piątek, 2 lutego 2024

Córeczka tatusia -80

 Andrzej posiedział u przyjaciół niemal  trzy godziny - rozmowa toczyła  się głównie wokół tematu  do którego kraju byłoby  się  dobrze przeprowadzić. I jak zupełnie przytomnie  zauważyli, to sytuacja wydaje się być o  tyle komfortowa, że to nie  będzie "teraz/zaraz" a poza  tym w grę wchodzi tylko Europa a nie inny kontynent. 

Jeden z kolegów Andrzeja wyjeżdżał kiedyś na kontrakt do Nigerii - warunki finansowe były super, praca była  w jednym z większych  miast, chyba nawet  w Lagos.  Oczywiście był przygotowany na upały, na mus przestrzegania tamtejszych  obyczajów, na to że musi oprócz normalnej pracy w  szpitalu pracować w przychodni kilka dni w  tygodniu i przyjąć zawsze dziesięciu pacjentów. Tylko nikt go nie uświadomił, że tam jeden pacjent oznaczał praktycznie kilka osób, bo do lekarza był zapisywany jeden z członków rodziny a przychodziła cała  rodzina, najczęściej od  pięciu do dziesięciu osób  wielce  zróżnicowanych  wiekiem. W czasie jednej wizyty miał i niemowlaki i ciężarną  kobietę i parę staruszków, którzy nawet nie  mieli pojęcia ile lat już żyją.  Z wielkim bólem i trudem wysiedział tam rok, gdy przyjechał do Polski na urlop to okazało się, że ma lambliozę i nie dokończył kontraktu, bo było więcej  niż pewne, że ponownie   się zakazi lamblią.

Bardzo się podobał Andrzejowi pomysł z utworzeniem firmy informatycznej w Czechach - też słyszał wiele pochlebnych  słów o warunkach prowadzenia tam własnej firmy. No a co z twoim doktoratem?- zapytał Wojtka. No wiesz - na razie to wszystko palcem na wodzie pisane i sporo wody w Wiśle upłynie nim taki plan dojdzie do fazy realizacji. Rozsądek nakazuje bym spokojnie zajmował się głównie doktoratem. Poza tym Marta musi też dokończyć studia, a ma do końca trzy semestry no i oczywiście obronę. To wszystko jak na dziś to jest dogadane o tyle, że my z Michałem możemy założyć własną firmę poza Polską. Ojciec Michała  chce wrócić do Europy, ale nie koniecznie do Polski. Mam wrażenie, że bardzo chce zainwestować w  firmę syna, mniej mu zależy na  własnej firmie typu duża kancelaria prawnicza. Na razie ma zamiar przeprowadzić rozeznanie jakie są warunki prowadzenia firmy z naszej branży w kilku miejscach w Europie. 

My z Michałem nie mamy na to czasu  poza tym do takiego rozeznania potrzebny jest prawnik, żeby zebrał w garść wszystkie przepisy i warunki. A ojciec Michała jest prawnikiem, obraca  się też w międzynarodowym kręgu prawników, więc on zbierze wszystkie informacje. W kwestii języka to Michał dysponuje angielskim, ja niemieckim. A tak między nami, braćmi mówiąc, to kto wie czy ojczulek Michała nie założy firmy prawniczej w Niemczech, bo tam jest  wciąż wielu naszych  rodaków i są rozrzuceni po różnych częściach Niemiec i mają nieco różnych spraw do załatwiania. Po prostu zapewne zatrudniałby tłumacza przysięgłego. A tam każdy papierek cenny, nikt ci nawet  pięciu  zdań za frajer nie przetłumaczy. Mnie osobiście odpowiadałaby Szwajcaria ewentualnie Austria, głównie  z uwagi na język. A Marcie to bardziej pasowałby  angielski.  Austria  mniej, bo moja matka tam  się kręci no a my zapewne mielibyśmy firmę w Wiedniu.  To tak ze 200 km od  niej. Mój ojciec  zaraz  by powiedział, że to stanowczo zbyt blisko niej. Bo my przecież nie  chcemy tu zostawić swoich  rodziców. Michał to i teściów by ściągnął do siebie. Niestety bez  domu i ogrodu.

Jak widzisz to wszystko jest jednak nieco skomplikowane - takie  typu i wilk ma być syty i owca  cała. I, jak mówi moja  kochana żona, trzeba wszystko dokładnie z każdej strony obejrzeć niczym używany samochód przed kupnem. A propos samochód - jakiś pies obsikał ci kochanie tylne lewe koło- poinformował Martę- może to był list miłosny do Misi?  Marta roześmiała  się - raczej nie do Misi, bo Misia sterylna i sunią  nie pachnie, ale ja parkuję codziennie na posesji gdzie urzęduje  całkiem fajna duża sunia - to prędzej do niej jest ten list, ale widocznie  nie podała  w nim  swego adresu - śmiała  się Marta.

