czwartek, 4 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 61

 Wracając z kliniki Marta poprosiła Wojtka,  by podjechali do laboratorium -  chciała od  razu zostawić zwolnienie  lekarskie i poinformować szefa, że "jeszcze  żyje" i że na szczęście ścięgna  całe. Szef był wzruszony, że pomimo   tak dotkliwej  kontuzji zahaczyła o laboratorium i stwierdził, że musi "obadać" sprawę tej szklanej  zlewki. Marta stwierdziła, że trudno będzie  to zbadać, tyko nie może  się nadziwić, że dzień  wcześniej nie  zauważyła żadnego uszkodzenia. Szef  stwierdził, że starannie  sam osobiście zebrał "szczątki" i jeszcze im  się przyjrzy, zwłaszcza, że na półce znalazł jakieś plamy. Poza tym wymógł na Marcie obietnicę, że oczywiście nic nikomu o tym nie powie, że dziwna ta  sprawa z tą  zlewką. Marta obiecała,  a szef powiedział, że gdy tylko dojdzie do jakiegoś  wniosku to od  razu do Marty zatelefonuje.

W domu już czekał na  nich ojciec z obiadem.Wojtek "zjadł w biegu"- musiał wrócić na uczelnię, bo gdy wyjeżdżał w pośpiechu to zostawił rozgrzebaną masę dokumentów i musiał  wrócić  by wszystko pochować. Wezwał taksówkę, uściskał ojca, wycałował Martę i pojechał z powrotem. 

Opatrzona ręka ukochanej  synowej zrobiła na teściu ogromne wrażenie - tak naprawdę to był przerażony. Sto razy się pytał czy na pewno nie są poprzecinane ścięgna,  zapewnił Martę, że bez najmniejszego problemu zajmie  się domem, czyli gotowaniem,  zakupami,  sprzątaniem, i że  oczywiście pojedzie z nią na  zmianę opatrunku. I, też oczywiście, wejdzie razem  z nią do gabinetu. Poza tym poprosił  by Marta  wszystko mu dokładnie opowiedziała. No i co chwilę powtarzał, że co za  szczęście, że Andrzej mógł się nią zająć osobiście. 

Marta się roześmiała i powiedziała -  jeszcze trochę to dojdziemy do wniosku,  że bardzo dobrze się  złożyło, że Wojtek zaczął chodzić na tę siłownię, że mu  "wyskoczyła" przepuklina, że go niemal na siłę zawiozłam na ostry dyżur do kliniki, że zaprzyjaźnił  się tak bardzo z Andrzejem, czyli że trafił się nam zbiór samych szczęśliwych przypadków z gatunku "szczęście w nieszczęściu", bo jeszcze trzeba do tego dodać, że ciebie Andrzej skierował do właściwego chirurga. No właśnie!- doskonale  to ujęłaś córeczko!  - zgodził  się teść.

Tatku - ale ja myślę, że ty zupełnie spokojnie możesz pracować, jeśli przez ten czas niesprawności mojej ręki  pomieszkasz u nas. Przecież ciebie nie będzie   w domu raptem 6 godzin , biorąc pod uwagę dojazdy do i z pracy. Będziesz wychodził z domu o 13,30 i wracał do domu około 19,00, czyli ja będę sama w domu bardzo krótko, bo Wojtek około 16,30 już jest w domu, czyli wychodzi na  to, że będę raptem sama w domu 3 godziny. A  w ciągu tych 3  godzin  nie muszę nic  robić poza  czytaniem ewentualnie oglądaniem czegoś w telewizorni. Albo obejrzę jakieś filmy z wypożyczalni. Więc wnieś jakąś poprawkę do tego co ogłosiłeś w  swojej pracy. Mogę ci solennie obiecać, że gdy będę sama w  domu to na pewno nie będę sprzątać, pichcić, robić sama zakupów. Będę po prostu sporo czytać. A na zakupy to pojedziemy z Wojtkiem jak  zwykle w  sobotę do któregoś dużego marketu. No i oczywiście  jeśli będziesz miał ochotę to przecież możesz zawsze jechać  z nami. Aaa - jak będziesz ze mną  w klinice to nie  zapomnij, że ja jestem  "bratową" Andrzeja - bo od  chwili operacji Wojtka mam taką ksywkę u Andrzeja. On po prostu traktuje Wojtka jak brata. 

