości ziarna grochu.
A gdy Maciuś dorośnie i będzie miał się oświadczać, dacie mu tę biżuterię.Wierzę,  że ona
przyniesie szczęścia i wam i waszemu dziecku.
Ola znów miała oczy pełne łez, a Janusz pospieszył na ratunek z chusteczką, którą wyjął z jej
torebki, którą zostawiła na wieszaku w przedpokoju.
Mami, a co z ciocią? Jeszcze trochę poleży w szpitalu, zapewne będzie miała wszczepiony
rozrusznik.
Mój tata ma wszczepiony rozrusznik i dzięki niemu bardzo dobrze  funkcjonuje, powiedziała
Ola.  A ile ma lat? zapytała  pani Barbara. W tym roku skończy 70, a ma go już ze 3 lata.
No właśnie, już od kolejnej osoby słyszę, że to dobre rozwiązanie.
Janusz wymownie  spojrzał na zegarek- mami, my się już będziemy zbierać, bo ja jeszcze
muszę trochę popracować, a nie chciałbym zarywać kolejnej nocy.
Wpadnijcie znowu.Olu, zapraszam, możesz nawet bez niego do mnie przyjechać. Będzie mi
naprawdę bardzo miło, gdy przyjedziesz.
Mami, psujesz mi robotę- ja tu pracuję nad tym, by nigdzie beze mnie nie jezdziła bo zaraz
mnie tęsknota łapie a ty chcesz by sama przyjeżdżała.
Ola znów została przytulona i wyściskana i zapewniona, że mama Janusza jest nią zachwycona.
Gdy wracali do domu Ola zapytała się co z ojcem Janusza. Umarł 3 lata temu.Na zawał. Był
nałogowym palaczem 40 papierosów dziennie a do tego był pracoholikiem.
Całą drogę Ola nadal miała oczy w mokrym miejscu- była naprawdę wzruszona, że mama
Janusza nazwała  Maćka "ich dzieckiem."
Oluniu, jutro pojedziemy na Siedlisko. Wpierw  wstąpimy po ekipę, oni pojadą za nami. Potem
Cię zostawię z nimi, bo wiesz- "pańskie oko konia tuczy" no i może się zdarzyć, że będzie
trzeba coś z szanownym sołtysem przegadać. Ja muszę się pokazać w biurze, sprawdzę też czy
jest jakiś odzew na propozycję kupna  działki..I skontaktuję się w sprawie domku na pozostałej
części. Trzeba pamiętać byś wzięła dla siebie jakiś leżak i koc, bo przecież nie mamy klucza od
domu.
Nie doceniasz mnie- klucz od domu mam, od bramy też.  Torebki damskie, nawet te nieduże
są bardzo pojemne.
I ciężkie, jak zauważyłem szukając dla  ciebie chusteczki- roześmiał się Janusz.
Obawiam się, że to im kilka godzin jednak zajmie. Ale i tak będziemy w kontakcie cały czas.
Janusz, a ja bym chciała pojutrze wpaść do swego lekarza, muszę się rozejrzeć za czymś dla
siebie. Janusz zerknął na nią i powiedział - dobrze, ale pójdziemy tam razem. Chcę mieć
pewność, że to co ci zapisze nie będzie ci szkodziło. Mam nadzieję, że to nie lekarzyna starej
daty i mnie nie przepędzi.
Nie  nie starej daty, a do tego naprawdę zabójczo przystojny.No i można powiedzieć, że jeszcze młody. Podejrzewam, że 3/4 kobiet się w nim podkochuje.
A ty też?- dopytywał się Janusz. Ja już nie,  ale podkochiwałam się w nim, gdy byłam w liceum.
Był o rok starszy i o klasę wyżej. Gdy mnie poprosił na zabawie szkolnej do tańca to mało się
nie wywaliłam z wrażenia, niemal nogi mi się splątały. Ale mogę cię pocieszyć - beznadziejnie całował. I  wiesz,  całowanie  to nie jest coś do wyuczenia się, to coś jak talent- albo się to ma,
albo nie. Czy już ci mówiłam, że cudownie całujesz?
W domu Janusz pokazał Oli projekt, który właśnie wykonał ostatniej nocy i w ciągu dnia
wykończył. Oczywiście projekt zyskał pełną aprobatę Oli - przecież wszystko co robił Janusz
było cudowne.


niedziela, 29 stycznia 2017

Siedlisko - XIII

Ten poniedziałek w pracy był dla Oli wyjątkowo męczący. Nie dlatego, że było dużo pracy, ale
cały czas snuły się jej po głowie przeróżne myśli. Około południa poszła do szefa i powiedziała,
że jeśli on nie ma nic przeciwko temu, to ona już od dziś pójdzie na urlop.
Cała  firma w miesiące wakacyjne pracowała na mocno zwolnionych obrotach, a poza tym Ola
miała jeszcze sporo dni zaległego urlopu. Kilka dni wcześniej szef dostał listę pracowników wraz
z wykazem ile kto ma jeszcze dni urlopu z poprzedniego roku. Ola przodowała na tej liście. Nigdy
nie brała więcej niż dwa tygodnie urlopu jednorazowo i z rozliczenia wypadło, że ma 25 dni urlopu
z poprzedniego roku. Poza tym Ola  należała do tych pracownic, które prawie wcale nie brały zwolnień  z racji opieki nad chorym dzieckiem, nie margały gdy trzeba było nagle zostać dłużej,
nie unikały szkoleń  i nie da się ukryć, że była  niemal ulubienicą szefa. Szef przyjrzał się Oli
i bez problemu podpisał jej kartę urlopową, zmieniając tylko datę  na następny dzień, bo
"przecież dziś już pani podpisała listę obecności, więc proszę wpisać do  książki wyjście służbowe
i zmykać do domu. Spotkamy się w takim razie we wrześniu, niech pani dobrze wypocznie, bo we wrześniu jak zawsze będzie  urwanie  głowy".
Ola bardzo lubiła swego szefa- był kulturalnym człowiekiem,umiał właściwie wykorzystać
potencjał swych pracowników, złe humory zawsze pozostawiał za drzwiami pracy, nie przenosił swych  frustracji na pracowników, co było rzadkością.
Ola  poinformowała swą koleżankę, że od jutra już jej nie będzie w pracy, spakowała się i wyszła
z biura.
Już na ulicy zatelefonowała do Janusza, że wzięła urlop. Umówili się, że Ola zadzwoni gdy już będzie gotowa do wyjścia i Janusz po nią przyjedzie, co nie nastąpi wcześniej niż za 3 lub 4
godziny.
Jadąc do domu Ola postanowiła,że nie będzie ukrywać przed matką, gdzie spędzi najbliższy
tydzień.
Tak też zrobiła. Rozmowa była niezbyt miła, Ola przypomniała mamie, że jest już osobą dorosłą
i jeśli nawet popełnia błąd, to ma do tego prawo, to jej życie i jej błąd. Rozbroiła matkę mówiąc,
że przecież mogła skłamać, powiedzieć, że jedzie w delegację służbową a jednak powiedziała prawdę.
No a co powiesz Maćkowi?- zatroskała się  matka.
Powiem, że  biorę sobie urlop od domu i spraw domowych i że przyjadę do Juraty razem
z Januszem i razem, w trójkę  spędzimy 2 tygodnie  sierpnia.
A nim wyjadę na urlop muszę tu jeszcze nieco spraw pozałatwiać, między innymi chcę odebrać
Jackowi prawo rodzicielskie.Są podstawy, bo on nigdy dziecka nie odwiedzał, listów do niego
też nie pisał. Mam nadzieję,że w razie czego będziecie  zeznawać w sądzie na moją korzyść.
A nim zaczniesz narzekać na mnie i Janusza, przypomnij sobie, że Jacka znałam trzy lata przed ślubem i z nim współżyłam. I co? Mimo tych 3 lat nie poznałam go  i skończyło się  moje małżeństwo.Jedno ci powiem - nawet przez  minut Jacek nie dbał o mnie tak jak Janusz.
Ola spakowała swoje rzeczy w walizkę-kabinówkę, zaczekała na powrót Maćka  z wyprawy
z dziadkiem na lody, zawiadomiła Janusza, żeby po nią przyjechał.
Potem pożegnała się z Maćkiem, zapewniając go, że na pewno przyjedzie do Juraty razem
z Januszem i  wyszła z domu, mówiąc,że przecież cały czas będzie z nią kontakt telefoniczny.
Po raz pierwszy Janusz jeszcze nie czekał. Korzystając, że jego jeszcze nie ma, poszła do
skrzynki na listy, która była dość daleko od wejścia, przez co rzadko ją Ola otwierała. W ich przegródce było pełno reklam, i jakieś  listy. Ola zgarnęła całą zawartość , wpakowała do
zewnętrznej kieszeni walizki,by potem, spokojnie przejrzeć zawartość skrzynki.
Nadjechał Janusz, z uśmiechem od ucha do ucha, walizkę cisnął do bagażnika, wycałował
Olę i uwiózł swój cud znad Wisły do prezesa spółdzielni. Prezes wił się  jak piskorz, gdy Ola
zaczęła dopytywać się o prawdziwy termin oddania dalszej części osiedla , w końcu przyznał,
że owszem, jest ryzyko, że te dalsze domki mogą być gotowe nie za rok, ale dużo pózniej.
Ola z Januszem wybrali więc inną nieco lokalizację, gdzie już  kładziono fundamenty.
Ola przystąpiła do Spółdzielni, dostała informację w jakiej wysokości jest pierwsza wpłata
i do kiedy ma być uiszczona, a Janusz wręczył prezesowi zaplanowany przez siebie rozkład
pomieszczeń w domu, dodając, że będą odwiedzać budowę co tydzień i sprawdzać czy
wszystko się zgadza. I pamiętaj stary, że mam jeszcze kilka odbitek tego planu, powiedział
podając prezesowi rękę na pożegnanie.
Potem ostentacyjnie objął ramieniem Olę i poprowadził  w stronę samochodu.
Prezes popatrzył na nich stojąc na schodach i mruknął - wiedziałem, że to nie jest kuzynka!
Nikt tak czule  kuzynki nie obejmuje, bo po co?
Godzina zrobiła się tymczasem obiadowa, więc pojechali "coś zjeść". Tym razem postanowili
pojechać do nowo otwartej naleśnikarni, zwłaszcza, że można było tam kupić również naleśniki
na wynos. Potem Ola namówiła Janusza by wpadli na chwilę do jakiegoś  "spożywczaka" bo
z pewnością trzeba zrobić  zakupy. Nie będą przecież "wyskakiwali" gdzieś na kolację  czy śniadanie,  poza tym to nawet obiad mogą zjeść w domu. Obiad w domu? nie chcę byś stała
przy garnkach. Zresztą  mam tylko patelnię i mały  garnek.
Gdy już  zamknęły się za nimi drzwi domu, Janusz wreszcie mógł się "porządnie przywitać ze
swym skarbem". A "skarb" wyzwoliwszy się z objęć przypomniał Januszowi, że projekt jeszcze
nie jest całkiem skończony, że teraz ona zrobi kawę techniką swej mamy, a potem Janusz ma
dalej  bawić się z projektem.
A co ty będziesz  wtedy robić? dopytywał się  Janusz. Ola zaśmiała się-  przede wszystkim
będę patrzeć na ciebie, co jakiś czas cię pocałuję w kark, pomasuję ramiona, a w przerwie
pomiędzy tymi czynnościami coś sobie poczytam. Może być?
Gdy pili kawę Janusz  zniknął na kilka minut i wrócił z Oli walizką i swoją aktówką.
Walizkę wyniósł od razu do sypialni, a potem coś wygrzebywał ze swej aktówki, wreszcie
przykucnął obok  Oli , prosząc by koniecznie zamknęła oczy.Potem delikatnie ujął jej lewą
rękę, i na serdeczny palec mozolnie nasunął pierścionek, jednocześnie oddychając z ulgą.
Nie czekając na pozwolenie Ola otworzyła oczy, które nie wiadomo dlaczego jakoś  się jej
zaszkliły.A Janusz powtarzał jak automat- bo cię kocham, kocham, kocham .
Pierścionek był zupełnie nie współczesny- obrączka była złota, nie miał oczka z jakiegoś
kamienia tylko dwa małe srebrne listki z jedną, srebrną kuleczką.
Och, on jest piękny i w moim rozmiarze.Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale trudno mówić
gdy ktoś nas całuje w usta. Ola, zostań moją żoną, proszę. Będę dbał o Ciebie i Maćka
z całych swoich sił. No proszę, bardzo Cię proszę.
Ola, bardzo zaskoczona i wzruszona wydukała wreszcie, że dobrze, że będzie jego żoną, ale
on przecież wie, że ona nie będzie mogła dać mu dziecka. I znów Janusz tłumaczył łagodnie,
ale stanowczo, że ważna jest dla niego jej osoba, a nie przekazanie genów, że zostanie ojcem
Maćka i ominie go zmienianie pieluch i czekanie aż dziecko będzie bardziej komunikatywne.
Poza tym na ojca jakiegoś niemowlaka to on już jest za stary.
A ten pierścionek to jest z XIX wieku i był zaręczynowym pierścionkiem jego mamy, jest
jeszcze do niego zawieszka, ale zawieszkę to mama chce dać Oli sama, na powitanie.
No i on chciał się poradzić tylko mamy jaki pierścionek kupić a mama się uparła, że takiej
pięknej dziewczynie to trzeba dać coś nietypowego a nie biżuterię sztampową.
Czekaj, czekaj, a skąd mama wie jak ja wyglądam- chyba nie pokazałeś  tego rysunku????
Nie, mam twoje i Maćka zdjęcie w aparcie komórki.Sięgnął po komórkę i pokazał Oli.
Obydwa zrobione były w ZOO.
A te dwa  srebrne listeczki symbolizują małżonków, kuleczka to nasz Maciek.
A teraz to ja już siadam do pracy.
Książki to masz na górze, może coś dla siebie wybierzesz. A może lepiej połóż się trochę
i odpocznij. Jak widzisz telewizora w tym domu brak.
Ola poszła do sypialni, gdzie natknęła się na swoją walizkę. Wypakowała z niej swoje rzeczy,
które umieściła w szafie, potem przypomniała sobie, że ma przejrzeć to, co znalazła
w skrzynce na listy. Po kolei odkładała na bok różne świstki reklamowe, potem znalazła
wyciąg z konta bankowego , zawiadomienie z ADM, że będą jakieś zmiany w opłatach za
mieszkanie rodziców i całkiem sporą kopertę adresowaną do niej. Nie było nadawcy a ze
znaczka wynikało, że to list z RPA.
Siedziała z listem w ręce i ociągała się z jego otwarciem. W końcu wyciągnęła z torebki
pilnik do paznokci i przy jego pomocy otworzyła kopertę.
List był od jej teścia. Informował ją, że teraz oni przejmują obowiązek alimentacyjny Jacka,
bo Jacek gdzieś przepadł i teraz trwają poszukiwania. Wyjechał do Australii na poszukiwanie
opali, bo to było marzenie jego życia. Kolega, z którym na tę wyprawę wyjechał zgłosił
sprawę na policji gdy Jacek przez tydzień nie wrócił do obozowiska, gdzie zostały wszystkie
 jego rzeczy. Ponieważ poszukiwania trwają już 3 miesiące, są bardzo złej myśli.
Jeśli okaże się, że Jacek nie żyje, oni nadal będą płacić należne alimenty, bo jak Ola wie, mają
na ten cel przeznaczony fundusz a Maciek był i jest ich wnukiem. Poszukiwania będą
jeszcze prowadzone do końca września i wtedy  oni poinformują  o ich wyniku Olę.
A w pazdzierniku do Polski przyjedzie z pewnością teść i będzie chciał się z Olą zobaczyć.
I jeśli do tego czasu Jacek się nie odnajdzie, to władze wystawią odpowiedni dokument, który
prawnie ureguluje sytuację rodzinną dziecka. Dalej była prośba o zdjęcie Oli i  dziecka.
Ola czytała ten list już dwa razy i czuła jak drętwieje z przerażenia. Gdy ostatni raz widziała
Jacka , co było niemal 6 lat temu, powiedziała: "życzę by ci się spełniły twe życiowe marzenia,
w których nie było i nie ma miejsca dla dziecka". A Jacek obrócił się na pięcie i wyszedł.
No ale mu nie życzyłam czegoś złego przecież, pomyślała.
Ostatnio dzieją się wokoło mnie jakieś same dziwne rzeczy-nagle obdarzyłam miłością prawie obcego człowieka, Maciek za nim szleje a gdy ja chcę odebrać Jackowi prawa rodzicielskie
przychodzi list od  teścia. Kurczę, niedługo w duchy i zaświaty uwierzę.

