czwartek, 1 lutego 2018

MIchalina- cz.VIII

To, że babcia  postanowiła Michalinie udostępnić mieszkanie wcale nie
przyspieszyło sprawy.
Michalina, jako  sprytne stworzenie, poprosiła  babcię, by nie mówić nic a nic
Michałowi, że de facto to mieszkanie jest  babci.
Tłumaczyła, że Michał może się niechcący wygadać przed jej rodzicami i lepiej
będzie gdy ona powie, że to jest  mieszkanie  jakiejś babcinej znajomej.
Na razie to i tak w tym mieszkaniu niczego się nie będzie robiło, bo Michał
ciągnie i studia i pracę, więc trzeba poczekać do wakacji.
Martwiła ją perspektywa spotkania się obu rodzin,  ale i to trzeba będzie pewnie
odłożyć na wakacje.
Michał przychodził teraz regularnie do domu Michaliny w każdą niedzielę, bo
zimowa aura nie  sprzyjała spacerom po mieście.Jakby na to nie spojrzeć, był
teraz "oficjalnym narzeczonym".

W połowie marca rodzice Michała przysłali zaproszenie na święta wielkanocne
dla całej rodziny Michaliny.
Rodzice stanowczo odmówili tłumacząc się innymi planami -podobno mieli
już wykupione w tym terminie wczasy, ale  babcia stwierdziła, że chętnie
z tego zaproszenia skorzysta.
Michalina wystała w Orbisie bilety w obie strony.
A babcia wymogła na Michalinie "wycieczkę" do sklepów by obie nieco
odświeżyły swą  garderobę.
Michał był szczęśliwy, że babcia z nimi pojedzie- wiedział, że babcię to cała
jego rodzina od razu polubi i że z pewnością się wszyscy zaprzyjaznią.

I rzeczywiście- na dworcu już czekał szwagier ( nadal tym starym gruchotem)
i ojciec Michała z młodszym synem- też samochodem, ale znacznie lepszym.
Szwagier zabrał do "gruchota"  młodych, ojciec z wielką atencją usadowił
w swym samochodzie tylko babcię.
Nie wiadomo jak i co się stało,  ale  towarzystwo jadące gruchotem przyjechało
znacznie wcześniej niż drugi samochód. Co prawda tamci wstępowali jeszcze po
drodze po mamę Michała, no ale żeby aż godzinę dłużej jechać 20 kilometrów?
W każdym razie wszyscy troje przyjechali w dobrych humorach i mówili już
sobie po imieniu.
Była pierwsza dekada kwietnia i słońce już chwilami całkiem niezle  grzało
więc w lany poniedziałek pojechali do Grudziądza- obie warszawianki nigdy
nie były w tym mieście, więc tata Michała służył za przewodnika.
Podobno grudziądzka Starówka była pierwowzorem warszawskiej  Starówki,
ale spory na ten temat trwają do dzisiejszego dnia..
Jak zawsze wszystko co miłe szybko się kończy więc i święta minęły szybko.
Najchętniej do Warszawy wracał Michał - podobało mu się to  miasto i sam
się zastanawiał jak mógł dobrze się czuć w tak niewielkim  mieście  jak
Kwidzyń a do tego mieszkając w pewnej odległości od niego.
Gdy Michalina powiedziała, że  z chęcią zamieszkałaby w tamtych okolicach,
a tak naprawdę nawet jeszcze dalej, w rejonie Borów Tucholskich był wielce
zdumiony i oświadczył, że on się z Warszawy na pewno nie wyprowadzi.
Oczywiście, mogą latem lub jesienią  pojechać w Bory Tucholskie, ale nie po to
by tam stale mieszkać.

