wtorek, 23 maja 2023

Lek na wszystko? -118

 Alina zrobiła sobie herbatę, z lodówki wyciągnęła sałatkę z gotowanych kartofli, selera  naciowego i gotowanych jajek , wszystko "czymś" polane. Co to jest? -spytał Kris. Sałatka kartoflana - zawsze staram się  wieczorem  zrobić sobie coś na rano. A gotowane kartofle , jajko, seler naciowy i 30% śmietanka z musztardą + ogórek kwaszony nie tuczą. Bo kartoflom ugotowanym i potem ostudzonym  zmieniają się wiązania chemiczne  w skrobi i takie  kartofle nie tuczą. 

Coś podobnego- zdziwił się. I to jest jadalne?-zapytał spoglądając  z dezaprobatą na  talerz  z sałatką. Jeśli masz ochotę to możesz  spróbować - mnie smakuje. Można też  zamiast ogórków kwaszonych wkroić marynowane grzybki, no ale żeby je  wkroić to trzeba je  mieć, a ja nie mam.  A dlaczego nie zjadłaś niczego przed  wyjściem z domu? - dopytywał się Kris. Bo ja nigdy nie jem z  samego rana, zaraz po wstaniu. Jem  przynajmniej  dwie  godziny po wstaniu, ale  zawsze rano piję owocową lub  ziołową herbatę. Kris skrzywił się - nie lubię ziołowych herbatek.  Wiem o  tym i nigdy ci ziołowych lub owocowych herbatek  nie daję. 

Kris łyżką nabrał sałatkę, chwilę się jej z uwagą przyglądał, powąchał i wziął do ust pół zawartości łyżki- jego mina mówiła- "no cóż, ona to je i żyje, to może i ja  przeżyję". Powoli przeżuł zawartość  łyżki i powiedział: zadziwiające, ale to jest całkiem smaczne!  Alina tylko wzruszyła  ramionami - nie sądzisz chyba, że ja się umartwiam - istnieje wiele zdrowych, smacznych i  nietuczących potraw. I  z czego jest ten dressing? Ten dressing jest z 30% śmietanki i łagodnej musztardy. Całość nabiera  smaku gdy postoi sobie przez noc w lodówce - wyjaśniła. 

A co kupiłaś w centrali rybnej? Niewiele było do kupienia, ale kupiłam  węgorza  wędzonego dla nas i dla Kazików i wędzone małże w oleju, po 2 puszeczki  na rodzinę. Drogie jak licho, ale wiem, że Tesia  je bardzo lubi, będą już na święta.  Były też chińskie hodowlane  ryby, ale ich  nie kupuję od chwili gdy obejrzałam  w telewizorni film o ich hodowli. Porażająco - przerażające.

Masz coś przeciwko Chińczykom?- spytał nieco zdziwiony Kris. Nie, raczej przeciwko ich metodom hodowli. Nadal nie  rozumiem- twierdził Kris. Mogę ci opowiedzieć, bo ty pewnie  nie masz pojęcia o hodowli ryb. U nas też  są hodowle ryb, np. karpia, ale one są hodowane  w stawach gdzie wszystko jest pod kontrolą. Staw hodowlany jest  zamkniętym akwenem, a ryby na  zimę są przenoszone do mniejszego stawu.Taki karp nim trafi na stół to musi  mieć  trzy lata.

A tam jest tak, że nad brzegiem  rzeki buduje  się drewniany pomost, na którym hodują  się świnie.Nie wiem czy przez okrągły rok czy tylko latem. Na nim są karmione, śpią, leżą i na nim się wypróżniają - pomost jest dość ażurowy, więc nieczystości oraz resztki tego czym  są pasione spadają do rzeki. A pod pomostem żerują ryby- oczywiście teren pod  pomostem czasem jest ogrodzony- ryby mają tam na okrągło pokarm bo się żywią tym co z pomostu do rzeki wpadnie. Nawet nie trzeba inwestować w jakieś ogrodzenia, bo ryby głupie nie  są, trzymają się  same  miejsca, gdzie  regularnie coś do rzeki wpada. Poza tym sprytni Azjaci wspomagają rozród ryb hormonami. No więc po obejrzeniu tego programu przestałam kupować pangi, tilapie i tak zwaną rybę maślaną - pod nazwą "ryba maślana" kryją  się trzy różne  ryby równie niezdrowe jak panga i tilapia. Wszystkie te ryby z Chin, Wietnamu i tamtych okolic nie są  zdrowe. Nie jest też  zdrowy łosoś  hodowlany z hodowli skandynawskich.  Ostatnio jedyna zdrowa ryba to miruna rodem z Patagonii lub Nowej Zelandii.  Mama kiedyś kupiła jakieś filety mrożone  z jakiegoś "błękitka"  i gdy je  smażyła to śmierdziały benzyną i wyleciały do śmietnika. Poszła z reklamacją do sklepu, w którym je kupiła to pani kierowniczka tylko ramionami wzruszyła.

