sobota, 9 maja 2015

Mezalians

Iwona wróciła z pracy skonana - na domiar złego nastąpiła tajemnicza awaria sieci
tramwajowej i musiała pokonać kilka kilometrów piechotą- no, może 4 kilometry to nie jest
bardzo dużo, ale po 8 godzinach pracy, wcale nie było to zabawne.
Ale i tak lepsze niż stanie w autobusie w charakterze sardynki w puszce, pomyślała gdy
już otwierała drzwi mieszkania.
W domu nie było nikogo, to popołudnie miała tylko dla siebie. Jej niedawno poślubiony
mąż zapowiedział rano, że obiad zje w stołówce, bo dziś mają z kolegami pograć po
pracy w tenisa stołowego, więc  wróci pewnie ze trzy godziny pózniej.
Iwona należała do osób, które były niesamowicie punktualne - jeśli komuś obiecała, że
będzie o określonej godzinie, to zawsze była.
Za to jej mąż był uosobieniem niepunktualności, co ją zawsze denerwowało. Niewiele
brakowało a spóżnił by się na własny ślub do USC.
Iwona zmyła z siebie trudy dnia biorąc cieplutki prysznic, potem ułożyła się wygodnie na
kanapie, otuliła pledem i pogrążyła w lekturze nowego numeru "Zwierciadła".
Może nie było to czasopismo najwyższych lotów, ale na tle innych wypadało całkiem niezle.
Z zainteresowaniem obejrzała nową modę i doszła do wniosku, że chyba trzeba  będzie coś
uszyć sobie na  nadchodzące lato. Miała nawet niezły materiał, w sam raz na letnią
sukienkę. Rozmyślając nad szyciem nowej sukienki...zasnęła.
Obudziła się ze zdrętwiałym karkiem- kanapowa poduszka nie była zbyt wygodna.
Do pokoju wpadało światło nieodległej latarni, okno nie było zasłonięte zasłoną - z lekka
jeszcze zamroczona snem wstała, zasłoniła okno i zapaliła lampę. Spojrzała na zegarek i
w jednej chwili oprzytomniała - było już dobrze po północy. Zajrzała do drugiego pokoju-
był pusty, jej męża nie było. W pierwszym odruchu chciała położyć się do łóżka i dalej
spać, ale w tej chwili zaświeciło się jej w głowie ostrzegawcze , czerwone światełko-
a może coś się złego stało? Wiedziała, że wzorem punktualności jej mąż nie jest, ale było
już po północy, właściwe bliżej pierwszej. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić , gdzie go
szukać, na domiar złego nadal nie mieli telefonu.
Wniosek o jego zainstalowanie leżał w Urzędzie Telekomunikacji i spokojnie nabierał mocy urzędowej. Iwona zaczęła się ubierać- postanowiła pójść do pobliskiej budki telefonicznej i zatelefonować do informacji o wypadkach.
Pod jednym z nr pogotowia ratunkowego podając nazwisko osoby poszukiwanej można się
było dowiedzieć czy danej osobie udzielano pomocy i co się z nią dzieje.
Iwona biegiem dotarła do budki, która szczęśliwym trafem była czynna, wykręciła numer
i znów szczęśliwy traf chciał, że po drugiej stronie informacji udzielała jakaś życzliwa
osoba. Informatorka sprawdziła w kilku miejscach listy osób, które w ciągu ostatnich pięciu
godzin doznały jakiegoś uszczerbku na  zdrowiu, ale wśród nich nie było jej męża.
Nieco uspokojona, wróciła do mieszkania. Była tak  wściekła, że nawet nie położyła się
do łóżka, tylko po ciemku siedziała w pokoju na kanapie.
Około godziny 1,30 w drzwiach zazgrzytał  klucz.
Iwona odetchnęła z ulgą, ale jednocześnie siłą powstrzymywała się, by nie wypaść do
przedpokoju i nie nawymyślać mu.  Piotr rozebrał się w przedpokoju, wpadł na chwilę
do łazienki i nie zapalając światła skierował się prosto do ich sypialenki. Po trzech
minutach wypadł stamtąd i wszedł do pokoju, w którym była Iwona, zapalając światło.
Co się stało? dlaczego nie śpisz? - dopytywał się idiotycznie.
Słowa te podziałały na Iwonę jak płachta na byka - ty się pytasz czemu? Ty idioto, ja
tu umieram ze strachu, że coś ci się stało,wydzwaniam na pogotowie, a ty spokojnie
wracasz niemal nad ranem i jeszcze się pytasz czemu nie śpię? No jasne, ty pewnie byś
spał spokojnie gdyby mnie  nie było tyle godzin w domu. No ale ja jestem inna - fakt.
I wiesz, może będzie lepiej gdy się już teraz  rozejdziemy, bo ja nie mam zamiaru
żyć z kimś, kto jest taki nieodpowiedzialny. Nie mam na to zdrowia, rozumiesz?