sobota, 28 stycznia 2017

Siedlisko- XII

Wizyta w domu Oli przebiegła w stylu wizyt dyplomatycznych, czyli w przyjaznej i pełnej zrozumienia atmosferze.
Janusz uprosił mamę  Oli o przepis na tę super kawę, chwalił jej wypieki, ale na szczęście o
przepis nie poprosił.
Małe trzęsienie  ziemi wywołał Maciek i to aż dwa razy. Pierwszy raz, gdy powiedział do
Janusza po imieniu i Janusz wyjaśnił swej ewentualnej teściowej, że nie widzi powodu, dla
którego Maciek miałby dodawać słowo "pan" i że to wcale nie jest brak szacunku.
Drugi raz, gdy na pytanie Maćka "mama, a gdzie ty byłaś w nocy", Ola odpowiedziała, że
nocowała u Janusza, bo było już bardzo, bardzo pózno.
W trakcie wizyty Janusz musiał koniecznie obejrzeć samochody  Maćka, a było ich sporo.
Oczywiście  Janusz o każdym modelu nieco z małym podyskutował. W pewnej chwili
w matce Oli obudziła się jakaś zastarzała żyłka pedagogiczna, bo stwierdziła, że Maciek
nie powinien przeszkadzać w rozmowie dorosłych, ale tym razem Ola stwierdziła, że mały
wcale nie przeszkadza a Janusz przyszedł przecież do nich wszystkich. Na szczęście Janusz
tego nie słyszał, bo był z Maćkiem w innym pokoju.
Potem rozmowa  zeszła na temat Siedliska i ewentualnych rozwiązań tego problemu.
Fakt, że prawnym właścicielem była Ola, tak jakby nie całkiem docierał do świadomości
jej rodziców. Teoretycznie zgadzali się z tym, że ładowanie pieniędzy w ruinę zwaną
Siedliskiem jest niezbyt fortunnym pomysłem, a z drugiej strony marzyło im się, że będzie
z tego letnisko, z którego, po remoncie będą mogli korzystać. No ale gdyby im na tym
letnisku zależało, to mogli wcześniej się  nim zainteresować i nie dopuścić by dom tak bardzo
popadł w ruinę.
Na temat Siedliska Janusz  przezornie nie  zabierał głosu. Gdy wymienił sumę, którą trzeba by wyłożyć na remont, to miny starszych państwa bardzo  się wydłużyły.
Dalej dyskusję poprowadziła Ola, mówiąc, że nie ma o czym rozprawiać, bo ona sprzeda tę
ziemię  i to najprawdopodobniej w dwóch etapach. Bo to są dwie działki razem grodzone a  na
każdej z nich można swobodnie postawić dom. I szybciej znajdzie się dwóch nabywców niż
bardzo bogatego, jednego nabywcę. A ona już zdecydowała się na zakupienie domu na
działce w granicach miasta. A dom będzie na tyle duży, że są w nim pokoje gościnne i w lecie
rodzice będą mogli tam mieszkać i korzystać z uroków mieszkania blisko lasu.
Maciek, teoretycznie bardzo zajęty swoimi samochodami pilnie przysłuchiwał się rozmowie.
W końcu nie wytrzymał i zapytał:  a czy ja będę miał wtedy swój własny pokój?
Ola z Januszem niemal chórem odpowiedzieli, że oczywiście i to całkiem duży pokój. A ogród
będzie? No jasne, wszystkie domy, które tam będą mają ogrody.I wiesz,tam będzie  z pewnością
mieszkało dużo osób z dziećmi, więc będziesz miał kolegów.
Maciek zamyślił się. Za chwilę podszedł do Janusza- a wiesz,? ja widziałem taki program i tam
 ludzie budowali domki na drzewach.Podoba mi się taki domek.
Janusz uśmiechnął się- żeby zbudować dom na drzewie to musi być do tego odpowiednie drzewo,
a w tych ogródkach takich drzew nie ma i nie będzie.To muszą być duże, mocne drzewa. Ale jeżeli będziesz chciał wybuduję dla ciebie mały domek w ogrodzie. A kiedy będzie ten nowy dom? Prawdopodobnie już za rok, odpowiedział Janusz.
Ojej, to jeszcze strasznie  długo, smutnym głosem zauważył Maciuś. No długo, przytaknął mu
Janusz, który  najchętniej zamieszkałby natychmiast z Olą i Maćkiem, nawet na drzewie.
Janusz zaczął się żegnać  a Ola przypomniała sobie, że przecież  zostawiła w samochodzie  Janusza podkładkę samochodową Maćka , więc wyszła razem z nim.
Pół godziny przesiedzieli w samochodzie, dopinając plan działania na najbliższe dni. Janusz obiecał, że najdalej  pojutrze zawiezie pracowników na  Siedlisko, żeby podciągnęli wodę na  część z sadem i koniecznie przegrodzili działkę na dwie równe części i zrobili osobny wjazd do sadu.
Poza tym ogłosi kolegom i znajomym, że jest działka do kupienia i na pewno ktoś chętny się znajdzie. Skontaktuje się z prawnikiem i uczuli go, że pośpiech jest mile  widziany w tej sprawie.
I ma propozycję, żeby przygotować część działki z sadem na ten kanadyjski domek . Przez rok będzie to domek do demonstrowania publice w weekendy a potem się go od firmy odkupi za małe
pieniądze i będzie można mieć tam letni domek i niech tam sobie dziadkowie mieszkają od wiosny
do zimy. No i w tym tygodniu trzeba  podpisać umowę na  budowę tego nowego domu i może nie
byłoby głupie wybrać nieco bliższą lokalizację na osiedlu, bo może to i miło pod lasem, ale tamte domki mogą wylecieć z planu i będą wybudowane ze sporym poślizgiem, to raz, a dwa, że do
ewentualnych udogodnień jak autobus , sklep itp. z innego miejsca niż pod lasem,będzie bliżej.
Potem to już tylko były "jęki i  płacze", że muszą jeszcze na razie być osobno. Ola pocieszyła Janusza, że przecież niedługo  będzie sierpień.
Ola, błagam  cię, pomieszkaj ze mną  u mnie do sierpnia. Nie będę  cię zamęczał, chcę tylko być
blisko ciebie. Będę cię odwoził do pracy i przyjeżdżał po ciebie. Mam kilka pilnych projektów,
a zdychając z tęsknoty za tobą zawalę terminy. Muszę je zrobić, inaczej nici z  urlopu. Ola
obiecała, że pomyśli o tym i wielce  smutni rozstali się.
Ola  stojąc przed lustrem w łazience zastanawiała się czy  ma po kolei w głowie.
Trzy dni  znajomości i ląduje w łóżka  faceta, którego ledwie zna. Mało tego, już samo
wspomnienie  jego dotyku, pocałunków i pieszczot przyprawia ją o zawrót głowy i motyle w brzuchu. Jednocześnie czuje do niego niebywałe zaufanie i wszystko staje się niemal dziecinnie proste.
A do tego Maciek- Maciek, który wprawdzie był rezolutnym dzieckiem, ale nigdy nie darzył
obcych ufnością, lepi się do Janusza . A Janusz w ciągu minuty znalazł z nim wspólny język.
Dziwne to wszystko. Równie dziwne jak to, że Janusz doskonale ją wyczuwał, co najczęściej przychodzi po jakimś czasie bycia razem. Po raz pierwszy w życiu czuła takie pełne zespolenie, jakby tworzyli jeden organizm. Jak on to powiedział? że czuje mnie każdym milimetrem swego ciała.I tak chyba jest.
Mogę chyba  wyciec z domu na 4 dni. Jutro nałgam, że jadę na 4 dni w delegację służbową.
A potem to oni wyjeżdżają, więc pomieszkam u Janusza. Muszę złożyć  wniosek w sądzie o
pozbawienie Jacka praw ojcowskich, nawet jeśli miałabym nie dostawać alimentów. Przecież
ktoś, kto tylko płaci alimenty i nigdy dziecka nie odwiedza, nie utrzymuje żadnego, nawet
listowego kontaktu chyba nie powinien mieć praw ojcowskich. Świadków mam, bo od początku mieszkam u swoich rodziców.
Z kłębiącymi się myślami ułożyła się w łóżku. Ale sen nie nadchodził.Napisała sms do Janusza,
że wykombinuje coś od wtorku i że brak jej jego obecności.Odzew był natychmiastowy-kocham 
cię, tęsknię. Biorę się za projekt, bo nie mogę spać.
Rano gdy wyszła z bramy budynku stanęła jak wryta- czekał na nią w samochodzie Janusz.
Wyglądał dość marnie, bo wcale nie spał tej nocy. Musiał skończyć projekt. Ola natychmiast
podjęła decyzję, że w tę "delegację" wyjedzie jeszcze dziś, wieczorem.


