środa, 10 stycznia 2024

Córeczka tatusia- 64

 Dzień spędzony  u teściów Ali minął, zdaniem wszystkich, szalenie  szybko a Michał wymyślił, że następne  spotkanie weekendowe zrobią w jeszcze  szerszym  gronie, bo najprawdopodobniej w najbliższy weekend Andrzej będzie  miał wolną  sobotę. Ponadto długoterminowa prognoza pogody  była pomyślna. 

W drodze powrotnej do Warszawy Marta stwierdziła, że jest pełna podziwu dla Ali, bo posiadanie trójki dzieci to naprawdę sporo obowiązków i pracy  w  domu. I - co zapewne jest dziwne - im częściej ona przebywa w towarzystwie dzieci tym mniej chętnie myśli o posiadaniu własnego dziecka. Bo "na zdrowy rozum" to Ala, chociaż teraz nie pracuje zawodowo to jest przy tych  dzieciach  "zarobiona po uszy" a fakt, że starszego nie ma   w domu  przez jakiś czas bo jest w przedszkolu, wcale sprawy  nie upraszcza i teściowie Ali właśnie dlatego chcą mieszkać gdzieś w pobliżu , by pomóc Ali.  

Do dyskusji zaraz  włączył się ojciec Wojtka mówiąc, że gdy Marta i Wojtek zostaną z czasem  rodzicami on wtedy natychmiast zrezygnuje nawet z tej połówki etatu i zostanie na  cały etat dziadkiem i będzie pomagał Marcie, nawet jeśli ona weźmie trzyletni urlop wychowawczy. I dobrze, że mieszka tak blisko nich, bo przejście pół kilometra nie jest problemem. I stwierdził, że może faktycznie byłoby nieźle, gdyby Wojtek to mieszkanie, które odbierze na Ursynowie sprzedał teściowi Ali. Trzeba  sobie wzajemnie pomagać gdy się ma takiego przyjaciela jak  Michał. To szalenie  wartościowy chłopak a ludzi wartościowych warto wspierać, czego właściwie żaden rząd powojenny w  Polsce  nie  rozumie. 

Tato, wpierw muszę to omówić z Michałem, bo nie  wiem jak on się zapatruje na to, by teściowie Ali jej pomagali. Ale jeśli ta opcja będzie Michałowi odpowiadała i moja droga żona też to zaakceptuje, to na pewno to mieszkanie odsprzedam  teściowi Ali. Z tym, że ja najchętniej sprzedałbym je  już teraz, a nie  czekał aż je wybudują, odbiorę i tp. Ja wiem, że za rok na pewno mieszkania będą droższe i pewnie wtedy uzyskana cena  byłaby wyższa, ale ja to po prostu zadowolę się tym, że oni odkupią je po tych kosztach, które ja do tej chwili poniosłem. A one wcale nie były małe, bo to tzw. mieszkanie  własnościowe. Na  wszystkie   wydatki mam kwity. Bo Michał to jest moim przyjacielem - może nie  aż tak bliskim memu sercu jak Andrzej, ale na tyle  bliski, że nie  chcę na sprzedaży tego mieszkania zarobić. 

Twoja "droga żona" to akceptuje - powiedziała Marta. Ty akceptowałeś mój pomysł dotyczący zamiany mieszkań gdy  szło o Andrzeja, ja  akceptuję ten pomysł. Mamy nadal w zapasie  jedno mieszkanie na Ursynowie- w umowie jest trzymiesięczny okres  wypowiedzenia jej z obu  stron. Oni się liczą  z tym, że zapewne jednak zmienią kraj zamieszkania. Na razie oboje szlifują  angielski i niemiecki on, a ona francuski. A w jakiej branży on pracuje?- nie  wiem, ale  wiem, że skończył elektronikę - wydaje  mi się, że w Warszawie jest wiele miejsc,  w których elektronik może pracować. Ja to z nimi mam mały kontakt, pieniądze to mi wpłacają regularnie na konto, więc  rzadko rozmawiamy i na  szczęście  jakoś wszystko w tym bloku nadal dobrze  funkcjonuje i nie  muszę nigdzie interweniować jako właścicielka. A ten teść Ali to według  mnie jest bardzo miłym  człowiekiem i należy do tych, którzy uważają, że  dziecko, nawet najmłodsze to jest  człowiek i też mu  się należy  szacunek. I ogromnie  mi się podoba to, że Mirek   jest nauczony, że małymi należy  się opiekować i za nie pomyśleć, bo przecież  są od niego młodsi i dlatego  mniej wiedzą niż on. Cała  trójka jest wpatrzona w Michała i w  dziadka. I fajne  te dzieciaki, wcale  nie były uciążliwe gdy byli razem z nami. Pareczka w  sumie to jak miniatura Michała, a dziewczynusia to Michał w wersji żeńskiej- ogromnie do niego podobna. Mirek z kolei przejął wszystkie  gesty i mimikę Michała i przez to też wygląda jak jego własny produkt. Czy zauważyliście, że cała  trójka ma  w imieniu literę "r"?  Mirosław, Marek i Irena. 

