piątek, 30 czerwca 2023

Lek na wszystko? -151

 Następnego dnia Kazik rzeczywiście pojechał na późniejszą godzinę, więc rano odbyło  się "rodzinne mizianie i łaskotanie", czyli  coś  co Alek  ogromnie  lubił, bo przecież, jak mówiła Teresa, dziecko było obciążone genetycznie  zamiłowaniem  do przytulania,  całowania i głaskania. W pewnej  chwili dziecko usiadło i powiedziało - idę ukochać dziadka Tadka, żeby  nie był smutny, bo nie ma go kto ukochać. Oboje pochwalili pomysł dziecka i Alek założył kapciuszki i pobiegł ukochiwać  dziadka. No popatrz jaki on jest kochany- powiedziała  do męża Teresa gdy mały wyszedł z pokoju- pamiętał o dziadku. Chwilę później Alek wrócił i doniósł, że już ukochał dziadka i dziadek kazał mu  się ubrać, bo coś słabo grzeją dziś  "kalofery", pewnie jest awaria i woda prawie zimna leci. No ciekawe - wysiadł wymiennik ciepła w naszym bloku czy awaria w elektrociepłowni - zastanawiała się Teresa. Kazik wzruszył tylko ramionami- wszystko jedno, trzeba mu chyba założyć ciepłe skarpetki. 

Akurat gdy wchodzili do kuchni by zrobić śniadanie zatelefonował Jacek z pytaniem czy jest u  nich ciepła  woda i doszli wspólnie do wniosku, że to jakaś poważniejsza  awaria, skoro obie  części osiedla i zapewne kawałek miasta jest pozbawiony  ciepła. No to jest szansa, że szybko usuną  awarię -zauważył przytomnie tata.  Gdyby dotyczyła tylko naszego budynku to mogłoby to dłużej potrwać. Dobrze, że zimna woda jest, zawsze można ją podgrzać. 

Przy śniadaniu Teresa powiedziała  tacie, że rozmawiała wieczorem z Krisem, który podobno jest we Francji blisko niemieckiej granicy, że pracuje i jest  zdrowy. Na ciele zapewne tak - wyzłośliwił się Kazik - chyba nieco gorzej z mózgiem. Chwilami to ma wyraźnie jakieś zaniki połączeń w mózgu.

Alek, który poszedł do dziennego pokoju wrócił stamtąd z wiadomością, że pada deszcz. No bo właśnie tak jest  syneczku jesienią- dni są coraz  chłodniejsze i  często pada deszcz i czasem pada deszcz  ze śniegiem. To dziś pewnie nie pójdziemy na spacer- wydedukował Alek. No pewnie  nie- zgodził się z nim Kazik. No  ale ja niestety muszę się zbierać- stwierdził Kazik. Coraz bardziej mam ochotę na  zmianę instytucji.  Dam głos gdy skończę, bo może zdałoby  się coś kupić po drodze. Po co masz  się kręcić w tę paskudną pogodę. 

Ja to najwyżej podskoczę do zamrażarki i coś stamtąd przyniosę- stwierdziła Teresa. No to załóż buty i kurtkę i cię tam podrzucę i odstawię do  domu,  nie chodź po deszczu. Dobrze- zgodziła się Teresa i szybciutko się ubrała do  wyjścia, biorąc dwie torby. W dwadzieścia minut potem już była z powrotem. Przy okazji dowiedziała  się, że najprawdopodobniej jeszcze tej  nocy  awaria będzie usunięta.

Zrobiła  sobie kawę i zatelefonowała do Aliny. Powiedziała jej, że rozmawiała z Krisem, bo jakby  nie  było to jest on bratem Kazika i wie, że chociaż Kazik był na Krisa  zły, to jednak  się martwił, że Kris nie  daje  znaku życia. No i co? Żyje? Tak, żyje, jest we  Francji i jak twierdzi ma pracę, w  swojej dziedzinie i jest blisko niemieckiej granicy, ale nie zapytałam go gdzie  dokładnie.  Widziałam po minie i zachowaniu Zika, że mu ulżyło, że z Krisem  ponoć  wszystko w porządku. Nie rozmawiał z Krisem, tylko ja rozmawiałam. Ochrzaniłam gada , że nie dzwonił i powiedział, że odniósł wrażenie, że my go skreśliliśmy i dlatego nie  dzwonił. No to mu powiedziałam, że nie ze mną się rozszedł. Całą rozmowę dałam na głośnik i Zik słuchał. 

A  Zik mi powiedział, że gdy  wyjechał do Niemiec  po rozwodzie z Anką to też  nie  dzwonił do Polski i pierwszy raz  zatelefonował po roku i tylko do mnie. I prosił mnie  wtedy bym nikomu nie mówiła, że mam z nim  jakiś kontakt. No więc  zachowałam to dla  siebie.  Kazik powiedział, że jego  zdaniem Krisowi pasowało,  to usynowienie Tadzia przez Pawła. On zawsze chciał wyjechać  do Francji i tam  mieszkać. Tylko nie wiem po jakie  licho zrobił dziecko, wiedział, że z malutkim dzieckiem to emigracja nie jest dobrym pomysłem. A potem pogubił się kompletnie  z twoją chorobą. Wiesz - jedni są  dobrzy na ciężkie czasy i  nie tracą głowy a jemu pod  wpływem tego stresu i nie radzenia  sobie  z tą sytuacją synapsy zaczęły źle funkcjonować. Ja też nie błysnęłam wtedy inteligencją i jeszcze  cię opieprzałam. I nie mogę sobie tego  wciąż wybaczyć. 

