wtorek, 19 lipca 2022

Trudny wybór - 65

No cóż, życie  nie jest  romansem i musimy  wrócić  do pracy - stwierdziła  Stasia. Powinnam  cię jeszcze zaprowadzić w kilka  miejsc, ale do biblioteki trafisz  sama,  a poza  tym jestem  zdania, że na pierwszy  dzień to już i tak masz sporo wrażeń a gdy będziesz gdzieś musiała iść i nie będziesz mogła wpaść na to jak trafić, to wtedy  się mnie albo kogoś innego z działu zapytasz. I zapewne każdy ci chętnie  nie tylko wytłumaczy jak  trafić  ale i  zapewne  wręcz  zaprowadzi. Ale jestem  dziwnie  pewna, że szef przez pierwszy  miesiąc będzie cię namiętnie  uczył i dużo  tłumaczył.  On uwielbia ludzi uczyć. Chyba  się nieco  minął z powołaniem. Z tym, że on  naprawdę  dobrze tłumaczy.  

Szefa  jeszcze  nie  było, Adela  wzięła klucz od swego pokoju i poszła  poczekać  na  szefa. Obejrzała  dokładnie  obie  szafki w  swoim  biurku i postanowiła przynajmniej w jednej szafce wymontować  zamek  by go wymienić. Otworzyła też szufladę biurka  - znalazła  tu pojemnik ze spinaczami biurowymi  w drugim kilka  ołówków, pisaków, zszywacz, "szczęki teściowej" do pozbywania  się  zszywek  z akt, linijkę, bloczek kart rozmiaru A5 oraz  całkiem porządny nóż do papieru, wykaz numerów telefonów, broszurkę z telefonami alarmowymi i drugą z zaleceniami dotyczącymi BHP i klawiaturę do komputera. Najbardziej  ją ucieszył nóż  do papieru, bo okazał się wielce pomocny  przy demontażu  zamka w drzwiczkach biurka. Jego  czubek  doskonale posłużył za śrubokręt.

Szkoda, że szafy zamknięte- pomyślała Adela. Poprzeglądałabym  sobie w tym czasie jakieś dokumenty. Ciekawe  kiedy szef  wróci. Może też jest na obchodzie tak jak  ja byłam z tą Stasią. Wstała od  biurka  i podeszła  do okna. Przed nią rozpościerało  się dawne  Pole  Mokotowskie, teraz zamienione w  Park Mokotowski. To miejsce  pamiętała  nieźle z dzieciństwa, bo tu przychodziła z dziadkiem na  spacery. A tak dokładnie to dziadek usadawiał się na kocyku i zanurzał nos  w gazetę,  a ona zbierała koniczynę i plotła  z niej wianki dla lalek. Dziadek opowiadał, że kiedyś był to teren  należący  do  wojska i lądowały  tu  samoloty wojskowe.  Opowieści dziadka wydawały  się Adeli  wyssane z palca, bo było sporo drzew i krzewów a Adela była kiedyś  na  lotnisku Okęcie i widziała, że owszem, były tam duże połacie króciutko przystrzyżonej trawy, ale były też duże ,wybetonowane  "jezdnie  dla  samolotów" jak je  nazywała  Adela. Dopiero gdy już  była  w szkole uwierzyła  w dziadkowe opowieści,  a Pole  Mokotowskie miało wtedy  złą opinię, bo było , zdaniem ciała pedagogicznego, miejscem do którego nie powinna  chodzić szkolna  młodzież. No i Adela tam  nie bywała. Nie  bywała  tam  również i wtedy gdy tuż obok  wyrosło osiedle  wieżowców i nie  bywała tam i  wtedy gdy się Pole Mokotowskie zamieniło w Park wpierw Mokotowski a później w Park imienia Józefa Piłsudskiego. Ledwie dostrzegała ów Park przejeżdżając obok niego dwa razy dziennie, lub korzystając z czytelni pobudowanej  na jego terenie  Biblioteki  Narodowej. Nie przypominała  sobie by kiedykolwiek gdy tu bywała z dziadkiem był jakikolwiek zbiornik wodny, ale teraz był.  Były porządne alejki, których kiedyś wcale nie było i było sporo drzew- wtedy, z tego co pamiętała  Adela to były głównie różne krzewy i jeszcze nieduże  drzewa, które   nie  były celowym nasadzeniem, tylko po prostu same wyrosły i nikt im  w tym nie  pomagał ani nie przeszkadzał. Patrząc przez okno pomyślała - powinnam  sobie  spisać w jakimś notesie to  wszystko co mnie przyprawiało o wieczną  frustrację w okresie  dzieciństwa. Może gdy to  wszystko sobie  uświadomię będę dużo lepszą matką niż moja matka i babcia. Była tak bardzo zamyślona, że gdy usłyszała głos  szefa to niemal podskoczyła i gwałtownie się odwróciła. 

