wtorek, 14 maja 2024

Córeczka tatusia - 128

 Nesca z kakao oraz cynamonem  zrobiła furorę. Dla  tych, co bez  cukru nie wyobrażają  sobie kawy Marta przyniosła   z domu  cukier  trzcinowy. I zaraz   zaczęły  się dociekania  czym ta  kawa jest  słodzona, bo  nikt z obecnych  nie  znał smaku prawdziwego cukru trzcinowego. A kuleczki nadziewane orzechami też wzbudziły  duże  zainteresowanie. 

Szefie , może byśmy jakąś delegację zrobili do tej Turcji i  zakupilibyśmy kilka  kilogramów tej neski?- zapytał któryś. I tą przegryzkę do niej. Marta  zaczęła  się śmiać- kochani- ta neska  to jest kupiona  w Warszawie, w sklepie Lidla , a kakao też kupione  w Warszawie i jest importowane  z Holandii. Turecki  w tym  to jest tylko sposób jej serwowania - kawę i kakao dajemy w proporcji 1:1, czyli łyżeczka  neski, łyżeczka kakao i pół łyżeczki mielonego na puder  cynamonu i zalać  wrzątkiem. Tylko nie kupujcie tej neski zmielonej na puder, a tę w takich jakby kryształkach- bo ona  jest produkowana systemem  liofilizowania, przez co jest  znacznie  smaczniejsza.

A przegryzki to upiekłam  w  domu sama, z gotowego ciasta  tzw.  francuskiego. Dowolne orzechy się  tłucze na  małe kawałeczki, kieliszkiem  się  wykrawa krążki  ciasta, nadziewa orzechami, dokładnie   się zlepia  w kulkę i piecze.  Żadna  filozofia. Cieszę się, że  wszystkim  one  smakują. A na potrzeby domowników  to można te kulki po upieczeniu polać rozpuszczoną czekoladą, taką tak zwanie gorzką, czyli taką co ma powyżej 80% kakao.

A kiedy ty wracasz  do pracy?- spytał Bogdan. No, jeśli tylko szef zdecyduje się przyjąć  mnie na etat, to zaraz  po obronie, która jest coraz  bliżej. Muszę jeszcze  swoją magisterkę obronić przed  komisją. Zabawne, będę chyba pierwsza z tych  co bronią. One jeszcze piszą swe prace, ale one to piszą pod kątem prowadzenia   własnego gabinetu kosmetycznego. Z tym, że  zapewne  spora ich część to będzie  tylko firmować w  spółce. Ze trzy  albo cztery, jak słyszałam, to nastawiały  się na urządzenie gabinetu, ale ja odkryłam, że za nic  w świecie nie chcę  być czynną kosmetyczką. 

No to skąd  się wzięłaś na tych studiach?- zapytał któryś  z kolegów.  No bo oblałam  chemię  na  wstępnym na medycynę- nie wpadłam na to, że bardzo  dobry stopień  z  chemii w liceum to jednak  za mało wiadomości na  medycynę. Jak już "odpadłam", to dopiero  wtedy  się  dowiedziałam od lekarza, że gdybym napisała  w dokumentach, że chcę iść na medycynę  estetyczną to zapewne bym była przyjęta a ja napisałam, że na wydział lekarski.  Mam nadzieję, że  wszyscy  będziecie  za mnie trzymać  kciuki jak będę  bronić.

A my przedstawimy szanownej  komisji to pismo  z Urzędu Patentowego, że jest pani współtwórczynią  opatentowanego naszego wyrobu - powiedział szef. Zresztą  pan  profesor  już  wie - gdy  tylko je dostaliśmy to zaraz go  powiadomiłem - bardzo  się ucieszył. Zresztą  my też.  Marta uśmiechnęła  się - a ja już  zdążyłam  mieć  jakiś napad   paniki w domu i mąż  mi przypomniał,  jak to on miał taki "napad" przed swoją obroną  i powiedział mi dokładnie  to samo co ja  mu wtedy powiedziałam. 

A pani mąż to też z chemią  lub medycyną  związany? - zapytał  szef.  Marta uśmiechnęła  się - nie, on jest informatykiem i zwabiła  go do siebie Politechnika, ma  etat naukowo- dydaktyczny  i robi doktorat gdy nie  wykłada. Ja to jestem kompletnie  nieobeznana z tematem, dobrze  że wiem co mam "wcisnąć" żeby uruchomić komputer i to tyle  w kwestii moich umiejętności informatycznych.  Ja naprawdę często nie  wiem co ten komputer ode mnie  chce, choć "rozmawia" ze mną po polsku. Dla mnie  jest to głównie  bardzo  wygodna maszyna do pisania. Ale  doceniam smartfona, bo mam łączność w każdej  chwili z rodziną no i nie  muszę  nosić  ze  sobą  aparatu fotograficznego. Zawsze  się zastanawiam co ci ludzie  tak stale  siedzą z nosami w  smartfonach.  Niedługo to  chyba   dzieci  w żłobkach  będą  miały  komórki,  a gdy będą  szły  do szkoły to każdy ze smartfonem  w garści. Ostatnio byłam wręcz  zszokowana, bo widziałam dziecko w wózku oblizujące z wielką lubością smartfona - na pewno  miało niewiele ponad  rok. W pierwszej chwili miałam ochotę powiedzieć kobiecie, która pchała  wózek, że  dzieciak liże smartfona,  ale gdy spojrzałam na  nią to zrezygnowałam z tego zamiaru nim dziób otworzyłam - była tak pochłonięta jakąś grą, że co najwyżej  by mnie obsobaczyła za  odwrócenie jej uwagi od  gry. Swoją  drogą to miała sporą podzielność uwagi, że pomimo pikania w grze potrafiła utrzymać równy kurs wózka.

Ale dzieciaki naszego przyjaciela, który także jest informatykiem, jakoś nie  są  wyposażone w komórki ani nie grają w gry komputerowe  tylko w normalne, "staromodne" gry planszowe z pionkami i kostkami - tak jak to pamiętam z czasów  dziecięcych. A ja zauważyłam, że jeżeli coś zapiszę  ręcznie to zawsze  to bardzo dobrze i długo pamiętam, natomiast treść tego co "nastukam" na kompie to mi jakoś  szybko ulatuje z głowy. I na  wykładach głównie  robiłam notatki a nie nagrywałam wykładu na dyktafon. Moje drogie  koleżanki wymownie stukały  się  w czoło że jestem taka zacofana. Jedna to mi nawet tłumaczyła że dyktafon nie jest drogim  sprzętem i nieco szczęka jej opadła, gdy powiedziałam, że wiem, bo mam w domu dyktafon, a nawet dwa, bo jeden jest mój,  a drugi  męża.  U nas  dyktafon to służy mojemu teściowi do pozostawiania  na nim wiadomości dla nas co jest na obiad, bo to on nas karmi - lubi gotować i bardzo dobrze mu to wychodzi. Ooo, to twoja  teściowa ma  dobrze z takim mężem- zauważył któryś z panów. 

Marta uśmiechnęła  się do niego i powiedziała - oni są rozwiedzeni, ale gdy byli razem to teść raczej  nie bywał w kuchni - dopiero u nas rozwinął swe zdolności kulinarne, chociaż  wcale nie  musiał, bo ja umiem gotować. Ale teść ma nieco kłopotów z sercem, bo kiedyś miał zawał i pracuje  tylko na pół etatu, więc  sobie wymyślił, że będzie nam gotował.  To mieszkacie razem z teściem? - facet wyraźnie zgłębiał temat. Marta popatrzyła na niego i powiedziała - czasami, gdy widzę, że się nieco gorzej  czuje to proszę go by nocował u nas, bo jak mówił kardiolog  to czasem i pięć minut w kwestii udzielenia pomocy jest bardzo istotne.  Ma u nas  swój oddzielny pokój, a poza tym już pojął, że nie musi odgrywać bohatera i zaczął bardzo o siebie  dbać.  Gdy teraz nas  nie było to był pod opieką moich  rodziców - zresztą on jest od lat przyjacielem mojego ojca, kiedyś razem pracowali.

Oooo, no i przyjaciele pożenili swe  dzieci "miauknął" któryś.  Pudło- spokojnie powiedziała Marta. Nasi ojcowie poznali się dzięki nam i wtedy zaczęli razem pracować, a do podstawówki to się szło z racji miejsca  zamieszkania a nie  wyboru szkoły tak jak do liceum - my się znamy od podstawówki. Tylko liceum robiliśmy oddzielnie- on w Austrii, ja w Polsce. Zrobił tam liceum, osiągnął pełnoletność i zdał na naszą Politechnikę nie informując o  tym swych rodziców, w czasie  studiów nieco pracował, to znaczy  robił jakieś projekty, skończył studia i pobraliśmy się. Ja  nie bardzo rozumiem czemu to wszystkich tak bardzo dziwi.  

To nie jest tak, że my możemy z góry przewidzieć nawzajem  swoje reakcje bo się szalenie długo znamy. Gdy on  był już tu na studiach nie  snuliśmy żadnych  wspólnych planów "przyszłościowych", nawet nie widywaliśmy  się zbyt  często, więc mogliśmy popatrzeć na  siebie  wzajemnie z pewnej perspektywy i to była po prostu przyjaźń. Jego rodzice byli wtedy w Austrii a nad  nim czuwał mój ojciec i to żeśmy  się pobrali było dla nas jakimś logicznym ciągiem i tak naprawdę mało nas obchodziło co sobie o  tym myślą nasze  rodziny. Ja to jestem podpadnięta u swej teściowej, bo ona  myślała, że będę firmować jej SPA i kosmetykę skoro zrobiłam te  studia, więc  jestem jej  wielkim  rozczarowaniem. Ale to przedsiębiorcza  kobieta, więc na pewno kogoś znalazła  by sprostać obecnym  wymogom, że właściciel  gabinetu kosmetycznego i SPA  musi mieć magisterium , czyli tytuł kosmetologa lub wręcz  być lekarzem dermatologiem.  

