czwartek, 13 czerwca 2019

Trzeba zabić tę miłość - IV

W chwilę po tym gdy wróciły do domu panowie rzeczywiście zakończyli swoją grę. I nawet
byli zadowoleni z wyniku.
Udo i Marie pożegnali się a Eric zaczął się rozkoszować faktem, że wreszcie są sami.Mieli
jeszcze  dla siebie  sporo czasu i postanowili to wykorzystać. Około piątej po południu, nieco
głodni i zmęczeni spenetrowali lodówkę, zjedli obiad i przede wszystkim- ubrali się. Około
17,30 przyjechał ojciec Erica, w jakiś czas potem jego matka.
Spędzili w czwórkę miły wieczór, ojciec Erica  narysował wspólny portret Sandry i Erica,
 a właściwie dwa portrety im  zrobił - jeden w ołówku, drugi pastelami. Sandra twierdziła,
że na portrecie jest  ładniejsza niż w rzeczywistości, ale Maxim zapewniał ją, że ona  tak
właśnie  wygląda gdy tkwi w objęciach Erica. Eric ogłosił rodzicom, że od dziś on i Udo
mają wreszcie wakacje, ostatni rok naprawdę był pracowity i ciężki i jeśli coś zagra to tylko
dla Sandry a i to nie  na skrzypcach a na fortepianie.A najbliższe przesłuchanie ma dopiero
w drugiej połowie  września. Obydwaj muszą odpocząć. I chciałby na następny dzień
pożyczyć od któregoś z rodziców samochód, bo musi  zawieźć Sandrę do Pillnitz, Miśni,
Moritzburga i do Szwajcarii Saksońskiej. Z tym, że do Szwajcarii Saksońskiej to trzeba
koniecznie z noclegiem bo po całym dniu chodzenia będą za bardzo zmęczeni by wracać.
Ojciec zaoferował swój samochód na  najbliższe dwa dni a co do Szwajcarii Saksońskiej
to padła propozycja by pojechać w czwórkę, od razu na dwa dni. Maxim ma tam kolegę,
który  da mu po prostu klucze do swojego letniego domu. Tę noc Maxim spędził
w pokoju gościnnym, wręczywszy wpierw synowi kluczyki i dokumenty samochodowe.
Rano Hannelore miała go odwieźć do pracy swoim samochodem.
Następny dzień  Eric i Sandra spędzili w Miśni i Moritzburgu. Obydwa miejsca bardzo
się Sandrze podobały. Kolejnego dnia zwiedzili  Pillnitz, a Eric tym razem przytomnie
wziął ze sobą aparat fotograficzny, więc porobili mnóstwo zdjęć.
Rodzice  Erica wzięli po 2 dni urlopu, Maxim wziął od kolegi odręcznie zrobioną mapkę
jak  do tego letniego domku trafić, wzięto też ze sobą  prowiant. Samochód prowadził
Maxim, obok siedziała Hannelore, młodzież z tyłu.
W pewnej chwili Maxim powiedział: spójrzcie  jaką  świetną rodzinę tworzymy! I tu
Eric nie wytrzymał - tato, przecież my żadnej rodziny nie tworzymy- wy jesteście
rozwiedzeni, a my nie jesteśmy nawet narzeczeństwem. To gdzie tu widzisz rodzinę?
Ja tu widzę tylko wariackie papiery a nie rodzinę. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale
Sandra położyła mu dłoń na ustach i szepnęła- przestań, proszę.
Dość długo błądzili nie mogąc znaleźć  domku, do którego mieli klucze. W końcu
postanowili poszukać noclegu w najbliższej miejscowości.
W pierwszym miejscu, w którym  wisiała w oknie tabliczka  z napisem "wolne pokoje"
wynajęli dwa pokoje. W sąsiednim domu była mała restauracja, więc zjedli  kolację.
Umówili się, że następnego dnia wstaną wcześniej i pojadą poszukać drogi na kamienny
most Bastei.
Całe dwa dni kręcili się po Szwajcarii Saksońskiej. Zwiedzili twierdzę Konigstein,
wędrowali Drogą Malarzy  i płynęli kajakami po Łabie.
Wszyscy byli zmęczeni, ale i zachwyceni krajobrazami. Były tu wielce malownicze
miejsca. Domku kolegi Maxima jednak nie odnaleźli.
Miesiąc to tylko 30 dni, które bardzo szybko mijały. Do świadomości Erica dotarło,
że wkrótce nastąpi rozstanie. Do tego dochodziła niepewność co do jego dalszej
kariery.Ukończenie konserwatorium to dopiero właściwie początek. Zdał sobie sprawę,
że jest człowiekiem bez zawodu, nieznanym  skrzypkiem.
Do tego zakochał się w dziewczynie  mieszkającej  daleko, której nie może zaoferować
nic więcej oprócz miłości, a sam jest nadal na utrzymaniu swych rodziców, więc jaki
z niego  kandydat na męża? Zrezygnowany całkiem  wysłał swe CV do kilku orkiestr.
Zwierzył się Sandrze ze swych obaw i właściwie z bezradności. Ona dobrze go
rozumiała- za 10 dni miała iść do swej pierwszej pracy, nawet jej nie szukała, to praca
przyszła do niej. I już postanowiła, że w czasie  pracy podejmie studia wieczorowe.
Więc może  Eric mógłby iść do jakiejś pracy n.p. nauczycielskiej i jednocześnie
studiować wieczorowo np. ekonomię? A może jednak dostanie jakieś stypendium
zagraniczne i będzie mógł dalej rozwijać swój talent? Dopiero miesiąc upłynął od
czasu gdy wysłał swe dokumenty w kilka miejsc, trzeba po prostu czekać.
Sani, ale co z nami, z naszą miłością?
Sandra zamyśliła się - Eric, my chyba nawet jeszcze sami nie wiemy czy to jest
miłość.Odkryliśmy oboje pierwszy raz jej fizyczny aspekt, który nas bardzo
zachwycił. Jest nam cudownie i myślę, że jeżeli to co nas teraz łączy jest miłością,
to rozstanie tego nie zniszczy. Będziemy do siebie pisać, czasem rozmawiać,może
nam się uda odwiedzać się z okazji świąt.
Gdy dostaniesz jakieś stypendium zagraniczne to ten fakt tylko tobie coś ułatwi, masz
wtedy większą szansę na solową karierę. Nasza miłość na tym nie skorzysta.
Jeżeli zostaniesz wielkim skrzypkiem  to prawie nigdy cię przy mnie nie będzie,
będziesz jeździł po całym świecie z jednego koncertu na drugi.Bo tak wygląda życie
wielkich i sławnych.
Myślałam o tym każdej nocy nim zasnęłam w twoich ramionach.Bądźmy po prostu
wdzięczni losowi za to, że mogliśmy  dać sobie wzajemnie chwile szczęścia.

                                                         E P I L O G
Było łzawo i bardzo smutno na dworcu w Dreźnie.Sandra jechała tym  razem slipingiem
a nie kuszetką. Z Warszawy pojechała jeszcze na  dwa dni do rodziców.
Na pytanie kiedy wyjdzie za mąż odpowiedziała,że pewnie  niedługo, bo ma narzeczonego.
To Niemiec. Ojca omal nie tknęła apopleksja- krzyczał, że na to nie pozwoli nigdy. A jeśli
nie daj  Bóg jest w ciąży to niech usuwa, natychmiast. Sandra zebrała swoje rzeczy i
wychodząc z domu powiedziała - całe szczęście, że nie musisz mi dawać pozwolenia.
Zapominasz, że jestem pełnoletnia,wczoraj skończyłam 23 lata.
Eric dostał jednak stypendium zagraniczne.W każdym liście prosił - poczekaj jeszcze na
mnie. Po roku korespondencja się urwała.
A jednak zabiliśmy tę miłość- pomyślała.Może szkoda, że nie wcześniej.
Gdy kolejny raz jej absztyfikant poprosił by za niego jednak wyszła- tym razem zgodziła
się. Powiedziała tylko, że nie zgadza się na kościelny ślub i że nie będzie na nim  jej
rodziców, bo oni już nie żyją.
Urodziła dwie córeczki, przeszła przez depresję poporodową.
Kiedyś  powiedziała, że  gdy  jest sama w domu to włącza nagranie  I koncertu
D-dur Paganiniego, zamyka oczy i widzi grającego na  skrzypcach Erica.

                                                         Koniec




Trzeba zabić tę miłość -III

Rzeczywiście mama Erica przyjechała około 18,30. Wyglądała bardzo młodo i Eric mógł
śmiało uchodzić za jej młodszego nieco brata a nie za syna.  Wypytała się Sandrę o podróż,
o to czy została przez Erica "nakarmiona" śniadaniem i obiadem i  powiedziała że ona zaraz
przyrządzi jakąś kolację,  więc byłoby miło gdyby poszli do ogrodu,  wyrwali nieco
rzodkiewek i zerwali kilka pomidorów  bo już na pewno są dojrzałe.
A jeśli nie ma  dojrzałych to niech przyniosą trzy duże zielone, to  zrobi smażone zielone
pomidory.  I niech założą rękawiczki ochronne, szkoda rąk przecież.
A po kolacji posiedzą sobie na tarasie (Sandra nie miała pojęcia, że tu jest taras) i wypiją
po kieliszku wina, albo po kuflu piwa, jeśli ktoś będzie wolał.
Ku radości Erica  były już dojrzałe pomidory, bo nie przepadał za tymi smażonymi. Przy
okazji dowiedziała się, że z tych zielonych  to mama Erica robi jakiś dżem.
Po kolacji mama Erica spojrzała się wymownie na zegarek zapytała się czy Eric będzie
 jeszcze grał, ale Eric wytłumaczył, że ćwiczył  gdy Sandra odsypiała podróż, a poza tym
to Sandra mu pomogła przebrnąć przez fragment, który mu ostatnio sprawiał kłopot.
A w jaki sposób ? - zaciekawiła się mama.
Po prostu kazała mi grać bez względu na wszystko, zapomnieć o tym co się nie udaje
i właśnie to poskutkowało.
Sandra  uśmiechnęła się skromniutko - bo gdy się człowiek zaczyna skupiać na tym co nie
wychodzi następuje jakaś blokada. Tak mnie uczono w studium.
O godz. 22,00  pani domu oświadczyła, że idzie spać, bo rano wcześnie wstaje, a oni jeśli
chcą mogą jeszcze posiedzieć na tarasie. Pozostali na nim jeszcze  chwilę, potem zebrali
naczynia, razem je pomyli i wynieśli się na piętro.
Eric miał "wyrzuty sumienia", że Sandra jest nieco obolała i tak gorąco ją przepraszał, że
zasnęli dopiero około drugiej w nocy.
W chwilę po tym gdy zdążyli  rano zjeść śniadanie dotarł Udo wraz z Marie.
Panowie zamknęli się w pokoju muzycznym a Marie i Sandra zaczęły "plotkować".
Marie była bardzo zmartwiona, bo nie miała najmniejszych szans na etat flecistki
w drezdeńskiej filharmonii. W tej  chwili  mocno żałowała, że ukończyła konserwatorium.
Jak mówiła, powinna była cały czas chodzić do normalnych szkół a nie do muzycznej
podstawówki i muzycznego liceum. Bo ogólny poziom tych szkół pozostawia wiele do
życzenia. Może uda się jej dostać etat nauczycielki muzyki, ale tak naprawdę to jest na
pozycji  przegranej. A do tego jest kobietą a w tym kraju nadal kobiety są  istotami
 przeznaczonymi  głównie do prowadzenia domu, rodzenia i wychowywania dzieci.
I państwowa propaganda niczego tu nie zmieni. Co innego się mówi, a rzeczywistość do
tego nijak nie przystaje.
Chodź, zwiedzisz to wspaniałe osiedle. Na serwetce napisała "jesteśmy na spacerze",
serwetkę zawiesiła na klamce drzwi pokoju muzycznego, w przedpokoju wzięła jeden
komplet kluczy i wyszły, zamykając drzwi od domu i furtkę na klucz.
Osiedle było spore, miało sklep z gatunku "szwarc, mydło i powidło", przychodnię
lekarską, klub osiedlowy i małą kawiarenkę z kilkoma stolikami stojącymi  w ogródku
okolonym żywopłotem. Weszły do środka, zamówiły  po małej kawie  i kawałku
sernika i wyszły do ogródka.
A teraz patrz uważnie na sąsiedni stolik - szepnęła  Marie. To jest coś co mnie dobija.
Jak pomyślę, że taka  miałaby być moja przyszłość to  mam ochotę się zabić.
Przy sąsiednim stoliku siedziały cztery niemłode kobiety. Każda z nich robiła zawzięcie
na drutach. Przed każdą z nich stał wysoki, chyba fajansowy kubek, na środku stolika
 stał talerz z jakimś ciastem. Sandra patrzyła i zupełnie nie rozumiała o co chodzi.
Marie jej wytłumaczyła- tego ciasta nie ma tu w tej  kafejce, któraś z nich przyniosła
je z domu. Spójrz teraz - jedna z kobiet sięgnęła do stojącego  obok nogi stolika koszyka
i wyciągnęła z niego termos, z którego nalała do kubków kawę. Patrz dobrze - wg nich
my też powinnyśmy być takim wzorowymi żonami, czyli pracowite i nie marnować
 czasu na puste gadki, a do kawiarni przynosić własnej roboty ciasto i na cztery zamówić
tylko po małej kawie, bo resztę przyniosą wszak z domu. A do kawiarni przychodzi się
po to by goście przypadkiem nie zadeptali świeżo umytej i wylizanej podłogi. Bo taka
bardzo wylizana podłoga to dyplom z czystości i dbałości o dom.
Sandra była nieco zdruzgotana, ale pocieszyła Marie, że zapewne wszędzie na prowincji
są nieco inne obyczaje niż w bardzo dużym mieście. Ona sama przekonała się o tym
gdy wyjechała z rodzinnej miejscowości do stolicy, gdzie wszystko było zupełnie inne.
Sandra, a co sądzisz o Hannelore?
W porządku, przecież  to ona mnie tu oficjalnie zaprosiła. Miła, ale chyba dość
apodyktyczna.
Dobre spostrzeżenie- dla niej Eric to przepustka do innego świata, możliwość wyrwania
się stąd. Oczywiście  warunkiem jest to, by zrobił światową karierę. Od biedy może być
RFN, niby tylko za miedzą a inny świat. Na razie za jej światłą radą Eric złożył kilka
aplikacji na stypendia podyplomowe w kilku krajach, ze Stanami  włącznie. Może mu coś
z tego wypali. Życzę mu tego, bo on naprawdę ma talent i zacięcie do grania.
Hannelore ma nadzieję, że synek ją do siebie  ściągnie gdy dostanie dwuletnie stypendium.
Ale Hannelore  może się przeliczyć, bo Eric jest na razie trzymany na krótkiej smyczy, ale
gdy posmakuje  jakie  fajne jest życie bez obroży i  smyczy to na pewno jej nie ściągnie.
Eric  to się chyba w Tobie  nieźle zabujał,  w drodze powrotnej z Polski bez przerwy
o tobie opowiadał i wzdychał jak kot do Księżyca.
No to ci bardzo współczuję, monotematyczność jest nudna. Marie się roześmiała - po
trzecim przypomnieniu mu, że my  cię przecież poznaliśmy - przystopował. Jestem
ciekawa co on naopowiadał matce o Tobie,że cię zaprosiła?
Sandra wzruszyła ramionami- nie wiem i nawet nie jestem pewna czy chcę to wiedzieć.
Czasem zdrowiej jest wiedzieć mniej niż więcej.
Marie spojrzała na nią uważnie i powiedziała - masz filozoficzne podejście do życia. 
Takie mi pasuje - odrzekła nieco zniecierpliwiona Sandra.
Chodź, wrócimy, może już skończyli grać. Chcemy dziś pojechać do Pillnitz. Czas zacząć
zwiedzać. Eric chce mi wiele miejsc pokazać.

