Następnego dnia Kazik rzeczywiście pojechał na późniejszą godzinę, więc rano odbyło się "rodzinne mizianie i łaskotanie", czyli coś co Alek ogromnie lubił, bo przecież, jak mówiła Teresa, dziecko było obciążone genetycznie zamiłowaniem do przytulania, całowania i głaskania. W pewnej chwili dziecko usiadło i powiedziało - idę ukochać dziadka Tadka, żeby nie był smutny, bo nie ma go kto ukochać. Oboje pochwalili pomysł dziecka i Alek założył kapciuszki i pobiegł ukochiwać dziadka. No popatrz jaki on jest kochany- powiedziała do męża Teresa gdy mały wyszedł z pokoju- pamiętał o dziadku. Chwilę później Alek wrócił i doniósł, że już ukochał dziadka i dziadek kazał mu się ubrać, bo coś słabo grzeją dziś "kalofery", pewnie jest awaria i woda prawie zimna leci. No ciekawe - wysiadł wymiennik ciepła w naszym bloku czy awaria w elektrociepłowni - zastanawiała się Teresa. Kazik wzruszył tylko ramionami- wszystko jedno, trzeba mu chyba założyć ciepłe skarpetki.
Akurat gdy wchodzili do kuchni by zrobić śniadanie zatelefonował Jacek z pytaniem czy jest u nich ciepła woda i doszli wspólnie do wniosku, że to jakaś poważniejsza awaria, skoro obie części osiedla i zapewne kawałek miasta jest pozbawiony ciepła. No to jest szansa, że szybko usuną awarię -zauważył przytomnie tata. Gdyby dotyczyła tylko naszego budynku to mogłoby to dłużej potrwać. Dobrze, że zimna woda jest, zawsze można ją podgrzać.
Przy śniadaniu Teresa powiedziała tacie, że rozmawiała wieczorem z Krisem, który podobno jest we Francji blisko niemieckiej granicy, że pracuje i jest zdrowy. Na ciele zapewne tak - wyzłośliwił się Kazik - chyba nieco gorzej z mózgiem. Chwilami to ma wyraźnie jakieś zaniki połączeń w mózgu.
Alek, który poszedł do dziennego pokoju wrócił stamtąd z wiadomością, że pada deszcz. No bo właśnie tak jest syneczku jesienią- dni są coraz chłodniejsze i często pada deszcz i czasem pada deszcz ze śniegiem. To dziś pewnie nie pójdziemy na spacer- wydedukował Alek. No pewnie nie- zgodził się z nim Kazik. No ale ja niestety muszę się zbierać- stwierdził Kazik. Coraz bardziej mam ochotę na zmianę instytucji. Dam głos gdy skończę, bo może zdałoby się coś kupić po drodze. Po co masz się kręcić w tę paskudną pogodę.
Ja to najwyżej podskoczę do zamrażarki i coś stamtąd przyniosę- stwierdziła Teresa. No to załóż buty i kurtkę i cię tam podrzucę i odstawię do domu, nie chodź po deszczu. Dobrze- zgodziła się Teresa i szybciutko się ubrała do wyjścia, biorąc dwie torby. W dwadzieścia minut potem już była z powrotem. Przy okazji dowiedziała się, że najprawdopodobniej jeszcze tej nocy awaria będzie usunięta.
Zrobiła sobie kawę i zatelefonowała do Aliny. Powiedziała jej, że rozmawiała z Krisem, bo jakby nie było to jest on bratem Kazika i wie, że chociaż Kazik był na Krisa zły, to jednak się martwił, że Kris nie daje znaku życia. No i co? Żyje? Tak, żyje, jest we Francji i jak twierdzi ma pracę, w swojej dziedzinie i jest blisko niemieckiej granicy, ale nie zapytałam go gdzie dokładnie. Widziałam po minie i zachowaniu Zika, że mu ulżyło, że z Krisem ponoć wszystko w porządku. Nie rozmawiał z Krisem, tylko ja rozmawiałam. Ochrzaniłam gada , że nie dzwonił i powiedział, że odniósł wrażenie, że my go skreśliliśmy i dlatego nie dzwonił. No to mu powiedziałam, że nie ze mną się rozszedł. Całą rozmowę dałam na głośnik i Zik słuchał.
A Zik mi powiedział, że gdy wyjechał do Niemiec po rozwodzie z Anką to też nie dzwonił do Polski i pierwszy raz zatelefonował po roku i tylko do mnie. I prosił mnie wtedy bym nikomu nie mówiła, że mam z nim jakiś kontakt. No więc zachowałam to dla siebie. Kazik powiedział, że jego zdaniem Krisowi pasowało, to usynowienie Tadzia przez Pawła. On zawsze chciał wyjechać do Francji i tam mieszkać. Tylko nie wiem po jakie licho zrobił dziecko, wiedział, że z malutkim dzieckiem to emigracja nie jest dobrym pomysłem. A potem pogubił się kompletnie z twoją chorobą. Wiesz - jedni są dobrzy na ciężkie czasy i nie tracą głowy a jemu pod wpływem tego stresu i nie radzenia sobie z tą sytuacją synapsy zaczęły źle funkcjonować. Ja też nie błysnęłam wtedy inteligencją i jeszcze cię opieprzałam. I nie mogę sobie tego wciąż wybaczyć.