Ojej - to jakieś  novum - stwierdził Bogdan - dotąd wystarczało ukończenie kursu zawodowego lub licencjat na tej uczelni. No właśnie - stwierdziła  Marta- i bardzo wiele dziewczyn jest mocno zawiedzionych, zwłaszcza, że to był ostatni rok możliwości zrobienia dyplomu magistra  za darmo. Od teraz tu zostaje  tylko szkolenie  zawodowe na kosmetyczkę, studia magisterskie będą już płatne i chyba będą u Łazarskiego. Ja  się jeszcze  załapałam na bezpłatną  całość. Wiesz - ja to się nawet  nie  dziwię, że zwiększyli  wymogi- bo coraz  częściej to "upiększanie" zaczyna być inwazyjne a nie każda  pani kosmetyczka zdaje  sobie sprawę z faktu, że ona nie ma prawa by naruszać powłoki skórne. Im  się  wydaje, że jak przetrą klientce skórę  wacikiem umoczonym  w  spirytusie  to już jest to miejsce dobrze wydezynfekowane, a teraz  jest  tyle przeróżnych bakterii i wirusów uodpornionych na  antybiotyki, że w razie infekcji mogą  być spore problemy i  jakiś bardzo drobny zabieg, dotąd robiony przez  kosmetyczkę może  się  źle skończyć. 

I ty dlatego nie zostałaś kosmetyczką?- zapytał Bogdan. Nie, nie dlatego - doszłam  do tego wniosku po pierwszej praktyce w gabinecie kosmetycznym poza uczelnią - po prostu za którymś  razem pewnie udusiłabym klientkę gdyby  zaczęła mi wyplatać  głupoty, lub opowiadać  o swojej rozbieranej randce. Ja  rozumiem, że  się można  nudzić  leżąc dość  długo z maską rozgrzewającą na twarzy, no ale nie rozumiem dlaczego wtedy każda babka musi coś  nawijać. Pod taką maseczką to można sobie  spokojnie podrzemać lub snuć jakieś  plany - ale gadać i to jeszcze opowiadać  o swojej rozbieranej randce to już dla mnie jakieś  zboczenie. Nie da się ukryć,  że wiedza medyczna nie jest popularna wśród  społeczeństwa - a fakt, że ktoś  pracuje  w białym kitlu nie oznacza, że może wykonywać  takie  same zabiegi jak  chirurg i mało klientek o tym wie. Mamy serdecznego przyjaciela, który jest chirurgiem "miękkim" i w pewnej  chwili zamarzyło mu  się, że mógłby się przekwalifikować na  chirurgię plastyczną, ale mu powiedziałam jak to może wyglądać, bo większość pacjentów olewa  wszelakie  zalecenia po operacjach plastycznych i zrezygnował z tego pomysłu. Pomijam już  fakt, że każdemu, z natury rzeczy inaczej  goją się rany pooperacyjne,  a jak osobnik młody to może wystąpić bliznowiec, więc może być  z tym kłopot. A wtedy nawet najlepsze "maściugi" nie  pomogą.  Ta nasza opatentowana  też nie? - zdziwił się Bogdan. Też  nie- nasza maściuga daje dobre nawilżenie tkanki, więc się  skóra nie "ściąga". Na razie ciągle jeszcze kombinują jak walczyć  z tworzeniem  się  bliznowca, bo on  się tworzy głównie u młodych osób. Niektórzy ponoć naświetlają,  ale jak mówił któryś z chirurgów to jedno naświetlenie za mało i jest nadal a jedno za dużo i może być nieciekawie. Po prostu trudno jest przeskoczyć naturę.

Dobra jesteś  w te medyczne  klocki - stwierdził Bogdan. Szkoda, że nie startowałaś drugi raz na medycynę.  Marta uśmiechnęła  się - a  może  to dobrze się stało , bo ja gdy się  zdecyduję  na  dziecko to na pewno będę  siedziała z dzieckiem  w domu minimum  trzy lub cztery lata. A taka przerwa w pracy w tym  zawodzie to właściwie koniec  kariery, bo przecież medycyna  nie  stoi  w miejscu, wciąż  się  coś  zmienia i trzeba być na bieżąco. Nie chcę by moje  dziecko hodowało  się  wpierw w żłobku a potem w przedszkolu.  Jak na razie to wszystko jest palcem na wodzie pisane, a przede  mną obrona magisterki. Muszę wpaść  na uczelnię i dowiedzieć  się dokładnie kiedy to będzie i co mam dostarczyć oprócz siebie. Jak na razie to wiem tylko, że będzie na tym terenie gdzie kończyłam zdobywanie wiedzy. Ciekawa jestem czy jeszcze któraś będzie tej jesieni  bronić. Dziwię się trochę, że nie sprężyły  się bardziej, bo większość  z nich jest spoza Warszawy i zapewne już zrezygnowały z wynajmowanych stancji więc będą musiały  za każdym przyjazdem do stolicy wynajmować  hotel. Ciekawa jestem ilu będzie kosmetologów w przyszłym  roku gdy już będą musiały płacić za studia. Co prawda mają ponoć  być jakieś stypendia, ale nie podejrzewam państwa o taką rozrzutność by finansować całe dwa lata studiów.

                                                                    c.d.n.

 

 


 


piątek, 10 maja 2024

Córeczka tatusia - 127

 W poniedziałkowy  ranek Marta stwierdziła, że  chyba  się postarzała, bo kilka  razy budziła  się w nocy i właściwie to jest niewyspana i zdenerwowana. Kochanie, a czym ty się tak okrutnie  denerwujesz? Idziesz dziś pierwszy  dzień po urlopie do pracy, w której znasz  wszystkich począwszy od portiera na wjeździe na podwórko a skończywszy na panience od parzenia kawy dla szefa. Marta skrzywiła  się - u nas  nie ma panienek, same mężatki są. Jestem niespokojna, bo nie wiem  co mnie  czeka- może  szefowi już minęła chęć zatrudnienia  mnie  tutaj?

Wojtek ciężko westchnął, a potem powiedział - nie chcę być niemiły, ale ty chyba  zgłupiałaś- przecież to nie jest jakiś  głupol, więc  wie, że gdyby cię teraz  nie przyjął do pracy to konkurencja przyjęła by cię z otwartymi  ramionami, tym bardziej, że się  cieszył, że jest chociaż jedna  absolwentka  chętna do pracy w laboratorium. No fakt - chętnych nie było- stwierdziła  Marta. Do produkcji też żadna nie chciała iść, wszystkie  się nastawiły na własne gabinety kosmetyczne, nawet te, które mieszkają w takich  dziurach,że  się człowiek może godzinę  zastanawiać  gdzie to w  Polsce jest i bez  atlasu samochodowego to nikt by tam nie trafił. A w ogóle to boję  się tej obrony.

Wojtek przyciągnął ją do siebie i  powiedział - kilka lat  wcześniej to ty  mi tłumaczyłaś, że nie mam  się czego bać, skoro mój promotor bardzo  wysoko ocenił moją pracę, którą  sam pisałem, więc  wiem dokładnie co zrobiłem i dlaczego. I że osobnik broniący swej pracy jest wizytówką promotora więc  nie  dałby Komisji do ręki poplamionej i  wymiętej wizytówki.  Pamiętasz jak mi to do głowy wkładałaś? Jeśli ci to coś pomoże, to mogę  dziś nieco później pojechać do pracy - mogę  cię  zawieźć i zaczekać  na ciebie  w  samochodzie, ale muszę  dotrzeć na uczelnię przed godziną  jedenastą - wiesz, niedługo będzie  rozpoczęcie  nowego roku akademickiego, więc nagle  się  wszyscy uaktywnili, szef zwłaszcza. A może chcesz, żeby ojciec  cię odwiózł i przywiózł z powrotem? Zapewniam  cię, że dziś nie będziesz  broniła pracy, obronę  będziesz  miała niemal za  cztery tygodnie, więc  wyluzuj. A nie będziesz  miał żalu gdy  mnie szef tu nie przyjmie  do pracy? No pewnie, że nie, ja wolałbym byś ty  wcale nie  pracowała tylko zajmowała  się tym co lubisz, bez problemu możemy przecież  żyć we  dwoje  z  moich zarobków. Możesz  nawet zacząć studiować  historię  sztuki - dobra  jesteś  w te  klocki. A może masz chęć na dziecko? Odstawisz tableteczki i zaczniemy  majstrować  dzidziusia- jakie jest twoje  zdanie  na ten  temat?

Marta skrzywiła się - jeszcze  mi się żadne dziecko nie marzy ani poranne  mdłości a potem poród. To sto razy  gorsze niż obrona  pracy - stwierdziła. Jak na razie to wystarczają mi dzieciaki  Andrzeja. Bycie ciocią jest  znacznie  mniej  dolegliwe  niż bycie matką. Ciocią  to się bywa okazjonalnie, a matką to od chwili zapłodnienia. Od samego początku same nakazy na przemian z  zakazami. Może ja odziedziczyłam za dużo genów po matce - ona mnie po prostu nie  chciała. Nie sądzę - powiedział Wojtek - ty świetnie dogadujesz  się z dziećmi- tak twierdzi Andrzej i Michał. I ty masz wybór, bo u  ciebie  to będzie bardzo świadoma  decyzja  a nie ślepy traf. Twoja mama chyba nie bardzo była świadoma konsekwencji  swego działania - ty,  w przeciwieństwie  do niej podejmiesz w pełni świadomie decyzję o  tym  czy i kiedy chcesz byśmy  mieli dziecko.  Ja też jeszcze  nie  czuję powołania by już zostać ojcem, a jest  więcej niż pewne, że nie  odziedziczyłem genów twojej  mamy. 