Nooo, faktycznie! Jakoś nie  zwróciłem na to uwagi - stwierdził Wojtek. I mam wrażenie, że to Michał wybierał imiona dla dzieciaków, bo czasem mówił o nich " mimy"- wtedy mi się wydawało, że coś palnął od rzeczy, bo był bardziej skupiony na tym co ze mną omawia, ale teraz już widzę  sens w wyrazie "mimy"- to M.I.M., czyli Mirek, Irena, Marek.  Michał czasem ma takie zabawne pomysły.  I widać, że cała trójka uwielbia  swego tatę - mam wrażenie, że zaszczytne  drugie miejsce to zajmuje dziadek a babcia i Alina są dopiero na trzecim miejscu. Ale cała  trójka jest naprawdę grzeczna. I nie wiem czemu Ala powiedziała, że chwilami ma ochotę całą trójkę rozszarpać na kawałki- dziwił się Wojtek.

To normalne - Ala jest  z nimi całą  dobę, a Michał nie - stwierdziła Marta. On jej bardzo pomaga w  domu, ale na  co  dzień to ona jest z nimi stale. A do tego szalenie się denerwowała gdy w przedszkolu  były te epidemie, że Mireczek coś przywlecze młodszym. Ale na  szczęście  jakoś w porę zawieszali działalność i Mirek nie przywlókł niczego  z przedszkola. I szczerze mówiąc to podziwiam dziadków Mirka za to,  że w pewnym  sensie usynowili Michała i zaakceptowali zmianę nazwiska swego jedynego wnuka - i to właśnie dla jego dobra, żeby nikt nie  dociekał potem w  szkole dlaczego ma inne nazwisko niż jego matka. Pamiętam, że w czasach  szkolnych,  zarówno w podstawówce jak i potem w liceum panie nauczycielki potrafiły  się na lekcji wychowawczej zapytać dlaczego mama ma inne nazwisko. Zawsze mi  się wydawało, że nauczyciel powinien być taktowną osobą a nie trepem bez kultury. 