Dyrekcja kliniki, w której pracował Andrzej miała wielce  mieszane uczucia co do udzielenia mu na trzy miesiące  urlopu, by mógł ten czas przepracować w brytyjskiej klinice. Bo z jednej strony to Andrzej był świetną  "wizytówką Kliniki", a  z drugiej strony jego  nieobecność bardzo zubażała liczbę bardzo dobrych  chirurgów.  Lena chodziła ponura niczym  chmura  gradowa i głośno wyrażała  swe wątpliwości co do stanu jego uczuć  wobec  niej. Nie przekonywało jej tłumaczenie, że byle kogo owa brytyjska  klinika nie zaprasza do siebie i że  tym sposobem on wzbogaci swoją wiedzę zawodową bez inwestowania w to własnych  zasobów finansowych.  Dla niej był to dowód, że już się po prostu znudziła  swemu mężowi. 

Andrzej, który naprawdę  był wiernym facetem  czuł się bardzo urażony i oczywiście  zaraz pożalił  się Marcie i Wojtkowi.  No cóż - powiedziała Marta- ona  sobie  zupełnie nie  zdaje  sprawy z tego, że przez ten  czas twojej nieobecności panie pielęgniarki z chirurgii są w  stanie  spowodować wysoki stan wód Wisły, bo będą wylewać potoki łez za jedynym nie  tylko przystojnym  ale i bardzo kulturalnym chirurgiem w tej  Klinice, a ja będę musiała bardzo uważać by się nie  zkontuzjować tak by mi była potrzebna  pomoc  chirurgiczna. Na  wszelki  wypadek zrobię sobie USG mego wnętrza czy wszystko wygląda jak należy i  czy nie trzeba  czegoś profilaktycznie usunąć.  

No nie, nie ma takiej potrzeby - stwierdził Andrzej - w razie  draki Henio mnie  w pełni zastąpi jako że jest naprawdę  dobrym chirurgiem. Ale nawet gdybym nigdzie  nie jechał to i tak bądź miła i nie kalecz się, bo nie  zawsze los jest łaskawy i oszczędzi duże naczynia krwionośne i ścięgna tak jak było u ciebie.

Tegoroczna Wielkanoc była wczesna a do tego zimna i z resztkami brudnego śniegu. Zaraz po świętach Ziuk odbierał mieszkanie na Ursynowie, więc Wojtek skontaktował go z "ekipą", która robiła u nich remont kuchni i łazienki oraz przeprowadzała Andrzeja.  W kilka dni później Ziuk zatelefonował do ojca Wojtka z pytaniem, czy on dobrze  zna szefa tej ekipy, bo ów szef powiedział, że bardzo chętnie on  by kupił od Ziuka ten dom z ogrodem i zamieszkałby tu i miałby świetne zaplecze na swoją firmę. Dobudowałby na tyłach nieduży drewniak i miałby lokum dla swoich pracowników. Tylko uprzedza, że zlikwidowałby tę malutką szklarenkę . Bo Warszawa to miasto  w którym ciągle  się coś buduje i taka ekipa  "wykończeniowo - sprzątająca" i czasem prowadząca drobne remonty ma jak najbardziej rację bytu. To blisko Warszawy i przy głównej drodze, więc nawet korki nie  straszne bo ekipa bardzo wcześnie zaczyna  dzień i późno go kończy. A jeśli komuś zależy bardzo na czasie to jeśli można nocują w miejscu pracy bo mają własne wyposażenie turystyczne.

Wojtkowi nieco opadła ze  zdumienia szczęka gdy mu o tym ojciec opowiedział i stwierdził, że on nie ma na ten temat  zdania - nie ma pojęcia czy facet aby nie konfabuluje, że może kupić tę posesję a nawet dobudować z tyłu jakiś domek. Ale ponieważ to będzie  oficjalna transakcja, w obecności notariusza i facet nie  dostanie do ręki aktu zakupu dopóki pieniądze nie będą na koncie  Ziuka, lub gotówka dostarczona  do ręki w obecności notariusza i przez  niego przeliczona,  to chyba nie ma  specjalnego ryzyka. Poza tym faceta można sprawdzić bo przecież musi podać dokładne namiary na siebie. Ziuk zrobił rozeznanie za ile mógłby tenże  dom z ogrodem sprzedać - był spory "rozdźwięk" pomiędzy teorią a praktyką - głównie przez to, że rano i pod  wieczór, tworzyły  się na drodze korki i wydłużał się  czas jazdy do i z miasta. 

Ziuk oczywiście lojalnie uprzedzał o tym swego potencjalnego kupca, ale ten nie był tym faktem przerażony. Panie profesorze - ja   mam swój dom na Bukowinie Tatrzańskiej, więc wiem jak to wygląda - jak nie korek to wypadek i to przez większą część roku, bo jakoś ostatnio to pogodowo najczęściej jest  "pora przejściowa" - tłumaczył spokojnie  Ziukowi. U nas to i latem śniegiem przecież  zamiecie. A Bukowina jest na  wysokości od 860 do 1000 metrów nad poziomem  morza. I śnieg u nas dłużej leży niż w Zakopanem.  Najchętniej to bym sprzedał tę chałupę którą mam Na Klinie, bo to samo centrum i kupił coś na Toporowej Cyrhli, bo to trochę nad Zakopanem i stamtąd  widać jak bardzo zasmogowane jest Zakopane.  Ale na razie dzieciaki jeszcze na  studiach w Krakowie i płacę im kwatery. A moja  żona  byłaby tu szczęśliwa, bo to ceperka, a nie  góralka i od lat mi dziurę w brzuchu wierci żebyśmy się przeprowadzili  "na płaskie" bo nie ma  siły  po nierównym  ganiać, choć gdy się poznaliśmy to właśnie zjechała z rodzicami do Zakopanego, a ja wtedy prowadzałem wycieczki z domów wczasowych i tak żeśmy się poznali. Alem był zakochany!  A ona  z Bydgoszczy, wtedy pierwszy raz  w górach była. 