 Marta roześmiała  się - przynajmniej  co do tego to mamy pewność, bo nie ona  cię urodziła. A moje geny sprawdzał tata nim  się rozwiedli - jest moim tatą. Tata zawsze mówi, że tak naprawdę to dziedziczone geny są  ważne  tylko  w kwestii chorób, i to tych które albo są  dziedziczne  albo sprawiają, że organizm dziecka jest na pewne  choroby  bardziej podatny, bo prawdziwym rodzicem jest ta osoba, która  dziecko wychowa. I jak patrzę na Marylę to wiem, że on  ma rację. Tak sobie  myślę, że Andrzej tym razem to bardzo  dobrze trafił. A wiesz - on się przyznał Maryli, że nim ją  zaprosił do teatru to się  ze mną w tej kwestii konsultował. Moim skromnym  zdaniem to ona  jest świetną pielęgniarką.  I szefowa ją  wybrała, by szkoliła praktykantki. Z chirurgów to zaraz  po Andrzeju plasuje się  Henio - Andrzej też go wysoko ocenia. On to taki skromny facet,  zupełnie   nie umie  się  sprzedać,  więc dobrze, że Andrzej go docenił i zapewne wystawi mu taką laurkę, że wyląduje  chłopak na szkoleniu w Londynie.

No to jedziemy - stwierdziła  Marta - ja do laboratorium a ty na uczelnię. Zadzwonię do ciebie  albo  przynajmniej napiszę co to za tęsknota  dręczyła pana  kierownika. Muszę wziąć trochę orzechów i tych nadziewanych kulek. Pracy to dziś  raczej nie będzie, za to się zapewne  nagadam i opiję kawą. Wrzuć mi na smartfona zdjęcie  naszego hotelu, bo ja nie mam ani jednego. I zadzwoń do swego taty czemu  dziś nie przyszedł rano- bo mam  wrażenie, że powinien był dziś być u nas wcześniej. Zawsze  się denerwuję gdy go nie ma a powinien  być- zapisz  go do kardiologa na któryś najbliższy poranek, dawno się nie kontrolował. Najlepiej  zadzwoń do Andrzeja żeby go zapisał, bo tak normalnie  to  mogą  być kłopoty z terminem. Ja  ojcu nie  za bardzo wierzę gdy mówi, że  wszystko z nim w porządku- on tak  zawsze mówi, choćby nawet sam jego wygląd  temu  zaprzeczał.  Ja mogę razem  z nim pojechać na  wizytę, szef wie, że potem to odpracuję.

Przechodząc  przez portiernię została poinformowana, że  "pan szef  się dziś spóźni, bo mu ktoś oponę uszkodził w  samochodzie, więc musiał dzień  zacząć od wymiany koła i po drodze musi zahaczyć o warsztat albo o sklep z nowymi oponami. Oj, to paskudnie  się szefowi  dzień zaczął, bo to średnia  frajda gdy  rano zaczyna  się dzień od  zmiany koła. A bardzo  ma tę oponę uszkodzoną?  Strażnik spojrzał na  nią i powiedział - chyba tak, bo straszliwie przeklinał - ja tu pracuję od początku , to już kupa lat i jeszcze nigdy  nie  słyszałem by szef tak straszliwie  przeklinał.  Wcale  się nie  dziwię - stwierdziła Marta - ja  pewnie też  bym była wściekła i też  bym pewnie klęła  -zapewniła  go Marta. 

 Nooo, szef wściekły, bo to nowy  samochodzik, dopiero tydzień go ma. No to faktycznie - nie ma  się  co dziwić, że jest zły. A czym teraz   szef jeździ?  - spytała. Taką prawie białą toyotą  avensis, sporawa ta  bryka - podsumował portier.  Nie taka urocza  pchełka jak pani  samochodzik. Powiedziałem  szefowi, że to pewnie  jakiś życzliwy sąsiad go tak urządził, bo ludziska są  straszliwie  zazdrośni. Jak ktoś kupi taki elegancki samochód to zaraz sąsiadów skręca  z  zazdrości. A nikt  się nie  zastanowił, że oni sprzedali dwa  samochody, bo żona szefa wcale  nie jeździła  swoim bo się straszliwie bała. Pani to się nie boi  i jeździ tą miniaturą  samochodu, a ona miała citroena, ale też z tych  dość  małych i ogromnie  się bała.

Marta roześmiała  się - ja też na początku  się bałam, bo jeździłam z Mokotowa na praski brzeg i szybko zrobiło  się  ślisko, to się na początku bałam. No ale jeździłam wolniej, przezornie  wychodziłam nieco  wcześniej  z  domu i jakoś obyło  się bez problemów. Po mieście  to  się  dobrze jeździ takim  małym  samochodem i mniejszy  kłopot z parkowaniem, można  stanąć na  niewymiarowym miejscu. I mało pali. Teraz  to  się  czasem mąż ze mnie śmieje, że ja to nawet po bułki do piekarni, do której mam kilometr,  to biorę  samochód.

No to idę do siebie - stwierdziła Marta. Miłego dnia dla pana - powiedziała i poszła  laboratorium. Gdy otworzyła  drzwi i głośno powiedziała "dzień dobry wszystkim" któryś z chemików powiedział - a jednak  jej nie porwali Turcy!  A mieliście  panowie  nadzieję, że mnie  porwą? - spytała. Może gdybym była taką wytlenioną  na super  blond to może by  się ktoś na mnie  skusił. A poza tym tam jest tak  dużo  turystek, że pewnie nie starczyłoby dla  wszystkich pań chętnych   facetów - odparowała Marta. Poza tym byłyśmy z obstawą, nasi  mężowie  nas nigdzie nie puszczali byśmy  szły  same,  nawet po sklepach z nami łazili. Ojej,  muszę wyjść  do samochodu, zapomniałam wyjąć kawę z  bagażnika - zaraz  wrócę. Zostawiła przy swoim  biurku swoją torebkę i  szybko wróciła  się do samochodu. Za  chwilę przyniosła "tureckie słodycze" i dwie stamtąd przywiezione torebki mielonej kawy- takiej "do parzenia  po turecku". Strażnik śmiał  się, że tak ją zagadał, że  zapomniała   opróżnić  bagażnik i nie  wzięła  z niego swojej siatki. Marta  postawiła na  swoim stole kawę  oraz  orzechy i tureckie  słodycze, mówiąc, że gdy tylko przyjedzie  szef ona  zrobi  dla wszystkich kawę taką, jak ta, którą tam piła.  Szef dzwonił, że się spóźni, bo coś mu w tej nowej  bryce koło nawaliło i musi je  wymienić - poinformował  Martę jeden z  kolegów.  Wiem, bo mi o tym powiedział jeden  ze strażników.

Tak to jest, jak  się od razu  nie opije z pracownikami  nowego  zakupu - zaśmiał  się jeden z panów. No ale on kupił tę  swoją  "avensisę" w czwartek po południu, a  wiesz jaki z niego pracuś - dziś też dopiero w drugiej części  dnia postawi nam  kawę, poza tym ma dla nas jakąś  niespodziankę i pewnie  z uwagi na oszczędność  czasu połączy dwie  sprawy  w jedną - komentował  sytuację  drugi.  On ostatnio to już bardzo tęsknił za Martą- dodał swoje  trzy  grosze  kolejny  z kolegów.   Albo za spadającymi  słoikami - zaśmiała  się  Marta. Ale ja już przyrzekłam sobie i chirurgowi, że nigdy więcej nie  będę  łapać lecącego  szkła - raz złapałam i  wystarczy - powiedziała  Marta. Chirurg mało zawału serca  nie  dostał a ja  do dziś gdy widzę cokolwiek  spadającego z  góry to mam ochotę natychmiast uciec - szybko i  daleko.  A z kawą to może zaczekamy na  szefa - zaproponowała  Marta. Bo będzie nieco krzywo gdy skończymy pić a on właśnie wejdzie.  

A masz jakieś  fotki  z tej Turcji?  Mam, mogę je na chwilę  wrzucić na  kompa,żeby  było lepiej widać. I przed wyjściem  skasuję. W sumie to było tam  bardzo, bardzo  fajnie, tyle  tylko, że wylot  był nie z Warszawy a z  Katowic. Widocznie  czarter stamtąd  był tańszy. Jechaliśmy do Katowic ekspresowym pociągiem- to tylko 2 i pół godziny, ale  wylot  stamtąd jakoś tak bliżej północy  był. W sumie  noc  była nieprzespana. Z Antalyi do Side to raptem w okolicach 63, lub 65 kilometrów i jechaliśmy tam autokarem.  W poprzednim sezonie to byliśmy w Alanyi, 120 km od  Antalyi. No i  Side  jest ładniejsze, jest co zwiedzać. Było bardzo ciepło, woda  miała  26 stopni codziennie. Było ciepło ale upał  już nie przyduszał. Mieszkaliśmy cztery  km od  samego centrum miasta. Hotel  fajny, bez kelnerów, wszystkie posiłki serwowane systemem bufetu, co nam bardzo odpowiadało. Hotel z  własną plażą i basenem. Całkiem  sporo  zabytków, co wieczór dansing na płycie  z polerowanego marmuru. Jubilerów  w tym Side aż po  kokardkę, ceny do łatwego przełknięcia, robią też na  zamówienie, można,  a nawet trzeba  się targować. Najlepiej to jechać z  własną paczką - my byliśmy w trzy pary małżeńskie. Plaża ładna,  czyściutka, raniutko sprzątana. I jak się nie ma  dzieci  w wieku  szkolnym to najlepiej jechać  wtedy gdy nie  jest to czas wakacji  szkolnych. Jedna para z naszej szóstki ma co prawda  dzieci w  szkole,  ale  zostawili je w  Warszawie  z  dziadkami.

