środa, 9 września 2020

Z pamiętnika żony taternika -III

wtorek/ marzec
Wróciliśmy z Zakopca. Pogoda była znośna, brakowało słońca, śnieg był i to sporo.
Znów mieszkaliśmy na Grunwaldzkiej, z wyżywieniem u Rzemieślników. W tym samym czasie
była w Zakopcu  moja koleżanka. A. szlifował stok  a my krążyłyśmy po dolinkach Reglowych. Wyniosło nas  na Kalatówki, minęłyśmy je  i z rozpędu doczłapałyśmy się aż na Halę Kondratową. Wypiłyśmy w schronisku herbatę  z cytryną i pomału poszłyśmy do domu. A. w międzyczasie skończył szlifowanie stoku i ogromnie się zdenerwował, że mnie jeszcze nie ma w domu.
Oczywiście  nie znalazł kartki  z informacją, że wybieramy się na Kalatówki , bo zostawiłam ją
na swoim  łóżku a nie na środku pustego stołu. No ale nawet gdyby znalazł to też  by się zdenerwował, bo przecież poszłyśmy dalej i to nam wydłużyło czas pobytu poza domem. A tak
się nam dobrze dreptało, że pokusiło nas by iść dalej.
No cóż, przecież nie  biegam po śniegu, zwłaszcza w dół idę znacznie wolniej niż w górę by
sobie tego rozpirzonego kolana bardziej nie rozpirzyć, więc trochę nam  zeszło nim wróciłyśmy.
Strasznie  się na mnie wydzierał, że jeszcze trochę a wysyłałby po nas TOPR. Wysłuchałam,
powiedziałam grzeczniutko, że przepraszam i że przecież mógł się domyśleć, że z Kalatówek
to jednak jest kawałek drogi, a my jeszcze poszłyśmy na Kondratową... Wtedy wrzasnął, że
przecież  nie wiedział gdzie jestem, więc pokazałam mu na swoje  łóżko i dużą kartkę na nim.
Zatkało biedaka.
Byłam raz  na biegówkach, ale nie zachwyciła mnie ta zabawa. Szkoda, że nie było nart śladowych.
I wcale nie jestem pewna czy to dobra  dla mnie zabawa  śladówki lub biegówki. Ale A. marzy żebym jeździła razem z nim, na zjazdówkach. Chce nawet zainwestować w sprzęt dla mnie.
Na razie się twardo bronię, wolę jednak chodzić na własnych nogach.
Latem pojedziemy do Bułgarii na dwa tygodnie, w drugiej połowie  sierpnia.

niedziela/ wrzesień
Kocham Bułgarię. Było świetnie.Całe dwa tygodnie  cudnej pogody, plaża w Albenie piękna,
zaliczyliśmy kilka fajnych  wycieczek, woda cieplutka. Bałtyk ze swą zimną wodą odpada.
Ale wolałabym następnym razem nie jechać pociągiem- straszny mozół. Właściwie calutką
podróż w obie strony przeleżałam, bo paniom w przedziale nie chciało się składać  łóżek.

piątek, grudzień
Umarł ojciec A. Chyba  nigdzie w tej zimy nie pojedziemy, jest masa wydatków. Może
pojedziemy w lecie na dwa tygodnie do Bułgarii we wrześniu, a w lipcu na 10 dni do
Zakopanego.

niedziela/ lipiec
Wróciliśmy z Zakopca. Znów dałam plamę. Tym razem była wyprawa na Świnicę.
Po prostu zlekceważyłam sygnał ostrzegawczy. Gdy się schyliłam nad Zmarzłym Stawem by
nabrać wody do butelki, poczułam dość znajomy ból w prawym podżebrzu.
Ale machnęłam ręką, słówkiem A. o tym nie pisnęłam. Nie pierwszy raz  mnie  bolało.
3 metry od szczytu Świnicy "wysiadłam" - nie byłam w stanie zrobić ani jednego kroku
więcej. A. spojrzał na mnie zdziwiony, bo zamarłam w jakiejś dość dziwacznej pozie.
No idź dalej....ale zaraz zamilkł i zapytał co się stało.
Pokazałam ręką na miejsce w którym mnie straszliwie kłuło i bolało.  Pomógł mi się dowlec
 kawalątek od ścieżki i usadził na kamieniu. Zostaniesz tu, a ja polecę na Kasprowy i wezwę
TOPR. Zaprotestowałam- o nie! nie zostanę tu sama z tym tłumem turystów zdobywających
Świnicę. Odpocznę i pomalutku pójdę dalej, dalej do Kasprowego nie ma dużych podejść, jest       gdzie  przysiąść i odpocząć nikomu nie tarasując drogi. Posiedziałam jeszcze na tym kamieniu,
potem pomaleńku, żółwim tempem poszliśmy  na Kasprowy Wierch. A. chyba jeszcze nigdy
w życiu nie szedł tak wolno.  Na Kasprowym wypiłam gorącą  herbatę, posiedziałam trochę i
 zjechałam poza kolejnością na dół.
W trzy dni później byłam na Kościelcu, bez  żadnego problemu.