Pamiętasz Baśkę Z.?  Taka duża, chyba jedyna dziewczyna  w klasie bez grzywki.  Po pierwszej wywiadówce na  następne  to już przychodził jej ojciec- jej rodzice  byli rozwiedzeni, ale jej ojciec miał cały czas kontakt z nią i jej matką, zabierał Baśkę na wszystkie wakacje i to nawet  wtedy, gdy już ułożył sobie  życie z inną kobietą i miał drugie dziecko w tym drugim związku. A matka Baśki nigdy złego słowa nie powiedziała na jej ojca, co podobno jest dość rzadkim przypadkiem. Ona po prostu powiedziała Baśce, że pobrali się tak trochę bez zastanowienia, potem kilka lat mieszkali razem bo Basia się urodziła, no ale zupełnie nie byli kompatybilni  i postanowili, że jednak powinni  się  rozstać. Na ślubie Baśki byli oboje rodzice, jej matka z przyjacielem, a ojciec z drugą żoną i przyrodnią siostrą Baśki. I do dziś w czasie  świąt lub imienin wszyscy razem się spotykają. Widać  z tego, że  wszystko zależy od osobistej  kultury. A Baśka, żeby było śmieszniej wyemigrowała  do Włoch cztery lata temu - po prostu wydała  się za Włocha.  I włoska teściowa Baśki uważa za całkiem normalny fakt, że co jakiś czas Baśka gości u siebie jednocześnie dwie  rodziny - rodzinę matki i rodzinę ojca. Oni wpierw  z rok mieszkali w Libii, w Benghazi, bo tam pracował na kontrakcie Basi mąż, a gdy skończył mu się kontrakt to  zamieszkali w Parmie, czyli rodzinnym mieście jej męża. Baśka twierdziła, że takiej teściowej jak jej teściowa to mogą jej wszystkie dziewczyny pozazdrościć, że nawet jej własna matka nie ma dla niej tyle zrozumienia i ciepła co jej teściowa.  Baśka w Benghazi to się uczyła na gwałt włoskiego bo wyjeżdżając z Polski to rozumiała  zaledwie kilka słów a i to  z gatunku "amore mio", a z mężem to rozmawiała po angielsku i jak twierdzi, to "chłop" się jej oświadczał trzymając w garści słownik włosko-angielski  i straszliwie się namordował przy  tym,  potem wpadł na genialny w  swej prostocie pomysł i wszystko powtórzył przez tłumacza  polsko-włoskiego jej oraz jej  rodzinie. Jej mąż jest od  niej niemal 10 lat starszy. A Baśka to jest aktualnie  w ciąży i pod ścisłą ochroną  swej teściowej, która  dba, żeby Basia się właściwie odżywiała, odpowiednio dużo czasu spędzała na powietrzu, spała długo i  dobrze. Baśka się śmieje, że widocznie ona  ma urodzić następcę tronu a nie  dziecko pana inżyniera. Jestem jedyną z jej szkolnych koleżanek, z którą utrzymuje  kontakt. Obiecałam jej, że jeśli  kiedyś pojadę do Włoch to "zawadzę"  o Parmę. Wiesz - często  ze sobą  nie korespondujemy,  za to nasze listy to "tasiemce". Nie mogła  się nadziwić, że nadal jesteśmy parą, chociaż  ciebie nie było tu cztery lata. 

Wojtek zaśmiał się- mnie  coś innego dziwi- do dziś nie  wiem jakim  cudem wytrzymałem  cztery lata bez  ciebie. Pewnie dlatego wytrzymałeś, bo zdawałeś  sobie  sprawę z faktu, że jako osobnik  niepełnoletni nie możesz sam sobą dysponować - gdybyś wtedy nawiał z domu to pół Europy by postawiono na nogi by cię dorwać i sprowadzić do mamy i taty. Przecież ty nawet egzamin wstępny na Politechnikę  zdawałeś po kryjomu i dopiero gdy wyczytałeś na liście, że  zdałeś to powiedziałeś o tym w domu. Ja tylko nie  rozumiem, dlaczego mnie o tym nie szepnąłeś ani słowa - przecież chyba wiedziałeś, że tak samo tęsknię za tobą jak ty za mną- dziwiła  się Marta.  

Nie powiedziałem, bo bałem  się, że mogą na ciebie  naciskać plotąc jakieś  głupoty i wolałem  tego uniknąć. A gdy  zdałem i byłem  na liście to wiedziałem, że się złamią, tym bardziej, że wtedy i tak  nie  studiowałbym w Grazu  a w Wiedniu, więc i tak nie byłbym w  domu. A ich urządzało żeby ktoś mieszkał z  ciotką, która już  wtedy miewała problemy z trafieniem do domu, więc byłbym  jako zaopatrzeniowiec. Ja się jej  myliłem z moim ojcem, mojej matki to już w ogóle nie kojarzyła co matkę doprowadzało do  szału, bo ciotka świadkiem  była na ich ślubie. Przecież kiedyś odprowadził ją do domu  sąsiad z pierwszego piętra, który ją zobaczył gdy sunęła środkiem jezdni wzdłuż szyn tramwajowych. I to daleko od  domu, bo  aż na Grójeckiej, w zupełnie innej  dzielnicy.  Podszedł do niej, tropnął  się, że coś z nią  nie jest dobrze, zaczął rozmawiać , wziął pod  rękę odprowadził wpierw  na  chodnik a potem, cały czas do niej mówiąc zaprowadził do autobusu i odwiózł do mieszkania. A ponieważ przed wyjazdem ojciec zostawił mu swój adres to facet rzecz  całą opisał w liście. I cioteczka spędziła kilka  miesięcy w  szpitalu na neurologii. Tam ją z lekka podciągnęli a do mnie  dotarło, że może z tego powodu nie będą  się ciskać gdy zdam na warszawską Politechnikę. I miałem rację. Poza tym mama szybko obliczyła, że znacznie  mniejsze będą koszty utrzymania mnie w Warszawie niż w Wiedniu. I zawsze będzie  mogła  wyskoczyć do Warszawy bez ojca  by mnie  skontrolować. Bo ojciec nawet jeśli bywał to zawsze miał tu mnóstwo spraw służbowych no i musiał być pod ręką  szefa, a pod jego ręką mama, więc do swej  siostry to wpadał na minutę. Na wizyty kontrolne to matka poświęcała na ogół nie więcej niż godzinę. I zawsze mi zostawiała listę spraw do załatwienia ewentualnie  do zrobienia. Ale i tak musieli zatrudnić z czasem tę panią  do opieki, bo cioci to  się niestety pogarszało a  nie poprawiało.  