W chwilę po tym, gdy Marta  zamknęła komputer i wykasowała   swoje zdjęcia,  do laboratorium dotarł  szef z nieco rozwianymi  swymi przerzedzonymi włosami i bukietem kwiatów. Marta uśmiechnęła  się i spytała  a co z kołami  pańskiego   samochodu? Już wszystko jest w porządku?  Wszystko już   działa-okazało  się, że  najechałem  wczoraj  wieczorem na jakieś  szkło, którego kawałki utkwiły  głęboko w oponie. Na szczęście  opony mam  nowe, więc  wystarczyło tylko to jedno koło wymienić. A wy , jak  widzę, już wyżłopaliście  kawę. To była turecka  kawa, którą Marta dla nas przywiozła poinformował  pan Bogdan. Ale ja mam dla pana, szefie, odsypaną porcję kawy i uratowane  z "pogromu" słodkości  tureckie i  zaraz zrobię dla pana taką właśnie  turecką kawkę - jeśli ktoś jeszcze ma ochotę na kawę to mogę  zrobić nescę, też turecką, z domieszką  cacao -powiedziała  Marta- jest o wiele  zdrowsza od takiej bez kakao.

Szef złapał ją  za rękę i powiedział - zaczekaj dziecinko - te kwiatuszki to dla ciebie- i tu  wcisnął jej w rękę wytworny bukiet  róż. A poza tym mam  dla nas  wszystkich  radosną  wiadomość - mamy patent- a wśród twórców owego opatentowanego wyrobu jest pani Marta. Bo dodanie właśnie tego jednego składnika to był pomysł pani Marty, która wiele  dni spędziła na szukaniu "co by tu jeszcze dodać", żeby to miało  "ręce i nogi a na dodatek  dobrze podziałało."  

Ojejku, ale numer!- zawołała  Marta. A wszystko przez  tę  moją pokaleczoną  dłoń! Wszystko zaczęło mi  się lepiej  goić gdy połączyłam ten składnik  z maścią, która jest dostępna  w  aptece bez recepty. Wyszedł nam  udany dermokosmetyk. Ale pomimo tego przyrzekłam chirurgowi, że nigdy więcej nie będę łapać spadającego  szkła i bez trudu dotrzymam tego przyrzeczenia. Raz się udało, że  ścięgna  nie  zostały uszkodzone, ale to nie  oznacza, że  zawsze się tak uda.

No to ja teraz pójdę  zrobić  tę kawę  dla pana - kochani, jeśli ktoś  chce jeszcze  kawę to mam taką nescę wymieszaną z prawdziwym kakao - jedyna niedogodność polega na  tym, że trzeba ją  sobie  zamieszać przed wypiciem każdego łyka. Ale to naprawdę  bardzo zdrowa kawa. No to ja ci pomogę przy tej bardzo zdrowej kawie- zaoferował  się  Bogdan.  W kuchence powiedział do Marty - że też ja  cię  nie  wypatrzyłem na tych studiach gdy jeszcze  nie byłaś mężatką!  To niczego by nie  zmieniło w status  quo -my z mężem jesteśmy parą jeszcze od podstawówki-  poinformowała  go Marta .  I zamknij  buzię, bo ci wrona  wleci. Ja zupełnie  nie rozumiem dlaczego każdemu na tę  wiadomość opada  szczęka. Widocznie oboje  należymy do tych co to całe życie  są  sobie  wzajemnie  wierni.

                                                                        c.d.n.



środa, 8 maja 2024

Córeczka tatusia -126

 Rodziców Marta  "upolowała" w  drodze do kwiaciarni, więc postanowiono, że w takim razie wstąpią na króciutko do nich , wycałują, zamienią kilka  zdań i zostawią Misię, a ponieważ  wspólniczka Pati źle  się  dziś  czuje, to tata spędzi  trochę  czasu z  Pati w  kwiaciarni. W dwadzieścia minut później Marta i Wojtek byli namiętnie   lizani przez Misię, która oczywiście  musiała nadrobić  zaległości w lizaniu swych  ukochanych państwa. Dobrze, że był w mieszkaniu i ojciec Wojtka,  który szybko spolaryzował Misię w kuchni  karmiąc ją  kawałeczkami gotowanego kurczaka, które  całą  noc   spędziły w miseczce z kawałkiem wędzonki,  więc  miały bardzo  smakowity dla Misi  zapach. 

Broszka turecko- wenecka  bardzo  się Pati spodobała, a tata oczywiście ponarzekał, że  dzieci zamiast na  swoje  frajdy wydały pieniądze na prezenty dla nich. Marta  żaliła  się tacie, że nie było żadnej książki o Turcji w ludzkim języku, ale tata  zapewnił  ją, że to żadna  strata, bo  jeśli on nagle  poczuje potrzebę  dowiedzenia się  czegoś  więcej o Turcji, to odwiedzi ambasadę  turecką, ale na  razie  nie wybierają się  z Pati do Turcji - zresztą  gdyby się  wybierali to raczej do Stambułu,  a nie na plażowanie.

Biedna  Misia kompletnie  zgłupiała   z nadmiaru  szczęścia i w końcu  wylądowała na kolanach  Wojtkowego taty. Zamiast  niej do kwiaciarni "powędrowała" figurka Izydy karmiącej  Horusa, a tata powiedział, że  ta  rzeźba była  wzorem dla  katolików gdy postanowili ukazać Marię karmiącą Jezusa. A co do Horusa,  to rzeczywiście  nie bardzo wiadomo czy był bratem,  czy synem Izydy- no ale  jedno wiadomo - każde bóstwo jest  zdolne  niesłychanie, więc  może  być pod  wieloma postaciami na  raz. 

W korespondencji Marta  znalazła  kartkę- widokówkę od  swego  pana promotora, że aktualnie  wygrzewa  swe stare  kości w  Egipcie, a swoją pracę Marta już może wstawić  do  drukarni i nawet podał jej adres. Marta  była  nieco  tym  zdziwiona, że pan  profesor  podaje jej namiary na  drukarnię,  ale Wojtek tylko się zaśmiał, mówiąc, że zapewne  owa drukarnia należy albo do kogoś  z rodziny  albo przyjaciół jej promotora. Co do terminu obrony to odbędzie   się zaraz po 15 października i na pewno na terenie uczelni,  w której obecnie są już tylko  studia I-go  stopnia. Najbardziej zaintrygował Martę dopisek  o treści: "Proszę  się skontaktować z szefem laboratorium, on się nie może  wręcz pani doczekać."  Marta  ze trzy razy przeczytała ten  dopisek, w końcu stwierdziła, że nic jej nie przychodzi do głowy, dlaczego to  szef  laboratorium  za nią tęskni - niczego nigdzie  nie  schowała , wszystkie  klucze mu oddała  do ręki. No to  zatelefonuj  do szefa laboratorium - doradził Wojtek.

No po co? Dziś sobota, dzień wolny , po prostu w poniedziałek około 9,00 pojadę do laboratorium. I zapewne  zostanę tam kilka  godzin, bo niektórzy, gdy się  dowiedzieli, że jadę nad  Morze  Śródziemne ale do Turcji, to byli bardzo zainteresowani jak mi tam będzie.

Wczesnym popołudniem  zatelefonował Andrzej zapraszając "cały  dom razem z  czworonogiem" na kawę i domowe  ciasto. A dziadek Czesiek jeśli ma  jakąś randkę  to musi ją przełożyć, bo obaj chłopcy za nim też  się  stęsknili.  W  związku z powyższym Marta szybko zatelefonowała  do swego taty, żeby był tak miły i z pomocą  Pati wybrał  ze trzy ładne  doniczkowe kwiatki, najlepiej jednakowe  w pielęgnacji i Wojtek zaraz  po nie przyjdzie, ale na razie  nie podrzuci im  Misi bo chłopcy Andrzeja stęsknili  się też  za  Misią, więc  sobie  dziś  Misia pobiega po ogrodzie razem z chłopcami. A kwiatki to mają być do dwóch sypialni i jednego living room.

Do kwiaciarni po kwiatki pomaszerowali zgodnie Wojtek  z ojcem, do kwiatków były dołączone jasne  "instrukcje obsługi",  bo jak twierdził tata Marty, tylko teoretycznie kwiatkom potrzebna jest tylko  woda, ale do niektórych  powinna ona mieć temperaturę około 30- 35 stopni,  a poza tym nie  wszystkie   lubią  być dzień w  dzień podlewane. A niektóre to nawet lubią  się napić kawy prawdziwej raz na jakiś  czas. Rodzice Marty przepraszali, że nie przyjadą,  ale do godziny 19,00 będą w kwiaciarni, potem  muszą przygotować nieco  towar na  następny  dzień, bo w niedzielę też kwiaciarnia czynna, co prawda  tylko cztery  godziny, a wspólniczka Pati jest chora, więc tata musi Pati pomóc. 

Dzieciaki  Andrzeja  z miejsca zaanektowały Misię i bawili  się z nią  w ogrodzie, a Maryla korzystając  z ich  chwilowej  nieobecności opowiedziała, że przeżyła  chwile ogromnego  wzruszenia po powrocie, bo obaj  chłopcy ogromnie  się  cieszyli, że ona już  wróciła no i oczywiście obaj przespali calutką  noc w łóżku razem z nią i Andrzejem.  Niewiele brakowało  a byłbym  zleciał z łóżka, tak  się towarzystwo rozpychało - opowiadał Andrzej. Ale już miałem  z nimi poważną męską  rozmowę i wytłumaczyłem, że jednak i mama i tata codziennie  pracują i muszą  do tej pracy chodzić  wypoczęci i wyspani i dlatego  są     oddzielne  sypialnie dla rodziców i dla  dzieci.  

