niedziela, 9 września 2012

XVIII

Niespodziewana wizyta Tuśki dobiegła końca. Jakimś cudem Sonia miała otrzymać paszport  za
trzy tygodnie. Tuśka wykupiła dla niej bilet otwarty ( w obie strony), ważny aż rok. Założyła
Soni konto dolarowe by nie leciała w drogę bez pieniędzy i  miała  czym opłacić ewentualny
nadbagaż.
Zrobiła listę rzeczy i dokumentów, które Sonia miała ze sobą zabrać.Do samego końca
swego pobytu codziennie przychodziła do siostry i całymi godzinami "konferowały".
Ciotka wciąż zastanawiała się, kim naprawdę jest mąż Tuśki. Czy naprawdę jest  tylko
świetnym chirurgiem znanym w wielu krajach? I czy będzie dobry dla Soni? I czy Soni będzie
się podobało w Australii? Czy będzie chciała tam zostać? I czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy
Sonię?
Tuśka starała się z całych sił uspokoić siostrę, tłumacząc, że nie jest wcale ważne  kim był
Peter.  Z pewnością nie zbrodniarzem wojennym. I z całą pewnością był lekarzem, bardzo
dobrym chirurgiem, o którego zabiegały najlepsze kliniki. Dla Tuśki był istotny fakt, że
Peter bardzo o nią dbał, był czuły, troskliwy i że zgodził się, by sprowadziła do siebie
Sonię i tak wiele pomógł w załatwianiu tych spraw. A dlaczego nie  zostali w Anglii? Pewnie w
Australii oferowali mu  lepsze warunki.
Żeby było dziwniej, Tuśka nie życzyła sobie by rodzina odwiozła ich na lotnisko. Tłumaczyła, że
razem z nimi leci znajomy lekarz, że ona tak bardzo nie lubi pożegnań, że woli pożegnać się
w domu, bo pożegnania doprowadzają ją do łez, a wtedy rozmazuje się jej tusz na rzęsach.
Ciotce wydawało się to wszystko dziwne, ale Sonia i wujek nie widzieli w tym nic dziwnego.
Sonia miała inne zmartwienia -    musiała o wszystkim napisać do Jerzego. Już dwa razy
zaczynała i dwa razy list lądował w koszu, podarty na drobne kawałki.
Ekscytowała ją myśl o  pobycie w Australii, ale nawet nie  umiała sobie wyobrazić jak tam będzie.
Bała się również długiej podróży samolotem  z 12- godzinną przerwą w Niemczech.
Wreszcie , w dwa dni po wyjezdzie gości, przelała wszystkie swe nadzieje i obawy na papier.
Na zakończenie napisała Jerzemu, że gdy wyjedzie, to przestanie rościć pretensje do jego
wierności wobec niej, bo przecież nie wiadomo, czy ona tu wróci.
Pisząc list wylała wiele łez i po raz pierwszy  był to list napisany mało starannie, miejscami
litery były rozmazane i nieco krzywe.
Rzeczywiście po trzech tygodniach Sonia dostała paszport, który natychmiast złożyła
w ambasadzie. Potem zarezerwowały miejsce w samolocie. Pierwszy etap podróży
wiódł do Niemiec, tam miała nocleg.
Następnym  samolotem leciała do Australii, z przerwą techniczną w Singapurze. Sonia
przez te wszystkie dni żyła jak we śnie, niekoniecznie miłym.
Dostała list od Jerzego, który zapewniał, że na nią poczeka, bo trudno przecież z góry
przewidzieć jak potoczą się sprawy. W odpowiedzi Sonia napisała kiedy wyjeżdża i
obiecała, że będzie  b.często pisać i że zawsze napisze mu prawdę co myśli i co czuje.
I nadszedł dzień wyjazdu.  Sonia czuła dziwną gulę w gardle, bolała ją głowa, bo
z wrażenia prawie wcale nie spała. Była tak zdenerwowana, że nawet  nie mogła jeść.
Z trudem przełknęła kromkę chleba i wypiła kilka łyków herbaty. Wujek sprowadził
z postoju taksówkę i wyruszyli na lotnisko.
Gdy weszli do hali , niedaleko drzwi zobaczyli Jerzego. Wyglądał nieco mizernie po
całonocnej podróży. Sonia rzuciła mu się na szyję z głośnym szlochem.
Ciotka zdębiała, a wujek  powiedział z leciutkim uśmiechem:  "Soniu, on nigdzie nie
jedzie, nie płacz". Sonia szybko się uspokoiła, wytarła oczy i nos i podeszli do odprawy.
Jerzy powiedział pani obsługującej to stanowisko, że pasażerka  leci po raz pierwszy
sama za granicę a do tego jest niepełnoletnia, więc czy może dostać jakąś opiekę.
I Sonia dostała białą, sporych rozmiarów zawieszkę z kieszonką, w środku była  jej
karta pokładowa, na zawieszce dużymi literami wypisane imię i nazwisko Soni, a
zawieszka zawisła Soni na szyi. Potem zatelefonowała gdzieś i za chwilę przyszła
pracownica z obsługi  naziemnej, poleciła Soni by się pożegnała z bliskimi, bo za  5
minut zaprowadzi ją do stewardesy, która pomoże jej we Frankfurcie i przekaże ją
następnej stewardesie.
Siłą rzeczy pożegnanie było krótkie, a wujostwo odetchnęli z ulgą, wiedząc, że
Sonia będzie miała opiekę w drodze. Byli bardzo wdzięczni Jerzemu, że tak przytomnie
sprawę załatwił.
Poczekali na lotnisku aż do chwili gdy samolot wzbił się w powietrze. Potem wujostwo
zaprosili Jerzego do domu, na dobrą kawę i domowe ciasto.
c.d.n.