                                                              c.d.n.


Trzeba zabić tę miłość - II

Na dworcu w Dreźnie czekał na Sandrę Eric- Sandrze  wydał się jeszcze chudszy niż wtedy,
gdy go ujrzała na koncercie. Utonęła w jego objęciach, a on ją przytulał i wciąż powtarzał-
wreszcie jesteś! Wreszcie  cię widzę. W końcu zainteresował się walizką Sandry, podniósł
ją a drugą ręką objął Sandrę. Chodź, pojedziemy do domu, wziąłem na dziś samochód ojca.
Okazało się, że Eric mieszka z matką na dość odległym od centrum miasta osiedlu.
Jego rodzice byli rozwiedzeni, ale nadal się przyjaźnili a ojciec Erica brał czynny  udział
w życiu syna. Opiekował się nim gdy jego matka musiała gdzieś służbowo  wyjechać, także
w czasie jej choroby, zabierał syna na wakacje, starał się być na każdym  jego koncercie
i o Sandrze też wiedział. I są po rozwodzie? - dziwiła się Sandra.
Tak, od sześciu lat. Wiesz, on mieszka z drugą kobietą, której w chwili jakiegoś zaćmienia
zmajstrował dziecko i mam w związku z tym przyrodnią siostrę. Gdyby nie  to dziecko, to
pewnie byliby z moją mamą nadal razem , bo ona mu ten błąd wybaczyła, ale uznała że
to małe dziecko bardziej potrzebuje ojca niż siedemnastoletni chłopak. Taka altruistka  z niej.
Wystąpiła o rozwód, sąd z kolei stwierdził podobnie jak mama, że dobro nieślubnego dziecka
jest ważniejsze niż moje. A kiedyś niechcący podsłuchałem jak mama mówiła do swej
koleżanki, że fakt, iż musiał się ożenić z tamtą jest dla niego sporą karą bo tamta jest bardzo
głupią kobietą, dzieli ich intelektualna przepaść i że mama wypróbowała że lepiej być tą
z którą się zdradza niż tą zdradzaną. Trochę mi to dało do myślenia.
Mnie ich rozwód nie boli, jeśli tylko ojciec jest mi do czegoś potrzebny to zawsze mogę
na niego liczyć. Czasami, gdy się zasiedzi zostaje u nas na noc- telefonuje wtedy do tamtej
i mówi, że musi zostać ze mną. Teoretycznie śpi wtedy w pokoju gościnnym, ale za to
nie dałbym głowy, nie wstaję w nocy i nie sprawdzam gdzie  śpi. To ich sprawa, są dorośli.
Tamta musi być jakaś mało rozgarnięta bo ojciec średnio-przeciętnie  trzy noce w miesiącu
śpi u nas.Ja mam swoje włości na górze, to wręcz oddzielne, czteropokojowe mieszkanie
z dwiema  łazienkami, ale bez kuchni, bo kuchnię na początku ojciec zamienił na pokój
muzyczny i tak zostało.
Przejazd przez   Drezno zrobił na Sandrze przykre wrażenie. W wielu  miejscach nadal
były ruiny, a  był to już początek  lat sześćdziesiątych. W Warszawie ruin  w  centrum
już  się nie spotykało a tu były nadal.
To pamiątka po nalotach dywanowych w czasie II wojny światowej, swoiste memento mori,
ku przestrodze- wyjaśnił Eric. Nie wiem czy tak zostawią je aż się same w proch rozsypią,
czy  je rozbiorą,  czy może to odbudują.
Zwinger , chluba Drezna, też wyglądał przygnębiająco- był po prostu przerażająco brudny,
tak brudny, że w niczym nie przypominał pięknego białego cacka z folderu turystycznego.
W środku na szczęście wygląda  lepiej, zobaczysz - pocieszył ją Eric. Przyjedziemy tu
któregoś dnia.
Gdy zajechali do domu Erica, przed furtką czekał na nich jego ojciec -okazało się, że Eric
jest do niego  bardzo podobny.
Ojciec przywitał się z nimi bardzo serdecznie, zapewnił, że im nie będzie w niczym wadził,
bo musi natychmiast jechać służbowo, więc musi zabrać Ericowi samochód. Ale wraca za
dwa dni i wtedy z chęcią  wprosi się do nich na kawę. Tak się spieszył, że omal nie uwiózł
ze sobą walizki Sandry.
Dom był piętrowy typu kwadratowy klocek. Wpierw poszli na górę by Sandra  mogła się
przebrać i umyć po podróży.  Miała również wybrać sobie pokój w którym będzie mieszkać
w czasie swego pobytu.. Gdy Sandra brała prysznic, Eric  w kuchni na dole  przygotował dla
obojga śniadanie. Pociąg dotarł do Drezna  wcześnie rano i Eric pojechał na dworzec  bez
śniadania. Gdy wszystko było gotowe poszedł po Sandrę. Trochę trudno się je śniadanie
co chwilę przytulając się do siebie i nie patrząc na to co się robi. Eric przypomniał sobie, że
nie zamknął za ojcem  furtki, a po okolicy czasem włóczą się jakieś typy  i często coś
z podwórek  ginie. Zamknął również starannie drzwi wejściowe do domu.
Sani, chodźmy teraz na górę, musisz trochę odpocząć po podróży.
Mamy cały dzień dla siebie, mama wróci pewnie około osiemnastej.
Sandra rzeczywiście była zmęczona. W przedziale było duszno, pozostałe pasażerki za nic
nie chciały otworzyć okna i Sandra, która miała dolną kuszetkę  pół nocy przesiedziała na
korytarzu. Teraz oczy się jej kleiły i powiedziała do Erica - na powrót wykupię sobie
sypialny w I klasie. Drugiej takiej nocy nie wytrzymam.
Zrobiłeś za słabą kawę, ja zaraz zasnę!
Sani, przytul się do mnie i razem sobie pośpimy,  dobrze? Też jestem niewyspany, bo zamiast
spać wyobrażałem sobie jak będzie dobrze  gdy już przyjedziesz i gdzie cię zawiozę, co ci
pokażę. Ściągnij spodnie i bluzkę, okryję cię kocykiem i przytulę. W niecałe 10 minut później
przytuleni do siebie, spali.
Sandrze śniło się, że jest w filharmonii na jakimś koncercie, ale bardzo słabo słychać muzykę.
Na wpół rozbudzona pomyślała, że chyba nie może być w filharmonii bo jest tylko w majtkach
i staniku. W końcu otworzyła oczy - leżała sama, otulona miękkim kocykiem, ale nadal
słyszała cichą muzykę. Wreszcie oprzytomniała - przecież była w domu Erica, to on gra!
Wstała i boso , w bieliźnie, poszła szukać skąd dobiegają dźwięki. Stała pod drzwiami pokoju muzycznego i nie bardzo wiedziała czy może wejść. Najwyraźniej Eric  ćwiczył i coś mu nie
pasowało lub nie udawało się, bo jeden  fragment powtarzał  już kolejny raz.
Ciekawa  była jak wygląda Eric właśnie w chwili takiego niepowodzenia i delikatnie nacisnęła
klamkę, sądząc, że drzwi mogą być zamknięte na klucz. Ale nie były, Sandra lekko je uchyliła
i teraz dźwięk  skrzypiec wręcz ją  zaatakował. Eric stał tyłem do drzwi i grał kolejny raz ten
sam fragment utworu. Nie bardzo wiedziała czy tylko nie reaguje na jej bezszelestne otwarcie
drzwi czy może nie słyszy.  Gdy już  opuścił smyczek i dalej wpatrywał się w nuty, cichutko
zapytała- czy mogę tu z Tobą posiedzieć? Grałeś coś, czego nie znam.
Oj, przepraszam , pewnie cię obudziłem , to przez to, że drzwi nie są wyciszone tak jak trzeba.
A gram Beethovena sonatę nr 9, kreutzerowską. Jakiś rozkojarzony jestem, nie wchodzi mi
do głowy.Jutro wpadnie tu Udo i będzie mi akompaniował na fortepianie a mnie jeden fragment
jakoś nie wychodzi.
Eric, zagraj ją dla mnie, nawet jak się pomylisz , to nie szkodzi, graj dalej. Ja tego utworu nie
znam a chciałabym posłuchać.
Dobrze, to usiądź przy fortepianie, będę cię miał "na oku" , a ponieważ zagram wszystkie partie  wiolinowe "ciurkiem" to nie zajmie nam dużo czasu. Normalnie, z akompaniamentem, trwa to
niemal 40 minut.
Eric  wpierw cmoknął Sandrę  w policzek, potem dopiero zaczął grać. Gdy skończył, Sandra
powiedziała - nawet gdybyś się i pomylił to i tak zagrałeś pięknie! Ale się nie pomyliłeś, prawda?
Skąd wiesz?  -To proste, z wyrazu twojej twarzy! Gdy przebrnąłeś przez ten mylący ci się dotąd
fragment leciutko się  uśmiechnąłeś i jakbyś  rozluźnił nieco lewe ramię.
To pewnie dlatego, że patrząc na nuty bardziej grałem z pamięci, widząc na pięciolinii raczej
ciebie niż nuty.
Eric, litości, przecież nie jestem podobna do nut!
Ale  Eric już odkładał smyczek i skrzypce , zgarnął z taboretu Sandrę i wyszli z tego pokoju, by wzajemnie   poznawać  mapę  swych ciał. Jak to po latach wspominała Sandra "szału nie było,
ale nawet dość zabawnie i miło" bo obojgu bardzo brakowało  doświadczenia w tej dziedzinie.
Sani, jestem w Tobie po uszy zakochany. Myślę, że najlepiej byłoby gdybyśmy wzięli  ślub.
Eric, przecież my się niemal nie znamy. To, że jesteśmy dla siebie pierwszymi kochankami to
chyba trochę za mało. Przecież chyba nie jeden raz byłeś zakochany w jakiejś dziewczynie!
I za każdym razem  szykowałeś się w marzeniach do ślubu?
A tak nawiasem - po czym miałam poznać, że jestem tą pierwszą? To ja straciłam dziewictwo,
o czym się z niejakim przerażeniem przekonałeś. Zrobiłeś na mnie wrażenie kogoś, kto dobrze
wie co robi. Eric huknął się pięścią w swą chudą klatkę piersiową- Sani, przysiegam, że jesteś
moją pierwszą dziewczyną, z żadną tego nie robiłem, z jedną "było blisko", ale skończyło się
pettingiem. Zresztą nie kochałem  jej.  U mnie dobrze zadbano o moją edukację seksualną od
strony teoretycznej. Oboje mi wkładali do głowy wiedzę na ten temat, zwłaszcza ojciec. Mama
to raczej mi tłumaczyła wszystko od strony psychicznej. Oboje  są fajni, a sami zaczęli bardzo
wcześnie, bo mama mnie urodziła gdy miała nieco mniej niż 18 lat. I dlatego uznali, że lepiej
będzie gdy nie  będę zielony gdy mnie uczucia i hormony dopadną.
Wiesz Eric,  ja ci takiego podejścia rodziców wręcz zazdroszczę. Ja po prostu kupiłam sobie
 odpowiednią lekturę a i to dopiero gdy wyjechałam na  naukę do Warszawy. A potem, razem
z koleżanką, poszłyśmy do poradni dla kobiet, by poznać skuteczną antykoncepcję, co mnie się
akurat nie przydało przez te cztery lata pobytu w  Warszawie. Nauki było dużo, naprawdę mało
miałam wolnego czasu, bo trochę też pracowałam, chciałam mieć własne pieniądze.

                                                                       c.d.n.