Oni są bardzo spragnieni takiej prawdziwej miłości matczynej - dodała  mama Andrzeja. Mam  wrażenie, że Lena im jednak takiego ciepła i uczucia nie dawała. Oni nie pytali  się kiedy "rodzice wrócą", ale zawsze kiedy wróci mama, a gdy raz  się zapytałam która mama, to Piotruś odpowiedział: "no nasza mama, Marylka". Teraz już są szczęśliwi bo oboje  jesteście  w domu. Codziennie odkreślali w kalendarzu dzień, który minął. Poza tym całe szczęście, że bywał u nas niemal codziennie  Czesław - on jest dla nich ogromnym  autorytetem, a do tego często przychodził z Misią.  

Nic  dziwnego - roześmiał  się Andrzej  - dziadek Czesiek  musztrował ich gdy się przeprowadzaliśmy z Woli na Ursynów a na dodatek słuchała  się go cała  ekipa  remontowo - przeprowadzkowa i dzieciaki  to widziały. A poza tym Czesław traktuje dzieci jako rozumne  stworzenia, nigdy na  nich nie krzyczy bo zdaje  sobie  sprawę z faktu, że  dzieci  się dopiero uczą  wszystkiego a nie rodzą  się z wiedzą taką  jaką mają  już dorośli ludzie.

Czesław uśmiechnął  się i powiedział - a ja  się  tego wszystkiego dość  długo uczyłem od swego przyjaciela, czyli od teścia  Wojtka, który nie  tylko sam super  wychował Martę ale i przy okazji mego syna, który, jak  sam kiedyś  powiedział mi,  kocha swego teścia jak ojca. I nie mam o to żalu do mego syna, bo to prawda. Nie  zawsze  byłem takim mądrym ojcem jak należy. Musiałem wiele spraw przemyśleć, poczuć  się upokorzony i zagrożony bym na wiele  spraw odnalazł właściwy kąt widzenia. Marta  roześmiała  się - ale ty tato szalenie  szybko się zmieniłeś i kocham cię tak samo jak  tatę. Gdybyś z nami  nie był to na pewno byłoby mi znacznie  trudniej żyć, bo ty o nas dbasz i nam pomagasz, chociaż już jesteśmy  wszak dorośli. Ja to  się cieszę, że mój tata  trafił na mądrą i dobrą kobietę, która była  z nim nawet  wtedy, gdy on uważał, że jeszcze  nie  może sobie ułożyć życia, bo musi więcej uwagi poświęcić mnie. I jak tak rozglądam się , to dochodzę  do wniosku, że  stanowczo życie ludzkie  jest  zbyt krótkie, a gdy wreszcie zdobędziemy jakąś  mądrość  życiową, to okazuje  się, że  zostaje nam  niewiele  czasu na jej wykorzystanie. 

Nooo, trzeba to ogrodowe towarzystwo nieco nakarmić - stwierdziła  Maryla i poszła po chłopców, a  zaraz   za  nią wyszedł Andrzej mówiąc, że od  razu uporządkuje to co ewentualnie nabałaganili. Gdy oboje  wyszli  z mieszkania matka Andrzeja  powiedziała - Maryla jest niesamowicie dobrą i kochającą dziewczyną - traktuje  chłopców tak, jakby sama ich urodziła.  Andrzej chce  by przeszła na pół etat, choć jak mówi to będzie  mu smutno w pracy bez  niej. I jest jeszcze jeden plus tego związku -  już drugi raz zrezygnował  z wyjazdu do Londynu. Twierdzi, że może  w każdej chwili sprowadzić  sobie tu filmy szkoleniowe a poza tym chce zejść   ze stołka  jedynego  dobrego chirurga  i być może zacznie uczyć  młode kadry swoich następców. 

Myślę, że tak powinien  zrobić- stwierdziła Marta - to szalenie  wyczerpujący  zawód, pomału odbiera  zdrowie, a Andrzej jest w takim  wieku, że bez problemu trafi do głów nowych kadr. Wiem z własnego doświadczenia, że lepsza  jest  więź pomiędzy studentami a profesorami gdy pan profesor  jest jeszcze  młodym człowiekiem. W Polsce jest szalenie  mało młodych profesorów, ale pomału i to  się ucywilizuje, gdy sporo młodych zaraz po  zakończeniu studiów  zacznie robić  doktorat, tak jak to zrobił Andrzej.

Rozmowa  szybko dobiegła  końca bo "obmawiani" weszli do  domu - Maryla  z Misią prosto  do łazienki rodziców by wytrzeć Misię, której łapki umyła jeszcze  w ogrodzie korzystając  z wody  w konewce, a chłopców  Andrzej pogonił do łazienki na  górze i zaraz zostali wstawieni pod  prysznic, bowiem ich kolana były brudno zielone. Jak wyjaśnił potem Andrzej, to chłopcy klęczeli na trawie często przesuwając  się po niej klęcząc, bowiem, jak powiedział Piotruś- "grali z Misią w wariata" a najwygodniej im  było nie kucać  do toczenia  piłki ale  właśnie klęczeć. Marta się śmiała, że powinno się im zrobić  takie nakolanniki ochronne  jak mają brukarze. Misia została  napojona i nakarmiona i chyba  się tą  zabawą zmęczyła, bowiem  zaraz usadowiła  się w kieszeni bluzy dziadka Cześka i głęboko  schowała mordkę, prezentując  zadek. Na  kolację, jak na porę jesienną przystało były dwie  blachy  różnych pieczonych  warzyw.

Czyściutcy, wypucowani  chłopcy w piżamkach i  szlafroczkach siedzieli grzecznie przy stole na  swoich  nieco wyższych  krzesełkach, które dziadek Albert zamówił u stolarza  pod Warszawą. Marta siedziała nieco zamyślona, co zwróciło uwagę  Andrzeja, więc się  zapytał, czy może  wspomina Turcję i żałuje, że nie pojechali jednak na wycieczkę  w góry.  Nie,  nie żałuję, że nie pojechaliśmy, bo te góry to mało turystyczne są na pewno i pewnie  byśmy się  bardziej umęczyli niż coś  ciekawego  zobaczyli. Zastanawiam się tylko, dlaczego  szef  laboratorium  za mną tęskni, bo mój pan promotor napisał mi, że mój  szef nie może  się mnie  doczekać. A naprawdę niczego specjalnego sobie nie przypominam, niczego przed urlopem nie  zbroiłam, wszystko zostawiłam  zakończone i opisane. Obrona  będzie  zaraz po 15 października.

A ty  się tak zawsze martwisz  na  zapas?- spytał Andrzej. Nie, nie  zawsze, tylko nie mam pojęcia o co mu chodzi. Zostawiłam  wszystko uporządkowane, opisane i nawet udało mi  się  nie  wejść  w konflikt ze  szkłem, więc nie  wiem  co jest grane, bo na  zdrowy babski rozum to facet  nie ma powodu by za mną tęsknić.  Gdybym zostawiła coś w trakcie opracowywania to bym  rozumiała, że się nie może doczekać kiedy dokończę. No i dał mi namiary na drukarnię, bo jak napisał ma do nich  zaufanie. Ponoć mała ale solidni. Andrzej  zaczął się  śmiać - ależ ta Warszawa mała! Podejrzewam, że wiem dlaczego on tak tęskni za tobą, ale nie mogę  ci powiedzieć, bo dałem  słowo, że nic  ci nie powiem.  Ale  się nie  denerwuj, to nie obłęd starczy u twego pana  profesora, że ci polecił wypróbowaną drukarnię, czyli taką, z której teksty nie wypływają w  czasie druku w niekontrolowany sposób i są ogólnie  dostępne. A twój szef ma po prostu dla ciebie niespodziankę. Znasz  dobrze psychikę  facetów i wiesz, że jak mają jakiś dobry pomysł na prezent to najchętniej podaliby to w ogólnoświatowych wiadomościach  a nie tylko w lokalnych. Ale mogę ci powiedzieć, że w komisji będzie pani doktor dermatolog, którą  już znasz. No a czego mi nie możesz  w takim razie  powiedzieć, skoro mi mówisz, że ta pani dermatolog  będzie w komisji? Dobrze  że mi mówisz, to jeszcze trochę pobuszuję w  dermatologii, żeby nie wypaść na ignorantkę z tej dziedziny.

Wojtek - możesz mi przylać - powiedział ze śmiechem Andrzej - ale ja uwielbiam twoją żonę- ona jest niesamowita! Jutrzejszy  dzień zapewne spędzi  zatopiona  w dermatologii! Chyba  wezmę  dzień urlopu gdy ona będzie  broniła i podepnę się pod  tę komisję. Nie  załapiesz  się, kosmetologia nie ma nic wspólnego z  chirurgią - kosmetolog  działa bez  ingerencji chirurgicznej- tak jak internista - odparowała Marta. Ale  będziesz  mógł razem z Wojtkiem poczekać na mnie  pod  salą. Jeżeli  się obronię to prosto stamtąd pojedziemy na obiad do Bristolu, Jadał tam i sypiał tam Kiepura, więc i my możemy tam  na tę okoliczność  zjeść.  Coś ty - ja wolę obiad u was  w domu niż w którejkolwiek , nawet ekskluzywnej knajpie - zapewnił ją  Andrzej.