Siedlisko -XI

Noc upłynęła na rozmowach, delikatnych pieszczotach, snuciu wspólnych planów.Ola
zasypiała i budziła się  opleciona ramionami Janusza.Byli sobą zachwyceni i ciągle
zadziwieni, że mają tyle wspólnych upodobań.
Ciemność pokoju rozświetlało delikatne, seledynowe światło małej,nocnej lampki
w kształcie muszli ślimaka. Bardzo się Oli podobała.
Och, zapłaciłem za nią majątek, to Tiffanny.  Ogromnie mi się podobała, kupiłem ją
z myślą  o prezencie dla mamy, ale tak mi się spodobała, że zostawiłem sobie. Mamie
kupiłem perfumy i też była zadowolona. Wiesz kochanie, nigdy nie  używam tej lampki
i teraz jest właściwie jej premiera .Na premierę u mnie czekała wiele lat. A ty jesteś
pierwszą  kobietą, która jest w moim domu, w mojej sypialni i pierwszą, którą oświetla
ta lampka.
A twoja była? - cichutko zapytała Ola.
Nawet nie widziała tego domu, rozszedłem się nim tu zamieszkałem.
Potem długo dochodziłem do siebie a potem to jakoś nie miałem czasu ani ochoty na
nowy związek. Nie będę kłamał, bywały jakieś "przelotne panie", ale nigdy tutaj.
I było to już tak dawno, że dziś rano, jadąc do  ciebie, musiałem wstąpić do apteki by
cię nie skrzywdzić.
No ładnie, byłeś pewny, że tu wyląduję?. Nie nie byłem, ale miałem taką cichutką,
malutką nadzieję. Bo my jesteśmy dla siebie stworzeni, wiesz?
Czuję cię każdym milimetrem mego ciała. No nie mam pojęcia jak ja w poniedziałek
będę pracował! Zejdę z tęsknoty za tobą.
No to pomyśl sobie, że w drugiej połowie  sierpnia będę z Maćkiem nad morzem.
Od  pierwszego do piętnastego będzie z dziadkami, a potem ja przyjadę a oni wrócą.
Od dwóch lat wynajmujemy  tam mały domek, czyli dwa pokoje z kuchnią i węzłem
sanitarnym mówiąc językiem budowlańców.Gdy Maciek jest z dziadkami to mama
tam  gotuje obiady, bo smarkul  jest grymaśny, ale gdy ja jestem to obiady jemy
"gdzie popadnie" i też jest dobrze.
O, moja kochana, to jadę z tobą, dobrze? Wyobrażam sobie miny kumpli.Urlopu mam
niemal więcej niż włosów na głowie!
A nie interesuje cię gdzie to jest? Wybrzeże mamy długie, wiesz?
Obojętne, najważniejsze, że będziesz ty. No dobrze, to gdzie będziemy nad tym
Bałtykiem?  W Juracie. Tam przynajmniej jest gdzie pospacerować.
Janusz, a jutro, a właściwie dziś, biorąc pod uwagę godzinę, to wpadniemy do
moich rodziców po południu, na kawę, dobrze?
Co tylko zechcesz  Olusiu. Czy mam ich poprosić o twoją rękę?
Janusz, bądż poważny.Chyba jak na razie nie jest nam ślub potrzebny. Jest jeszcze
jedna sprawa, którą muszę rozwiązać przedtem. Ale o tym pomówimy innym
razem. Lepiej mnie pocałuj i może trochę pośpimy? Ale  całowanie działało zbyt
ożywczo i zasnęli dopiero nad ranem.
Olę obudziły pocałunki i cichy głos Janusza- kąpiel gotowa, kawa czeka, i zrobię
na śniadanie co zechcesz.
Hydromasaż po niemal nieprzespanej nocy był genialnym rozwiązaniem. Janusz
zrobił na śniadanie omlet , pomógł  Oli wysuszyć włosy i je rozczesać, sam
pościelił łózko i pomył naczynia po śniadaniu.
A potem poprosił, by poszła do salonu ( nazwa  living room nie przechodziła mu
jakoś przez gardło), bo coś na nią czeka na  biurku.
Na samym wierzchu leżała kartka z bloku kreślarskiego a na niej była sportretowana
Ola.
Ola leżąca  na boku, z lekko odkrytą jedną piersią, włosami częściowo zakrywającymi
twarz, jedną ręką schowaną pod kocykiem i drugą lekko zaciśniętą w pięść.
Ojej, ależ jestem tu rozczochrana! Janusz, jesteś niemożliwie zdolnym człowiekiem.
To niemal fotografia! Jesteś niesamowity- wstałeś wcześniej i zamiast mnie obudzić
to mnie rysowałeś!
Janusz uśmiechnął się- nie miałem serca  cię budzić, choć nie ukrywam, miałem
ochotę na małe pieszczoty. A teraz nie masz?- spytała.  Miał nadal.
Po tak póznym śniadaniu nie mieli ochoty na obiad, wiec zostali w domu aż do
chwili gdy już musieli pojechać do domu Oli, bo  dochodziła  godz. 17,00.
W drodze Janusz żartował, że już dziś  zapyta się  Maćka, czy może się ożenić
z jego mamą. Ale on naprawdę był zdania, że gdy zdecydują się na wspólne życie
to  właśnie on o tym porozmawia z Maćkiem bo na pewno dla dziecka małżeństwo
jego matki może być przeżyciem traumatycznym.


Siedlisko- X

Gdy Ola wróciła do domu, Maciek już dawno spał. Dochodziła już północ ojciec
pochrapywał przy włączonym  telewizorze a matka czekała na Olę, udając, że wcale
na nią nie czeka.
Mamuś, przecież mówiłam, że wrócę bardzo pózno, czemu się nie położyłaś?
Mama wzruszyła ramionami - i tak bym przecież nie zasnęła, bo się denerwuję gdy
kogoś z rodziny w domu nie ma do północy.
Ola uśmiechnęła się- ale ja już jestem bardzo duża dziewczynka, pełnoletnia i nieraz
mi się będzie zdarzać, że będę wracać b.pózno, a może  wcale nie wrócę na noc, ale
zawsze Cię o tym na czas powiadomię.
A jutro jestem umówiona na wyprawę do ZOO i oczywiście biorę Maćka. Na twarzy
matki malowało się zdumienie. Naprawdę, a on co, też ma dziecko?
Nie mamuś, nie ma, ma mnie i Maćka. Przy okazji ci to wszystko opowiem, teraz muszę
się jednak położyć, bo to ZOO jednak spore jest i czeka mnie  dużo chodzenia.
Wychodzimy z domu o 10,00, ale  nie wiem kiedy wrócimy. Obiad zjemy na mieście.
Cmoknęła mamę w policzek i poszła do łazienki, zostawiając matkę w stanie wielkiego
zdumienia.
W łazience ścignął ją sms od Janusza-"tęsknię,całuję, śpij dobrze". Ola zamiast pisać
zadzwoniła.Wymienili stopnie swej tęsknoty, pocmokali powietrze i się rozłączyli.
Ola  zasypiając rozmyślała z czułością o Januszu ,a Janusz marzył o tym, by móc ją tulić.