środa, 12 czerwca 2019

Trzeba zabić tę miłość

Podobno nie zapomina się swej pierwszej miłości i nawet po latach wspomina się obiekt
swych uczuć ze wzruszeniem.
Wielu rodziców traktuje pierwszą miłość swego dziecka jak kolejną wirusówkę, jak jakąś
odmianę ospy wietrznej - trochę swędzi, trochę poboli, dużych blizn nie będzie, to przecież
nie czarna ospa.
Poznali się w Warszawie - ona właśnie skończyła pomaturalne Studium Stenotypii i Języków
Obcych, on wraz z grupą absolwentów Konserwatorium Drezdeńskiego miał grać I Koncert
Skrzypcowy D-Dur Paganiniego.
Koncert miał się odbyć w auli Warszawskiego Konserwatorium i gdyby nie sąsiadka, która
tam pracowała, zapewne nigdy by się nie poznali. Sąsiadka, wiedząc że Sandra zna  język
niemiecki zaprosiła ją na koncert i poprosiła, by służyła też za tłumaczkę, bo zapewne nie
wszyscy goście  będą mogli rozmawiać po angielsku, który to język był po stokroć
popularniejszy w Polsce niż  niemiecki.
Nie wzbudziła tym  zaproszeniem entuzjazmu Sandry, ale skoro na najbliższe sobotnie
popołudnie i tak nie miała żadnych planów zgodziła się, zakładając, że jest to niezły
sposób na podszlifowanie języka.
Młodzież grała świetnie, zresztą nic dziwnego, bo każdy z młodych ludzi miał za sobą
tryliony godzin spędzonych na graniu na wybranym przez siebie instrumencie.
Większość z nich zaczynała bliski kontakt z muzyką w wieku  sześciu  lub nawet pięciu lat.
Wreszcie nadszedł czas na koncert skrzypcowy D-dur Paganiniego. Na scenę wślizgnął
się wysoki chudy młodzieniec w  czarnym garniturze, stanął skromnie  przed skrzypkami
orkiestry. Był blady, a ową bladość podkreślał czarny garnitur i ciemne włosy.
Sandra siedziała blisko sceny i gdy spojrzała na jego twarz pomyślała- "piękny chłopak
a będzie rzępolił", jako że nie lubiła skrzypiec.
Orkiestra zagrała wstęp i gdy zaczął grać solista Sandra po raz pierwszy odebrała dźwięk
skrzypiec pozytywnie. Po chwili złapała z nim kontakt wzrokowy - on się w nią wpatrywał,
a ona w niego. I na takim intensywnym wgapianiu się w  siebie wzajemnie minęło nieco
ponad pół godziny. Oklaski były długie, Sandra nawet zawołała  "brawo" a skrzypek
kłaniając się podszedł bliżej brzegu sceny mówiąc po niemiecku "pięknie dziękuję" , cały
czas  zatapiając swój wzrok w oczach Sandry.
Koncert trwał dalej, ale Sandra nadal była myślami przy  pięknym skrzypku, który resztę
koncertu spędził za kulisami.
Po koncercie sąsiadka  zaprosiła ją na wspólną kolację z gośćmi i nieliczną grupą polskich
studentów .
Sandra gdy tylko zobaczyła skrzypka, podeszła do niego i powiedziała: nie lubię brzmienia
skrzypiec, ale ty grałeś  cudownie i po raz pierwszy doceniłam ten instrument. Jestem
naprawdę pełna podziwu! Skrzypek uśmiechnął się - to nie moja zasługa a Paganiniego,
umiał dobierać dźwięki. Ja je tylko powieliłem.
Mam na imię Eric, a ty?   -Sandra, a właściwie Aleksandra.
Widzisz tamtego  blondyna z tą szopą  na głowie? To mój przyjaciel, Udo. On mi często
akompaniuje na fortepianie, może podejdziemy do niego?
Eric dokonał prezentacji. Jego przyjaciel miał nie tyle szopę na głowie co mocno odrośnięte
afro i wyglądał nieco śmiesznie. Po chwili dołączyło do nich jeszcze kilka osób łącznie
z ciałem profesorskim płci żeńskiej.  Sandra musiała odpowiadać na wiele pytań. Następny
dzień, czyli niedzielę wszyscy mieli  dla siebie, więc pytali się dokąd mogą pójść,
co zobaczyć. Na  poniedziałek mieli  załatwionego przewodnika i autokar.
A Eric i Udo  zapytali się czy Sandra nie miałaby nic przeciwko temu, by w niedzielę ona,
ich dwóch i sympatia Udo,  Marie, spotkali się i razem pochodzili po mieście. Bez chwili
namysłu Sandra  zaakceptowała tę propozycję i następnego dnia  spotkali się pod hotelem,
w którym goście mieszkali.
Marie była przemiłą dziewczyną, z dużym poczuciem humoru, chwilami podkpiwała ze
swych kolegów. Na pytanie Sandry jaki instrument ona wybrała,  odpowiedziała, że
ponieważ ona na wszystko gwiżdże, to gra na  flecie. Sandra z przerażeniem słuchała
opowieści  swych nowych znajomych o tym, ile godzin oni przez całe swe dotychczasowe
życie spędzają na ćwiczeniu gry na swych instrumentach. Patrzyła na nich z podziwem
i świetnie rozumiała ich troskę o to, co będzie z nimi dalej.
Już teraz wiadomo było, że Erica czeka solowa kariera, ale przecież nie był jedynym
zdolnym, obiecującym skrzypkiem w swoim kraju.
By być tym najlepszym, rozpoznawalnym nie tylko we  własnym kraju ale i poza jego
granicami trzeba swej pasji poświęcić i podporządkować całe swe życie.
Ale teraz Eric zupełnie przestał interesować się swą dalszą karierą, Sandra nagle
przesłoniła mu "pole widzenia". Podobała mu się  ta drobna dziewczyna, która nawet na
wysokich obcasach z trudem sięgała mu do ramienia, jej roztrzepane na wietrze krótkie
włosy i ta jej lekka niepewność w głosie gdy mówiła  po niemiecku. Czasem prosiła-
powiedz to inaczej, nie bardzo rozumiem co powiedziałeś.
Cała trójka dopytywała się o różne polskie  wyrazy i zgodnie stwierdzili, że polski
język wcale nie jest łatwy. Po obiedzie, na który poszli do restauracji w której wtedy
serwowano tzw. "zdrowe posiłki", czyli głównie wegetariańskie, jakbyśmy to dziś
określili, wybrali się do Łazienek Królewskich. To park, który na wszystkich robi zawsze
miłe i dobre wrażenie i po którym można krążyć niemal cały dzień.
Tu  w tajemniczy sposób Udo i Marie jakoś się "zgubili", co wcale Erica nie zmartwiło,
a zaniepokojonej Sandrze wytłumaczył, że Udo posiada  "szósty zmysł" w postaci planu
Warszawy i bez trudu odnajdą wraz z Marie drogę do hotelu.
Gdy zostali sami, tematyka ich rozmów zeszła na bardziej osobiste tematy, Eric jawnym
tekstem, bez niedomówień, powiedział Sandrze, że ona mu się bardzo podoba i marzy mu
się by połączyło ich coś więcej niż przyjaźń. I choć wiele osób twierdzi, że miłość na
odległość nie istnieje, to on wierzy, że jest to możliwe.
Obiecali sobie wzajemnie, że będą ze sobą korespondować, w miarę możliwości również
utrzymywać kontakt telefoniczny (przypominam, że były to czasy gdy było NRD a nie
było automatycznych połączeń między krajowych, UE, paszportów w domu, komórek
i internetu a  na instalację telefonu stacjonarnego czekało się latami).
Reasumując były  to bardzo trudne czasy dla miłości na odległość.
Włóczyli się po Łazienkach aż do zmroku, wynajdując odosobnione ławki, by móc bez
przeszkód  się całować i przytulać. Gdy opuścili park wędrowali objęci ulicami miasta.
Z wielkim żalem rozstali się w okolicy hotelu, w którym był zakwaterowany Eric.
Ponieważ Sandra jeszcze nie podjęła pracy (miała zacząć pracować od września, a był
dopiero koniec czerwca) i miała wolny czas, Eric wymyślił, że zwolni się z wycieczki po
Warszawie i ten dzień spędzą razem. A ponadto dowie się, czy Sandra mogłaby razem z ich
grupą pojechać do Żelazowej Woli na koncert , zna niemiecki i mogłaby wspomóc swą
obecnością przewodniczkę, o której wiedzieli, że znacznie lepiej zna angielski niż niemiecki.
Po powrocie  do mieszkania (które wynajmowała wraz z koleżanką) Sandra długo analizowała
każde słowo, które na tym ich spotkaniu padło.
Podobał jej się ten chłopak - był inteligentny, utalentowany, kulturalny, opanowany i.....
ładny.
Idylla trwała jeszcze dwa dni, przyćmiona mocno widmem nieuchronnego rozstania.
Jak wiadomo rozstania  bywają smutne. Ponieważ Sandra miała w planie wyjazd do swych
rodziców, umówili się, że korespondencję rozpoczną dopiero po 10 lipca, gdy Sandra już
powróci do Warszawy. Co prawda jej rodzice nie mieszkali na wsi zabitej dechami tylko
w mieście bodajże  powiatowym, ale cała korespondencja z zagranicy zawsze wędrowała
przez Warszawę nim trafiła do adresata, więc oboje uznali, że tak będzie lepiej.
Krótki pobyt w rodzinnym mieście znudził Sandrę niemiłosiernie. Przez cztery lata
mieszkała  sama w Warszawie i zupełnie odzwyczaiła się od tego, by ktoś jej dyktował jak
ma się ubierać, z kim spotykać, co czytać lub oglądać. Jej rodzicom wielkie miasto jawiło
się jako epicentrum zła i wszelakiego zgorszenia. Krytykowali wszystko- szpilki,  zbyt
krótką spódniczkę, nawet fryzurę. A  pytania czy ma już narzeczonego i kiedy wyjdzie
za mąż i uszczęśliwi  swych rodziców wnukami zezłościły ją zupełnie. Nie tak sobie
wyobrażała pobyt w rodzinnym domu.
Nie da się ukryć, że z ulgą stamtąd wyjechała.
W warszawskim mieszkaniu, na stole kuchennym leżały  trzy wyjęte   ze skrzynki listy-
wszystkie trzy do niej od Erica. 
Dwa pierwsze sprawiały wrażenie dziennika zrozpaczonego rozstaniem nieszczęśnika.
Trzeci zawierał  nieco konkretów a nie tylko same biadolenia.
Okazało się, że zwierzył się  swej matce ze swego "stanu zakochania" i uprosił ją by matka
zaprosiła oficjalnie Sandrę do siebie. Zaproszenie było wystosowane w dwóch językach,
niemieckim i polskim  przetłumaczonym przez tłumacza przysięgłego.
Ponieważ  zaproszenie zapewniało Sandrze mieszkanie i wyżywienie oraz ewentualną opiekę
lekarską a Eric wszak jeszcze nie był samodzielny finansowo, zaproszenie wystosowała
jego matka. Ważne było od dnia wystawienia aż do końca sierpnia.
Tego samego dnia bardzo późnym wieczorem Sandrę postawił na nogi dzwonek telefonu-
 po kilku godzinach oczekiwania Eric otrzymał połączenie z Warszawą. Pytał się czy Sandra
 otrzymała list z zaproszeniem i prosił by jak najszybciej złożyła pismo w urzędzie by dostać
paszport. Na szczęście dla nich obojga, Sandra rok wcześniej miała wystawiony paszport na
Kraje Demokracji Ludowej, więc teraz była to tylko kwestia  jego wznowienia.

                                             ciąg dalszy nastąpi
P.S.
Przypominam o dawaniu znaku  życia pod tekstem  :(  lub :)




piątek, 7 czerwca 2019

Miniatury z życia wzięte



                                              Nadmiar techniki w życiu
Podobno to "baby" są głupie.
Mysiek czekał na telefon od swojej dziewczyny.
Położył komórkę obok siebie na  stole i czekał.
Zadzwonił telefon, Mysiek zerknął na nieznany mu numer i nie odebrał.
Za chwilę, znów dzwonek telefonu i znów ten sam, nieznany numer.
A dzwoń sobie, dzwoń, pewnie znów ktoś chce mi coś wcisnąć- pomyślał.
Po kolejnym dzwonku dodał ten  numer do numerów blokowanych.
A masz, pomyślał, odczepisz się wreszcie ode mnie.
Siedzi i siedzi, czeka i czeka, a dziewczyna nie dzwoni. Po godzinie
czekania nie wytrzymał, zadzwonił do niej. Abonent jest poza  zasięgiem-
zabrzmiał w  słuchawce miły głos.
Mysiek zdębiał, jak to poza zasięgiem? Poszła tylko do dentysty i mam
po nią jechać!
Po następnej godzinie  ktoś zadzwonił do drzwi.
Mysiek otworzył a tam stoi nabuzowana Kaśka - odsunęła Myśka i pobiegła
do łazienki. Za chwilę wyszła i krzyczy - czemu nie  odbierasz telefonu i
numer zablokowałeś? Komórka mi wpadła do studzienki, dzwoniłam do
ciebie z pożyczonej komórki a ty nie odbierałeś!
Od tego dnia przestali się spotykać.
O ileż mniej było nieporozumień gdy jeszcze komórek nie było.

                                                       Dziwna kobieta
 Do biblioteki wpadł jak burza jeden z pracowników. Bez zwyczajowego
"dzień dobry" względnie  " cześć ci", zaraz po zamknięciu drzwi nawija:
"słuchaj, ta nowa z chemicznego, pojechała na wycieczkę do Sojuza i
tam jakieś straszne rzeczy wyczyniała, odsyłają ją karetką do domu".
Bibliotekarka spokojnie  skinęła głową- wiem, ale wraca nie karetką a samolotem,
a te straszne rzeczy to sobie biedula nago po korytarzu biegała, bo ona miewa
takie napady, gdy leków nie weźmie. Ona ma schizofrenię, kapujesz?.
Facet jęknął- a skąd ty to wiesz? Przed chwilą dyrektor  dostał telegram na ten
temat i prosto od niego wpadłem do ciebie.
Bibliotekarka spojrzała  na faceta z wyższością - mnie tę wiadomość przekazano
podprogowo, jeśli wiesz co to znaczy.
Facet obrócił się na pięcie i szybko opuścił pokój. Tylko  wychodząc spojrzał na
podłogę- żadnego progu w drzwiach nie było.
A złośliwa bibliotekarka dostała ataku śmiechu.