                                                                    c.d.n.




piątek, 3 maja 2024

Córeczka tatusia - 125

 W ostatni wieczór pobytu  panowie  zorganizowali mini ognisko. Żeby  nie  zapaskudzić  plaży Wojtek z Michałem skombinowali  dość płaską metalową  skrzynkę i nieco drewna kominkowego. Dziewczyny dopytywały  się  skąd wzięli i ową skrzynię i drewno, na co Michał powiedział, że.....znaleźli i że gdyby po podwórkach hotelowych chodzili tacy zbieracze jacy chadzają po osiedlowych  warszawskich podwórkach, to tu po dwóch, najwyżej trzech takich "wycieczkach" byliby pewnie  krezusami. Ala się śmiała, że chyba miejscowi to mają  jakieś gigantyczne kominki, bo te kawałki  drewna  zapewne  by nie  zmieściły  się  w żadnym polskim kominku. Posiedzieli ponad  godzinę pogryzając migdały i orzechy,  a podsumowując  pobyt  stwierdzili, że na pewno tu jeszcze przyjadą i to raczej na pewno po sezonie, tak jak teraz, bo wszystko jeszcze  czynne, pogoda  wielce przyjazna, a nie ma "stonki szkolnej" i bardzo im  się tu podoba. Wszystkich zabytków nie  zwiedzili tym razem, więc będzie jeszcze  co zwiedzać, tylko wcześniej się zainteresują wyjazdem, bo woleliby nie jechać z Warszawy wpierw do Katowic i dopiero stamtąd lecieć  do Side.  Ale w przyszłym roku to Piotruś już będzie chodził do szkoły - zauważyła przytomnie Maryla. No to jego strata- beznamiętnie  stwierdził Andrzej. Większym problemem będzie  znalezienie jakiegoś letniska  dla nich blisko Warszawy i w ogóle  zorganizowanie im lata - rodzice nasi też powinni wypocząć przecież- stwierdziła  cichutko  Maryla.   

Sopot- można im wynająć dwa mieszkania w Sopocie- tylko trzeba się za to  zabrać  najdalej   w styczniu. A dlaczego  dwa? Zdziwił  się  Andrzej. No bo prawdopodobnie pojadą  również rodzice Michała z dziećmi. Dwa normalne, cywilizowane , kompletnie  umeblowane  mieszkania blisko plaży. Blisko do kolejki, blisko do plaży, pełna cywilizacja. Śniadania i  kolacje  w domu, obiady  można jeść w restauracji. Lunche w  plażowych barach  rybnych  - powiedziała Marta. Do plaży raptem 250 metrów, do kolejki elektrycznej 500m,   jest też nawet targowisko, więc tym samym  zaopatrzenie  w  zieleninę i owoce i nabiał. Tyle tylko, że nad  morzem  zawsze  wszystko później  dojrzewa,w barach  na plaży jest picie i ryby, restauracja niedroga,  mieszkania  w pełni wyposażone  kuchennie i  łazienkowo i jest nawet   cały  sprzęt do sprzątania.  Atrakcje na  wyciągnięcie  ręki, bo w różne  miejsca można  stateczkiem  popłynąć.  A jak pojedziecie w  dwie rodziny, to dzieciaki będą  "od  ręki" miały towarzystwo no i dorośli  też. Market  Lidla stosunkowo blisko, parking przy nim. No i jak pojadą  w dwa samochody to będą mieli parking w  budynku,  w którym będą mieszkać. Podejrzewam, że gdy  się  zacznie  wszystko załatwiać na początku roku to można  będzie  załapać  dwa  mieszkania w  tym samym budynku- informowała  Marta, a Wojtek jej przytakiwał.  Damy  wam wszystkie namiary,  a droga samochodem  to pestka bo już jest  autostrada.

Jesteś tego pewna? - spytała  Maryla. Jestem, bo byliśmy tam zaraz  po ślubie, no a to już jednak  nieco  czasu  upłynęło. Tam jest osiedle, w którym wiele osób kupiło mieszkania  właśnie pod  wynajem dla  letników. Są w pełni wyposażone, kuchenki elektryczne ( płyta ceramiczna), pełne  wyposażenie w gary i talerze,  są nawet i ścierki do naczyń, są też ręczniki, oczywiście i pościel, pralka jest także. Damy  wam  namiary telefoniczne, więc nim  wynajmiesz dowiesz  się o tym czym dane  mieszkanie dysponuje. To naprawdę fajne miejsce. Blokowisko, ale nie z wielkiej płyty, wieżowce  z windami i garażami, są nawet place  zabaw  dla dzieci koło  bloków. Część mieszkań jest  zajęta przez  tych, co tam  mieszkają  cały  rok. A wejście  na osiedle  kodowane, więc  dostaniecie  kod. Tylko sobie  psa  stamtąd  nie przywieźcie tak jak  my- zaśmiał  się Wojtek. 

No, ja  moich to na pewno w  tym układzie wyeksportuję  do Sopotu - stwierdził Michał. Oby tylko było pogodne  lato.  Plaża i dzieci to dobry układ - mają cały  czas  co robić. Bo gdy bywali w  wakacje u dziadków, to po 4  dniach już  wszystko  zaczynało  ich  nudzić i  dziadek musiał im  wymyślać atrakcje. No bo co  z tego, że ten ich ogród  był duży,  skoro nic  się  tam  nie  zmieniało.

No wiesz - w Sopocie  na pewno jest więcej atrakcji, nawet  sama wizyta  na  Molo w Sopocie  jest "ciekawa", bo stateczki  się  zmieniają,  przed podreptaniem na molo można  zaliczyć  lody, zawsze  można na jakiś  rejs się  wybrać, można raz na  cały  dzień wywieźć ich  na Hel i zaliczyć pokaz  w fokarium.  To sopockie osiedle jest blisko terenu wyścigów konnych, więc można im pokazać  wyścigi albo jakiś trening, pojadą samochodem na  cały  dzień do Gdyni do Oceanarium, na Skwerze Kościuszki mogą  zwiedzić okręt  wojenny, można też  stateczkiem  zwiedzić port  Gdański.   Spacerek  w Gdańsku też  będzie  się im  bardzo podobał.  Można  się też  sprężyc i pojechać  z nimi do Rozewia, żeby  zwiedzili latarnię morską.

Poza tym jeśli pojadą w  dwie  rodziny, to można dzieci rozdzielić, żeby atrakcje  były bardziej  dostosowane do wieku - starsze  pójdą np. zwiedzać okręty wojenne, a w tym  czasie   młodsze pogapią się jak zapaleńcy  ćwiczą rozwijanie i zwijanie  żagli na  Darze  Pomorza. Można wtedy wziąć   wszystkich do ZOO w Oliwie,  a że jest nieprzytomnie  wielkie to  młodsze nie muszą  wtedy  całego obskakiwać, tylko jego część i zaczekać na tych starszych w kawiarence.  Bo po  tym ZOO to  się nawet  dorośli nałażą  za wszystkie grzechy. Opera  Leśna  w Sopocie  też na pewno im  się  spodoba. A wasza księżniczka to będzie  miała  wtedy aż czterech chłopaków- w głowie się jej przewróci- śmiała  się Marta.  

Och, ona już ma przewrócone   w głowinie - śmiał  się  Michał.  Ale jest z nimi solidarna, nawet jeśli  nie ona  coś zbroiła  a tylko oni to ona mówi, że też brała w tym udział. Ale tak ogólnie  to dziadek ich już nieźle wytresował i orientują  się   czego  absolutnie nie  wolno robić i że Mireczek  ma  być tym starszym, mądrzejszym i gdy nie bardzo  wie,  czy to co zamierzają  zrobić jest  dozwolone to zawsze mają się  zapytać  dorosłych. Ostatnio dopytywał się kiedy on  będzie  dorosłym i  był niepocieszony, że jeszcze  sporo czasu  minie  nim on  będzie  dorosły. 

Największą radochę to mamy  zawsze gdy oni razem z nami oglądają swoje  starsze  zdjęcia i jedno małe mówi  do  drugiego małego :  "ooo, zobacz jaki byłeś  malusieńki"  a na zdjęciu jest "Pareczka" i naprawdę nie  wiadomo które jest które jeśli jest  to zdjęcie  czarno-białe, bo na kolorowym to widać, że  jedno ma różowe znaczniki na  ciuszkach  a  drugie  niebieskie.  W  sumie  to można  przy  nich umrzeć  ze śmiechu, bo gdy już było wiadomo, że będzie to "para  mieszana" to powiedzieliśmy  Mirkowi, że będzie  miał rodzeństwo i że ponieważ nie  mogliśmy  się  zdecydować czy on będzie  wolał mieć   brata czy  siostrę, to Ala, w  swej niewymownej dobroci urodzi dla niego i siostrzyczkę i  braciszka. A moi teściowie  to  naprawdę cudowni  ludzie i są dla mnie prawdziwymi  rodzicami, chociaż Ala tak naprawdę nie była ich  córką  a tylko synową.  Teść  zawsze   mówi,  że nie  wie czy jest jakiś   Bóg czy też nie, ale jego  zdaniem,  nawet jeżeli żyjemy na Ziemi w  swoistej symulacji komputerowej, to twórca tej  gry ma dobrze  w głowie poukładane, choć  chwilami można  odnieść  wrażenie że już zbyt rozbudował program i pionki zaczynają  żyć własnym życiem.  

A swego rodzaju potwierdzeniem teorii, że żyjemy  w czymś  w rodzaju symulacji  komputerowej jest to, że  na mojej drodze  znalazła  się Ala z rozpirzonym wózkiem Mirka i ja jej pomogłem bo wstawiłem wózek  do warsztatu i ją do domu z dzieckiem. Tłumaczyłem potem teściowi, że pomógłbym w ten  sposób każdej osobie, niezależnie od jej płci i  wieku,  której wózek z małym  dzieckiem  rozleciał by się na ulicy którą  akurat  szedłem, bo tak  mnie  wychowano w  domu,  ale teść  ma  własną teorię na ten temat.  I to, że Andrzej i Wojtek tak  się bardzo ze sobą zaprzyjaźnili też jest potwierdzeniem tej teorii, jak i  to, że Wojtek akurat mnie wybrał na  swojego promotora,  a przecież mógł wybrać kogoś innego.  