Jak sam widzisz  niemal wszystko stoi w naszej rodzinie na głowie - ja do Pati mówię "mamo", Wojtek jest nagle  bratem Andrzeja i nieomal umieram  z ciekawości kim niebawem będzie  dla mnie  Michał. I pomyśl  przy tym, że tak naprawdę jestem jedynaczką, wychowaną przez rozwiedzionego faceta i mam tyle fajnych, bliskich  mi ludzi, którzy są dla mnie  prawdziwą rodziną. A dzieci Andrzeja mówią na ciebie "dziadek" i myślę, że to  wszystko razem jest po prostu cudowne.

Marta zatelefonowała jeszcze  do własnego taty, opowiedziała mu o tym że  jej szef ma  chyba  jakąś teorię na  temat tego jej  wypadku i chce  się temu bliżej przyjrzeć, umówiła  się, że dopóki nie  wydobrzeje i będzie  miała rękę unieruchomioną  to Misia będzie pod opieką rodziców. Tata obiecał, że wieczorem do niej wpadnie i niech Marta pomyśli w  czym on i Pati mogliby jej pomóc. Bo  może Marta  chce by Pati jej pomogła w kwestiach kosmetyczno - kobiecych, a może przy  kąpieli. Marta roześmiała  się  mówiąc, że etat kąpielowego już od dawna  jest obsadzony przez Wojtka, a teraz gdy jest kabina a  nie wanna to po prostu lewa  ręka aż do łokcia  będzie ubrana  w foliowy worek, żeby jej nie  zamoczyć. No i przy okazji, ponieważ będzie miała  czas to odwiedzi fryzjerkę, bo już ma stanowczo zbyt długie włosy. I że  teść będzie przez ten  cały czas nocował u nich no i gotował obiadki i robił drobne zakupy, bo te  większe to ona z Wojtkiem jak zwykle  zrobią w  sobotę.

Późnym wieczorem zatelefonował Andrzej, przepytał się jak się sprawuje  ręka, czy boli "sama z siebie", ucieszył się, że "sama z siebie" nie boli i że w takim  razie zamiast następnego  dnia rano niech Marta przyjedzie do kliniki pojutrze około godziny  szesnastej, prosto do jego gabinetu. No i oczywiście poprosił by nie  spała na lewym  boku tylko na prawym i najlepiej  żeby rękę ułożyła tak, by dłoń była nieco wyżej niż łokieć i by ręka nie była  zbyt mocno ugięta  w łokciu. Zróbcie między sobą piramidkę z poduszek  i jaśków, bo lepiej by ta ręka była na neutralnym podłożu a nie na męskim torsie - dwie lub trzy noce dasz radę tak pospać. 

A skąd ty wiesz jak ja śpię? zdziwiła  się Marta.  Andrzej  zaśmiał  się - bo my z Leną też tak  śpimy -  w końcu z jakiegoś powodu jesteśmy z Wojtkiem  braćmi. Oczywiście  my czasem mamy utrudnienie bo między  nami zdarza  się  któryś z  chłopców. Poduszka  lepsza, bo nie kręci  się, nie piszczy przez sen i nie wierzga a dzięki niej nic  nie  zagrozi twojej ręce. A nie drętwieją ci paluszki? Nie, nie drętwieją- zapewniła go Marta. No to daj mi na  chwilę brata jeśli jest gdzieś  blisko. On zawsze jest blisko mnie, nie ma problemu - stwierdziła  Marta i podała telefon mężowi.

Wojtek uważnie słuchał, na koniec  powiedział, że albo on przyjedzie z Martą  albo jego ojciec, bo jakaś masa nasiadówek go czeka, bo to wszak niedaleko jest do rozpoczęcia nowego roku akademickiego i jest  akcja "wszystkie ręce na pokład", bo nowy  rok ma  być lepszy organizacyjnie  od poprzedniego. No i jego też to dotyka, bo przecież  część jego pracy to dydaktyka. Koniec końców panowie doszli do wniosku, że w niedzielę około południa Andrzej z Leną wpadną sami, bez  dzieci do Marty i Wojtka. Tylko niech Marta nic  nie  szykuje. No jasne, że Marta nic  nie będzie  szykowała - z okazji tej nieczynnej ręki jest  z nami mój ojciec i on teraz zarządza w  domu kuchnią. I na pewno będzie  zachwycony tym, że do nas przyjedziecie - odpowiedział Wojtek. A komu je sprzedacie? Oooo, będą mieli chłopcy atrakcję, oby tylko była pogoda. Ojciec mi tu podpowiada, że możecie ich tu przywieźć, on ich spacyfikuje. Po tej swojej operacji to nabrał wiatru  w  żagle. Najlepiej to sam z nim porozmawiaj, masz jego numer. Możesz wszak sam rozmawiać z dziadkiem swoich  dzieci - śmiał się Wojtek. No dobrze - w takim razie Martę przywiezie ojciec i sobie od razu porozmawiacie, bo ja nie wiem jak wygląda pacyfikacja w wykonaniu mojego ojca.  Mnie z reguły pacyfikowała matka.