 Krisa z lekka zamurowało - to straszne  co mówisz - a już byłem pewien, że tak rzadko w naszym domu są ryby bo nie umiesz ich przyrządzać.  A ten węgorz to nie jest trujący?  Alina uśmiechnęła  się i powiedziała- mam nadzieję, że nie, ale i tak nie  dam dziecku ani kęsa. A węgorze są hodowane?- spytał Kris. Nie słyszałam nigdy o hodowli węgorza, ale widziałam pułapkę na węgorze na jeziorze- to nieboszczka owca w której węgorze  nocą  żerują i w trakcie ucztowania były odławiane.  Obżeranie  się szkodzi nie tylko ludziom, jak widać. Ale weź pod uwagę, że gdy widziałam tę pułapkę to miałam pewnie ze 14 lat. A ryb nie tylko w Bałtyku coraz mniej jest. Więc może i w jeziorach ich brakować i może są jakieś  hodowle. Przecież pstrągi też są hodowane.  Poważnie? -  zdumiał się  Kris. Nie miałem o tym nawet bladego pojęcia. 

Rozważania o rybach przerwał głosik Tadzia, który wzywał mamę. Alina  wstała by pójść do dziecka,  ale Kris ją  powstrzymał - siedź,  zajrzę do niego. To go okazjonalnie  wysadź, pewnie  mu się  chce siku. I sprawdź czy pampers jeszcze  suchy.  W chwilę później Kris przyszedł z małym uczepionym nogawki jego spodni. Poszli razem  z małym do kuchni, bowiem zbliżała  się pora jego obiadu. A co mu dasz na obiad?- zaciekawił  się  Kris. Mam dla  niego pulpecik z  cielęciny - Tesia kupiła na Południowym  osiedlu spory kawałek cielęciny i zmieliła ją i porobiła dla dzieciaków  obiadki, 10 porcji dla każdego i wszystko zamroziła. Każda porcja jest z  warzywkiem, marchewką, brokułem lub buraczkiem i porcją albo kaszy jaglanej albo ryżu, a Alek ma z kaszą gryczaną. Kotleciki zrobiła bez  bułki w środku. I każda porcja jest w  małym pudełku. 

A pudełka przywiózł z wojażu  zagranicznego  Franek. Najśmieszniejsze jest  to, że oczywiście Franek kupił dla Tesi świeżutkie daktyle, ale one były pakowane  w te pudełeczka, no to kupił dwadzieścia takich pudełeczek. Teresę omal nie pokręciło ze śmiechu, gdy wpadł do  nich z tymi daktylami. Kazik chciał mu oddać forsę bo stwierdził, że na pewno były przez te  pudełka ze dwa razy droższe niż  zawsze, no ale Franek mu  długo tłumaczył, że on spłaca w ten sposób swój dług, bo Tesia mu przecież tyle razy pomogła gdy razem pracowali, że to się Tesi po prostu należy. No to teraz Teresa w głowę  zachodzi  jakie to ona ma zasługi u  niego i nijak nie może na to wpaść. No bo gdy razem chodzili do baru na obiady to każde płaciło za siebie, to samo gdy plotkowali u Wedla na  czekoladzie- każde płaciło za siebie. Fakt, że czasami "stawała na głowie" żeby go wysłać  w takim terminie by miał dobrze  zgrane połączenia, no ale to było zaledwie kilka razy w roku. I nie był wyjątkiem, bo Tesia bardzo solidnie pracowała. Więc jej powiedziałam, że może po prostu doceniał fakt, że  miał z kim wypić tę  czekoladę u Wedla, zjeść obiad  w barze i pogadać. Oni  chyba w najbliższą sobotę pojadą do  Franka, oczywiście jeżeli nie będzie padało.

Kris, ja wiem, że mnie nie prosiłeś nigdy o radę, ale pomyślałam, że może nie byłoby źle, gdybyś ty, nim sklecisz tę spółkę, tę kancelarię, to popracował w takiej kancelarii. Wydaje mi się, że wtedy obejrzał byś taki twór od  środka. Będziesz mógł wtedy popatrzeć na  wszystko z bliska. Bo ty jesteś w tej  chwili tak zwany "wolny strzelec". Nie musisz się liczyć z innymi współpracownikami, masz na głowie  tylko siebie i klienta. A w takiej kancelarii będziesz w Zarządzie i jeśli któryś ze współpracowników nawali to będziesz musiał albo sam przejąć jego sprawę albo zlecić któremuś by go zastąpił. Poza tym gdy działasz  sam to możesz wziąć, lub  nie jakąś sprawę- w spółce wiadomo, że każdy zarabia na wszystkich, więc nie będziesz mógł odmówić. I  jak w każdym zespole - ciężko jest tak wszystko dograć by wszyscy byli zadowoleni. 

