sobota, 10 maja 2014

Czy warto było - cz. III

Wspominając pobyt w Kuwejcie Luśka rozmarzyła się - przypomniała sobie swą ulubioną
wówczas sukienkę- cienkie płótno w drobne kwiatuszki, do niej, z tego samego materiału
kapelusz z dużym rondem, dokładnie ocieniający twarz.
Sukienka  była długa , nieco rozszerzana dołem, zakrywała dokładnie stopy a długie
rękawy zakończone były niewielką falbaną, tak, że spod rękawa wystawały jedynie palce.
Gdy znajoma Francuzka poleciła jej taką właśnie garderobę na kuwejcki upał, pomyślała,
że  "w czymś takim" rozpuści się z gorąca. Okazało się jednak, że dość łatwo można było
znosić upał, jeżeli ciało było dokładnie osłonięte od słońca. Mąż twierdził,że Lusia wygląda
niczym grzybek o dużym kapeluszu osadzonym na pękatym trzonie.
Dobrze było Lusi w Kuwejcie, nawiązała kilka miłych znajomości, w dni wolne od pracy
jezdzili ze znajomymi i przewodnikiem na wycieczki.
Pierwsza noc na pustyni była dla niej wielkim przeżyciem - wszystko napawało ją strachem,
nawet księżyc,który robił wrażenie,że lada moment spadnie  na ziemię.  Odeszli na moment
od namiotu otuleni kocami, bo  noc była zimna. Przewodnik kazał im spojrzeć  na niebo -
Lusia po raz pierwszy zobaczyła taką ilość gwiazd - była ich niewyobrażalna ilość, migotały,
drżały,  a Luśka poczuła się taka maleńka i zagubiona jak nigdy dotąd.
Nerwowo rozglądała się dookoła, uciszała dzieci i cały czas nadsłuchiwała dziwnych
odgłosów nocy. Podskakiwała na dzwięk trzaskającyh w ogniu gałęzi, usiłowała wzrokiem
przebić otaczającą obozowisko  ciemność.
Pomimo zmęczenia nie mogła zasnąć -wyobrażnia podsuwała jej dziwne obrazy, każdy
szmer odbierała jako zagrożenie. Mąż i dzieci już dawno spali, a ona  wciąż się  wierciła.
Z Kuwejtu polecieli bezpośrednio do Kanady - przy bezpośrednim  locie pracodawca
zwracał część kosztów.
Janusz miał jeszcze miesiąc urlopu, więc postanowili, że wykorzystają go na urządzenie się
w Kanadzie. Lusia żałowała, że nie może chociażby na tydzień wpaść do Polski  - nie
dlatego, że bardzo stęskniła się za rodziną - chciała po prostu trochę poszpanować.
Ale zdrowy rozsądek wziął  górę nad niezdrowymi zachciankami i do Polski nie poleciała.
Gdy wylądowali w Kanadzie, ich dominującym uczuciem było....rozczarowanie. Ale nowe
miejsce podobało się dzieciom. Tu nie musiały wszędzie chodzić z  mamą, nie brakowało
im upału, palm i basenu pod nimi.
Lusi nie podobało się miasto - nieduże, mało nowoczesne centrum a reszta miasta to
nieduże domki - pudełka, okolone ogródkami. Pomimo lata Lusia marzła, jej mąż podobnie.
Wynajęli "jedno z pudełek" - był to nieduży drewniany domek, miał 3 małe sypialnie, jedną
nieco większą, spory dzienny pokój, kuchnię wraz z jadalnią, pomieszczenie gospodarcze.
Z jednej strony domu była wiata na samochód i jakiś schowek  na narzędzia.
Oboje z mężem zastanawiali się, jak odporny jest ten domek na silne wiatry, śnieg i mróz,
bo wyglądał znacznie mizerniej niż polskie, murowane domki jednorodzinne.
W ogródku rosła tylko trawa, co wcale nie zmartwiło Lusi, ale  Janusz zapewniał, że zrobi
kilka grządek ogródka warzywnego, co nie wzbudziło entuzjazmu reszty rodziny.
Kontrakt Janusza przewidywał 2 lata pracy, z możliwością przedłużenia o dalsze dwa lata.
Niestety Lusia nadal nie mogła pracować w zawodzie - potrzebna była nostryfikacja jej
dyplomu lekarza. Nie była to sprawa prosta ani tania.
Lusia postanowiła pójść na kurs homeopatii, a żeby nie obciążać tymi kosztami domowego
budżetu podjęła pracę recepcjonistki w pobliskiej przychodni lekarskiej. Januszowi bardzo
się to nie podobało - "ożeniłem się z lekarką, a nie z jakąś recepcjonistką, masz przestać
tam pracować" powtarzał niemal codziennie.