środa/wrzesień
Wróciliśmy  z Bułgarii, tym razem byliśmy w Słonecznym Brzegu. Było super, tym bardziej
że nie pojechaliśmy sami a "całą zgrają", w trzy pary.  Było wesoło, pogoda  świetna, żarcie
jak to w Bułgarii, raczej paskudne, cały czas brałam leki na  pęcherzyk żółciowy, ale i tak
bawiłam się świetnie. W obie strony lecieliśmy samolotem- to jednak wygodniej.
A. też zadowolony z pobytu w Bułgarii, jednak ciepłe morze jest lepsze niż zimny Bałtyk.

niedziela/luty
Wczoraj wróciliśmy z Zakopca. A. uczył mnie jazdy na zjazdówkach. Skutek opłakany.

poniedziałek/ kwiecień
Dziś byłam na RTG- mam  złamaną kość krzyżową z przemieszczeniem. Bonus- dłuuugie,
bardzo długie zwolnienie lekarskie. Zakaz noszenia więcej niż jednego kilograma.
Rehabilitacja trzy razy w tygodniu. Mankament- spanie na desce.
Kolejny bonus - mam wspaniałego rehabilitanta i równie wspaniałego chirurga- ortopedę.
Na rehabilitacji spędzam  3- 4 godziny, czyli w tygodniu mam 9- 12 godzin rehabilitacji,
bo przy okazji rehabilitacją mam objęte i to rozpirzone kolano. Trochę mnie podreperują, ale
za  jakiś  czas pewnie to kolano pójdzie pod nóż, ale dopiero gdy się całkiem zablokuje.
Na razie chodzę statecznie.
Narty  odpadają, niezależnie od tego jakiego typu.
Ortopeda i rehabilitant zastanawiają się intensywnie co za  idiota przyjął mnie do baletu gdy
byłam dzieckiem. Bo  to kolano to pamiątka z pierwszego roku nauki w szkole baletowej.
Po kontuzji musiałam się rozstać z tą szkołą. Były łzy, ale dość szybko zrozumiałam, że nie
wszystko złoto co się świeci- żywot baletnicy jest krótki i naprawdę ciężki, z całą masą różnych
ograniczeń dotyczących trybu życia. Jedyny pożytek  - przyzwyczaiłam się do porannej
"rozgrzewki", ale muszę ją zmienić - zamiast w pionie mam to robić  leżąc.