                                                      Romanse biurowe
A ty z kim będziesz romansować? Masz jakiegoś kandydata? - spytała mnie
kierowniczka, pod której rządami pracowałam od kilku miesięcy.
Bo jak widzę, jesteś tu niemal atrakcją, złażą się jak muchy do miodu.
A nie zauważyłaś, że zawsze się złażą gdy my sobie kawę porządną zrobimy?
To przez ciebie, orzekła oskarżycielskim tonem  - bo przyniosłaś ten ekspres do
kawy i na całym korytarzu  pachnie kawa.
Ale to ty się ich pytasz, czy nie napili by się kawy!
Myślisz więc,  że to dlatego tak tu przyłażą? no to od jutra nie będę proponować
tej kawy!
Po trzech dniach  zainteresowanie biblioteką wyraźnie spadło, kierowniczka
odetchnęła.
                                        

                                                         Nadmiar szczerości
Okres urlopów w biurach mało fajny jest , zwłaszcza dla tych co nie mają dzieci
i zdaniem szefostwa  mogą latem pracować a urlop brać w pozostałe miesiące
roku. No i oczywiście trzeba owe urlopujące matki  zastępować.
Najbardziej znienawidzonym przeze mnie zastępstwem było zastępowanie sekretarki
dyrekcji.
Dyrektorów było trzech- naczelny, techniczny i ekonomiczny. Najmniej kłopotów
sprawiał ekonomiczny.
Był w wieku około emerytalnym , stara szkoła , miły, kulturalny, pozbawiony
fochów.
Któregoś dnia gdy siedziałam na zesłaniu, czyli na zastępstwie w sekretariacie.
do sekretariatu wchodzi ekonomiczny i ma w bardzo widoczny sposób mokre
spodnie w okolicy dołu  rozporka spodni, ale wyraźnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
Gdy już się wysnuł do swego gabinetu,  poszłam do niego z ręcznikiem i mówię, że
okropnie się w łazience ochlapał, więc przyniosłam ręcznik papierowy.
 A mój ulubiony dyrektor, z łagodnym uśmiechem powiedział - to starość, posikałem
się. Po raz pierwszy od wielu lat zapomniałam języka w gębie, szepnęłam tylko
"przepraszam, przykro mi" i szybciutko wyszłam.
W miesiąc później odszedł na emeryturę.











środa, 5 czerwca 2019

Epilog

Wszystko ma swój koniec, nawet moje pisanie. Co do Bożeny i Mesuta. Tak jak
mu się marzyło Bożena nie  wróciła do pracy. Tworzyli parę papużek nierozłączek.
Trochę podróżowali, a w sezonie zimowym mieszkali w Amsterdamie, chociaż
interesy wzywały Mesuta często do Turcji. W  takich przypadkach zawsze lecieli
razem.
Lukas zaczął studiować w Amsterdamie a Barbara pilnie uczyła się holenderskiego
narzekając, że to język strasznie  chropawy w brzmieniu.
W trzy lata po ślubie urodziła pierwsze dziecko dziewczynkę, półtora roku później
drugie, chłopca. Na tym poprzestano. Ciąże swej żony Lukas tak przeżywał, jakby
to on sam był w tym stanie, a w czasie porodu omal nie dostał zawału bo "ona tak się
biedna męczy" i w kółko powtarzał "co ja zrobiłem, co ja zrobiłem", czym nieco
rozśmieszył ekipę medyczną.
Od późnej wiosny do jesieni Barbara z dziećmi była w Alanyi, potem wracali do
Amsterdamu. Dopóki dzieci były małe Barbara nie pracowała, z czasem pracowała
na 1/2 etatu.
Po trzech latach wynajmowania mieszkania warszawskiego spłaciła je i sprzedała.
Telefonowała po swym ślubie do matki, ale ta nie chciała z nią rozmawiać nazywając
ją kobietą lekkich obyczajów.
A teraz kilka wyjaśnień- jeżeli ktoś był w ostatnich latach w Alanyi to powie, że
zmyśliłam tę Alanyię, bo  tam jest inaczej. Ale Alanyia, którą opisywałam taka
właśnie była w początku lat dziewięćdziesiątych. Fajna, ale nie do końca. Teraz całe
to wybrzeże tonie w hotelach, powstały zupełnie nowe kurorty a Alanya też przestała
być zapyziałym wczasowiskiem.
B.B. bardzo wrosły w swą nową rodzinę, z czasem każda  z nich biegle operowała
holenderskim, tureckim i angielskim językiem. Polskiego używały tylko między sobą.
Barbara ani razu nie była już w Polsce, Bożena chyba raz.
Cieszę się, że opisałam to wszystko, bo uważam, że ich historia może przełamie choć
trochę pewne stereotypy pokutujące wciąż w Polsce.

Bardzo samotne wakacje - XIV

Wszystko ma swój kres -pobyt w Alanyi dobiegł końca. Pogoda jakby chciała się dostosować
i udowodnić, że nie ma po co siedzieć w Alanyi - lało jak z cebra, chmury snuły się nisko nad
ołowianej barwy morzem.
Dwie młode panie wracały z "bardzo samotnych wakacji" w towarzystwie swych narzeczonych.
Pożegnalna kolacja w domu mamy Lukasa na przekór pogodzie nie był wcale smutna. Wszyscy
się cieszyli, bo było wiadomo, że do rodziny dołączą dwie nowe osoby.
Następnego dnia rano taksówka odwiozła do Antalyi B.B., Mesuta i Lukasa a potem samolot
poniósł ich do Warszawy. I jak to w  Warszawie jesienią - w kranie nie było ciepłej wody bo
awaria, dzika kolejka w sam-ie, w samochodzie stojącym na strzeżonym parkingu jakaś litosierna
osoba spuściła powietrze z jednego koła.
Barbara odebrała to jako znak od losu-"nie  żałuj przypadkiem, że stąd wyjeżdżasz", nikomu nie
jesteś tu potrzebna. Zaraz po powrocie zatelefonowała do swej matki, by ją powiadomić, że już
jest i że się zaręczyła na urlopie z Holendrem.
Ciekawe na jak długo- zapytała zgryźliwie matka- niedawno już jeden od ciebie uciekł.
Na zawsze mamo, wyjeżdżam z Polski, biorę ślub za granicą. Ciekawe kiedy wrócisz tu bez
grosza przy duszy i z bachorem.
Mamo, czy ty się dobrze czujesz? Pijana jesteś czy co? Zadzwonię później.
Nie musisz odpowiedziała matka i odłożyła słuchawkę.
Co się stało  Kochanie, widzę,że się zdenerwowałaś. Barbara westchnęła-mówiłam ci, że mam
zupełnie inną matkę niż ty. Nie wiem co jej odbiło.
Następnego dnia zaczęło się bieganie po urzędach- po wypełnieniu formularza i odsiedzeniu
niemal 2 godzin w kolejce dostała odpis pełny swego aktu urodzenia i zaświadczenie, że
jest stanu wolnego. Dobrze, że Lukasowi dała drugą parę kluczy i że rano już włączyli ciepłą
wodę. Przeszukała książkę telefoniczną by znaleźć tłumacza przysięgłego do przetłumaczenia
dokumentów.Telefonowała kilka razy, za  szóstym ktoś wreszcie odebrał. Umówiła się,
zatelefonowała do Bożeny, która była mówiona w swoim USC na następny dzień, opowiedziała
o rozmowie z matką i podała  Bożenie namiary na tłumaczkę. Wystała się w pobliskim sklepie,
zrobiła zakupy, ugotowała  obiad  na 4 osoby na najbliższe dwa dni. Zatelefonowała do matki
i omal nie padła z wrażenia -telefon odebrał jej były "niemal mąż". Usłyszawszy jego głos
odłożyła czym prędzej słuchawkę.
Zaklęła  szpetnie jak góralski dorożkarz, potem zatelefonowała do  Bożeny i jej wszystko
opowiedziała.. Bożenko,  tak na wszelki wypadek, jeśli będziecie do nas szli, to zadzwońcie do
drzwi 3 razy, żebym wiedziała, że to wy. Lukasowi dałam klucze, to  sam  sobie otworzy.
Wieczorem razem z Lukasem poszła do tłumaczki.
Następnego dnia poszła do swego biura i wzięła ze sobą Lukasa, bo mieli się  spotkać z Bożeną
i Mesutem by się udać do Ambasady Holenderskiej w sprawie wiz.
Dzień wcześniej "chłopcy" złożyli w niej zaproszenia dla B.B.
Szef, porządny facet, złożył gratulacje Lukasowi, że mu się trafiła tak fajna babka jak
Barbara, kazał wydać wszystkie dokumenty od ręki, podpisał gdzie było trzeba i sprawa była
załatwiona raptem w 20 minut.
Podobnie, niczym letnia  burza przeleciało piorunem w Ambasadzie Holenderskiej. Tu obu
parom złożono gratulacje z okazji niedalekiego ślubu  i wstemplowano wizy w paszporty
dziewczyn.
Jednocześnie poinformowano ich, że dokumenty do ślubu muszą składać  w Holandii
osobiście.
Do Ambasady Tureckiej mieli wpaść następnego dnia, w tym nie przyjmowano interesantów.
B.B zostawiły swych narzeczonych w kawiarni Hotelu Europejskiego obiecując, że wrócą za
dwie  godziny i zaczęły intensywną przebieżkę po sklepach, bo chciały nieco odświeżyć swą garderobę i kupić jakąś sukienkę do ślubu dla Bożeny. Przemierzyły Chmielną, Nowy Świat, odwiedziły Modę Polską .
W sumie udało się zrobić niezłe zakupy i z kilkoma wielkimi torbami wylądowały w kawiarni
hotelu Europejskiego  a zaraz potem poszli na obiad do Bristolu.
Następnego dnia "nawiedzili" Ambasadę Turecką. Gdy stali w korytarzyku, z jednego z pokoi
wyszedł jakiś Turek, zerknął na  Mesuta raz i drugi i nagle chyba doznał "olśnienia"- "Mesut,
skąd się tu wziąłeś?". Następne  3 godziny spędzili na zapleczu Ambasady popijając kawę i
wcinając bardzo słodkie ciastka- obrzydliwe, jak stwierdziły B.B.
W tym czasie w  ich paszporty wbito wizy pobytowe na rok. Mesut opowiadał znajomemu
ile to jeszcze mają spraw na głowie bo panie muszą coś ze swymi mieszkaniami zrobić,
a narzeczona  bratanka to ma i małego fiata "trzylatka" na sprzedaż i pewnie jeszcze na
giełdę będzie trzeba pojechać.
Okazało się ,że jest kupiec na fiacika, jeden z  polskich pracowników Ambasady.
Mieszkanie dwupokojowe Barbary chętnie na okres 3 lat wynajmie ambasada dla swego
tureckiego pracownika. A co do mieszkania Bożeny, kawalerki, to on da odpowiedź
następnego dnia, bo zna kogoś, kto szukał kawalerki.
Trzy następne dni upłynęły na podpisywaniu różnych umów. W efekcie końcowym okazało
się, że Barbara sprzedała fiacika, Bożena sprzedała kawalerkę a umowa najmu mieszkania
Barbary też została podpisana i to na trzy lata. Trochę było  biegania po notariuszach i do
urzędu skarbowego. B.B. musiały się pozbyć wielu swoich rzeczy, więc wzbogaciły
zasoby PCK.  No i trzeba było nadać cargo do Antalyi, bo to i tak było tańsze niż nadbagaż
na trasie Warszawa-Amsterdam-Antalyia.
Uzyskane dzięki sprzedaży złotówki zamieniły w kilku kantorach na dolary, które ich
narzeczeni zgodnie wpłacili na konto mamy Lucasa w banku holenderskim.
Znowu trzeba było "odkręcać" i zmieniać rezerwacje, wszak musieli teraz lecieć wpierw
do Amsterdamu a dopiero potem do Antalyi. Ale w tym pomogły im koleżanki Barbary.
Nie obeszło się bez złośliwości, bo "bystra" koleżanka skojarzyła, że B.B. lecą razem
z dwoma facetami o wyraźnie tureckich nazwiskach i pozwoliła sobie na  chamski
komentarz na temat zadawania się z Turkami. Ale Barbara z czarującym uśmiechem
odpowiedziała: "ciebie kochana to i Turek by nie chciał, to raz, a dwa że to nie  twoja
 sprawa i ciesz się, że jestem już na wylocie, bo gdyby nie to, to wyleciałabyś z roboty".
I po angielsku zwróciła się do Bożeny - "co za szczęście, że już wracamy do domu".
Tuż przed wylotem do Amsterdamu Barbara zatelefonowała do matki, ale tylko nagrała się
na sekretarkę mówiąc, że skoro  jej matka gości faceta który Barbarę zdradził i oszukał, to
one rzeczywiście nie mają o czym ze sobą rozmawiać.
Ale było jej bardzo przykro i się popłakała. W końcu opowiedziała Lukasowi o całej sprawie.
Lukas przytulał, pocieszał i zapewniał, że dla jego matki Barbara już jest córką, chociaż
 jeszcze nie było  ślubu.
W Amsterdamie spędzili kilka dni, by B.B. choć  "z lotu ptaka" poznały miasto. Mieszkali
w domu rodzinnym  matki Lucasa, którym pod nieobecność właścicieli opiekowała się
pracownica specjalnej agencji. Dom był trzypiętrowy, bardzo stary ale miał wszystkie
współczesne udogodnienia. Wyznaczono termin  ślubu za miesiąc. Okazało się, że skoro
obie "panny młode" operują biegle angielskim to żaden tłumacz nie będzie potrzebny.
Podziwiano nawet jak dobrze  obie mówią po angielsku, choć są Polkami.
Na B.B. miasto ze swymi niezliczonymi kanałami, mostami i rowerami zrobiło miłe
wrażenie. Jesień już zaczynała tu zdobić parki swymi kolorami.
Antalyia powitała ich deszczem i chłodem, a w sali przylotów czekał na nich Max.
Wyjechali z Antalyi w deszczu, ale Alanyia przywitała ich bladym słońcem. Zostawili
wpierw swe bagaże w swoich domach, potem poszli do domu mamy Lucasa. I każda
z nich myślała, nie o tym, że wyjechała z ojczyzny, ale że wróciła z dalekiej podróży
do domu.
W głębi duszy Barbara nie mogła się nadziwić jak to się stało, że tak bardzo pokochała
Lukasa i całą jego rodzinę i że oni w tak bardzo naturalny sposób ją zaakceptowali
i tacy są serdeczni.
Na dwa tygodnie przed datą ślubu niemal w komplecie zjechali do Amsterdamu. Mama
bowiem uznała,że piękniejsza część rodziny musi się jeszcze  bardziej upiększyć i to
na europejski a nie turecki sposób.
Przy okazji B.B. założono konta bankowe, na które wpłaciły swoje pieniądze, które
były tymczasowo na koncie mamy Lukasa. Na dzień po ślubie panowie zaplanowali
wizytę w swej zaprzyjaźnionej kancelarii prawniczej, ale na razie trzymali tę wiadomość
w tajemnicy.
Ślub był uroczystością krótką ale sympatyczną, może dlatego, że mało się zdarza ślubów
wspólnych, na jednej sesji.
Oczywiście Barbara wystąpiła w sukni ślubnej nazwanej teraz "rodzinna", a Bożena
w sukni koloru bordowego, gładkiej, bez żadnych ozdób, za to super dopasowanej do
jej sylwetki wiecznej kochanki, jak to określiła Barbara.
Rodzinny obiad weselny  był na krytym tarasie restauracji , która była na skraju parku.
Następnego dnia po ślubie  udali się w czwórkę na umówione spotkanie w kancelarii,
gdzie obie młode żony zostały poinformowane,  o kwotach, jakie im  zostały darowane
przez mężów  i którymi mogą bez problemu same dysponować. Z wrażenia obie się
popłakały, czego nawet wodoodporny tusz nie wytrzymał, a prawnicy uznali, że te
Polki to bardzo płaczliwe niewiasty. Została też ustalona kwota do której mogły pobierać
pieniądze  z mężowskich kont bez  upoważnienia.
Dwa dni później obie pary poleciały do Paryża, gdzie spędzili tydzień.
B.B. udało się przekonać swych mężów, że podróż poślubna to przeżytek, podobnie jak
i noc poślubna, którą i tak większość współczesnych par ma  grubo przed  ślubem.

