Pani Jadzia wyraźnie obawiała się wizyty na letnisku - gdy w końcu wyruszyli spod jej domu w kierunku letniska powiedziała- obawiam się trochę tej wizyty- może wcale się nie spodobam twoim dzieciom i przyjaciołom?
Wojtkowy tata, nie spuszczając wzroku z tego co było przed szybą samochodu, spokojnie powiedział - przecież ja nie wiozę ciebie Jadziu na targ, żeby cię sprzedać - chcę ci tylko przedstawić moją najbliższą rodzinę i naszych przyjaciół, a to wszystko będzie na zupełnym luzie. Nie będzie to jakieś przyjęcie, będzie za to sporo dzieciaków, których rodzice są moimi naprawdę bardzo dobrymi przyjaciółmi. To spory domek, teren też spory, więc jest to dobre miejsce byś za jednym podejściem mogła całe towarzystwo poznać. Ja po prostu chcę ci wszystkich przedstawić w jednym czasie, bo to znacznie prostsze niż potem jeżdżenie do każdego z przyjaciół oddzielnie i uzgadnianie terminów w czasie gdy wszyscy normalnie pracują.
No ale jeśli ja się im nie spodobam? - martwiła się Jadzia. Słuchaj kobieto - skoro spodobałaś mi się na tyle, że ciągam cię na koncerty i do opery to samo w sobie wystarcza żebyś ty się im spodobała. Ja mam tylko nadzieję, że oni wszyscy spodobają się tobie. I to jest ważne dla mnie.
Gdy zajechali na miejsce okazało się, że z dzieciaków to jest tylko mała Ewunia, bo wszystkie dzieci wywędrowały z domu by.........zobaczyć cielaczka, który kilka dni wcześniej przyszedł na świat. No tak - powiedział ze śmiechem Wojtkowy tata - przegraliśmy z cielaczkiem. No ale przynajmniej moja słodka Ewunia jest. Ewunia wpierw bardzo starannie pozostawiła na policzku dziadka dość mokry pocałunek, potem zażyczyła sobie by ją postawić w kojcu i zajęła się przytulaniem Misi, która z niebywałym wręcz spokojem znosiła objęcia małej. Z dorosłych to był na miejscu Ziuk, Andrzej i Marta, reszta towarzystwa poszła pilnować by dzieci nie zadusiły z miłości cielaczka. Cielaczek był płci żeńskiej, co bardzo cieszyło właściciela.
Andrzej z Martą byli bardzo pochłonięci jakąś dyskusją na tematy medyczne, poza tym Marta opatrywała etykietkami jakieś małe słoiczki i tłumaczyła coś Andrzejowi. Wojtkowy tata zerknął w tamtą stronę i powiedział - jak widzę to moja ukochana synowa opracowała jakieś nowe mazidło i jak amen w pacierzu to będzie teraz testowane przez żonę Andrzeja.
Ojej, a ja myślałam, że Andrzej to twój syn - stwierdziła pani Jadzia. Nie, ale oni są do siebie w pewien sposób podobni. Wysocy, obaj ciemno włosi, Andrzej nieco starszy, ale tego na co dzień nie widać. Wiesz - oni obaj zaprzyjaźnili się w ciągu kilku godzin i doszli do wniosku, że są sobie tak bliscy jakby byli braćmi. I tak się właściwie zachowują. Dzieci Andrzeja mówią do mnie dziadku, tak samo jak do jego ojca. Martusia też traktuje Andrzeja tak, jakby był bliską rodziną. Moje dzieciaki i Andrzej z żoną to zupełnie tak jakby naprawdę byli rodzeństwem. No to ci jeszcze wyjaśnię, że Marylka jest drugą żoną Andrzeja a jego dzieci są efektem pierwszego związku. Ja to Marylkę zawsze podziwiam, bo jeśli ktoś nie wie, to nie domyśli się tego, że chłopcy mieli przedtem inną matkę - obaj chłopcy ją ogromnie kochają. W ogóle to właściwie my wszyscy uważamy się za jedną rodzinę. To tylko potwierdzenie faktu, że więzy krwi nie są wcale istotne. Przyjrzyj się im wszystkim dobrze, a gdy będziemy wracać to ci w drodze opowiem jakie są tu dziwne powiązania. Ciekawy jestem twoich odczuć.
