niedziela, 7 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 108

 Tak jak przewidywała  Marta znalezienie w Warszawie  takiego mieszkania, które odpowiadałoby w 100% rodzicom Andrzeja nie było sprawą  prostą. Co kilka  dni ojciec  Andrzeja donosił  mu o kolejnym "niewypale". W pewnym momencie  Andrzej dość  brutalnie powiedział  swemu ojcu, że najzwyczajniej  w  świecie  muszą  się  z tym problemem zmierzyć sami, bo on nie ma  czasu na to by niemal co drugi  dzień jeździć oglądać  to co im proponują a poza tym to co się podoba jemu z reguły nie  zyskuje poklasku rodziców, więc sami powinni się jeszcze  raz zastanowić nad każdym obejrzanym lokalem  sprawdzając  w ilu  procentach spełnia  ich wymagania, które  wszak mają wypisane na kartce. W pewnym momencie "wyszło  szydło  z worka", bo ojciec powiedział, że tak naprawdę to oni woleliby jakiś mały domek na  starych osiedlach domków jednorodzinnych. Dobrze, że trudno kogoś zabić  wzrokiem - Andrzej tylko głośno przełknął ślinę i powiedział, by w takim  razie spisali swe wymagania odnośnie owego domku i dali ją firmie, która "obracała" nieruchomościami.

Kwestia znalezienia nowego miejsca  do zamieszkania  nabrała rozpędu  w chwili, gdy znalazł  się poważny kupiec na ten olbrzymi dom rodziców. W rozmowie z Martą i Wojtkiem Andrzej nazwał chętnego na ów dom "czubkiem", który  chce tam  zrobić, rozkręcić jakiś biznes, a pomysł oscyluje pomiędzy projektem na "dom  weselny" lub "dom letniskowo -opiekuńczy" dla mocno starszych osób. Obydwa pomysły były  zdaniem Andrzeja  nieco "wydumane", ale gdy ktoś  to kupi bo cierpi na nadmiar gotówki to niech  sobie tu nawet zrobi szulernię lub  dom uciech  cielesnych - jemu jest to zupełnie obojętne. 

Marta popatrzyła  się na niego i powiedziała - mam wrażenie, że jak na dom uciech  cielesnych to jest tam zbyt mało łazienek - z tego co mówiłeś to są tylko dwie łazienki. Ale nie mam pojęcia czy są jakieś przepisy prawne  w tej kwestii, bo przecież u nas nie ma legalnych domów uciech  cielesnych. W dwa tygodnie  później  ojciec Andrzeja  poprosił go by powiedział, który wieczór  w następnym tygodniu ma  wolny, bo jest  domek - mały, nie porywający urodą z  zewnątrz, z niedużym ogrodem, z garażem a wszystko na Sadybie bardzo blisko  Jeziorka Czerniakowskiego, ale nie nad samym jeziorkiem. Domek jest parterowy. Sądząc z planu to całkiem udany domek typu "klocek kryty spadzistym dachem" i jest pod owym dachem  strych. Wg pośrednika  domek jest  zadbany a jego właściciele wyjeżdżają z  Polski na stałe do jakiegoś ciepłego kraju, do siostry tej pani. I nie przewidują by tu wrócić. Andrzej szybko przejrzał grafik i okazało się, że ma wolne niedzielne popołudnie i  wieczór.

Mama  Andrzeja ze  trzy razy dzwoniła  do niego  pytając  się, czy pamięta, że w niedzielne popołudnie jadą oglądać  ten domek  i była pełna entuzjazmu, że wreszcie będzie mieszkała w mieście a nie na takim "wygnajewie" jak tu. Już sprawdziła na planie miasta w którym to jest miejscu i jest cała w skowronkach, bo stamtąd jest blisko do wszelakich zdobyczy cywilizacji typu sklepy, poczta, punkty usługowe  plus  duży super market a nawet kino i kościół - co do tej ostatniej pozycji to mało istotne, a ogród ponoć mały. Po obu stronach ogrodu są ogrody sąsiadów, tak samo z tyłu.  Jedyny mankament, że będzie do nich należał kawałek chodnika, czyli trzeba  będzie go zimą posypywać by nie było ślisko. Ale  do tego można ponoć kogoś  wynająć. Domek jest podłączony do  wszystkich mediów miejskich, co jest jednak bardzo istotne. Andrzej  szybko  sprawdził na planie  miasta tę lokalizację i jego  zdaniem było to całkiem niezłe miejsce no i był garaż, co było dość istotne. Z tym, że dla  niego najistotniejszą rzeczą było to, że domek funkcjonuje na  miejskich  mediach a nie na własnym ogrzewaniu. Od  wielu kolegów słyszał narzekania na wysokie koszty ogrzewania  indywidualnego. No i do środków miejskiej komunikacji było  dość blisko. I dobrze, że od  samego jeziorka był oddalony o jedną linię domków. Bo Jeziorko Czerniakowskie było dla wielu osób atrakcyjnym kąpieliskiem, na  szczęście owe  kąpielisko było nieco w  bok, od lokalizacji  domku, a do tego  miejsca to dopływały tylko kajaki,  kąpiel w tej części jeziorka   była zakazana. No i do cmentarza  blisko - zauważył Andrzej  z przekąsem - tyle  tylko, że nikt z  rodziny  na nim nie  spoczywa.  Będę miał do nich całkiem prosty dojazd-  nawet im wyrysuję, żeby ich ucieszyć. 

Marta zaproponowała, by zaraz po oględzinach domku Andrzej wraz z rodzicami przyjechał do nich na kawę i coś  do kawy. "Dziadek Wiesiek" albo będzie  albo nie- to zależy od kogoś, kto być może przyjedzie na weekend do Warszawy, albo  nie przyjedzie.

Ciekawa jestem  jak się im  spodoba Ewa- powiedziała  Marta.  A to -to mnie  mało interesuje stwierdził Andrzej- nie przewiduję by Ewa  miała mi towarzyszyć do końca  życia - zresztą ona ma jakiegoś faceta. Dla mnie, jak na razie, kwestia wdepnięcia w kolejne małżeństwo raczej jest w bardzo odległych planach. Na to trzeba po prostu mieć  czas- żeby znów nie polecieć  tylko na  zgrabny kuperek i dobry  humor. Już raz  głupotę zrobiłem i .....wystarczy.  Marta roześmiała  się- no popatrz-  nie  szukałeś  a masz nagle "brata i bratową", masz też  "przyszywanego tatę", więc może jak się któregoś  dnia rozejrzysz to i jakaś kandydatka w miejsce Leny się znajdzie.  

Wątpię - stwierdził Andrzej- od  chwili gdy  się rozeszła  wieść, że jestem samotnym  ojcem z dwójką dzieci to w  widoczny sposób spadły  moje notowania u bab w klinice. Na przysłowiowe "tutti frutti"  to były chętne, ale perspektywa dołączenia do wychowywania dzieci wyraźnie spowodowała "spadek moich akcji", a ja nigdzie nie  bywam poza pracą.

Oględziny  domku, zdaniem Andrzeja,  wypadły dobrze. Domek rzeczywiście z  zewnątrz  nie prowokował do chęci by zobaczyć  co jest  w środku. No i dobrze - jak stwierdził ojciec Andrzeja. Okazały dom zawsze kusi by zajrzeć do wewnątrz, bo skoro jest taki ładny  z  zewnątrz to na pewno  jego właściciele  to bogaci  ludzie.  Ponieważ jego obecni właściciele  wyjeżdżają do Hiszpanii  do Katalonii na stałe, chcą pozbyć się  swoich mebli, które  są dopasowane  wielkością do tego właśnie wnętrza, poza tym dom, w którym będą tam  mieszkać już jest umeblowany i całkowicie  wyposażony a na dodatek transport  mebli z Polski do Hiszpanii jest  absolutnie  nieopłacalny. Oni do tej  Katalonii biorą tylko rzeczy osobiste, jakieś rodzinne pamiątki no i dokumenty. 

W  związku z tym rodzice  Andrzeja po dość krótkim  namyśle  doszli do wniosku,  że wezmą ten domek razem z tym wyposażeniem, bo te  meble  są bardziej do tego  wnętrza  dopasowane niż ich, kupowane  do większej powierzchni. Postanowili, że swój dom też będą sprzedawać razem z meblami. Jedyne czego na pewno będzie żałowała mama Andrzeja  to kominek w salonie, choć korzystali z niego bardzo rzadko.  Właściciele "małego domku" poprosili by mama Andrzeja przejrzała całe wyposażenie kuchenne bo to też  zostaje a to czego zdecydowanie nie będzie chciała niech odda np. do Monaru. Oni oddadzą tam masę rzeczy z wyposażenia domu.

Oprócz wszystkiego tego co jest w domku obejrzeli również cały ogród i piwnicę. W części piwnicy był, nadal jeszcze  sprawny, piec do ogrzewania domu i zdaniem ojca  Andrzeja mógł nadal tu być - jeść wszak nie wołał. Tylko będzie trzeba go przystosować do długiego pauzowania  w  działaniu. W ogrodzie, na tyłach domu, były dwie bardzo duże i wysokie skrzynie wypełnione   ziemią by można  w nich hodować miniaturowe  pomidory, rzodkiewki a nawet  czarne porzeczki - skrzynie celowo były wysokie, by nie trzeba  było się  schylać gdyby trzeba  było usuwać jakieś  chwasty. Ogrodzenie posesji było oplecione winobluszczem, dzięki  czemu przez  część roku ogród  miał "wentylację". Pod dachem był strych i ......ukryty system szaf. Garaż nie  był połączony  drzwiami z częścią mieszkalną domu  co bardzo  się rodzicom podobało. Obie  strony  transakcji  były zadowolone  z  wyniku  rozmów, pozostawało  tylko zgranie  wszystkiego pod  względem terminu. Ojciec  Andrzeja  śmiał  się, że właściwie  każda transakcja zapewnia osobom w niej  biorącym dwie  radości w  życiu - wpierw  się każdy  cieszy z tego, że coś nabył, a potem  drugi raz się  cieszy, że ową  nabytą  rzecz  sprzedał. 

Wysłuchawszy tych  wszystkich nowin Andrzej głęboko odetchnął - rodzice zajęli się intensywnie sprawą sprzedaży swej posiadłości i w  ciągu miesiąca  udało im się znaleźć chętnego na ten wielki dom z wielkim  ogrodem. Dogranie wszystkich formalności trochę obie  strony  transakcji zmęczyło, ale po wielu dyskusjach w Warszawie, rozmów z Katalonią itp. "radości" ustalono, że "sadybianie" wylecą do Katalonii w połowie sierpnia, a  ostatni tydzień w Polsce spędzą w..... domu rodziców Andrzeja, a w tym czasie w ich domku będzie malowanie i szykowanie  go do zamieszkania przez  nowych  właścicieli. Rodzice  Andrzeja dostali zaproszenie do Katalonii, a obie panie bardzo  się polubiły i nawet  zaprzyjaźniły.                        

                                                                         *   *   * 

Niemal rok później obydwie pary wędrowały po ulicach  Barcelony i systematycznie  zwiedzały nadmorskie  miejscowości Costa Brava i Costa Bianca,  a rodzice Andrzeja zasypywali  go zdjęciami z miejsc, w których  byli. Gdy tylko wrócili z objazdu  wybrzeża zaczęli namawiać Andrzeja, by w następnym roku koniecznie wraz  z dziećmi  pojechał do ich nowych przyjaciół, zwłaszcza, że szwagier , który im oddał w użytkowanie jeden ze  swoich domków był hotelarzem.  

Im to dobrze ! - powiedział Andrzej- nie mają  małych  dzieci, już nie pracują i tylko jakoś pojąć  nie mogą, że ja jeszcze pracuję i mam dzieci na dodatek. Ale jeśli bym tam jechał, to pojedziemy tam razem. Kto to jest pod słowem "razem"? - spytała.  No to jasne przecież- ty i Wojtek.  Marta spojrzała na niego i powiedziała - podziwiam twoich rodziców  za tak dalekosiężne planowanie - ja z trudnością układam  sobie plan na  najbliższe dwa miesiące,  a  oni już planują, że  za rok  znów wylądują  w Hiszpanii.   Oni za tydzień wracają- zaglądałeś do ich mini hacjendy? Tak, byłem tam razem z dziećmi. Sąsiad zza płotu podlewał im ogród, zostawili mu klucze "od  zagrody".

