sobota, 9 lutego 2013

Nudne życie

Podobno każdy chce mieć barwne, ciekawe życie. Ale tak naprawdę życie  to nie obrazek,
który możemy dość dowolnie pomalować. Bo jesli chcemy to możemy słońce namalować żółtą
farbą, albo, jeśli nam coś strzeli  do głowy, zrobić je zielone lub niebieskie w różowe paski.
To nasz wybór i nikomu nic do tego. Obrazek jest dla nas, nie musi się komuś podobać.
W życiu zawsze od czegoś i kogoś jesteśmy zależni.

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy jest kowalem własnego losu. Osobiście uważam, że nie do
końca jest to prawda. Są sprawy, których nie przeskoczysz -geny i z reguły to wszystko, co
wyniesiesz z rodzinnego domu, lub miejsca,  które tę rolę spełniało.

Tosia urodziła się jeszcze przed wojną. W dniu wybuchu wojny  miała niecałe 2 lata. Oprócz
niej w domu była jeszcze starsza o 7 lat córka jej  ojca z pierwszego małżeństwa.
Ojciec Tosi był sąsiadem  jej dziadków i gdy owdowiał, często korzystał  z pomocy sąsiadki
przy opiece  nad swą małą córeczką. Najczęściej małą zajmowała się mama  Tosi.
Osamotniony mężczyzna zaprzyjaznił się z mamą Tosi, a po jakimś czasie zakochał się w niej
i oświadczył. Był 10 lat starszy od swej młodziutkiej sąsiadki, ale  ani ona , ani jej rodzice
nie widzieli w tym nic złego. Był miłym, kulturalnym i delikatnym człowiekiem.
Bardzo kochał swą drugą żonę i obie dziewczynki , szanował  swych teściów.
Wybuch wojny zdemolował tę rodzinną idyllę - ojciec Tosi, podobnie jak tysiące innych
ojców, dostał powołanie do wojska. I podobnie jak większość ojców łudził się, że wojna
zakończy się szybko i najdalej w grudniu się zakończy.
W pewnym sensie jego oczekiwania się ziściły - wrócił przed końcem roku do domu -
chory, wychudzony, powłóczący poranioną nogą. Nigdy nie odzyskał sprawności tej
nogi. Na szczęście mieszkali poza granicami ówczesnej Warszawy, więc mieli rzadszy
kontakt z okupantem niż mieszkańcy centrum stolicy. Udało mu się, z racji dyplomu
inżyniera mechanika i całkiem niezłej znajomości języka niemieckiego, dostać zatrudnienie
na kolei - został  maszynistą parowozu.
Praca ta, jak każda,  miała swe dobre i złe strony - dobrą był fakt, że miał kontakt z wsią,
na której mógł zaopatrywać rodzinę w jedzenie. Złą stroną były niemieckie kontrole pociągów
i ryzyko, że jacyś nasi partyzanci postanowią uszkodzić tory lub wysadzić je tuż przed
nadjeżdżającym pociągiem.

Gdy wojna się skończyła ojciec Tosi pozostał w tym zawodzie. Wojna się skończyła, ale wcale
nie było łatwiej żyć w wyniszczonym wojną kraju, rządzonym teraz przez "władzę ludową".
Jakis życzliwy człowiek doniósł na ojca Tosi, że ten z całą pewnością współpracował
z Niemcami, bo świetnie się z nimi potrafił dogadać w ich języku. Kilka razy był wzywany do
UB, był przesłuchiwany i poznał luksusy  aresztu. Ale w końcu został  "oczyszczony"
z podejrzeń - jego oskarżyciel został przez kogoś uciszony na zawsze - wpadł biedak
pod tramwaj.

Ale ojciec Tosi miał już dość - opanowała go jedna myśl - wyemigrować. Byle dalej od tego
kraju, gdzie sąsiad na sąsiada donosił.
c.d.n.