Przepraszam, posiedziałem nieco zbyt długo w barku, musiałem nieco odreagować tę poranną nasiadówkę. Jak widzę podziwia  pani widok za oknem.  Adela uśmiechnęła  się - głównie to wspominam, bo przychodziłam  tu kiedyś z dziadkiem, zrywałam koniczynę i plotłam  z niej  wianki. I nie przypominam sobie, by wtedy był tu jakiś staw. No bo nie było na tym Polu Mokotowskim  żadnego stawu, zrobiono go dopiero gdy  wybudowano to osiedle. Wtedy dopiero przemieniono Pole Mokotowskie w Park Mokotowski. Skoro tu panią prowadzano na  spacer to zapewne jest pani rodem z Mokotowa. 

Tak, zgadza  się, mieszkałam przy Narbutta, a teraz mieszkam  na Ursynowie, a tak bardzo dokładnie to na  Stokłosach. Czyli tak, jakby pod Warszawą - powiedziała  ze śmiechem Adela. W końcu Mokotów też był kiedyś  terenem podwarszawskim. Tak, to prawda - potwierdził szef. I jak  się tam państwu mieszka? Całkiem  dobrze, bo mieszkamy  bliziutko rodziców mego  męża, a Ursynów stał się przez te ostatnie lata niemal samodzielnym  miastem, chociaż  z tego co pamiętam jego początki radosne  nie były - była to istna pustynia handlowa. Jak każde nowe osiedle - dodał szef.

Szef sięgnął ręką do kieszeni i wyjął z niej wpierw jeden klucz, potem kilka małych kluczyków. Ten większy klucz jest do drzwi naszego pokoju - naruszyłem przepisy i dorobiłem go, więc proszę o dyskrecję - nie muszą o tym wiedzieć inni. A te małe to są od naszych szaf. W tej blisko mojego biurka są nasze  laptopy. Są w  szafie, bo szafki w biurkach można chyba  nawet ołówkiem otworzyć. Ta szafa obok drzwi to nasza szafa ubraniowa. Pewnie się pani jeszcze  nie spotkała z szafą  żaluzjową w charakterze szafy ubraniowej. Na dole szafy są dwie tace na buty - po prostu zimą zmieniam buty zimowe, ocieplane  na półbuciki. No i jeśli płaszcze  są mokre to wtedy szafa  jest otwarta. Wiem, że z powodu tej  szafy niektórzy pracownicy nazywają mnie  wariatem, ale jakoś mnie    przeszkadza w pokoju wieszak na ubrania. Latem, gdy gorąco też wolę odwiesić marynarkę do szafy.

Ale ja uważam, że to dobry pomysł i spotkałam  się z nim już w kilku miejscach. Zimą i jesienią to ja  notorycznie zmieniam obuwie - nie  sposób siedzieć 8 godzin w  zimowych, ocieplanych botkach. Po biurze zawsze chodziłam w  szpilkach żeby  mnie było choć trochę widać. A ja mam do pana pytanie - czy mogę przynieść do pokoju mały express do kawy? Zmieści się nawet w  szafce  mego biurka. I chcę wymienić zamki w szafce biurka. Oczywiście gdy express będzie u nas zawsze z przyjemnością napiję się kawy w pana towarzystwie i pan też będzie mógł sobie w każdej  chwili zrobić kawkę. To prosta sprawa, nauka obsługi trwa góra pięć minut. I pomyślałam, że mogę przywieźć z domu mały, składany stolik turystyczny i może stać pomiędzy oknem a moim biurkiem, na nim express i nie będzie  wtedy dekoracją pokoju, nie będzie nikomu wpadał w oczy. A wychodząc z pracy schowam go do biurka.

A skąd ten express pani weźmie? Z domu, mamy duży i mały. Duży ma  więcej funkcji, mały tylko parzy kawę. Ale jeśli pan na przykład pije  tylko kawę rozpuszczalną to wystarczy jak przyniosę z domu  elektryczny czajnik. Wtedy to można zrobić albo kawę albo herbatę. Co prawda kawa rozpuszczalna ma nieco  mniej polifenoli niż "normalna kawa", ale i tak ma  wiele korzyści dla zdrowia mimo złej prasy. Po prostu mało kto wie  jak jest produkowana i bajdurzą, że to "sama chemia", a to nie jest prawda.

