czwartek, 31 lipca 2014

Zauroczenie - cz.II

W połowie następnego tygodnia zatelefonował Arek.
Irena była w domu sama, więc zaproponowała by zamiast przyjeżdżać do nich do domu,
spotkał się z nią następnego dnia  w centrum miasta, blisko jej pracy.
Przed wyjściem z pracy domalowała sobie nieco urody, na nowo upięła kok tak by kilka
pasm włosów wisiało z niego luzno i wyjątkowo punktualnie opuściła biuro.
Celowo przyszła na miejsce spotkania nieco wcześniej, ale Arek już był.
Gdy tylko zobaczył ją w drzwiach zerwał się  z krzesełka i podążył w jej stronę.
Ubrany był zgodnie z obowiązującą modą, czyli był w bawełnianym melanżowym
swetrze  "w serek", założonym wprost na gołe ciało.
Siedzieli przy stoliku, sączyli średnio dobrą kawę i wpatrywali się w siebie badawczo.
Chyba  żadne z nich nie miało pomysłu na rozmowę - w końcu Irena zaczęła się
dopytywać dlaczego nie miał tych notatek, czy dużo  wykładów opuszcza, jak mu się
podoba  studiowanie prawa, bo to przecież piekielnie dużo materiału pamięciowego
do opanowania.
W końcu oboje mieli dosyć siedzenia i wędzenia się w dymie papierosowym (bo wtedy
palenie w kawiarni było czymś normalnym) i Irena zaproponowała by przeszli się
kawałek traktem królewskim, zahaczając po drodze o Park Ujazdowski a potem przez
Ogród Botaniczny i ewentualnie Łazienki.
Arek stwierdził, że to bardzo dobry pomysł, ale bez Parku Ujazdowskiego, może lepiej
podjechać autobusem pod Ogród Botaniczny i ogrodem przejść do Łazienek.
Tak też zrobili. Gdy tylko znalezli się w Ogrodzie  Botanicznym w Arka wstąpił nowy
duch - przygarnął Irenę do siebie , poprowadził w jedną z bocznych alejek , gdzie stała
ławka. W ogrodzie było pusto, niewiele osób o tej porze tu przychodziło.
Często tu przychodzisz? - zapytała Irena ."Czasami, ale nie za często. Ty zawsze zadajesz
tyle pytań?"- padło w odpowiedzi.
I nie czekając na jej odpowiedz objął ją i zaczął  całować.  Irenie udzieliło się jego
podniecenie -właściwie to już dawno nie całowała się z nikim  tak po wariacku na ławce
w parku. Poczuła się zupełnie tak jakby znów miała  szesnaście lat, a nie te dwa razy
więcej. I bardzo jej się to spodobało.
Po kilkunastu minutach Arek zerwał się, pociągnął ją za rękę i ruszyli w dół Ogrodu,
by dołem przejść do Łazienek. A potem szybko poprowadził ją do wyjścia w pobliżu
Agrikoli. Irena nawet nie bardzo kojarzyła, że tam też jest wejście do Łazienek -
najlepiej znała część parku w okolicach Belwederu. Arek zaraz po wyjściu z  Łazienek
poprowadził ją uliczkami pobliskiego osiedla. Kątem oka rzuciła na nazwę ulicy, którą
szli- ul.Dragonów. Rozśmieszyła ją ta nazwa. Arek-dragon, ale numer, pomyślała.
Arek, a dokąd  ty mnie prowadzisz? Do domu- mojego domu, padła odpowiedz.
W tej chwili skręcili do jednej z klatek a Arek niemal wniósł Irenę na  pierwsze piętro.
Na drzwiach mieszkania nie było żadnej wizytówki, numeru mieszkania też nie.
Gdy tylko  Arek zatrzasnął za sobą drzwi objął mocno Irenę i pociągnął do małego
pokoju, pełniącego zapewne rolę sypialni.
Duże, podwójne łóżko było nakryte białym pledem, reszty umeblowania dopełniała
biała szafa z olbrzymim lustrem, stojąca lampa i fotel.
Arek wyjątkowo sprawnie zaczął pozbawiać Irenę ubrania, ani na chwilę nie odrywając
się od jej ust. Niezłą wprawę ma smarkacz, zielony w tej branży nie jest - pomyślała.
A potem na kilka godzin skasowała myślenie poddając się całkowitemu szaleństwu
Arka, któremu nie brakowało kondycji i pomysłowości.
Około 22,00 Irena z lekka oprzytomniała.  Arek, muszę skorzystać z telefonu. Dziś
Wojtek ma co prawda nocny dyżur, ale nie chcę by się denerwował, że mnie nie ma
w domu tak pózno.
Arek przyniósł z drugiego pokoju aparat, podłączył go i dyskretnie się wycofał
zamykając za sobą drzwi.
Irena wpierw zadzwoniła do koleżanki z prośbą o alibi, że u niej dziś zanocuje, a
potem zadzwoniła do Wojtka, mówiąc, że skoro on  ma dziś dyżur, to ona pojedzie
do Maryli na ploty i tam przenocuje, bo ma stamtąd blisko do pracy.
Irena i Maryla przyjazniły się  niemal od czasów zabaw w piaskownicy i nieraz
świadczyły sobie wzajemnie takie usługi.Najważniejszy w tym był fakt, że wcale
się potem nie informowały wzajemnie o tym dlaczego było potrzebne alibi.
Arek lekko marudził, że Irena już chce iść do domu, ale Irena pozwoliła już tylko
na wspólny prysznic.
Potem dała się  odprowadzić na postój taksówek. Przed rozstaniem zabroniła Arkowi
telefonowania do domu i dała mu nr do swego biura.
I choć powiedziała Wojtkowi, że będzie spała u Maryli, pojechała do własnego domu.
Gdy już wychodziła rano do pracy Wojtek właśnie zajechał pod blok. Minęli się
jadąc dwiema różnymi windami.
W kuchni czekały na Wojtka kanapki i kartka z wytycznymi odnośnie zakupów.

W pracy Irena była w kiepskim nastroju - po pierwsze odwykła od tak intensywnych
szaleństw, poza tym po raz pierwszy zdradziła Wojtka fizycznie.
Irena spotykała się od czasu do czasu z różnymi mężczynami - miała dwóch bardzo
bliskich kolegów, właściwie przyjaciół, których obecność w jej życiu zupełnie nie
przeszkadzała Wojtkowi. Z jednym z nich chodziła do opery i filharmonii, bo
Wojtka nawet zaprzęgiem konnym nikt by tam nie zaciągnął. A kiedyś była z nimi
i Marylą na wycieczce we Francji. Bały się trochę jechać same (no bo co będzie
jak się samochód popsuje?), więc wymyśliły, że wezmą chłopaków jako swego
rodzaju ochroniarzy i pomocników. Wyjazd był świetny- chłopcy nosili bagaże,
one w ramach rewanżu robiły im śniadania i kolacje, prowadzili wszyscy po kolei,
dzięki czemu podróż szła sprawnie.
A Wojtek w tym czasie brał czynny udział w pracach na działce, którą właśnie
dostał od rodziców i brał nocne dyżury w pracy.
Irena nigdy nie zastanawiała się nad tym, co robi Wojtek gdy go nie ma w domu.
Przed ślubem umówili się, że nie będą się wzajemnie zadręczać podejrzliwością,
bo podejrzliwość i zazdrość zniszczą każdy związek. I jeżeli w stanie ich uczuć
nie zajdą żadne zmiany to nie ma powodu by robić tragedię, z faktu, że któreś
 z nich  wybrało się z kimś innym  na spotkanie, do kina, teatru lub na wycieczkę.
Ale Irena zdawała sobie sprawę, że tym razem to jednak przeholowała. Chciała
nawet w przypływie nadmiaru uczciwości natychmiast powiedzieć Wojtkowi,
że go zdradziła.
Około drugiej wyszła z pracy. Musiała nieco pobyć sama i wszystko przemyśleć.
Tak naprawdę nie wyobrażała sobie życia bez Wojtka - w dalszym ciągu pociągał
ją fizycznie, choć intensywność zbliżeń nieco zmalała. Oboje byli często zmęczeni,
ale wszystko wyrównywało się w okresie urlopu.Nadal  śmieszyły ich te same
dowcipy, czytali te same książki, lubili te same filmy. Było im naprawdę dobrze
ze sobą.
Siedziała w barku kawowym  i zastanawiała się nad swoimi uczuciami względem
Arka - no cóż, ładny był, choć tak naprawdę nie przepadała za blondynami, czego
dowodem był Wojtek. Przypominała sobie poprzedni wieczór - Arek, jak większość
młodych mężczyzn miał niespożyte zasoby energii i jak na swój wiek bardzo
duże  doświadczenie. Już wczoraj pomyślała, że chyba brał lekcje u starszej od
siebie kobiety i był bardzo pilnym uczniem. I duuużo ćwiczył, bardzo dużo.
A wiadomo - trening czyni mistrza, niezależnie od uprawianej dyscypliny.
Irena postanowiła, że o niczym jednak nie powie Wojtkowi. To co się stało
poprzedniego dnia było  zupełnie bez znaczenia.
Pojechała do domu, po drodze robiąc jak zwykle zakupy.
Wojtek spał. Irena po cichutku rozebrała się i wsunęła pod kołdrę.
Nieco rozbudzony Wojtek przytulił ją, zamruczał oj, jak dobrze że jesteś" i
natychmiast zasnął.
W czerwcu byłam na ich 46 rocznicy ślubu.Dzieci nie mają, działkę sprzedali.
                                          KONIEC


środa, 30 lipca 2014

Zauroczenie

Irena i Wojtek, w opinii wszystkich swoich znajomych, tworzyli niezwykle zgodne
małżeństwo.
Nie miewali "cichych dni", nie kłócili się, dawali sobie wzajemnie dużo swobody,
nie mogli zrozumieć  jak można się kłócić lub być zazdrosnym o  partnera.
Byli już ładnych kilka lat  po ślubie, ale kwestię ewentualnego posiadania dziecka
odkładali na bliżej nieokreśloną przyszłość, co trochę denerwowało obie
rodziny, ale ich to wcale nie obchodziło.
Przy którymś ze spotkań obu rodzin, wytłumaczyli  wszystkim, że im nie odpowiada
perspektywa zostania rodzicami, bo im jest dobrze tak jak teraz.
Rodziny były nieco zdegustowane takim oświadczeniem, no ale wszak trudno
zmusić kogoś do posiadania dzieci, jeśli on tego nie chce.
Dziesiątą rocznicę ślubu obchodzili dość hucznie w gronie przyjaciół.
Bawili się niemal całą noc na działce. Do zabawy zaprosili również kilku najbliższych
sąsiadów. Do jednej z sąsiadek akurat przyjechał jej siostrzeniec, więc i on się na tę
imprezę załapał. Był jeszcze bardzo młody, właśnie rozpoczął studia prawnicze.
Arek, bo tak właśnie miał na imię, był dobrze zbudowanym ciemnym blondynem, miał
ładne, piwne oczy w ciemnej oprawie i bardzo ładnie wykrojone usta.
Należał do tego typu ludzi, którzy wszędzie czują się "na miejscu" i choć  wszyscy
byli od niego co najmniej dziesięć lat starsi, świetnie się dopasował. Tańczył dobrze
i każdy taniec mu odpowiadał.
Kilku panów, którzy nie przepadali za tańcem, było wdzięcznych losowi, że trafił się
taki amator  "wygibasów parkietowych", dzięki czemu oni mogli zająć się grą w karty.
Panie pocztą szeptaną przekazywały sobie informację, że chłopak jest całkiem  fajny
i szkoda, że taki młody. No i wyobrażały sobie jak świetnie będzie wyglądał w todze.
Irena zatańczyła z Arkiem tylko  raz i było to tango. Zasadniczo Irena wolała bardziej
dyskotekowe kawałki, ale Arek naprawdę świetnie tańczył, prowadził bezbłędnie,
chwilami przylegał do niej całym ciałem by za moment delikatnie od siebie odsunąć.
Irena po raz pierwszy poczuła w czasie tańca prawdziwe podniecenie, co ją mocno
zdziwiło.
Potem dyskretnie go obserwowała - nie zauważyła by z którąś z pań tańczył właśnie
tak jak z nią. Co jakiś czas napotykała wzrok Arka.
Około czwartej rano wszyscy już mieli dość zabawy, sąsiedzi ruszyli do swoich domów,
przyjaciele Jubilatów powyciągali ze schowków materace i zapasową pościel i każdy
znalazł jakieś miejsce do spania.
Irena jeszcze pospiesznie zebrała do worka wszystkie  jednorazowe nakrycia stołowe,
sama siebie chwaląc za pomysł zrobienia przyjęcia na działce i wykorzystania do tego
celu jednorazowych talerzy, kubków, kieliszków, filiżanek, sztućców.
W dziesięć minut wszystko było posprzątane.
Kładąc się obok Wojtka, który jeszcze nie spał, wyraziła zdziwienie, że pani sąsiadka
ma tak ładnego siostrzeńca i że chyba chłopak wdał się  w  tatusia, bo siostra sąsiadki
do urodnych osób nie należy - wszak ją kilka razy widzieli.
Wojtek się śmiał, że widział zachwyt w oczach pań na widok Arka. Irena już jednak nie
drążyła  tematu.
Rocznica minęła, koleżanki dzwoniły do Ireny chwaląc za bardzo udane spotkanie i
każda twierdziła, że powinni się częściej spotykać. Każdy na takie spotkanie przyniesie
ze sobą coś do jedzenia i picia  oraz "jednorazową zastawę".
A Irenie wciąż po głowie chodziło wspomnienie tańczonego z Arkiem tanga.
Odtwarzała  w pamięci każdy krok, każde króciutkie zbliżenie  jego ciała. Wieczorami
zasypiała z obrazem Arka pod powiekami. Czyste wariactwo, karciła samą siebie.
Gdy w dwa tygodnie pózniej pojechali na działkę popatrywała co chwilę na sąsiednią
działkę w nadziei, że może za chwilę  ukaże się Arek.
Ale pani Marysia była sama, więc chwilę porozmawiały przy żywopłocie i potem każda
zajęła się własnymi sprawami.
Irena musiała przygotować obiad, bo zapowiedzieli się z wizytą teściowie. Obierała
ziemniaki i jarzyny rozmyślając o Arku.
Wojtek wypróbowywał jakość nowo zakupionych leżaków i ławki-huśtawki, wybierał
dla nich najlepsze ustawienie i w  ogóle Irenie nie pomagał. Ale akurat dziś wcale
nie miała o to pretensji.
Po południu, gdy razem z teściami siedzieli przy kawie, do pani Marysi przyjechała jej
siostra i Arek z jakąś dziewczyną. Arek podszedł do żywopłotu i przywitał się z Ireną
i jej mężem , przy okazji mówiąc, że przyjechał z koleżanką, bo ona ma dobre notatki,
ale pisze takim skrótami, że on nie jest w stanie sam tego odczytać, więc będzie pisał
pod jej dyktando. Słysząc to Wojtek zaproponował, że pożyczy mu swój dyktafon,bo to
chyba praktyczniejsze niż pisanie pod dyktando. Ma nawet dwie kasety puste, więc
chyba sporo się uda nagrać. No a potem Arek kupi puste kasety i odda je Wojtkowi.
Jednocześnie dał mu ich domowy numer telefonu, by Arek zadzwonił, gdy będzie
już mógł oddać  kasety.
Teściowie w ostatniej chwili stwierdzili, że zostaną na noc, co Irenę wprawiło w zły
humor - no ale skoro działka była prezentem od teściów, musiała jakoś przełknąć
gorzką pigułkę.
Wieczorem Arek odwiózł do W-wy  panią Marysię i obie panie, które tu przywiózł.
A Irena i Wojtek znów musieli wysłuchać jak to teściowie są zawiedzeni faktem, że
działka się marnuje bo przecież była kupiona  dla ich dziecka. Irena zrobiła grobową
minę i stwierdziła, że boli ją głowa, więc idzie się położyć spać. Wojtek coś jeszcze
tłumaczył rodzicom, w końcu zezłoszczony stwierdził, żeby tę działkę sobie zabrali.
A Irena w ich sypialence na pięterku marzyła o Arku.
c.d.n.