Rano Maciek na wiadomość o tym, że pojedzie z mamą do ZOO wykonał dziki taniec,
coś pomiędzy tańcem św. Wita a boogi woogi. Ola powiedziała mu, że do ZOO zaprosił
ich jej znajomy, pan Janusz, więc niech się  Maciek postara być grzeczny i nie marudzić.
I ma chodzić po słońcu w czapeczce. I nie dłubać przypadkiem w nosie ani nie sprawdzać
czy  mu nie rośnie jaki nowy ząb w dziobie.
Mama, a  będę mógł pojechać na kucyku? Jasne, o ile nie będzie zbyt dużej kolejki do
przejażdżki. I pamiętaj- nie wolno się ode mnie oddalać, nie będę cię potem szukać sama,
tyko zawiadomię policję, żeby cię szukała- Ola wytoczyła broń dalekiego zasięgu.
Za 5 dziesiąta Ola wraz z synkiem  i podkładką samochodową zjechała na dół. Maciek
 był nieco niepewny, bo przecież żadnego pana Janusza  nie znał.
A Janusz już czekał na nich. Odetchnął, gdy zobaczył, że Ola ma podkładkę  na siedzenie
samochodowe dla Maćka, wysiadł z samochodu, wpierw się przywitał czule z Olą, potem
Ola przedstawiła mu Maćka, a Janusz wymienił z małym niemal męski uścisk ręki,
zamocował podkładkę, usadowił  na niej Maćka i przypiął pasem.
Gdy ruszyli i ujechali nieduży kawałek, Janusz  zapytał się  Maćka czy mu wygodnie, bo
jeśli nie, to może coś się da poprawić. Ale Maćkowi było wygodnie a poza tym był bardzo
zajęty oglądaniem samochodu.
Jeszcze nigdy nie jechałem taki samochodem- oświadczył. A podoba ci się? -zapytał Janusz.
Tak, bardzo fajny. Po chwili padło następne pytanie- a jak ja mam do pana mówić??
Nim Ola zdążyła odpowiedzieć odezwał się Janusz- przecież mam na imię Janusz, będziemy
 mówić sobie po imieniu. Ty jesteś Maciek a ja Janusz.  Maciusia wyraznie zatkało i długo
się nie odzywał. Jak dotąd nikt z dorosłych nie pozwolił mu mówić do siebie po imieniu.
Na parkingu koło ZOO z trudem znalezli miejsce. Maciek oglądał uważnie samochód, potem
powiadomił Olę, że : "wiesz mamusiu, to jest terenówka, taka z napędem na  cztery koła".
Janusz uśmiechnął się szeroko- no proszę, to ty się Maćku znasz na samochodach! Masz rację,
to jest terenówka. A Ola pomyślała- oooo, uwodzą się  chłopaki  wzajemnie.
Maciek bez problemu dał się wziąć za rękę przy przechodzeniu z parkingu do kas i potem do
wejścia. Postanowili, że wpierw obejrzą to wszystko co jest na prawo od głównego deptaka a
wracając obejrzą to co jest po przeciwnej stronie.
To śmieszne- powiedział nagle  Maciek- teraz idziemy i będziemy oglądać wszystko to co
jest po prawej stronie a wracając też  będziemy oglądać to co jest po prawej stronie.  To tak
jakby lewej strony nie było- Maciek nadal wałkował temat.
W międzyczasie dotarli do  klatek i wybiegu  małp. Tu jak zawsze był tłum ludzi i  Janusz wziął
Maćka za rękę i delikatnie przepchnął się z nim do przodu. Objaśniał małemu jak która małpa
się nazywa ukradkiem czerpiąc wiedzę z tabliczek.
Wiesz Janusz, ja to bym bardzo chciał mieć małpkę w domu. A ty?  Ja nie- Janusz pokręcił
przecząco głową. Bo takiej jednej małpce byłoby w domu bardzo smutno. Popatrz ile tu małpek
jest w jednej klatce i na wybiegu.
Małpki muszą mieć dużo miejsca do biegania i wspinania się, poza tym to żeby się dobrze
czuły to muszą żyć w stadzie.Stado to ich rodzina, cała masa sióstr i braci, kuzynów , ciotek,
wujków.Młode uczą się wszystkiego od starszych małpek. Taka samotna małpka zachorowałaby
z tęsknoty za stadem. Po półgodzinnej kontemplacji małpich figli poszli dalej.
W drodze do następnego wybiegu Maciek szedł pomiędzy Olą i Januszem, trzymając Janusza za
rękę.
Teraz wałkował temat psa w domu. Janusz, a psa chciałbyś mieć?
Chciałbym, ale psa będę mieć dopiero na emeryturze. Pies nie może siedzieć sam w domu cały dzień.  Psa trzeba kilka razy dziennie wyprowadzać na spacer. Pomyśl Maciek- byłoby ci dobrze gdyby ktoś cię zostawił  na  calutki dzień samego w domu?
A dziadek jest  na emeryturze a nie  ma psa. Dlaczego mamo?
Bo dziadek mieszka w  bloku, na wysokim piętrze a  mieszkanie duże nie jest. I bez psa nie ma za dużo w nim miejsca.
Mamo, mamo, zobacz, słoń dmucha piaskiem i wszyscy się odsuwają. Nie podchodzmy tam, to
może być niebezpieczne- Maciek stanął w miejscu , rozłożył ręce zastawiając drogę Januszowi i matce.
Masz rację Maćku, nie będziemy tam podchodzić. Janusz wziął chłopca za rękę . Pójdziemy do tygrysów, dobrze?
Tygrysy byczyły  się w krzakach i nie bardzo chciały się zaprezentować .
Maciek, a pić to ci się przypadkiem nie chce? - zapytał Janusz. Bo popatrz, tam jest taka letnia kawiarenka, możemy tam podejść i zobaczymy co tam jest do picia. Oleńko, zajmij stolik, a my
z Maćkiem zobaczymy co tam jest do picia.
Maciek odwrócił się do matki - nie wezmę coli mamo, ale sok niegazowany.
Po kwadransie Janusz postawił na stoliku dwie kawy  a Maciek butelkę soku pomarańczowego
i plastikową szklankę.  Wzmocniwszy się kawą Ola zaproponowała, by teraz pójść do wielbłądów, czyli już zawrócić. Było gorąco i większość zwierząt na swych wybiegach chowała się pod
drzewami.
Maciek niemal cały czas szedł z Januszem trzymając go za rękę  a za nimi, przyglądając się im ze wzruszeniem szła Ola. Co jakiś czas wszyscy przystawali przy kolejnych wybiegach, a Janusz zawsze coś Maćkowi wyjaśniał. Przy fokach Maciek zatkał nos- oj, jak one paskudnie
śmierdzą! Jakoś tak jak w sklepie rybnym gdy babcia śledzie kupuje.
Na koniec zajrzeli jeszcze  do budynku akwarium i Janusz orzekł, że trzeba będzie kiedyś
pojechać z Maćkiem do Gdyni by zobaczył tamto oceanarium i koniecznie  fokarium na Helu.
A to ty miewasz czasem urlop?- zdziwiła się Ola.
Od tego  lata  będę miał, roześmiał się Janusz.
Na obiad pojechali do podmiejskiego pensjonatu, a Maciek zapomniał zupełnie, że przecież
nie lubi marchewki i wszystko grzecznie zmiótł z talerza.
Potem  odwiezli Maćka do domu. Ola zaprowadziła małego do domu. Mamie szepnęła na ucho,
że jeśli dziś wróci to bardzo pózno, albo dopiero w niedzielę po południu  i wtedy przyjdzie z  Januszem.
W pół godziny pózniej Ola  wraz z Januszem siedziała w wannie z  hydromasażem a Janusz
na zmianę zachwycał się  nią i...Maćkiem.