czwartek/koniec sierpnia
Wczoraj wróciliśmy z Zakopca. Ten sierpień był pogodowo do bani. Na dole wciąż lało, na
górze śnieżyło. Na polu namiotowym, koło którego codziennie przechodziliśmy zaczęły znikać namioty. Jedni "odporni" wytrzymali na nim 3 dni dłużej od innych.  Nie powiem że fajnie jest
chodzić w deszczu po Zakopcu, bo nie jest. Gdy wreszcie przestało padać A. postanowił, że
"przejdziemy się" przez Zawrat do Morskiego Oka. Na Zawracie leżał mokry śnieg, było
bardzo ślisko. Szłam pierwsza i poślizgnęłam się, ale nie upadłam, tylko mi jedna  noga uciekła,
co udało mi się jednak skorygować. Umiejętności nabyte w  balecie czasem jednak procentują -
wg mnie to tylko wyglądało groźnie, ale A. strasznie się zdenerwował - na szczęście nic nie
powiedział mi tam, dopiero w schronisku w Morskim Oku.
Wróciliśmy z Morskiego w cywilizowany sposób, czyli autobusem.Na śliskim to i wibramy nie
trzymają.
Spotkaliśmy w Zakopcu ......mojego rehabilitanta. Ja się ucieszyłam,  A. chyba nie za bardzo.
Zwłaszcza, że zostałam z  miejsca zaproszona na rehabilitację do ośrodka sportowego. Panowie
popatrzyli na siebie dość wrogo, M. stwierdził, że znów jakoś dziwnie chodzę i powinnam jednak
przyjść na kilka zabiegów. Najzabawniejszy był tekst typu "żona pewno panu nie powiedziała że
chodzenie po górach nie jest dla niej najbardziej wskazaną rozrywką, bo uparta z niej kobieta" i tu
nastąpiło wyliczenie czego nie powinnam robić. Gdy M. skończył "wyliczankę", A. teatralnie
westchnął i powiedział :  "aż dziw, że jeszcze  wolno jej oddychać".
W domu usłyszałam od A., że M. cały czas się we mnie wgapiał, no więc mu wyjaśniłam, że M. ma
100 razy lepsze dziewczyny ode mnie a ze swoimi pacjentkami nie romansuje i niech sobie A. zda
sprawę z tego, że M. widział mnie nie jeden raz prawie nagą i jakoś mnie nie uwiódł. Bo to jednak
kobieta decyduje kto będzie jej kochankiem, mężem, partnerem, przyjacielem. No a M. jest moim
tylko i wyłącznie przyjacielem i A. powinien się cieszyć, że na tym ten kontakt między nami polega.
No a że facet jest przystojny, to fakt, ale nie rzucił mi się na szyję, nie wycałował i nie  zaoferował
swych usług  randkowych, jak jemu pewna dziewoja.
Taaa, zemsta jest rozkoszą  bogów. Wreszcie się odegrałam!
Do końca pobytu chodziłam  na zabiegi, A. siedział w tym czasie w kawiarni ośrodka sportowego.  I nawet był zadowolony, bo spotkał swego kolegę, który był tu na obozie kondycyjnym.
Z wyczynów górskich miałam jeden sukces - zaliczyłam Kominy Tylkowe. Po raz pierwszy się
naprawdę bałam bo na Kominach była mgła, było  ślisko bo to wapień a nie granit, ścieżka była wąziutka, z lewej ściana, której dotykałam ramieniem, z prawej przepaść. Nienawidzę mgły, ona
mnie wręcz obezwładnia. Nadeszła gdy już zaczęliśmy trawersować turniczki. Gdy skończyliśmy trawersowanie byłam  mokra z emocji - po raz pierwszy bałam się w górach.
Wieczorem opowiedziałam wszystko M.- orzekł, że mój mąż ma świra, ale mnie też jednak odbija.
Naprawdę sporo się napracował by mi rozluźnić wszystkie mięśnie- na tej niewygodnej kozetce
leżałam półtorej godziny, w tym było kilka  zabiegów fizykoterapii, w czasie których M. gdzieś
wychodził.
W domu A. mi powiedział., że M. go opieprzył, że taką "wątliznę" ciąga po górach i że M. go
cały czas pouczał. Nie  wytrzymałam- uświadomiłam A., że on też należy do tych, którzy każdego
pouczają i że widocznie mam farta do zadawania się z takimi facetami.
I powiedziałam, że ja to mam dodatkowo całe wykłady nt. metod rehabilitacji, już nawet nieco się
nauczyłam kilku technik jak sobie pomóc.
M. mi się  zwierzył, że chce na stałe wyjechać z Polski.Trochę mnie to zasmuciło. Dlaczego zawsze
wyjeżdżają ci najlepsi?

marzec
Byliśmy tydzień w Zakopcu, mieszkaliśmy w ośrodku górniczym. Luksus całą gębą. Drugie śniadanie "na wynos", obiad z przystawką, podwieczorek z ciastem domowym. A. jeździł  na nartach, a ja leniłam się na  leżaku na balkonie. Dużo spałam, korzystałam z basenu i masaży. M. już wyjechał z kraju. Mam nadzieję, że mu się powiedzie, to naprawdę dobry fachowiec. Chodziłam tylko do Dolinek Reglowych, raz byliśmy na Słowacji w Szczyrbskim Plesie- tam jest cudnie. Trzeba się chyba zainteresować tą Słowacją- tam jest o niebo lepsza infrastruktura.
Zaczęłam bardziej uważać na to jak i dokąd chodzę, no bo kto w razie czego postawi mnie na  nogi?

wrzesień
Byliśmy znów w Bułgarii. Nie ma to jak cieplutka woda i opalanie ciała smarowanego oliwą.
Czułam się jak  mięso smażone na oliwie. Poza tym byliśmy też u znajomych  Bułgarów w Sofii.
Sofia ładna, Bułgarzy bardzo, bardzo mili, ale ich jedzenie  zdecydowanie mi nie służy.
Schorowałam się koszmarnie.

