środa, 24 czerwca 2015

Horyzont zdarzeń - II

Młoda następnego dnia do pogrzebie wróciła do pracy.
Cześć Weronika, jak było na urlopie? Byłaś w górach? - zapytał jeden z kolegów.
Weronika, bo takie właśnie było prawdziwe imię Młodej, uśmiechnęła się blado - nie,
byłam cały czas w Warszawie.
Czemu?- dopytywał się kolega.
Tak wyszło, miałam tu dużo spraw do załatwienia. Zresztą nie lubię zimą wyjeżdżać.
Weronika  nie miała ochoty kogokolwiek w biurze wtajemniczać w swoje prywatne
sprawy.
W czasie przerwy śniadaniowej zajrzała do sąsiedniej pracowni, gdzie pracowała
jej najbliższa z koleżanek. Ona jedna wiedziała na co Weronice był potrzebny zimą
urlop, ale  nie wiedziała, że dziadek Weroniki umarł.
Dziewczyny zeszły razem do bufetu i gdy już usiadły przy stoliku Weronika krótko
opowiedziała jej o wszystkim. Również i o tym, że wcale nie zamierza ubierać się
w tradycyjne czarne stroje, bo uważa to za bardzo głupi zwyczaj. Co komu do tego,
że ona straciła kogoś bliskiego? Od tego, że założy czarne ciuchy nie  dostanie wszak
podwyżki, nikt jej nie pomoże wejść do zatłoczonego tramwaju lub autobusu ani
niczego w sklepie taniej nie sprzeda.
Alicja ze zrozumieniem kiwała głową, chociaż sama była tradycjonalistką. Obiecała
tylko, ze nikomu nie powie ani słowa o tym , jak Weronice minął urlop.
Dni mijały dość monotonnie, zima była dokuczliwa, mróz dawał się wszystkim we znaki.
Babcia Marysia pozornie "pozbierała się" po utracie męża.
Chodziła na zakupy, jak zwykle codziennie sprzątała, gotowała obiad, przyrządzała
kolację dla nich obu.
Weronika starała się teraz więcej przebywać popołudniami i wieczorami w domu.
Nie sprawiało jej to trudności, bo tuż przed chorobą dziadka rozpadł się jej gorący,
trwający już niemal trzy lata romans, który miał być zakończony małżeństwem.
Dziadek miał rację - to nie był odpowiedni kandydat na męża. Ale racje dziadka były
nieco odmienne od tego co myślała Weronika -  zdaniem dziadka kandydat na męża był
po prostu i zwyczajnie zbyt leciwy - mógłby z powodzeniem być ojcem Weroniki.
Ale Weronika lubiła starszych mężczyzn, młodzi ludzie ją denerwowali.
Spotykała się  tylko z jednym młodym chłopakiem, ale tylko dlatego, że razem pływali
żaglówką po Wiśle, a znali się jeszcze ze szkoły podstawowej.
Natomiast każde z rodziców Weroniki uważało, że z taką narwaną dziewczyną jak
Weronika to tylko starszy człowiek sobie poradzi.
Rodzicom i dziadkom Weroniki przyszły mąż obiecywał, że gdy tylko zakończy sprawę
rozwodową to natychmiast wezmą  ślub, a Weronika przestanie pracować i zacznie
studiować.
Ale jakoś to nie wyszło. Jak ogólnie wiadomo, miłość z natury swej jest ślepa i głucha.
Na szczęście i ślepota i głuchota z czasem mija - Weronika kilka razy przyłapała swego
ukochanego na kłamstwie a reszty dokonali życzliwi znajomi i sam  "narzeczony".
Zaczęło się od rozliczania Weroniki z każdej godziny, której nie spędzali razem, potem
nastąpiło ograniczanie jej kontaktów z koleżankami i kolegami.
Potem jej oświadczył, że  zaraz po ślubie powinna urodzić dziecko, no a studia zrobi
gdy dziecko "trochę się odchowa".
Tego to już było dla Weroniki za wiele - przestała się z nim spotykać. Na szczęście
wszystko obyło się bez awantur i wzajemnych oskarżeń.
Weronika nie zawiadamiała go o śmierci swego dziadka, ale były narzeczony przygnał
na cmentarz z......blaszanym wieńcem, który zupełnie nie pasował do pięknych, żywych
kwiatów, które spoczęły na grobie. Nie dociekała skąd się dowiedział.
Babcia Marysia oczywiście zorientowała się, że Weronika zerwała kontakty z byłym
narzeczonym, bo pewnego dnia powiedziała: "wiesz, to nie był dobry człowiek, a poza
tym miał fatalne obyczaje - jak mógł kupić taki paskudny, blaszany wieniec".
I to było wszystko, co miała  babcia Marysia do powiedzenia na ten temat.
Znacznie więcej usłyszała na ten temat od  swoich rodziców- dziwnym trafem tym
razem byli wyjątkowo zgodni, chociaż nie rozmawiali ze sobą chyba już osiemnaście lat.
Oboje uważali, że postąpiła głupio kończąc tę  znajomość, ale żadne z nich nie wpadło
na pomysł, by dowiedzieć się od córki co sprawiło, że podjęła taką decyzję.

Wiosną Babcia Marysia pojechała do swej córki, która ją serdecznie zapraszała.
W planie był trzytygodniowy pobyt.
Przed wyjazdem Weronika dostała do ręki dokładną rozpiskę odnośnie pielęgnacji
domowej zieleni. Wręczając jej tę kartkę babcia Marysia powiedziała - i pamiętaj, że
roślinom nie daje  się leków- żadnych. I masz codziennie  ścierać kurze.
Pośmiały się obydwie, bo Weronika mając kilka lat zatruła piękną, dużą palmę
podlewając ja rozpuszczonymi w wodzie medykamentami.

Zaraz pierwszego samotnego wieczoru Weronika wyciągnęła pudło ze starymi
zdjęciami.
Niestety większości osób, które były na nich, nie umiała zidentyfikować, a zdjęcia
nie były podpisane.
Niektóre były z całą pewnością jeszcze z XIX wieku.
Z fotografii spoglądały na Weronikę poważne twarze wąsatych  i często brodatych
mężczyzn. Było też całkiem sporo zdjęć z uroczystości pogrzebowych, na których
główny bohater wydarzenia  spoczywał w udekorowanej kwiatami trumnie.
Dla Weroniki były to bardzo dziwne zdjęcia, ale zapewne zgodne z duchem minionego
czasu.
Brrr - pomyślała Weronika - ciekawe czy fotograf prosił  zmarłego o pogodny wyraz
twarzy. Nic dziwnego, że te zdjęcia  były bardzo rzadko oglądane.
                                                   c.d.n.