Nie mógłbym, bo z panem  profesorem K.K. nigdy  nie  mogłem  się  dogadać, bo dziadkowi  się  tylko wydaje,  że on  jest informatykiem -  dopowiedział Wojtek. Poza tym mnie  się  spieszyło a ty byłeś  tak miły, że  się  zgodziłeś  bez żadnych korowodów.

Powrót do Polski był równie męczący jak i wylot do Turcji, bo na lotnisku w Antalyi był niezły bałagan, ale jakimś cudem znaleźli się we  właściwym  samolocie lecącym do Katowic. W Katowicach  udało im  się  trafić bez problemu do hotelu, w którym  poprzednio nocowali, zjedli kolację i poszli spać. Rano szybko się  zebrali i bez  śniadania wyjechali do Warszawy. W dwie i pół godziny później byli już na  miejscu. Żegnając się i dziękując  sobie  wzajemnie  za to, że tak miło spędzili razem  czas rozjechali się do swoich  domów,  ale już  każda z par myślała  nad tym, by  się jak najprędzej znów  razem spotkać.

Na Martę i Wojtka czekało śniadanie i wyraźnie  stęskniony ojciec Wojtka, który im  doniósł, że na Sadybie wszystko  cały  czas było w porządku, on tam  bywał co drugi  dzień, a oboje rodzice Andrzeja  zdrowi i cali, podobnie  jak i obaj  chłopcy. I że przez te  dwa  tygodnie nasłuchał się  tylu peanów na cześć Marylki, że aż mu już to obrzydło.

Marta zaraz  z okazji rozpakowywania walizki wręczyła swemu teściowi spinki do mankietów koszuli i spinkę  do krawata. Teść obejrzał i powiedział - wyście  chyba oszaleli- to przecież złoto!  Zgadza  się, to białe  złoto, ale ty cały czas, odkąd  jesteśmy razem  dbasz o nas, rozpieszczasz  nas i tak naprawdę to powinieneś dostać  tyle  złota ile  sam  ważysz. A to są tylko drobiazgi.  Swojemu tacie to przywiozłam tylko spinkę  do krawata, bo on nie lubi koszul spinanych  spinkami, a dla Pati przywiozłam  broszkę "turecko-wenecką", bo oprawa złota a środek wyraźnie  rodem z Wenecji. I dla niej przywiozłam jeszcze  taki marmurowy posążek Izydy- każda z nas przywiozła taki posążek dla swej mamy lub teściowej, bo wszak Izyda jest opiekunką  domowego ogniska. Andrzej ma  dla rodziców złote  łańcuszki z ich inicjałami, nota bene  to mój projekt zawieszek, Ala i Maryla zdecydowały  się na pierścionki, a Andrzej w końcu  niczego nie  kupił, bo jak stwierdził, to on  nawet nie ma kiedy tego nosić- początkowo myślał o takim jak dla rodziców łańcuszku albo o męskiej  bransoletce, ale tak naprawdę to dla niego przy jego zawodzie to są zupełnie  nieprzydatne   akcesoria. Sobie też nic  nie kupiłam- mam  całą kasetkę różnych  złotych i srebrnych ozdóbek i wcale ich nie używam - praca  w laboratorium nie  sprzyja  temu. A sam pobyt w tym Side był jak najbardziej udany. Tylko podróż via  Katowice była trochę mało fajna. Szukałam dla swojego taty  jakiejś książki na temat historii tamtych terenów ale nie było nic  w ludzkim języku. Wyobraź sobie tatku, że twój rodzony  syn nauczył  się tańczyć i naprawdę   już mu to dobrze  wychodzi. Musimy tylko zadbać by znów  nie  wpadł w taneczny  analfabetyzm.

A teraz to może może ja się przelecę do rodziców  po Misię? Albo wpierw  zatelefonuję bo może jeszcze są w tak  zwanym rosole?  Lepiej zadzwoń wpierw  doradził Wojtek, który w tym momencie wszedł do  pokoju. Właśnie  wypakowałem  swoje  ciuchy i część wrzuciłem do prania, twoje też wyjąłem, ale nie wiem które z twoich dać do prania. Nie mogę  się oprzeć wrażeniu, że tam chodziłaś  cały  czas w jednej sukience lub prawie  goła. No nie przesadzaj, po mieście nie  chodziłam  goła a na plaży miałam  bikini. Po mieście  to chodziłam w sukience z rękawami, żeby  się  w drodze  nie przypiec jednostronnie. Nawet  się  raz  zapytałeś czy to aby nie jest nocna koszula, bo taka długa. No bo było gorąco,  a ty w czymś z  długim  rękawem.  No bo ja wierzę Arabom - oni uważają, że goła  skóra  bardziej się nagrzewa niż skóra okryta materiałem, a ja im  wierzę- w końcu to oni żyją na  bardzo gorących obszarach. Ta biała  sukienka jest z egipskiej, 100% gęsto tkanej bawełny i wcale  się  w niej nie pociłam.

                                                                                     c.d.n.

czwartek, 2 maja 2024

Córeczka tatusia -124

 Pierwszy dzień pobytu w Side  upłynął całej szóstce na totalnym lenistwie - zaraz po śniadaniu powrócili  w objęcia Morfeusza a na klamkach drzwi swoich pokoi po ich zewnętrznej  stronie wywiesili  plakietki z napisem  NIE  PRZESZKADZAĆ !  Musieli wszak odespać noc, w czasie  której co najwyżej  nieco drzemali siedząc.

Jeszcze w  Warszawie umówili się, że pobyt wykorzystają głównie  do wypoczynku i odnowy sił - nie  będzie obowiązku zwiedzania  ani wspólnego wszędzie  bywania- to ma  być  wypoczynek  od wszelakiego przymusu. Oczywiście   będą  się wzajemnie informować która para dokąd  się wybiera i wiadomo, że kolejne pary mogą  się  dołączyć, ale obowiązku nie ma. Wieczory na pewno będą  spędzali razem, bo przecież   trzeba  nadrobić warszawskie  zaległości w obszarze wspólnych spotkań.  I temat PRACA  oraz "jak sobie  rodzice radzą  z  dziećmi" stanowczo  powinny  być całkowicie wykluczone z rozmów- dodał Andrzej. Moi mają "konsultanta" w postaci Wojtkowego taty i Ziuka, zostawiłem też  namiary na kumpla, który jest pediatrą,  a który  w ramach  rewanżu  chce  tylko duuużo  zdjęć zabytków, a one mogą być przesyłane od  razu na jego priv na FB i u nas   kasowane , żeby  sobie  nie zajmować  miejsca na  własnym  sprzęcie.  A ja w ostatniej  chwili skonfiskowałem Martuni jej brudnopis pracy magisterskiej - pochwalił się Wojtek - bo ona tak po cichutku go dodała do walizki, więc  ja również  cichcem go usunąłem. Za to wziąłem karty do gry i możemy  mieć  własną szulernię! Bo kości do gry to Marta wzięła.

Andrzej, który bardzo dbał o kondycję fizyczną (bo jednak kilkugodzinne stanie przy  stole operacyjnym wymagało dobrej kondycji  fizycznej)  codziennie wstawał znacznie  wcześniej od Maryli i cichutko wymykał się z pokoju - wpierw biegał brzegiem plaży, a potem pływał długo w hotelowym basenie i aby potem  wysuszyć się jeszcze  robił "przebieżkę" brzegiem  plaży. W drugim  tygodniu pobytu dołączyli do niego Wojtek i Michał. Żaden z nich nie  domyślił się, że Maryla zaraz po drugim treningu Andrzeja stawała w oknie pokoju i śledziła Andrzeja czy  wszystko z nim w porządku. Ale o tym to  się Andrzej dowiedział dopiero na dwa  dni przed  końcem pobytu. 

Każdego wieczoru wszyscy  razem spacerowali boso brzegiem plaży, by "wygładzić  sobie  stópki" jak mawiała  Marta,  a potem tańczyli na pięknym marmurowym, doskonale  wypolerowanym parkiecie. Michał, który  był świetnym tancerzem i bardzo lubił tańczyć był " w siódmym  niebie", a Wojtek, dzięki codziennym ćwiczeniom bardzo  się  w tej sztuce podciągnął i Marta zaraz go pochwaliła, mówiąc, że  wreszcie  nie musi go przesuwać po podłożu, bo sam już "odkrył" jak to robić.

Marta codziennie co ciekawsze  zdjęcia  przesyłała do swych rodziców i teścia. Na jednym ze straganów  z pamiątkami Marta z Marylą  wypatrzyły  kamienną  figurkę bogini Izydy z Ozyrysem przy piersi. Figurka była nieduża, miała  najwyżej  15 cm  wysokości i  była  wykonana  z marmuru. Według mitologii egipskiej Izyda była opiekunką  rodzin i domowego ogniska, patronką małżeństwa i macierzyństwa i wszystkie dziewczyny zakupiły  figurkę Izydy dla swych mam lub teściowych. Marta dla Pati, a Ala i Maryla dla  swych teściowych. Co prawda, jak  się śmiała Marta,  nie do końca  było wiadomo czy Ozyrys był bratem  czy dzieckiem Izydy, bo ci  wszyscy bogowie  skandalicznie się prowadzili,  no ale to w końcu nie  było istotne - ważne, że Izyda była opiekunką  rodzin i domowego ogniska  a to pasowało i do  każdej mamy i do teściowej. Panowie obejrzeli te figurki a Wojtek skrzywił się i powiedział - to pewnie jakiś odlew, nie  widać wcale ani centymetra  śladu po jakimś dłucie.  Zresztą kto  bawiłby  się w  rzeźbienie takiego drobiazgu. 

Marta spojrzała  się na niego i powiedziała - jak na dziś to jeszcze nikt marmuru nie stopił, a odlew  można  zrobić  tylko z jakiegoś płynnego  materiału a śladu nie ma, bo marmur daje  się świetnie  wygładzić. W każdy wieczór na  dancingu drepczesz po wypolerowanym marmurze. Oczywiście  nie wygładzisz, nie  wypolerujesz   marmuru w jeden  wieczór i zapewne jest to dość żmudne  zajęcie. Spójrz- gdyby to był odlew, to wszystkie  trzy figurki byłyby identyczne, a nie  są. Bo odlew zawsze  robisz w jakiejś formie i z reguły każda kolejna taka figurka byłaby identyczna. Swoją  drogą to podziwiam bo na moje rozeznanie to chyba łatwiej rzeźbić  w jakimś większym kamieniu bo wtedy i narzędzia  większe i możesz przywalić cięższym młotem w  większe  dłuto, a taką niedużą  figurkę  to pewnie się robi małym dłutkiem i używa  się stosunkowo małego młotka.

Dziewczyny miały  szaloną ochotę  by wybrać  się do centrum  Side bez towarzystwa  mężów i zrobić przebieżkę po sklepach  jubilerów, ale panowie mężowie twierdzili, że "porządne  mężatki" nie powinny same chodzić po tureckim mieście. No ale  my przecież jesteśmy trzy, nie będziemy się ani na moment rozdzielać - twierdziły panie. No ale  dlaczego koniecznie  chcecie iść  same- dopytywali  się mężowie. No bo my chcemy odwiedzić kilka  sklepów jubilerskich  i pooglądać jakie tu  są  wyroby, spokojnie pooglądać, poprzymierzać  różne  "biżutki" albo  obstalować  coś na  wymiar - tłumaczyły cierpliwie.  No ale  nie  widzę problemu w tym, że my  razem z  wami będziemy u tych jubilerów i też obejrzymy co tu jubilerzy sprzedają - tłumaczyli z kolei ich mężowie. 

Ja- na ten przykład- perorował Andrzej - chcę coś kupić swoim rodzicom na 40 rocznicę ślubu, więc też  chętnie odwiedzę kilka sklepów  jubilerskich.  A co przedtem im kupowałeś na poprzednie okrągłe rocznice? - dociekała  Marta. Chyba nie kupisz im kompletu obrączek  z tej okazji.  No właśnie - nie mam pomysłu co im  kupić na taką już poważną rocznicę i może mi któryś  jubiler coś doradzi, a może któraś z was ma jakiś  pomysł? A przedtem to nic  nie kupowałem,  bo przecież  kupę lat z nimi nawet  nie gadałem, o  czym  doskonale  wiesz.

No to masz problem - zaśmiała  się  Marta- bo ze zdziwienia i radości mogą ci rodzice  zaniemóc. Ich serca mogą nie wyrobić wzruszenia lub  zdziwienia. A poza tym dobrze  jest jednak znać rozmiar obrączki, pierścionka czy też sygnetu. Będziesz musiał do nich  zatelefonować  by ci podali rozmiar swych palców.

No ale  wtedy to już nie będzie  niespodzianka - stwierdził Andrzej. No a  poza tym tata  nie  nosi obrączki. Muszę  to wszystko przemyśleć spokojnie. Marta  zamyśliła  się i po chwili powiedziała- z facetami i prezentami  dla  nich to z reguły zawsze  jest problem co im kupić. Niestety  minęły  czasy, gdy można  było kupić  facetowi  jakąś  niewolnicę w prezencie albo  konia. Ja to  zawsze  się pytam swoich by wymienili kilka rzeczy, które  sprawiłyby im  frajdę, gdyby  dostali. Dla taty to kupię jakąś książkę - z tekstem  angielskim- albo o historii Turcji albo tego kawałka co nad Morzem Śródziemnym  leży. Dla  Pati chętnie  bym  kupiła jakąś ładną broszkę no i będę miała tę Izydę, która pewnie   będzie  zdobić przez  jakiś czas wystawę kwiaciarni. A dla teścia to kupię albo  spinki do mankietów  albo spinki do krawata, bo tata Czesiek to elegancki facet i nadal używa  koszul z mankietami, których mój tata i mój mąż  nie lubią. A co kupimy  dla  ciebie? - zapytał Wojtek.   Złoty wisiorek ze splecionymi literami "M" i "W". W Warszawie  mam złoty  łańcuszek, całkiem  nowy, jeszcze  nie  używany od lat - poinformowała  męża Marta. No to ja też sobie  taki wisiorek zafunduję, razem z łańcuszkiem stwierdził Wojtek. No ale  czy oni  zdążą to zrobić nim  stąd  wyjedziemy?  Zdążą,  zdążą - tę ilość  złota to stopią w mgnieniu oka,  tym bardziej, że  ja zaraz usiądę i narysuję projekt a formę to zrobią raz dwa. 

Andrzej przysłuchiwał  się  zaciekawiony i powiedział- a może w takim  razie ja bym rodzicom też  zafundował takie łańcuszki  z ich inicjałami?   No pewnie, możesz,  ale Twoim rodzicom to ja  bym środek literek wypełniła albo emalią albo srebrem. A w ogóle  to widziałam  w jakichś projektach złoty łańcuszek , na którym  były okrągłe złote  blaszki z imionami dzieci . A te imiona  były naniesione  emalią. Ale podejrzewam, że jest przy tym o wiele  więcej roboty, co się zaraz przedłoży na  cenę i  czas potrzebny do wykonania  tego typu  ozdoby. 

No to w takim razie  zamiast na plażę przewleczemy   się  dziś  do city - przed południem  będzie  mniej ludzi, bo będą  się plażować - podsumował Andrzej.  Zauważyłem, że  część osób nie stołuje  się poza śniadaniem  tutaj, tylko ganiają do miasta i pewnie jedzą  coś z grilla.  I mam  wrażenie, że oni  nie  są z naszego biura turystycznego i  nawet nie wiem  skąd  są, bo nie  słyszałem w jakim  języku mówią. Ale ja się boję tych elektrycznych grilli,  wolę zjeść  coś co  się piecze na  blasze i jest  dobrze przypieczone, a z tymi kebabami robionymi na elektrycznym grillu bywa  różnie, bo jak  słyszałem od  wtajemniczonych  to na krańce tych plastrów  mięsa  słabiutko dochodzi  właściwa temperatura, więc  mikroby mogą pozostać nie wybite. A nie mam ochoty leczyć  się po powrocie  do Warszawy z jakiegoś paskudztwa.  A  jak wam smakuje  tu ta jajecznica z warzywami?  Mnie bardzo- stwierdziła  Marta. I mam zamiar w domu też taką robić Już nawet rozgryzłam skład, tylko ja będę  dawała pomidory  bez  skórki i może  mniejsze kawałki tej  zielonej papryki, po prostu będę  drobniej kroić. A ta  ich cebula to jakaś taka  słodka jest i pomyślałam, że  ja będę  dawała w związku z tym czerwoną cebulę, bo ona też  jest słodsza od tej "typowej".

Wyprawa do centrum Side była wielce owocna. Marta kupiła  dla Patrycji broszkę, która jej  zdaniem  była w stylu włosko- tureckim, czyli połączenia szkła i złota. Ze  szklanych, nie przezroczystych, ale różnobarwnych króciutkich  "igiełek" szkła był ułożony obrazek trzech różyczek. Podstawa  broszki  oraz  oprawka obrazka i zapięcie były złote. Broszka była owalna, dłuższy wymiar wynosił 4 cm, poprzeczny 2,5. Bardzo  się Marcie podobała, ale  zwróciła jubilerowi  uwagę, że zapięcie jest kiepskie i broszka może  się bardzo łatwo sama rozpiąć, więc jeśli je poprawi, to ona  tę broszkę kupi. Co do prezentu dla rodziców Andrzeja -  Marta pokazała jubilerowi swój projekt, wg którego w ramce zbliżonej kształtem i proporcjami do kwadratu , którego rogi były zaokrąglone,  były dwie  litery A, ale nie w formie  drukowanej  ale  pisanej, co z daleka przypominało kształtem dużą  pisaną literę  M, w której  lewa połówka jest wyższa od prawej. Pan jubiler wpatrywał się, wpatrywał i powiedział, że to ciekawe, ale on proponuje, by te literki nie były z okrągłego "drutu" złotego,  ale  z płaskiego i wtedy kształt liter można by podkreślić cieniutką linią emalii ciemnej, prowadzonej w środku  szerokości litery.  Zaraz też zrobił szkic jakby to wyglądało. A poza tym zaproponował by męski łańcuszek był z nieco większych owalnych a nie okrągłych oczek, a dla pani z tradycyjnych, okrągłych.  A na koniec  zapytał, czy Marta nie  będzie  miała nic przeciwko temu, że on, być może, wykorzysta ten projekt, bo to połączenie liter jest bardzo ciekawe. Dla swego taty Marta kupiła  złotą spinkę do krawata, a dla teścia  spinki do mankietów   - obydwa  wyroby były z  białego złota.  A Michał poprosił Alę by wybrała  dla siebie pierścionek taki, który  się jej podoba i Ala wybrała złoty pierścionek  z kamieniem  nazywanym "oko tygrysa", należący do  kamieni półszlachetnych, ale  swą urodą przewyższający wiele  z nich. Pan jubiler  znalazł się jak należy i powiedział, że  skoro Marta  zgodziła  się udostępnić mu swój projekt, to on za broszkę weźmie  tylko 1/3  jej ceny. Gdy wyszli  ze  sklepu Wojtek powiedział, że może  zamiast pracować  w laboratorium podpisałaby kontrakt z tym jubilerem i projektowała  dla niego biżuterię.

Z tego  wszystkiego poszli do pierwszej z brzegu kawiarni i siedząc pod drzewkiem pomarańczowym pili dopiero  co wyciśnięty sok pomarańczowy zagryzając  go słodką bułeczką z pastą sezamową.

                                                              c.d.n.