Pani Jadzia była wielce zdziwiona, że Ewunia na jej widok nie skrzywiła się ani nie uciekła chowając się za Martę, ale zaraz się dowiedziała, że mała od pierwszych dni życia została przyzwyczajona do sytuacji, że świat składa się z wielu osób a nie tylko z mamy i taty. Korzystając z nieobecności innych Marta oprowadziła panią Jadzię po całym "gospodarstwie" i całość zrobiła na pani Jadzi bardzo dobre wrażenie a najbardziej podobała się jej przestronna weranda z otwieranymi oknami chronionymi moskitierami i z osobnym stołem dla dzieci. Poza tym część stołów była składana, więc w dni, gdy pogoda nie pozwalała na przebywanie na dworze dzieci mogły się bawić na werandzie.
Dzieciaki były zachwycone cielaczkiem, tylko nie mogły odżałować, że nie mogły go zagłaskać na amen i że "wyrośnie z niego taka zwykła krowa". Nooo, to straszne - śmiała się Maryla. Z tego małego cielaczka wyrośnie "zwykła krowa" a z was "zwykli ludzie" - przecież to jest normalna kolej rzeczy.
A Misia wcale nie urosła i wciąż jest malutka - zauważyła Irenka. Bo to jest piesunia rasy miniaturowej i ona nigdy nie będzie większa - tłumaczyła cierpliwie Maryla. Zauważyłaś chyba, że pieski bywają różnej wielkości nawet w obrębie tej samej rasy. Są sznaucery bardzo duże, ale są też sznaucery które są miniaturowe. Krowy też bywają różnej wielkości, też mają swoje rasy. I różnią się nie tylko rasą ale i kolorem, bo są krowy czarno - białe jak te ale są też i całe czarne i całe białe i są krowy w ciemno czerwonym kolorze. Gdy kiedyś pojedziecie w góry to tam takie zobaczysz.A w kwestii ras to wam wszystko zaraz wytłumaczy dziadek Ziuk, bo on się na tym świetnie zna. I jak zawsze możecie się dziadka Ziuka o wszystko pytać.
Czas mijał szybko, a zdziwienie pani Jadzi pomału zaczęło sięgać zenitu bo jakby na to nie spojrzeć to dzieci było sześcioro, ale nie było słychać dziecięcych wrzasków. Ku wielkiemu zdziwieniu pani Jadzi mała Ewa wcale nie spała w dzień. No jak to - dziwiła się pani Jadzia.
Marta tylko się roześmiała - bo ja wychodzę z założenia, że gdyby dziecko rzeczywiście potrzebowało snu w dzień, to najzwyczajniej w świecie samo by zasnęło w ciągu dnia. Mała w dzień zasypia wtedy gdy rzeczywiście chce się jej spać i to się zdarza gdy jest niżowa pogoda. Ona ma w kojcu swój kącik do spania i gdy jest zmęczona lub śpiąca to sama się tam ładuje i albo zasypia, albo tylko spokojnie sobie leży i odpoczywa i rozmawia z zabawkami. W tym układzie to około ósmej wieczorem nasza słodyczka zasypia i spokojnie przesypia całą noc. Ostatnie jedzenie jest o siódmej wieczorem, po jedzeniu przebieram ją w nocne ciuszki i potem sobie dziecko zasypia gdy poczuje taką potrzebę. I wcale a wcale nie kapię jej co wieczór. Ona po całym dniu to ma tylko czasem brudne rączki. Ona mało się brudzi, bo głównie urzęduje w kojcu, a jeśli gdzieś tupta to zawsze któreś z dzieciaków jej towarzyszy i ona się mało brudzi.Najczęściej zasypia w kojcu, który pod wieczór wstawiamy do sypialni, wtedy ani dzieci jej nie przeszkadzają ani ona dzieciom. Śpi najczęściej 12 godzin. Starsze dzieciaki też śpią po 12 godzin - jakby nie było to cały dzień są na świeżym powietrzu i w sumie to mają sporo ruchu. Każde z nich chce się poczuć tym "starszakiem" i z wielkim zacięciem pchają wózek z Ewą, a że chodników tu nie ma to się nieco ciężej wózek pcha niż po osiedlowym chodniku. Ewa bardzo lubi rano trafić do naszego łóżka, wtedy przytulaniom nie ma końca- jest bardzo sprawiedliwa w rozdawaniu nam całusków i najczęściej leży między nami w skos i wtedy jest przytulona do obojga. To jej autorski sposób na spanie.
