wtorek, 26 kwietnia 2016

Nie ma dymu bez ognia

Bardzo zmęczona  Julia niemal ostatkiem sił dotarła do domu, trzymając w objęciach duży kosz kwiatów.
Dziś po raz ostatni była w pracy, od następnego dnia zaczynała emeryturę.
Kosz pięknych gloksynii z minuty na minutę stawał się cięższy i Julia, by
wyjąć klucz od bramy, postawiła go na chodniku. 
Miała szczęście, bo akurat nadeszła sąsiadka mieszkająca piętro wyżej i 
pomogła Julii wejść do klatki schodowej a potem do windy.
Wspólnie pozachwycały się ciemnofioletowymi kwiatami, które sprawiały
wrażenie jakby były wykonane z aksamitu, a Julia wyjaśniła, że to  "kosz
pożegnalny" od jej koleżanek, bo następnego dnia ona zaczyna nowe życie,
czyli emeryturę. 
Właściwie cieszyła się, że wreszcie nie będzie musiała dzień w dzień wstawać
o szóstej rano, że garsonki, za którymi nie przepadała, wreszcie przestaną
być jej strojem codziennym. No i wreszcie będzie mogła pochodzić w ciągu
dnia po mieście, wtedy gdy większość ludzi  siedzi w pracy.
Planowała też kilka wyjazdów do bliższej i dalszej rodziny, zapisanie się na
gimnastykę dla pań oraz na basen.  
Najbliższa przyszłość jawiła się Julii w przysłowiowych różowych barwach, a zwłaszcza okres tych najbliższych pięciu lat, gdy jej mąż jeszcze będzie pracował, co oznaczało, że pięć dni w tygodniu będzie miała pełen luz.
Po wejściu do domu padła ciężko  na fotel i zsunęła z nóg  szpilki - stopy
bolały ją niemiłosiernie, bo większość dnia spędziła stojąc lub kursując
pomiędzy swoim pokojem a pokoikiem herbaciarki.  
Na pożegnalną kawę przyszli niemal wszyscy pracownicy biura i, jak twierdziła
jej asystentka, przewinęło się z pewnością ze 100 osób.
Julia  ciągle jeszcze przeżywała to pożegnalne spotkanie i bardzo żałowała, że
nie skorzystała z propozycji jednego z kolegów, że zawiezie ją do domu 
wraz z koszem kwiatów, srebrną tacą, albumem i siatką z jej drobiazgami
"niezbędnymi" kobiecie w miejscu pracy. 
Sądziła naiwnie, że skoro to nie była jeszcze godzina powrotów ludzi z  biur,
to bez trudu złapie taksówkę. 
Niestety na postoju już stało  kilka osób, była chyba siódma w kolejce  i przez
10 minut  nie podjechała ani jedna taksówka, więc zrezygnowana poszła do autobusu. Dobrze, że chociaż były w nim jeszcze miejsca siedzące.
Kilka lat wcześniej przeprowadziła się z mężem na obrzeże miasta - nowe
osiedle było "rzut beretem od lasu" z jednej strony a z drugiej rozpościerały 
się pola.
Początkowo autobus stawał w odległości prawie  kilometra od osiedla, z czasem,
gdy zakończono budowę,   autobus wjeżdżał na teren osiedla.
Kwestia transportu nie była dla niej krytyczna, mieli samochód i mąż ją często
podwoził do centrum miasta. 
A gdy nie było męża (często wyjeżdżał służbowo) korzystała z uprzejmości
jednego z sąsiadów.
Postanowiła zrobić sobie  kąpiel, a potem przygotować coś smacznego na kolację.
Leżąc w wannie przelatywała myślami przez półki lodówki. Postanowiła, że zrobi
dziś gorącą kolację - faszerowane pieczarki zapiekane w piekarniku. Tym
sposobem pozbędzie się resztki pasztetu i dużych jak pięść pieczarek oraz
ostatnich dwóch główek sałaty rzymskiej.Wciąż nie mogła sobie darować, że
dała się namówić na tę sałatę, która wyglądem przypominała karłowatą
kapustę  i była dość droga. Po tym  niefortunnym zakupie postanowiła nie
kupować nic więcej na sławetnym bazarze przy Polnej. To prawda, że towar
był tam pierwszorzędnej jakości i rodem z całej niemal Europy, ale ceny
mogły co wrażliwsze osoby przyprawić o zawał serca. 