                                                           c.d.n.




wtorek, 4 czerwca 2019

Bardzo samotne wakacje - XIII

Do Alanyi wracali niespiesznie, silnik kręcił się na najmniejszych obrotach, a oni wciąż
rozmawiali, przyglądali się mijanym miejscom a najczęściej używanym słowem był
czasownik "kochać", odmieniany przez różne osoby i czasy, głównie przez czas teraźniejszy
i przyszły. Ale chyba zawsze rozmowy zakochanych są raczej monotematyczne.
Tym razem lunch przygotowała w domu Lukasa Barbara, z jego wydatną pomocą, jako
tłumacza z tureckiego na  angielski.
Po lunchu rozpatrywano w sposób doświadczalny ową nieestetyczną męską nagość od pasa
w dół. I tak im jakoś przeleciało popołudnie, aż otrzeźwił ich dzwonek do furtki, za którą
stali Mesut z Bożeną. Lukas w samych bokserkach pobiegł otworzyć, poprosił by się
rozgościli w salonie, a oni za kilka minut zejdą, bo po lunchu nieco pospali.
Mesut poszedł więc do kuchni, nastawił kawę, czyli napój życia dla niektórych, Barbara
chyba pobiła rekord w szybkości ubierania się i po serdecznych uściskach zasiedli w salonie
przy kawie i czymś do kawy.
Mesut ich poinformował kiedy mają wylot do Polski - oczywiście z Antalyi. Załatwił już na
przyszłość  promesy wiz tureckich dla  obu pań,  oraz  polskich dla siebie i Lucasa.Tylko  
muszą na dwa dni wyskoczyć wszyscy  do Ankary.
 Rozmawiał ze swym przyjacielem, który mu doradził, by obaj brali ślub w Holandii,
zwłaszcza,  że ich "połówki" mówią doskonale po angielsku, a łatwiej jest znaleźć tłumacza
 do tłumaczenia "na  żywo" angielski- holenderski niż w Antalyi tłumacza z polskiego
na turecki. Poza tym jak się poszuka w Amsterdamie to może się trafić na urząd, w którym
wystarczy język angielski.
Wizę  holenderską dziewczyny dostaną bez problemu, bo oni dwaj dadzą im zaproszenie,
które złożą sami w Ambasadzie Holenderskiej w Warszawie.
W Turcji obie będą na rocznej wizie pobytowej. A najważniejsze , że przez te dwa dni
dogadał się z Bożeną w sprawach ich przyszłego życia.
Teraz obaj polecą do Polski głównie po to, by się zorientować ile czasu może zająć 
sprzedanie mieszkania Bożeny, oraz zgromadzenie przez obie wymaganych dokumentów,
czyli metryk oraz  zaświadczeń o stanie cywilnym  wraz z tłumaczeniem na holenderski.
Wpadną też razem z nimi do Ambasady Tureckiej by im wstemplowano wizy pobytowe
roczne. Potem zostawia swe skarby na trochę w Warszawie by załatwiały dalej swoje
sprawy i polecą do Amsterdamu załatwiać sprawy ślubów i Mesut wpadnie do Turcji
a Lukas zapewne do Barbary w Warszawie.
A tak szczegółowo to wszystko opowie dziś w czasie kolacji u rodziców Lukasa.
Barbara zaczęła myśleć na głos - przypomniało się jej, że ma kolegę prawnika i ona  gdy
będzie w Warszawie skontaktuje się z nim by wszystkie działania ze sprzedażą mieszkań
omówić od strony prawnej.
Bożena wręczyła Barbarze zamówione przez nią dżinsy i bajecznie mięciutki kaszmirowy
szal. O ile za dżinsy pieniądze wzięła, o tyle za  szal odmówiła- to podziękowanie za to,
że Barbara nakrzyczała na nią gdy wpadła w histerię.
Pod pretekstem mierzenia dżinsów wyniosły się na piętro by trochę porozmawiać.
Mesut wcale nie chce  już dzieci a prawdę mówiąc ona też nie.  On chce mieć po  prostu
wieczną kochankę, a nie matkę dzieciom - tak powiedział .Opowiedziała mu
dokładnie o swoim nieudanym małżeństwie bez ogólników i wcale nie był zdziwiony
tym rozwodem dziwił się tylko, że 3 lata  wytrzymała. Mesut jest niezwykle delikatnym
mężczyzną i jej atak płaczu niebywale go przeraził. Dla niego jest czymś oczywistym, że
kochanej kobiecie robi się wspaniałe prezenty, obdarowuje pieniędzmi lub wspaniałą
drogą biżuterią i nie sądził, że mówiąc o tym, że dostanę od niego swój własny fundusz
w jakiś sposób mnie zrani, że poczuję się niekomfortowo. Jest cudownym kochankiem,
nie mam pojęcia skąd wie co mi sprawia wielką przyjemność.Więcej dba o mnie w tej
materii niż o siebie.
Na kolację u rodziców Lukas uzbroił się w....... dyktafon. To moje narzędzie pracy gdy
rozmawiam  z klientami. Dzięki niemu nie muszę  robić notatek, wszystko jest nagrane
a klient  nie może się potem wyłgać, że mi  mówił że coś ma być niskie a ja zrobiłem
to wysokie. Mesut tyle tu naopowiadał,że muszę to wszystko mieć nagrane lub spisane-
wyjaśnił Barbarze.
Gdy już Mesut  o wszystkim opowiedział zaczęto się zastanawiać czy obydwa śluby
mają być jeden po drugim tego samego dnia i potem weselne przyjęcie, czy może każda
z dziewczyn chce  mieć ślub oddzielnie.
B.B. popatrzyły na siebie  i zgodnie zawołały: RAZEM. To przecież zabawniej wygląda
taki podwójny ślub! I obie  chcemy by to był tylko ślub cywilny. Jeżeli mamy sobie
wzajemnie dochować wierności i kochać się to i bez kropidła się obędzie. To jakie będą
nasze małżeństwa zależy przecież  tylko od nas.
Mama  Lukasa  na chwilę wyszła i wróciła z czymś obleczonym w worek na ubranie.
Słuchajcie, to jest moja suknia w której brałam ślub. Wydaje mi się, że byłaby dobra
na Barbarę. Jest szyta ręcznie, bo jest z cieniutkiej żorżety. Trzeba tylko do niej dobrać
pasek- gdy ją miałam na sobie to już widać było,że jestem w ciąży i nie dobierałam
paska. Zmierz kochanie, bo chyba będzie na ciebie dobra.
Tylko niech Lukas nie patrzy- zawołała Liza- to przynosi pecha!
Komu? sukni? Naprawdę nie rozumiem tych przesądów -widuję przed ślubem swą
przyszłą żonę nagą a nie mogę zobaczyć jej w sukni ślubnej przed ślubem? Siostro-
ty chyba zgłupiałaś - turczyniejesz pomału- zawołał Lukas.
Przymierz,  Kochanie, proszę- zwrócił się do Barbary. Barbara i mama Lukasa wyszły
na chwilę, gdy wróciły rozległo się ciche - oooo!
Sukienka była piękna -  biała w niebieskie kwiaty. Płatki kwiatów były cieniowane od
bardzo jasnego do ciemnego błękitu. Była odcinana w talii, leciutko rozszerzana do dołu.
Rękawy miała długie, wąskie, też  lekko do dołu rozszerzane. Płatki kwiatów były różnej
wielkości, na co od razu Barbara zwróciła uwagę. Największe były na całej długości
spódnicy, nieco mniejsze na jej staniku, a jeszcze innej wielkości na  rękawach  i przy
dekolcie. Sukienka sięgała do ziemi, bo Barbara była w plażowych klapkach.
Mamuś, była z ciebie naprawdę piękna dziewczyna ale  jakoś mniej cię było niż teraz-
zauważył mało taktownie  Lukas.
A pewnie, urodziłam dwoje dorodnych dzieciaków przecież- zaśmiała się mama.
Kochanie, zapomnij o tym, że coś mówiłem o dzieciach, żadnych dzieci, bo mi ciebie
popsują - mówił Lukas. A wyglądasz w tej sukni ślicznie, choć nago jeszcze  fajniej.
Synku, zmarzłaby przecież nago, nie  sądzisz.? No tak, zgodził się ze śmiechem Lukas.
Mama objęła Barbarę - jeżeli ci się podoba i masz ochotę-weź w niej ślub. Projektowała
ją i sama malowała już wykrojone części moja koleżanka.
Założysz do niej szpilki i będzie dobra długość. Barbara przytuliła się do mamy Lukasa
i szepnęła - i zostawimy ją dla Twojej wnuczki, dobrze?
Następne dni były pracowite. Lukas musiał zajrzeć do firmy i porozmawiać z szefem,
Byli w Ankarze i wszystko udało się pozytywnie załatwić. Te dwa dni spędzone razem
zaowocowały tym, że doszli zgodnie do wniosku że najlepiej będzie gdy  śluby
nastąpią jak najszybciej. Dziewczyny biorąc ślub w Holandii mogły zostać przy swoich
nazwiskach, co obu panom nie przeszkadzało a mogło ułatwić załatwianie spraw
w Warszawie.  Bowiem zawsze potem można zmienić nazwisko na mężowskie. Obaj
stwierdzili, że sprawy mieszkaniowe można z powodzeniem załatwić po ślubie i byli
skłonni wynająć do tego  prawnika.
W końcu ustalono, że w pierwszej kolejności dziewczyny załatwią potrzebne papiery
i ich tłumaczenia oraz potrzebne wizy.
Z tymi dokumentami i kopiami ich paszportów panowie polecą do Amsterdamu by
załatwić termin ślubu. Przez ten czas one się z grubsza zorientują jak będzie
z mieszkaniami, panowie z Holandii przylecą po nie i razem polecą do....i tu była mała
zagadka.
Jak mówi pewne przysłowie- człowiek strzela, a Zeus kule nosi. Najlepiej ułożone plany
zmieniają się jak w kalejdoskopie, "pewniaki" zmieniają się w przegrane, a sprawy, które
uważamy za beznadziejne lub bardzo trudne do rozwiązania - okazują się banalnie proste.
                                                    
                                                                 c.d.n.