piątek, 27 stycznia 2017

Siedlisko - IX

Janusz był zachwycony sposobem, w jaki Ola sprawdzała jego projekt swego
przyszłego domu. Siedział z podkulonymi nogami na kanapie i patrzył w niemym
zachwycie jak  Ola wędruje z planem domu po salonie. Oczy miała półprzymknięte
i coś mamrotała. Dobrze, że pokój nie cierpiał na nadmiar mebli, więc Ola mogła
swobodnie po nim się poruszać. W końcu wylądowała obok niego na kanapie.
Janusz, odrobiłeś lekcje na szóstkę!
Właściwie to nic nie trzeba poprawiać wszystko mi pasuje. I, tylko się nie  śmiej-
pomysł drzwi wejściowych do tego mikrego przedpokoju jest cudny. I podoba mi się,
że okno w łazience jest dość wysoko i otwierane od  dołu i nie jest pod nim
przewidziana wanna. Pamiętam,  jak jedna z moich koleżanek miała okno nad wanną
i w końcu kazała je zamurować, bo żeby je otworzyć lub zamknąć musiała wejść
do wanny, co było mało zabawne.
Janusz wewnętrznie pławił się w szczęściu. Po raz pierwszy tak bardzo zależało mu by
jego projekt podobał się przyszłemu użytkownikowi.
Po chwili wyciągnął ze stosu papierów leżących na stole ujednolicony projekt wnętrz
tych domków, prosząc, by Ola i ten zobaczyła. Ale Ola stwierdziła, że jej odpowiada ten,
który on zrobił dla niej i inne jej  już nie interesują.
Oluniu, jeżeli pozwolisz, to ja teraz  wrobię swego kolegę  w weekendowe obowiązki.
Rozmowa Janusza z kolegą rozśmieszyła Olę. Janusz, nic nie  wyjaśniając, poinformował
kolegę, że jutro się nie pokaże na budowie, nawet na 5 minut. I w niedzielę też nie.
"Jak to dlaczego? Bo nie mogę. Jakbym mógł to bym nie dzwonił tylko przyjechał. I nie
dzwoń, bo mnie w domu nie będzie i nie będę miał pod ręką żadnych planów.Wszystko
masz w moim biurku. No to cześć, do poniedziałku."
Janusz odkładając komórkę wykonał jakiś karkołomny piruet i porwał Olę w ramiona.
Patrzyli sobie w oczy i zupełnie  nie wiadomo kiedy ich usta znalazły się tak blisko, że
w końcu musiały się spotkać. I bardzo długo nie chciały się rozłączyć.
Oboje byli nieco speszeni, jakby to był pierwszy pocałunek w życiu każdego z nich.
Ola pierwsza przerwała milczenie.Pięknie całujesz, wiesz. A ja już zapomniałam,  jak to
jest całować się z mężczyzną.
Nie wiem czy pięknie całuję, ale wiem, że już drugi dzień marzę by móc cię całować.
Janusz okrywał jej rękę pocałunkami wędrując ustami od nadgarstka w górę.
A Ola czuła, że od tych pocałunków kręci się jej w głowie a zdrowy rozsądek mówi:
"cześć, kiedyś wrócę".
Idyllę przerwał natarczywy dzwięk  dzwonka telefonu. Muszę odebrać, to ten osobisty,
jęknął Janusz.
"Tak, to ja, mamo...... No i co, już wiedzą co się stało? ......Atak serca? ......I zostanie w
szpitalu?.......To wracaj do domu....Tak.....Jutro do Ciebie zadzwonię i może wpadnę....
Nie , nie jestem chory, nie mam  chrypki, wydaje ci się...... Tak, tak całuję".
Janusz odłożył telefon- siostra mamy jest w szpitalu, więc mama uznała, że powinienem
o tym wiedzieć.
Ten numer znają tylko trzy osoby- ty, kolega, którego wrobiłem w weekend i mama.
Z tym, że dla twojego numeru muszę jeszcze ustawić inny dzwonek. I niczym zakochany
kundel będę wciąż oczekiwał jego dzwięku.
Ola wyciągnęła swoją komórkę  i przy numerze Janusza ustawiła fragment muzyki
Mozarta. Był to jej ulubiony marsz turecki. A Janusz, przy jej numerze, fragment utworu
Mike  Oldfielda, chyba z  albumu Platinum.
Janusz, zatelefonuję tylko do domu i powiem, że pózno wrócę, bo ojciec razem z Maćkiem
będą zamęczali mamę pytaniem kiedy wrócę. A tak to zaraz po telefonie mama im powie,
że wrócę bardzo pózno. Tata zalegnie przed telewizorem, a  Maciek bez protestu da się
wyekspediować do  łóżka. Widzisz, tak to jest jak się ktoś zadaje z matką dzieciatą.
Gdy Ola zakończyła  "aż" dwuminutową rozmowę, Janusz spytał - a może jutro, przed
południem wzięlibyśmy Maćka do ZOO?  Lubi zwierzęta? Bylibyśmy razem a przy okazji
dziecko miałoby rozrywkę. To już duży chłopiec, wytrzyma wycieczkę do ZOO.
No zgódz się, proszę, bardzo proszę!
Zaskoczona tą propozycją Ola długą chwilę milczała w końcu powiedziała - zaskoczyłeś
mnie tą propozycją. Oczywiście, ale nie każ mi na dodatek wziąć z sobą  mamę i tatę.
No to super- Janusz był autentycznie uradowany. Stwierdził, że ostatni raz był w ZOO
podczas jednej z podróży zagranicznych,  to było bardzo nowoczesne  ZOO, po którym
zwiedzający byli wożeni specjalnymi  samochodami, ale zwierzęta nie zawsze były dobrze
widoczne. Największe wrażenie zrobiło na  nim akwarium, w którym główny korytarz był
 wewnątrz zbiorników i nad głowami zwiedzających przepływały różne dziwne ryby.
Janusz, ale uprzedzam cię ,że mojemu dziecku, jak się z Tobą "oswoi" to  się buzia nie
będzie zamykała. Zamęczy  cię swoją paplaniną i pytaniami.On niedługo skończy osiem lat
i wydaje mu się, że jest już bardzo dorosły.
Chwilami mam kłopot, żeby się nie śmiać w głos, zwłaszcza gdy opowiada o czymś co
miało miejsce zaledwie kilka miesięcy wcześniej, a on mówi "mama, a  pamiętasz, gdy
byłem jeszcze malutki i wpadłem do kałuży"? Ostatnio zapytał się mnie, czy farbuję włosy.
Mówię, że nie a mały nawija: "bo siostra Pawła (szesnastoletnia siostra tegoż Pawła)
ufarbowała włosy na pomarańczowo i w domu Pawła była afera i fajnie, bo jego starzy
nie zauważyli nawet, że Paweł dostał dwóję z matematyki, tak byli zajęci wydzieraniem
się na  jego siostrę". Myślałam, że padnę ze śmiechu, ale musiałam zachować powagę co
wcale nie było łatwe.
Chcesz mnie przestraszyć Maćkiem? Nie uda  ci się. Dziecko musi zadawać czasem dziwne
pytania, tak poznaje świat.I dziecko zadaje pytania na każdy temat, nie kieruje się tak jak
my, dorośli, czy coś wypada czy też nie. A my dorastamy i przestajemy się dopytywać nie
dlatego, że wszystko już wiemy, ale dlatego,że albo nie wypada albo wydaje się nam, że
druga strona i tak nie powie nam prawdy.
A z czasem przestajemy rozmawiać i nie wiadomo czemu łudzimy się, że druga strona
dobrze wie czego my oczekujemy.
Dziecko powinno  pytać i otrzymywać na swe pytania odpowiedzi, nawet gdy czasem te
pytania  nas peszą.
A propos pytań- idziemy gdzieś na kolację, czy zrobimy w domu? Lodówka nie jest
całkiem pusta. Chodz, zobaczymy co jest i zdecydujemy.
Lodówka  Janusza rzeczywiście nie była pusta, a zwłaszcza  szuflady zamrażarki były
bardzo pełne. Ola przejrzawszy zawartość  lodówki zaproponowała, że zrobi paszteciki
z ciasta francuskiego nadziewane pieczarkami i fetą. Do tego, jeśli Janusz zetrze na tarce
kawałek selera i jabłko to będzie surówka z selera i jabłka.
Nim ciasto osiągnęło temperaturę pokojową nadzienie do pasztecików było gotowe a
surówka "przegryzała się".
Janusz, a kto ci zaopatruje lodówkę?
Najczęściej  mama, bo zawsze kupuje tyle wszystkiego  jak na pułk wojska i gdy jestem
u niej  to mi zawsze wciska różności w garść.
A w następnym tygodniu jadąc do niej odwożę niemal wszystko, bo kucharz ze  mnie
żaden.Umiem tylko ugotować makaron i posypać go fetą, umiem usmażyć pieczarki, zrobić
omlet, jajecznicę. I to chyba wszystko. Mam podejrzenie, że niektóre mrożonki to leżą u mnie
od roku, będę chyba musiał kiedyś zrobić remanent. Zresztą ja nie mam kiedy coś pichcić,
obiady jem notorycznie gdzieś w drodze.
Nawet nie wiedziałem, że mam jakieś ciasto  francuskie w lodówce. Po kolacji postanowili pospacerować po uliczkach osiedla i popatrzeć ludziom w okna.
Szli przytuleni, Janusz co chwilę całował jej włosy i szyję, czasem  ręka wślizgiwała mu się
delikatnie pod krótki rękawek jej bluzki i muskała krągłość ramienia.
Ola postanowiła, że właśnie teraz powie Januszowi jeszcze  jedną rzecz, o której nie mówiła
wcześniej. Przytuliła się mocniej do niego i powiedziała - to wszystko co się z nami dzieje
jest piękne, ale musisz wiedzieć jeszcze jedną rzecz o mnie- nie będę miała nigdy więcej
dzieci, co niestety nie oznacza, że nie będę wolna od zajścia w ciążę. Ale każda ciąża będzie
zagrażała życiu dziecka i mojemu też. Oczywiście nie ma problemu z antykoncepcją, ale
 mówię ci o tym, żebyś czasem nie snuł jakichś dalekosiężnych planów związanych z moją
osobą.
Mniej bolesne dla nas będzie rozstanie teraz niż kiedyś, gdy będziesz oczekiwał dziecka,
a ja ci go nie będę mogła dać.
Ola, posłuchaj - mnie nie zależy na przekazaniu swoich genów.Nie należę do tych co to
muszą spłodzić syna, wybudować dom, posadzić drzewo.  Niejeden dom już wybudowałem,
drzew nie lubię  sadzić a i już młodziakiem nie jestem.
Zależy mi na tym, by mieć obok  kobietę którą będę kochał i szanował i nie będę musiał przed
nią udawać, jaki chojrak ze mnie i która zgodzi się być ze mną pomimo moich wad i wielu
niedoskonałości. Nie mam zadatków na macho i nie mam świra na punkcie seksu- to już nie
te lata. A twoje dziecko,  jeśli będziemy razem, będzie również moim dzieckiem - ojcem
nie zawsze jest dawca nasienia, ale ten kto dał dziecku miłość  i poświęcił swą uwagę i czas.
 Nie byłem nigdy "mnichem", ale wierz mi, to co od tych trzech dni przeżywam to nie
szczeniackie pożądanie, po prostu pragnę byś zawsze była ze mną, na takich warunkach
które sama określisz.
Ola łkała bezgłośnie tuląc się do Janusza.Gdy dotarli do domu, Janusz wciągnął ją do łazienki, mokrym ręcznikiem umył zapłakaną twarz. A potem w milczeniu tulił, głaskał, całował.
W końcu, gdy Ola się już  uspokoiła zaczęli planować następny dzień.