Wie pani - kiedyś w jednym łóżku sypiały wszystkie posiadane dzieci a w uboższych rodzinach cała rodzina spała w jednym łóżku. Z opowieści jednej z moich kuzynek wiem, że dziecko dość długo sypiało w jednym łóżku z matką, a starsze dziewczynki sypiały z reguły po dwie w jednym łóżku, podobnie jak chłopcy.
A śmiać mi się chce, bo wszyscy podkreślają jakie to było straszliwie niehigieniczne a teraz dzieciaki nie sypiają po dwoje w jednym łóżku ale różne infekcje w przedszkolach są na porządku dziennym. Ta trójka rodzeństwa kiedyś była w przedszkolu i na okrągło siedzieli w domu, bo ciągle była jakaś zaraza w tym przedszkolu.
A ja jestem mocno zadziwiona i zaskoczona- stwierdziła pani Jadwiga- że tu jednak szóstka dzieci a nie ma w ogóle hałasu. U mojej córki jest trzech chłopców a wrzask cały dzień taki jakby ich było z dziesięciu. Bez przerwy się o coś kłócą i prawdę mówiąc jeżdżę do nich bardzo rzadko, bo nie wyrabiam tych wrzasków i ciągłego bałaganu - wszędzie, w całym domu porozwalane zabawki. Fakt, że i moja córka i jej mąż bez przerwy kupują jakieś zabawki - córka mi powiedziała, że kupują dlatego, że gdy oni byli mali to nie było tylu fajnych zabawek. No ale jeszcze ani razu nie widziałam by ona lub jej mąż bawili się z dziećmi tymi zabawkami.
I już mi zapowiedzieli, że nie będą do mnie przyjeżdżać bo dzieci nie będą miały się gdzie bawić skoro przeprowadziłam się do małego mieszkania. Tak naprawdę to zrobiło mi się nawet przykro, gdy to powiedziała, ale gdy sobie przypomniałam ile miałam roboty gdy u nas bywali to właściwie nawet dobrze, że uważają, że będzie im zbyt ciasno.
A tu u państwa cisza i spokój, żadnego wrzasku ani bałaganu. Jestem pełna podziwu. Marta uśmiechnęła się - bo gdy się kupi dziecku nową zabawkę to niestety trzeba na początku nauczyć dziecko jak ma się bawić by miało z tej zabawki jak najwięcej radości. Tak samo jest w kwestii pobytu w jakimś nowym miejscu - trzeba na początku pokazać wszystkie możliwości jakie ma nowe miejsce, najczęściej trzeba na to poświęcić dwa dni, a potem jeszcze trochę podpowiadać. My uczyliśmy Ewunię jak korzystać z maty z zabawkami. A teraz pomalutku już oglądamy razem z nią książeczki dla dzieci i poznaje nowe wyrazy. Ona ma dobrze, bo od początku zajmują się nią moja mama i mój teść. Ja to nawet wróciłam do pracy, ale na razie na pół etatu. Ale pewnie zimą to wrócę na pełny etat.
I wcale jej nasi rodzice nie rozpieszczają - przynajmniej tak mi się wydaje. A dla dzieci naszych przyjaciół to Ewa jest żywą lalką - czują się przy niej szalenie dorosłe. Kiedyś omal nie udusiłam się ze śmiechu, bo Irenka pokazywała Ewuni swoją nową czapkę mówiąc: "gdy już będziesz duża tak jak ja to też będziesz mogła nosić taką czapkę" - rzecz była w tym, że ta czapka już nie miała wiązania pod brodą, co było według Irenki wielkim krokiem w dorosłość. Ewunia wpatrywała się w tę czapkę niczym sroka w gnat i ale chyba nie bardzo pojęła o co Irence chodziło.