Na początku czerwca Michalina pomyślnie zdała egzamin z ukończenia kursu.
W kilka dni pózniej dostała pracę w zakładzie podzespołów radiowych.
Dojazd do pracy zajmował jej niemal godzinę, no ale to są uroki mieszkania
w dużym mieście.
Dzień, w którym Michalina otrzymała swe pierwsze wynagrodzenie  za pracę
uświadomił jej, że nieodwołalnie skończyło się dzieciństwo.
Gdy Michał skończył letnią sesję (oczywiście bez problemów) Michalina wpadła
na pomysł, że jako osoba dorosła i pracująca mogłaby się wyprowadzić od
rodziców i zamieszkać w babcinym mieszkanku.
Ale ten plan nie zyskał babcinej  aprobaty - stwierdziła, że ona to mieszkanie
wynajmie dopiero wtedy, gdy młodzi się pobiorą. Zresztą tam trzeba jeszcze wiele
pracy włożyć, by nadawało się do zamieszkania.

W tamtym czasie spółdzielcze mieszkania oddawano  wykończone "pod klucz"-
była armatura w kuchni i łazience oraz  podstawowe wyposażenie jak wanna,
umywalka,  wc a  w kuchni zlewozmywak i kuchenka gazowa.. Co prawda
obecność glazury ograniczała się do jednego rządku tejże  nad wanną, umywalką
i zlewozmywakiem.
Zdaniem babci wpierw należało  zorientować się  co należy zrobić i wykonać od
razu wszystko, gdy mieszkanie jeszcze nie umeblowane, bo potem będzie to bardzo
kłopotliwe- po prostu nie będzie tzw. "pola manewru" w tej ciasnocie.
Pewnej lipcowej niedzieli babcia  wraz z Michaliną  wybrały się do tego nowego
mieszkania. Budynek był typowym warszawskim mrówkowcem. Nie było tu
parteru, ich miejsce zajmowały lokale użytkowe- był między innymi sklep
spożywczy,  punkt napraw drobnego sprzętu AGD a po drugiej stronie budynku
miał być lada moment otwarty jakiś bar. Do jednej z głównych ulic miasta było
około 500m, do drugiej, nieco mniej ważnej chyba 70m.
Budynek miał 11 pięter, na każdym piętrze był 12 mieszkań,  wszystkie identyczne.
Cztery windy pracowicie dowoziły lokatorów do ich mieszkań. A  w holu na dole
był nawet portier i kiosk "Ruchu". Druga połowa budynku była identyczna.

Widok tego maleńkiego mieszkania nieco przeraził Michalinę - no ale 38 m kw.
na dwa pokoje, kuchnię i łazienkę to naprawdę niewiele. Mieszkanie,  w którym
teraz mieszkała miało ok. 75 m kwadratowych.,  ale to był budynek wybudowany
jeszcze przed wojną.
Gdy kręciły się w kółko patrząc co trzeba zrobić, by tu zamieszkać, Michalina
wpadała w coraz gorszy nastrój. Przerażała ją wizja wydatków, które trzeba będzie
ponieść.
 A poza tym już samo zdobycie glazury i różnych materiałów wykończeniowych
 było sporym problemem.
Postanowiły, że wpierw znajdą jakiegoś majstra-budowlańca, który oceni zakres
potrzebnych robót i ewentualnie zrobi wstępny kosztorys.
Postanowiły zapytać portiera, czy nie zna aby kogoś odpowiedniego do podjęcia się
tej pracy.
Portier polecił im jakiegoś "fachowca", nawet sam do niego zatelefonował i umówił
obie panie  za dwa tygodnie- też w niedzielę, ale wieczorem.
Michalina po powrocie do domu długo rozmyślała nad tym nowym mieszkaniem.
Wiadomo, na  bezrybiu i rak ryba, ale mieszkanie w takiej klatce, w mrówkowcu
z widokiem na  dwa inne mrówkowce nie było miłą perspektywą.
I pomyśleć, że na to mieszkanie babcia czekała niemal 7 lat , na domiar złego było
naprawdę drogie i spłacanie jego miało jeszcze potrwać wiele lat. Na szczęście
było to tzw. "mieszkanie własnościowe", więc teoretycznie można było je
z czasem sprzedać- po spłaceniu.
                                                                           c.d.n.