Ja też podejrzewam, że to sama chemia- stwierdził szef, ale tak naprawdę nie  wiem jak jest produkowana. A jest produkowana  dość zabawnie, podobnie  jak mleko w proszku i wiele innych produktów  żywnościowych sprzedawanych w postaci  sproszkowanej - powiedziała  Adela. Kawę rozpuszczalną uzyskuje  się dwiema metodami - jedna z nich to tańsza, a druga droższa. Tańsza metoda to uzyskanie bardzo mocnego naparu kawy,  a potem pozbycie się z niego wody  z pomocą  gorącego powietrza. Napar  rozpyla  się  w bardzo wysokich kominach, woda odparowuje,  ze ścianek na  dno zbiornika spada sucha masa.

Druga metoda to liofilizacja i kawa rozpuszczalna produkowana tą drogą jest droższa , ale delikatniejsza w smaku. W tym przypadku też  się robi  bardzo mocny napar, zamraża  się go i poddaje  działaniu niskiego ciśnienia. Kawa liofilizowana wygląda nieco inaczej jest w formie  malutkich  kryształków a nie proszku.  Ale najzdrowsza kawa to jest normalna, mielona, zaparzona  w expresie. W wielu krajach już od lat badają  wpływ kawy na  zdrowie człowieka, już ze 30 lat to badają "na okrągło" i płacą  za to wcale nie producenci kawy.

No to pani przyniesie ten expresik, a ja przyniosę nieduży czajnik elektryczny. Taki najwyżej na litr wody. A ma pani jakiś patent by kanapka na drugie śniadanie była  smaczniejsza i by to była świeża  bułeczka? A opatentuje  to pan?- roześmiała  się Adela. Ja po prostu późnym wieczorem wyciągam z zamrażalnika zamrożoną bułkę, która jest owinięta w folię aluminiową. Wieczorem wkładam do pudełka to co chcę by było na owej kanapce,  a każda z tych  rzeczy jest owinięta w kawałeczek pergaminu i to wszystko wkładam do małego pudełka tzw.  śniadaniowego. Oczywiście bułkę trzymam poza lodówką, owiniętą nadal w folię. To samo można zrobić z chlebem, tylko trzeba  go przed  zamrożeniem  pokroić na porcje i  zawinąć  w alufolię. Brzmi prosto i logicznie, wypróbuję - stwierdził szef. 

Dziś jeszcze powinien przyjść do nas informatyk by sprawdzić ten pani laptop, pokasować to co nie będzie potrzebne i zalogować panią. Pani poprzednikowi nie  spodobało się  tutaj, pograł trochę w różne gry twierdząc, że  gdy gra to mu się lepiej myśli i obraził się gdy mu powiedziałem, że grać to sobie  może w domu. Jakiś dziwny był - po prostu przestał przychodzić do pracy a po tygodniu nieobecności powiadomił kadry że zrezygnował z pracy.   Jakiś młody? - spytała Adela. No w porównaniu do mnie  to młody, miał ponoć 42 lata. I był rzecznikiem patentowym?  Nie, był ekonomistą z wykształcenia i miał być tzw. pracownikiem cywilnym, czyli nie  zajmującym  się orzekaniem ani analizą wniosków. 

Pani Adelko, a nie chciałaby pani zostać rzecznikiem europejskim? Oczywiście  nie teraz  zaraz, bo ma pani zbyt krótki staż pracy jako rzecznik, trzeba jednak  mieć przynajmniej staż pięcioletni jako rzecznik krajowy by móc przystąpić do egzaminu na takiego rzecznika. 

Odpowiedź moja na  dziś brzmi, że raczej nie - przez 5 lat równocześnie pracowałam i uczyłam  się. Ciągle jeszcze jestem zmęczona, zwłaszcza ostatnim rokiem, bo pisałam pracę magisterską i chodziłam potem na kurs rzecznikowski.   Emil bardzo mi pomagał w tym czasie, namówił mnie  bym pisała pracę na temat ochrony praw  autorskich, bo materiały do tej  pracy pokrywały się częściowo z tematyką kursu. Tak ustawił w  firmie moją pracę, że w dniu, w którym byłam na kursie nie przyjeżdżałam do pracy, po prostu miałam przepustkę służbową.  Poza tym chcemy z Emilem stworzyć prawdziwą  rodzinę i jakoś mało współczesna jestem  chyba, bo gdy będę miała  dziecko to nie  chcę by było wychowywane przez  żłobek, przedszkole a potem  świetlicę szkolną. Wiem co przeżywały moje koleżanki w pracy gdy ciągle musiały brać zwolnienia lekarskie bo maluszek przynosił do domu kolejną infekcję. Ja na pewno pierwsze 3 lata  życia  dziecka chciałabym  z nim być w domu, ewentualnie potem pracować w  wymiarze pół etatu.

I jeśli miałabym się teraz jeszcze czegoś uczyć, to zapewne wybrałabym aplikację adwokacką, znam nawet takiego jednego, który zostałby  moim mentorem - był moim promotorem i chętnie widziałby mnie jako aplikantkę. Mam tylko nadzieję, że to co panu powiedziałam teraz nie  wykorzysta pan przeciwko mnie. Gdy powiedziałam na  roku, że muszę  się zastanowić co dalej ze mną po tej magisterce to kilku wykładowców radziło mi robienie aplikacji  radcowskiej, ale ja  się nie lubię i  nie potrafię wykłócać a tym bardziej latać po  sądach w zastępstwie dyrektora jakiejś placówki. A to właśnie  robią na ogół radcy prawni w tym kraju. Poza tym znałam prywatnie kilku radców prawnych, którzy sami siebie przeklinali za to, że byli radcami prawnymi, bo dyrektorzy, którym radca prawny tłumaczył, że facet postępuje niezgodnie z przepisami najczęściej mówili, że oni są dyrektorami a nie on.

Zastanawiam się chwilami nad tym jak to będzie teraz  z rzecznikami patentowymi - podejrzewam, że ci, którzy są na etatach w dużych zakładach pracy to nadal tam pozostaną, chociaż wiem,  że wszyscy w  zakładach pracy  krzywo patrzą na  rzeczników patentowych, bo siedzi taki w gabineciku, czyta i nic  nie  robi, a lud pracuje ciężko i na ich pensje zarabia. Tak samo patrzą krzywo na wynalazców- zwłaszcza  wtedy gdy patent jest wdrożony do produkcji  i współtwórcy patentu dostają pieniądze przez trzy kolejne lata. No straszne- siedzieli przy biurkach a teraz dostają  pieniądze  za nic. Ten czas powojenny, ta apoteoza wysiłku fizycznego nad umysłowym nie wyszedł nam na  zdrowie.  Myślałam, że po transformacji będzie lepiej, ale niestety większość jednak  się nie odnalazła w nowej rzeczywistości. Zamarzyło się państwo "opiekuńcze", nie  ważne, że jesteśmy w Europie. Po prostu nie  dorośliśmy do Europy. Blichtr większości społeczeństwa wystarcza, a poza  tym to niech  Europa  daje pieniądze i niech  się odczepi - takie motto coraz  częściej się przebija.

Adela  mówiła to wszystko cichym głosem, zupełnie  pozbawionym emocji a  szef wpatrywał się w  nią badawczo. Przez chwilę panowała  cisza, w końcu szef powiedział - dziecko drogie,  ma pani rację. Rzadko rozmawiam z ludźmi w pani wieku. Jeśli więcej osób w pani wieku zacznie tak myśleć, to jest szansa, że jeszcze  wyjdziemy na prostą. I przysięgam - ta  rozmowa pozostanie między  nami.  Nie podejrzewałem, że tak dobrze pani potrafi zanalizować sytuację. Adela uśmiechnęła  się - po prostu miałam szczęście, że trafiałam w życiu na inteligentnych ludzi. Szczerze mówiąc nie chciałabym byśmy musieli urządzać sobie  życie poza Polską. Nie chcemy się rozstawać z najbliższymi, wiemy, że oni bez protestu pojechaliby z nami, ale starych drzew się  nie przesadza, nie  wychodzi im  to na  zdrowie. Ile razy można wszystko zaczynać od  nowa? W pewnym sensie jestem do ciągłych zmian przyzwyczajona, bo stanowisko dyrektora nie jest czymś trwałym, bo niewiele znaczą na tym stanowisku kompetencje - znacznie  więcej układy, przynależność partyjna itp. Nawet jeśli ja  siedziałam na  miejscu to zmieniali mi się dyrektorzy i za każdym razem musiałam uwzględniać to w  swoich kontaktach służbowych. A bywali różni, niczym dziurki w  serze.

                                                                        c.d.n.