Piotr stał z głupią miną, usiłując wybąkać przeprosiny i ją przytulić, ale Iwona była
nadal wściekła i go odtrąciła. Przyniosła sobie z sypialni jasiek i położyła się na
kanapie wyrzucając Piotra z pokoju.
Ranek był koszmarny - Iwona wyglądała jakby przerzuciła w nocy tonę węgla, spała
raptem 3 godziny. 
Piotr już urzędował w kuchni, robił dla siebie herbatę i drugie śniadanie do pracy.
W kubku już czekała  na Iwonę kawa. Była już nawet lekko przestudzona, obok na
talerzyku oczekiwały dwa krakersy.
Iwuś- zaczął Piotr , ale  Iwona przerwała mu- nic nie mów, porozmawiamy po pracy.
Usiadła i z zamkniętymi oczami popijała kawę, mając nadzieję, że ją  "postawi na nogi".
Iwona szybciej niż zwykle wyszykowała się do wyjścia i gdy Piotr poszedł jeszcze do
sypialni by się ubrać, rzuciła w przestrzeń "no to cześć" i szybko wyszła z mieszkania.
W drodze do pracy nadal zastanawiała się nad całym tym zajściem. To, że Piotr jest
niepunktualny to wiedziała, ale tylko raz się spóznił pół godziny a i to wtedy, gdy byli
umówieni u niej w domu. Gdy umawiali się na mieście na ogół nie spózniał się więcej
niż 10 minut. On po prostu nie potrafił sobie dobrze wyliczyć czasu potrzebnego na
dotarcie na miejsce, jeśli musiał w drodze skorzystać ze środków komunikacji miejskiej.
No tak- pomyślała- ale on nie był po prostu w domu wychowywany tak jak ja.
W jej domu rodzinnym punktualność była chyba na pierwszym miejscu.
Wszystko działało w jej życiu wg ściśle ułożonego wcześniej planu - śniadanie niezmiennie
o siódmej rano, wyjście do szkoły o 7,30. Na ścianie w kuchni wisiał jej plan lekcji i mama
wiedziała o której Iwona kończy lekcje i o której powinna dotrzeć do domu.
Jeśli gdzieś wychodziła, musiała określić dokładnie, o której godzinie powróci.
Jeżeli nastąpiło coś, że nie mogła wrócić do domu punktualnie, zawsze telefonowała.
Pełnoletność niczego tu nie zmieniła - nie musiała się co prawda opowiadać dokąd idzie,
ale nadal wymagano od niej punktualności.
Bardzo to śmieszyło Piotra, który zawsze wychodząc z domu wygłaszał tekst "jak wrócę
to będę" , jego rodzice godzili się z tym bez problemu.
Na tle koleżanek Piotra Iwona była niemal dziwadłem -nigdy nie założyła jakichkolwiek
butów na bose stopy- niezależnie od otaczającej temperatury miała pończochy lub rajstopy.
Gdy się dziwił, wytłumaczyła mu, że to po prostu brak elegancji, by wkładać buty na bose
stopy no i poza tym to przecież  niehigieniczne.
Do pracy nigdy nie założyła mocno wydekoltowanej bluzki czy sukienki i nie chodziła
w rozpuszczonych w nieładzie włosach. Zawsze były spięte lub uczesane w kok.
Zdziwionemu Piotrowi tłumaczyła, że zawsze trzeba być ubranym stosownie do sytuacji-
biuro to nie park rozrywki i tyle.
Gdy się umawiali dokładnie wypytywała go dokąd pójdą i co będą robili. 
Pamiętała jego totalne zaskoczenie, gdy w którąś  niedzielę umówili się na dworcu , bo
mieli wyjechać do jej koleżanki pod Warszawę - Iwona była w spodniach, w bluzce
z ogromnym dekoltem i...tenisówkach a włosy miała spięte w "kucyki". Na jej widok
zdziwiony wydusił - ooo, gdzieś się zagubiła panienka z dobrego domu. Nie zgubiła-
poprawiła go Iwona- po prostu panienki z dobrego domu nie jezdżą na wycieczki na
szpilkach i w kostiumie - zapamiętaj to sobie.
Iwona była rzeczywiście "panienką z dobrego domu". Od  dziecka była uczona dobrych
manier - jak się poruszać, jak witać, jak siedzieć przy stole, jak się posługiwać prawidłowo
sztućcami, jak nakrywać do stołu, jakie kieliszki pasują do którego wina, jakie wino
podaje się do czerwonego mięsa a jakie do ryb, i do deserów.
Tak bardzo nawet nie musiano jej tego wszystkiego specjalnie uczyć, bo na co dzień w jej
domu przestrzegano takich zasad, więc niejako automatycznie się ich uczyła.
Bardzo wcześnie dotarło do niej, że z 90% jej koleżanek zupełnie inaczej zachowuje się
przy stole i nie ma zielonego pojęcia o tych wszystkich przepisach dobrego tonu.
Zazdrościła im jednej rzeczy - im wolno było jeść na ulicy- Iwonie  nie, nawet gdyby ją
skręcało z głodu.
                                                        c.d.n.