I tu się pamiętnik urywa. Od siebie mogę dodać, że taternik  z żoną przez 12 lat regularnie jeździli
w góry- czasem 2 razy w roku, czasem tylko raz, bo morze, zwłaszcza ciepłe, też nęciło.
Potem zdecydowali się na dziecko, żona taternika bedąc w połowie ciąży też  dalej dreptała po
górach, zimą. Potem była długa przerwa i powrót zimą w Tatry gdy dziecko miało 3 lata.
Potem bywali w Słowackich Tatrach, gdzie  faktycznie była lepsza infrastruktura i nawet taniej niż
w Polskich Tatrach.
                                          
                                                            KONIEC







Z pamiętnika żony taternika -II

 wtorek /lipiec/
Jedziemy za dwa tygodnie na dwa tygodnie  nad jezioro koło Łącka. Kupiliśmy ponton, będziemy
mieli czym pływać.
niedziela/ lipiec/
Było nieźle. Dwa tygodnie codziennie na wodzie. Przydał się ponton. Po raz pierwszy widziałam
z bliska kurki wodne. Zabawna  malizna. Poza tym byliśmy w Płocku.
Katedra jeszcze z XII wieku, przebudowana w latach 1901-1903, bo obiekt  groził zawaleniem.
Jest trójnawowa, z dwiema wieżami, kopułą, czterema  bocznymi kaplicami, dwiema zakrystiami,
skarbcem i kapitularzem. Kiedyś miała drzwi z brązu wykonane w Magdeburgu, ale zniknęły-
ponoć jeszcze w XIII wieku biskupi płoccy sprezentowali je księciu nowogrodzkiemu  Szymonowi
Lingwenowi, bratu Władysława Jagiełły.  Dużo do zobaczenia jest w tej Katedrze.

piątek/sierpień
A. zarezerwował dla nas dwa tygodnie w Zakopanem - zimą. Może będzie  fajnie. Kupię sobie biegówki - może. Ale on będzie  zjeżdżał - nawet ma  już narty. Może być ciekawie, on  na stoku, ja na nartach na ścieżce Pod Reglami.

niedziela/wrzesień
Byliśmy tydzień w Zakopcu. Super kwatera- cichutkie miejsce, parter w willi na Zwierzynieckiej, wyjście z pokoju wprost do ogrodu. A pokój to drobne 30 m i własna łazienka.
Rano śniadanie do pokoju - reszta posiłków na mieście.
Byłam na Granatach - jak zwykle był cyrk- bo tak wyglądają wakacje z inwalidką. Nie mogłam
sforsować jednej przeszkody na ścieżce - nakombinowałam się bardziej niż koń pod górę i byłam
zdecydowana raczej spaść z tej ścianki niż się wycofać. Udało się, ale co się przy okazji A . najadł
strachu to już przy nim zostało. Przetuptałam przez wszystkie  trzy  Granaty, załapałam się na Kozie
Czuby i piargiem, z duszą na ramieniu, w żółwim tempie dotarłam do  Koziej Dolinki. Wszystko mnie bolało, a do domu był jeszcze  kawał drogi. Coś skubnęłam w schronisku, A. zjadł coś dość
konkretnego i tym razem  zeszliśmy przez kawałeczek Upłazu i Jaworzynkę do dolnej stacji
kolejki linowej  i poczłapaliśmy do domu. Padłam niczym nieboszczyk na łóżko - dostałam dreszczy
i.....temperatury 38,7.  A. nie mógł wyjść ze stanu zdziwienia- on już odpoczął w czasie obiadu
w schronisku, ja tam prawie nic nie zjadłam, nie byłam nawet w stanie w  domu napić się herbaty, jedyne co mogłam to rozebrać się i wpakować do łóżka. No cóż, takiej  "modelki" to on jeszcze nie
spotkał. Był przyzwyczajony do dziewczyn, które po wycieczce  szły na piwo, a potem na tańce.
A tu taki "numer"!  Twierdził, że nie  kładł się do północy, bo podejrzewał, że mnie  się może tylko
pogorszyć i trzeba będzie do mnie wzywać pogotowie. A ja przespałam calutką noc niczym zdrowe
niemowlę i obudziłam się  już o 7 rano z bardzo dobrym objawem - głodem i...bez zakwasów.
I nawet mleko wypiłam bez obrzydzenia , rzecz dziwna sama w sobie.
W ramach odpoczynku wybraliśmy się do Olczyskiej i całkiem dobrze mi się wędrowało. A. się
jednak porządnie poprzedniego dnia wystraszył i co chwilę się dopytywał czy aby nie jestem zmęczona. W drodze powrotnej zahaczyliśmy  o coś w rodzaju kawiarenki, gdzie do kawy podawali
truskawki z bitą śmietaną - taką wiejską, pełnotłustą. I dziwnym trafem nie odchorowałam tej
śmietany, co w Warszawie było normą. Po południu A. stwierdził, że chyba mi kupi wibramy bo one
mają lepsze podeszwy i lepiej chronią kolana.
Poszliśmy następnego dnia do Doliny Małej Łąki i przez Przysłop Miętusi do Doliny Kościeliskiej,
skąd wróciliśmy już do Zakopca autobusem. A. co chwilę się dopytywał czy aby nie jestem zbyt zmęczona. Chyba dotarło do niego jaką cholerną słabiznę wziął za żonę.
W ramach dnia odpoczynku byliśmy na Gubałówce, wpierw odstawszy niemal godzinę w kolejce do
kolejki. Nie powiem, żeby wizyta na Gubałówce była wielkim przeżyciem - denerwujący jest ten
tłum turystów, no ale  widok na Giewont  i Tatry całkiem przyjemny dla oka.
W nocy w Zakopcu zaczął padać deszcz, w górach....śnieg. Pobielały Tatry. Było cholernie zimno, ale i tak trafiła się nam niezła pogoda. Dobrze, że przezornie wzięłam z domu szalik i rękawiczki.
Zawsze w sierpniu trafia się w górach śnieg , taka ich  uroda.