No i co?- wpadł jej pan w oko? Chyba trochę tak, bośmy postanowili korespondować i to mi dało w kość, bo orłem z polskiego to raczej nie byłem i bardzo się musiałem do tego pisania przykładać. Miałem iść do budowlanki w Warszawie, ale się  doczytałem, że w Bydgoszczy (  a tam przecież ona   mieszkała) jest  Technikum Budowlane Renowacji Elementów Architektury więc tak w  domu marudziłem,  aż mnie tam zapisali. I zaraz po ukończeniu technikum pobraliśmy  się. Trochę narzekała, bo często pracowałem za granicą, ale zarobki moje jej odpowiadały. Sporo pracowałem w RFN, to były zawsze bardzo dobre zarobki. A teraz mam taką śmieszną, usługową firemkę, pracy nie  brak, nie  żyłuję ale i nie zarzynam siebie i ludzi pracą. Raz  w roku jadę do Niemiec i tam pracujemy.Teraz po zjednoczeniu Niemiec to tam mnóstwo prac  renowacyjnych, zwłaszcza na terenach byłej NRD. I jestem bardzo wymagającym szefem- żadnego picia alkoholu  ani w pracy ani po pracy, piwo to też alkohol. Mam stały zestaw ludzi i nie muszę im sprawdzać kieszeni gdy wychodzimy z jakiegoś obiektu.

A wie pan - nie miałem nawet bladego pojęcia, że jest takie technikum budowlane renowacji zabytkowych budowli - przyznał się Ziuk. I uważam, że to bardzo cenne, że jest taka placówka - chociaż wojna wiele obiektów unicestwiła,  ale jednak trochę starych murów się zachowało. 

Może pan zrobi kilka  zdjęć domu i ogrodu, żeby  żona mogła się zorientować co ją tu  czeka. Bo może się przecież pana żonie wcale to wszystko nie  spodobać. Eeee, lepiej by było, żeby tu przyjechała i zobaczyła. Teraz ten dom na  zdjęciach nie  wyjdzie ciekawie. Może wyślę po nią samochodem któregoś z chłopaków. Bo - bez urazy - ale tak z zewnątrz to ten dom nie kusi. Ale to może i lepiej, wtedy nikogo nie interesuje co jest w środku i jest wtedy bezpieczniej.  Przepraszam, że zapytam - ale  czemu państwo sprzedajecie ten  dom?

Ziuk uśmiechnął się - bo chcemy na co  dzień pomagać synowej przy dzieciakach.  Syn cały  dzień  w pracy, starszy wnuczek ma 6 lat, a dwojaczki młodsze o połowę. Przedszkole nie  za bardzo  się sprawdza, wciąż  jakieś infekcje, państwowe przepełnione, prywatne co chwilę ma jakąś epidemię  i dzieci  siedzą  w domu, a za przedszkole  się jednak płaci i to wcale nie mało. Mieszkając w Warszawie możemy im pomóc - dojazd do nich zajmie nam góra 15 minut samochodem i niewiele więcej komunikacją miejską. Poza  tym trzylatki i sześciolatki mają zupełnie  różne zainteresowania i zabawy. Będziemy mieszkać na Ursynowie. Mamy stamtąd dobry dojazd  do nich. 

A poza tym - coraz ciężej mi  jest utrzymać dom i posesję we właściwym stanie- po prostu jakoś się postarzałem ostatnio. Żonie też coraz  ciężej sprzątać cały  dom. No i wszystko trzeba wozić z Warszawy. Tu nie ma żadnego sklepu - proszę to wziąć pod uwagę - nawet piekarni nie ma na tyle blisko by się do niej przespacerować, więc trzeba robić zakupy na  cały tydzień.  Był krótko kiosk spożywczy, przetrzymał dwa włamania i już go nie ma. Oczywiście nikogo nie  złapali, a sąsiadka  się śmiała, że na pewno to był ktoś  " z innej wsi",  bo przecież nie  z naszej. Ale domy i  szklarnie jak na  razie jakoś nie  były okradane.  O nas to wszyscy wiedzą, że niczego nie  hodujemy ani niczego nie produkujemy a nasza szklarnia to jeden stół kwiatków i  drugi podstawowych warzywek. Więc i ilość i repertuar "hodowli" zupełnie nie interesujący dla złodzieja.

                                                                   c.d.n.