No ale  skąd miałaś wiedzieć, że ja jestem chora, skoro ja sama o tym nie miałam pojęcia. Cały początek znajomości z Krisem był u mnie na  fazie super optymizmu. Gdybym  wtedy  miała po kolei we łbie to bym ci wytłumaczyła, że zimą  podróże Otrębusy -Warszawa to mrzonka.  Wszystko mi się jarzyło jako piękne, nawet ten jego zagracony niemal po sufit pokój, zwany magazynem.  Posiadanie  dziecka, ciąża, poród to wtedy dla mnie na tamtym etapie  choroby były "pestką"- byłam przekonana, że ze  wszystkim  sobie  śpiewająco poradzę. Przy pierwszym bólu porodowym myślałam że za sekundę skonam i bolało nawet bez skurczów. I potem ta porażająca bezradność gdy mały płakał. Nawet anioł by nie zniósł mnie wtedy. Opieprzałaś mnie, ale i tak mi pomogłaś bo znalazłaś mi pomoc. Krisowi też  się wtedy od  ciebie oberwało  nieźle. Dziś myślę, że gdyby on wtedy  chodził na terapię to pewnie bylibyśmy nadal rodziną. Popatrz, już mogę o  tym wszystkim mówić tak zwyczajnie jak o tym co ugotować na obiad. To nawet dość zabawne, że pokochałam  faceta, którego wpierw nie  znosiłam, bo miałam wrażenie, że on mi zabiera ciebie, twoją przyjaźń- on i Jacek. A teraz oni  mnie na  wyścigi rozpieszczają - jestem doceniana, kochana i stoję na pewnym gruncie. 

Kris chyba wcale  nie pragnął dziecka - nigdy  nie  zajmował  się dzieckiem tak jak Paweł lub Jacek.Ale teraz dziecko ma obok  siebie  dwa bardzo dobre  wzorce do powielania. Gdybym wtedy wiedziała o sobie to wszystko co wiem teraz to po pierwsze wytłumaczyłabym  ci, że zimowo-wieczorne jazdy do stolicy są super  chorym pomysłem. I na pewno nie  zamieszkałabym wtedy u Krisa  tylko u  was, co mi zresztą proponowałaś. Dom pewnie bym jednak i tak  sprzedała, ale być może dostrzegłabym jakieś pozytywy z kontaktu z Frankiem. Miałabym pewnie w nim przyjaciela. Wiesz, ja to wszystko przepuściłam przez  swój mózg na tej terapii. Bo nie  było tam tematu tabu. 

Przeanalizowałam na zimno i  spokojnie  to co czuję do Pawła, bo bałam się, że może  to nie miłość  z mojej strony a głównie wdzięczność, że mnie dostrzegł, że o  mnie dba, że mówi mi na każdym kroku jaka jestem fajna. Nawet się spotkałam w tym celu dwa razy z terapeutą - już bez  skierowania wpakował mnie między pacjentami- cieszył się jak  dziecko, że zaczęłam sama siebie analizować. 

Alinko, a może byśmy się wybrali któregoś dnia do klubu - bo Paweł dobrze tańczy. Zresztą mój Zik też. Możemy  się  wybrać w tygodniu- wtedy grają tylko do 23,00, bo w soboty to ponoć i do 2,00 w nocy. A twój teść to tańczy wręcz bajecznie i super prowadzi. Pewnie  Paweł odziedziczył te umiejętności po tacie. Stroje dowolne  zwłaszcza w tygodniu chociaż i w weekendy nie ma tam gali.  A Paweł tam kiedyś był?- spytała Alina. No był, z jakąś panią cybernetyczką, pracowała tam gdzie  wtedy Paweł.  Jej się wydawało, że skoro ukończyła taki kierunek to jest arcy atrakcyjna i mądra, ale  się biedula przeliczyła. Do teatru nie  chodziła, bo nie ma na co, "wszystkie  sztuki takie  miałkie", czytać też nie miała co bo "sam chłam w księgarniach". No to była raz w tym klubie i chyba  była zbyt nadęta żeby dobrze tańczyć. No i nie podobało się jej bo muzycy nie byli w garniturach i pod  krawatem. A to grają amatorzy, którzy szkoły muzyczne pokończyli w czasach szkolnych a są z zawodu inżynierami i grają dla własnej frajdy, bo granie to ich hobby. Jacek też wtedy był i się przynajmniej trochę wytańczyłam. Z tą babką to zupełnie nie było o czym pogadać. A myślisz, że Jacek by został z Tadziem? No jasne, u nas  zostanie z małym tata. Pomyśl o tym. Pomyślę- obiecała Alina.