No ale skąd miałaś wiedzieć, że ja jestem chora, skoro ja sama o tym nie miałam pojęcia. Cały początek znajomości z Krisem był u mnie na fazie super optymizmu. Gdybym wtedy miała po kolei we łbie to bym ci wytłumaczyła, że zimą podróże Otrębusy -Warszawa to mrzonka. Wszystko mi się jarzyło jako piękne, nawet ten jego zagracony niemal po sufit pokój, zwany magazynem. Posiadanie dziecka, ciąża, poród to wtedy dla mnie na tamtym etapie choroby były "pestką"- byłam przekonana, że ze wszystkim sobie śpiewająco poradzę. Przy pierwszym bólu porodowym myślałam że za sekundę skonam i bolało nawet bez skurczów. I potem ta porażająca bezradność gdy mały płakał. Nawet anioł by nie zniósł mnie wtedy. Opieprzałaś mnie, ale i tak mi pomogłaś bo znalazłaś mi pomoc. Krisowi też się wtedy od ciebie oberwało nieźle. Dziś myślę, że gdyby on wtedy chodził na terapię to pewnie bylibyśmy nadal rodziną. Popatrz, już mogę o tym wszystkim mówić tak zwyczajnie jak o tym co ugotować na obiad. To nawet dość zabawne, że pokochałam faceta, którego wpierw nie znosiłam, bo miałam wrażenie, że on mi zabiera ciebie, twoją przyjaźń- on i Jacek. A teraz oni mnie na wyścigi rozpieszczają - jestem doceniana, kochana i stoję na pewnym gruncie.
Kris chyba wcale nie pragnął dziecka - nigdy nie zajmował się dzieckiem tak jak Paweł lub Jacek.Ale teraz dziecko ma obok siebie dwa bardzo dobre wzorce do powielania. Gdybym wtedy wiedziała o sobie to wszystko co wiem teraz to po pierwsze wytłumaczyłabym ci, że zimowo-wieczorne jazdy do stolicy są super chorym pomysłem. I na pewno nie zamieszkałabym wtedy u Krisa tylko u was, co mi zresztą proponowałaś. Dom pewnie bym jednak i tak sprzedała, ale być może dostrzegłabym jakieś pozytywy z kontaktu z Frankiem. Miałabym pewnie w nim przyjaciela. Wiesz, ja to wszystko przepuściłam przez swój mózg na tej terapii. Bo nie było tam tematu tabu.
Przeanalizowałam na zimno i spokojnie to co czuję do Pawła, bo bałam się, że może to nie miłość z mojej strony a głównie wdzięczność, że mnie dostrzegł, że o mnie dba, że mówi mi na każdym kroku jaka jestem fajna. Nawet się spotkałam w tym celu dwa razy z terapeutą - już bez skierowania wpakował mnie między pacjentami- cieszył się jak dziecko, że zaczęłam sama siebie analizować.
Alinko, a może byśmy się wybrali któregoś dnia do klubu - bo Paweł dobrze tańczy. Zresztą mój Zik też. Możemy się wybrać w tygodniu- wtedy grają tylko do 23,00, bo w soboty to ponoć i do 2,00 w nocy. A twój teść to tańczy wręcz bajecznie i super prowadzi. Pewnie Paweł odziedziczył te umiejętności po tacie. Stroje dowolne zwłaszcza w tygodniu chociaż i w weekendy nie ma tam gali. A Paweł tam kiedyś był?- spytała Alina. No był, z jakąś panią cybernetyczką, pracowała tam gdzie wtedy Paweł. Jej się wydawało, że skoro ukończyła taki kierunek to jest arcy atrakcyjna i mądra, ale się biedula przeliczyła. Do teatru nie chodziła, bo nie ma na co, "wszystkie sztuki takie miałkie", czytać też nie miała co bo "sam chłam w księgarniach". No to była raz w tym klubie i chyba była zbyt nadęta żeby dobrze tańczyć. No i nie podobało się jej bo muzycy nie byli w garniturach i pod krawatem. A to grają amatorzy, którzy szkoły muzyczne pokończyli w czasach szkolnych a są z zawodu inżynierami i grają dla własnej frajdy, bo granie to ich hobby. Jacek też wtedy był i się przynajmniej trochę wytańczyłam. Z tą babką to zupełnie nie było o czym pogadać. A myślisz, że Jacek by został z Tadziem? No jasne, u nas zostanie z małym tata. Pomyśl o tym. Pomyślę- obiecała Alina.
