środa, 18 stycznia 2017

Siedlisko, cz. II

W następny weekend, tak jak planowali, zabrali się za porządki w domu.Z dodatkowych atrakcji ojciec Aleksandry pożyczył od znajomego ogrodową kosiarkę.
Koszenie trawy niezmiernie spodobało się Małemu, który dostał bardzo odpowiedzialne zadanie,
by przed koszeniem pomóc dziadkowi sprawdzić czy w  tych resztkach trawnika nie ma
przypadkiem kamieni, które mogłyby uszkodzić pożyczoną kosiarkę. Kamieni nie było, za to
sporo mniejszych i większych patyków.
Obie  panie utonęły w czeluściach domu, co jakiś czas wyrzucając z domu to, co już nie za bardzo nadawało się do użytku i pod jednym z okien wychodzących na podwórko rosła górka rzeczy
starych, zniszczonych, nieprzydatnych.
Gdy  tak wszyscy byli zajęci pracą, przy furtce zatrzymał się jakiś mężczyzna  i grzecznie rzucił
w kierunku ojca Aleksandry powitanie, pytając, czy może wejść.
Okazało się, że to sołtys tej wsi, który dobrze pamiętał dawną właścicielkę domu a nawet od razu
rozpoznał ojca Aleksandry, bo jego zdaniem był on bardzo podobny do swej matki.
Sołtysa bardzo ciekawiło czy i kto będzie tu mieszkał, bo gdyby spadkobiercy chcieli sprzedać
dom, to tu już kilka osób  dopytywało się o tę posesję a i jego kuzyn też chętnie by to  siedlisko
kupił.
A na pogrzebie pani Eugenii to ja pana nie widziałem- powiedział nagle sołtys, zerkając spod
oka na swego rozmówcę. Był pana brat z żoną, a pana nie było. A to była taka zacna osoba i cała wieś ją lubiła niezmiernie, choć nie była swojaczką, a tylko przyszła za mężem. Ale była bardzo
mądrą kobitką i umiała ludziom doradzić w potrzebie.
Ojciec Aleksandry uśmiechnął się smutno- o chorobie i śmierci mamy dowiedziałem się będąc
na kontrakcie  w Libii.Gdy dotarła do mnie ta wiadomość to już było po pogrzebie. A wie pan,
mój brat też już nie żyje, zginął w wypadku samochodowym,  dość szybko po  śmierci mamy.
Pewnie za szybko jechał ?- ni to stwierdził ni to spytał sołtys.
A nie, ktoś wymusił na nim pierwszeństwo i brat uderzył głową w słupek. Panie, on nosił
w swej głowie śmierć, miał tętniaka mózgu i w każdej chwili mógł umrzeć, tylko nikt o tym nie wiedział.Wie pan, panie sołtysie, nikt z nas nie zna dnia ani godziny.
A kto teraz będzie tu mieszkał, komu to sprzedajecie?- sołtysa wyraznie zżerała ciekawość.
A pewnie spadkobierczyni, czyli moja córka Aleksandra, a  może i ja z żoną?
Córka z żoną porządkują teraz dom  w środku.
Maciek- zwrócił się do wnuka- idz po mamę i babcię, powiedz, że pan sołtys przyszedł do nas.
Maciek co sił w nogach pobiegł do domu i wrócił za chwilę, mówiąc, że mama i babcia przyjdą, tylko ręce umyją, ale  mama mówi by panowie przyszli na podwórko pod lipę.
Nim panowie wolnym krokiem przeszli na podwórko, oglądając po drodze zdziczały sad  i
zastanawiając się czy wyciąć wszystkie drzewa czy może kilka zostawić by były własne jabłka,
panie nakryły stół pod lipą, wyłożyły ławy kocami, wyciągnęły domowe ciasto i termosy z kawą
i herbatą.
Biedny sołtys- miał nadzieję, że "zasięgnie języka" a tu znalazł się nagle w ogniu rzeczowych
pytań, zadawanych przez Aleksandrę.
Po niemal dwóch godzinach, w czasie których sołtys czuł się jak na przesłuchaniu a sam niewiele
się dowiedział, sołtys przypomniał sobie, że przecież musi jeszcze iść do sklepu, bo ten jest dziś czynny tylko do godz. 14,00, więc uprzejmie się ze wszystkimi pożegnał, zapewniając że bardzo
się cieszy tym, że siedlisko wreszcie ożyje.
Aleksandra była zadowolona i zapełniła aż dwie strony kartki A-4 interesującymi ją informacjami.
Ucieszyła ją wiadomość, że nie ona jedna będzie tu "miastową", że  już są dwie rodziny nowych,
miastowych i to z dziećmi w wieku szkolnym.
Droga faktycznie nie była odśnieżana przez służby drogowe, ale ostatniej zimy to "miastowi"
zorganizowali pług i droga była przejezdna. A w sąsiedniej wsi jest  szkoła podstawowa, a tu już
nie ma, bo było za mało dzieci. A do szkoły to dzieci mają  tylko 2,5 km drogą za lasem, którego z tego miejsca Aleksandra nie mogła zobaczyć.