środa, 9 września 2020

Z pamiętnika żony taternika -II

 wtorek /lipiec/
Jedziemy za dwa tygodnie na dwa tygodnie  nad jezioro koło Łącka. Kupiliśmy ponton, będziemy
mieli czym pływać.
niedziela/ lipiec/
Było nieźle. Dwa tygodnie codziennie na wodzie. Przydał się ponton. Po raz pierwszy widziałam
z bliska kurki wodne. Zabawna  malizna. Poza tym byliśmy w Płocku.
Katedra jeszcze z XII wieku, przebudowana w latach 1901-1903, bo obiekt  groził zawaleniem.
Jest trójnawowa, z dwiema wieżami, kopułą, czterema  bocznymi kaplicami, dwiema zakrystiami,
skarbcem i kapitularzem. Kiedyś miała drzwi z brązu wykonane w Magdeburgu, ale zniknęły-
ponoć jeszcze w XIII wieku biskupi płoccy sprezentowali je księciu nowogrodzkiemu  Szymonowi
Lingwenowi, bratu Władysława Jagiełły.  Dużo do zobaczenia jest w tej Katedrze.

piątek/sierpień
A. zarezerwował dla nas dwa tygodnie w Zakopanem - zimą. Może będzie  fajnie. Kupię sobie biegówki - może. Ale on będzie  zjeżdżał - nawet ma  już narty. Może być ciekawie, on  na stoku, ja na nartach na ścieżce Pod Reglami.

niedziela/wrzesień
Byliśmy tydzień w Zakopcu. Super kwatera- cichutkie miejsce, parter w willi na Zwierzynieckiej, wyjście z pokoju wprost do ogrodu. A pokój to drobne 30 m i własna łazienka.
Rano śniadanie do pokoju - reszta posiłków na mieście.
Byłam na Granatach - jak zwykle był cyrk- bo tak wyglądają wakacje z inwalidką. Nie mogłam
sforsować jednej przeszkody na ścieżce - nakombinowałam się bardziej niż koń pod górę i byłam
zdecydowana raczej spaść z tej ścianki niż się wycofać. Udało się, ale co się przy okazji A . najadł
strachu to już przy nim zostało. Przetuptałam przez wszystkie  trzy  Granaty, załapałam się na Kozie
Czuby i piargiem, z duszą na ramieniu, w żółwim tempie dotarłam do  Koziej Dolinki. Wszystko mnie bolało, a do domu był jeszcze  kawał drogi. Coś skubnęłam w schronisku, A. zjadł coś dość
konkretnego i tym razem  zeszliśmy przez kawałeczek Upłazu i Jaworzynkę do dolnej stacji
kolejki linowej  i poczłapaliśmy do domu. Padłam niczym nieboszczyk na łóżko - dostałam dreszczy
i.....temperatury 38,7.  A. nie mógł wyjść ze stanu zdziwienia- on już odpoczął w czasie obiadu
w schronisku, ja tam prawie nic nie zjadłam, nie byłam nawet w stanie w  domu napić się herbaty, jedyne co mogłam to rozebrać się i wpakować do łóżka. No cóż, takiej  "modelki" to on jeszcze nie
spotkał. Był przyzwyczajony do dziewczyn, które po wycieczce  szły na piwo, a potem na tańce.
A tu taki "numer"!  Twierdził, że nie  kładł się do północy, bo podejrzewał, że mnie  się może tylko
pogorszyć i trzeba będzie do mnie wzywać pogotowie. A ja przespałam calutką noc niczym zdrowe
niemowlę i obudziłam się  już o 7 rano z bardzo dobrym objawem - głodem i...bez zakwasów.
I nawet mleko wypiłam bez obrzydzenia , rzecz dziwna sama w sobie.
W ramach odpoczynku wybraliśmy się do Olczyskiej i całkiem dobrze mi się wędrowało. A. się
jednak porządnie poprzedniego dnia wystraszył i co chwilę się dopytywał czy aby nie jestem zmęczona. W drodze powrotnej zahaczyliśmy  o coś w rodzaju kawiarenki, gdzie do kawy podawali
truskawki z bitą śmietaną - taką wiejską, pełnotłustą. I dziwnym trafem nie odchorowałam tej
śmietany, co w Warszawie było normą. Po południu A. stwierdził, że chyba mi kupi wibramy bo one
mają lepsze podeszwy i lepiej chronią kolana.
Poszliśmy następnego dnia do Doliny Małej Łąki i przez Przysłop Miętusi do Doliny Kościeliskiej,
skąd wróciliśmy już do Zakopca autobusem. A. co chwilę się dopytywał czy aby nie jestem zbyt zmęczona. Chyba dotarło do niego jaką cholerną słabiznę wziął za żonę.
W ramach dnia odpoczynku byliśmy na Gubałówce, wpierw odstawszy niemal godzinę w kolejce do
kolejki. Nie powiem, żeby wizyta na Gubałówce była wielkim przeżyciem - denerwujący jest ten
tłum turystów, no ale  widok na Giewont  i Tatry całkiem przyjemny dla oka.
W nocy w Zakopcu zaczął padać deszcz, w górach....śnieg. Pobielały Tatry. Było cholernie zimno, ale i tak trafiła się nam niezła pogoda. Dobrze, że przezornie wzięłam z domu szalik i rękawiczki.
Zawsze w sierpniu trafia się w górach śnieg , taka ich  uroda.