A jak duża spółka, a  osiem osób to jednak  sporo, to zaraz  się okaże, że potrzebny jest personel pomocniczy, któremu wszak trzeba płacić. Bo ktoś musi odbierać telefony, taka kancelaria najczęściej  działa od  rana do wieczora, bo część interesantów przychodzić   będzie dopiero po  zakończeniu własnej  pracy, więc ktoś musi umawiać klientów i to stanowisko musi być obsadzone na dwie zmiany,  ktoś musi dbać o materiały  biurowe, musi być też ktoś kto będzie dbał  o  to by zawsze było w pomieszczeniu  czysto i  był porządek. No i trzeba wyszukać jakiś lokal, a w Warszawie  lokale użytkowe są cholernie  drogie. Jeżeli się założy, że będzie  ośmiu czy też  dziewięciu  prawników, to wtedy potrzebne będą przynajmniej cztery pokoje, by  klienci  mogli swobodnie rozmawiać z prawnikami. Dlatego sobie pomyślałam, że  chyba  nie byłoby źle gdybyś mógł zajrzeć do takiej spółki od środka.  I może byłoby lepiej zacząć od spółki małej a nie od razu ośmiu osób. 

Spójrz na to  z boku - masz rzekomo ośmiu chętnych, ale chyba nikt z tej ósemki nie zamierza ruszyć palcem  przy tworzeniu spółki - moim skromnym zdaniem to nie rokuje dobrze. Każdy chce przyjść na gotowe. Czy chociaż jeden z nich powiedział ci żebyście usiedli razem i przeanalizowali jakie są szanse na powstanie takiej  spółki? Jakie to będą koszty itp., czy będziecie się w czymś specjalizować a jeśli tak to w  czym? A do tego jak mówiłeś każdy ma własną wizję tej  spółki.

Z kim o tym rozmawiałaś? - zapytał  Kris.  Z nikim o tym nie rozmawiałam, ale mam oczy i  trochę oleju w głowie  - widzę, że się zmieniłeś. Nie podejrzewam, że się zakochałeś  w jakiejś panience. Nie tak wygląda  zakochany facet. Powiedziałam tak, żeby cię sprowokować do powiedzenia  co cię gryzie. Ale ty uważasz mnie za niezbyt mądrą, bo nie zdawałam sobie   sprawy  z tego, że jestem nieuleczalnie chora. I zapewne gdyby  nie śmierć obojga  rodziców i  pogorszenie  się mego stanu to pewnie bym jeszcze  długo nie wiedziała, że  choruję. Lekarz powiedział, że i tak mam szczęście w nieszczęściu bo nie jest to  stan ekstremalny. Bo bardzo szybko wyszłam z tej huśtawki  nastrojów gdy tylko  zaczęłam brać regularnie lek. Mam teraz indywidualną terapię  raz  w tygodniu i coraz  lepiej mi  się to  wszystko układa w głowie.  I  dlatego odważyłam się zapytać  ciebie czy mnie jeszcze kochasz.  I nie będę zdziwiona, gdy powiesz, że nie czujesz się na  siłach być dalej ze mną. 

Kris gwałtownie zakrył ręką jej usta i przyciągnął ją do siebie.  Nie mów takich rzeczy, proszę. Wychodzi na to, że to ja powinienem iść do psychologa.  Kocham ciebie i kocham Tadzika. I wiem, że masz rację co do tej  spółki. Pomysł kancelarii - to było marzenie mojego ojca - synek prawnik, ma własną kancelarię. I chyba za długo mi to do głowy  wkładał. A powinienem był sobie uzmysłowić, że  ojcowskie pomysły nie przyniosły szczęścia Kazikowi - on zmusił go do ślubu z Anką. Dobrze, że Teresa pomogła Zikowi przy rozwodzie. Rozejrzę się za pracą w którejś z Kancelarii, już nie jestem początkującym adwokatem. Tylko nie wiem, czy moje "wolno strzeleckie"  nawyki uda mi  się tak z miejsca wyplenić. Chyba miałem za dużo swobody. Ale była to  swoboda  pomieszana z lękiem czy i kiedy będzie kolejny klient. Wybacz mi to wszystko  co ci bezmyślnie nagadałem. Jakoś pogubiłem się w tym wszystkim.

Bo w życiu łatwo się pogubić - powiedziała Alina. Zwłaszcza  gdy  się już jest dorosłym. Dzieci mają łatwiej, mama i tata zaganiają je na  właściwą ścieżkę co jakiś  czas.

                                                      c.d.n.