Gdy Wojtek skończył rozmowę z Andrzejem powiedział - coś Andrzejek  dziś w doskonałym humorze  - pewnie  dlatego, że ma wolną  niedzielę.  Strasznie absorbujący jest jego  zawód - no  ale z tego  co wiem, zawsze chciał być lekarzem. Jak był w podstawówce to jego ojciec miał nadzieję, że synuś będzie architektem, bo najlepiej gdy synuś kontynuuje marzenia ojca, który tym architektem  zamierzał być, ale jakoś jednak nie został, ale handlował nieruchomościami. No a Andrzej cichcem,  cichcem  przygotował się do zdawania na medycynę i tak  się przygotował, że  zdał bez problemu. Ponoć ojciec był bardzo niezadowolony z początku, ale teraz to sobie  chwali, że Andrzej ma wielu kolegów "po fachu". I często korzysta z ich usług, ale do Andrzeja się nie odzywa - to matka wydzwania i prosi syna o pomoc. Ojciec   jest śmiertelnie obrażony, że Andrzej  nie  chciał mieszkać pod  Warszawą w domu, który kupił jego ojciec i  z prawie  ruiny zrobił całkiem dobry  dom, a ten "podły syn" nie docenił i nie zamieszkał tam a na  dodatek uciekł w podróż poślubną  wprost z kościoła.  

Wizyta kontrolna Marty u Andrzeja wypadła  bardzo  dobrze. Andrzej  był bardzo  zadowolony z procesu gojenia   się tej ręki. Nic się nie paprało, ranki były suche, kciuk nawet za dotknięciem nie przyprawiał Marty o ból - dopiero teraz do Marty dotarło, że mięsień kciuka został  wewnątrz zszyty rozpuszczalnymi nićmi,  a te dwa szwy na rozcięciu to będą usunięte gdy całkiem zrośnie  się skóra. W sumie  to wszystko wyglądało bardzo  dobrze.

 Co do niedzielnej  wizyty - ojciec  Wojtka obiecał Andrzejowi, że w niedzielę podjedzie do nich, załaduje  w  samochód dzieci i razem z mamą Leny pojedzie z nimi do ZOO. Zawszeć będzie  to wygodniej niż wyprawa autobusami i tramwajem, chociaż  dzieciaki bardzo lubiły jazdę miejską komunikacją.  A wracając do sprawy zasadniczej, która przywiodła  tu Martę -po siedmiu  dniach od dnia  założenia szwów  szwy zostaną zdjęte a  założone tylko plasterki. Andrzej pokazał Marcie, że bardzo  niepokoił się o stan jednego ze ścięgien, bo u Marty było ono bardzo płytko położone i skóra nad nim i cieniutka  warstewka mięśnia marnie je  chroniła. Przewidywał, że po wygojeniu  się ręki trzeba  będzie się mu uważnie przyglądać, bo mu się  to ścięgno nie podoba. Naprawdę to cud  jakiś, że żaden kawałek szkła nie  skaleczył w tym miejscu ręki.

Tak jak  się umówili w niedzielę ojciec Wojtka pojechał samochodem z teściową Andrzeja i jego synkami do ZOO. Andrzej o całej tej  wyprawie  powiedział  dzieciakom  dopiero w niedzielny poranek - pisku i skakania z radości było z pół godziny a  niedzielne  śniadanie pochłonięte  bez margania, chociaż do jajek był dodany szczypiorek, którego obaj  chłopcy nie lubili. Ale tym razem perspektywa  wizyty w ZOO a do tego towarzystwo "dziadka Wieśka" poprawiły  wyraźnie  smak szczypiorku i chłopcy  bez  szemrania  go pochłonęli. 

Gdy tylko dzieciaki wyszły z domu i Andrzej przez okno sprawdził, że już odjechali  on i Lena pojechali do Marty i Wojtka. Lena wiozła  do  nich całą blachę orzechowych ciasteczek, bowiem wiedziała, że Marta ogromnie je lubi, więc wynalazła  w sieci przepis i je upiekła.

                                                                   c.d.n.