środa/jeszcze marzec
Wczoraj wróciliśmy z Zakopanego. Mieszkanko mieliśmy fajne, tym razem na Grunwaldzkiej, wyżywienie  całodzienne po sąsiedzku w domu wypoczynkowym  rzemieślników. Jedzenie super-
smaczne, świeżutkie, czysta b. ładna sala jadalna, zawsze do kolacji było również ciasto -wyrób
własny. Na kwaterze mieliśmy do dyspozycji również kuchnię, dom był solidnie ogrzewany, zawsze
ciepła woda. Pokój z dużym  balkonem, słoneczny. Do Rzemieślników mieliśmy raptem 5 minut
drogi i to pomiędzy domami. Pojechaliśmy tym razem z parą naszych przyjaciół. Nasi mężowie
szaleli na nartach, my w tym czasie szlajałyśmy się po Dolinkach Reglowych. Stwierdziłam, że góry zimą bardziej mi odpowiadają niż latem. To jest coś- leżeć w kostiumie bikini na dwóch cieplutkich
kocach na leżaku, trzeci koc do ewentualnego przykrycia  gdyby nagle chmury zakryły  słońce,
dookoła śnieg, w oddali  Tatry Wysokie w śniegu, a  my się byczymy na słońcu i brązowiejemy
pomału. Chyba całą zimę  mogłabym tak przebąblować na tym leżaku i słońcu, co jakiś czas
zerkając na panoramę Tatr. Po kolacji na ogół wybieraliśmy się  na "tarło", czyli na Krupówki- poprzechadzać się w tłumie wczasowiczów, wpaść na lody lub na wino, czasem "na dziko" na  dancing. A czasem zaszaleć i dołączyć się do jakiegoś kuligu. Pogoda  cały czas była świetna, nasi
mężowie zachwyceni bo mogli  się na tych nartach wyszaleć do woli. Wróciliśmy do Warszawy
wypoczęci i zadowoleni.

sobota/ luty
W tym roku nici z zimowego wyjazdu. Idę do szpitala na operację.

sobota/ koniec marca
Ja się tak nie bawię - to miała być niemal kosmetyczna operacja z gatunku "lekka,łatwa i przyjemna"
niczym muzyka rozrywkowa.  Zamiast tego umierałam podobno na  stole operacyjnym - tego to nie
pamiętam. Ale pamiętam, że ostatnie klamry zakładano mi już "na żywca" jednocześnie wybudzając.
Ktoś stukał mnie w czoło i pytał jak się czuję - jestem zmęczona bardzo- odpowiedziałam, bo jedyne
co czułam to straszliwe zmęczenie. W odpowiedzi usłyszałam- "my też, dałaś nam do wiwatu". O tym, że umierałam dowiedziałam się wczoraj, od A. Będę w poniedziałek w szpitalu na kontroli to się o to zapytam lekarza.

środa/ koniec  marca
No byłam na kontroli. Chirurgicznie niby wszystko ok, mam przeciętą lewą strunę głosową i usuniętą przypadkiem lewą przytarczyczkę.  Zapisali mnie do przychodni foniatrycznej na rehabilitację, żebym mogła normalnie mówić. Ale jak twierdzą Arabowie milcząca kobieta jest na wagę złota.
No i w tym sezonie powinnam  na  cały miesiąc wyjechać nad morze- ze względów zdrowotnych.
No to się A. ucieszy niczym żaba  na  Saharze. I 4 lata nie zachodzić w ciążę - to mi bardzo pasuje.

niedziela/ lipiec
Wróciliśmy znad Bałtyku -pogoda była tylko w dwa dni - w dzień przyjazdu i w dniu wyjazdu. Jakiś
koszmar. Jeśli było powyżej +12 to padało, gdy poniżej - świeciło słońce. Cały czas chodziliśmy
w ciepłych kurtkach. Gorzej- tam nie było gdzie chodzić. Plażą do Trzęsacza i z powrotem. Rozdawali nam codziennie po wiaderku węgla by palić w domku  w piecu. Codziennie jedliśmy po kolacji ryby wędzone zapijając winem lub wódką. Dobre, że byliśmy z przyjaciółmi, przynajmniej
było z kim porozmawiać.