Siedlisko - VIII

To, czego dowiedział się Janusz nie wiedzieli nawet jej rodzice.
Im powiedziała tylko, że decyzja, którą podjęła jest jedyna, jaką mogła podjąć i lepiej
by dziecko nigdy tego człowieka nie spotkało. A jej matka, która wiedziała, że jej córka
jest  bardzo mądrą, zrównoważoną psychicznie  dziewczyną, nie kwestionowała tej
decyzji.
Janusz, gdy usłyszał, że jej były dopuścił się gwałtu, wiedząc, że ona jest w ciąży
i że był brutalny, aż się wzdrygnął i odruchowo mocniej przytulił dziewczynę do siebie.
Oluniu, dziękuję, że mi to wszystko opowiedziałaś. Masz za sobą znacznie  gorsze
doświadczenia  niż ja. Zawsze uważałem i nadal uważam, że zadaniem mężczyzny jest
dbanie o kobietę, zwłaszcza o tę, której wyznało się uczucie i która to akceptowała.
A już zupełnie nie wyobrażam sobie jak można nie zaakceptować własnego dziecka,
które się powołało na świat, niezależnie od tego czy było planowane czy też nie.
Wiem, że jestem nieco anachroniczny w poglądach i nudny facet, no ale właśnie taki
jestem. A do tego często naiwny i dlatego się ożeniłem z niewłaściwą osobą.
Lecz moje problemy, przy tym co ty przeżyłaś, to kaszka manna z malinami.
Spędzenie całego miesiąca pod palmami,  w oparach kolorowych drinków i dość
wyuzdanego seksu pozbawiło mnie zupełnie zdrowego rozsądku. I to kompletnie.
Nie zastanawiałem się nawet jaka ona jest poza plażą, zabawą, łóżkiem. Wiem, dobrze
to wszystko o mnie nie świadczy, na szczęście dość szybko oprzytomniałem a do tego
jej nie taki mąż był potrzebny. Jedyny warunek jaki spełniałem to finanse, ale też
nie  do końca, bo akurat musiałem zapłacić za ten dom.
Ola, jestem fujarą, przecież miałem zrobić dla nas kawę, a stanąłem w drzwiach by na
ciebie popatrzeć, bo jesteś piękną kobietą i popatrz, niemal do łez cię doprowadziłem.
Ola wstała, wzięła go za rękę i pociągnęła do kuchni mówiąc- razem tę kawę zrobimy.
A potem pojedziemy na obiad, potem do tego prawnika, a potem na chwilę tu wrócimy
 i objaśnisz mi wszystko to co zaprojektowałeś.
A jeśli znajdziesz jutro lub pojutrze z godzinkę czasu, to się zobaczymy i powiem ci
na ile  twoja wizja jest zgodna z moją. Bo gdy się  spotkaliśmy mówiłeś, że weekend
masz cały zajęty.
Janusz roześmiał się- teoretycznie mam zajęty, ale perspektywa spędzenia weekendu
w  twoim towarzystwie jest  tak kusząca i miła, że będę świnia i wrobię kolegę by
mnie zastąpił. I to najlepiej przez cały weekend.
Gdy pili kawę Ola  spytała - Janusz, a wiesz ile czasu się znamy?
Oczywiście wiem, to ciągle jeszcze można bez trudu policzyć w godzinach, ale to
najbardziej fascynujące godziny jakie przeżyłem w ciągu  ostatnich kilku lat.
A dlaczego o to pytasz? coś  jest nie tak?
Ola spojrzała na niego poważnie- bo to wszystko sunie do przodu jak lawina śnieżna,
w strasznym tempie. I nie chcę byśmy się w tym pędzie porozbijali. A jednocześnie
czuję się z tobą bezpiecznie i wcale mi się do domu nie spieszy, czyli dzieje się
coś dotąd niespotykanego.
Dopili kawę , pozamykali okna a Ola poprosiła, by Janusz przyniósł z  bagażnika jej
szpilki- przecież musi jakoś wyglądać u tego prawnika.
Gdy już wsiedli do samochodu i Janusz włączył silnik, Ola spytała dokąd jadą.
Chyba tam gdzie wczoraj, bo jest tam jeszcze  jedno firmowe danie - łosoś pieczony
z pomarańczami i.....koperkiem. Ale, jeśli Ola nie ma już ochoty na rybę, to mogą
pojechać  na kaczkę, tyle tylko, że wtedy będą dłużej  czekać na jedzenie i będzie to
taka typowa restauracja, która niczym gości nie zaskoczy.
Ale wizja łososia pieczonego z pomarańczą bardzo Olę zaintrygowała. Odkąd
mieszkała z  dzieckiem u rodziców prawie wcale już nie gotowała. Kuchnia była
królestwem jej mamy, ona mogła co najwyżej służyć za podkuchenną.
W drodze  Janusz opowiadał jak to kiedyś zaproponował właścicielowi knajpki rybnej,
że może z kolegami, z którymi często tu jadali, odmalują mu tę knajpkę,  co wielce
rozśmieszyło  właściciela, który powiedział- panie, nawet nie ma pan pojęcia jak trudno
jest utrzymać ten wystrój zewnętrzny. Pod spodem wszystko jest nowiutkie, to tylko
taki  kamuflaż, żeby mi tu tłumy ciągle się w weekendy nie zwalały. A tak to mam
dość stały komplet gości, niemal wszystkich znam i wiem, że mi nikt  knajpy nie
zdemoluje.
Ale podziękował Januszowi i jego kolegom za dobre chęci, bo jak powiedział,
teraz trudno spotkać takich, co by chcieli coś komu za darmo zrobić.
Łosoś pieczony z pomarańczami i koperkiem nie zawiódł  ich oczekiwań.Tym razem
też wybrali do ryby grzanki.  Łosoś nie miał zupełnie posmaku typowego dla tej ryby,
był delikatny, z dwóch stron obłożony plastrami  pieczonej pomarańczy, a wszystko
posypane  świeżutkim koperkiem.
W karcie dań był jeszcze łosoś gotowany w oliwie i Ola stwierdziła, że następnym
razem przeprowadzą degustację tegoż łososia.
Co prawda nie bardzo widziała sens gotowania tłustej ryby w  oliwie, ale jak było
widać kucharz tego lokalu wiedział dobrze jak przyrządzać ryby.
Dobrze, że ryby które tu podawano były pozbawione ości, bo oboje niemal nie odrywali
od siebie oczu.
Stolik, ten sam, przy którym siedzieli poprzedniego dnia był dziś  jakiś mniejszy i
ich kończyny pod stolikiem prowadziły  osobny żywot, ustawiwszy się w końcu
tak, jakby miały zacząć tańczyć tango i w tej pozycji zastygły.
Chyba zupełnie zdurniałam, ganiła siebie w  myślach Ola. Lepię się do niego niczym
mucha do lepu.
Było jej dobrze, bo w końcu wyrzuciła z siebie całą historię swego nieudanego związku.
Czuła, że Janusz stoi naprawdę po jej stronie i że  ją rozumie.
Doskonale wiedziała, że znają się zaledwie od trzech dni, ale i ona miała wrażenie jakby
się znali od dawna.
Patrząc Januszowi w oczy, niemal bezwiednie powiedziała- myślę, że to wcale nie ma
znaczenia ile czasu ludzie znają się  przed ślubem.
Ja byłego znałam trzy lata nim się pobraliśmy i byliśmy kochankami niemal od początku.
No i co z tego -nie wpadłam na to, jaki to drań.  Może to naprawdę jest tak, że trzeba
nadawać na tej samej częstotliwości by się rozumieć i akceptować.
Janusz rzucił okiem na zegarek- oj, musimy się zbierać. Schowaj ten portfel, no chyba że
chcesz bym ci zwracał pieniądze  za kawę,  ciastka i pyszne ciasta.
Na parkingu Janusz  zapytał, czy może Ola chce prowadzić, ale ona zaprzeczyła. Po dwóch
sekundach  zapytała- a może zle się czujesz i dlatego mam prowadzić?
Janusz roześmiał się- nie, czuję się dobrze, ale gdybyś ty prowadziła to mógłbym się cały
czas w ciebie wpatrywać, wiesz?
Sprawę u prawnika załatwili bardzo szybko, głównie dzięki temu, że Janusz sprawnie
referował o co chodzi. Ola podpisała odpowiednie dokumenty, a pan prawnik powiedział,
z wszystko posprawdza , skompletuje potrzebne dokumenty  i da znać co załatwił. Ola
chciała od razu uregulować należność, ale dowiedziała się, że panowie mają własne
rozliczenia poza tym część tych spraw, które będą załatwiane nie figuruje w cenniku.
No to jedziemy do mnie- obejrzymy razem te projekty, jestem bardzo ciekawy czy będziesz
zadowolona. Bo jak wiesz, nadal nie wiem co lubisz, a czego nie lubisz.
Ola  była zachwycona pomysłem na sypialnię- jedna ściana miała być zabudowana szafami
a drzwi ostatniej z szaf prowadziły do garderoby i do łazienki.
Kuchnię Janusz zaprojektował w starym stylu- nie była otwarta na pozostałe pomieszczenia,
jedynym ukłonem w stronę "mody" był brak drzwi. Ale Ola stwierdziła, że ona musi mieć
drzwi i najlepiej by to były drzwi przesuwne, bo wtedy nie będą zajmowały miejsca.
A jak się je zaprojektuje wcześniej, to szyny, po których będą się przesuwać będą mogły
być wpuszczone w podłoże. Były zaprojektowane dwie  łazienki, jedna z wanną i kabiną
prysznicową , dwiema umywalkami bidetem  i wydzielonym WC i była to łazienka przy
głównej sypialni, a druga z umywalką,  kabiną prysznicową, bidetem i WC. Oprócz tych
dwóch łazienek było jeszcze jedno oddzielne  WC z umywalką, by goście nie korzystali z "rodzinnych" łazienek.
Na parterze było również pomieszczenie gospodarcze z miejscem na pralkę, suszarkę,deskę
do prasowania.Ola była zachwycona a Janusz szczerze się przyznał, że projekty wnętrz
kiedyś konsultował z własną matką, która też była z branży.
Olu, a czy zgodzisz się pojechać ze mną w odwiedziny do mojej mamy?
A to gdzieś  daleko?- zapytała. No, daleko, chyba z 10 km stąd.Mama twierdzi, że to daleko
bo bywam najwyżej raz w tygodniu.  Ale mama mieszka ze swoją siostra przyrodnią, której
ja nie trawię. No ale ona jest starsza od mojej mamy i tak naprawdę mama się nią opiekuje.
Choć sama też nie jest młoda a i nadmiarem zdrowia nie grzeszy.