.




czwartek, 17 lipca 2014

Polska żona

Historia jest jak najbardziej autentyczna a główny bohater już dawno przeniósł się
w Inny Wymiar.
Jak wiadomo, II wojna światowa niemal każdemu  skomplikowała życie. Uważam, że
z moją rodziną obeszła się całkiem łagodnie, bo choć z zawieruchy  wojennej wyszli
przysłowiowo  "goli i bosi" to jednak nikt nie zginął.
W czasie okupacji niemieckiej moja babcia nie tylko ukrywała swoją bratową która
była "niewłaściwej narodowości", ale w miarę sił i środków pomagała tym, którym
było gorzej niż jej. Stale dożywiała dwóch  nastoletnich chłopców swego kuzyna,
który był zawodowym wojskowym i wraz z wojskiem wyparował poprzez Zaleszczyki
zostawiając na pastwę losu żonę i dwóch synów, właściwie bez  środków do życia.
Kompletu w babcinej  "ochronce"  dopełniał pasierb jej rodzonej siostry, Tosio.
Biologiczna matka Tosia miała spore odchylenia psychiczne od normy, więc mąż  się
z nią rozszedł, zatrzymując przy sobie syna.
Żeniąc się z siostrą mojej babci, wniósł jej we wianie swego syna.
Po upadku Powstania Warszawskiego moi dziadkowie  wraz z "inwentarzem"  zostali
wysiedleni z Warszawy.
Gdy przekraczali granicę Warszawy na Okęciu, Niemcy odłączyli od wysiedlanych 
mieszkańców młodych ludzi i mój ojciec oraz  Tosio zostali dołączeni do transportu,
który pojechał do niemieckiego obozu.
Obóz był zlokalizowany  gdzieś w okolicy Berlina. Z opowieści swego  ojca wiem, że
Tosio był bardzo zdolnym człowiekiem- ale szalenie mało praktycznym. To mój ojciec
dbał o to by mieli co jeść, na czym spać i pilnował by Tosio nikomu nie podpadł.
Gdy wreszcie skończyła się wojna i wyzwolono obóz, Tosio powiedział, że on nie
wraca do Polski, bo tam będą przecież Rosjanie, więc lepiej będzie ruszyć na Zachód.
Ale mój ojciec miał w Polsce żonę i maleńkie dziecko, więc pożegnał się z Tosiem i
powędrował do Polski. Tosio ruszył na Zachód. Doczłapał się  do Belgii a tam trafił
 w ramiona jakiejś dużo starszej, litosiernej  Belgijki. Kobieta ta zaopiekowała się nim
niczym własnym synem, ale zupełnie nie wiem dlaczego.
Dzięki niej Tosio zrobił w Belgii studia politechniczne , ukończył kurs angielskiego
i został przez nią wysłany do USA. Przed wyjazdem jego opiekunka kazała mu
wyrobić sobie nowe dokumenty, w których Tosio "urwał" sobie 10 lat. Twierdziła, że
tym sposobem będzie dłużej młody, a wiadomo było, że Ameryka stawia na młodych.
Od chwili rozstania się Tosia z moim ojcem, nikt nie miał pojęcia co się z nim dzieje.

Na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku nagle Tosio się ujawnił - pewnego
pięknego dnia zapukał do drzwi domu, w którym przed wojną mieszkał ze swym ojcem,
jego żoną i swym  malutkim przyrodnim bratem. Zdążył się już dowiedzieć, że jego
rodzice oboje nie żyją, więc zainteresował się spadkiem po nich. Poza tym doszedł
do wniosku, że powinien się ożenić, koniecznie z Polką.
Opowiedział rodzinie pokrótce o tym co robi, gdzie mieszka, gdzie pracuje. W USA
zrobił następny fakultet i miał dobrą pracę w przemyśle  samochodowym.
Dopytywał się, czy aby rodzina nie zna jakiejś kandydatki na  żonę dla niego. Bo
owa panienka ma być nie tylko Polką, ma  być ładna, zgrabna, wykształcona, po
studiach, ma być dobrą gospodynią, nie powinna mieć więcj niż 23 lata no i
powinna go kochać.
Rodzina mało nie dostała skrętu kiszek ze śmiechu. Wszyscy po kolei tłumaczyli
człowiekowi, że skoro on ma już 46 lat to nie powinien brać za żonę takiej
młodej dziewczyny, poza tym u nas żadna nie jest po studiach w wieku 23 lat.
Wtedy właśnie Tosio puścił farbę, że w dokumentach to on ma zaledwie 36 lat.
Usiłowałam wmówić mu swą znajomą, która dobiegała czterdziestki, ale
Tosio stwierdził, że jest za stara.
W czasie tego pobytu w Polsce nie znalazł odpowiedniej kandydatki i wrócił do
USA z niczym. W dwa lata pózniej dostaliśmy zaproszenie na  ślub i wesele.
Cała rodzina  poznała wybrankę Tosia dopiero w kościele.
Rzeczywiście była ładna, a z całą pewnością bardzo zgrabna i podobno jeszcze była
na studiach. Tak na oko spokojnie można było jej dać trzydziestkę- może i ona miała
coś niecoś ujęte w metryce?
Na weselu panna młoda wyraznie z trudem odróżniała swego świeżo poślubionego
męża od innych, zbliżonych do niego wiekiem panów. Trochę mnie to dziwiło, bo
Tosio urodą przypominał  jednego z disneyowskich bohaterów kreskówek.
W kilka dni po uroczystościach Tosio wyjechał, a młoda żona  zaczęła oczekiwać
 na paszport i amerykańską wizę. Szwendała się po całej rodzinie wciskając każdej
starej ciotce tekst, że ona tak strasznie tęskni za swym mężem i tak ogromnie go
kocha. Gdy nadała taki tekst podczas wizyty u nas powiedziałam: wiesz, to dość
dziwne, bo  bardzo mało się przecież znacie.
A tak w ogóle to gdzie Tosia poznałaś?- zapytałam słodko.
Okazało się, że to małżeństwo było skojarzone przez ...swatkę z Chicago, której
specjalnością było wyszukiwanie Polakom polskich  żon, a oni zobaczyli się po raz
pierwszy w Warszawie w przeddzień ślubu.
Strasznie długo nie wydawano jej paszportu, w końcu niemal po 8 miesiącach go
otrzymała. Potem musiała jeszcze  "polować " na miejsce w samolocie.
Wreszcie szczęśliwie odleciała za ocean.
 Mniej więcej w trzy miesiące potem dostałam list od Tosia - czytając go miałam
niezłą zabawę.
Gdy żona wreszcie do Tosia dotarła, ten wziął urlop i przez bity miesiąc pokazywał
jej wszelkie cuda Ameryki, zapewne również z największym kłębkiem sznurka.
To był ich miodowy miesiąc, który okazał się również ich ostatnim miesiącem
wspólnie spędzonym.
Gdy Tosio poszedł pierwszy dzień po urlopie do pracy, szczęśliwa żona spakowała
czym prędzej swój niewielki dobytek i zniknęła.
Zostawiła kartkę, żeby jej nie szukał, bo ona nigdy do niego nie wróci. Zresztą i tak
jej nie znajdzie, więc niech sobie oszczędzi trudu szukania.
Ale Tosio "zagiął się" i rozpoczął poszukiwania. Wpierw sam, potem przez detektywa.
Przylatywał do Polski i tu też jej szukał. Oczywiście nie znalazł. Mniej więcej po
trzech latach poszukiwań, wydaniu masy pieniędzy, dostał od niej pozew rozwodowy.
Namówiliśmy go, by jednak dał jej rozwód, bo widać było, że dziewczyna go nie chce,
ale wykorzystała okazję by się stąd wyrwać.
W kilka lat potem Tosio ożenił się po raz drugi. Ze strony tej pani było to małżeństwo
z rozsądku, czego nie ukrywała. Ona miała dzięki niemu dobre warunki finansowe,
 a on opiekunkę gdy dopadła go starość.


środa, 16 lipca 2014

Potęga słowa pisanego

Chyba mało kto pamięta, że kiedyś nie było poczty elektronicznej a ludzie pisali
listy. Pisali albo na ładnym papierze, specjalnie do tego celu przeznaczonym,
zwanym papeterią, albo na jakimś czystym, nie zamazanym. A potem napisany
list wkładali w kopertę, opatrywali odpowiednim znaczkiem pocztowym i
wrzucali do skrzynki pocztowej. Potem przez wiele dni zastanawiali się, czy aby
ich list dotarł do adresata i czekali na odpowiedz.
W tym okresie w prasie młodzieżowej znajdowały się "kąciki", w których młodzi
ludzie  szukali osób chętnych do wymiany myśli drogą korespondencji.
Najczęściej taki anons zawierał imię "poszukiwacza", jego wiek i określał  ogólnie
zainteresowania, a czasem nawet pewne cechy charakteru.
I w tym to właśnie czasie, pewna Dominika, zwana w domu "Niką", przeglądając
w czasopiśmie studenckim taką  właśnie rubrykę, natknęła się na ogłoszenie, które
przyciągnęło jej uwagę - jakiś  "młody, nieśmiały romantyk nawiąże korespondencję
z osobą o podobnym charakterze".
Osiemnastoletnia wówczas Nika, właśnie nieśmiała romantyczka, która nie za bardzo
mogła porozumieć się z rówieśnikami, czym prędzej napisała list do owego romantyka.
Strasznie długo czekała na jakiś znak od  adresata, ale nie było to nic dziwnego-
ponieważ  składający anonsy nie podawali oczywiście swych adresów publicznie- rolę
pośrednika spełniała redakcja.
Gdy Nika już niemal straciła nadzieję na odpowiedz, nadszedł list. Z Kalifornii.
Młody romantyk dobiegał trzydziestki, zdjęcie przedstawiało młodego blond chudzielca,
z rzadkimi włosami, nieco wyblakłymi niebieskimi oczami i dużymi okularami.
Blondyn już pracował, był informatykiem. Urodził się  w USA, a jego niedawno zmarła
matka była  Polką. Przed śmiercią zobowiązała synka do znalezienia sobie panny
z jej rodzinnego kraju. A Blondyn respektował ostatnie życzenie swej mamy i szukał
dziewczyny w Polsce.
Listy pomiędzy Polską a Kalifornią kursowały  dość regularnie i zawsze były bardzo,
bardzo obszerne. Zawierały poglądy obojga na niemal wszystkie tematy .
Nika była w tzw. siódmym niebie. Ponieważ właśnie rozpoczęła studia na wydziale
Lingwistyki Stosowanej, w ramach podwyższania swych umiejętności językowych
ona pisała listy po angielsku, on odpowiadał po polsku.
Z czasem, pomimo sporej wszak odległości, listy  nabrały znacznie cieplejszych tonów,
mniej w nich było o poglądach a więcej o odczuciach i uczuciach.
I wreszcie  w jednym z listów Blondyn wyznał, że jest zakochany po czubki uszu i że
jego marzeniem jest, by Nika została jego żoną. I w związku z tym on przyjedzie do Polski,
by mogli się poznać osobiście.
I rzeczywiście - w trzy miesiące pózniej Nika oczekiwała go na Okęciu.
Matka Niki wraz z Niką oddały mu do dyspozycji swoje mieszkanie, czyli M3, a same
przeniosły się do sąsiedniego bloku, do kuzynki.
Na trzeci dzień po przyjezdzie Blondyn poprosił Nikę, by  została jego żoną.
Przytargał bukiet chyba z trzydziestu czerwonych róż, padł z grzechotem kości na
kolana a potem na  palec Niki wcisnął złotą obrączkę z  kilkoma maciupkimi  brylancikami.
Nika tonęła we łzach ze wzruszenia - były to czasy gdy naprawdę niewielu facetów padało
na kolana w czasie oświadczyn a tych, co dawało złotą obrączkę  z brylancikami było
jeszcze mniej.
Blondyn miał ze sobą dokumenty upoważniające go do zawarcia ślubu, więc pospieszyli
do najbliższego  Urzędu Stanu Cywilnego.
Czas oczekiwania wynosił 30 dni, akurat przez ten czas dokumenty Blondyna mogły być
przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego.
Wreszcie pewnego upalnego czerwcowego dnia upoważniony pracownik Urzędu
Stanu Cywilnego połączył ich węzłem małżeńskim. Teraz mogli udać się do ambasady USA
i złożyć odpowiednie dokumenty w ambasadzie USA oraz w Biurze Paszportowym.
Oczywiście ani w  biurze paszportowym ani w ambasadzie nikt nie stawał na głowie by jak
najprędzej umożliwić  młodej żonie wyjazd do USA.
Urlop Blondyna dobiegł końca i żegnany przez zapłakaną Nikę odleciał do Kalifornii.
Formalności ciągnęły się niczym spaliny za samochodem, listy znów kursowały regularnie
pomiędzy Niką a Blondynem. Wreszcie, niemal pół roku pózniej Nika, znów zapłakana,
stała na Okęciu, tym razem  żegnając się  z mamą i resztą rodziny.
Po wielu godzinach lotu i przesiadce w NY , Nika wylądowała w ramionach męża.
Mina mocno jej zrzedła, gdy zajechali do domu. Właściwie to umeblowania niemal nie
było, a okno niedużego pokoju wychodziło na mur sąsiedniego budynku.
Wyposażenie kuchni też było bardziej niż skromne. W świetle tego co zastała, to skromne
warszawskie M3 jawiło się teraz niczym luksusowe mieszkanie. Blondyn tłumaczył,
 że on przecież większość czasu spędzał poza domem, nie gotował obiadów bo albo jadł
gdzieś na mieście albo odgrzewał "gotowca" w mikrofalówce. Najlepiej z całego lokum
wypadła  łazienka. Była przestronna, miała  wannę i kabinę prysznicową i nawet okno
wychodzące na podwórko.
Nika nieśmiało usiłowała zasugerować poszukanie innego mieszkania, ale Blondyn
twierdził, że nie ma potrzeby - przecież tu będą tylko spać, on nie wymaga od niej
gotowania obiadów, nadal może być na  "gotowcach".
On będzie przecież cały dzień w pracy, ona na uczelni, więc tak naprawdę większe lokum
jest zbędne. A ta  lokalizacja jest świetna, on ma blisko do  pracy, a na uczelnię Nika
będzie  jezdziła samochodem, więc w ciągu najbliższych dni musi zdać egzamin na prawo
jazdy.
No to co, że nigdy dotąd nie  prowadziła samochodu? To żadna sztuka, on ją nauczy.
Po trzech dniach z całą pewnością będzie świetnie dawała sobie radę.
Murzyni prowadzą samochody, więc i ona da radę.
Nika zastanawiała się, jakich jeszcze użyć argumentów, by skłonić Blondyna do zmiany
mieszkania i palnęła - no ale w takim mieszkaniu nie będzie można wychowywać
dziecka! Blondyn popatrzył się na nią z politowaniem -dziecko to ci zrobię gdy już będziesz
po studiach. A na razie będziesz brała tabletki antykoncepcyjne.
Z trudem bo z trudem, ale jakoś przebrnęła Nika przez egzamin na prawo jazdy. Kilka
razy  jadąc na uczelnię cudem uniknęła zderzenia, co było głównie zasługą innego kierowcy.
Po prostu prowadzenie samochodu nie było jej bajką- może było zbyt mało romantyczne?
Blondyn coraz częściej  pracował w domu a wtedy chciał by Nika była też tego dnia w domu.
Twierdził, że jej obecność, a zwłaszcza to, że może w każdej chwili pieścić się   z nią,
niezwykle korzystnie wpływa na jego pracę.
Nika była przerażona, bo ileż razy na dobę można lądować w łóżku? Na szczęście tuż przed
jej sesją  i w trakcie niej, Blondyn spędzał więcej czasu poza domem.
Nika starała się wytłumaczyć mężowi, że nadmiar seksu ją meczy i przestaje sprawiać radość.
A potem nieopatrznie powiedziała, że ona w takim razie wyjedzie z powrotem do Polski.
Blondyn  wpadł w szał i.....podarł jej paszport, wrzeszcząc, że teraz  to ona nie pojedzie.
W kilka dni pózniej, gdy Blondyn poszedł do pracy, Nika zabrała szczątki swego paszportu,
spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, wzięła swą kartę kredytową i pognała na
lotnisko- w trzy godziny pózniej była w drodze do NY.
Zgłosiła się do  polskiego konsulatu z prośbą o pomoc. I na szczęście ją otrzymała. Jedna z pracownic przechowała ją  kilka dni u siebie. Otrzymała paszport konsularny i dodatkowe
miejsce w przepełnionym samolocie lecącym do Polski. Na lotnisko eskortowała ją ta
pani, która udzieliła jej schronienia, a Nika miała na głowie perukę, cudzy, obszerny płaszcz
i ciemne okulary.
Odetchnęła swobodnie gdy wylądowała na Okęciu.
Następnego dnia zameldowała się w kancelarii prawnej i zleciła adwokatce prowadzenie
swej sprawy rozwodowej. Po niemal trzech latach udało się jej "wyczepić z tego związku"-
znów była wolną kobietą.
Ale chyba szczęśliwy związek nie był jej pisany. Dość długo nie mogła się z nikim związać.
Gdy wreszcie znalazła "bratnią duszyczkę" i dobiegając czterdziestej wiosny życia urodziła
dziecko -  Nika odkryła, że "bratnia duszyczka" w niczym nie przypomina mężczyzny
którego poślubiła. Rozwód  dostała szybko i .....wyjechała wraz  z dzieckiem w nieznanym
bliżej kierunku, zabierając ze sobą dziecko i swą matkę.
Wtajemniczeni ponoć wiedzą dokąd, ale dali słowo, że nie zdradzą miejsca pobytu.




poniedziałek, 14 lipca 2014

Posłowie

W jednym z komentarzy wyczytałam, że emocjonalnie są ujęte przeżycia  bohaterów.
Znam oboje i to od  wielu lat. Po drugie to niestety długo żyję i niejedno zdążyłam
przeżyć. Wiem z autopsji co to jest spotkać po wielu latach swą wielką miłość, choć
zawsze była ona zaliczana do dziecinnych miłości.
Po  latach, już jako stateczna mężatka spotkałam kogoś, kto był dla mnie całym
światem  przez cztery lata  liceum.
Nie spodziewałam się, że nagle tamte lata zwala się na mnie, niczym lawina, żywymi
wspomnieniami. To, że było to dla mnie przeżycie to mnie nie dziwiło, ale on też był
wielce przejęty i wzruszony. Po maturze on wyjechał na studia za granicę, bo jego
ojciec pojechał na placówkę  dyplomatyczną, więc kontakt automatycznie się urwał,
a pisanie listów nie było jego najmocniejszą stroną- pomijając fakt, że część ich gdzieś
przepadała po drodze. Doszliśmy do wniosku, że ginęły te, w których on zachwycał
się zachodnim światem.
Wylaliśmy w czasie tego miesiąca oboje wiele  łez, ale moje małżeństwo się nie
rozpadło.
Cały czas jego pobytu w Polsce spędziłam w stanie lekkiego "zaczadzenia" - on był
jeszcze wolny ( tzn. miał jakąś "narzeczoną"), ja byłam mężatką.
Mój mąż, wielce zajęty człowiek, nawet nie zauważył, że chodzę z głową w chmurach,
poza tym raczył wyjechać na trzy tygodnie w delegację.
Byłam pacjentką Witka i pod jego gabinetem poznałam Joannę. Obie brałyśmy "wirówkę"
w tym samym pomieszczeniu. Witek zamykał nas na klucz, by nikt nam nie przeszkadzał
i czasem spędzałyśmy tam i dwie godziny, bo miał w tym czasie innych  pacjentów.
Poza tym byłam świadkiem na ich ślubie.
Z premedytacją opisałam ich przypadek - po pierwsze zazdrościłam Joannie determinacji
i odwagi by "na stare lata"  nagle przekopać swoje życie od podstaw. Po drugie - niewiele
pań po menopauzie wierzy w to, że są jeszcze "warte grzechu".
Ilekroć jestem u nich zastanawiam się poważnie ile jest ich w życiu rzeczy, których nie robią
razem - bo razem urzędują w kuchni, robią zakupy, porządki, wszelakie ablucje- czasem
wydaje mi  się że nawet oddychają jednym rytmem.
No cóż - jak dla mnie to za wiele. Ale może oni to te przysłowiowe połówki jabłka????

niedziela, 13 lipca 2014

Spotkanie - cz.IX

Pamiętacie jeszcze swoje pierwsze objawy miłości? Te motyle w brzuchu, oczekiwanie na
spotkanie, na telefon? Joannie dokuczały właśnie te wszystkie objawy, a do tego zupełny
brak pomysłu jak rozwiązać coś, co przypomina węzeł gordyjski. A ten splot nie da się tak
po prostu rozwiązać- trzeba go przeciąć. Jak wiadomo każde przecinanie boli, a ona nie
chciała nikomu  sprawić bólu, sobie też nie.
Zaraz po niedzielnym obiedzie, którego charakterystyczną cecha było to, że zawsze był
gorszy  niż w dzień powszedni, Joanna wyszła z domu.
Na zapytanie dokąd się wybiera powiedziała niemal prawdę, że telefonował Witek, bo nie
wiadomo dlaczego nie odleciał.
Może chory? wysnuł przypuszczenie jej mąż. Joanna wzruszyła ramionami i wyszła.
Tym razem wzięła samochód - w niedzielę w centrum udawało się znalezć jakieś miejsce
do parkowania. Przed wyruszeniem zadzwoniła do Witka, uprzedzając  go, że już jedzie.

Witek czekał na nią w otwartych drzwiach. Joanna zauważyła, że wygląda na nieco
zmęczonego. Witek zaparzył ich ulubiony napój, czyli herbatę po angielsku.
Czemu nie odleciałeś, co się  wydarzyło?- zapytała Joanna.
Witek przygarnął ją do siebie i posadził na kanapie- Jo, musimy bardzo, bardzo poważnie
porozmawiać.
Po naszym pożegnaniu zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy : po pierwsze z tego, że kiedyś
cię kochałem i chociaż to może dziwne, kocham nadal.
Nie bardzo wyobrażam sobie  by resztę życia, teraz, gdy się cudem odnalezliśmy, być
bez ciebie. Pragnę być z tobą bez przerwy, dzień po dniu, do kresu  życia. Wiem, to
bardzo egoistyczny punkt widzenia, bo tak naprawdę mogę ci zaoferować tylko moją
starość, nieco umiloną średnim komfortem i tym, że będziesz bliżej dzieci.
Pragnę byś była moją żoną, choć być może ożenek w moim wieku jest idiotyzmem.
Wiem, że jeżeli się zgodzisz , czekają  cię trudne chwile konfrontacji z rodziną, ale
będę wtedy ci pomagał na każdym kroku.
Rozmawiałem  wczoraj ze swoją córką -początkowo zwątpiła w mój rozum, ale gdy jej
wszystko opowiedziałem kazała mi się modlić do kogo tylko chcę,bym wywalczył to
swoje szczęście. Jo, kocham cię i błagam - bądz ze mną na zawsze.
Joanna bezwiednie uderzała paznokciem kciuka lewej ręki o swe zęby. Witek delikatnie
odciągnął jej rękę od ust i zaczął całować.
A Joanna czuła jak jej serce galopuje niczym  mustang po prerii - w tej chwili podjęła
decyzję na  dalsze swe życie. Zaryzykuje, wezmie rozwód. Mieszkanie zamienią na dwa
mniejsze - i tak chcieli je zamienić na mniejsze. Zniesie jakoś opluwanie przez obie
rodziny - i tak za nią nie przepadali.
Joanna przez ściśnięte gardło powiedziała do Witka - zawsze unikałam ryzyka, ale
czasem jestem zdolna je ponieść. Przyjmę tę twoją starość, bo ja  przecież też nie mogę
ci ofiarować młodości a tylko starość. A na dodatek kiepska ze mnie żona w ogólnym
znaczeniu tego słowa.  Ryzykujemy oboje, więc jeszcze to przez chwilę przemyśl.
Witek, gdzie idziesz? zapytała płaczliwym głosem, gdy zniknął w drugim  pokoju.
Po chwili Witek powrócił - miał w ręce jedną prześliczną herbacianą różę i malutkie
czerwone pudełeczko. Pocałował Joannę w czubek głowy, położył różę na jej kolanach,
z pudełeczka wyjął "coś" pomiędzy obrączką a pierścionkiem i wcisnął na jej palec.
Udało mi się to wczoraj kupić, noś to, proszę. To tylko białe złoto. Jeżeli trzeba coś
pomajstrować przy rozmiarze, to jutro  możemy go lepiej dopasować.
Joanna zaczęła z uwagą oglądać pierścionek - były to dwie obrączki połączone w dwóch
miejscach- wierzchem łączyły je  dwa małe ametysty, pod spodem dwie obrączki łączyły
się w jedną.
Wituś, dziękuję, ale skąd wiedziałeś, że lubię ametysty? Nie rozmawialiśmy przecież
nic o biżuterii! Witek zaczął się śmiać - no wiesz,  może i jestem stary, ale nie mam
sklerozy, kiedyś coś tam mówiłaś o tym jakie kamienie lubisz i jaką biżuterię. Staliśmy
wtedy w Al. Jerozolimskich przy sklepie  "Chinka".
Zrobiłem założenie, że nie zmieniły  ci się upodobania w tej materii.
Joannę z lekka zatkało - ona nie pamiętała tego, ale chyba tak było, skoro wiedział o
ametystach.
Jo, połóż się na brzuchu, rozluznię Cię nieco, bo w przeciwnym razie jutro będziesz się
skręcać z bólu. Masz okropnie napięte "trapezy", cała jesteś strasznie spięta! Nie bój się,
nie będzie bolało, nie będę uciskał, pokażę  ci nową technikę rozluzniania.
Po piętnastu lub dwudziestu minutach jedno było rozluznione, drugie  spięte a Joanna
zadziwiona i zachwycona Witkiem. Leżeli potem długo w całkowitym milczeniu, mocno
przytuleni. Oboje byli umocnieni w swych arcy szybko podjętych decyzjach.

Życie Joanny nagle przyspieszyło gwałtownie.Witek, w porozumieniu z córką zadecydował,
że to jego  świeżo zakupione mieszkanie będzie jego prezentem dla Joanny, żeby nie
komplikować życia i tak już poszkodowanemu  mężowi Joanny. Bo Joanna stwierdziła, że
gdyby Witek szybciej od niej odszedł, to ona wróci do Polski.
Mąż Joanny zapragnął poznać swego następcę - spotkanie, mówiąc językiem dyplomacji,
przebiegło w przyjaznej atmosferze. Joanna w pewnej chwili nie mogła znieść "ciśnienia" i
zostawiła panów samych. Gdy wróciła byli  po imieniu, a Witek powiedział, że to bardzo
porządny facet. O tym to akurat Joanna bardzo dobrze wiedziała.
Rozwód dostali błyskawicznie. O tym fakcie zawiadomili syna, gdy już było po wszystkim.
Biedne "dziecko" nie mogło nic  z tego pojąć.
Ślub wzięli w Polsce. Były na nim obecne ich dzieci ze swoimi rodzinami i świadkowie,
oraz....mąż Joanny, co Joanna uznała za czysty masochizm.
Może się to wydawać dziwne, ale Joannie nagle ubyło sporo lat. Oboje zresztą wyglądali
super.
Joannie przestał dolegać  kręgosłup i do ślubu poszła w szpilkach, "pięknie pracując
biodrami", co uwiecznił na filmiku zięć Witka.
Rodziny "państwa młodych" początkowo były skrępowane całą sytuacją, w końcu jednak
nawiązały dość sympatyczny dialog.
Witek całkowicie wyłączył się z pracy w swej klinice, która teraz jest już własnością jego
córki.
Zamieszkał z Joanną w innej miejscowości, nad dużym jeziorem. Zrezygnował też z jazdy
konnej, bo Joanna po prostu bała się koni, a on chciał by dzielili ze sobą wszystkie chwile
dnia.
Dużo pływali na  niewielkiej żaglówce, wędrowali niezbyt trudnymi szlakami górskimi.
Zimą Joanna opalała się na tarasie, a Witek spędzał najwyżej dwie lub trzy godziny na
nartach.

Od dnia ślubu minęły już cztery lata, a oni nadal funkcjonują jak papużki - nierozłączki.
Joanna stwierdziła, że warto czasem  zawalczyć o swe szczęście.
Ostatnio powiedziała mi, że jest wdzięczna za każdy dzień spędzony u boku Witka.
Jeżdżę do nich raz do roku i zawsze wracam podbudowana pozytywnymi wibracjami.
                                                                KONIEC



Spotkanie - cz. VIII

Następnego dnia Joanna obudziła się z piekielnym bólem głowy - była całkiem rozbita.
Zasnęła dopiero około trzeciej nad ranem.
Cały czas zastanawiała się co dalej. Sprawa była z gatunku "co zrobić by zjeść ciastko i
mieć je nadal". Po sto razy powracała myślą do wydarzeń minionego dnia. Czuła jeszcze
na sobie dotyk rąk Witka, za którym tak kiedyś tęskniła.
Gdyby ktoś kilka dni  wcześniej przepowiedział jej, że w wieku niemal 70 lat dozna
jeszcze tak ekscytujących doznań i to z facetem siedem lat od siebie starszym, chyba
dostałaby skrętu kiszek ze śmiechu.
W tym momencie przypomniała sobie swą już nieżyjącą ciotkę. Joanna bardzo ją
kochała i poważała, była dla Joanny nie tylko ciocią ale i też przyjaciółką. Ciocia
w wieku 75 lat wyglądała super młodo, miała energię szesnastolatki, męża młodszego
od siebie o 10 lat i kiedyś się  zwierzyła Joannie, że jeżeli partner jest doświadczony,
nastawiony na dostarczenie partnerce satysfakcji, to seks w tym wieku  jest naprawdę
świetną sprawą. Pomaga utrzymać dobre zdrowie fizyczne i psychiczne.
Joanna pamiętała swoją reakcję na tę wiadomość - przyjrzała się dokładnie  cioci i
powiedziała: cioteńko, mam wrażenie, że często się kochacie, bo wyglądasz  świetnie.
A cioteńka uśmiechnęła się figlarnie i powiedziała: w tym wieku nie ma znaczenia ilość
ale jakość. I to wysoka jakość, bez pośpiechu.  Pamiętaj o tym na przyszłość.
Joanna , która była teraz zupełnie pogubiona w tym wszystkim co się wydarzyło, zaczęła
prosić w myślach : cioteńko pomóż mi, bym wybrała swą drogę mądrze i nikogo przy
tym nie skrzywdziła. Nie była religijna, nie chodziła do kościoła, nigdy się nie modliła,
ale miała głębokie przekonanie, że we wszechświecie krążą energie tych co odeszli i
czasami udaje się żyjącym doznać pomocy tych, którzy nas kochali, ale już odeszli.
Rodzina z tego powodu nazywała Joannę poganką.
Joanna-poganka zabrała się do przepędzania bólu głowy- pouciskała kilka miejsc na
czole i skroniach, zrobiła sobie aromaterapię i ból minął.
Starała się nie myśleć o tym, że tego dnia odlatuje Witek. Żeby odegnać myśli o Witku
zabrała się za porządkowanie  kwiatów na balkonie.  Powinna była  zrobić to już kilka
dni wcześniej, ale nie miała na to czasu, a poza tym nie przepadała za tym zajęciem.
Musiała przesadzić kwiaty z doniczek do skrzynek, więc wpierw musiała pomyć
skrzynki. Bardzo tego nie lubiła. Idąc ze skrzynkami do kuchni zabrała  ze sobą komórkę.
Po chwili usłyszała, że przyszedł sms.  Wiadomość była od Witka - "jestem na lotnisku,
zmieniłem termin wylotu. lecę za tydzień. Nie mogę tego tak zostawić. Zadzwonię
pózniej.W."
Joanna omal nie podskoczyła z radości - skasowała wiadomość, w ekspresowym tempie
wymyła skrzynki, potem posadziła kwiaty.
Upiekła czym prędzej najprostsze ciastka , czyli palmiery z mielonymi migdałami. Zawsze
miała w lodówce gotowe francuskie ciasto, więc od chwili wyjęcia ciasta z lodówki do
otrzymania gotowych upieczonych ciastek mijało najwyżej pół godziny.
Był to wyraznie ukłon w stronę męża - straszny był z niego łasuch.
Bo Joanna czuła wyrzuty sumienia - nadal nie bardzo wiedziała co ma zrobić.
Iść na oślep za głosem serca nawet gdyby to miało ją zawieść na skraj przepaści?
To wszystko co się wydarzyło kojarzyło się jej ze sprawdzaniem zawartości  baku przy
pomocy zapalonej zapałki.
Analizowała swoje uczucia wobec męża - kochała go po swojemu, tzn. było w tym dużo
przyjazni, zero namiętności i żal, że nie był dobrym kochankiem. Bo tym się  albo jest
albo się nie jest, tego się facet nie nauczy, to nie regułka z fizyki.
Z czasem Joanna przestała z nim współżyć, o co wcale nie miał pretensji. Jego zdaniem
seks był najmniej ważnym elementem małżeństwa.
Do tego wszystkiego kopcił niczym lokomotywa a Joanna miała uczulenie na dym
tytoniowy, co jej mąż uważał za zwyczajną histerię.
Palił wprawdzie tylko i wyłącznie w jednym pomieszczeniu  i przy otwartym oknie, ale
Joanna i tak  dostawała mdłości. Mdłości to była pestka, ją natychmiast bolały i piekły
wszystkie  śluzówki w nosie i zatokach. I tym sposobem żyli nie tyle ze sobą, ale obok
siebie.
Od kilku lat już nie palił bo się dorobił kilku chorób, ale to już było za pózno na poprawę
stosunków pomiędzy nimi. Prawie nigdy się nie kłócili, ale tak naprawdę każde z nich
żyło własnym życiem.
W każdym razie Joanna go nie zdradzała i nie zastanawiała się wcale czy on ją zdradza
czy też nie. Wszyscy znajomi uważali ich za świetną parę, ale nikt nie wiedział jak to
naprawdę jest. Joanna nigdy nie opowiadała swym nawet najbliższym koleżankom o
swoim małżeństwie. Nie dążyła do rozwodu, chciała by dziecko miało na miejscu oboje
rodziców, poza tym była zdania, że chłopiec powinien mieć w domu męski wzorzec do
naśladowania. I tym wzorcem powinien być ojciec.
Gdy wtedy Witek wyjechał nie da się ukryć, że skręcało ją z tęsknoty za nim.
W ramach szukania antidotum rzuciła się w wir zabaw i spotkań. Ale nie było lepiej.
A potem spotkała swego obecnego męża i przystała na jego propozycję małżeństwa.
Unikała wspólnych znajomych Witka i swoich, by przypadkiem niczego o nim nie
usłyszeć.

Joanna z drżeniem serca czekała na telefon od Witka.
Po południu wybrała się na plotki do swej koleżanki. Gdy siedziały na balkonie na
11 piętrze wieżowca  i plotkując gapiły się na okolicę, zadzwoniła komórka.
To telefonował Witek z zapytaniem , czy będą się mogli zobaczyć następnego dnia.
Umówili się na popołudnie, choć Witek nieco marudził, że dopiero na popołudnie.
Od tej chwili godziny zaczęły Joannie  płynąć niczym woda w stawie zarośniętym rzęsą.
Była sama sobą zgorszona - zachowywała się jak zakochana nastolatka- ona, chodząca
powaga i stabilizacja, zimna koza a nie ciepła krowa, kobieta o kamiennym sercu,
przekobiecona  lodówka, jak kiedyś określił ją jeden ze znajomych.
By znów nie przedumać nocy łyknęła walerianę - nie chciała się czuć następnego dnia
dnia jak rozdeptana żaba.
c.d.n.

sobota, 12 lipca 2014

Spotkanie - cz. VII

Joanna bezgłośnie płakała a Witek tulił ją , na przemian ocierając lub scałowując jej łzy.
Głupiątko kochane, czemu płaczesz, powiedz, może cię czymś uraziłem?-dopytywał się
Witek.
Joanna pokręciła przecząco głową i wyszeptała- boję się, że jesteś mną rozczarowany,
boję się, że to wszystko minie, że to tylko sen i że za te chwile szczęścia będę ukarana
przez los. Tym razem Joanna rozpłakała się na dobre.
Jo, opanuj się na chwilę i posłuchaj uważnie - jestem zachwycony tobą, szczęśliwy,
spełniony a na dodatek wdzięczny ci za to, że zaryzykowałaś, nie straciłaś wiary w moje
możliwości. Mam ochotę krzyczeć i skakać z radości, bo dla mnie było tak samo
cudownie jak kiedyś. Czuje tę samą radość co kiedyś, a do tego wdzięczność, że jesteś-
kiedyś uważałem ten fakt za coś naturalnego - teraz niemal za cud.
Masz chusteczkę, wydmuchaj nosek i popatrz na mnie - nie ważne ile mamy lat,
ważne jest to, co chcemy sobie wzajemnie podarować.
A teraz powiedz mi, dlaczego tak okropnie cię pokroili? Rzeznicy się na  tobie czegoś
uczyli? Ta blizna jest ledwie widoczna, ale przejeżdżając po niej ręką nie mogłem się
doczekać jej końca. Co to było? Taka cesarka? Joanna kiwnęła głową - tak, ratowali
mnie i dziecko.
Chwała im, że cię uratowali. No tak, wtedy pewnie jeszcze tu nie stosowali cięcia "bikini".
I wytłumacz mi teraz spokojnie, co ci przyszło do głowy, że mogłem się tobą z jakiegoś
powodu czuć rozczarowany. Kiedyś byśmy o tym nie rozmawiali, ale jesteśmy o te
kilka lat mądrzejsi, więc porozmawiajmy, proszę.
Joanna nabrała powietrza tak jakby miała zanurkować i wyszeptała- to proste, od wielu
lat seks i ja to dwie różne sprawy, a tak konkretne to chyba od 15 lat. I nie jest ważne
dlaczego i nie idzie tu tylko o seks z mężem ale o seks jako taki.
Witek spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział- na szczęście z seksem jest jak z jazdą
na rowerze, pływaniem i kilkom innymi rzeczami. Tej umiejętności się nie zatraca.
Chodz, pójdziemy pod prysznic, a potem na obiad. Coś zgłodniałem bardzo.

Postanowili pójść na obiad do najbliższej restauracji, o ile tylko spodoba im się jej
wygląd. W czasie obiadu Witek zadzwonił do Michała i umówił się, że spotkają się
za godzinę w mieszkaniu Witka. Joanna zastanawiała się trochę, czy  aby naprawdę
chce być na tym spotkaniu, ale w końcu się zgodziła w nim uczestniczyć. Po tym
spotkaniu miała jeszcze zaplanowane spotkanie z rehabilitantem, na które wprosił
się Witek.
Będę udawał twego męża, jestem ciekawy co ten gość ci zaproponuje, tłumaczył.
Joanna się  śmiała, że jej zainteresowanie rehabilitantami płci męskiej dotyczyło
tylko Witka, a nie każdego faceta od rehabilitacji.
Do mieszkania Witka wracali radośni, przytuleni, zaglądali  w szyby wystawowe
szukając w nich swego odbicia. Po drodze Joanna kupiła w sportowym sklepie
bluzę dresową, bo zrobiło się chłodno.
Dwie godziny z Michałem minęły błyskawicznie - przy okazji Joanna dowiedziała
się, że jej przemili koledzy żeglarze nazywali ją... japsi. Podobno jej upięte w koński
ogon czarne włosy i leciutko skośne, umalowane oczy sprawiały , że jej wygląd
kojarzył im się  z Japonkami. Joanna serdecznie się z tego uśmiała.
Witek opowiedział Michałowi jak dziwne  było ich spotkanie i Michał też uznał je
za niezwykłe.
Po wyjściu Michała Joanna odwołała spotkanie  z rehabilitantem. Następnego dnia
póznym popołudniem Witek odlatywał. Chcieli jeszcze trochę pobyć razem  bo tyle
się rzeczy wydarzyło i  oboje czuli potrzebę uporządkowania tego wszystkiego.
Witek już planował swój następny przyjazd do Polski, ale większość czasu spędzili
tuląc się do siebie , patrząc sobie w oczy i mówiąc o swych odczuciach, myślach,
pragnieniach.
Oboje bali się tego rozstania, co wcale nie było dziwne - ledwo się odnalezli a już
musieli się rozstać. Joanna czuła się szczęśliwa i jednocześnie bardzo nieszczęśliwa.
Nie była w stanie jechać z Witkiem na lotnisko - bała się swej reakcji.
Na szczęście Witek rozumiał to - widział jak mocno przeżywała to ich spotkanie.
Witek porobił jej kilka zdjęć, choć Joanna bardzo protestowała. W zamian Witek
przesłał na jej pocztę swoje aktualne zdjęcie. I tamto stare, czarno-białe sprzed lat.
Około 23,00 Joanna  zamówiła taksówkę i pojechała do domu. Na prośbę Witka
swą nową bluzę zostawiła u niego.
Jadąc do domu zastanawiała się jak teraz będzie żyć ze świeżo obudzoną tęsknotą
za Witkiem.
c.d.n.



piątek, 11 lipca 2014

Spotkanie - cz.VI

Joanna dotarła do domu pół żywa z nadmiaru  wzruszeń. W domu czekała ją
nowina- po niemal dwóch latach czekania, mąż wreszcie otrzymał  skierowanie
na leczenie sanatoryjne i to na cały miesiąc. Wyjazd miał nastąpić na początku
pazdziernika, więc w mało interesującym okresie.
Trochę się złościł, bo perspektywa przebywania przez miesiąc w Nałęczowie jakoś
mało go podniecała. Joanna  za to ucieszyła się z tego niepomiernie.
Zaczęła tłumaczyć mężowi, że to się świetnie składa, bo ona w tym czasie będzie
na rehabilitacji w Konstancinie - rehabilitant, którego polecił profesor miał tam
"kawałek" etatu w ramach komercji, więc bez trudu ją tam wciśnie na zabiegi.
Poza tym będzie mogła korzystać tam z basenu.
Do sanatorium to ona go zawiezie sama, bo będzie jej przecież potrzebny wóz, a
potem po niego przyjedzie.
Opowiedziała przy okazji mężowi co zwiedzali, jak się podobała Witkowi nowa
Warszawa i że obiecała dotrzymać mu jeszcze towarzystwa, bo Witek chce się
skontaktować z Michałem, a ona też chętnie by się spotkała z Michałem.
Potem wysłała do Witka sms, że spotkają się dopiero w piątek, bo następny dzień
ona musi poświęcić na prace domowe. Odpowiedz, którą otrzymała brzmiała-
CUDNIE.CZEKAM U SIEBIE OD 10 RANO.
Następny dzień Joanna spędziła głównie w kuchni gotując "na zapas" oraz na
zakupach. Już dawno zauważyła, że nic tak nie wpływa pozytywnie na mężczyzn
siedzących na emeryturze jak dobrze zaopatrzona lodówka. Zwłaszcza że jej mąż
przezornie nie potrafił gotować. Szczytem jego możliwości kulinarnych było
usmażenie jajecznicy. Ale odgrzanie   wszystkiego co już było ugotowane  nie
sprawiało mu trudności. I nawet zawsze przy okazji pozmywał.

W piątek Joanna zapowiedziała w domu, że wróci raczej pózno,bo oprócz spotkania
z Witkiem i Michałem ma spotkanie z tym rehabilitantem poleconym przez profesora.
Po wyjściu z domu zadzwoniła do Witka z pytaniem czy coś mu kupić do jedzenia, bo
ma po drodze do niego delikatesy. Ale Witek stwierdził, że już je  odwiedził z rana a
teraz siedzi i czeka na nią.
Gdy dochodziła do domu Witka, zaczął intensywnie padać deszcz.
Joanna miała wrażenie, że Witek czekał na nią w przedpokoju pod drzwiami- ledwo
dotknęła dzwonka już otworzył drzwi.
Wpadła w jego ramiona tak jak kiedyś. Miała wrażenie, że czas zatoczył koło a tych
niemal czterdziestu lat wcale nie było. Tulił ją w ramionach i całował, a ona poddawała
się bez protestu.
Jo, masz mokrą od deszczu bluzkę, zdejmij ją zaraz - zakrzątnął się troskliwie. O, załóż
mój sweter, nie szkodzi, że jest za duży , ale za to suchy i w kolorze, który lubisz.
Zaczął z niej ściągać bluzkę i gdy stanęła przed nim w samym staniku znów ją objął i
przytulił. Potem szybko ubrał ją w swój sweter.
Jo, czego się napijesz? Może herbatę po angielsku? Ściągaj  buty i siadaj na kanapie.
Joanna zobaczyła swe odbicie w dużym lustrze i parsknęła śmiechem-  sweter Witka
sięgał jej grubo poniżej kolan.
Witek przyniósł do pokoju herbatę dolał do  niej mleczko, wsypał odrobinę cukru i
zamieszał.
Widzisz Jo, jak dobrze pamiętam ile ma być dla  ciebie mleka i cukru?
Joanna zaczęła się śmiać - cwaniak jesteś, chyba nietrudno było to zapamiętać bo ty
zawsze piłeś taką samą herbatę. A wiesz, że naszej herbaciarni już nie ma?
Wieki całe nie piłam herbaty po angielsku.
Witek, ty poważnie mówiłeś o tym , żebym przyjechała do ciebie?  Bo jak na razie to
mam wrażenie, że mogłabym przyjechać w pazdzierniku.
Joanna opowiedziała  mu, o tym, że najprawdopodobniej przyjedzie do niego wtedy,
gdy mąż pojedzie do sanatorium. Witek promieniał.
Wiesz Jo, to naprawdę wszystko jest tajemnicze i jakieś niezwykłe. Lecąc tu wcale nie
liczyłem na spotkanie z tobą. Siedziałem w tej podłej kawiarni i patrzę a ulicą idzie
kobieta poruszając się tak jak ty, a po chwili wchodzi do tej kawiarni, nie rozgląda się
i siada przy oknie. Zacząłem obserwować - kobieta  nagle wykonuje twój bezwiedny
gest - ilekroć się zamyślasz dotykasz czubkiem kciuka lewej ręki do ust. Dodałem
ten chód i gest i aż mi się gorąco zrobiło. A gdy zobaczyłem jak się bawisz pustą
filiżanką to już miałem pewność, że to ty. Odczekałem jeszcze moment, żeby się nieco
uspokoić i podszedłem.
Witek, a jak ja chodzę, że tak dobrze to zapamiętałeś?
Jo, ty po prostu cudnie  pracujesz biodrami, zwłaszcza gdy chodzisz na wyższych
obcasach. W adidasach jest to znacznie mniej wyrazne.
Czy to znaczy, mówiąc po polsku, że kręcę tyłkiem?- dopytywała się  Joanna.
Oj, nie, ty pracujesz biodrami, masz chód modelki, tyle tylko, że na szczęście nie
stawiasz tak długich kroków, więc to fajnie wygląda.
Wiesz, przyjadę lub przylecę po ciebie w pazdzierniku i może nawet cię odstawię
z powrotem.
I chyba będę częściej tu przyjeżdżał. Przecież mam mieszkanie.
Witek, oprzytomnij, miałeś je wynająć.
Jo, ja wcale nie mam zamiaru przytomnieć, wcale. Muszę cię na nowo poznać, ratować
co się jeszcze da. Dla mnie jesteś tak samo ponętna i śliczna jak kiedyś. Zawsze miałaś
bardzo kobiece kształty i masz je nadal.
I nim się Joanna zorientowała, już tkwiła w jego nadal mocnych ramionach, a on okrywał
jej twarz, szyję i dekolt pocałunkami.
I znów wszystko było tak jak kiedyś na początku. Jego ręce na nowo odkrywały jej ciało,
pomalutku, delikatnie, cierpliwie, centymetr po centymetrze.
c.d.n.

Spotkanie - cz. V

Joanna była zmęczona. Siedzieli w dość kiepskiej kawiarence w konstancińskim Parku
Zdrojowym na miniaturowym tarasie. Dobrze, że chociaż kawa była dobra.
Wiesz Jo - bardzo zle spałem tej nocy, dręczyła mnie myśl, że chyba coś przegapiłem
przed swym wyjazdem z Polski. Przegapiłem nas. Wiem, nie byłem dobrym materiałem
na męża, czego dowodem było moje małżeństwo.
Ale to, co było z tobą, już nigdy się nie powtórzyło, choć jak się domyślasz nie tkwiłem
w celibacie. Słuchaj, ja się nie usprawiedliwiam, ale mając kontakty z zagranicą i widząc
na własne oczy jakie warunki pracy mają tam lekarze mojej specjalności, dążyłem do
wyjazdu. I to nawet nie z powodów finansowych, bo tu można było zarobić sporo. Czułem,
że najzwyczajniej w świecie marnuje się tu mój potencjał zawodowy. Myślę, że gdybym
cię spotkał rok wcześniej zastanowiłbym się 100 razy nad wyjazdem. Ale w chwili gdy
gdy się spotkaliśmy, wszystko było już  "zapięte na ostatni guzik", a ja owładnięty myślą
o czekających mnie zmianach. I w to wszystko wpadłaś  ty- śliczna, ponętna a jednocześnie
przybrana w maskę obojętności. Czułem, że nie jest tak jak mówisz, ale bliskość wyjazdu
powstrzymywała mnie przed rozwiązywaniem zagadki o imieniu Joanna.
Przypomnij sobie nasze rozmowy - na początku dotyczyły głównie twojej kontuzji, a potem
wszystkiego ale nie naszych uczuć- ani wzajemnych ani wobec innych.
Byłaś bardzo nietypowa, nigdy mnie o nic nie pytałaś, poprzestawałaś na tym co ja  ci
powiedziałem. Znacznie więcej mogłem wyczytać z twojego ciała niż usłyszeć od ciebie.
Teraz też nie mówisz wszystkiego, dlatego zasypuję cię gradem pytań, dotykiem staram się
odczytać twoje emocje. Wiesz równie dobrze jak ja, że każda nasza myśl istnieje nie tylko
w mózgu, jest niemal w każdym kawałeczku naszego ciała.  Jesteś teraz w fazie obronnej,
bronisz się sama przed sobą, nawet nie przede mną. I chyba jesteś zbyt przywiązana do
swego wizerunku z tamtego okresu. Zmieniła ci się powłoka, ale środek został ten sam.
Te lata, które nas dzieliły zmieniły nasz wygląd ale  tylko w niewielkim stopniu nasze
podstawowe cechy i to co jest ukryte przed oczami ludzi.
Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? 
Nie chciałaś się kochać ze mną, siedziałaś odizolowana ode mnie jakby szklanym kloszem.
Dałaś mi swój numer telefonu, ale nie adres, twierdząc, że prościej będzie mi dzwonić niż
pisać. Gdy zadzwoniłem ty już tam nie mieszkałaś, a pani, która odebrała mój telefon
twierdziła, że nie zna twego nowego numeru telefonu.
Kontaktowałem się z Michałem, pytając go o ciebie, ale on też nie miał z tobą kontaktu, bo
przestałaś się bawić w żeglarstwo. Nagle stałaś się tylko jakimś majakiem, wspomnieniem.
A samymi wspomnieniami trudno żyć.
Miałem trochę problemów z byłą żoną - miała wielką ochotę na to, żebyśmy się zeszli.
Pewnie miałem być mostkiem, po którym przedostałaby się do lepszego świata. Nie
rozumiała, że wszystko dawno się skończyło, dużo wcześniej, właściwie to w dniu  ślubu.
Lepiej byłoby dla niej i dla mnie gdybym tylko uznał dziecko i płacił alimenty.
To ojciec mi wtedy kazał się żenić, by nie robić pannie wstydu, skoro zachowałem się nie
po męsku i  nie zadbałem o to, by nie było konsekwencji.
Joanna siedziała jak skamieniała. Wiedziała, czuła to, że Witek nagle, po tylu latach się
otworzył. Wyciągnęła dłoń w kierunku Witka, a on ją zamknął delikatnie w swojej dłoni.
Była zaskoczona tym co powiedział. Bała się, że za chwilę rozbeczy się jak dziecko.
Czuła przemożną chęć przytulenia się do Witka, schowania się w jego ramionach.
Wiesz, chodzmy się przejść -powiedziała cicho.
Witek uregulował rachunek, pomógł Joannie wydostać się spoza stolika.
Gdy wyszli , Joanna wzięła  Witka pod rękę i leciutko się do niego przytuliła.
Czy wiesz moja miła Jo, że pierwszy raz idziemy pod rękę? - zapytał Witek - ciekawe
co jeszcze będziemy robili pierwszy raz.
Joanna, przytulona do jego ramienia, wyszeptała - nie wiem,  ale zapewne coś się znajdzie.
Kiedyś chodziliśmy objęci, a ty najczęściej wtedy albo jezdziłeś mi ręką po plecach i zawsze
palcem zahaczałeś o zapięcie stanika, albo trzymałeś mnie za pasek spodni tak, by kciuk 
 był w środku spodni.
Przez chwilę spacerowali w milczeniu, wreszcie Joanna zaczęła mówić.
Wituś, jeśli cię uraziłam mówiąc o tamtych, dawnych czasach to przepraszam. Może  wtedy
zbyt krytycznie na ciebie patrzyłam Ale dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że raczej
mam  marne  szanse na to, żeby być razem.
Ty już byłeś po doktoracie, ja dopiero zaczęłam studia,  byłam na utrzymaniu rodziców.
Miałeś żonę, dziecko i kochankę. Był zbyt duży tłok wokół ciebie, jak dla mnie.
Wprawdzie byłam wtedy bardzo młoda, ale wiedziałam dobrze, że nie mam żadnej karty przetargowej. Zrobiłam założenie, że łączy nas tylko seks i że ty tak to właśnie traktujesz.
Czekałam na każde nasze spotkanie, każda godzina bez ciebie to był czas stracony.
Ale cały  czas tłumaczyłam sobie, że to nie miłość, że to tylko zwykłe pożądanie. Nie
uważałam  się za atrakcyjną dziewczynę, bo w domu cały czas słyszałam, że jestem brzydka.
Na domiar złego przez tę kontuzję zawaliłam studia.
Gdy wyjechałeś musiałam czym prędzej zdobyć zawód żeby się usamodzielnić. To studium
było szybką metodą na usamodzielnienie się.
Nie miałam problemów ze znalezieniem pracy, pracowałam w przychodni dziecięcej.
Stwierdziłeś, że chyba się kochamy z mężem, bo jesteśmy razem. Z mojej strony nigdy nie
była to namiętność, raczej przyjazń, zaufanie. A potem stwierdziłam , że nie warto się
rozchodzić, bo te drugie związki w 60% są jeszcze mniej trwałe. Na dziecko zdecydowałam
się głównie  dlatego, że czekała mnie operacja i nie było wiadomo, czy po niej będę mogła
mieć dziecko. Chwilami bardzo współczuję mojemu mężowi, że wpadł na pomysł by wziąć
ze mną ślub. Nie jestem dobrym materiałem na żonę i wiem o tym.
A on jest bardzo porządnym facetem, tylko nieco nudnym.
Jak widzisz, nie masz co żałować, że wyjechałeś beze mnie.
A teraz muszę wrócić do domu, chociaż wcale nie mam na to ochoty.  Zorientuję się ile
jeszcze mojej nieobecności w domu zniesie mój mąż i wieczorem do ciebie zadzwonię i
jeśli będziesz chciał to się jeszcze zobaczymy.
c.d.n.




czwartek, 10 lipca 2014

Spotkanie - cz.IV

Joanna wróciła do domu nieco rozbita psychicznie. Rozstroiło ją to spotkanie po tylu
latach. Niespodziewanie powróciły emocje z tamtego okresu  i im uległa, choć bardzo
nadrabiała miną.
Teraz, stojąc pod prysznicem powracała myślą do tego spotkania. Faktycznie, było to
dziwne. Bardzo rzadko wspominała tamten romans, a jeśli już to na zasadzie  "było
miło lecz się skończyło". A tym razem wspomnienie... i jego główny bohater nagle się
zmaterializował. Widziała, że Witek też był tym spotkaniem  poruszony.
Świetnie wygląda, czas łagodnie się z nim obchodzi. Nic nie przytył, właściwie tylko
posiwiał. Nawet oczy ma tak samo intensywnie niebieskie, co w połączeniu z bardzo
ciemnymi  kiedyś włosami dawało ciekawy efekt wizualny. Ładny był z niego facet,
dziewczyny za nim szalały, a on jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Mógłby być
foto modelem.
Twierdził, że jego małżeństwo to dzieło przypadku - dziewczynie się pomyliły dni i
dziecko było w drodze, więc się ożenił.
Gdy przypadek zetknął Joannę z Witkiem dziecko miało już ze 3 lata, a małżeństwo
jego chyliło się gwałtownie ku upadkowi, bo Witek miał już kochankę, którą była
jedna z przyjaciółek jego żony. Ot, dość banalna sytuacja. Podobno nasze przyjaciółki
stają się z czasem bardzo bliskimi przyjaciółkami naszych mężów- tę mądrość Joanna
wyczytała  kiedyś w jakiejś gazecie, w kąciku porad dla złamanych serc.
Wcierając starannie balsam w skórę, zastanawiała się nad propozycją Witka. Nie bardzo
wyobrażała sobie stanie przed Witkiem w samych majtkach i staniku - z tamtej Joanny
sprzed lat niewiele  zostało. Od lat już  chodziła na plażę nie w kostiumie ale w cieniutkiej
plażowej sukience, podziwiając w duchu swe rówieśniczki a i starsze od siebie panie, które
bez oporu paradowały w skąpych kostiumach plażowych, eksponując swe mocno już
przekwitłe wdzięki. Chodziła co prawda na aerobik wodny, ale wszystkie panie miały dość
podobne kształty, wszystkie  były wyposażone w jednoczęściowe  kostiumy a poza  tym
nigdy wcześniej  się nie znały, więc nie było porównań  w stylu  "ależ ona utyła / zwiędła".
A jak widać Witek niezle pamiętał tamtą Joannę - szczupłą, czarnowłosą dziewczynę.
Zastanowiła się przez moment, jak on teraz prezentuje się bez ubrania - czy równie dobrze
jak w ciuchach? Nadal preferował sportowy styl ubierania się-golf, sweter, dżinsy.
Joanna uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze - dziś wyjątkowo była w spódnicy, ale
na następne spotkanie z Witkiem pójdzie jak zwykle...w dżinsach i adidasach, bluzce
z dużym dekoltem i kamizelce typu safari. Kamizelka świetnie tuszowała sylwetkę, bluzka
eksponowała całkiem jeszcze dobry dekolt. Ciekawe co sobie pomyśli?

Umówieni byli w Łazienkach przy Pałacu na Wodzie. Był to punkt do którego mieli dość
podobną odległość. Joanna zastanawiała się przez moment czy wziąć samochód, ale
doszła do wniosku, że znacznie praktyczniej będzie korzystać z komunikacji miejskiej,
bo parkowanie w okolicach centrum było tak osiągalne jak znalezienie samorodka złota
wielkości piłki tenisowej w opuszczonej od lat kopalni tegoż kruszcu.
Z tego wszystkiego przyjechała do parku  zbyt wcześnie  -  usiadła na  ławce nieco
oddalonej od Pałacu i obserwowała ludzi podchodzących pod pałacyk. W pewnej chwili
zauważyła, że Witek zmierza dość szybkim krokiem od strony wejścia przy Szwoleżerów.
On też zbyt wcześnie przyszedł. Ruszyła niespiesznie w stronę miejsca spotkania. Trzy
minuty pózniej znalazła się w objęciach Witka, który nie tylko ją bezceremonialnie objął
ale i wycałował.
Zauważył  zmianę stroju Joanny, stwierdził, że świetnie wygląda w dżinsach, zajrzał
bezczelnie w dekolt i objąwszy ją w talii zaproponował by wycieczkę zacząć od wypicia
kawy. Od wieków Joanna nie chodziła w męskich objęciach i była tym gestem wielce
zaskoczona.
Zamówili kawę i Witek zaczął się dopytywać dokąd pójdą lub pojadą. Joanna wymyśliła,
że najlepiej będzie jechać różnymi autobusami i po drodze, gdy Witka coś  bardziej
zainteresuje to wysiądą, obejrzą z bliska a potem znów pojadą gdzie indziej.
Po trzech godzinach jeżdżenia i dreptania Joanna stwierdziła, że właściwie jest to dobra
pora na obiad. Byli akurat na  Żoliborzu, więc ruszyli autobusem w przeciwny koniec
miasta, do Wilanowa. Przez cały czas  "wycieczki" Witek podziwiał jak bardzo zmieniła
się Warszawa. Twierdził, że niektórych miejsc nie rozpoznał by na fotografii. Joanna teraz
dopiero uświadomiła sobie, że 39 lat to jednak szmat czasu, że rzeczywiście miasto bardzo
się zmieniło. Ale chyba najbardziej w ciągu ostatniego dziesięciolecia.  Przy okazji Joanna
"odkryła", że niektórych nowych osiedli zupełnie nie zna, tworzyły one bowiem jakby
 odrębne miasteczko w mieście.
Witek był bardzo zdziwiony faktem powstania olbrzymiego osiedla mieszkaniowego właśnie
w Wilanowie. Osiedle było już w dużej  części zasiedlone, ale nadal trwała jego dalsza
rozbudowa. Zastanawiali się za ile lat to nowe osiedle "dojdzie" aż do Powsina.
Po obiedzie pojechali jeszcze na Ursynów, a stamtąd  do Konstancina. Konstancin był
bliski sercu Joanny. Po przerwaniu studiów ekonomicznych trafiła do pomaturalnej szkoły
rehabilitacji. Lubiła pracować z maluszkami, choć czasami płakały przez calutki czas
zabiegu. Ale najczęściej szybko następowała poprawa i to dawało wielką radość.
Konstancin też się zmienił,  w miejsce starych, przedwojennych willi nowi właściciele
budowali olbrzymie rezydencje , często wynajmując je pracownikom obcych ambasad.
Fakt, że Joanna skończyła studium rehabilitacji bardzo zdziwił Witka - gdy się żegnali
była jeszcze na  studiach ekonomicznych.
Jego zdziwienie bardzo rozbawiło Joannę - tłumaczyła mu ; "a skąd  miałeś wiedzieć?
Nie pisałeś, bo ci adresu swojego nie zostawiłam, a teraz nie pytałeś, bo to w końcu
mało ważne, od  lat już przecież nie pracuję. Jestem emerytką.
Jo, co z  tobą, ciągle nam przypominasz, że jesteśmy nadgryzieni zębem czasu, a tak
naprawdę ani ty, ani ja nie wyglądamy na staruszków. Spójrz, spokojnie wyglądasz ze
dwadzieścia lat młodziej niż to wskazuje metryka. Masz chyba jakieś kompleksy, a życie
zaczyna się  dopiero po sześćdziesiątce. Gdy do mnie przyjedziesz to będziemy szaleć.
Niezależnie od tego, w jakim terminie przyjedziesz. Zimą u mnie też jest ciekawie, choć
jak pamiętam ty nie lubisz zimy.
Jo, nic nie wiem o  twoim mężu - cały czas ten sam, czy może wymieniałaś modele na
lepsze? Jeśli nie wymieniałaś, to znaczy, że facet porządny i się kochacie. Wiesz,
chciałbym go poznać - sama powiedziałaś, że najciemniej jest pod latarnią. A tak
naprawdę chciałbym poznać faceta , którego wybrałaś na męża. Kiedy wyszłaś za mąż?
Jo, odpowiedz, proszę.
Joanna spojrzała na niego nieprzychylnym wzrokiem - a co cię to właściwie obchodzi?
Wyszłam za niego rok po twoim wyjezdzie.
Czy się kochamy - nie wiem, ale jakoś ze sobą wytrzymujemy, a tak dokładnie to on, nie
wiem jakim cudem, ze mną wytrzymuje.
Chcesz go poznać? dziwna zachcianka, ale pomyślę nad tym. Jesteś jeszcze niemal
tydzień  w Warszawie, więc może do nas któregoś dnia wpadniesz.
Tylko będziesz musiał nieco panować nad swymi rękami, nie głaskać mnie co chwilę, nie
zaglądać mi w dekolt i nie gapić się w moje oczy niczym sroka w gnat. Przemyśl to, czy
dasz radę.
W tym momencie zadzwoniła  komórka Witka. Spojrzał na ekran, stwierdził, że to jego
córka i przeprosił Joannę, że musi porozmawiać.
Rozmawiał z nią po polsku - na zakończenie powiedział - Martusiu, spotkałem  swoją
dawną dziewczynę i jest szansa, że ci ją przedstawię, bo zaprosiłem ją do siebie. Niestety
nie przyjedzie  teraz ze mną, przyjedzie za jakiś czas.
Skończył rozmowę, a Joanna zaczęła się śmiać - no to wystraszyłeś córkę, tatuś
przywiezie z wyprawy swoją dawną dziewczynę. Pomyśli, że szykujesz dla niej macochę!
Oj, oberwie ci się, dorosłe dzieci nie mają za grosz zrozumienia dla swych starych rodziców
którzy nawiązują przyjaznie z płcią przeciwną.
Eee, przecież wie, że jeśli dawna z Polski to nie jakaś młoda siksa lecąca na forsę.
c.d.n.

środa, 9 lipca 2014

Spotkanie - cz.III

Joanna spojrzała na Witka jak na wariata. Gdyby rozmowa toczyła się w tamtym okresie,
zapewne palnęłaby mu jakiś niewybredny tekst.
Ale teraz Joanna już umiała powstrzymywać  swe emocje.
Wituś, czy ty sam siebie słyszysz?  Przecież wtedy byłeś żonatym facetem. To  ty byłeś
zaproszony przez Szwajcarów, nie ja. Zapomniałeś jak wtedy było? Wyjeżdżałeś pod
pretekstem stypendium, bo dogadałeś się z nimi, że to jest jedyna możliwa  dla Ciebie
droga  legalnego wyjazdu stąd.
Obiecałeś im nawet, że żony nie ściągniesz, bo się rozwodzicie.
Więc na jakiej zasadzie miałam z  tobą wyjechać? Jako twoja sekretarka, asystentka czy
może dama do towarzystwa? Kto dał by mi paszport??? I wizę?
Wiem, byłam zakochana, sypiałam z tobą, no ale nie byłam taką kompletną idiotką, by
pewnych rzeczy nie kojarzyć.
Poza tym, nawet gdybyś nie wyjechał, szybko się rozwiódł z  żoną i definitywnie rozstał
z ówczesną kochanką, to i tak nie bylibyśmy razem. Byłeś cudownym kochankiem oraz
świetnym kumplem, ale nie materiałem na stałego partnera. Nie marzyłam o sytuacji, że
pewnego dnia w naszym mieszkaniu znajdę kartkę z informacją typu: "kochanie, wpadł
do mnie Romek, jedziemy autostopem na Bora-Bora, wrócę to pogadamy, kocham  cię- W."
Bo taki właśnie byłeś. Przypomnij sobie "nasz" wyjazd w góry. Nie martwiłeś się co
robię  sama przez cały dzień - ty szalałeś na nartach do zmroku. Potem zabierałeś mnie
na obiado-kolację, którą jedliśmy z twoimi kumplami, no a potem rzeczywiście byliśmy
razem - do ósmej rano. Byłeś lekko obrażony, gdy po tygodniu wróciłam do Warszawy.
Ale nie miałam do ciebie pretensji, raczej do siebie, że nie wyjechałam po dwóch dniach.
Zapewniam Cię, że nie byłoby nam razem dobrze na dłuższą metę.
Na twarzy Witka malowało się zdumienie- kochałaś mnie? naprawdę? dlaczego mi tego
nie powiedziałaś? i dlaczego się zawsze śmiałaś, gdy mówiłem, że cię kocham?
Joanna spokojnie odpowiedziała - bo wiedziałam dokładnie jaki jesteś. Ty też mnie nie
kochałeś, byliśmy w sobie zadurzeni, pożądaliśmy siebie i byliśmy sobą oczarowani po
naszym pierwszym razie.
Wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać - gdy przyszłam pierwszy raz do twego gabinetu
wiedziałam czym się to skończy, miałeś to wypisane na czole. Rozebrałeś mnie wtedy
w myślach, prawda? A potem wykazałeś się wielką cierpliwością czekając na moją
decyzję. Przez te kilka miesięcy czekania zdążyłeś poznać każdy milimetr mego ciała,
choć w nieco bolesny dla mnie sposób. Akupresura to dość bolesna terapia.
Jo, jesteś bardzo niebezpieczną kobietą, bo umiesz czytać w myślach. Faktycznie, wtedy
rozebrałem cię w myślach. Zresztą, jak zapewne pamiętasz, potem cię badałem i musiałaś
się rozebrać. I wiesz, wyobraznia mnie nie zawiodła- dokończył ze śmiechem.
Joanna spojrzała  na zegarek - musiała jednak wracać do domu.
Witek dojrzał ten gest i zaczął prosić, by jeszcze trochę została.
Joanna znów zatelefonowała do męża i, ku zdumieniu Witka, powiedziała mu, że spotkała
swego dawnego fizjoterapeutę, który jest przejazdem w  Warszawie i że chce jeszcze
z nim nieco porozmawiać, więc wróci do domu pózno, ale przed północą na pewno.
Jo, dlaczego powiedziałaś mężowi o mnie? Nie zrobi ci awantury?
Joanna wybuchnęła śmiechem - dam ci dwie odpowiedzi, wybierz tę która ci bardziej do
mnie  pasuje - powiedziałam tak bo najciemniej jest zawsze pod latarnią, poza tym nie
uwierzyłby, że mogę tyle czasu ględzić z jakąś koleżanką.
Witek chciał koniecznie obejrzeć wyniki badań Joanny. Obejrzał dokładnie wszystkie
klisze, udało się nawet odczytać CD rezonansu.
No tak, tu nie ma co na szczęście wyciąć. Ale jak będziesz niegrzeczna to będzie.
Najlepiej, żebyś przyjechała do mnie do kliniki na dwa tygodnie. Doprowadzę cię
do stanu, który potem tylko trzeba będzie podtrzymywać, to znaczy dasz radę sobie
z tym sama. Ale będziesz musiała  całe dwa tygodnie mieszkać w moim mieszkaniu.
Przyjechać możesz pociągiem, uprzedzisz mnie z miesiąc  wcześniej o terminie.Tu masz
moje numery telefonów, tu Skype. Będę się  tobą zajmował osobiście. I jedyne koszty
dla Ciebie to podróż i pomieszkanie  ze mną  w jednym mieszkaniu przez dwa tygodnie.
Może nawet pozwolę  ci gotować, jeśli będziesz miała na to ochotę. No nie patrz się
na mnie tak dziwnie, mówię poważnie. Od znajomych nigdy nie biorę pieniędzy, tyle
tylko, że nie proponuję im mieszkania u mnie.Ty jesteś na innych prawach, rozumiesz?
Jo, pomyśl - myślisz o mnie i wchodzisz do kawiarni, w której ja siedzę. I to wszystko
po blisko czterdziestu latach  braku kontaktu między nami! Jest w tym coś, coś....coś
mistycznego. No uśmiechnij się chociaż. Dostaniesz oddzielny pokój.Mieszkanie ma
trzy sypialnie i dwie  łazienki,  będziemy się mogli nawet w chowanego bawić.
Takiego obrotu sprawy Joanna się nie spodziewała. Gorączkowo myślała co powiedzieć.
Nie chciała tam jechać, nie chciała też takiego prezentu od Witka.
Powiedziała tylko, że tak ad hoc nie może podjąć żadnej decyzji, ale pomyśli o tym.
Witek pokazał Joannie swoją córkę i głośno się zastanawiał, do kogo ona jest podobna.
Do niego zupełnie nie, a do swej matki tylko trochę. Jo powiedziała, że skoro raz już
uznał ją za swą córkę, to dociekanie po latach jest bez sensu. Witek pokazał jeszcze
zdjęcie swej matki i Joanna  dostrzegła, że córka Witka jest bardzo podobna do swej
babci. Kazała Witkowi wyświetlić obydwa zdjęcia obok siebie i pokazała ich wspólne
cechy.
Gdy tak oglądali zdjęcia, które miał na dysku, znalezli również ich wspólne zdjęcie,
czarno-białe właśnie z Zakopanego. Joanna była w białej puchatej pilotce, czarna
grzywka zakrywała jej czoło.Witek stał nieco z tyłu i ją obejmował. Był bez czapki a na
jego twarzy zastygł uśmiech zwycięzcy- posiadacza.
Jo - szepnął - spójrz jacy byliśmy młodzi i piękni. Piękni bo młodzi - dodała rzeczowo
Joanna.
Joanna była już zmęczona, mimo swej wrodzonej trzezwości doznała tego dnia wielu
wzruszeń. Wezwała taksówkę, do której Witek ją odprowadził .
Umówili się na następne spotkanie, które miało być spacerem po mieście.
c.d.n.

Spotkanie - cz.II

Oj, chyba mam halucynacje - przemknęło przez myśl Joannie. Ale halucynacja nie mijała,
nad nią stał Witek - te same intensywnie niebieskie oczy, ten sam nieco kpiący uśmiech,
a wszystko zwieńczone mocno siwymi włosami.
Nie czekając na zaproszenie Witek usiadł przy stoliku. Jak zawsze przewiercał ją wzrokiem.
Obserwuję Cię od chwili gdy tu weszłaś- powiedział. Zmieniłaś  się, ale chodzisz tak samo.
Gdy zobaczyłem jak bawisz się pustą filiżanką  nabrałem pewności, że to  ty. Jo, nikt na
świecie nie wyczynia takich zabaw z pustą filiżanką. Zawsze mnie to trochę złościło, ale
teraz ten śmieszny nawyk pomógł mi cię rozpoznać. Zmieniłaś kolor włosów i tak bardzo
je skróciłaś! Po co je rozjaśniłaś?
Joanna zaczęła się  śmiać.
Czy wiesz kiedy widzieliśmy się  ostatnio?- zapytała. Niemal czterdzieści lat temu. Tak,
miałam wtedy czarne, dość długie włosy i kilkanaście kilo mniej ważyłam. A włosów
nie rozjaśniałam, wróciłam do naturalnego ich koloru, a w utrzymaniu go bez siwizny
pomaga mi farba do włosów. Ale skąd  ty się tu wziąłeś? Jesteś  "na chwilę" czy może
wróciłeś na stałe? A w ogóle to świetnie wyglądasz, nawet z tą siwizną.
Przyjechałem na dwa tygodnie, bo mam kilka spraw do załatwienia. Kupiłem właśnie
mieszkanie, jako lokatę. Może sprezentuję je wnuczce, też jako lokatę, bo ona chyba tu
nie będzie mieszkać. Słuchaj, to mieszkanie jest  w tym budynku, chodz, pogadamy tam,
bo mamy naprawdę dużo do pogadania. Jest z pełnym wyposażeniem, bo tam nocuję,
zamiast w hotelu. Jo, no chodz, proszę! Bardzo proszę!
Joanna znów się zaśmiała - no proszę, chata , szkło i adapter, zupełnie jak przed laty.
Zerknęła na zegarek i powiedziała - muszę  zadzwonić do męża i wytłumaczyć mu,  co ma
sobie zrobić na obiad, który zje sam i uprzedzić, że wrócę pózno.
Witek z uśmiechem podsłuchiwał rozmowę Joanny z mężem.  Gdy skończyła wyraził swe
zdziwienie faktem, że jest mężatką a nie nosi obrączki. I pierścionków też nie nosisz,
a zawsze nosiłaś przynajmniej trzy i ten ode mnie. Jo, mam nadzieję, że go nie wyrzuciłaś?
Nie , nie wyrzuciłam. Platyny z perłą nie wyrzuca się - nawet wtedy, gdy ofiarodawca jest przekonany, że pierścionek  "jest tylko srebrny"- odparła ze śmiechem.
Joanna uregulowała należność za czekoladę i wyszli z  barku. Mieszkanie Witka było
w przylegającym do kawiarni budynku, wejście miało od podwórza.
Gdy jechali windą na ostatnie piętro Joanna poczuła przysłowiowe motyle w brzuchu.
Zupełnie tak jak wtedy, gdy pierwszy raz mieli przekroczyć barierę w układzie lekarz-
pacjentka.
Mieszkanie było niewielkie, za to z okien roztaczał się widok na samo centrum miasta.
Z tej wysokości Pałac Kultury i nowe wieżowce prezentowały się znacznie lepiej niż
z poziomu chodnika. Joanna stała przy oknie w objęciach Witka -czuła dotyk jego rąk,
za którym przez wiele lat tak bardzo tęskniła.
Pamiętam każdy milimetr twego ciała- powiedział półgłosem Witek.  Często mi się śniło,
że czekam na Ciebie na lotnisku, a ty nie  przychodzisz.
Na którym lotnisku? - zainteresowała się Joanna- przecież wyjechałeś pociągiem bo
 miałeś furę bagażu. Lepiej mi opowiedz  jak sobie radziłeś na początku, zaraz po
przyjezdzie do Szwajcarii.  Naprawdę na  ciebie czekali?
Nie było cię na dworcu, gdy wyjeżdżałem - powiedział nagle Witek z pretensją w głosie.
Rozglądałem się, chciałem cię jeszcze raz choćby tylko zobaczyć.
Joanna miała ochotę wypalić "trzeba było nie wyjeżdżać", ale ugryzła się w język i
powiedziała - jasne, władca haremu wyjeżdżał i wszystkie nałożnice powinny były go
żegnać. Ale miałeś zachcianki! Żegnały cię same kobiety- twoja oficjalna żona razem
z dzieckiem  i z twoją kochanką, twoja matka i jakoś nie widziałam siebie w tym gronie.
Od początku było wiadomo, że nasz związek był chwilowy i raczej bez perspektyw na
przyszłość, nawet gdybyś nie wyjeżdżał. Lepiej mi opowiedz jak sobie tam radziłeś.
Witek wypuścił Joannę z objęć , zrobił herbatę i gdy siedzieli na wielkiej kanapie, snuł
opowieść.
Miał szczęście - rzeczywiście obiecana praca już na niego czekała. Był znany, wszyscy
doceniali jego nowoczesne metody rehabilitacji i odnowy biologicznej.
Nikt nie wyrażał się pogardliwie o metodzie stosowanej przez niego akupresury. Było tak,
jakby napisana przez niego praca doktorska była biblią dla tamtejszych rehabilitantów.
Miał pracę którą lubił, bardzo dobrze wyposażone gabinety odnowy biologicznej a do
tego kilometry tras  narciarskich do jeżdżenia na nartach, w dolinie ciekawe trasy do jazdy
konnej. Poza tym miał stały dostęp do  najnowszej literatury medycznej, dobre zarobki,
ładne mieszkanie. Po dziesięciu latach przeprowadził się do Austrii, gdzie otworzył
własną klinikę , w której pacjent był leczony całościowo i konieczne w sposób naturalny.
Teraz już tylko służył radą swej córce, która od kilkunastu lat razem z nim prowadziła tę
klinikę.
Gdy wymienił nazwę miejscowości Joanna powiedziała - byłam tam sześć lat temu, tam
jest duże jezioro a nad nim jakiś klasztor, w którym  mnisi warzą jakieś znane piwo, a sama miejscowość znana jest z tego, że jest tam mnóstwo prywatnych klinik "chirurgii estetycznej".
Widziałam kilka tych willi, wszystkie okolone bardzo wysokimi żywopłotami, na furtkach
tabliczki mówiące tylko czyja to klinika, bez wymieniania specjalności.
A co tam robiłaś? - zainteresował się Witek.  Pływałam razem z dziećmi statkiem po
jeziorze, potem jedliśmy nad jeziorem obiad,  a potem wróciliśmy do miasta - odpowiedziała.
Wiesz, teraz  twoja kolej na opowieść o tym czasie, który minął - ja już się wyspowiadałem.
Jeszcze ci tylko dodam, że rozwiodłem się  z  żoną, drugi raz  już się nie żeniłem, aktualnie
jestem sam, nawet jakoś nie mam ochoty na jakiś  trwały związek. Stary już jestem.
No ale nadal  świetnie wyglądasz , a przecież jesteś ode mnie całe siedem lat starszy-
zauważyła  Joanna.
Witka wyraznie ucieszyło to zdanie - wyjaśnił Joannie, że nadal szaleje na nartach i jezdzi
konno. No, opowiedz wreszcie coś o sobie- nalegał- ile masz tych dzieci?
Joanna stwierdziła, że tak naprawdę to niewiele ma do opowiedzenia. Wyszła za mąż, ma
jedno dziecko i też jest już babcią a dziecko mieszka na stałe w Salzburgu. Ale podobno
mają się przeprowadzić do Niemiec.
No dobrze, ale co robisz, jak się czujesz?- dopytywał się Witek. Wyglądałaś w tej kawiarni
jakbyś roztrząsała kwestię "być albo nie być". Masz jakieś kłopoty?
Kłopoty? nie , nie mam, a w tej kawiarni myślałam o Tobie, o tym czasie gdy się poznaliśmy.
Bo wiesz, z tą kością krzyżową miałeś rację, boli mnie do dziś i mam jakieś tam małe
wypukliny. Byłam u profesora  P., na szczęście nie chce tego operować, dał mi namiary
na  jakiegoś rehabilitanta.
Witek słuchał z prawdziwym zainteresowaniem, wreszcie powiedział - znam go, mądry
lekarz, cudowne ręce, choć jeszcze całkiem młody, w porównaniu do mnie.
Jo, powiedz mi dlaczego nie chciałaś wtedy ze mną wyjechać?  Mogło być nam całkiem
dobrze. Nauczyłabyś się jezdzić konno, kupilibyśmy ci żaglówkę, urlopy spędzalibyśmy
w domku nad jeziorem, np. w okolicach Strobl- Witek wyraznie się rozmarzył.
c.d.n.




wtorek, 8 lipca 2014

Spotkanie

Neurochirurg wpatrywał się bez słowa w wyniki badań. Joanna czuła się zupełnie jak na
egzaminie - lekarz co chwilę zerkał na nią, odrywając na moment wzrok od wyników.
No tak, za chwilę mi powie, że przypadek beznadziejny i mam  pokochać ból - pomyślała.
A może to rak - przemknęło jej  przez myśl. Spokój, spokój! - nakazała sama sobie.
Lekarz jeszcze raz spojrzał na monitor  a potem powiedział bardzo spokojnym głosem:
nie będziemy tego operować. Ścięgienko nie  jest zablokowane, są tylko dwie niezbyt
duże wypukliny w odcinku lędzwiowym. Jeśli będzie  pani o siebie dbać, czyli niczego
nie dzwigać, ćwiczyć w basenie i pływać, chodzić w odpowiednim obuwiu i do tego
nieco zrzuci pani wagę, to obędzie się bez operacji. Spać musi pani na boku, w pozycji
embrionalnej. Dam pani skierowanie do rehabilitanta, który wie jak prowadzić takie
przypadki. I proszę przestać się wszystkim zamartwiać - połowa dolegliwości bólowych
ma swój początek w stresie. Zestresowany człowiek zle śpi, zle się porusza, ma złą
postawę. Może to zabrzmi dziwnie, ale już starożytni wiedzieli, że ból odcinka lędzwiowego
jest związany  bardzo często ze stresem - tyle tylko że  wtedy nazywali to troskami.
Profesor  wyjął z komputera płytkę   CD z wynikami  rezonansu, poskładał wszystkie
klisze ze starymi wynikami  Rtg, wszystko starannie zapakował do dużej koperty i
z uśmiechem podał Joannie.
A teraz niemal wszystko zależy od pani. Spotkamy się zatem za sześć lub osiem miesięcy.
O, a tu jest telefon do rehabilitanta, uprzedzę go, że pani będzie do niego dzwonić.
Profesor wstał zza biurka, uścisnął Joannie rękę na pożegnanie i podprowadził do
drzwi otwierając je -  proszę, kto następny?  - zapytał czekających pacjentów.
Joanna była  szczęśliwa, że nie będzie operacji. Profesor był co prawda bardzo dobrym
neurochirurgiem i wszystkie poprowadzone przez niego operacje kończyły się wynikiem
pozytywnym, no ale nigdy nikt nie może zagwarantować, że po stu super udanych
operacjach ta  sto pierwsza  też będzie udana. Poza tym operacja może być udana a sam
proces rekonwalescencji może przebiegać zle.
Idąc ulicą roztrząsała ponownie każdy gest profesora, każde jego spojrzenie na ekran.
Chyba wiedział, co mówi - skonstatowała na koniec.
Postanowiła zajrzeć jeszcze do kilku sklepów z konfekcją - tak naprawdę nie zamierzała
cokolwiek kupić, no ale pooglądać przecież nie zaszkodzi. Poza tym niedaleko był nieduży
sklep, o którym jej mąż mawiał, że to sklep dla odkrywców nowych lądów  - według niego
za leżące tu błyskotki, paciorki, naszyjniki i przeróżne ozdoby można by nabyć  jakąś
jeszcze nieodkrytą  wyspę od jej mieszkańców.
Dreptanie po sklepach zmęczyło Joannę, postanowiła wstąpić do barku kawowego by dać
odpocząć swemu kręgosłupowi.
Znalazła miejsce przy  małym, dwuosobowym stoliku, zamówiła gorącą czekoladę.
Myślami wróciła znów  do swych dolegliwości. Wbrew temu, co mówił lekarz, nie były
wynikiem zmartwień a  bardzo dawnego urazu, którego doznała na nartach.
Było to naprawdę bardzo dawno i opiekujący się wtedy nią lekarz prorokował, że do końca
życia będzie miała z tego powodu bóle.
Zdaniem profesora po tamtym urazie nie było już śladu, co zapewne było wynikiem
bardzo dobrze prowadzonej rehabilitacji.
Joanna uśmiechnęła się do swych wspomnień - fakt, rehabilitacja była prowadzona  bardzo
intensywnie i przez naprawdę dobrego fachowca.
Szkoda, że Witek wyjechał - szkoda, z uwagi na ten kręgosłup ale gdyby nie wyjechał
pewnie bardzo skomplikowało by się jej życie - pomyślała trzezwo.
Wróciła pamięcią do chwili, gdy pierwszy raz zobaczyła Witka - był to dzień, gdy do
szpitala  przywiozła  swą matkę  na ewentualne zdjęcie gipsu. Siedziały na korytarzu i
czekały na przyjście  ortopedy- obie były zdenerwowane - Joanna, bo akurat miała sesję i
każda godzina była "na wagę złota" a matka po prostu bardzo bała się zdejmowania gipsu.
Korytarzem co chwilę ktoś przechodził i Joanna pomyślała, że ten szpital ma chyba zbyt
wiele personelu, tyle tylko, że ten personel głównie spaceruje. Z gabinetu naprzeciwko
którego siedziała wyszedł mężczyzna- rzucił spojrzenie na Joannę i nie odrywając od niej
spojrzenia , zapytał- pani do mnie? Joanna pokręciła przecząco głową i powiedziała, że
czeka na przyjście dr.Ł.
Ooo, to potrwa, bo dr.Ł. właśnie operuje - odpowiedział i wycofał się z powrotem do
gabinetu. W chwilę potem znów wyszedł, znów zatopił w Joannie swe spojrzenie i gdzieś
powędrował.
Fajny facet, pomyślała Joanna. Nawet mu do twarzy w białym fartuchu. Doktor  Ł. wrócił
za małe półgodziny, zadecydował o zdjęciu gipsu i obie poszły do zabiegowego.
Matka cały czas marudziła powtarzając, by pielęgniarka uważała i nie skaleczyła jej nogi
tą okropną piłą, potem narzekała, że noga wygląda strasznie po zdjęciu gipsu, potem
jęczała, że ta noga jej nie trzyma. Z trudem udało się Joannie doprowadzić matkę do
taksówki.
Sesja poszła dobrze i Joanna postanowiła, że w marcu pojedzie w góry, z grupą znajomych
żeglarzy, którzy w tym czasie mieli obóz kondycyjny w Zakopanem. Pomysł nie był zły,
ale oni uparli się, że skoro je z nimi posiłki, to powinna również jezdzic na nartach.
Nikt nie podejrzewał, że narty i Joanna to niezbyt dobrana para. Trzeciego dnia musieli
Joannę zbierać ze stoku - niby nic sobie nie połamała, ale nie mogła wstać.
Jakoś doczłapała do ośrodka. Pomyślała, że skoro ma całe ręce i nogi  a boli ją tylko pupa,
to trzeba to rozchodzić. Trochę przy chodzeniu ją bolało, ale najgorzej było przy siedzeniu.
Do końca turnusu Joanna   zamiast siedzieć klęczała.
Po powrocie do Warszawy wcale nie było lepiej  - każde wejście do autobusu, wejście po
schodach i kontakt z  krzesłem  były męczarnią. Wreszcie zdecydowała się prześwietlić
bolące miejsce -  na podstawie zdjęcia Rtg ortopeda  stwierdził, że Joanna ma pękniętą
kość krzyżową z przemieszczeniem i najbliższe  dwa lub nawet trzy  miesiące powinna
leżeć - na desce owiniętej kocem. Dostała zwolnienie lekarskie, na którym spędziła niemal
3 miesiące. Rolę "deski" spełniała półka z szafy.
Joanna straciła semestr, zwolnienie się skończyło a ją ciągle bolało. Wreszcie któryś
z kolegów wymyślił, że zawiezie ją do swego znajomego speca od rehabilitacji -zapakował
Joannę wraz z wynikiem Rtg do samochodu i zawiózł do....przychodni dla sportowców.
Gdy Joanna weszła do gabinetu, za biurkiem zobaczyła....tego "fajnego faceta", który tak
się  jej przyglądał gdy siedziała na korytarzu szpitalnym kilka miesięcy wcześniej.
Oboje wpatrywali się teraz w siebie intensywnie, wreszcie lekarz powiedział - ja chyba
panią skądś znam. Joanna wyjaśniła, że słowo "znam" nie jest adekwatne do sytuacji, bo
tylko widzieli się chwilę pół roku wcześniej.
Joanna pogrążona we  wspomnieniach  obracała pustą już filiżankę po czekoladzie,
jednocześnie obrzucając nic nie widzącym spojrzeniem przechodzących za oknem ludzi.
Nagle poczuła na swym ramieniu czyjś  dotyk i usłyszała - to jednak ty, prawda???
Nad nią stał, niczym senna zjawa....Witek.
c.d.n.


środa, 2 lipca 2014

Wspominkowo, "wakacjowo"

Wakacje - cudne słowo, zwłaszcza gdy się chodziło do szkoły. Rok szkolny zdawał się
nie mieć końca, ale wreszcie nadchodził czerwiec i wraz z nim wakacje.
Mnie ten czas zawsze kojarzy się z wyjazdem nad Bałtyk. Wyobrazcie sobie, że przez
cały okres nauki  w szkole tylko dwa razy spędzałam wakacje nie nad morzem.
Najczęściej miesiąc byłam w Gdyni a miesiąc na Półwyspie Helskim, w Jastarni.
Jastarnia z czasów mojego dzieciństwa a obecnie to dwie różne miejscowości.
Wolałam tamtą, niż dzisiejszą Jastarnię. Nie była tak zabudowana,  było dużo przestrzeni.
Przedpołudnia spędzaliśmy zawsze na plaży od strony otwartego morza, po obiedzie
 wędrowało się plażować nad Zatokę. Woda w zatoce była wręcz ciepła, płycizna
zapraszała do kąpieli, poza tym zawsze  braliśmy kajaki, dzięki czemu dość wcześnie
nauczyłam się niezle wiosłować. Gdy już byliśmy wymoczeni i zmęczeni przenosiliśmy
się do portu. Port był mały, jego część dla statków rybackich była większa niż ta dla
pasażerów. Po drugiej stronie zatoki był port Marynarki Wojennej z ośrodkiem
szkoleniowym.
Przed II wojną światową w porcie, blisko mola pasażerskiego była kawiarnia, za moich
czasów niestety już nie. Ale i tak bardzo lubiłam codzienne wizyty w porcie - lubiłam
oglądać kutry rybackie wybierające się na połów, oraz te, które były aktualnie naprawiane.
Poza tym  niezle można było obserwować całkiem liczną flotę Marynarki Wojennej -
ciągle jakieś jednostki pływające podpływały do kei, przepływały szalupy, w których
przy wiosłach siedzieli świeżo powołani do marynarki chłopcy.
Z tamtego czasu pamiętam ekskluzywną restaurację bardzo blisko morza, zwaną
Domem Zdrojowym. Jej właścicielem był ORBIS.
Stołowaliśmy się tam i choć ceny były ponoć horrendalne wcale nie było łatwo o miejsce. Wieczorami odbywały się tam dancingi i były aż dwa parkiety - jeden w środku sali, drugi
na zewnątrz, z widokiem na morze. Niestety nikt nie wpuszczał tam dzieci, zupełnie nie
wiem czemu:))))
Niewątpliwą atrakcją były nieduże, rybackie wędzarnie ryb, w których można było
kupić jeszcze ciepłe  ryby. Tak prawdę mówiąc to tylko latem jadałam wędzone ryby - te
kupowane w  Warszawie niczym nie przypominały tych kupionych w Jastarni.
Kolejną atrakcją były spacery przez las do Juraty. Po drodze oglądaliśmy bunkry z czasów
wojny, ale nie pozwalano nam wspinać  się na nie. W Juracie  było molo od strony zatoki.
Czasem udawało się nam namówić dorosłych by wracać z Juraty brzegiem  zatoki, choć
były miejsca, w których ścieżka ginęła i trzeba było kawałek drogi pokonać brodząc
w wodzie, co jakoś nie budziło entuzjazmu dorosłych.
Dość wcześnie moja rodzina doszła do wniosku, że mogę wyjechać do Jastarni z dwoma
młodszymi  kuzynami,  jako ich opiekunka. Miałam wtedy 16 lat, chłopcy 8 i 6.
Do dziś nie wiem co rodzinie odbiło - miałam być z nimi sama przez  cały  lipiec, na
sierpień miała przyjechać babcia.
Chyba nie zdawałam sobie  zbytnio sprawy jakie to męczące, skoro wyraziłam zgodę.
Odpadło mi beztroskie wylegiwanie się w grajdole, różne plażowe rozrywki jak gra
w siatkówkę i przemierzanie plaży brzegiem morza, pływanie kajakiem.
Na domiar złego......zakochałam się. W jednym z dwójki plażowiczów płci męskiej,
którzy w ostatnim tygodniu lipca wykopali sobie grajdoł tuż obok mojego.
Chłopak dziwnym trafem spełniał wszystkie warunki  zewnętrzne mojego ideału urody
męskiej. Był wysoki, ładnie zbudowany, miał czarne, falujące włosy i...zielone oczy.
Do tego wyglądał świetnie nie tylko w samych kąpielówkach, równie atrakcyjnie
prezentował się w dżinsach i zamszowej kurtce z frędzlami wzdłuż rękawów.
Tak mi się ten chłopak podobał, że dałam się  "poderwać". Jak się potem okazało,
obaj byli przekonani, że jestem już osobą  tak mniej więcej około dwudziestki. Nic
dziwnego, wszystko "miałam na miejscu" i paradowałam w dość skąpym bikini.
Przez cały tydzień widywaliśmy się tylko na plaży. Przystojniak miał na imię Jerzy,
jego kolega chyba Staszek. Jerzy pomagał mi nieco w opiece nad moimi kuzynami
gdy wchodziłam z nimi do wody - teraz dzieciaki mogły się kąpać jednocześnie, bo
Staszek na prośbę Jerzego pilnował naszych rzeczy w grajdole no i łatwiej mi było
zapewnić  opiekę obu dzieciakom podczas kąpieli.
Przyjazd babci wywołał małe trzęsienie ziemi - zmieniliśmy lokum, skończyło się
plażowanie od 8 rano do 16-tej i dopiero o tej porze jedzenie obiadu. I ja i chłopcy
czuliśmy się z tego powodu zle- musieliśmy  w upał iść na obiad, a potem wrócić
do domu i nie wiadomo po co odpoczywać.
Ale jednocześnie dzięki jej przyjazdowi mogłam się spotykać popołudniami z Jerzym.
Dopiero wtedy dowiedziałam się skąd pochodził, co robił, ile miał lat. Był ode mnie
całe 6 lat starszy i ogromnie zaskoczony faktem, że niedawno ukończyłam 16 lat.
 Okazało się, że mamy dość podobne zainteresowania, lubimy tę samą muzykę,
oboje marzymy o Karaibach lub innych ciepłych zakątkach globu, no i bardzo lubimy
tańczyć.
Siadywaliśmy na wydmie nad plażą i gapiąc się na morze snuliśmy marzenia. Potem
często wędrowaliśmy leśnym deptakiem w stronę Juraty. Jerzy dobrze  sobie  zdawał
sprawę z tego, że jestem nieletnia - jego czułości nie wychodziły poza muśnięcie
ustami mojej ręki na powitanie lub pożegnanie.
Po dwóch tygodniach Jerzy wyjechał z Jastarni. Od tej pory zaczęły namiętnie kursować
pomiędzy nami listy. Mieliśmy się spotkać w następnym roku ale jakoś nic  z tego nie
wyszło. Gdy on przyjechał do Warszawy ja akurat byłam poza Warszawą. A w dwa
lata pózniej dostałam list od jego....świeżo poślubionej żony.
Pisała do mnie prosząc o interwencję - pobrali się bo zaszła w ciążę, ale on jej cały czas
mówił, że jej nie kocha, bo....kocha mnie. Więc wyobraziła sobie, że skoro on mnie
kocha, to ja mam szansę wpłynąć na niego by on z nią pozostał a nie groził rozwodem.
Było to dziwne jak dla mnie rozumowanie, ale odpisałam dziewczynie wyjaśniając że
nic mi nie jest wiadomo, że on mnie kocha, że tak naprawdę nic mnie z nim trwałego nie
łączy, że nawet nigdy nie pocałowaliśmy się ani nigdy nie pisał mi, że spotyka się
z jakąś dziewczyną, ale dobrze- napiszę do niego list. Po kilku miesiącach dostałam od
niej kolejny list - Jerzy uciekł w bliżej nieznanym kierunku.
Dość szybko dowiedziałam się dokąd uciekł, bo Jerzy napisał do mnie. Rzucił wszystko
i uciekł w Bieszczady. Jeszcze przez kilka lat dostawałam od niego listy z pewnej
zakazanej dziury w Bieszczadach.I wcale nie zraziła go wiadomość, że wyszłam za mąż.
Podejrzewam, że listy nadal przychodziły nawet wtedy, gdy już się wyprowadziłam z domu rodzinnego.