Bardzo samotne wakacje - XII

Pogoda  wreszcie wróciła do pracy. Było ciepło i miło, więc Barbara z Lukasem postanowili,
że znów popłyną Omegą, ale tym razem nie będą wcale korzystać z  żagla. Znów kokpit
został załadowany wszelakim dobrem, Barbara przytomnie wzięła drugi kostium, tym razem
wzięli już dwa ręczniki kąpielowe, dwa sztormiaki, mini namiocik od słońca, oczywiście
koc piknikowy, duży termos z kawą i więcej kanapek.  Wypłynęli na tyle wcześnie, że
ich pierwsza zatoczka była jeszcze wolna. Nie pływali, bo woda po dwóch dniach niepogody
była  zimna. To jednak już był wrzesień, chociaż słońce nieźle grzało.
Kochanie, opowiedz mi coś o sobie- może wpierw o tym czego nie lubisz.
Oj, obawiam się, że to będzie długa lista. Nie lubię obłudy, udawania przyjaźni. Nie lubię
kłamstwa, wolę najgorszą, nawet bolesną prawdę od kłamstwa. Nie lubię gdy ktoś
nieupoważniony wtrąca się w moje życie, nie lubię gdy mi ktoś daje dobre rady, choć go wcale
o to nie proszę. Nie lubię i boję się tłumu, nie chodzę na żadne koncerty na stadionach.
Generalnie nie lubię też chamstwa, pijaków, ćpunów. Nie lubię ludzi bezmyślnych, niezależnie
od tego czy robią z bezmyślności coś złego czy dobrego. Nie lubię się kłócić, unikam osób
z którymi musiałabym się wciąż kłócić, sprzeczać. Nie lubię facetów, którzy na siłę  usiłują mi
udowodnić, że są lepszymi kierowcami ode mnie, choć wcale nie są.
Ej, to ty umiesz prowadzić samochód? No jasne, robię to od kilku lat, nic nadzwyczajnego.
Nie lubię tylko zmieniać koła.
A czym jeździsz? Fiatem, który jest produkowany w Polsce,126p. Takie maleństwo, ale dość
dzielne. Mam go już 3 lata i powinnam teraz go sprzedać. To już mój drugi fiacik , poprzedniego
też sprzedałam po 3 latach i niemal nic nie dołożyłam do następnego, bo one ciągle mają duże powodzenie.
A dużo jeździsz? Teraz nie,  mam blisko do pracy ale kiedyś miałam dość daleko, więc
dziennie robiłam przynajmniej 60 km. Na urlopy też nim jeździłam. Lubię prowadzić.
To mało bezpieczny samochód. Kupię ci inny, solidniejszy, bezpieczniejszy. No proszę, moja
żona umie prowadzić samochód! Lukas, to ty już masz  żonę? A ja co, mam być tą drugą?
To u was wciąż jest wielożeństwo?
Kochanie, mówiąc "moja żona" mam na myśli tylko i wyłącznie ciebie. Gdy śpisz i patrzę
na ciebie to myślę -to moja żona. A za jakiś czas popatrzę na ciebie i śpiące obok nas dziecko
i pomyślę- oto moja żona, która mnie zechciała i dała mi cudowne dziecko.
To będziesz spał ze mną i z dzieckiem w jednym pokoju? Dzieci w nocy płaczą, nie wyśpisz się.
Ale to przecież moje, nasze dziecko, więc muszę ci pomóc. Dzieci otoczone miłością obojga
 są spokojniejsze, mniej płaczą. I nim Barbara coś powiedziała zamknął jej usta pocałunkiem.
Kochanie, wyobraź sobie, że nie lubisz właściwie tych samych rzeczy co ja, czyli mamy znów
dziwny przypadek- spotkanie dwóch osób, które nie lubią tego samego.
Kochanie, a co lubisz? Barbara uśmiechnęła się -duuużo rzeczy. Wszystkie  twoje pieszczoty,
twój  dotyk, sposób w jaki mnie tulisz, a nawet to jak na mnie patrzysz. Lubię leżeć w twoich
ramionach , lubię  twój głos i twój śmiech. Lubię cię całować gdy najmniej się tego spodziewasz.
Lubię na ciebie patrzeć gdy się golisz  i lubię gdy mnie myjesz.  I myślę wtedy o sobie, że
jestem szczęściarą. I lubię całą Twoją rodzinę, która będzie i moją. Kocham Cię Lukas. Tak się
jakoś porobiło, że cię pokochałam. A poza  tym wszystkim lubię muzykę, klasyczną i nie
tylko, lubię teatr, książki, których czytam mnóstwo, lubię tańczyć i lubię gorzką czekoladę,
najlepiej z orzechami. Tę na gorąco też lubię.
No właśnie, porobiło się, że się pokochaliśmy. Wiesz  Kochanie, cały czas mam wrażenie,
że nam ten dodatkowy czas narzeczeństwa wcale niczego nie rozjaśni a tylko sprawi ból,
przynajmniej mnie. Mamy po 29 lat, podobno lepiej byś urodziła dziecko jeszcze przed
ukończeniem 30 lat, lub jak najbliżej tej trzydziestki, ale byłoby dla nas dobrze, żeby tak
od razu nie nie mieć dziecka, żebyśmy jeszcze trochę mieli luzu, bez obowiązków.
Pojedziemy w jakąś podróż poślubną, mam na to pieniądze. Mogę też wziąć długi urlop, bo
nie brałem urlopów. I już się domyślam dlaczego wujek się pytał czy mam ważny paszport
holenderski, bo każdy z nas ma dwa paszporty- turecki i holenderski.Ja mam obywatelstwo
holenderskie i myślę , że nie tylko będziemy mieszkać w Holandii, my tam pewnie ślub
weźmiemy.
Kochanie, a ty jesteś pewnie katoliczką? Trudno powiedzieć, że jestem, bo już  nawet nie
pamiętam kiedy ostatni raz  byłam w jakimś kościele. Nie mam zamiaru brać kościelnego                    ślubu. Co nie znaczy, że  odpuszczę sobie  jakąś ładną sukienkę do ślubu i polecę w dżinsach.
To musi być dla nas niezapomniany dzień i musimy ładnie wyglądać.
Kochanie, dla mnie zawsze ślicznie wyglądasz, zwłaszcza nago lub w bikini. Gdybyśmy
brali ślub na Holenderskich Antylach na plaży, to mogłabyś być w bikini.
Barbara zaczęła się śmiać - O, Zeusie! Jak to się wszystko dziwnie składa! W założeniu
miały być wyspy greckie,  rejs był prezentem nie dla mnie,wylądowałam w Turcji a tu
zakochałam się i kocham Holendra!
Kochanie, a ty zawsze takie drogie prezenty ofiarowujesz? Dlaczego mówisz, że drogie?
Ja po prostu załatwiłam tę wycieczkę,wpadłam na taki pomysł, wynalazłam, Bożena mi
to pilotowała bo wszak w turystyce pracuje, a każde z nas miało płacić za siebie. A jak
już było wszystko dopięte to już wiesz jak wyszło i Bożena postanowiła, że ze mną tu
przyjedzie. Z odkręcaniem też byłyby kłopoty, więc prościej było,że się ze mną zabrała.
Jest tylko jedna rzecz, która mnie martwi - ja nie mam takiej rodziny jak ty. Rodzice się
rozeszli, z ojcem miałam kontakt ostatni raz w swe osiemnaste urodziny i wtedy właśnie
dostałam fiacika od ojca, pewnie jako rekompensatę za to,że go nigdy przy mnie nie
było. Mama powiedziała, że się pewnie w niego nie mieścił i dlatego dał mnie.
A mama  po rozwodzie nie wyszła drugi raz za mąż i nie jest taka czuła jak twoja.
Przyzwyczaiła się też, że ja sobie radzę sama, nie pomaga mi w niczym bo i nie ma
w czym. Zastanawiam się, co mam zrobić z mieszkaniem, ono jest spółdzielcze, jeszcze
nie spłacone. Przy sprzedaży spółdzielnia ma prawo pierwsza je kupić, ale to  żaden biznes
dla mnie. Lepiej je  wynająć, wtedy nie będzie dla mnie obciążeniem finansowym. Tylko
trzeba mieć kogoś zaufanego, kto wszystkiego dopilnuje na miejscu. A może mama będzie
chciała przejąć to mieszkanie i w nim mieszkać a jej się sprzeda bo już jest spłacone. Gdy
pomyślę, ile przy tym wszystkim załatwiania to mnie strach oblatuje. Bo w Polsce nic nie
jest proste.
Kochanie, nie szkodzi, będę z Tobą cały czas.A może wpierw się pobierzemy a potem
będziemy wszystko załatwiać z  Twoim mieszkaniem itp.
Barbara zaczęła się śmiać- że też nie pomyślałam, że możemy w ramach podróży poślubnej
posiedzieć w Polsce i załatwiać moje skomplikowane sprawy! A w dni wolne od załatwiania
będziemy zwiedzać Polskę fiacikiem - to też jest przecież jakieś wyjście.
Kochanie, ja mówię poważnie, może właśnie fakt, że wyszłaś za mąż za obcokrajowca
przyspieszy załatwianie różnych spraw.
Nie wiem, Polska to dziwny kraj, w którym wiele spraw stoi na głowie. Jestem pewna, że
będziesz w stanie permanentnego zdziwienia, bo nawet ja się często zastanawiam co za debil
wymyślił takie przepisy.
Lukas, a zauważyłeś, że dziś dopiero jedna motorówka przepłynęła? I atrapa korsarska też
dziś nie płynęła.
 Nie wiem czemu, ale może dziś jest zmiana turnusów, we wrześniu jest więcej takich krótkich, tygodniowych. W październiku też jeszcze będą przyjeżdżać, bo są niskie ceny. Alanyia chce
być kurortem całorocznym, zimą  mają być tu pobyty lecznicze, sanatoryjne. I dlatego tyle się
buduje nowych hoteli.
Barbara zeszła na brzeg i delikatnie  zamoczyła stopy - woda nadal była zimna.
Lukas, woda nadal zimna, ja rezygnuję z pływania w takiej zimnicy.
Bardzo mądrze, Kochanie. Popływamy  jutro na basenie. W naszym hotelu zawsze woda ma
 26 stopni.
A teraz pomału się spakujemy i popłyniemy z powrotem. Jeśli zamoczysz majteczki to je na
łodzi koniecznie zmień na suche.. Albo te zdejmij, możesz przejść do łodzi bez nich, wytrzesz
się do sucha i wtedy je założysz.Tu nikogo oprócz nas nie ma.
Lukas a ty na golasa przejdziesz do łodzi? dociekała Barbara, Nie, ja na łodzi się przebiorę.
Nagość męska poniżej pasa jest mało estetyczna poza  łóżkiem. Ale mnie się podoba ta twoja
nieestetyczna męska nagość, poza łóżkiem też  - zapewniła go z szelmowskim uśmiechem.
Sprawdzę to w domu, ze śmiechem odpowiedział  Lukas.
                                                     
                                                     c.d.n.


poniedziałek, 3 czerwca 2019

Bardzo samotne wakacje -XI

Rano Barbara obudziła się jeszcze przed Lukasem, który odsypiał poranną rozmowę
z wujkiem. Zaczęła rozmyślać jak bardzo zaczyna się zmieniać jej życie. Była bardzo
wzruszona i zaskoczona sposobem, w jaki przyjęto ją do rodziny. To wszystko co ją
spotykało nie było na pokaz bo tak wypada.
Nie była przyzwyczajona do takiej wylewności. Jej były "niemal mąż" był raczej
oszczędny w wyrażaniu swych uczuć. Jego rodziny w ogóle nie znała, nigdy nie
zaproponował by do jego rodziny pojechać, mówiąc,że nie są zbyt ciekawymi osobami.
Matka Barbary też nie była z tych  wylewnych. Barbara przytuliła się do Lukasa, który
szybciutko ją objął, wyszeptał "kocham" i spokojnie spał dalej. I Barbara ponownie zasnęła.
Obudzili się niemal równocześnie. Lucas zerknął na zegarek - o to już  biały dzień!
Chyba trzeba wstać i zjeść śniadanie. Przyniósł z łazienki swój szlafrok- załóż go, nie będę
musiał potem znów cię rozbierać. Mnie wystarczy piżama. Chce mi się jeść i kochać- w tej
właśnie kolejności.
Chodź, potem umyjesz  ząbki, proszę.
Poszli do kuchni, a w chwilę potem przyszła tam mama  Lucasa. Ucałowała na "dzień dobry"
Barbarę, potem Lukasa, zapytała się czy wygodnie się im spało, zaproponowała jajecznicę
na mleku, czym oczywiście wprowadziła Barbarę w stan zdumienia. Bo z potraw "na mleku"
to znała tylko kluski, ryż lub płatki owsiane. Bacznie przyglądała się jak robi to mama Lukasa.
Nie było to coś skomplikowanego. Na patelnię  mama nalała  pół szklanki mleka a gdy się
zagotowało dodała 4 surowe jajka, jak na "normalną" jajecznicę i delikatnie, w miarę ścinania
się jajek, mieszała. Gdy jajka były już prawidłowo ścięte, zdjęła patelnię z płyty i rozdzieliła
jej zawartość na dwa talerze. Do tego były kromki bułki posmarowanej masłem oraz serowe
krakersy, domowej roboty. Po pierwszym kęsie Barbara wykrzyknęła- pyszna  ta jajecznica,
jeszcze nigdy takiej nie jadłam. Jest taka delikatna! Mama Lucasa ucieszyła się bardzo.
W czasie picia kawy Lukas pochwalił się, że o świcie zatelefonował do wujka i poprosił o
bilet na lot z nim i dziewczętami do Warszawy. A mama - zaczęła się śmiać, że obaj
ciężko zachorowali na miłość. Zero krytyki, pełna akceptacja- pomyślała Barbara.
I niemal bez namysłu wstała, zarzuciła  mamie Lucasa ręce na szyję i wyszeptała jej do
ucha-  dziękuję za Lukasa i za to, że mnie akceptujesz. Najbliższe pięć minut upłynęło im
na  wzajemnym zapewnianiu się o pozytywnych uczuciach wobec siebie. Lukas promieniał.
A Barbara już wiedziała, gdzie chce mieszkać po ślubie.
Mamuś, posiedzimy u was do lunchu- pogoda nie jest zachęcająca, może potem się poprawi.
Ale zjecie ze mną lunch, dobrze?  Ja tylko na chwilę wyjdę, chcę jeszcze coś kupić.A masz
zamiar coś ciężkiego kupować?-zainteresował się Lukas. Bo jeśli tak to pójdę z tobą,żebyś nie
nosiła. Nie, nic ciężkiego nie mam zamiaru kupować. Zwłaszcza, że wszystko w domu mam.
A Max i  Liza pojechali dziś rano do Antalyi razem z  tatą, bo tata  miał coś tam załatwić.
No to idę bo potem przyjdzie ogrodnik.
"Kochanie", myślę,że byłoby fajnie, gdybyś cały czas chodziła po domu w szlafroczku bo
tak łatwo i szybko można cię z niego uwolnić!
A niedługo wpadniesz na pomysł, że powinnam latać po domu całkiem nago , bo to jeszcze
prościej- śmiała się Barbara.
Przed lunchem Barbara zapytała się mamy Lukasa, czy może jej asystować w kuchni bo
chciałaby się nauczyć gotowania choć kilku potraw tureckich..
A lubisz  ryż i warzywa? zapytała mama Lukasa. Bo jeśli tak to zrobimy dziś pilaw.
Obierzemy wpierw marchewki i pokroimy w kostkę, podobnie zrobimy z cebulką.
Teraz rozpuścimy w garnuszku kostkę rosołową. W dużym garnku rozpuścimy masło i
przesmażymy na nim marchewkę, a gdy widelec bez problemu zagłębi się w kostkę
marchewki, dodamy cebulkę. Cały czas mieszamy, w razie potrzeby dokładamy masło.
Teraz wsypujemy suchy ryż. Odrobinę solimy i dodajemy ulubione przyprawy , mieszamy
i smażymy aż ziarenka ryżu staną się przezroczyste.
A teraz zalewamy  zawartość garnka bulionem, zmniejszamy grzanie i pomału gotujemy
ryż wpierw pod pokrywką, potem ją zdejmiemy. Gdy ryż jest miękki - pilaw jest gotowy.
To proste prawda? No widzisz  - i już umiesz zrobić pilaw.
Lukas pękał z dumy - widzisz mamuś jaka ona jest zdolna? Jestem dzieckiem szczęścia!
Dzieckiem to jesteś miłości a do tego masz szczęście że cię Barbara chce i kocha.
Mamuś, pogoda się poprawiła może pójdziesz z nami trochę nad morze? Poszłabym, ale
tata niedługo powinien wrócić z Lizą i Maxem. A tata lubi jak jestem w domu gdy wraca,
bo chce mi opowiedzieć wszystko co załatwiał.
A  jeśli nie macie jakichś konkretnych planów to przyjdźcie na kolację. Tata się ucieszy,
lubi jak rodzina jest razem.
Mamuś, nie obiecuję, ale pewnie przyjdziemy.
Przyjdźcie, przecież możecie tu nocować.To i wasz dom.
Spacerowali po przystani, potem poszli zobaczyć co w city alanyijskim słychać .
Lukas, a dlaczego te krawężniki są wysokości niemal pół metra i gdy trzeba przejść na
następny chodnik to aż trzeba było zrobić schodki?
Bo gdyby były choć trochę niższe to wzdłuż całej ulicy stałyby samochody. A tak wysoki
krawężnik nie tylko blokuje drzwi samochodu ale ma tę zaletę,że na niego żaden wóz
nie wskoczy dwoma kołami  żeby zaparkować. Turkowi nie wytłumaczysz, że czegoś
nie wolno, po prostu trzeba mu to w inny sposób przekazać, poprzez uniemożliwienie
parkowania w sposób fizyczny. Bo mandaty nie działają. Zapłaci i za godzinę zrobi to
samo.
Wiesz, zajrzyjmy na bazar może będzie ktoś tkał dywan, to naprawdę super wygląda.
Na maszynie  tkackiej?  - dopytywała się Barbara. Nie, ręcznie.
Byłyśmy tu zaraz pierwszego dnia po przyjeździe. Strasznie kolorowo tu. Nigdy jeszcze
nie widziałam takiej ilości różnych przypraw. Od zapachów i kolorów aż się w głowie
kręci.  Kochanie, zobacz, tam przy ścianie, jakiś Turek  tka dywan. Tylko  się nie odzywaj,
bo jak usłyszy  angielski to nam żyć nie da, zaraz powyciąga stosy dywaników i będzie
nam usiłował sprzedać. Postali chwilę i poszli dalej.A dalej ktoś chciał sprzedać szczeniaka
owczarka anatolijskiego, siedziała babcia i dziergała koronkowe serwetki, niestety białe, jak
ze smutkiem zauważyła Barbara.
Kochanie, chodź na trochę do domu, zrobimy sobie kawę a wieczorem pójdziemy do mamy.
Muszę jeszcze z tatą porozmawiać o tym MBA. Chodź, do ósmej wieczorem można jeszcze
tyle miłych rzeczy  razem zrobić. Nie mogę się jakoś tobą nasycić. Przecież ja bez ciebie
najzwyczajniej w świecie zwariuję!
Lukas, cały czas się strasznie martwisz sobą, ale jakoś nie przychodzi ci do głowy, że mnie
też będzie ciężko. Ty będziesz wśród rodziny a ja praktycznie sama. Mnie będzie  trudniej.
I wiesz, już się zastanowiłam nad tym, gdzie bym chciała z  tobą mieszkać po ślubie, ale
powiem ci to dopiero w domu, jak zrobisz kawę.W 10 minut potem Lukas popędzał
ekspres by prędzej parzył kawę.
Gdy kawa już znalazła się w filiżankach Barbara oznajmiła uroczyście, że pomysł by
zamieszkali w Amsterdamie jest bardzo dobry.A mama Lukasa najcudowniejszą matką
pod słońcem.
Gdy się ubierali by wybrać się do rodziców, Lukas zaczął się intensywnie przyglądać
Barbarze i kręcić głową. Co jest, zapytała Barbara, czemu mi się tak bardzo
przyglądasz? Bo nie mogę pojąć gdzie się zmieści w twoim  brzuszku dziecko, masz
chyba za mały brzuszek. Barbarę omal nie zatchnęło ze śmiechu i stwierdziła, że dawno
jej nikt  tak  nie rozśmieszył. Ja ci to przypomnę gdy będę wyglądała jakbym połknęła
piłkę do koszykówki. A wtedy zatęsknisz do tego dnia gdy brzuszka nie było i były
dzikie harce, bo czegoś takiego  żaden lokator by nie zniósł.
Kochanie,tak ogromnie  cię kocham, że nawet chwilami nie umiem tego powiedzieć.
Kocham każdy skraweczek twego ciałka, każdy paznokietek, nawet każdy włos.
A rzęsy też? - zapytała ze śmiechem Barbara. Chodź już, bo jeszcze chwila i zaczniesz
mnie rozbierać i nie pójdziemy do rodziców.
Pogoda się nieco poprawiła, niebo było pogodne i było bezwietrznie. Po drodze kupili
makaroniki, bo tata Lukasa , podobnie jak jego brat też je lubił. Lukas, a co mama lubi?
Ciebie, Kochanie i gdy się dowie, że będziemy po ślubie mieszkać w Amsterdamie to
chyba będzie skakać z radości.
No dobrze, ale ja chciałabym coś dla mamy kupić, jakiś drobiazg, który sprawi jej
przyjemność. Chodź, wstąpimy do tego kiosku hotelowego, może będą jakieś małe
perfumki. I pamiętaj -ja  płacę. Wzięłam z Polski trochę dolarów, bo liczyłyśmy się
z wydatkami, a nic jeszcze nie wydałam, tylko jakieś grosze na tunikę i kapelusz.
W kiosku hotelowym rzeczywiście były perfumy i udało się kupić mały flakonik
Masumi w ładnym opakowaniu, za całkiem znośną cenę.
Rodzice oboje byli  wzruszeni, mama twierdziła, że właśnie się jej te  perfumy
kończą i to naprawdę cudnie, jakiś szczęśliwy przypadek, że Barbara wybrała dla niej
ten zapach. Mamuś, Barbara ostatnio po samych przypadkach stąpa, przy niej
wszystko staje się dziwnym przypadkiem. I nawet zdecydowała , że po ślubie będziemy
mieszkać w......... Amsterdamie. Oczywiście Barbara została wyściskana przez oboje
rodziców i Lizę. I tylko dlatego Maks jej też nie wyściskał bo był akurat na randce.
Tym razem kolacja nie przeciągnęła się ponad miarę i po kolacji wszyscy jeszcze
przespacerowali się, z czego skorzystali Barbara z Lukasem i ze spaceru wrócili do
siebie. Przyszli w porę, bo  w chwilę po powrocie zatelefonował wujek z wiadomością,
że wszystko co miał załatwić załatwił pomyślnie i z pytaniem, czy Lukas ma ważny
swój holenderski paszport, bo on ma świetny pomysł, ale wszystko opowie po powrocie,
czyli następnego dnia w czasie kolacji.

                                                       c.d.n.








Bardzo samotne wakacje - X

Rano Mesut i Bożena pojechali samochodem do Antalyi, stamtąd polecieli do Ankary.
W tym czasie Lukas i Barbara niespiesznie zjedli śniadanie i przygotowali wspólnie picie,
 jedzenie i wszystko co im może być potrzebne na pikniku i pojechali na przystań.
Taklowanie poszło nawet dość sprawnie, przy zamocowywaniu silnika pomógł jakiś
znajomy chłopak i około 10 rano wyruszyli w rejs- wpierw na silniku, potem już na żaglu.
Gdy dopłynęli na miejsce okazało się , że ktoś już ich uprzedził, więc popłynęli dalej.
Barbara  zawiadywała  fokiem, potem dostąpiła zaszczytu sterowania i obsługi grota,
ale gdy powiał nieco silniejszy wiatr powróciła do foka. Popłynęli dalej i znaleźli jeszcze
mniejszą zatoczkę,  pomiędzy dwiema skałkami. Tym razem trzeba było łódkę wepchnąć
nieco na plażę a także unieść silnik by nie połamała się śruba.
Popływali, pobiegali nieco by się osuszyć, wypili kawę i zaczęli snuć plany.
Kochanie, a gdzie byś chciała mieszkać po ślubie?
To my jeszcze nie jesteśmy po ślubie? Bo to co my wyprawiamy normalni ludzie wyprawiają
właśnie po ślubie, w podróży poślubnej.
Lucas zaczął się śmiać.  Kochanie, ja pytam całkiem poważnie, musimy pewne sprawy
ustalić już teraz. Chociażby to, gdzie będzie ślub, dokąd chcesz pojechać w podróż poślubną
no i gdzie będziemy po ślubie mieszkać.
Barbara zamyśliła się - wiesz co, ja bym wolała tu wziąć ślub. Nie wyobrażam sobie ślubu
w Polsce, zwłaszcza, że ja nie chcę ślubu kościelnego, chcę tylko cywilny, w urzędzie. Tym
sposobem uniknę nielubianych ciotek i gadania, że nie biorę ślubu kościelnego  a na dodatek
wychodzę za mąż nie za Polaka. Z mojej strony będzie tylko mama. Podróż poślubna -
pojadę po prostu tam gdzie ty będziesz chciał. Byle nie do krainy lodu i śniegu. Do Wenecji
też nie.
Może być Stambuł, Malta, Majorka a może Paryż, a może Alpy.
A gdzie będziemy po ślubie mieszkać? Naprawdę nie umiem odpowiedzieć na to pytanie,
wciąż  jest  za mało danych. Przecież to zależy od tego gdzie Ty będziesz miał dobrą pracę.
I nie mam bladego  pojęcia gdzie i jaką pracę ja znajdę.
Lucas, a ty chcesz, żebyśmy mieli dzieci?
Kochanie, koniecznie, najlepiej  dwoje, chłopca i dziewczynkę.
Ooo to dopiero będą mieszańce jak mówi twoja mama -  dzieci "wielogenowe" -holendersko-
turecko- polskie.
A co będzie jak będą dwie  dziewczynki?
Żaden problem, liczbowo w porządku. Chciałbym po prostu żebyśmy mieli dwoje dzieci.
Kochanie, nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, żebyśmy już byli małżeństwem! Barbara
zaśmiała się - a co z tym okresem narzeczeństwa, poznawania się, dopasowywania itp?
Chcesz go ominąć?
Chciałbym, ale zdaję sobie sprawę z tego, że będziesz miała wiele spraw do załatwienia
i nieco czasu na to zejdzie. Bo biurokracja króluje w ludzkim życiu, niezależnie od  kraju.
Optymalnie to byłoby, gdybym zrobił w Polsce  jeden semestr MBA, wzięlibyśmy szybko
ślub, a drugi semestr zrobiłbym w Holandii i tam byśmy mieszkali. W Amsterdamie mamy
dom.
Mieszkalibyśmy w jednym domu z mamą i Elizą. Pomyślmy i o tym. Mama uczyłaby cię
holenderskiego. Polubiła cię. Już się martwi co ty biedna tu będziesz robić zimą, bo tu zimą
dużo pada. Zima to pora deszczowa.
Wiesz, koniec pikniku, trzeba  płynąć z powrotem , wiatr się wzmaga i napływają chmury.
Ubierz bluzę dżinsową bo zmarzniesz na łodzi. A jak wejdziesz do łodzi, to wytrzyj się do
sucha ręcznikiem i owiń się moją koszulą flanelową jak spódnicą, żebyś się nie przeziębiła.
Wyraźnie  pogoda się zmienia. To normalne we wrześniu.Pewnie już wieczorem popada.
Gdy wsiadali do samochodu zaczęły padać pierwsze krople, gdy podjechali pod dom to już
lało.
No, jest niedobrze, bo nie mamy w domu nic do jedzenia, tak mi się zdaje- stwierdził Lukas.
Wiesz,  nie zaglądałam do różnych szafek, ale może jednak coś tam jest.
Jeśli naprawdę nic nie ma to jak zdejmę to mokre bikini i założę coś suchego i spodnie,
to możemy przecież wyjść do restauracji. Ale jedyne  co było w szafce to był ryż. No to
zakładamy sztormiaki i w drogę, zarządziła Barbara. Najlepiej na grilla. Lubię te kawałki
mięsa pieczone na blasze i te warzywka. Przynajmniej wiem co jem. I wiesz co, chyba
musimy się wybrać do marketu na jakieś zakupy, nie da się żyć samymi krakersami i kawą,
zresztą już się kończą.
Wizyta w markecie dostarczyła obojgu wielu wrażeń, bo Lukas nigdy nie robił zakupów
żywnościowych w markecie, z kolei Barbara nie miała pojęcia o kuchni tureckiej i o
nazwach różnych potraw. Nazwy potraw to Lukas nawet znał, ale nie miał pojęcia jakie
są składniki danej potrawy. Umiał tylko powiedzieć czy to zna i lubi czy nie.
Z tego wszystkiego Barbara kupiła 20 jajek, mrożony pilaw jarski i pilaw z wołowiną
i coś co na obrazku wyglądało jak polskie gołąbki, 2 paczki mrożonych frytek i
mrożone kawałki kurczaka z warzywami, torebkę mielonej ciecierzycy, butelkę
mleka.
Lukas był pełen podziwu dla jej inwencji, bo jego umiejętności kucharskie zaczynały
się i kończyły na zaparzeniu kawy w ekspresie lub w termosie.I jakimś cudem wiedział,
że do ekspresu nie sypie się cukru z przyprawami, a do termosu można.
Pogoda nadal była marna, już nie lało tylko siąpiło, więc ruszyli do domu, a Lukas
nie ukrywał, że najbardziej pożądanym przez niego miejscem jest sypialnia. Prawdę
mówiąc to i Barbara odczuwała niedobór snu, więc postanowili wziąć cieplutki
prysznic i zakopać się pod kocem. Po wielu  gorących dniach spadek temperatury do
+22 stopni odczuwali jak dotkliwe zimno. W pół godziny po powrocie do domu
oboje spali snem mocno, niczym zmęczone rozrabianiem dzieciaki.
Około 21,00 obudził ich dzwonek telefonu. To telefonował z Ankary  Mesut donosząc
im radośnie że spokojnie  dolecieli do Ankary, jutro ma poumawiane spotkania, Bożenie
podoba się Ankara, a na jutro, na czas gdy będzie zajęty, zarezerwował jej wizytę
w salonie piękności co zajmie jak nic ze 4 godziny a on będzie spokojny, że nie będzie
się nudziła-sauna, masaże, nawilżanie, oczyszczanie, manikiur i jeszcze fryzjer. A tak
w ogóle czy ma im coś przywieźć z Ankary, będą z powrotem pojutrze około godz. 16,00.
Barbara zamówiła więc dla siebie dżinsy, podała rozmiar i kolor. W Ankarze co prawda
nie padało, ale też nie było zbyt ciepło i Bożena kupiła sobie sweter, więc Mesut od
razu zapytał się czy może i dla Barbary kupić  sweter bo się będzie ochładzać.
Gdy skończyli rozmawiać Barbara powiedziała, że Mesut potrafi rozpieszczać kobiety
i chyba Bożena mu w dużym stopniu przesłoniła świat.
Lukas spoważniał- też to tak widzę, ale jednocześnie jest niezmiernie szczęśliwy. Gdy
umarła ciocia to myśleliśmy że targnie się na życie.
Kochanie, coś czuję, że ja chyba też polecę z Tobą do Warszawy bo perspektywa
pozostania bez Ciebie na jakiś czas po prostu mnie przeraża, aż mi braknie oddechu.
Lucas, przecież nie możesz rzucić wszystkiego z dnia na dzień! Bądź poważny!
Ależ ja jestem poważny i mówię poważnie! Wezmę ze sobą wszystkie moje
potrzebne dokumenty, może w Antalyi jest jakiś tłumacz przysięgły turecko polski to
mi wszystko przetłumaczy. Poza tym mam  wszystkie swoje dokumenty po angielsku,
więc też je wezmę. I łatwiej mi będzie na miejscu załatwiać to MBA niż pisać,
telefonować itp.
Kochanie, a może zjemy jakąś kolację? Pójdziemy do mamy, co ją ucieszy, opowiem
tacie o swym najnowszym pomyśle i przy okazji zjemy kolację.
To zadzwoń wpierw do mamy, nie wypada tak wpadać bez uprzedzenia!
Kochanie, to nasza mama, słyszałaś- możesz wpadać do niej o każdej porze dnia
i nocy, tak jak ja.Chodź, oni pewnie właśnie jedzą kolację. Tylko załóż spodnie
i bluzę, nie jest ciepło.
Barbarze lekko szczęka opadła ze zdziwienia, ale szybko ubrała się i w 10 minut
później dotarli na miejsce. Witani byli tak, jakby dotarli tu z wyprawy na  Biegun
Północny. Została nagle "naszą kochaną dziewczynką", bohaterką, która poprzez
ulewę (mżyło) do nich dotarła. I nagle zdała sobie sprawę z faktu, że nawet jej
własna matka nie okazywała jej tyle serdeczności i ciepła co matka Lukasa.
Dopytywała się, czy  Barbara ma ze sobą jakieś ciepłe rzeczy. Liza przyniosła
jej ciepłe kapcie, by rozgrzała zmoczone deszczem stopy. Zaraz zostali nakarmieni,
napojeni i dowiedzieli się, że najlepiej będzie, gdy dziś zostaną na noc tutaj, przecież
pokój  Lukasa jest nadal jego pokojem, więc "biedne dzieci" nie będą się pętać po
deszczu. Barbarze wydawało się, że śni, bo wszystko było tak bardzo różne od
rzeczywistości którą znała dotychczas.
Lukas, uszczypnij mnie, bo mam wrażenie, że śnię, powiedziała cichutko. Ale
zamiast uszczypnięcia Lukas ją pocałował.  Oczywiście Lukas nie odmówił sobie
przyjemności opowiedzenia, że byli razem na zakupach, powiedział co kupili, że
"Kochanie" znalazła w domu rzeczy o których on  nie miał pojęcia, że są.
Na koniec stwierdził, że on też poleci z nią do Polski, by załatwić na miejscu sprawę
studiów MBA.
Ku zdziwieniu Barbary przeciw temu pomysłowi nikt nie zaprotestował, wszyscy widać
uznali, że wie co robi.
Gdy po północy poszli z Lukasem do jego pokoju (przedtem znów była wyściskana
i wycałowana) na łóżku leżała piżama dla Lukasa  a dla niej frywolna koszulka na
ramiączkach, a na poduszce leżała gałązka róży. Lucas obejrzał koszulkę i spytał- a to do
ozdoby pościeli jest?  Wole cię nagą- i odłożył piżamę i koszulkę na krzesło.
Kochanie, jesteś pierwszą i ostatnią kobietą, która będzie tu spała. Kocham cię.
I wszyscy tu cię kochają. Nie płacz, głuptasku, wszyscy cię kochamy a ja najwięcej!
Chodź, weźmiemy prysznic, tu obok jest łazienka, za tymi drzwiami.
W łazience stały dwa kubeczki ze szczotkami do mycia zębów, granatowy i różowy.
Lukas na moment wyszedł i wrócił z opakowaniem tabletek mówiąc - jedno opakowanie
odholowałem, żeby było tutaj,wiedziałem,że uda mi się  tu z tobą przenocować! Pewnie
jeszcze nie jeden raz tu zanocujemy po rodzinnej kolacji. Kocham cię, jak wariat!
O świcie, gdy Barbara jeszcze spała zatelefonował do wujka, by ten zrobił i jemu
rezerwację na samolot do Warszawy.
                                                    c.d.n.









niedziela, 2 czerwca 2019

Bardzo samotne wakacje - IX

Kolacja w ogrodzie upływała w wybitnie  serdecznej i rodzinnej atmosferze. Tym
razem Max i Liza nie zaprosili swych  znajomych, bo wiedzieli, że będzie to głównie
rodzinna impreza. Do rodziny miały wszak dołączyć dwie nowe  osoby.
Co do  Lucasa i Barbary wg rodziny sprawa była prosta- niemal "bliźniacy", zero
różnicy wieku. Potrafią o siebie zadbać.
Co do Mesuta i  Bożeny - chociaż różnica wieku nie była powalająca, nie mniej była.
I cała rodzina była zdania, tak jak Mesut, że dość istotna jest kwestia posiadania dziecka,
bo Mesut dobiega pięćdziesiątki a to trochę poważny wiek jak na reproduktora i kwestia
posiadania dziecka leży całkiem po stronie Bożeny, bo on się dostosuje do niej. Jej wiek
też ma tu znaczenie, pierwsze dziecko w tym wieku- mogą być problemy.
Co do spraw  finansowych - to co Mesut  postanowi w tej kwestii to jego sprawa, nie
rodziny.
Max jest już dorosły, jest w 100% zabezpieczony finansowo, krzywdy nie ma.
Poza tym gołym okiem widać, że Mesut  jest z Bożeną szczęśliwy, jakby mu lat ubyło
i jej obecność wyraźnie w dużym stopniu ukoiła jego wieloletni smutek po śmierci żony,
którą ogromnie kochał, a pokochali się dosłownie od pierwszego spojrzenia, tak samo jak
ojciec i matka Lucasa. Mama  Lukasa była zdania, że oni mają jakiś dar zaszczepiania
swych uczuć,  jeśli są ich pewni. Ojciec Lukasa po 3 dniach był w 100% pewny, że kocha,
a gdy wyczuli, że rodzice nie zgodzą się na ich ślub, postanowili, że poczną dziecko, to
nie była przypadkowa wpadka.
Bożena znów miała oczy w mokrym miejscu, była najzwyczajniej w świecie wzruszona,
zwłaszcza gdy podszedł do niej Max, cmoknął ją w policzek i powiedział - witaj na
naszym pokładzie rodzinnym.
I znów ze strony rodziców Lukasa padły zapewnienia, że obie dziewczyny mogą
zawsze liczyć na ich wszechstronną pomoc, mogą do ich przyjść o każdej porze dnia
i nocy i zawsze będą mile widziane. Mama Lucasa obiecała, że im obu nieco przybliży
świat turecki, choć oni nie są typową rodziną turecką, bo ona jest Holenderką, a
Max, Liza i Lukas mają geny i holenderskie i tureckie, ot, "takie  mieszańce"jak się
wyraziła.
Jak zwykle kolacja trwała długo  a tym razem, ku wielkiej radości Mesuta, Bożena
zgodziła się na nocleg w jego domu.
A mama Lucasa wyraziła żal, że nie mają jakiegoś bardzo dużego domu, a najlepiej
jakiegoś super szeregowca i że Lukas powinien pomyśleć nad zaprojektowaniem
takiego super domu, w którym  mogliby razem mieszkać. Lukas stwierdził, że
musiałby to być dom wielopiętrowy a on wieżowców nie projektuje. I w takim
radosnym nastroju, wyściskawszy się i wycałowawszy, rozeszli się do swych domów.
W drodze do domu Barbara tłumaczyła  Lucasowi, że one obie są zadziwione ich
rodziną a jej częścią męską  zwłaszcza, bo Turcy są postrzegani raczej negatywnie
jako kandydaci na mężów.
Kochanie, ja nie jestem tak naprawdę Turkiem, mój ojciec nim jest. Wszędzie
przecież ludzie dobrzy żyją obok złych, spokojni obok wybuchowych  brutali.
I każde małżeństwo jest wielką niewiadomą, głównie dlatego, że ludzie się
zmieniają, nikt w wieku lat 50 nie jest takim samym człowiekiem jakim był gdy
miał lat 20. Niektórzy rozstają się po 20 latach związku, bo okazuje się, że żyli
właściwie obok siebie, nie ze sobą. A niektórzy, jak ty, rozstają się jeszcze nim
zostaną małżeństwem, bo pewne sprawy nie zostały doprecyzowane.
I po to jest ten okres narzeczeństwa, by sobie wszystko wzajemnie wyjaśnić,
sprecyzować swoje wymagania, potrzeby, poglądy, dużo, bardzo dużo ze sobą
rozmawiać, mówić co się lubi a co denerwuje i nie podoba się. Muszę wiedzieć
od ciebie czego oczekujesz ode mnie, co ci sprawia przyjemność a co nie. Bo nie
siedzę w Twojej głowie i mogę nie odgadnąć tego. I dlatego chcę postudiować
w Warszawie, być blisko  ciebie byśmy się wzajemnie dobrze poznali. Jeżeli
uznasz, że mogę mieszkać tam z tobą, to będę szczęśliwy i będę ponosił
wszystkie koszty finansowe. I bardzo,  bardzo cię proszę- już od dziś mów mi
co ci się we mnie nie podoba, jeśli jakaś pieszczota ci nie odpowiada to też mów,
nie każ mi się domyślać. Jesteśmy w tym wieku, że możemy się do siebie dopasować
pod każdym względem.
O, a może masz ochotę zobaczyć Ankarę? Barbara pokręciła przecząco głową -
nie, wolę z Tobą  popłynąć  Omegą, ale może ty chcesz lecieć do Ankary?
Kochanie, ja też wolę ten czas spędzić z Tobą sam na sam. A do Ankary pewnie
jeszcze nie jeden raz polecimy.
A jak wróci wujek z Bożeną to może razem, w dwa samochody pojedziemy
w góry? Nie odważyłbym się pojechać tam z Tobą sam, tam jest dość dziko,
droga wyboista, stromo, wąsko, każda awaria to problem.
Albo byśmy się wybrali do Kapadocji, tylko do tego też mi potrzebny jest wujek,
bo on ma dobre rozeznanie w biurach turystycznych, ja nie.
Chce byś zobaczyła trochę więcej Turcji niż Alanyię.
No ale jutro to sobie popływamy, będziesz obsługiwać  foka, no wiesz, ten
mały żagiel z  przodu.
Ten wieczór wzruszeń i zadziwień dla Bożeny trwał nadal. Mesut mieszkał
nieco dalej niż Lucas, w dużej piętrowej willi z ogrodem. Po nieco ascetycznym
wnętrzu domu Lucasa wnętrze tego domu  w pełni  ją zaskoczyło.
Dominował plusz ewentualnie welur, nadając wnętrzu przytulności. Podłogi
były wyłożone wykładzinami dywanowymi, względnie był parkiet i leżał na nim
dywan.
Wszystko było utrzymane w  jednej kolorystyce od ciemnego, intensywnego
bordo do zwiewnych bladoróżowych firanek.
Jedynym surowym pokojem była biblioteka służąca też za gabinet Mesuta.
Wszystkie ściany miały wysokie, oszklone szafy biblioteczne z przesuwaną na
kółkach drabiną.  Na środku stało duże biurko z wieloma szufladami, z których
część była tak naprawdę sejfem.  Przy jednej ze  ścian stała kryta skórą kanapa.
wkomponowana  w szafy biblioteczne, obok lampa stojąca, fotel skórzany,
trzy  małe stoliki, jeden pod drugim, dwa skórzane pufy.
Kuchnia była przestronna z ogromną lodówką, dużym stołem na 6 osób,
mnóstwem szafek.  Bożena stanęła - zapomniałam ci powiedziec, że ja wcale
nie umiem gotować.
Mesut przytulił ją- zapomniałaś również o tym, że ja chcę mieć żonę a nie
kucharkę. Będziemy się stołować na mieście, albo możemy wynająć kucharkę.
To nie problem. Chodź , tu jest gościnna łazienka,  dla tych co albo do mnie
przychodzą w interesach albo w gości.  Nie zainstalowałem tu prysznica bo
na górze są dwie łazienki.
Chodź,mój skarbie.Szli na górę schodami, które miały piękną  ażurową
balustradę z wykutych w metalu liści, kwiatów i gałązek. Bożena głośno
się nią zachwyciła, przystanęła i pociągnęła dłonią po ozdobnych elementach.
Na górze były dwie sypialnie- jedna bardzo duża, z olbrzymią szafą w ścianie,
komodą, podwójnym łóżkiem, na którym spokojnie by się bez problemu wyspały
jednocześnie  cztery osoby.
Okna wychodziły na  duży balkon. Druga sypialnia była mała, ale też posiadała sporą
szafę i nieco mniejszą komodę. Z tej mniejszej sypialni było wejście do niedużej
łazienki.
Nie była duża, ale miała wannę, kabinę prysznicową, wc i umywalkę ,zamiast szafek
było dużo półeczek.
Duża łazienka była naprawdę duża, miała sporo szafek, dwie umywalki z lustrami,
wannę oraz wc oddzielone wysoką ścianką z luksferów, podobnie jak prysznic.
Luxfery  były w delikatnym różu, transparentne, co nadawało łazience bladoróżową
poświatę.
Na wieszaku wisiały dwa szlafroki- męski  z  grubego weluru w kolorze bordo i
damski,  z  weluru, leciutki, biały z cieniutkimi, bordowymi lamówkami, wyraźnie
dopiero co kupiony.
Skarbie, ten szlafroczek jest dla ciebie, żebyś się po kąpieli nie zaziębiła. Mam nadzieję,
że rozmiar wybrałem dobry, pokazując sprzedawcy dokąd mi sięgasz.
A tak w ogóle - jeśli ci się ten dom podoba to będziemy tu mieszkać, możesz tu wszystko
zmienić, no może oprócz biblioteki, bo ona jest dobrze urządzona.
Chodźmy już spać, pomogę ci się rozebrać i wykąpać, skarbie. To był długi dzień.
 A jutro lecimy przecież do Ankary.

                                                                     c.d.n.