No bo moja  ciocia  miała Alzheimera - co prawda wtedy to nie  był jeszcze mocno zaawansowany  stan. Poza tym ta  choroba nie przebiega u wszystkich jednakowo- jedni zapadają na  nią powoli, tak jak ciocia.  Zmiany nie następują  szybko ale powoli, stan  się pogarsza, ale stopniowo. Opowiadał mi jeden z kolegów, że jego kuzynka miała pierwszy "atak" w wieku 72 lat i było to szokujące, bo ona  zatelefonowała do niego, że w jej pokoju siedzi jakiś obcy mężczyzna i  nie  daje się wyprosić, więc ona nie wie co ma  zrobić. Koledze nieco zjeżyły  się  włosy na głowie, bo pomyślał, że ktoś się podstępem dostał do mieszkania owej kuzynki, a kuzyna jeszcze  nie było, bo dopiero za dwa  dni miał wrócić z  sanatorium. Kazał więc kuzynce stać cały  czas w przedpokoju i nie wypuszczać tego obcego człowieka z mieszkania. Szybko  się ubrał, a że kiedyś jeździł konno to miał w domu szpicrutę więc ją  wziął ze sobą, tak na  wszelki wypadek. Miał klucze od  mieszkania kuzynki więc nie korzystał z domofonu, wpadł nieomal biegiem na drugie  piętro i cicho otworzył drzwi. W przedpokoju paliło się  światło, a na podłodze siedziała kuzynka - blada jak ściana i wyraźna udręczona  całą historią. Kolega zapytał się szeptem czy ten "ktoś" nadal jest w mieszkaniu i w którym pokoju, jako że mieszkanie  było 3-pokojowe. Kuzynka wskazała palcem pokój i uciekła  do łazienki. Kolega zdecydowanym ruchem otworzył drzwi pokoju i zdębiał - przy  stole siedział mąż kuzynki, który wrócił z sanatorium dwa  dni wcześniej - był blady i wyraźnie wystraszony a potem zapytał - a gdzie jest ta  wariatka, która nie pozwala mi wyjść  z pokoju, a mnie  za chwilę pęcherz pęknie! Kolega powiedział - chodź- wyprowadzę  cię do toalety a potem ci wszystko opowiem. Popchnął męża kuzynki do toalety,a gdy ten już  zniknął w tym przybytku powiedział do kuzynki siedzącej na krzesełku w łazience- Jadziu - to przecież  Jacek - to nie jest żaden obcy mężczyzna.  Nie poznałaś go bo wreszcie wygląda zdrowo. I odłóż ten nóż do rozcinania kopert. To naprawdę jest Jacek. Tak mu to sanatorium dobrze  zrobiło, że go zupełnie nie poznałaś! Chodź do kuchni, zrobimy dla nas wszystkich coś ciepłego do picia. 

Gdy mąż kuzynki wyszedł z toalety kolega podał mu kartkę, na której napisał: "dzwoń na pogotowie i powiedz co się stało, bo ja nie wiem co dalej  robić". W dwadzieścia minut później  przyjechała karetka i kuzynka kolegi trafiła do szpitala przy Instytucie Psychoneurologii, w którym spędziła ponad  miesiąc. A potem trafiła do placówki opiekującej  się pacjentami zaatakowanymi chorobą Alzheimera, gdzieś w pobliżu Trójmiasta. Jak wiesz to moja   cioteczka trafiła do domu opieki dla  chronicznie chorych kobiet. Cały czas miała podawane leki, więc żadnych cyrków  z nią nie miały.

                                                                     c.d.n.