A Ziuk, pod  naciskiem swej żony kupił to mieszkanie w bloku obok naszego i Ewa już z nami nie mieszka, ale nadal ma do nas blisko. Śpi z dzieciakami  gdy ja mam  nockę.  Ostatnio, tak jakoś między  wierszami powiedziała  mi, że zerwała  z facetem, z którym widywała  się od  roku, bo wyśmiał jej  chęć studiowania pedagogiki specjalnej mówiąc, że chyba zwariowała chcąc potem pracować z ludźmi "nienormalnymi" . Bo ona  chciała  studiować to zaocznie. Powiedziałem jej tylko, że może nim zacznie te studia  to powinna się zorientować jak wygląda z bliska praca   z osobami widzącymi i czującymi wszystko inaczej niż ci nazywani "normalnymi". Bo może się jej zdarzyć, że podejmie te  studia  ( to są płatne, zaoczne) a okaże  się, że nie wytrzyma tego psychicznie i będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Bo nawet pracując z tak  zwanym "normalnym dzieckiem" nie jest wcale łatwo nauczyć go wielu rzeczy, jak choćby tego, by składało swoje rzeczy gdy je z siebie  zdejmie a nie rzucało zmięte byle gdzie.  Chyba ją to lekko zabolało, bo starszy nadal ma  system rozbierania  się dwutaktowego - na pierwszy takt ściąga  wszystko razem to co się  ściąga  górą i to wszystko ląduje w charakterze "kłębu czegoś", na drugi takt  ściąga  wszystko to co się zdejmuje  dołem. To chyba  dziedziczne, bo Lena tak często  rozbierała i siebie  i  dzieci.  Pocieszyłem Ewę, że gdy mu  się przed  rozbieraniem  przypomni, że nie  ściąga  się  wszystkiego naraz, to rozbiera  się normalnie. Ja to mu  zawsze jeszcze mówię, że  wtedy samo rozbieranie  się  trwa nieco  dłużej,  ale wtedy jest szybciej  wszystko odpowiednio ułożone  czy też odwieszone na miejsce.

Wczoraj jadłem obiad w kantynie w towarzystwie Marylki. I masz od  niej pozdrowienia, tylko ja zapomniałem ci je przekazać. Pytała  się o ciebie, bo zobaczyła w papierach, że niedawno byłaś na opatrunku u mnie. Masz rację, że to bardzo miła i zrównoważona dziewczyna. A że siedzieliśmy vis a' vis  to stwierdziłem, że to całkiem ładna dziewczyna i chyba jedyna na naszym oddziale, która się nie  maluje a mimo  to fajnie wygląda.  Obgadywaliśmy ciebie, Wojtka i twojego tatę- głównie ciebie, bo powiedziałem jej co studiujesz. Ona, tak jak ja, też rozwiedziona.  Rozwiodła się, bo on pojechał do pracy do Niemiec. Gdy wrócił po sześciu miesiącach to budzony przez nią rano pomylił, będąc jeszcze  w półśnie jej imię i powiedział do niej  "Matilde", na co mu odpowiedziała, że jest Marylą a nie Matyldą. No to zrobił jej awanturę, że ona go "podsłuchuje" gdy on  rozmawia z koleżanką z Niemiec. No i po trzech miesiącach w końcu się przyznał, że zakochał się w Matyldzie i chyba wyjedzie tam  znowu. Maryla   zaproponowała  mu rozwód, na  co on przystał. Ale kazała mu się natychmiast wynieść ze swojego  mieszkania. Bo na  szczęście  mieszkanie  było jej, nie jego. No więc wyjechał. W pracy nikomu o  tym nie mówiła, bo więcej  niż połowa dziewczyn uważa, że ten jeden raz to można wybaczyć a ja jestem po prostu wariatką, bo przecież on pojechał tam by nam  się poprawiła sytuacja majątkowa i  byśmy mogli kupić większe mieszkanie powiedziała.  Marylka   jest po trzyletnich  studiach na WUM. I w moim odczuciu jest bardzo  dobrą  pielęgniarką, bo myśli. No  więc jej powiedziałem, że  w pełni doceniam  jej pracę i dostałem  w nagrodę prześliczny uśmiech i rumieniec na policzkach.

                                                           c.d.n.