czwartek, 26 stycznia 2017

Siedlisko - VII

Pana sołtysa  "upolowali" koło sklepu. Stał z dwiema kobietami i coś im opowiadał żywo
gestykulując.
Gdy z "obcego" samochodu wysiadła   Ola, sołtys wpierw przyjrzał się jej badawczo, a gdy
już skojarzył kim  jest ta młoda kobieta, szybko do niej podszedł.
Oooo, witam, witam, pani do mnie czy do sklepu?
Do pana, bo przywiozłam tu mojego pełnomocnika.O, to właśnie pan Janusz, który będzie tu
zamiast mnie przyjeżdżał, powiedziała Ola uprzedzając tym zdaniem pytania sołtysa. Janusz podszedł i przywitał się z sołtysem.
Chciałbym z panem porozmawiać na temat podciągnięcia wody, ale jednocześnie zastanawiam
się czy nie lepiej wziąć wodę z tej studni, która tam jest. Janusz dał do zrozumienia panu
sołtysowi, że ceni sobie jego opinię.
Sołtys uśmiechnął się i powiedział- tam jest świetna woda, dlatego starsza pani nie chciała innej
i została przy swojej wodzie studziennej. Tę pompę ręczną na podwórzu wtedy właśnie kazała zamontować, coby było łatwiej wodę nabierać. Ale nie chciała by jej "rujnowali podwórko" i
"rowy kopali" by rury kłaść.
A co, będziecie państwo sprzedawać działeczkę czy będziecie tu mieszkać?
Ola rozłożyła ręce w nieco teatralnym geście i powiedziała- ciągle się zastanawiamy, na dwoje
babka wróżyła, jak to mówią.
No bo jeśli pani by chciała sprzedać, to z pewnością się dogadamy co do ceny.To ładna działka,
bardzo się mojemu kuzynowi podoba.Chętnie by kupił, bo mu się śni hodowla zielononóżek na
wolnym wybiegu, który mógłby być w sadzie.
Jakich zielononóżek??? Co to takiego?- zapytała mocno zdziwiona Ola.
No mówię, zielononóżki, kury. To taka ostatnio bardzo modna rasa, bo podobno ich jajka są
zdrowsze od innych. A pani nie widziała nigdy w sklepie  jaj od zielononóżek? Są droższe, choć mniejsze od zwykłych.
Ola pokręciła przecząco głową. Dla mnie jajko to jajko, byle byłoby świeże.
No to my już się pożegnamy, a jeżeli będziemy sprzedawać działkę to z całą pewnością pana
o tym powiadomię. Ola podała rękę panu sołtysowi, Janusz także i wycofali się  do samochodu.
Gdy tylko odjechali kawałek od sklepu, oboje parsknęli śmiechem.
Dobrze, że nie chce  facet założyć  tu hodowli świń. Mimo wszystko wolno biegające  kury nie
cuchną tak jak hodowla świń. Przejeżdżałem kiedys w pobliżu takiej hodowli i odór był wokół
niesamowity.
Olusiu, mam dla Ciebie pewną niespodziankę, ale to wymaga  twojej obecności u mnie w domu.
Wiem ,że to mało ciekawe miejsce, ale wpadniemy tam, dobrze? Kurze starłem, naprawdę.
A potem - zobaczymy co zrobimy potem.
Potem to musimy chyba podjechać do tego prawnika, podpowiedziała Ola. A  i gdzieś przedtem
wpaść na obiad, ale tym razem to ja stawiam. Tyle tylko, że ja nie mam bladego pojęcia gdzie
dobrze dają jeść, więc wybór miejsca należy do ciebie. Jadam tylko w domu, poza tym nigdzie
z nikim nie jeżdżę. Mój były skutecznie zabił we mnie chęć poznawania nowych ludzi i bywania
gdziekolwiek. Drugi dzień z  tobą jeżdżę i sama nie mogę w to uwierzyć, że to robię.
Opowiesz mi kiedyś o tym dziwolągu, dobrze? Ola uśmiechnęła się smutno- może, ale to nic zabawnego.
A może dlatego, że oboje mamy za sobą przykre doświadczenia to łatwiej nam się porozumieć?
Gdy cię zobaczyłem w kawiarni pomyślałem, że znów jakaś śliczna smarkata na mojej drodze,
więc muszę uważać. Ale po tej pierwszej rozmowie z  tobą uspokoiłem się, przypomniałem sobie
co mi  Gośka mówiła i postanowiłem jednak ci pomóc. I wierz mi, będę wszystko załatwiał tak, jakbym to robił dla siebie.
Ola uśmiechnęła się- widziałam, że się wcale nie palisz do tej sprawy, co mnie zbyt nie dziwiło.
Przepraszam, że pytam, ale skąd znasz Gośkę? I co ona Ci o mnie naopowiadała?
Janusz uśmiechnął się - Gośka jest siostrą cioteczną mojego kolegi, z którym kilka lat pracowałem.
Co mi o tobie powiedziała? Że jesteś samotną matką, że jesteś niesamowicie odpowiedzialna
w pracy, że chętnie pomagasz innym i że trudno cię wyciągnąć na jakieś biurowe spotkania i że
masz bardzo fajnego synka, mądrutkiego i bardzo grzecznego.
No i że nie jesteś  plotkarą i bardzo mało  opowiadasz o swoim życiu.
Ola uśmiechnęła się. No tak, ten mały mądrala na imprezie noworocznej dla dzieci  powiedział,
że wcale nie jest pewny, czy Mikołaj jest czy go nie ma, bo on na mieście widział kilku takich
Mikołajów, a babcia mu powiedziała, że to są ludzie pomagający Mikołajowi w jego pracy, bo Mikołaj jest już bardzo stary i nie może z Laponii przyjechać do nas. A miał wtedy 5 lat.Zresztą
bardzo mu się impreza podobała.
Tymczasem dojechali do domu Janusza. Gdy tylko Janusz otworzył drzwi wejściowe poprosił Olę,
by zamknęła oczy i nie otwierała ich dopóki on jej nie pozwoli ich otworzyć.
Otoczył Olę ramieniem i delikatnie  poprowadził do pokoju, następnie usadził na krześle
obrotowym, przysunął drugie krzesło dla siebie i powiedział- a teraz otwórz oczy.
Ola posłusznie otworzyła oczy- przed nią wisiały odręczne rysunki wnętrz.
Jakie ładne, co to?
Jeżeli zaakceptujesz to takie będą wnętrza twojego domu. Przed tobą parter domu, pod spodem
 jest projekt góry. A tu masz kredki i nanieś na wszystko kolor, to wszystko ożyje.
A ja pójdę zaparzyć kawę i przyniosę koszyk, bo tam jeszcze jest ciasto. Potem pokażę ci to
wszystko na planie domu. Oczywiście można tu jeszcze wszystko pozmieniać.
Oluniu, wolisz pić kawę na tarasie czy tu w pokoju?
W pokoju, nie mam ochoty siedzieć na słońcu, ale  zrobimy tak  jak tobie odpowiada, ty tu
rządzisz.
Nie umiem rządzić, ze śmiechem odpowiedział Janusz, w głębi duszy bardzo zadowolony, że pozostaną w pokoju.
Ola bardzo poważnie podeszła do kolorowania. Robiła to z pełnym zaangażowaniem niczym
małe dziecko.
Janusz przystanął w drzwiach pokoju i stał cichutko obserwując ją uważnie. Coraz więcej
mu się podobała i to nie tylko z powodu urody, której niczym nie podkreślała.
Niedobrze stary, niedobrze, jeszcze moment i padniesz w duszy na kolana, błagając wszystkie
moce niebieskie by chciała  zostać z tobą na zawsze.
Ola podniosła wzrok znad kartki - ojej, a czemu ty masz taką smutną minę? Stało się coś?
Janusz otrząsnął się wewnętrznie. Nie nic  się nie stało, tylko się zamyśliłem.
Pomyślałem, że powinienem być wdzięczny twemu byłemu,że mu  na mózg  padło i zachciało
się rozwodu. Gdyby nie to, to pewnie bym  cię nigdy nie spotkał. A czuję się tak , jakbym cię
znał od  dawna, chociaż nawet nie bardzo wiem co lubisz a czego nie lubisz.
Ola delikatnie odłożyła kredki, wstała i podeszła do niego. Ujęła jego twarz w obie dłonie
i cichutko powiedziała- przy tobie czuję się bezpieczna  i nie wiem dlaczego, ale mam do ciebie
zaufanie. Może oboje musieliśmy wpierw przejść przez serię bolesnych wydarzeń by się spotkać?
Pewnie jestem naiwna jak dziecko, ale wierzę w przeznaczenie.
Janusz przytulił ją mocno i poprowadził w stronę kanapy. Chodż, opowiedz mi wszystko.
Zamknijmy te zle rozdziały w naszym życiu.
Ola, objęta delikatnie ramieniem Janusza,  opowiedziała historię swego nieudanego związku.
Nie było to dla niej łatwe, tak naprawdę był pierwszą osobą, której opowiedziała o wszystkim.