W drugim roku ich pobytu w Kanadzie, w Polsce ogłoszono stan wojenny.
Pracodawca namawiał Janusza, by ten wystąpił o obywatelstwo kanadyjskie - było duże
prawdopodobieństwo, że dostaliby je dość szybko. Ale Janusz nie chciał- nie podobało mu
się w Kanadzie. W mieście, w którym mieszkali, była spora Polonia. Lusia miała wielce
niesprecyzowane odczucia względem rodaków -miło było porozmawiać od czasu do czasu
w ojczystym języku, pójść na polską mszę do polskiego kościoła ale jednocześnie raził
ją niski poziom intelektualny rodaków i ich skrajnie prawicowe poglądy.
Najbardziej intelektualną ich rozrywką było siedzenie po pracy przed telewizorem z miską
pełną popcornu lub lodów. Poza tym każdy uważał za swój święty obowiązek wieszanie
wszystkich okolicznych bezpańskich psów na polskich władzach.
Lusia nie była wprawdzie entuzjastką obowiązującego w Polsce systemu politycznego, ale
bezskuteczne były jej próby wytłumaczenia miejscowym , że nie można wszystkiego tak
 w czambuł potępiać i krytykować. Jedynym efektem było to, że za plecami nazywali ją
komunistką. Janusz był na nią wściekły - komunistka i recepcjonistka w jednym- zrzędził.
Coraz częściej się kłócili  -Janusz zaczął się bardzo krytycznie przyglądać swej żonie.
Pewnego wieczoru stwierdził, że chyba zajmie  drugą sypialnię, bo Lusia coraz więcej
miejsca zajmuje we wspólnym łóżku. Lusia oniemiała z wrażenia. Po chwili powiedziała
spokojnie- przecież możemy ustawić te łóżka oddzielnie, wtedy raczej nie będę się
wpychała na twoją połowę  łóżka.
Ale Janusz zabrał swą kołdrę, poduszkę, wyciągnął z szafy prześcieradło i wyszedł.
Lusia została sama - była tak zgnębiona i zaskoczona, że nawet nie płakała.
Rano, jak gdyby  nigdy nic, zeszła na dół, zrobiła jak zwykle śniadanie dla wszystkich.
Janusz przyszedł do  kuchni ostatni, bąknął ciche "dzień dobry", zjadł śniadanie i wyszedł
do pracy.
c.d.n.





Czy warto było- cz.II

Telefon Darka odebrał ojciec Lusi, więc młody człowiek został drobiazgowo przepytany-
po co?, na co?, dlaczego? telefonuje do Lusi, skąd ją zna, dlaczego chce się  z nią
spotkać,  jakie ma w stosunku do niej plany. Luśki akuratnie było w domu, więc jej
dbajacy o reputację dziewczyny ojciec swobodnie rozmawiał z ewentualnym adoratorem.
O tej rozmowie Lusia dowiedziała się dużo pózniej od Darka.
Gdy Darek odłożył słuchawkę jego pierwszą reakcją był śmiech, a potem postanowienie,
że z całą pewnością już nigdy do niej nie zadzwoni ani się nie spotka.
Po kilku dniach postanowił jednak zobaczyć się z Lusią i dowiedzieć się z jakiego to
powodu został tak drobiazgowo przepytany.
Choć od tamtego dnia minęło wiele, wiele lat, Lusia na samo wspomnienie  tej rozmowy
dostawała wypieków i napadu bezsilnej złości. Bo jak wytłumaczyć koledze, że jej ojciec
miał, zupełnie nie przystające do otaczającej go rzeczywistości, wyobrażenie o tym jak
powinny wyglądać kontakty damsko- męskie. Dwie starsze siostry Lusi wydały się za
mąż w ekspresowym tempie, byle tylko uwolnić się spod kurateli tatusia.
Jeżeli nawet chodziły na randki, robiły to tak, by rodzice nic o tym nie wiedzieli. Potem
pewnego dnia "wybranek-wybawca" zjawiał się  w domu i jeśli jego osoba nie budziła
u rodziców żadnych uprzedzeń, mogli się spotykać, ale zawsze w towarzystwie którejś
z sióstr lub w domu.
Darek słuchał wyjaśnień Lusi i oczy robiły mu się wielkości deserowych talerzyków.
Były lata sześćdziesiąte  dwudziestego wieku a tu, nagle, obyczaje jak sprzed 100 lat.
Więcej się nie spotkali, ale Darek nie zamierzał odstawiać przed rodzicami Lusi
kandydata na jej męża.