Alina z Pawłem  zapowiedzieli, że tegoroczne święta Bożego Narodzenia  dla obu rodzin będą u nich - co prawda oni tak jak Teresa i Kazik nie biegają z tej okazji do kościoła, ale będą to wszak  dni wolne od pracy i będzie okazja do spotkania  się w dwie  rodziny by razem coś dobrego zjeść, wymienić  się swoimi myślami, planami i pokazać dzieciom nieco bardziej odświętną stronę życia.  Prezenty pod  choinkę mają być dla dorosłych głównie symboliczne, góra do 200zł, a dla  dzieci uzgodnione, żeby potem jeden z drugim nie tonęli w np. samochodzikach. I prezentami dla dzieci mają się zająć tatusiowie, głównie z racji płci. Bo obie  rodziny  nie  hołdują trendowi  zrównywania na  siłę obu płci. Gdyby to było dla ludzkości korzystne to natura sama by na to wpadła i tak jak to się dzieje u pewnego gatunku  ryb, w sytuacji  gdy zaczyna w sposób zagrażający gatunkowi brakować np.  samców, to część populacji zmienia płeć.  No i mają to być zabawki rozwijające intelekt - żadnych pistoletów itp. I żadnych premii finansowych wkładanych pod poduszkę - dodała Alina. 

No niestety takiej opcji  z forsą pod  poduszkę w tym roku  nie będzie - wtedy  rok był wyjątkowo dobry pod  względem finansowym - po prostu podzieliłem się ze  wszystkimi swoją nagrodą, były to pieniądze extra a nie z oszczędności - powiedział Kazik. A w ogóle  to podjąłem decyzję o zmianie pracy- w lutym przejdę na Politechnikę,  na etat  naukowo-dydaktyczny.  To trochę dla mnie wyzwanie, ale mam nadzieję, że się sprawdzę. Ta zmiana sprawi, że jednak póki co nie zmienimy  miejsca zamieszkania. Ale i tak zaczniemy prowadzić Alka dwujęzycznie. Mam nadzieję, że zmiana miejsca  pracy nie będzie miała  wpływu na naszą przyjaźń z Kurtem i nadal będziemy w dobrym kontakcie. Byli dla mnie  rodziną przez kilka lat. Tak samo serdecznie jak mnie przyjął Tesię i Alka. Mam nadzieję, że w nowym roku przyjadą jednak tu na  wakacje.

Nie bądź taki skromniutki - powiedział Jacek- znam cię bardzo dobrze, i jestem pewien, że  się sprawdzisz na tym nowym  stanowisku. I ogromnie się cieszę, że nie wisi nad  tobą widmo zmiany miejsca  zamieszkania - ja wiem, że to dla ciebie nie straszne, bo już tam mieszkałeś. Ale będzie straszne  dla nas, bo będziesz daleko. Nie  wyobrażam  sobie byście  byli tak daleko od nas.

Jacku, byłem już przygotowany na to, że jednak się przeprowadzimy i planowałem osiedlenie  się nie tuż  za rogiem,  czyli w Berlinie, ale w Stuttgarcie. Dostałem stamtąd świetną propozycję pracy, ale... - i tych "ale" jest  dużo. Musiałbym wpierw pojechać tam sam i wszystko od podstaw przygotować do sprowadzenia Tesi, taty i Alka. I znając realia niemieckie zajęło by mi to mnóstwo czasu, być może nawet pół roku. Nie  stać mnie psychicznie na taką rozłąkę, jestem  chyba  zbyt rozpieszczony przez Tesię, tatę i was. I oczywiście zaraz  ściągałbym do siebie  Pawła z całą rodziną, choć wcale nie wiem, czy wy byście  chcieli stąd wyjeżdżać na stałe. 

Oczywiście nadal mogę nieomal w każdej chwili podjąć pracę w Berlinie, mam tam własne mieszkanie, ale znacznie ciekawszą pracę miałbym w Stuttgarcie, a klimatycznie to miasto jest znacznie milsze niż Berlin.  I też  mieszka  w nim  wielu Polaków.Tam w granicach  miasta są winnice. Tesi podobał się Stuttgart, mnie  też. Więc na razie zmienię miejsce pracy i zobaczę jak to się będzie  sprawdzało,  a tak dokładnie życie pokaże jak ja się sprawdzę w nowych realiach. Nie mam po prostu praktyki w dydaktyce. Mam kilku znajomych  wykładowców, ale nie mam pojęcia  jak ja się w tym odnajdę. Na razie  wiem, że w ciągu roku akademickiego czeka mnie do 180 godzin dydaktycznych, a 10 godzin dydaktycznych to jest 7,5 godzin zegarowych. Urlopu będę miał w roku 36 dni roboczych. Dni wolne od pracy ustawowo nie są wliczane do urlopu. I chcę wam jeszcze jedno powiedzieć- Tesia rozmawiała z Krisem -żyje, mieszka we Francji i podobno pracuje. I, jak to mówią- kamień spadł mi z serca, bo się nieco o chłopa  martwiłem. Sporo głupot narobił w życiu i nie jeden raz miałem ochotę go sprać porządnie.

                                                                            c.d.n.