Alina z Pawłem zapowiedzieli, że tegoroczne święta Bożego Narodzenia dla obu rodzin będą u nich - co prawda oni tak jak Teresa i Kazik nie biegają z tej okazji do kościoła, ale będą to wszak dni wolne od pracy i będzie okazja do spotkania się w dwie rodziny by razem coś dobrego zjeść, wymienić się swoimi myślami, planami i pokazać dzieciom nieco bardziej odświętną stronę życia. Prezenty pod choinkę mają być dla dorosłych głównie symboliczne, góra do 200zł, a dla dzieci uzgodnione, żeby potem jeden z drugim nie tonęli w np. samochodzikach. I prezentami dla dzieci mają się zająć tatusiowie, głównie z racji płci. Bo obie rodziny nie hołdują trendowi zrównywania na siłę obu płci. Gdyby to było dla ludzkości korzystne to natura sama by na to wpadła i tak jak to się dzieje u pewnego gatunku ryb, w sytuacji gdy zaczyna w sposób zagrażający gatunkowi brakować np. samców, to część populacji zmienia płeć. No i mają to być zabawki rozwijające intelekt - żadnych pistoletów itp. I żadnych premii finansowych wkładanych pod poduszkę - dodała Alina.
No niestety takiej opcji z forsą pod poduszkę w tym roku nie będzie - wtedy rok był wyjątkowo dobry pod względem finansowym - po prostu podzieliłem się ze wszystkimi swoją nagrodą, były to pieniądze extra a nie z oszczędności - powiedział Kazik. A w ogóle to podjąłem decyzję o zmianie pracy- w lutym przejdę na Politechnikę, na etat naukowo-dydaktyczny. To trochę dla mnie wyzwanie, ale mam nadzieję, że się sprawdzę. Ta zmiana sprawi, że jednak póki co nie zmienimy miejsca zamieszkania. Ale i tak zaczniemy prowadzić Alka dwujęzycznie. Mam nadzieję, że zmiana miejsca pracy nie będzie miała wpływu na naszą przyjaźń z Kurtem i nadal będziemy w dobrym kontakcie. Byli dla mnie rodziną przez kilka lat. Tak samo serdecznie jak mnie przyjął Tesię i Alka. Mam nadzieję, że w nowym roku przyjadą jednak tu na wakacje.
Nie bądź taki skromniutki - powiedział Jacek- znam cię bardzo dobrze, i jestem pewien, że się sprawdzisz na tym nowym stanowisku. I ogromnie się cieszę, że nie wisi nad tobą widmo zmiany miejsca zamieszkania - ja wiem, że to dla ciebie nie straszne, bo już tam mieszkałeś. Ale będzie straszne dla nas, bo będziesz daleko. Nie wyobrażam sobie byście byli tak daleko od nas.
Jacku, byłem już przygotowany na to, że jednak się przeprowadzimy i planowałem osiedlenie się nie tuż za rogiem, czyli w Berlinie, ale w Stuttgarcie. Dostałem stamtąd świetną propozycję pracy, ale... - i tych "ale" jest dużo. Musiałbym wpierw pojechać tam sam i wszystko od podstaw przygotować do sprowadzenia Tesi, taty i Alka. I znając realia niemieckie zajęło by mi to mnóstwo czasu, być może nawet pół roku. Nie stać mnie psychicznie na taką rozłąkę, jestem chyba zbyt rozpieszczony przez Tesię, tatę i was. I oczywiście zaraz ściągałbym do siebie Pawła z całą rodziną, choć wcale nie wiem, czy wy byście chcieli stąd wyjeżdżać na stałe.
Oczywiście nadal mogę nieomal w każdej chwili podjąć pracę w Berlinie, mam tam własne mieszkanie, ale znacznie ciekawszą pracę miałbym w Stuttgarcie, a klimatycznie to miasto jest znacznie milsze niż Berlin. I też mieszka w nim wielu Polaków.Tam w granicach miasta są winnice. Tesi podobał się Stuttgart, mnie też. Więc na razie zmienię miejsce pracy i zobaczę jak to się będzie sprawdzało, a tak dokładnie życie pokaże jak ja się sprawdzę w nowych realiach. Nie mam po prostu praktyki w dydaktyce. Mam kilku znajomych wykładowców, ale nie mam pojęcia jak ja się w tym odnajdę. Na razie wiem, że w ciągu roku akademickiego czeka mnie do 180 godzin dydaktycznych, a 10 godzin dydaktycznych to jest 7,5 godzin zegarowych. Urlopu będę miał w roku 36 dni roboczych. Dni wolne od pracy ustawowo nie są wliczane do urlopu. I chcę wam jeszcze jedno powiedzieć- Tesia rozmawiała z Krisem -żyje, mieszka we Francji i podobno pracuje. I, jak to mówią- kamień spadł mi z serca, bo się nieco o chłopa martwiłem. Sporo głupot narobił w życiu i nie jeden raz miałem ochotę go sprać porządnie.
c.d.n.