Lusia  wtedy po raz pierwszy poczuła do ojca żal i chęć wyzwolenia się spod jego
kontroli.  Do domu musiała zawsze wracać przed  godziną 23,00- wyjątek stanowiły dni,
w których miała w szpitalu dyżury.
Z powodu tych ograniczeń nie spotykała się zbyt często ze znajomymi - trudno wiecznie
opuszczać towarzystwo w chwili, gdy zabawa zaczyna się właśnie rozkręcać i tłumaczyć
wszystkim dookoła, że się  zle czuje.
Rok pózniej na jej drodze stanął pewien przystojny szatyn - Janusz. Poznali się na kursie
języka angielskiego dla zaawansowanych. Janusz był elektronikiem i marzył mu się wyjazd
do pracy za granicę, więc szlifował język. Lusia natomiast odkryła, że jest wiele bardzo
dobrej literatury fachowej w języku angielskim. Byli kilka razy na kawie, dobrze im się
gwarzyło o wielu rzeczach, odkryli, że  mają wiele wspólnych zainteresowań. Janusz nie
ukrywał, że Lusia  mu się podoba, pieszczotliwie nazywał ją "maluszkiem", przychodził
po nią do szpitala gdy pózno kończyła dyżur i odprowadzał do domu. Lusia  żegnała się
z nim w miejscu, o którym wiedziała, że jest niewidoczne z okien sypialni jej rodziców.
Pozostałe okna wychodziły na podwórko lub boczną uliczkę.
Lusia była nim zachwycona, czekała z bijącym  mocno sercem na każde  spotkanie, ale
pamiętając jak Darek został potraktowany przez jej ojca, opowiedziała Januszowi o  tym,
jak jej ojciec widzi przebieg kontaktów damsko- męskich.
Janusz był nieco zaskoczony, ale powiedział, że musi to wszystko przemyśleć.
Myślał i myślał i w trzy miesiące pózniej dość niespodziewanie zaproponował Lusi
małżeństwo. W międzyczasie próbował namówić ją na wspólny wyjazd, ale Lusia nie
zgodziła się. Powiedziała mu , że nie chce  okłamywać rodziców, że jedzie z koleżanką,
po drugie wspólny  nocleg był sprzeczny z zasadami, w których została wychowana.
Zaskoczony tą odpowiedzią Janusz zwrócił jej uwagę, że jest już od dawna dorosła ,
skończyła już bowiem  trzydzieści lat i chyba nie musi pytać się rodziców z kim i gdzie
ma się  spotykać.
Pewnego majowego dnia przyprowadziła Janusza do domu i przedstawiła  jako swego
przyszłego męża. Przygotowania do ślubu zajęły im 3 miesiące.W sierpniu wzięli
ślub cywilny, miesiąc pózniej  - kościelny. Do czasu ślubu kościelnego Lusia mieszkała
nadal w domu rodzinnym.
Własnego mieszkania nie mieli, pieniędzy na wynajęcie go-  też nie. Zamieszkali u matki
Janusza - zajęli mniejszy pokój. Matka Janusza nie była najmilszą pod  słońcem teściową-
dokuczała Lusi, że "taka uczona osoba" a nie potrafi ulepić pierogów, które były ponoć
ulubioną potrawą jej jedynaka. Od wielu lat była wdową, więc była bardzo zżyta z synem
i obca kobieta w domu była dla niej niemiłym zgrzytem.
W wieku 34 lat Lusia urodziła pierwsze dziecko, rok pózniej następne.
Obie ciąże  bardzo  zle zniosła, zwłaszcza tę drugą. Opieka nad niemowlęciem pod koniec
drugiej ciąży była sporą udręką.
Trzy lata pózniej Janusz  dostał indywidualny kontrakt w Kuwejcie. Wyjechał sam, by
przygotować dla żony i dzieci odpowiednie mieszkanie. Lusia z dziećmi dojechała niemal
pół roku pózniej. Pod względem finansowym kontrakt był świetny, warunki lokalowe też.
Klimat Lusi odpowiadał, wreszcie nie marzła, dzieci szybko przywykły do miejscowych
warunków. Nie mogła natomiast pracować, co było dla niej dość przykre. Ale wciąż
sprowadzała dla siebie literaturę światową i śledziła najnowsze trendy w medycynie.
Cztery lata pobytu w Kuwejcie minęły dziwnie szybko. Nie bardzo wyobrażali sobie
powrót do ciasnego mieszkania matki Janusza.
Firma, w której pracował Janusz zaproponowała mu pracę w....Kanadzie. Po krótkim
namyśle postanowili z tej propozycji skorzystać, głównie z uwagi na dzieci.
c.d.n.