No cóż, życie nie jest romansem i musimy wrócić do pracy - stwierdziła Stasia. Powinnam cię jeszcze zaprowadzić w kilka miejsc, ale do biblioteki trafisz sama, a poza tym jestem zdania, że na pierwszy dzień to już i tak masz sporo wrażeń a gdy będziesz gdzieś musiała iść i nie będziesz mogła wpaść na to jak trafić, to wtedy się mnie albo kogoś innego z działu zapytasz. I zapewne każdy ci chętnie nie tylko wytłumaczy jak trafić ale i zapewne wręcz zaprowadzi. Ale jestem dziwnie pewna, że szef przez pierwszy miesiąc będzie cię namiętnie uczył i dużo tłumaczył. On uwielbia ludzi uczyć. Chyba się nieco minął z powołaniem. Z tym, że on naprawdę dobrze tłumaczy.
Szefa jeszcze nie było, Adela wzięła klucz od swego pokoju i poszła poczekać na szefa. Obejrzała dokładnie obie szafki w swoim biurku i postanowiła przynajmniej w jednej szafce wymontować zamek by go wymienić. Otworzyła też szufladę biurka - znalazła tu pojemnik ze spinaczami biurowymi w drugim kilka ołówków, pisaków, zszywacz, "szczęki teściowej" do pozbywania się zszywek z akt, linijkę, bloczek kart rozmiaru A5 oraz całkiem porządny nóż do papieru, wykaz numerów telefonów, broszurkę z telefonami alarmowymi i drugą z zaleceniami dotyczącymi BHP i klawiaturę do komputera. Najbardziej ją ucieszył nóż do papieru, bo okazał się wielce pomocny przy demontażu zamka w drzwiczkach biurka. Jego czubek doskonale posłużył za śrubokręt.
Szkoda, że szafy zamknięte- pomyślała Adela. Poprzeglądałabym sobie w tym czasie jakieś dokumenty. Ciekawe kiedy szef wróci. Może też jest na obchodzie tak jak ja byłam z tą Stasią. Wstała od biurka i podeszła do okna. Przed nią rozpościerało się dawne Pole Mokotowskie, teraz zamienione w Park Mokotowski. To miejsce pamiętała nieźle z dzieciństwa, bo tu przychodziła z dziadkiem na spacery. A tak dokładnie to dziadek usadawiał się na kocyku i zanurzał nos w gazetę, a ona zbierała koniczynę i plotła z niej wianki dla lalek. Dziadek opowiadał, że kiedyś był to teren należący do wojska i lądowały tu samoloty wojskowe. Opowieści dziadka wydawały się Adeli wyssane z palca, bo było sporo drzew i krzewów a Adela była kiedyś na lotnisku Okęcie i widziała, że owszem, były tam duże połacie króciutko przystrzyżonej trawy, ale były też duże ,wybetonowane "jezdnie dla samolotów" jak je nazywała Adela. Dopiero gdy już była w szkole uwierzyła w dziadkowe opowieści, a Pole Mokotowskie miało wtedy złą opinię, bo było , zdaniem ciała pedagogicznego, miejscem do którego nie powinna chodzić szkolna młodzież. No i Adela tam nie bywała. Nie bywała tam również i wtedy gdy tuż obok wyrosło osiedle wieżowców i nie bywała tam i wtedy gdy się Pole Mokotowskie zamieniło w Park wpierw Mokotowski a później w Park imienia Józefa Piłsudskiego. Ledwie dostrzegała ów Park przejeżdżając obok niego dwa razy dziennie, lub korzystając z czytelni pobudowanej na jego terenie Biblioteki Narodowej. Nie przypominała sobie by kiedykolwiek gdy tu bywała z dziadkiem był jakikolwiek zbiornik wodny, ale teraz był. Były porządne alejki, których kiedyś wcale nie było i było sporo drzew- wtedy, z tego co pamiętała Adela to były głównie różne krzewy i jeszcze nieduże drzewa, które nie były celowym nasadzeniem, tylko po prostu same wyrosły i nikt im w tym nie pomagał ani nie przeszkadzał. Patrząc przez okno pomyślała - powinnam sobie spisać w jakimś notesie to wszystko co mnie przyprawiało o wieczną frustrację w okresie dzieciństwa. Może gdy to wszystko sobie uświadomię będę dużo lepszą matką niż moja matka i babcia. Była tak bardzo zamyślona, że gdy usłyszała głos szefa to niemal podskoczyła i gwałtownie się odwróciła.
Przepraszam, posiedziałem nieco zbyt długo w barku, musiałem nieco odreagować tę poranną nasiadówkę. Jak widzę podziwia pani widok za oknem. Adela uśmiechnęła się - głównie to wspominam, bo przychodziłam tu kiedyś z dziadkiem, zrywałam koniczynę i plotłam z niej wianki. I nie przypominam sobie, by wtedy był tu jakiś staw. No bo nie było na tym Polu Mokotowskim żadnego stawu, zrobiono go dopiero gdy wybudowano to osiedle. Wtedy dopiero przemieniono Pole Mokotowskie w Park Mokotowski. Skoro tu panią prowadzano na spacer to zapewne jest pani rodem z Mokotowa.
Tak, zgadza się, mieszkałam przy Narbutta, a teraz mieszkam na Ursynowie, a tak bardzo dokładnie to na Stokłosach. Czyli tak, jakby pod Warszawą - powiedziała ze śmiechem Adela. W końcu Mokotów też był kiedyś terenem podwarszawskim. Tak, to prawda - potwierdził szef. I jak się tam państwu mieszka? Całkiem dobrze, bo mieszkamy bliziutko rodziców mego męża, a Ursynów stał się przez te ostatnie lata niemal samodzielnym miastem, chociaż z tego co pamiętam jego początki radosne nie były - była to istna pustynia handlowa. Jak każde nowe osiedle - dodał szef.
Szef sięgnął ręką do kieszeni i wyjął z niej wpierw jeden klucz, potem kilka małych kluczyków. Ten większy klucz jest do drzwi naszego pokoju - naruszyłem przepisy i dorobiłem go, więc proszę o dyskrecję - nie muszą o tym wiedzieć inni. A te małe to są od naszych szaf. W tej blisko mojego biurka są nasze laptopy. Są w szafie, bo szafki w biurkach można chyba nawet ołówkiem otworzyć. Ta szafa obok drzwi to nasza szafa ubraniowa. Pewnie się pani jeszcze nie spotkała z szafą żaluzjową w charakterze szafy ubraniowej. Na dole szafy są dwie tace na buty - po prostu zimą zmieniam buty zimowe, ocieplane na półbuciki. No i jeśli płaszcze są mokre to wtedy szafa jest otwarta. Wiem, że z powodu tej szafy niektórzy pracownicy nazywają mnie wariatem, ale jakoś mnie przeszkadza w pokoju wieszak na ubrania. Latem, gdy gorąco też wolę odwiesić marynarkę do szafy.
Ale ja uważam, że to dobry pomysł i spotkałam się z nim już w kilku miejscach. Zimą i jesienią to ja notorycznie zmieniam obuwie - nie sposób siedzieć 8 godzin w zimowych, ocieplanych botkach. Po biurze zawsze chodziłam w szpilkach żeby mnie było choć trochę widać. A ja mam do pana pytanie - czy mogę przynieść do pokoju mały express do kawy? Zmieści się nawet w szafce mego biurka. I chcę wymienić zamki w szafce biurka. Oczywiście gdy express będzie u nas zawsze z przyjemnością napiję się kawy w pana towarzystwie i pan też będzie mógł sobie w każdej chwili zrobić kawkę. To prosta sprawa, nauka obsługi trwa góra pięć minut. I pomyślałam, że mogę przywieźć z domu mały, składany stolik turystyczny i może stać pomiędzy oknem a moim biurkiem, na nim express i nie będzie wtedy dekoracją pokoju, nie będzie nikomu wpadał w oczy. A wychodząc z pracy schowam go do biurka.
A skąd ten express pani weźmie? Z domu, mamy duży i mały. Duży ma więcej funkcji, mały tylko parzy kawę. Ale jeśli pan na przykład pije tylko kawę rozpuszczalną to wystarczy jak przyniosę z domu elektryczny czajnik. Wtedy to można zrobić albo kawę albo herbatę. Co prawda kawa rozpuszczalna ma nieco mniej polifenoli niż "normalna kawa", ale i tak ma wiele korzyści dla zdrowia mimo złej prasy. Po prostu mało kto wie jak jest produkowana i bajdurzą, że to "sama chemia", a to nie jest prawda.
Ja też podejrzewam, że to sama chemia- stwierdził szef, ale tak naprawdę nie wiem jak jest produkowana. A jest produkowana dość zabawnie, podobnie jak mleko w proszku i wiele innych produktów żywnościowych sprzedawanych w postaci sproszkowanej - powiedziała Adela. Kawę rozpuszczalną uzyskuje się dwiema metodami - jedna z nich to tańsza, a druga droższa. Tańsza metoda to uzyskanie bardzo mocnego naparu kawy, a potem pozbycie się z niego wody z pomocą gorącego powietrza. Napar rozpyla się w bardzo wysokich kominach, woda odparowuje, ze ścianek na dno zbiornika spada sucha masa.
Druga metoda to liofilizacja i kawa rozpuszczalna produkowana tą drogą jest droższa , ale delikatniejsza w smaku. W tym przypadku też się robi bardzo mocny napar, zamraża się go i poddaje działaniu niskiego ciśnienia. Kawa liofilizowana wygląda nieco inaczej jest w formie malutkich kryształków a nie proszku. Ale najzdrowsza kawa to jest normalna, mielona, zaparzona w expresie. W wielu krajach już od lat badają wpływ kawy na zdrowie człowieka, już ze 30 lat to badają "na okrągło" i płacą za to wcale nie producenci kawy.
No to pani przyniesie ten expresik, a ja przyniosę nieduży czajnik elektryczny. Taki najwyżej na litr wody. A ma pani jakiś patent by kanapka na drugie śniadanie była smaczniejsza i by to była świeża bułeczka? A opatentuje to pan?- roześmiała się Adela. Ja po prostu późnym wieczorem wyciągam z zamrażalnika zamrożoną bułkę, która jest owinięta w folię aluminiową. Wieczorem wkładam do pudełka to co chcę by było na owej kanapce, a każda z tych rzeczy jest owinięta w kawałeczek pergaminu i to wszystko wkładam do małego pudełka tzw. śniadaniowego. Oczywiście bułkę trzymam poza lodówką, owiniętą nadal w folię. To samo można zrobić z chlebem, tylko trzeba go przed zamrożeniem pokroić na porcje i zawinąć w alufolię. Brzmi prosto i logicznie, wypróbuję - stwierdził szef.
Dziś jeszcze powinien przyjść do nas informatyk by sprawdzić ten pani laptop, pokasować to co nie będzie potrzebne i zalogować panią. Pani poprzednikowi nie spodobało się tutaj, pograł trochę w różne gry twierdząc, że gdy gra to mu się lepiej myśli i obraził się gdy mu powiedziałem, że grać to sobie może w domu. Jakiś dziwny był - po prostu przestał przychodzić do pracy a po tygodniu nieobecności powiadomił kadry że zrezygnował z pracy. Jakiś młody? - spytała Adela. No w porównaniu do mnie to młody, miał ponoć 42 lata. I był rzecznikiem patentowym? Nie, był ekonomistą z wykształcenia i miał być tzw. pracownikiem cywilnym, czyli nie zajmującym się orzekaniem ani analizą wniosków.
Pani Adelko, a nie chciałaby pani zostać rzecznikiem europejskim? Oczywiście nie teraz zaraz, bo ma pani zbyt krótki staż pracy jako rzecznik, trzeba jednak mieć przynajmniej staż pięcioletni jako rzecznik krajowy by móc przystąpić do egzaminu na takiego rzecznika.
Odpowiedź moja na dziś brzmi, że raczej nie - przez 5 lat równocześnie pracowałam i uczyłam się. Ciągle jeszcze jestem zmęczona, zwłaszcza ostatnim rokiem, bo pisałam pracę magisterską i chodziłam potem na kurs rzecznikowski. Emil bardzo mi pomagał w tym czasie, namówił mnie bym pisała pracę na temat ochrony praw autorskich, bo materiały do tej pracy pokrywały się częściowo z tematyką kursu. Tak ustawił w firmie moją pracę, że w dniu, w którym byłam na kursie nie przyjeżdżałam do pracy, po prostu miałam przepustkę służbową. Poza tym chcemy z Emilem stworzyć prawdziwą rodzinę i jakoś mało współczesna jestem chyba, bo gdy będę miała dziecko to nie chcę by było wychowywane przez żłobek, przedszkole a potem świetlicę szkolną. Wiem co przeżywały moje koleżanki w pracy gdy ciągle musiały brać zwolnienia lekarskie bo maluszek przynosił do domu kolejną infekcję. Ja na pewno pierwsze 3 lata życia dziecka chciałabym z nim być w domu, ewentualnie potem pracować w wymiarze pół etatu.
I jeśli miałabym się teraz jeszcze czegoś uczyć, to zapewne wybrałabym aplikację adwokacką, znam nawet takiego jednego, który zostałby moim mentorem - był moim promotorem i chętnie widziałby mnie jako aplikantkę. Mam tylko nadzieję, że to co panu powiedziałam teraz nie wykorzysta pan przeciwko mnie. Gdy powiedziałam na roku, że muszę się zastanowić co dalej ze mną po tej magisterce to kilku wykładowców radziło mi robienie aplikacji radcowskiej, ale ja się nie lubię i nie potrafię wykłócać a tym bardziej latać po sądach w zastępstwie dyrektora jakiejś placówki. A to właśnie robią na ogół radcy prawni w tym kraju. Poza tym znałam prywatnie kilku radców prawnych, którzy sami siebie przeklinali za to, że byli radcami prawnymi, bo dyrektorzy, którym radca prawny tłumaczył, że facet postępuje niezgodnie z przepisami najczęściej mówili, że oni są dyrektorami a nie on.
Zastanawiam się chwilami nad tym jak to będzie teraz z rzecznikami patentowymi - podejrzewam, że ci, którzy są na etatach w dużych zakładach pracy to nadal tam pozostaną, chociaż wiem, że wszyscy w zakładach pracy krzywo patrzą na rzeczników patentowych, bo siedzi taki w gabineciku, czyta i nic nie robi, a lud pracuje ciężko i na ich pensje zarabia. Tak samo patrzą krzywo na wynalazców- zwłaszcza wtedy gdy patent jest wdrożony do produkcji i współtwórcy patentu dostają pieniądze przez trzy kolejne lata. No straszne- siedzieli przy biurkach a teraz dostają pieniądze za nic. Ten czas powojenny, ta apoteoza wysiłku fizycznego nad umysłowym nie wyszedł nam na zdrowie. Myślałam, że po transformacji będzie lepiej, ale niestety większość jednak się nie odnalazła w nowej rzeczywistości. Zamarzyło się państwo "opiekuńcze", nie ważne, że jesteśmy w Europie. Po prostu nie dorośliśmy do Europy. Blichtr większości społeczeństwa wystarcza, a poza tym to niech Europa daje pieniądze i niech się odczepi - takie motto coraz częściej się przebija.
Adela mówiła to wszystko cichym głosem, zupełnie pozbawionym emocji a szef wpatrywał się w nią badawczo. Przez chwilę panowała cisza, w końcu szef powiedział - dziecko drogie, ma pani rację. Rzadko rozmawiam z ludźmi w pani wieku. Jeśli więcej osób w pani wieku zacznie tak myśleć, to jest szansa, że jeszcze wyjdziemy na prostą. I przysięgam - ta rozmowa pozostanie między nami. Nie podejrzewałem, że tak dobrze pani potrafi zanalizować sytuację. Adela uśmiechnęła się - po prostu miałam szczęście, że trafiałam w życiu na inteligentnych ludzi. Szczerze mówiąc nie chciałabym byśmy musieli urządzać sobie życie poza Polską. Nie chcemy się rozstawać z najbliższymi, wiemy, że oni bez protestu pojechaliby z nami, ale starych drzew się nie przesadza, nie wychodzi im to na zdrowie. Ile razy można wszystko zaczynać od nowa? W pewnym sensie jestem do ciągłych zmian przyzwyczajona, bo stanowisko dyrektora nie jest czymś trwałym, bo niewiele znaczą na tym stanowisku kompetencje - znacznie więcej układy, przynależność partyjna itp. Nawet jeśli ja siedziałam na miejscu to zmieniali mi się dyrektorzy i za każdym razem musiałam uwzględniać to w swoich kontaktach służbowych. A bywali różni, niczym dziurki w serze.
c.d.n.