Julia przebrała się w dres, który dostała pod choinkę od syna. Był jasnoszary,
bluza miała kieszeń "kangurkę"w  granatowe paseczki i takiż kołnierzyk oraz 
mankiety. Lubiła ten dres, ale starała się go "oszczędzać"
ż śmiał się z niej, że traktuje ten dres jak"odświętną sukienkę na niedzielę".
Kosz z kwiatami ustawiła w pokoju na oknie, na ławie koło kanapy położyła album i srebrną tacę. Nie była duża, ale naprawdę bardzo ładna. Przez chwilę
odczytywała podpisy koleżanek i kolegów w albumie.
Potem powędrowała do kuchni by wszystko było wcześniej przygotowane do
kolacji.Obrała pieczarki, starannie odcięła ich trzonki, umyła je i osuszyła
ściereczką. 
Drobniutko  je posiekała, popłakała krojąc cebulę i pokrojone trzonki wraz z cebulą starannie wymieszała z pasztetem i tą mieszaniną wypełniła kapelusze
pieczarek. Sałatę podzieliła na listki , starannie opłukała je w letniej wodzie,
potem odwirowała w plastikowej suszarce do sałaty. Ten "patent" przywiozła
sobie kiedyś z NRD.
Wypełnione pieczarki  ułożyła w foremce, na wierzchu każdej z nich
połyła niewielką ilość masła. Całość nakryła pergaminem i schowała do lodówki.
Zerknęła na kuchenny zegar - do powrotu Marka było jeszcze sporo czasu. 
Postanowiła rozłożyć się na kanapie  i poczytać kolorową prasę.
Ale jakoś nie mogła się skupić na czytaniu. To był jednak męczący dzień.
Cały dzień pokój był pełen ludzi. Ze zdziwieniem odnotowała, że przyszły również osoby, których wcale nie znała - pracowały w drugim budynku a poza tym nigdy z nimi nie miała bezpośredniego kontaktu.  
Leżała na kanapie rozkoszując się pozycją horyzontalną  i zastanawiając się
nad następnym dniem.  
Po pierwsze to się wyśpi  i na wszelki wypadek odłączy od budzika dzwonek.
Używała cały czas wielce staroświeckiego budzika, z dużym, mechanicznym dzwonkiem  zewnętrznym.Odziedziczyła go jeszcze po dziadku i właściwie
bardzo go lubiła, choć był nieco śmieszny. A dzwonił wprost przerazliwie.
Taaak, to będzie pierwszy punkt nowego życia. Drugi - zmieni całkowicie
uczesanie - precz z długimi włosami zwiniętymi w ciasny węzełek nad karkiem.
Od lat chciała obciąć włosy na krótko, ale powstrzymywała ją łatwość utrzymania dotychczasowego uczesania w porządku przez cały dzień.
I zacznie chodzić w spodniach - precz z kostiumikami i garsonkami, precz
z koszulowymi bluzkami, witajcie dzianiny. Szpilki też precz -witajcie wygodne
szerokie obcasy i sportowe kurtki!
Z rozmyślań "nowym życiu" wyrwał ją dzwonek telefonu. Idąc do przedpokoju, gdzie Marek umieścił telefon, pomyślała, że może dzwoni syn.
Ale to dzwonił właśnie Marek. 
Telefonował  z lotniska by ją poinformować, że leci do Pragi a stamtąd na 3 lub  4 dni do Madrytu. Podobno usiłował się do niej w ciągu dnia dodzwonić,
ale nikt w jej pokoju nie odbierał telefonu. Kartki jej nie zostawił, bo chciał ją
osobiście o tym poinformować. Przed południem zdołał wpaść na moment do domu, wziął zapasowe koszule i inne potrzebne rzeczy, zostawił samochód
w służbowym garażu. Wypytał jeszcze jakie ma plany na następny dzień, cmoknął w słuchawkę i się rozłączył. 
Julia poczuła się bardzo rozczarowana. Postanowiła zatelefonować do swej
przyjaciółki i zaprosić ją ad hoc na zapiekankę pieczarkową.
Telefonując do Lenki  zapraszała ją pod hasłem "przyjdz, bo się pieczarki
zmarnują , tego jest cała blacha".
Lenka zgodziła się bez problemu.
                                                        c.d.n.