środa, 25 stycznia 2017

Siedlisko- VI

W domu dotarło do Oli jak bardzo jest zmęczona. Mama, jak  to każda mama, od razu
widziała, że córka jest zmęczona, więc tylko zapytała się, czy ma ochotę na jakiś
posiłek.Ola objaśniła, że była na obiedzie w postaci lina w śmietanie, więc mama tylko
kiwnęła głową i wycofała się z pokoju, zabierając ze sobą Maćka.
Chodz Maciek, pomożesz mi upiec ciasteczka, a mama musi trochę odpocząć. Popatrz
jaka bledziutka, pewnie ją głowa boli, musi odpocząć. Maciek przytulił się do matki,
potem pogłaskał ją po włosach mówiąc- biedna mama, odpocznij i wyszedł z pokoju wraz
z babcią.
Ola zapadła w fotel, ułożyła nogi na  pufie i zaczęła "przegląd dnia". Od czasu rozwodu
nie spędziła jeszcze tylu godzin w  towarzystwie obcego mężczyzny.
Nie chodziła na żadne randki, wręcz unikała spotkań towarzyskich- tak naprawdę była
bardzo zraniona przez ojca Maćka. Denerwowała się, gdy rodzice mówili, że powinna
"znalezć sobie" jakiegoś przyzwoitego, odpowiedzialnego mężczyznę, a nie zamykać
się w czterech ścianach swego bólu i rozczarowania.  W takich chwilach Ola zasłaniała
się osobą Maćka - przecież nie wiadomo jak  układałyby się stosunki pomiędzy małym
a jej nowym mężem. Poza tym raczej nikt nie szuka  żony  " z przychówkiem".
Wypowiedzi rodziców z gatunku, że Maćkowi, jak każdemu chłopcu potrzebny jest
w domu wzorzec męski, kwitowała jednym zdaniem- przecież ma męski wzorzec w osobie
dziadka, z którym mieszka  pod jednym dachem.
Podobało się jej dzisiejsze spotkanie z Januszem - ani przez moment nie czuła się
"podrywana", nie usiłował przed nią odgrywać supermana  ani ją czymkolwiek czarować
jak niektórzy koledzy z pracy. Ciekawa była co też jej koleżanka naopowiadała o niej
Januszowi. Tak naprawdę Gosia nie była jej przyjaciółką - owszem, pracowały w jednym
dziale, często z sobą rozmawiały, ale Ola nie zwierzała się nikomu w pracy ze swoich
zmartwień lub rozterek.
W pewnym sensie zamknęła  w swym życiu  rozdział pod tytułem "mąż" i postanowiła,
że już nigdy nie wyjdzie za mąż. Maćkowi mówiła, że jego tatuś wyjechał bardzo, bardzo
daleko  i chyba gdzieś się zgubił, więc nie wiadomo czy wróci do domu.
Wiedziała, że takie bajki na długo nie starczą, ale nie chciała mówić dziecku, że ojciec
go tak zwyczajnie, po prostu nigdy nie pokochał i zostawił.
Pamięta wciąż wyraz jego twarzy, gdy mu powiedziała, że jest w ciąży - był wściekły.
No to idz usuń , teraz nam dziecko wcale nie jest potrzebne! Ola tłumaczyła, że to
pierwsza ciąża i nie powinno się usuwać pierwszej ciąży, ale on stwierdził, że to głupie
gadanie głupich bab , a on po prostu jeszcze nie chce dziecka, bo ma inne plany niż
bycie ojcem. No to po coś się ze mną żenił? - niemal płacząc dopytywała się Ola.
Przecież wiadomo, że w małżeństwie zawsze może w każdej  chwili być dziecko! To twoja
wina, to ty nie chciałeś bym się zabezpieczała, wszystko ci przeszkadzało!
Nie pójdę usunąć ciąży, zresztą to już 10 tygodni i lekarka powiedziała, że to już zbyt
pózno. Ale on już jej nie słuchał, włożył kurtkę i wybiegł z mieszkania trzaskając ze złości
drzwiami.
Gdy wrócił póznym wieczorem, bąknął "przepraszam, może jakoś to się ułoży", a potem
 wziął ją siłą i tak brutalnie, że była pewna, że poroni. Nie poroniła. I to był ich "ostatni
raz". Przez całą ciążę tylko jej dogadywał jak paskudnie wygląda, że aż mu się jej nie chce
dotknąć. A ona cały czas miała nadzieję, że gdy zobaczy dziecko to minie mu złość i pokocha
dziecko. Bardzo się myliła- złość mu nie minęła a płacz dziecka wyzwalał w nim  dziką
wściekłość. Ola pewnego pięknego dnia spakowała rzeczy swoje i dziecka i powróciła do
rodziców.
A w kilka tygodni pózniej kochający mąż i tatuś w jednej osobie zawiadomił ją, że chce
rozwodu. I Ola, nie widząc żadnej szansy na jakąkolwiek zmianę jego postępowania, bez
chwili wahania zgodziła się na rozwód.
Zdziwienie Wysokiego Sądu sięgnęło tego dnia zenitu, bo Ola najchętniej zrezygnowałaby
nawet i z alimentów, byle już więcej nie mieć z tym człowiekiem  nic wspólnego, ale do tego
już  zdziwiony Wysoki Sąd nie dopuścił.
Ola westchnęła odganiając jednocześnie dość bolesne wspomnienia i poszła do kuchni,
by choć w skrócie wyjaśnić rodzicom co dziś załatwiała. Jej matka była zdania, że Ola
rzeczywiście powinna zamieszkać w jakimś  bardziej cywilizowanym miejscu i wyciszyła
nieśmiały protest swego męża.
Przyniosła do kuchni wszystkie dokumenty dotyczące Siedliska, zapewniła Olę, że w razie
potrzeby naruszą nawet zablokowane konto bankowe, a Ola stwierdziła, że w  razie potrzeby
wezmie też pieniądze z konta, na które odkładała alimenty, a przez te lata uzbierała się na nim
całkiem niezła kwota i potem, gdy sprzeda ziemię to z powrotem je  odtworzy.
Mama Oli  nie mogła się nadziwić, że ten znajomy Gosi jest tak uczynnym człowiekiem i
pomyślała sobie, nie dzieląc się z nikim tą myślą, że mu pewnie Ola w oko wpadła.
Dość długo dyskutowali jaki domek powinna Ola wybrać, w końcu  Ola wybrała domek  o
powierzchni 300 m, stojący  niedaleko lasu, z trzema rosnącymi na  działce drzewami iglastymi.
Wiadomość, że nazajutrz znów będzie załatwiać sprawy Siedliska w  towarzystwie Janusza,
zostawiła na koniec.
Słysząc to,jak zawsze troskliwa, mama dorobiła jeszcze ciasteczek, by były "na piknik". A były
to takie  ciasteczka, które zawsze w niewiarygodnie szybkim tempie znikały ze stołu.
Jak twierdził Maciek to one znikały dlatego tak szybko, bo wystarczały  "zaledwie na  dwa gryzy"
a były pyszne, bo były migdałowe z kawałkami gorzkiej czekolady, a przecież każdy lubi migdały
i czekoladę. Póznym wieczorem, gdy Maciek już spał, dziadek drzemał przed  telewizorem a
Ola brała ciepłą kąpiel, babcia upiekła jeszcze cwibak, by jego część dołożyć do koszyka.
Leżąc już w łóżku Ola powróciła myślami do minionego dnia. Niewątpliwie Janusz był bardzo
sympatycznym człowiekiem a Ola nie czuła w jego towarzystwie  żadnego niepokoju lub
skrępowania. Był może nieco nijaki pod względem urody, ale jednego,  naprawdę przystojnego,
Ola już  miała i okazał się zwykłym draniem, człowiekiem pozbawionym empatii, który zrujnował
właściwie jej życie.
Gdy rano szykowała Maćka  do szkoły, przypomniał się jej sen z tej nocy  i aż się zarumieniła.
Śnił się jej bowiem Janusz, który pochylał się nad nią i szeptał - nie bój się mnie , ja ci nie zrobię
krzywdy i innym też nie pozwolę by cię krzywdzili. A Ola czuła wtedy, że mówi prawdę.
I teraz  rano nieco ją  ten sen zastanowił. Nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego, tylko
zwykła, ciepła troska.
Za trzy dziewiąta zjechała windą na dół - przed domem już czekał Janusz. Wyglądał już mniej
nijako i Ola oceniła jego wygląd bardzo pozytywnie. Koszulka, cienki sweterek, spodnie-
wszystko oczywiście czyściutkie i starannie dobrane kolorystycznie.
Trzeba przyznać, że do twarzy było mu   w ciemno szmaragdowym pulowerze i białej koszulce
polo.Spodnie leżały idealnie, a adidasy nieomal lśniły. Koszyk powędrował do bagażnika, Janusz szarmancko otworzył drzwi samochodu i stwierdził-  świetnie wyglądasz w szpilkach, ale po Siedlisku to pewnie będziesz musiała biegać boso, a tam sporo żwiru jest.
A nie- zaprzeczyła Ola, bo mam  w koszu tenisówki. A ty masz coś  na zmianę?Bo jeśli cokolwiek będziesz robił  na Siedlisku, to strasznie  się wybrudzisz.
Nie wybrudzę się, nic nie będę dziś tam robił, w najgorszym razie zobaczysz mnie bez swetra i
koszuli, jeżeli będę musiał coś tam robić.
W drodze poinformował Olę, że rozmawiał z kolegą, prawnikiem, który, jeżeli Ola sobie  zażyczy
to zajmie się wszystkim, co dotyczy prawnej strony Siedliska. Mogą do niego wpaść w tej sprawie nawet dziś, ale nie wcześniej niż o siedemnastej.
Ola z kolei powiedziała, że to nawet dobrze, bo ona ma  przy sobie wszystkie dokumenty i chyba
byłoby dobrze, gdyby je  skserować.
Przy okazji powiedziała, że jej mama popiera ideę jej zamieszkania w domku  300 m na  tym
strzeżonym osiedlu i że  rodzice pomogą jej  finansowo dopóki nie sprzeda ziemi.
Miała również plany tego osiedla i pokaże, który domek wybrała.
Janusz, a skoro dziś nie zamierzasz nic na Siedlisku robić to po co tam jedziemy?
A tak sobie jedziemy, bo fajnie się z Tobą jezdzi. No i  muszę jeszcze dokładnie pomierzyć  całą działkę i popatrzeć jak ją dokładnie podzielić na dwie. Bo lepiej będzie sprzedać ją  jako dwa kawałki, a nie jako jeden.
I mam pewien pomysł, jak jeden jej kawałek mógłby na siebie zarabiać. Słuchaj, ten domek na osiedlu to będzie realny dopiero za rok, choć mój szanowny przyjaciel bredzi, że najdalej za pół
roku. Ale ja za długo w tym siedzę, żeby nie wiedzieć jak to wygląda  z bliska. Tym bardziej, że wybrałaś lokalizację pod lasem. Strasznie się podobasz temu staremu podrywaczowi, wiesz?
Lubię go, znamy się ze 20 lat, ale okropny z niego  babiarz, żadnej nie przepuści.
A żenił się już chyba ze 3 razy. I każdą równo zdradza. No ale to w końcu jego sprawa i tych
kobiet, które się nabierają na czułe słówka.
Tym razem pojechali na Siedlisko inną drogą.
Okazało się że była rzeczywiście nieco dłuższa i miała jeden odcinek wciąż z "kocich łbów",
ale ruch na niej był minimalny.
Pobyt na Siedlisku rozpoczęli od przejrzenia przywiezionych przez Olę papierów, wśród
których był też plan działki.Ola wyciągnęła też "przy okazji" kawę i znikające ciasteczka oraz  cwibak.
Na widok kawy Janusz aż westchnął - twoja  mama to cudowna istota! Położyłem się o 3 rano
i jestem nieco nieprzytomny a kawa  twojej mamy stawia na nogi. Nie wiem  jak i  z czym
ona jest parzona, ale jest wspaniała.
Ja też nie wiem dokładnie jak mama tę kawę robi. Tę kawę się zagotowuje, tyle to wiem.
Ale zagryz ją ciasteczkami, bo to są znikające ciasteczka.
Ale dlaczego znikające ? -dopytywał się Janusz. Ola roześmiała się - jeśli lubisz migdały i gorzką
czekoladę to są znikające. Janusz wziął ciasteczko do ręki i dokładnie obejrzał- nie widzę tu
ani jednego migdała, wyszeptał.
Janusz- zamiast oglądać po prostu zjedz- doradziła .
Ciasteczka rzeczywiście  były znikające i to bardzo szybko. A Janusz nie ukrywał, że jest
łasuchem pełnym podziwu dla  talentów cukierniczych  mamy Oli.
No i musimy wpaść do pana sołtysa, bo przecież trzeba podciągnąć wodę do posesji.
Podejrzewam,  że pana sołtysa będzie zżerała ciekawość kim jestem.
To może mam z ciebie zrobić swojego kuzyna?- zapytała Ola  ze śmiechem.
Nie, nie  rób ze mnie kuzyna, tylko powiedz, że jestem twoim pełnomocnikiem, bo ty sama nie
masz czasu się wszystkim zająć.
W końcu jesteś kobietą pracującą a do tego matką i należy ci się pomocnik.
Jest to o tyle ważne, że przecież ja tu przywiozę chłopaków, żeby podciągnęli wodę. Ale nie wykluczone, że  sprawdzimy jakość wody z tej studni i  z niej pociągniemy wodę. To nawet
będzie taniej. Bo skoro i tak to się sprzeda, to niech kupujący sobie zdecyduje skąd chce wodę czerpać.
A teraz chodz, pomierzymy wszystko i porównamy z planem.
Zabawne, nawet się wszystko z ich planem zgadza, jakiś dobry geodeta to kiedyś wykreślał
i mierzył.
Janusz był wyraznie w świetnym humorze. Wymierzymy jeszcze ile  miejsca zajmuje sad, bo
na moje oko to stanowi nieco mniej  niż połowę całości.
To znaczy, że sad zajmuje mniejszą połowę działki, jak mówią niektórzy- dopowiedziała Ola.
No właśnie  i mamy dwa wyjścia- sprzedać równo połowę lub nieco więcej.
Ale jak będzie lepiej to powiem ci innym razem, wpierw muszę się skontaktować z kimś, kto
chce sprowadzać tu bardzo fajne kanadyjskie drewniane domki. Są bardzo ciepłe, łatwo je
zimą ogrzać, nie trzeba ich stawiać na fundamentach, są montowane na specjalnej wylewce betonowej.Jak na warunki europejskie to są "dziwne", bo  mają living room łączony z kuchnią,
a w łazience nie ma wanny,ale jest duża kabina prysznicowa. Oprócz tego mają trzy sypialnie i pomieszczenie gospodarcze i wszystko jest na jednym poziomie, nie ma schodów.
No i wszystkie wodne i elektryczne połączenia są już zainstalowane w trakcie jego budowy u wytwórcy. Brak im tylko "wiatrołapa", czyli ganku. Ale dorobić ganek to pestka.
I będzie niemal darmowy, o ile jego właściciel, czyli  ty, zgodzi się by był domkiem pokazowym, czyli by naród mógł go w określone dni zwiedzać.
Oli niemal szczęka opadła ze zdumienia. Patrzyła na Janusza jak cielę na malowane wrota.
O rany, ale ty masz kontakty i pomysły !- niemal wykrzyknęła.
Janusz uśmiechnął się- zaraz pomyślisz, że jestem jakimś kombinatorem, ale mój zawód
wymaga wielu kontaktów i sporej inwencji, poza tym już ładnych parę lat żyję.
To znaczy ile?- Ola skorzystała  z okazji by zadać to pytanie. Prawie  czterdzieści, już nawet
znalazłem kilka siwych włosów, ale nie na skroni, gdzieś bliżej tyłu- odparł ze śmiechem.
Widzisz, z jakim  starcem się zadajesz?
Ola zaczęła się śmiać- no właśnie, jesteś okropnie stary, całe 5  lat ode mnie starszy!
Janusz spoważniał - a ja myślałem, że jeszcze nie masz trzydziestki!
Ola szybciutko wyciągnęła jedno z pism sądowych, na którym widniała jej data urodzenia
i pokazała Januszowi. Patrz i licz staruszku starszy ode mnie o 5 lat. Jak widzisz twoja nowa
kuzynka to już nie podlotek a "podlatek".