sobota/grudzień
Wyjeżdżamy na święta i Sylwestra do Zakopanego. A. nie bierze nart. Ciekawe jaka będzie pogoda,
a może być różnie - fajnie lub nie.
A. bardzo intensywnie pracował, jest bardzo zmęczony.Nie mamy nic załatwionego, ale na dworcu
będzie pełno naganiaczy, zawsze się coś znajdzie. Wyjedziemy rano w wigilię, wrócimy w Nowy Rok wieczorem. Jest nam zupełnie obojętne gdzie będziemy mieszkać.

sobota/styczeń
Było cudownie. Funkcjonowaliśmy w cyklu 12-godzinnym - 12 godzin snu, 12 godzin "czuwania".
Góry zimą to jest to co lubię. Całymi dniami chodziliśmy. Poszliśmy nawet na Kopieńce, bo byliśmy
w Olczyskiej.Nie zapomnę chyba do końca swych dni tych widoków. Było mnóstwo śniegu, w dzień
-20 i suchutkie powietrze, słońce od świtu.  Na Hali  Kopienickiej wyglądało tak, jakby ktoś rozrzucił
diamenty. Wszystkie cienie miały różne odcienie niebieskiego, odleglejsze drzewa były w kolorze
fioletu. Gdybym na własne oczy nie  widziała rano termometru nie uwierzyłabym, że jest mróz i to
spory. Chodziliśmy z  gołymi głowami, bez rękawiczek, ja to nawet w rozpiętej futrzanej kurtce, w której było mi akurat - nie pociłam się, nie  marzłam. Znaleźliśmy  malutką polankę otoczoną skałkami i jałowcami. Siedzieliśmy na mojej kurtce rozebrani do pasa grzejąc plecy. Było super. Nikogo oprócz nas nie było  na tej trasie - ani w Olczyskiej ani na Kopieńcach. Następnego dnia
podjechaliśmy do Kościeliskiej i przez Przysłop Miętusi powędrowaliśmy do Doliny Małej Łąki.
W Kościeliskiej było trochę ludzi, ale idąc  do Małej Łąki nie spotkaliśmy nikogo, w Małej Łące
też było pusto. Tylko śnieg, słońce i my. To było niesamowite. Pognało nas też do Chochołowskiej
 wpadliśmy na pomysł przejścia przez Iwanicką Przełęcz do Kościeliskiej. Śniegu było szalenie
dużo, ale ktoś już tędy przechodził i daliśmy radę przejść. Trochę to trwało i z Kościeliskiej już
pojechaliśmy do Zakopanego autobusem. A. był wręcz  zachwycony, że tak dzielnie chodzę i nic
mnie nie dusi. No wszak dlatego trafiłam pod nóż chirurga - wycięto to  co mnie  dusiło.Szkoda tylko
że źle wykonane badania poprzedzające operację sprawiły że była tak ciężka, bo mieli chirurdzy
sporą niespodziankę gdy  mnie "otworzyli". W Sylwestra byliśmy na Gubałówce, żeby podziwiać
zimową panoramę Tatr. Trochę pomarudziliśmy na leżakach.  Było widać, że zmienia się pogoda,
"góry dymiły", czyli wiał tam wiatr i porywał w górę śnieg. Z Gubałówki zeszliśmy per pedes.
Pogoda  się psuła w tempie postępu geometrycznego. Nadchodził halny.

                                                                    c.d.n.


wtorek, 8 września 2020

Z pamiętnika żony taternika

piątek, wieczór
Jutro będzie ciężki dzień - rano o 10,00 ślub cywilny,  potem o 18,00 ślub w kościele,
o 21,00 wyjeżdżamy nocnym pociągiem do Zakopanego.
Pierwszy raz będę w Tatrach.  Będziemy mieszkać na Bystrem- nic mi to nie  mówi.
Nie  znam Zakopanego, choć przez ostatnie pół roku często o nim słyszę. Tu gdzie
wynajął dla  nas pokój często wcześniej mieszkał z kumplami.
No nic, muszę odświeżyć swą czerń Igotintem i chyba spać w lokówkach.

piątek,wieczór
Dwa tygodnie  minęły.
Na  retoryczne skądinąd pytanie "no i jak po ślubie, lepiej?" odpowiadam -"lepiej nie,
ale częściej".
Do Zakopanego  dojechałam pół żywa, gdy wysiedliśmy z pociągu była 6 rano i było
cholernie zimno, a poprzedni dzień w Warszawie zdychaliśmy z upału.
On świeżutki, pełen entuzjazmu, ja trzęsąca  się z zimna pomimo ciepłego swetra.
Pojechaliśmy na to Bystre dorożką konną, co zupełnie  nie wywołało mego entuzjazmu.
Pamiętam owe pojazdy z dzieciństwa, gdy taksówki były w Warszawie rzadkością i brało
się dorożkę konną.
I miałam chyba pecha, bo koń ciągnący dorożkę którą jechałam poślizgnął się na kostce
bazaltowej.
I było to na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Marszałkowskiej. Koń się najzwyczajniej
w świecie wywalił, pociągając dorożkę, z której my omal nie wypadliśmy, zrobił się tumult,
a ja znienawidziłam ten rodzaj pojazdów i zaczęłam się bać koni.
Całą drogę na Bystre musiałam wysłuchiwać co właśnie mijamy, co widać na  pierwszym
planie, co na dalszym- siedziałam zmarznięta podzwaniając zębami i marzyłam tylko o tym
by się owinąć ciepłym kocem lub kołdrą i zasnąć.
A. patrzył się  na mnie jak na egzotyczne zwierzątko, które nie wiadomo czemu szczęka
zębami, zamiast pełną piersią  rozkoszować się lodowatym, świeżym powietrzem.
Wreszcie doczłapaliśmy się do celu tej podróży, jeszcze tylko napiliśmy się gorącej herbaty
i mogłam owinąć się kołdrą i zasnąć.
Dopiero wieczorem z lekka odżyłam i dotarło do mnie, że kwatera tak naprawdę jest jak dla
mnie "osobliwa", bez kanalizacji, łazienki, toalety.
Gdy coś na ten temat miauknęłam, dowiedziałam się, że przecież on z kumplami zawsze tu
mieszkał, myli się  na podwórku pod pompą, no ale dla mnie to on  nawet zagrzeje w kuchni
wodę i mogę się myć w pokoju. A w następnym sezonie to wynajmiemy już gdzie indziej
kwaterę, no bo rzeczywiście, ta nie jest chyba jednak dla mnie  najlepsza.
Następnego dnia zostałam przewleczona  na Krzeptówki, bo A. uznał, że musi mnie pokazać
swemu "mentorowi górskiemu" , przewodnikowi górskiemu, Józefowi Krzeptowskiemu  oraz
Staszkowi z Lasa, który go uczył wspinania się z liną.
Co za ulga- zostałam przez obu zaakceptowana.
Ciekawe co by było, gdybym się im nie spodobała- rozszedł by się ze mną "teraz -zaraz czy
zaraz potem?"
Ja się do gór nie nadaję -zero zdrowia i kondycji. Na Krzeptówki i z powrotem  to szliśmy
Ścieżką pod Reglami,  nawet się nie zmęczyłam, ale następnego dnia dałam plamy.
Przed południem zostałam przegoniona do centrum Zakopanego bo A. wpadł na pomysł, że
MUSZĘ  mieć na nogach pionierki a nie wygodne szmaciaki typu tenisówki lub  np. klapki.
Z pełnym poświęceniem klęczał koło mnie w sklepie, macając gdzie kończą mi się palce
w bucie i nie mogąc się nadziwić, że wszystkie te  pionierki nie są dla mnie wygodne skoro
po mieście godzinami chodzę w wysokich szpilkach. No fakt, pewnie to dziwne dla faceta.
Mój biedny mąż przeżył przez te dwa tygodnie  niejedno wstrząsające zdarzenie-po tym dniu
zakupów doszedł do wniosku, że przedrepczemy na Hagę czyli na Halę Gąsienicową i tam
zjemy obiad w schronisku.
I gdyby nie fakt,  że wybrał drogę przez Dolinę Jaworzynki wszystko byłoby zapewne dobrze,
ale jego zdaniem droga Boczaniem i Upłazem była nudna, Jaworzynką - ciekawsza.
No rzeczywiście była ciekawsza- mniej więcej w połowie  Jaworzynki zaczęłam  się po prostu
dusić, nie miałam czym oddychać.
Posiedziałam na  kamieniu pół godziny, w dalszym ciągu czując się jak ryba wyciągnięta z wody,     ale nadal brakowało mi powietrza.
Przerażony A. wpadł wreszcie po rozum do głowy i zarządził odwrót. Im bliżej byliśmy wylotu  Jaworzynki  tym było mi łatwiej  oddychać.
I wtedy  mój mąż  doznał olśnienia- Jaworzynka jest dość głęboką  i wąską dolinką, cały dzień
ostro operowało w niej słońce wypalając w niej tlen.
I zamiast jeść obiad w schronisku na Hali Gąsienicowej zjedliśmy obiad  "U Zosi"- barszcz
czerwony z fasolą i niebywałą wprost ilością pieprzu oraz pierogi z mięsem.
Ale na  Hali Gąsienicowej byłam w dwa dni później - tym razem szliśmy Boczaniem i Upłazem. Polubiłam Halę Gąsienicową i to schronisko- miło było.
Zwiedziłam "obowiązkowo"  wszystkie  Dolinki Reglowe. Dla mnie najpiękniejsza z nich to
Dolina Małej Łąki.
W Strążyskiej, w schronisku był kot, pers,który nikomu nie pozwalał usiąść na ławie, na której on siedział- rzucał się z pazurami na intruza. A na Kalatówkach był cudny, olbrzymi  bernardyn- tak wielkiego jeszcze nie widziałam.
Pojechaliśmy też do Doliny Kościeliskiej, następnego zaś  dnia do Chochołowskiej.
Z obu wracaliśmy do Zakopanego per pedes. Trochę się zmęczyłam.
Miałam też krótkotrwały romans z wiewiórką - byliśmy na kwaterze, gdzie w tym samym czasie co my, był  przyszywany wujek A. I tam, na podwórku "dorwała"mnie na wpół oswojona wiewiórka - po prostu wskoczyła na mnie i uznała, że może sobie po mnie pobiegać . A ja stałam i darłam się "zabierzcie ją ode mnie" i wreszcie podszedł jakiś człowiek, wyciągnął rękę, coś do niej zagadał i mały rudzielec przeskoczył na niego. Pozadzierała mi mała paskuda sweter.
Jednego popołudnia A. zaprosił mnie do "ekskluzywnej" kawiarni JANOSIK. No nie wiem, chyba mam inne pojęcie ekskluzywności- obrazy na ścianach to nie ekskluzywność gdy ci podają niezbyt  świeżą szarlotkę do kawy, której też do najwyższej jakości wiele brakowało.
Polska to mały kraj- spotkaliśmy  jednego z szefów A., z żoną. Mili ludzie - on z lękiem wysokości
i przestrzeni, ona z nawrotami dolegliwości błędnika,  czyli niespodziewanymi zawrotami głowy.
Poczułam się niemal zdrowa  z moim rozpirzonym kolanem i dolegliwościami  tarczycowymi, tudzież z tymi po przebytej żółtaczce wszczepiennej.
Ciekawostka - koło schroniska na Ornaku rzuciła się memu mężowi na szyję jakaś dziewoja  obcałowując go i tytułując Jurkiem. A. miał głupią minę i usiłował jej wytłumaczyć, że nie jest Jurkiem. To wszystko jedno - zaćwierkała- cieszę się, że cię spotkałam - zapewniła go radośnie.
Już nie chodzę z Olkiem, możemy się umówić - ciągnęła dalej.
Nie wyrobiłam - wskazując palcem na wciąż  nieco ogłupiałego A. powiedziałam- nie możecie, on się ożenił i spodziewa się  poza tym dziecka.
Wzięłam A. pod rękę i pociągnęłam za sobą.
Ale ja jej naprawdę nie znam- zaczął mówić, ale przerwałam- chodź, w sądzie się będziesz tłumaczył. Teraz idziemy do domu, pić mi się chce.
Do domu było daleko,  więc po drodze wytłumaczyłam  A., że ja się nie wypytywałam go
o to kto i na jakiej  zasadzie był z nim, więc  niech mi się nie tłumaczy, skoro nie ma  z czego.
O Bożenie też mi nie musi mówić, bo o tym to już wiem od innych - w końcu jakby na to nie
spojrzeć to ożenił się ze mną, chociaż mu sama mówiłam, że ze mnie to materiał na żonę jest
raczej kiepski - prac domowych nie lubię, gotować nie potrafię.
No i poza tym cały czas wiedział, że góry i ja  to jakby nie ta sama bajka, bo tego nie ukrywałam.
Nie ukrywałam też faktu, że nie należę do tych co to zarzucą sobie na plecy 20 kg, podejdą pod
ścianę na którą właśnie wspina się ukochany i zaczekają  aż zejdzie na dół, albo założą uprząż
 i pójdą w ślad  za nim. Miał do wyboru -wspinaczki albo mnie - zero wspinaczkowe i górskie.
A  skoro wybrał mnie, to ja liczę na jego lojalność  wobec mnie.
Dobrze, że za dwa dni stąd wyjeżdżamy.
Nienawidzę fizycznego zmęczenia.
                                                                          c.d.n.

P.S.
Jak  zwykle - proszę o znaczki ;) lub ;(, lubię  wiedzieć, że ktoś to czytał.