środa/jeszcze marzec
Wczoraj wróciliśmy z Zakopanego. Mieszkanko mieliśmy fajne, tym razem na Grunwaldzkiej, wyżywienie  całodzienne po sąsiedzku w domu wypoczynkowym  rzemieślników. Jedzenie super-
smaczne, świeżutkie, czysta b. ładna sala jadalna, zawsze do kolacji było również ciasto -wyrób
własny. Na kwaterze mieliśmy do dyspozycji również kuchnię, dom był solidnie ogrzewany, zawsze
ciepła woda. Pokój z dużym  balkonem, słoneczny. Do Rzemieślników mieliśmy raptem 5 minut
drogi i to pomiędzy domami. Pojechaliśmy tym razem z parą naszych przyjaciół. Nasi mężowie
szaleli na nartach, my w tym czasie szlajałyśmy się po Dolinkach Reglowych. Stwierdziłam, że góry zimą bardziej mi odpowiadają niż latem. To jest coś- leżeć w kostiumie bikini na dwóch cieplutkich
kocach na leżaku, trzeci koc do ewentualnego przykrycia  gdyby nagle chmury zakryły  słońce,
dookoła śnieg, w oddali  Tatry Wysokie w śniegu, a  my się byczymy na słońcu i brązowiejemy
pomału. Chyba całą zimę  mogłabym tak przebąblować na tym leżaku i słońcu, co jakiś czas
zerkając na panoramę Tatr. Po kolacji na ogół wybieraliśmy się  na "tarło", czyli na Krupówki- poprzechadzać się w tłumie wczasowiczów, wpaść na lody lub na wino, czasem "na dziko" na  dancing. A czasem zaszaleć i dołączyć się do jakiegoś kuligu. Pogoda  cały czas była świetna, nasi
mężowie zachwyceni bo mogli  się na tych nartach wyszaleć do woli. Wróciliśmy do Warszawy
wypoczęci i zadowoleni.

sobota/ luty
W tym roku nici z zimowego wyjazdu. Idę do szpitala na operację.

sobota/ koniec marca
Ja się tak nie bawię - to miała być niemal kosmetyczna operacja z gatunku "lekka,łatwa i przyjemna"
niczym muzyka rozrywkowa.  Zamiast tego umierałam podobno na  stole operacyjnym - tego to nie
pamiętam. Ale pamiętam, że ostatnie klamry zakładano mi już "na żywca" jednocześnie wybudzając.
Ktoś stukał mnie w czoło i pytał jak się czuję - jestem zmęczona bardzo- odpowiedziałam, bo jedyne
co czułam to straszliwe zmęczenie. W odpowiedzi usłyszałam- "my też, dałaś nam do wiwatu". O tym, że umierałam dowiedziałam się wczoraj, od A. Będę w poniedziałek w szpitalu na kontroli to się o to zapytam lekarza.

środa/ koniec  marca
No byłam na kontroli. Chirurgicznie niby wszystko ok, mam przeciętą lewą strunę głosową i usuniętą przypadkiem lewą przytarczyczkę.  Zapisali mnie do przychodni foniatrycznej na rehabilitację, żebym mogła normalnie mówić. Ale jak twierdzą Arabowie milcząca kobieta jest na wagę złota.
No i w tym sezonie powinnam  na  cały miesiąc wyjechać nad morze- ze względów zdrowotnych.
No to się A. ucieszy niczym żaba  na  Saharze. I 4 lata nie zachodzić w ciążę - to mi bardzo pasuje.

niedziela/ lipiec
Wróciliśmy znad Bałtyku -pogoda była tylko w dwa dni - w dzień przyjazdu i w dniu wyjazdu. Jakiś
koszmar. Jeśli było powyżej +12 to padało, gdy poniżej - świeciło słońce. Cały czas chodziliśmy
w ciepłych kurtkach. Gorzej- tam nie było gdzie chodzić. Plażą do Trzęsacza i z powrotem. Rozdawali nam codziennie po wiaderku węgla by palić w domku  w piecu. Codziennie jedliśmy po kolacji ryby wędzone zapijając winem lub wódką. Dobre, że byliśmy z przyjaciółmi, przynajmniej
było z kim porozmawiać.

sobota/grudzień
Wyjeżdżamy na święta i Sylwestra do Zakopanego. A. nie bierze nart. Ciekawe jaka będzie pogoda,
a może być różnie - fajnie lub nie.
A. bardzo intensywnie pracował, jest bardzo zmęczony.Nie mamy nic załatwionego, ale na dworcu
będzie pełno naganiaczy, zawsze się coś znajdzie. Wyjedziemy rano w wigilię, wrócimy w Nowy Rok wieczorem. Jest nam zupełnie obojętne gdzie będziemy mieszkać.

sobota/styczeń
Było cudownie. Funkcjonowaliśmy w cyklu 12-godzinnym - 12 godzin snu, 12 godzin "czuwania".
Góry zimą to jest to co lubię. Całymi dniami chodziliśmy. Poszliśmy nawet na Kopieńce, bo byliśmy
w Olczyskiej.Nie zapomnę chyba do końca swych dni tych widoków. Było mnóstwo śniegu, w dzień
-20 i suchutkie powietrze, słońce od świtu.  Na Hali  Kopienickiej wyglądało tak, jakby ktoś rozrzucił
diamenty. Wszystkie cienie miały różne odcienie niebieskiego, odleglejsze drzewa były w kolorze
fioletu. Gdybym na własne oczy nie  widziała rano termometru nie uwierzyłabym, że jest mróz i to
spory. Chodziliśmy z  gołymi głowami, bez rękawiczek, ja to nawet w rozpiętej futrzanej kurtce, w której było mi akurat - nie pociłam się, nie  marzłam. Znaleźliśmy  malutką polankę otoczoną skałkami i jałowcami. Siedzieliśmy na mojej kurtce rozebrani do pasa grzejąc plecy. Było super. Nikogo oprócz nas nie było  na tej trasie - ani w Olczyskiej ani na Kopieńcach. Następnego dnia
podjechaliśmy do Kościeliskiej i przez Przysłop Miętusi powędrowaliśmy do Doliny Małej Łąki.
W Kościeliskiej było trochę ludzi, ale idąc  do Małej Łąki nie spotkaliśmy nikogo, w Małej Łące
też było pusto. Tylko śnieg, słońce i my. To było niesamowite. Pognało nas też do Chochołowskiej
 wpadliśmy na pomysł przejścia przez Iwanicką Przełęcz do Kościeliskiej. Śniegu było szalenie
dużo, ale ktoś już tędy przechodził i daliśmy radę przejść. Trochę to trwało i z Kościeliskiej już
pojechaliśmy do Zakopanego autobusem. A. był wręcz  zachwycony, że tak dzielnie chodzę i nic
mnie nie dusi. No wszak dlatego trafiłam pod nóż chirurga - wycięto to  co mnie  dusiło.Szkoda tylko
że źle wykonane badania poprzedzające operację sprawiły że była tak ciężka, bo mieli chirurdzy
sporą niespodziankę gdy  mnie "otworzyli". W Sylwestra byliśmy na Gubałówce, żeby podziwiać
zimową panoramę Tatr. Trochę pomarudziliśmy na leżakach.  Było widać, że zmienia się pogoda,
"góry dymiły", czyli wiał tam wiatr i porywał w górę śnieg. Z Gubałówki zeszliśmy per pedes.
Pogoda  się psuła w tempie postępu geometrycznego. Nadchodził halny.

                                                                    c.d.n.


3 komentarze: