poniedziałek, 29 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 78

 Dni nowego roku upływały szybko,  trochę jak w pewnej piosence " dzień podobny do  dnia, tydzień do  tygodnia". Dla jednych to była codzienna obecność w pracy, dla Marty obecność na  wykładach. Lutowa sesja też jej jakoś  szybko przemknęła, zresztą miała tylko dwa egzaminy i jedno kolokwium. W lutym nadeszły większe mrozy, co obaj ojcowie skwitowali tylko jednym  zdaniem - "no cóż, to przecież luty!"

Ojciec  Wojtka wprowadził w  związku z tym pożywne, zawsze z mięsem, z dużą ilością  warzyw  zupy i nowy zwyczaj - gotował też dla rodziców Marty i w związku  z tym wszyscy spotykali  się codziennie w porze obiadowej w mieszkaniu Wojtków. Wojtek  się śmiał, że  etat ojca z uwagi na mrozy  skurczył  się z 1/2 etatu do 1/4 i był to ewidentny efekt bardzo zimnej aury - kto nie  musiał to siedział grzecznie w domu, a ośrodek informacji, w którym pracował bardzo ograniczył w tym czasie  swą  działalność. 

Wojtek się śmiał, że mrozy uszkodziły  chyba mózgi wielu studentów, wyniki sesji egzaminacyjnej były marnieńkie. Marta  stwierdziła, że to może być efekt złych warunków  bytowych studentów- może akademiki są niedogrzane, może za słabe odżywianie i tak długo  marudziła Wojtkowi  a ten Michałowi, aż przeprowadzono kontrole w kilku akademikach, a Michał zyskał przydomek "Archanioł". Wyłapał kilku bardziej zaangażowanych społecznie studentów by przeprowadzili rozeznanie wśród kolegów czy nie trzeba może komuś pomóc. Wszystko było prowadzone  dyskretnie by nikogo nie urazić i kilka osób uzyskało pomoc. Michał  się  trochę dziwił jak Marta wpadła na pomysł , że może niektórym studentom ta  zima nie  służy, a Marta  stwierdziła, że to dzięki temu, że na jej uczelni większość dziewczyn na I stopniu studiów jest spoza Warszawy, mieszkają głównie na kwaterach prywatnych i wymieniają  się uwagami na temat  warunków i słyszała  sporo narzekań, że kwatery niedogrzane, że wyżywienie  coraz  droższe  no i do  niej dotarło, że gorsze  warunki bytowe mają na pewno wpływ na stopień przyswajania  sobie  wiedzy, że teraz  zimą, która po raz pierwszy odkąd  studiuje na tej uczelni daje jednak  wszystkim do wiwatu to ona podwozi dwie dziewczyny na lewy brzeg Wisły, bo mieszkają na  Powiślu. I wie, że jej uczelnia zorganizowała jakąś pomoc dla dziewczyn, których sytuacja  finansowa jest trudna. Nie dotyczy to co prawda studentek II stopnia, bo większość z nich to ma niezłe  zaplecze  finansowe.

W marcu przyjechał do Warszawy ojciec Michała. Był zachwycony synową i całą trójką wnuków, oraz teściami  Ali, którzy praktycznie, choć nie urzędowo adoptowali  Alę i Michała. Michał zaprosił  na jeden z sobotnich wieczorów  również swoich najbliższych przyjaciół z żonami. Ojciec  Michała przyjechał sam, bo był to wyjazd  służbowy a poza tym mama Michała była świeżo po ciężkiej grypie i nie bardzo miała  siłę na  daleką podróż. 

Ojciec  Michała twierdził, że w następnym  roku najprawdopodobniej wrócą do Europy, co nie  znaczy  wcale, że do Polski- na razie zastanawiają się nad Szwajcarią - pod uwagę brana jest Genewa ewentualnie Zurich. No fajnie - stwierdził Michał- zawszeć to bliżej niż którekolwiek miasto za Wielką Wodą. I do  Genewy i do  Zurichu to nawet samochodem można wyskoczyć. Nie jest to może  rzut beretem, ale samolot  leci raptem półtorej godziny. Wojtek się śmiał, że on w Szwajcarii to zawsze się zastanawia w jakim języku do niego mówią, chociaż w klasycznym języku niemieckim także Szwajcarzy mówią, bo taki obowiązuje  w  szkolnictwie - tylko tak jakoś dziwnie ten ich niemiecki brzmi - dodał.

Tato. a jakie ty masz plany odnośnie zamieszkania w Szwajcarii, skoro obstawiasz Genewę lub Zurich? - dociekał Michał. Czy nie lepiej na emeryturę wybrać jakąś bardziej turystyczną okolicę?  A ty synu sądzisz, że ja już muszę iść na  emeryturę? - spytał ojciec. Ja jeszcze  nie  czuję się staro i nadal jeszcze kontaktuję w kwestiach prawnych, skleroza mi nie  dokucza  i nie mam ochoty iść w "odstawkę". Co prawda jestem nieco tobą zawiedziony, że nie poszedłeś w moje ślady i nie mam komu przekazać "pałeczki" i nie otworzę  dużej kancelarii prawnej,  no ale jak wiadomo prawnicy jakoś  zawsze mają co robić. A może z czasem swoje zasoby zainwestuję w jakiś twój prywatny biznes? Czas nam pokaże co będzie dla nas obu dobre - na  razie nic nas nie  goni- trzeba  się dobrze rozejrzeć i zastanowić.   Tato, ale ja z prawem mam tylko tyle wspólnego, że muszę go przestrzegać, ale na pewno nie otworzę kancelarii  i  drugiego  fakultetu nie zrobię. No a ty myślisz, że ja o tym nie wiem?  Wiem o tym i nie wymagam  byś zaczął  studiować prawo.

Życie ludzkie dość kruche jest, na razie jeszcze i mama jest i ja, ale nie wie nikt jak długo.W życiu jest tylko jeden pewnik - kiedyś wszyscy umrzemy, ale tak naprawdę nie wie nikt  kiedy to nastąpi.  A ty  synu nie chciałbyś mieć własnej firmy?  Michał chwilę milczał i powiedział  - w tym kraju raczej nie. Może gdybym mieszkał gdzieś poza Polską. Tu jest stanowczo za dużo cwaniactwa i zawiści  i ciągłych zmian, zbyt mało stabilizacji. Myśleliśmy nawet  z Wojtkiem nad utworzeniem własnej  firmy, ale obaj wiemy jaka jest tu rzeczywistość i jak nikłe poczucie  stabilizacji i bezpieczeństwa.  

A Wojtek to ten twój podopieczny magistrant, o którym kiedyś mi pisałeś? Tak, on teraz robi doktorat, to bardzo zdolny facet a do tego uczciwy i bardzo lojalny. Taki trochę niedzisiejszy. I uważam go za mego najlepszego przyjaciela, choć jest osiem lat ode mnie młodszy. Bardzo się oboje z nimi zaprzyjaźniliśmy. No wiem i  z tego co mi opowiadałeś i pisałeś to się wcale nie  dziwię. A co robi jego żona? Studiuje kosmetologię, ma jeszcze trzy semestry do ukończenia studiów i już przymierza  się do zbierania materiałów do swojej  pracy magisterskiej. Też jest taka "wyważona" jak Wojtek. I wyobraź sobie tato, że oni są parą jeszcze od  szkoły podstawowej!  No to chyba dobrze o  nich świadczy, choć taka wierność uczuć to dość niespotykana dziś sprawa -stwierdził ojciec. 

Podobnie jak zakochiwanie się we  wdowie z malutkim  dzieckiem- w jakimś sensie obie historie mocno niedzisiejsze. Zauważyliśmy oboje z mamą, że ty i twoi przyjaciele jesteście jakby z innej bajki i- jak wiesz- jestem pełen podziwu dla Ziuka, że tak was otoczyli opieką, że traktują  Aldonę jak własną córkę  a ciebie jak  syna. Jestem w stanie  wyobrazić  sobie co oni przeżyli gdy stracili syna i podziwiam ich, że tak zaopiekowali  się Aldoną i uszanowali jej uczucie do ciebie i nie protestowali byś adoptował ich wnuka. A jak kontakty z rodzicami Aldony? 

Constans - oni dla niej nie istnieją i ona dla nich także. I to chyba dobrze, bo oni nie chcieli nawet poznać jej męża i gdy zginął jej własna matka powiedziała, że to kara boska  za to, że za niego wyszła, choć oni go za zięcia nie chcieli. Poważnie? Jeśli tak, to para  jakichś idiotów. Ale mam nadzieję, że nie nachodzą  was. No nie, bo Ala przeprowadziła  się do mnie  i ma moje nazwisko, mały też. Na  szczęście nie ma obowiązku podawać w starym  miejscu  zamieszkania  nowego adresu. A poza tym Aldona wszędzie się przedstawia jako Ala- serdecznie nie lubi imienia Aldona. Będę pamiętać - obiecał ojciec.

Ojciec Michała  zamyślił się a po chwili powiedział- musimy być z mamą bliżej was - trzeba wszystko dobrze przemyśleć i obejrzeć z każdej strony. A kiedy jedziemy do waszych teściów?  Jutro, Wojtek mnie zastąpi na wykładach. My  się "na okrągło" zastępujemy w  razie potrzeby. Szef nie protestuje, grunt, że są prowadzone wykłady.

Wizyta Michała z ojcem u teściów była  dla obu stron przemiłym spotkaniem. Teściowie Michała byli zachwyceni jego ojcem, on  z kolei nimi, ojciec wypytywał czy mógłby w  czymkolwiek być pomocny, dziękował, że jego syn   jest przez  nich tak serdecznie traktowany, obie  strony wychwalały Alę i przyjaciół obojga oraz rodziców Marty, których ojciec Michała  miał za dwa dni poznać. Ojciec Michała i  Ziuk natychmiast zaczęli mówić sobie po imieniu i ojciec zaczął się zastanawiać nad tym, czy  aby nie odkupić od Ziuka tej posiadłości, ale Ziuk stwierdził, że to wcale nie jest dobry pomysł. Że bardzo, bardzo dokładnie  wszystko przemyśleli i że coraz  trudniej się tu mieszka, że  dojazdy do Warszawy i powroty zabierają coraz  więcej  czasu, a oni się stąd przeprowadzą do Warszawy, żeby być blisko Ali i Michała  i móc im pomóc w opiece nad  dziećmi, bo to jednak trójka, a do tego w różnym  wieku. A przeprowadzka będzie najdalej w końcu marca, budynek  już jest wewnątrz sprzątany. Oczywiście  Ziuk opowiedział całą historię jak to się stało, że będzie mieszkał w budynku,  w którym miał wykupione mieszkanie Wojtek i jak wielce bezinteresownie Wojtek postąpił i że Ziuk, choć już tyle lat żyje jeszcze nie  spotkał tak bardzo bezinteresownego człowieka  jak Wojtek. I że Wojtek, jego cała rodzina i obaj przyjaciele Wojtka, czyli Michał i Andrzej są naprawdę niesamowicie porządnymi i sympatycznymi ludźmi. I jak to dobrze, że oni wszyscy sobie  wzajemnie  zawsze pomagają. I że Michał i Wojtek mają rację, że firma prywatna w Polsce to straszny "strup na głowie" bo rzeczywiście wciąż jest niski poziom stabilizacji i prowadzenie własnej firmy to ciągle jest balansowanie na linie, bo lata tak zwanego "socjalizmu" zrobiły swoje i niestety wciąż jest  zbierane pokłosie tych lat, bo ludziom  się w głowach poprzewracało. A przepisy zmieniają się niestety szalenie często  a na domiar  złego nie  zawsze mają wiele  wspólnego z logiką a nawet z ekonomią. 

Na sobotnim spotkaniu u Wojtka i Marty byli oczywiście jej rodzice oraz ojciec Wojtka i....Misia. Ala i Michał z dziećmi byli dość krótko. Michał odwiózł towarzystwo do domu, pomógł zapakować do łóżek i wrócił.  Rozmawiali o wielu sprawach, ojciec Michała podczas jego nieobecności nasłuchał się o  swoim  synu bardzo wielu bardzo pochlebnych słów i w końcu doszedł do wniosku, że  chyba nie  doceniał własnego syna. O Michale od  strony  zawodowej najwięcej mógł opowiedzieć Wojtek i....opowiedział. Co kilka  zdań padały z ust ojca  Michała  słowa - " nigdy mi o tym nie mówił" ewentualnie  "pierwszy raz o tym słyszę" oraz  "nic o tym nie wiedziałem", "nie pisał mi o tym".   No bo Michał to szalenie skromny i porządny człowiek, który nic nie robi dla poklasku - tłumaczył jego ojcu Wojtek. A ja  z nim  razem pracuję w jednym gabinecie i widziałem go w niejednej sytuacji. I nadal uważam go za swego mentora i jednocześnie  za przyjaciela. Poza tym zawodowo też jest świetny. I chciałbym być kiedyś  takim ojcem jakim on jest dla Mirka i "pareczki" on ma wprost anielską cierpliwość do dzieci. Podziwiam go, naprawdę.

Gdy  wrócił Michał zaczęli  omawiać " z grubsza" ewentualne  scenariusze wspólnego działania i padło jedno ważne pytanie - czy i kto wyjedzie z kraju jeżeli będą gdzie indziej dobre warunki do działania. Pytanie  głównie dotyczyło starszego pokolenia i okazało się, z ojcem Wojtka nie ma problemu, podobnie z rodzicami Marty. A co z moimi studiami? i z doktoratem Wojtka?-  spytała Marta.

Nim się wszystko wyklaruje to ty zdążysz  skończyć studia a Wojtek, jeśli się spręży to i doktorat.  On będzie pracował w naszej własnej firmie i jeśli nie  zdąży tu  zrobić to trochę pokrąży pomiędzy Polską  a miejscem,  którym będzie  firma. Ale wiem, że jeśli się spręży to i  z doktoratem się uwinie. A  bardzo możliwe, że znacznie bardziej będzie się opłacało by gdzie indziej go zrobił - tłumaczył Michał. Poza tym jak na  dzień dzisiejszy to jeszcze nie wiemy dokładnie w którym kraju zamieszkamy- może w Austrii, może w Szwajcarii,  może u braci Czechów. Ale podstawowym pytaniem była kwestia, kto  jest zdecydowany na zmianę lokalizacji i dopiero teraz będziemy robić rozeznanie dokładniejsze  - gdzie i jakie warunki. Bo po co szukać jakiegoś miejsca, jeśli nie będzie nikt  chętny by stąd  się ruszyć. No dobrze - pojęłam- stwierdziła  Marta. Ulżyło mi, że  obaj tatusiowie są skłonni opuścić kraj.

A sądzicie, że u braci Czechów będzie się lepiej kręcił prywatny biznes  niż  tu?  Tak, zdecydowanie oni  są bardziej pro zachodni niż my stwierdził Michał. A ja wcale nie znam niemieckiego - stwierdziła Marta. Znajomość  słów  "Guten Tag" i "Guten  Morgen" jak i "Guten Abend" to chyba jednak zbyt mało. Wojtek zaczął się  śmiać - gdy wyjeżdżałem to nawet tych zwrotów nie znałem. A ty znasz, nie jest źle.

                                                                     c.d.n.


niedziela, 28 stycznia 2024

Córeczka tatusia- 77

 Pół godziny  przed północą przyszli przyszli rodzice Marty razem z jej teściem, każdy dostał kalendarz na nowy rok, w każdym  były indywidualne życzenia na  nadchodzący  rok i wszyscy obdarowani byli tym  zaskoczeni i uradowani, bo, jak powiedział Andrzej, to dla  każdego z nich jest dowodem prawdziwej  sympatii obdarowującego. Misia, która oczywiście  towarzyszyła rodzicom dostała  przysłowiowego "kręćka", nie mogąc  wybrać kogo "adorować", w efekcie końcowym pobiegła  do  sypialni Marty i Wojtka i zwinęła  się  w kłębuszek we własnej budce.

Ojciec Wojtka był bardzo zdziwiony, że młodzi nie tańczyli jeszcze  w tę noc, która przecież jest głównie do tego przeznaczona - przecież trzeba  się cieszyć, że stary rok minął bez poważnych kłopotów i razem tańcząc zaklinać rzeczywistość, by następny rok też był taki. Poszeptał chwilę z Wojtkiem i Wojtek uruchomił  odtwarzacz i gdy popłynęły dźwięki tanga  przyglądał  się jak jego ojciec nieomal z nabożeństwem tańczy tango z Martą. Po chwili dołączył Michał z Leną, Andrzej poprosił Pati, Wojtek tańczył z Alą i w końcu tylko tata Marty nie  miał z kim zatańczyć i wtedy Marta z teściem  go "zagarnęli" i Marta tańczyła z dwoma tatusiami, śmiejąc  się, że to nowy styl - tango "trojak".  Potem obaj tatusiowie tańczyli sami, a reszta ich podziwiała, bo obaj tańczyli świetnie, na  zmianę przejmując w tańcu  rolę męską. Wojtek ukradkiem nakręcił króciutki filmik smartfonem, ale na  razie wiedziała o tym tylko Marta.

Około godziny pierwszej już Nowego Roku  rodzice postanowili wracać  w domowe pielesze. Razem  z nimi szykował się do wyjścia ojciec  Wojtka. Gdy Pati poszła po Misię, ta obróciła  się ostentacyjnie tyłem, więc została w swojej  budce, w  sypialni swych państwa. A wy dacie radę ją wyprowadzić  rano?- martwiła  się Pati.  Nie ma problemu - stwierdził Wojtek. Nim  my  się położymy ja  z nią wyjdę na kwadransik. 

"Komitet Rodzicielski"- jak określił Michał - zrobił na wszystkich młodych szalenie pozytywne  wrażenie i Michał prorokował, że gdy tylko jego teściowie przeprowadzą  się do Warszawy to na pewno szybko znajdą wspólny język  z rodzicami Marty i Wojtka, bo ojciec Wojtka to już się przecież "zakolegował z Ziukiem".

O czwartej nad ranem Marta przekonała swych gości by zamiast wsiadać do samochodów wybrali nocleg u  nich, a  spać mogą wszyscy nawet  do południa i nawet jeszcze  śniadanie dostaną, żeby nie padli z głodu w drodze do  swych domów. Ale uprzedzam - śniadanie będzie przy stole - nie ma jedzenia w łóżku. I tu opowiedziała  historię, jak to kiedyś zamarzyło się jej śniadanie w łóżku w efekcie  którego jej nowiutka kolorowa, batystowa pościel musiała wylądować  w koszu, bo niestety nie  udało  się jej doprać po kontakcie z zawartością kubka - a był pełniutki świeżo zaparzonej prawdziwej kawy. 

No bo pewnie miałaś złą tacę, miała zbyt niskie krawędzie - stwierdził Michał.  Marta się  tylko roześmiała - przy moich zdolnościach to nawet  gdyby  krawędzie miały i 5 cm wysokości też by to pościeli nie uratowało - ja po prostu zapomniałam, że mam na kolanach tacę z kawą i ......wstałam nim ją zdjęłam  z kolan.   Od tej pory już nie odbieram telefonów o zbyt wczesnych godzinach porannych - zwłaszcza tych stacjonarnych telefonów, do których należy wyjść z łóżka. I nie piję kawy w łóżku. No fakt - trzeba  mieć naprawdę nadzwyczajne zdolności  by nie  zauważyć, że się ma  tacę z kawą na kolanach - skonstatował Michał. 

A dlaczego ja nic o tym dotąd  nie wiedziałem? - zdziwił się Wojtek. No a po co miałam ci o tym mówić? To nie było coś czym można się  chwalić - tłumaczyła ze śmiechem  Marta - miałeś przynajmniej złudzenie, że jestem normalna i fajna a nie zwykła  gapowata niedojda, która niezbyt kontaktuje. Wyznanie Marty spowodowało, że każdy  z obecnych  zwierzył się ze  swoich baaardzo dziwnych przypadków - opowieść o tym jak Michał zamiast zakręcić dopływ  wody coraz więcej ją rozkręcał i był i o mały  włos od wezwania na pomoc pogotowia wodociągowego  przyprawiła wszystkich  niemal o łzy  ze śmiechu. No i dobrze, że potrafimy się po czasie pośmiać  sami  z siebie - powiedział Andrzej. Bo tak naprawdę nikt z nas nie wie wszystkiego i  nie jest doskonały.

Dziś to  się z siebie mogę pośmiać, ale kiedyś to mi niezbyt było do śmiechu, bo ni  w  ząb nie  wchodziły mi pewne nazwy do głowy. A rzecz dotyczyła kosteczek słuchowych. To takie maleństwa, których  wielkość to zaledwie kilka milimetrów i to jedyne kości  które nie rosną  wraz z rozwojem i  wzrostem organizmu- to młoteczek, strzemiączko i kowadełko. Zupełnie mi te nazwy nie  wchodziły do głowy, ale w pewnym  momencie "zajarzyłem", że to takie nazwy związane z....końmi i kuźnią. No przecież w kuźni jest młot i kowadło a jeździec wkłada  stopę w strzemię. O tym to wiedziałem, bo obstawiałem czasem na   wyścigach na Służewcu i kilka razy nawet  się konno przejechałem gdy koń był na lonży a  kuźnię i proces podkuwania  konia też oglądałem. 

No i na którymś kolokwium błysnąłem - trzeba  było opisać kosteczki słuchowe- gdzie  się znajdują, nazwy, budowę, rolę. No i  się popisałem - poskrobałem w pamięci, przypomniałem sobie swoje końskie skojarzenia i napisałem: młotek, strzemię, kowadełko, oraz opisałem ich funkcję i jakimś  cudem całkiem prawidłowo.  Pan profesor musiał się nieźle ubawić a na  dodatek  miał wysokie poczucie humoru bo była  adnotacja: "giganci już dawno wyginęli, reszta odpowiedzi zaliczona". I podał termin poprawki. Trzy  dni się zastanawiałem czy  aby  nie zmienić kierunku studiów, bo się jednak skompromitowałem. 

Na "poprawce" tłumaczyłem  się gęsto, że to nie  był żart a tylko moja bezmyślność bo mi te nazwy za nic nie  wchodziły do łba. A potem kilka  razy, gdy już ukończyłem  studia  i robiłem specjalizację  spotkałem pana profesora, który mnie  witał słowami - "a jak tam panie kolego pańscy  giganci?". A potem zawsze mi dodawał otuchy żebym wytrwał w obranym kierunku, choć to bardzo trudny kierunek. Niestety już przeniósł się do wieczności, ale mam wrażenie, że tylko dzięki niemu wytrwałem i ukończyłem  specjalizację i zrobiłem  doktorat.

Medycyna to szalenie  ciężki kierunek - powiedziała  Marta. Mam wrażenie, że w każdej medycznej specjalności przydałby  się dodatkowy podział na  kierunki łączące ze sobą pogranicza danej specjalizacji z innymi. Ale być może wystarczyłyby większe środki na ochronę zdrowia i ściślejsza  współpraca pomiędzy różnymi specjalistami. I na pewno nikomu by nie zaszkodziło, gdyby od  dziecka uczył się dbania o swój organizm i więcej wiedział o jego funkcjonowaniu. Może kiedyś już w  szkole średniej , w końcowej fazie czteroletniego cyklu nauki będzie się dokonywał podział na jakieś specjalizacje. Bo co mi z tego, że musiałam  się uczyć w  szkole o roślinach okryto i nago nasiennych - dla mnie nic z tej nauki nie wynikło. A gdyby nie mój własny tata za nic nie odróżniłabym liścia grabu od liścia buka. Bo są bardzo podobne. W kwestii wyglądu różnią  się głównie piłkowaniem brzegów- buk ma pojedynczo piłkowany brzeg a grab - podwójnie. I jest niewielka różnica w ułożeniu nerwów liści- grabowe liście  mają bardziej sercowaty kształt i zaledwie 1 cm ogonek.

A ty masz jeszcze dużo do skończenia  studiów? I co będziesz  robić po ich ukończeniu?- spytała Lena Martę.  Nooo, gdy  zaliczę sesję w lutym to do końca, do magisterium mam trzy semestry. A co będę robić?- mam zamiar pracować w laboratorium i albo będę kontrolować  skład chemiczny  nowych preparatów kosmetycznych na rynku  albo współtworzyć nowe preparaty wspomagające walkę z alergiami skórnymi, łuszczeniem  się skóry, łojotokowym  zapaleniem  skóry, poza  tym będę się mogła  zajmować ogólną higieną życia, odpowiednią  dietą, psychologią i estetyką. Nie będę chirurgiem plastycznym, ale być może będę z takimi specjalistami współpracować, bo po ingerencji chirurgicznej nadal trzeba bardzo dbać o  skórę by uzyskany efekt jak najdłużej utrzymać. Wszak  skóra  też się starzeje jak i cały nasz organizm, tylko więcej widać, że się nam  starzeje twarz niż mózg lub inne organy  wewnętrzne.

W wakacje trochę pracowałam w laboratorium i bardzo mi ta praca podobała  się. Ale nie  da  się ukryć, że jeszcze  sporo nauki przede mną. I szef był ze mnie zadowolony, tylko miałam mały wypadeczek - ale dzięki niemu nauczyłam  się, by nie łapać w garść spadającego szklanego naczynia.  Jak się potem w  drodze śledztwa okazało, ono już było pęknięte i dlatego  się rozpadło gdy je zdejmowałam  z półki. Biedny szef omal na zawał nie  zszedł .  Mnie też trochę zatkało z wrażenia i to na tyle mocno, że aż nie  czułam bólu choć mocno krwawiłam.

I Andrzej mnie ślicznie pozszywał i już się wszystko zagoiło, zrosło i niemal nie ma  śladu.  Na  szczęście nie uszkodziłam  sobie  żadnego ścięgna lub nerwu. A poza tym to była lewa ręka a ja, chociaż jestem dwuręczna, to jednak piszę prawą ręką.  A przez  to, że pracowałam w  wakacje ( na pół etatu) to gdy tylko mam jakieś problemy w "kwestiach chemicznych"  to mogę zawsze  wpaść do chemików i wszystko mi wyłożą  w bardziej przystępny sposób niż pan wykładowca. Poza tym mam teraz "normalniejsze" koleżanki, bo to w większości babki, które już pracowały jako kosmetyczki, ale chcą mieć  własne salony kosmetyczne, a do tego wg  nowych przepisów potrzebny jest stopień magistra by mieć własny  salon.

A ty nie  chcesz mieć własnego  salonu kosmetycznego? - spytała Ala. Nie, bo nie mam zamiaru się z nikim użerać - po prostu na tym pierwszym stopniu nauki za dużo widziałam i słyszałam i nie umiałabym zapewne z takimi dziewczynami współpracować. Te, które robią II stopień to już mają za sobą jakiś staż pracy jako kosmetyczki i mają dobrze poukładane  w głowach.

A ja, tak jak ci mówiłem skontaktuję cię z tą lekarką - dermatolog  - powiedział Andrzej. Nie mogę się oprzeć  wrażeniu, że będziecie  się dobrze  rozumiały - ona też taka poukładana jak  ty. A skąd ty wiesz,  że ja jestem "poukładana"? -  spytała  Marta. Andrzej zaczął się śmiać - no bo po pierwsze widzę to jaka jesteś, słyszę co mówisz, obserwuję twoje  reakcje  w różnych  sytuacjach a poza tym strasznie  dużo mi Wojtek o tobie mówił, więc zacząłem  sprawdzać czy jest tak jak on mówi, czy  tylko mu  się  zdaje. No i żyję z rok albo nieco dłużej na tym świecie niż ty i Wojtek.  Lena też mówi o tobie, że jesteś bardzo "poukładana" i rzeczowa i dobrze  wiesz co chcesz. A poza tym nasze  smyki cię lubią, a  nawet dopytują  się kiedy do nas przyjdziesz. 

Hmmm, przyjedziemy po mojej sesji, mam tylko dwa egzaminy do zdania- stwierdziła Marta,  ale sporo materiału do powtórzenia przed  sesją.

Towarzystwo stwierdziło, że nawet nie  zauważyli, że już właściwie jest rano, że wszyscy najchętniej wypiliby jeszcze gorącą kawę i jednak pojechali do własnych łóżek. Zgodnie z życzeniem gości Marta zrobiła kawę  do której pokroiła ciasto, oprócz tego każda para  dostała porcję "na  wynos" by mieli  coś słodkiego do pogryzienia   w domu  i w godzinę potem towarzystwo opuściło gościnny dom. Wojtek w ramach odprowadzania przyjaciół na przydomowy parking wyprowadził Misię. A Marta  dopilnowała, by każda para  wzięła do domu doniczkę  z kwiatkiem. Wszyscy razem  stwierdzili, że to była  bardzo udana noc i że trzeba pomyśleć nad  wspólnymi wakacjami. 

Gdy odjechali Wojtek szybko wrócił  z Misią do mieszkania, załadował naczynia do  zmywarki, ale stwierdził, że włączy ją gdy się obudzą.

No popatrz - powiedział do Marty- znów  się postarzeliśmy o rok. Trzeba się zregenerować  snem. To był bardzo udany Sylwester - stwierdziła  Marta. Ale już mi się chce spać. W pół godziny później i oni i Misia spokojnie  spali.

                                                                  c.d.n.


sobota, 27 stycznia 2024

Córeczka tatusia- 76

 Dzień przed Sylwestrem Marta spędziła  w kuchni - nikt jej nie pomagał ale i nikt  nie przeszkadzał - Wojtek i ojciec byli w pracy, Misia urzędowała  u Pati w kwiaciarni. Na mini kotleciki Marta przygotowała trzy rodzaje  mięsa - schab karkowy, kawałek ligawy wołowej i bardzo chudy wędzony boczek,  w  sumie około 2 kilogramy  mięsa. Pokroiła na małe kawałki i przepuściła  wszystko     przez zwykłe  sitko maszynki do mielenia, potem przez tak zwane "pasztetowe", o drobniejszych oczkach. Doprawiła mięso, bardzo długo je mieszała  rękami i uprościła  sobie  pracę -przypomniała  sobie, że ma przecież cała masę  malutkich pergaminowych foremek, więc  zamiast formować kulki posmarowała  foremki odrobiną oleju, potem napełniła je mięsem - wyszły dwie pełne blachy "mini babeczek" z mięsa. Upiekła je i odstawiła do ostygnięcia. Oddzielnie przygotowała  do nich  sos z leciutką nutą  grzybową.

Następnie przygotowała ciasto na  szare kluski. Tu też oszczędziła  sobie pracy, bo przypomniała  sobie, że ma przecież robot wielofunkcyjny, więc zamiast mozolnie trzeć kartofle pokroiła je  na  kawałki i wrzuciła do kielicha blendera ustawiając "machinę" tak, by nie  zrobiła z kartofli soku. Nie mniej gotowanie tych kładzionych klusek zajęło jej masę czasu, bo trzeba było gotować  je partiami.  Gdy  Wojtek dotarł do domu Marta właśnie gotowała ostatnią partię "szarych klusek". Kluski i upieczone   mięsne  "babeczki" wywędrowały do pokoju stołowego, a Marta zajęła  się przygotowywaniem "słodkiego". Bazą było gotowe  ciasto francuskie, czyli maślane. Potem zabrała  się za przygotowanie dwóch kremów do przełożenia "blatów" placka kupionego w  piekarni. Ponieważ Wojtek był już głodny, to nastąpiła "przerwa obiadowa"  - zjedli szybko "zupę zacierkową" na bazie rosołu wołowego, który Marta zawsze miała "w zanadrzu"  i po kotlecie schabowym  z "szopską sałatką". Wojtek "wyżebrał" kilka szarych , świeżo ugotowanych klusek,  a tłumaczenie mu, że przecież przed momentem pochłonął talerz  zupy z ziemniakami i domowymi  zacierkami  nie miało sensu, więc Marta  nie protestowała. Zresztą nadal był bardzo szczupły. 

Z ciasta francuskiego Marta zrobiła 2 rolady - jedną z cukrem trzcinowym plus cynamon i nieco mielonego goździka, a druga  miała masę  makową z rodzynkami  i czekoladą. Placek został przełożony dwiema masami - gotową kajmakową i domową masą kokosową i całość została oblana czekoladą. 

Ojej-zmartwił się Wojtek - jak my to  wszystko przewieziemy! No nie wiem- powiedziała Marta- ale mam pomysł - niech oni do nas przyjadą na Sylwestra  - tak będzie naprawdę najprościej. Ala ma tylko sałatki do transportu, to im będzie łatwiej i barszcz lub coś  w tym rodzaju i  zabierze  się z sałatkami w jeden duży pojemnik, a barszcz  zajmie  raptem dwie litrowe  butelki. Dzwoń do obu chłopaków, że jest zmiana lokalizacji. Mogą, ale  nie muszą  przywieźć ze sobą jakieś picie - materiał na lekkie szprycerki to u nas jest i po nich to mogą prowadzić a poza tym to mogą u nas nawet  spać, jeśli zachce im  się coś o wyższym potencjale procentów.  Gościnna pościel już wyprana i  wysuszona po Bożym Narodzeniu. Odkryłam  ze  zdumieniem, że jeżeli nie  muszę jechać na  wykłady to mam zaskakująco dużo czasu na różne  domowe prace.  No popatrz - ja też kiedyś na to wpadłem- śmiał się Wojtek

Ty to masz głowę na karku! Idę telefonować wpierw do Michała, potem do Andrzeja. No to ja trzymam kciuki, żeby to "chwyciło"- powiedziała Marta.  Pertraktacje z Michałem trwały dość długo, ale gdy Wojtek przesłał fotki tego co jest do przewiezienia Michał uległ perswazjom. Z Andrzejem poszło gładko, jemu było obojętne  pod jaki  adres mają przyjechać. Wojtek użył jeszcze jednego argumentu - u nich jest parter, więc nikomu nie będą tupać gdy im się  zachce potańczyć kozaka lub  "krzesanego".  No i jest jeszcze ten plus, że obie  pary  gości mogą u  nich nocować, bo  są trzy  sypialnie, a od  biedy można  wykorzystać  też sofę w  pokoju stołowym, a nawet mieszkanie jego ojca, które nie jest przecież  daleko.  W końcu umówili  się, że zaczną wieczór około godziny 21,00.   

Gdy już  wszystko co Marta przygotowała  było wystudzone, nastąpiło "załadowanie lodówki" i tym razem lodówka wcale nie wydawała  się za  duża. Marta  kiedyś kupiła sporo włoskich pojemników  do lodówki i tym razem "były jak znalazł"- wszystkie się przydały. Szybko razem uporali  się ze  sprzątaniem po tym "pichceniu".

Gdy ojciec  wrócił  z pracy uśmiał  się serdecznie, powiedział, że on noc sylwestrową spędzi u  rodziców Wojtka i albo u nich się prześpi albo przespaceruje  się do własnego mieszkania. Marta została  z lekka obrugana, że wszystko sama robiła, a przecież niedawno miała operację. No miałam, ale już jestem  zdrowa, nic mi nie jest a jak wiesz to ja nie stoję tylko siedzę przy stole na wysokim stołku i większość "dziabaniny" robię siedząc. I nawet  nie  czuję się zmęczona - zapewniała ojca.

Gdy już leżeli w łóżku Wojtek powiedział - jesteśmy najmłodszą parą, z krótkim stażem małżeńskim a jak  się okazuje to jesteśmy najlepiej zorganizowani. Marta zaczęła  się śmiać - weź poprawkę na to, że te "gorzej zorganizowane pary"  mają dzieci, więc mają o wiele  więcej kłopotów i zawirowań niż my. My  wciąż jeszcze jesteśmy na etapie  że możemy coś zrobić lub  nie, a oni z uwagi na posiadane  dzieci to muszą wiele rzeczy robić niezależnie od tego czy chcą czy nie  oraz  robić to, na co akurat  wcale nie mają ochoty. To taka drobna różnica między nimi a nami. Jutro trzeba dokupić trochę picia. Idziesz jutro na uczelnię?  

Nie, jutro będą pustki, więc wcześnie rano możemy pojechać na jakieś zakupy, tylko przepytamy się rodziców czy im  czegoś nie trzeba kupić i może ojciec będzie  chciał z nami pojechać. Widziałem jego minę gdy zobaczył te  dwie blachy tych mięsnych babeczek - aż go zatkało z wrażenia. Dobrze, że to wszystko weszło do tego rondla z sosem. One  całkiem lekko wychodziły  z tych foremek. No bo foremki były wysmarowane przed pieczeniem  olejem. A jak je  smarowałaś?  Zwyczajnie - moczyłam palec w oleju i smarowałam nim foremkę w środku. Nie  sądzisz chyba, że używałam do tego kroplomierza- wyjaśniła  Marta. Muszę się któregoś dnia zorientować czy nie ma w handlu małych pędzelków silikonowych, bo ten, który mam jest dobry  ale tylko do smarowania  dużych powierzchni.

Pogoda w ostatni  dzień tego roku była zupełnie nie  adekwatna do pory  roku. Padał deszcz, na chodnikach stała  woda, trawnikom wróciła zielono-żółtawa  barwa.  Oj, to pewnie  biedna Misia stoi na brzegu trawnika i rozpacza, że nie ma  kaloszy i parasolki - powiedziała Marta. Albo wbija pazurki w kurtkę Pati lub taty, żeby tylko jej nie postawili na ziemi - dodał Wojtek. Zadzwonię do nich, że za pół godziny do nich wpadniemy- powiedziała  Marta. I od  nich pojedziemy na  zakupy. Rodzice śmiali się z  tego, że w końcu  Sylwester będzie u Wojtków i że  pewnie "wdepną" do  nich na moment gdy będą Misię namawiali do wieczornego spaceru. 

Mieszkańcy osiedla podjęli  szeroko zakrojoną  akcję by na terenie osiedla nikt nie  szalał z fajerwerkami i  po osiedlu mieli spacerować "dyżurni" by pilnować porządku. A że na osiedlu większość mieszkańców to byli ludzie  starsi, a na dodatek całkiem  spora ilość mieszkańców to byli dawni, lub obecni pracownicy MSW, to była  była  szansa, że nie będzie szaleństw fajerwerkowych. Na ostatnie  w tym roku  zakupy wybrał  się  z Martą i Wojtkiem tata Marty.  Ależ jest paskudnie ! - narzekał- coś im nie  wypaliło w tym prognozowaniu pogody - miał być wzrost ciśnienia i lekki mróz do -5 stopni.  Pewnie  będzie, ale dopiero wtedy gdy ludzie będą z lekka znieczuleni wracać nad  ranem lub rano z  zabaw - już  sobie  wyobrażam radość dziewczyn, które wybiorą się na Sylwestra od  razu w szpiluniach, bo przecież będą jechały samochodzikiem - prorokowała Marta. A jak to wszystko elegancko zamarznie to nawet przejście 100 metrów będzie problemem. 

 Dla nas by nie było to problemem - powiedział Wojtek - po prostu bym wpierw podjechał pod  samo wejście, potem  cię przeniósł na klatkę schodową i wrócił do samochodu by go odholować na  miejsce.  Tata uśmiechnął się lekko - zapominasz  synuś, że nie  wszyscy mogą podjechać pod  samo wejście do budynku no i sporo osób nie wybiera  się na Sylwestra samochodem, bo chce "godnie" pożegnać stary rok i powitać nowy spełniając  wiele toastów nie tylko leciutkim winkiem. No fakt - zgodził się Wojtek. My to jakoś mało "tradycyjnie" obchodzimy różne okazje.

Późnym popołudniem Pati  wraz  z tatą przynieśli do mieszkania Wojtków kilka doniczek kwiatów, które "nie zeszły" przed zamknięciem kwiaciarni, a wiadomo było, że na pewno w Nowy Rok nie będzie chętnych na kwiatki i zaraz  był weekend, więc szkoda, by stały w kwiaciarni i marniały. Pati  wnioskowała by każda  para  gości zabrała do domu ze sobą kwiatek i dodała nawet  "otulenie" na  drogę.

Gdy Pati poustawiała kwiaty Marta  stwierdziła, że pokój stołowy nabrał odświętnego wyglądu i bardzo długo tuliła  się do Pati, dziękując jej cichutko za to, że jest dla niej  i Wojtka tak troskliwą i kochającą mamą.  Pati śmiała  się, że bez  chodzenia w ciąży i bez nieprzespanych  nocy ma  dwoje  wspaniałych  dzieci, z których jest ponadto  dumna i które ogromnie  kocha. A my do was jeszcze dziś przed północą  zajrzymy i to zapewne w komplecie, czyli z okazji wieczornego spaceru z Misią - na razie Wiesław nie wpuszcza nas do kuchni i nie mam nawet bladego pojęcia co on tam robi - powiedziała  Pati. Podobno  obiado - kolację. Chyba  nie może wybaczyć Martusi, że  sama wszystko szykowała bez jego udziału. I cały czas powtarza, że ma  nadzieję, że naprawdę  nic  ci nie dolega po tym szykowaniu "stosu żarcia".

Obie pary przyjaciół Marty i Wojtka przyjechały punktualnie.Wieczór rozpoczął się od konsumpcji- wszyscy byli bez kolacji. Panie od  razu po kilku pierwszych kęsach poprosiły o przepis i były wielce zdumione, że owe  mięso to najzwyczajniejsze w  świecie kotleciki mielone, a szare kluski to zwykłe kluski kładzione o zupełnie prostym składzie i że zamiast trzeć kartofle na tarce można je zblendować. No coś podobnego! Nie wpadłabym na ten pomysł - zapewniała  Lena.  

Ja wpadłam, bo jestem okrutnie leniwa i wysilam stale mózg by jak najkrócej być w kuchni i każdą czynność maksymalnie uprościć - wyjaśniła  Marta. I czasem wcale  to moim daniom nie wychodzi na  dobre, ale lenie tak mają. Gdy byłam sama, bo tata był na jakimś wyjeździe to wcale nie gotowałam sobie obiadów, no i miałam figurę modelki. Czyli głównie skórę i kości - dodał Wojtek. I tata starał się wcale nie wyjeżdżać, bo wiedział o tym. I zawsze potem zostawiał w lodówce  gotowy obiad i kupił kuchenkę mikrofalową, żeby Marta  jednak jadła coś ciepłego.  Jesteś skarżypytą - śmiała  się Marta. Nie  było cię  w Polsce gdy byłam w liceum.  No nie  było, ale mój ojciec  tu bywał i się wtedy nasi ojcowie widywali. Do dziś  się przecież przyjaźnią. 

A mój ojciec to Martę ubóstwia - stwierdził Wojtek. Co Marta powie to jest niemal święte. Zwłaszcza od  czasu gdy go zmobilizowała by odwiedził Andrzeja i podjął leczenie. Często mam podejrzenie, że chętnie  by  się ze mną zamienił  rolą- śmiał  się Wojtek. 

No ale to jest piękne- zauważył Michał. Nawet nie masz  pojęcia jak ważna jest akceptacja naszych wyborów przez naszych rodziców. Spójrz jak jest u nas - teściowie Ali są dla niej stokroć lepsi  niż jej rodzeni rodzice i mnie właściwie też zaadoptowali.  Marta spojrzała na Michała i powiedziała - nie wyobrażam  sobie, że może być na świecie ktoś, kto cię Michale nie lubi.  No to sobie jednak wyobraź, bo jednak jest trochę takich osób - stwierdził Michał. 

Andrzej, który dotychczas milczał powiedział - masz rację Michale. Moi rodzice nie  zaakceptowali, jak dotąd Leny. Wzięło się to głównie stąd, że wymyślili sobie, że powinienem poślubić córkę ich przyjaciół. Nie docierało do nich, że ani mnie do niej nie ciągnęło ani jej do mnie. I, wyobraźcie  sobie, że nie  tylko Leny nie  zaakceptowali - swą niechęć do Leny przenieśli i na nasze  dzieci - nie widzieli  żadnego z nich w naturze, nie odwiedzają ich, zupełnie tak jakby chłopcy nie istnieli. I wiem, że to się nie  zmieni bo oni i ja mamy zupełnie różne poglądy. Po pierwsze to zrobiłem nie takie  studia jakie wybrał mi ojciec, potem  z Leną zamiast być na  weselu, którego sobie  wcale nie życzyliśmy, o czym mówiliśmy głośno i wyraźnie otwartym tekstem,  my wskoczyliśmy do samolotu i polecieliśmy do Bułgarii i to za moje pieniądze, nie ich. A na dodatek nie  chciałem mieszkać pod Warszawą w domu razem z nimi i codziennie  się tłuc do i z Warszawy.  I sytuacja jest taka, że ja od  chwili naszego ślubu nie widziałem  się z rodzicami.  Początkowo mnie to dołowało, ale  dawno już mnie to nie  dotyka. Nie mam rodziców, ale mam Wojtka, którego uważam za brata, bo mamy identyczne spojrzenie na 99% spraw, mam bratową, którą kocham tak jak Wojtka a moi chłopcy mają ciocię Martę, którą  obaj uważają za prawdziwą ciocię. Do ojca Wojtka mówię "tato" i jest mi z tym wszystkim dobrze.  Jedyne co mi przeszkadza to nadmiar pracy i zbyt mało wolnego czasu dla dzieci i Leny. Lena uśmiechnęła  się - ale nie jest źle, dzieciaki jeszcze  nie pytają się kim jest ten pan, który ich często wieczorem kąpie a potem śpi ze mną w jednym łóżku.

Ja już dawno odkryłam, że więzy krwi niewiele znaczą - powiedziała Marta. I że nie do końca jest prawdą, że dziecku potrzebna jest głównie matka. Mnie od  zawsze do życia był potrzebny ojciec i Wojtek. I tak jest nadal, choć mi się rodzina nieco rozszerzyła o teścia i żonę (od niedawna) mego ojca. I zapewne dlatego tak cenię przyjaciół, czyli was wszystkich. I mam nadzieję, że nasza przyjaźń przetrwa tak długo jak długo my będziemy istnieć.

                                                                   c.d.n.





piątek, 26 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 75

 Dwa dni przed Sylwestrem, nieco niespodziewanie, nieomal przed kolacją "wpadł" do Wojtków  Michał. Wpierw z pięć minut  stojąc w progu przepraszał, że "pozwolił sobie wpaść bez uprzedzenia", w końcu obrugany przez Wojtka, że  stoi w progu i tylko  zimno leci do mieszkania, wszedł, zmuszony  przez Martę zdjął kurtkę i buty,  założył "gościnne kapcie" i przepytany przez Martę "na okoliczność" co  mu zrobić  ciepłego do picia - wszedł w końcu głębiej do ... kuchni twierdząc, że on tylko na  moment a ich kuchnia jest super.

No to teraz powiedz co się stało, że  zamiast zatelefonować, sam w ten zimowy  czas do nas  wpadłeś- zapytała Marta - sadzając  go przy kuchennym stole i stawiając przed nim  kubek z gorącą  herbatą i talerzyk z błyszczącym od lukru pączkiem.  A teraz mów jakie  to hiobowe  wieści cię do nas przygnały - dodała siadając obok.  Pączek jest od Bliklego, możesz śmiało jeść, nie przytyjesz bo oni teraz coraz mniejsze te pączki pieką, jeszcze trochę i trzeba  będzie na nie  przez lupę spoglądać  by coś na  talerzyku zobaczyć. Jedyny constans to fakt, że nadal są nadziewane konfiturą  z róży, za którą osobiście przepadam - dodała. Ich wszystkie wypieki są coraz mniejsze, albo mi talerzyki do ciasta same w kredensie urosły. Ale ciasteczka  typu "krajanka" nadal są  smaczne, choć ich wielkość z jednego  "gryza" zamieniła  się na pół gryza. 

Za dwa dni Sylwester - zaczął Michał - i wpadliśmy z Alą na pomysł, że możemy go zrobić u siebie, bo dzieciaki są w hacjendzie teściów. To jeden  wariant. Drugi  wariant - dzieciaki z teściami zamkniemy w  warszawskim mieszkaniu a my poszalejemy w tym czasie w hacjendzie. Oczywiście prócz was chcemy również namówić Lenę z Andrzejem. I co o tym myślicie?  Rozumiem, że nie chcieliście jechać poza Warszawę "aż za Piaseczno", do obcych dla was ludzi no i właściwie to dobrze  się stało, bo pogoda była  wyraźnie nie samochodowo-wycieczkowa i pewnie byśmy dopiero wczoraj się stamtąd wykopali. Ale droga do teściów zawsze jest  pierwszej kolejności odśnieżania i odladzania, no a do nas macie nawet komunikację miejską. A w ramach poprawy kondycji można  dzielący nas dystans pokonać pieszo.

A gdzie teraz macie dzieciaki?- spytała Marta. No w hacjendzie - tam mają jedną choinkę ubraną w domu, drugą ubraną w ogrodzie i zastanawiamy się z  Alą czy ich nie  zostawić tam do końca  stycznia, bo tam są codziennie na świeżym powietrzu, bo szaleją  w ogrodzie. Teściowa,  w przeciwieństwie do Ali nie wpada  w rezonans gdy wracają do domu przemoczeni niemal do kości, tylko spokojnie ich przebiera, wsadza  ewentualnie pod  ciepły prysznic, poi czymś ciepłym  i dzieciaki  są szczęśliwe. I nie  chorują.

Teść cały czas wysila mózg jakim sposobem  przeprowadzić  się do Warszawy ale nadal mieć  tam azyl i tam mieszkać latem a w pozostałe miesiące jednak w Warszawie. Bo mu teraz coraz trudniej utrzymać wszystko "tak jak być powinno" bo  z wiekiem jakoś  coraz  więcej dolegliwości  człowieka napada. Ja  ciągle mu  mówię, że go podziwiam, bo wszak  już jest po siedemdziesiątce. A tak nawiasem - teść już zaplanował jak się urządzą w tym mieszkaniu, które przejął od  ciebie. I przy każdej okazji słucham litanii pochwalnej na twój temat - tak jakbym ja się nie orientował jaki ty jesteś Wojtusiu. 

A nasz  szef pytał się mnie jak ci idzie praca nad  doktoratem, więc mu powiedziałem, że chyba  dobrze, ale tak dokładnie to nie wiem, bo nie jestem twoim promotorem w tej materii, ale  sądzę, że raczej  wszystko jest dobrze, bo na nic nie narzekasz i o nic  się nie pytasz. Powiedziałem tylko, że wśród studentów masz opinię "nieczepliwego" i "sprawiedliwego", na co usłyszałem, że mam "szczęśliwą rękę" do wybierania  magistrantów. Więc mu tylko powiedziałem, że to nie ja wybieram sobie  wśród studentów tych, których pracę będę nadzorował, tylko to oni mnie wybierają, ja mogę albo się  zgodzić albo nie i znajdą kogoś innego. No ale to teraz  mało ważne - powiedzcie coś na temat Sylwestra- poprosił Michał.

 No to  - zaczęła Marta- ja optuję za  spotkaniem  u was w mieszkaniu. A żeby Ala nie sterczała z tej okazji zbyt długo przy garach skontaktuję  się  z nią i podzielimy się "pichceniem". Ona nie ma tuż obok takiego  "Wojtkowego taty", miłośnika pichcenia. Po prostu  część "papu" my zrobimy i do was przywieziemy.  Ojciec będzie w Sylwestra najprawdopodobniej u moich rodziców.  Albo u któregoś ze znajomych  Austriaków.  Moi rodzice twierdzą, że już wyrośli z zabaw sylwestrowych i najchętniej to posiedzą przed  telewizorem i obejrzą jakiś film, bo nie  chodzą do kina - wolą obejrzeć film we  własnych czterech ścianach. A wypożyczalnię mamy bardzo blisko i rodzice  stale  coś od  nich wypożyczają. Ja już się zaraziłam od nich oglądaniem filmów  we własnym  domu, dla mnie to jest genialny  wynalazek. I nie jest dla mnie istotne że to  nie najnowsze "jeszcze  ciepłe" filmy - często te "stare" są lepsze od  tych najnowszych. Bo teraz to ludzie  są już tak rozbestwieni, że film z ubiegłego roku to już jest "stary film". Poza tym odkąd do sal kinowych wparował popcorn i coca  cola a przed salą kinową można opchnąć michę   bigosu to po prostu przestałam bywać w kinie.  Ten "kawałek  amerykanizacji życia"   zupełnie mi nie odpowiada. Wolałabym "amerykanizację życia" w innych sprawach. W ogóle nie  ciągnie  mnie do Ameryki jako do miejsca , w którym chciałabym mieszkać. Owszem - z chęcią obejrzałabym np. Wielki Kanion i jeszcze kilka miejsc, ale nie chciałabym tam mieszkać- stwierdziła Marta. 

Mówisz tak jak moja matka - bierze z amerykańskiego sposobu  życia  tylko to co jej odpowiada i czeka niczym kania  dżdżu chwili gdy ojciec przestanie pracować, bo wtedy wrócą do Polski. Ojciec obiecał, że za dwa lata wrócą - już nawet rozgląda się za pośrednictwem swego przyjaciela za jakimś domem  tuż pod Warszawą- powiedział Michał. Ale ja  się do tego nie mieszam - to ich sprawa. Nie  chcę potem słuchać narzekań, że miał być raj a jest co najwyżej czyściec. Ostatnio słyszałem  coś o Konstancinie, a właściwie o jakimś zadupiu  należącym do gminy Konstancin. Są trochę na mnie obrażeni, bo powiedziałem, że ja im  niczego nie będę szukał bo zwyczajnie  jestem stale pod kreską  czasową  bo  gdy mam czas wolny od  zajęć służbowych to  jestem z  dziećmi i  żoną, którym też  się coś ode mnie  należy oprócz pieniędzy, bo jest różnica pomiędzy opieką nad  jednym  dzieckiem a nad trójką. 

Marciu- umiesz  piec?- spytał Michał. No trochę umiem, ale ponieważ jestem leniwa  i niezbyt "czasowa" piekę tylko to co nie zabiera dużo czasu. Poza tym to jestem rozbestwiona bo mam, pod  bokiem nieomal, piekarnię w której pieką pyszne placki drożdżowe i je kupuję, kroję je  "na  blaty", leciutko je nasączam  kawą z odrobiną alkoholu potem przekładam blaty różnymi masami  i mam coś a' la tort. Tyle tylko że nie okrągły ale prostokątny. Albo dwa małe, kwadratowe. Potem oblewam wierzch i boki czekoladą i na wierzchu daję jakieś kupne owoce kandyzowane. Albo świeże owoce oblewane czekoladą. Niewiele pracy a efekt smakowy jak należy, wizualny też niezły.  I robię różne "rolady" z gotowego ciasta do wypieków. I zawsze jakoś dziwnie  szybko nam te ciasta znikają. Zadzwoń do Andrzeja i  zapytaj się jak im rolada orzechowa smakowała, bo to też "ciasto samograj" i mogę to też na  Sylwestra  zrobić. Mam nawet jeszcze  dwie rolki ciasta w lodówce.A nadzienie  może być różne. Całkiem zabawny efekt daje wymieszanie oryginalnego cukru trzcinowego z cynamonem, posypanie nim płata ciasta i zwinięcie go, pokrojenie  w grube plastry i upieczenie. Proste, zero problemu z wykonaniem a smakuje.

A nauczyłabyś Alę takich "sztuczek"?- spytał Michał. No jasne, to nie są moje  wynalazki, wynalazłam to w sieci. To są te dobre  strony internetu- wujek Google wie wszystko! Wiesz, ja teraz-zaraz, jeszcze przy tobie zadzwonię do Ali. No dobrze - jak ci wygodniej, ale nie wiem czy  aby nie siedzi jeszcze u fryzjerki, bo wiem, że miała to w planie na dzisiejsze popołudnie i narzekała, że  nie rano. A ona wie, że jesteś u nas? - spytała  Marta. Wie, ja się zawsze spowiadam  dokąd danego dnia się wybieram- ona od  czasu tamtego wypadku jej męża ma lekkiego świra - jak mówi - bo chce wiedzieć gdzie ma mnie  szukać. Jest przekonana, że gdyby wiedziała gdzie go  szukać to pewnie by go wcześniej znaleźli i może by żył. Jego rodzice z kolei uważają, że może lepiej, że tego wypadku nie przeżył, bo czasem śmierć jest lepsza dla samego zainteresowanego niż ciężkie kalectwo.

Marta szybko wybrała numer Ali , która właśnie była  w drodze do domu, więc Marta powiedziała, że zatelefonuje za godzinę i pewnie Michał już wtedy będzie  w domu, bo zaraz od nich wychodzi i że ona z Wojtkiem cieszą się na  wspólnego Sylwestra i Michał za moment pojedzie do Andrzeja.

Marta, tak jak  się umówiła,  zatelefonowała nie  za godzinę ale za dwie godziny do Ali i  zaczęły konferencję odnośnie tego co się znajdzie na  stole. Na gorąco (bo gdy  się w nocy nie śpi to się jednak chce jeść) Marta obiecała, że zrobi mięsne kulki wielkości piłeczki pingpongowej, takie na raz do dzioba, do nich odsmażane  szare kluski i upiecze dwie różne rolady i zrobi fałszywy torcik, a na rolady i ten torcik to Ala dostanie przepis i będzie co niedzielę pasła tym dzieci i Michała. No dobra, a co ja w takim razie mam zrobić? - spytała Ala. Jakieś surówko-sałatki  i jakąś zupkę czystą by można ją pić z kubków. Może być barszcz czerwony- gotowiec jest ostatnio w butelkach i jest całkiem "pijalny" bo już go wypróbowałam na wigilii i wszystkim  smakował, zwłaszcza dlatego, że nie  wiedzieli że jest kupny. Nawet mój teść nie tropnął się, że to "gotowiec". Zresztą to całkiem udany produkt, a że jest dopiero wprowadzany na rynek to jeszcze jest naprawdę  dobry. A jaki będzie za pół roku to  się okaże - z reguły większość artykułów spożywczych jest bardzo dobra w pierwszym roku produkcji a później różnie to bywa.

Alusiu a ty znasz szare kluski? Masz na  myśli pyzy? -zapytała  Ala. Nie, to nie pyzy , to są kluski -kluski kładzione, robione  ze  surowych  kartofli z dodatkiem mąki kartoflanej. Można je  jeść zaraz po ugotowaniu i można je odsmażać - osobiście uważam, że odsmażane są sto razy lepsze. A ugotuję je w domu a u ciebie to je  tylko odsmażymy lub podgrzejemy na  blasze  w piekarniku. Masz dwie blachy do piekarnika  czy tylko jedną? Jedną. No to ja przywiozę do was drugą i na jednej będą podgrzewane w piekarniku kluski a na drugiej kotleciki.  Ala,  a nie porysuję ci podłogi gdy będę ci po chacie  łaziła  w  szpilkach? Bo już  chyba nie mam szpilek  z obcasem zakończonym skórą lub tworzywem. Nie ma problemu - mamy podłogi z terakoty bo tak  zarządził  w ubiegłym  roku Michał- wyglądają jak parkiet i wytrzymują dziecięce  pomysły typu jeżdżenie stołkiem po pokoju, lub samochodzikiem od którego "same odpadły" kółka  i sterczą jakieś metalowe bebechy.  Irka, zdominowana ilościowo przez ród męski robi to samo co oni.  Też ma  swoje samochodziki i też docieka co one  mają w środku. Efekt taki, że większość  samochodzików  wygląda jakby były koszmarnym snem mechanika  samochodowego, któremu pomyliły się ich  części. A Michał twierdzi, że to świetnie, że  dzieciaki  chcą wiedzieć   co samochód ma w środku.  

Pewnie tak - zgodziła  się Marta, ale rozumiem  cię w pełni. Ja jednak jeszcze nie  dojrzałam do posiadania  dzieci -lubię ciszę , spokój i sprzątanie to najwyżej raz  w tygodniu a nie co kilka  godzin bo ktoś nabałagani. Na  szczęście Wojtkowi też  się do prokreacji nie  spieszy. Ala, a co ty robiłaś z włosami u fryzjera?  Tylko je skróciłam - niestety były już zbyt długie i trzeba je  było przyciąć i nieco artystycznie zdegażować, żebym nie miała  szopy na głowie. A masz gdzieś jakąś dobrą fryzjerkę? Bo mnie też się fryzjer należy, a moja poszła na  urlop macierzyński a moje  włosy tego jakoś  nie  chcą uwzględnić i nadal  rosną. No mam, już od lat do niej chodzę - taki mały zakład  fryzjerski na  Widok a dziewczyna  ma na imię Kasia  i bardzo dobrze strzyże i umie  dobrać kształt strzyżenia  do  fizjonomii klientki, co jest jednak ostatnio  rzadkością samą w  sobie. I nie bierze  za to dwóch stów tylko poniżej  stówy. I nie  wciska ci do ucha stu propozycji co powinnaś zmienić w  swoim  wyglądzie. I jest w jednym  tygodniu przed południem a w następnym po południu. Trzeba  się  do niej zapisywać, bo ma sporo klientek.Dam ci do niej numer gdy u nas będziecie. Albo ci wyślę wiadomość jak  skończymy rozmawiać.

                                                                  c.d.n.



wtorek, 23 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 74

Marta, oczywiście w porozumieniu  ze  swym teściem zarządziła, że ciasto w postaci placka  drożdżowego będzie  rodem z zaprzyjaźnionej piekarni, a "ptak" upieczony dzień wcześniej, a w dzień wigilii poporcjowany i krótko podpieczony w brytfance. W nadzieniu znalazły  się: suszone  morele, suszone śliwki, suszona   żurawina, orzechy włoskie pozbawione  skórki, jabłka, pomarańcze, miód, masło.  Krojeniem wszelakich  dodatków  zajęła  się Marta. Po indyka ojciec pojechał na bazar przy Polnej. Dobrze, że  wziął ze sobą Wojtka bo oprócz zamówionego wcześniej indyka kupił mnóstwo innych rzeczy nie  tylko do jedzenia. A korzystając z obecności  Wojtka jako "speca" zakupił prezent  dla  Andrzeja - ustrojstwo umożliwiające nagrywanie, odtwarzanie i spełniające również  rolę notatnika, telefonu i jak  się  śmiał Wojtek to niestety  nie  drukowało pieniędzy. Do prezentu była  karteczka zaczynająca  się słowami, że to jest drobiazg od "zastępczego ojca" dla niemal "rodzonego  syna". I tak szczęśliwie  się złożyło, że był na to cudo pokrowiec z cienkiej, miękkiej  zamszowej skórki.

W przeddzień wigilii Marta upiekła roladę z nadzieniem czekoladowo-orzechowym, a w wigilię rano upiekła  w mieszkaniu rodziców  małe, ziemniaczane  placuszki o średnicy około 3 cm, jako dodatek do indyka. Zostały one niemal biegiem przetransportowane przez Wojtka do  mieszkania Marty i Wojtka. Pati zrobiła pyszną sałatkę z "mało kwaśnej" białej kapusty. Do popicia był czysty barszcz czerwony oraz czysty rosół grzybowy. Placek drożdżowy "sam" przywędrował do drzwi ich  mieszkania. W czasie,  w którym  piekł się w piekarniku powoli,  ale skutecznie indyk, Marta przygotowywała owoce w  czekoladzie, oganiając  się od  Wojtka, który je  uwielbiał. 

W mieszkaniu mieszał się zapach pieczonego z owocami indyka, gorącej czekolady oraz jedliny, która od poprzedniego wieczoru była  w postaci zrobionej z gałęzi jodłowych niedużej choinki przybranej srebrzystą lametą i błękitnymi kokardami a ponadto niemal w każdym  wazonie stały w wodzie  jodłowe gałązki. 

O godzinie 17,00, nieomal co do minuty pod bramą bloku  mieszkania  Marty i Wojtka  spotkali  się jej rodzice oraz Lena  z Andrzejem. Andrzej  przez  moment wąchał powietrze i stwierdził, że coś pięknie aczkolwiek jadalnie  pachnie i zadzwonił do drzwi. Na  samym początku ojciec zabrał z rąk Pati Misię, która już dostawała świra chcąc  się ze  wszystkimi przywitać. Misia została  spacyfikowana  w kieszeni bluzy ojca i wypuszczona,  gdy już wszyscy znaleźli  się w stołowym pokoju. Andrzej  zachwycał  się, że pachnie  w domu jedliną i usiłował odgadnąć czym poza  jedliną  pachnie. Zdaniem  Andrzeja "szedł mróz"  a nie  wszędzie były dobrze oczyszczone jezdnie.  To przecież nie problem - tę noc po prostu spędzicie poza  domem - stwierdził Wojtek . 

A jak wasi  chłopcy?  Babcia jeszcze  wyrabia z nimi? - spytała Marta. Lena uśmiechnęła  się -  wiesz, Otwock może nie jest  specjalnie  daleko od  Warszawy, ale na tyle  daleko, że  sama ich  do nas nie przetransportuje, poza  tym do kolejki to ma kawałek drogi. Bo w ramach "super frajdy" pojechali do Otwocka  "eskaemką" a ze stacji dopiero samochodem do domu.   Jak na  razie to cisza i spokój, więc jakoś  "babcie" wyrabiają z nimi. Z powrotem to siostrzeniec mamy ich odwiezie do domu samochodem. I, a to jest najlepsze,  mama zapomniała wziąć kluczy od naszego mieszkania, więc musi wpierw do nas zatelefonować, że wracają. Dziwne, że  swoje wzięła.  A tam- wcale nie  dziwne - dopowiedział Andrzej - swoje  wzięła bo musiała przecież  zamknąć swoje  mieszkanie gdy z niego wychodziła. To już ma opanowane.  Naszego nie  zamykała  bo ty byłaś  w domu.

Ojciec Wojtka ze skromną miną słuchał zachwytów nad pieczonym indykiem mówiąc, że to w gruncie  rzeczy proste  danie, a on  się przy nim nie napracował bo wszystkie składniki nadzienia kroiła Marta. A Lena  dostała  od Andrzeja polecenie, by koniecznie wzięła przepis bo tak smacznego indyka to Andrzej jeszcze nie jadł.

Marta ogromnie uśmiała się przy "deserze", bo oprócz owoców   w  czekoladzie  były również  zatopione w niej różne orzechy i migdały, które przygotowała dwa  dni wcześniej gdy Wojtka nie  było w domu i teraz nie mógł się nadziwić, że są, bo przecież był przy tym i widział co było zanurzane  w  czekoladzie. Oczywiście  zaraz Lena dowiedziała  się, że też powinna wziąć na to przepis. Ale przecież do tego nie jest potrzebny żaden przepis - tłumaczyła Andrzejowi Marta - kupujesz gorzką czekoladę, taką co ma z 80 % kakao i jest bez  cukru. Roztapiasz ją w tak  zwanej kąpieli wodnej i zanurzasz w roztopionej, gorącej czekoladzie lekko rozmrożony owoc. Jabłek, kiwi, pomarańczy, winogron nie  musisz rozmrażać, bo można je kupić świeże. Znajdziesz tu też wiśnie z kompotu, tylko przed zanurzeniem ich w czekoladzie powinny ze 2 godziny pobyć na  sitku, żeby ociekły z tego kompotu.

Andrzej patrzył na Martę  z wielkim niedowierzaniem, w końcu powiedział - ty coś kręcisz - przecież jeśli rozpuszczę czekoladę w  wodzie to będzie cienkie kakao  a nie warstewka czekolady na owocu.  Marta się słodko uśmiechnęła i powiedziała - posłuchaj uważnie. Bierzesz garnuszek, nalewasz do niego wody i ją  zagotowujesz, na garnuszku z wrzącą wodą stawiasz miseczkę z kawałkami czekolady i ona  się wtedy rozpuszcza. Trzeba  tylko dobrać  rozmiarem garnuszek i miseczkę tak, by jej dno nie  dotykało tej wrzącej wody. I to się nazywa kąpiel wodna w nomenklaturze kucharzy lub cukierników. Zapewniam   cię, że Lena to potrafi zrobić. Tylko nie wiem, czy taka przekąska z takiej  gorzkiej  czekolady będzie smakowała małym  dzieciom. Ale takie  duże  dzieci jak my to bardzo lubią. No fakt - to proste- podsumował Andrzej. Zapamiętałaś? - spytał się żony. Tak- drogi panie doktorze- zapewniła go Lena. Potem Lena zapytała  czy  snują jakieś sylwestrowe plany, ale Marta  stwierdziła, że ona to by wyjechała na tę noc na jakieś bezludzie, gdzie patentowani durnie  nie będą hałasować fajerwerkami i petardami. To przecież jakieś pogańskie przesądy takie odstraszanie hukiem "złego". 

Nienawidzę Sylwestra - stwierdził Andrzej i w ogóle to właściwie wszystkich świąt - zbyt wielu jest  wtedy w trupa  pijanych pacjentów. Ale i tak mam nieźle, bo nie pracuję w  pogotowiu. Podziwiam kolegów, którzy tam pracują. A dziś też ci źle?  wigilia to też prawie  święto - spytała  Marta.  Łapiesz mnie  za słowa- oburzył  się Andrzej - po prostu nie lubię wszelakich świąt gdy jestem na  dyżurze, bo kontakt z pijanymi pacjentami jest  koszmarem. A dziś, u  was,  jest mi cudownie!  Lena , a jak się twojej mamie mieszka  na Ursynowie?- zainteresował się ojciec Wojtka -ojciec był mistrzem w zmienianiu tematu. 

Mam wrażenie, że dobrze- jakby  nie  było, to ma  nowe mieszkanie, blisko do nas i dzieciaków, po drodze sporo sklepów bo i koło niej  są i koło nas no i bardzo się jej podobają place zabaw  dla dzieci. Już  nawet poznała na placu zabaw jakieś inne babcie, wywiedziała  się gdzie są jacyś mili lekarze i stwierdziła, że woli mieć lekarza  na osiedlu niż przyjeżdżać do przychodni w mojej klinice. No fakt, że tu ma  znacznie  bliżej a do Kliniki musiałaby jechać  dwoma autobusami. Na  szczęście moja teściowa na nic jak na  razie  nie  choruje - dopowiedział Andrzej. Bo jak  zachoruje to i tak ją do kliniki  wezmę.

Po dwudziestej  drugiej rodzice  Marty stwierdzili, że oni  już pójdą  do  domu, bo tata miał w ostatnie  dni sporo pracy i po prostu jest zmęczony, a Pati też  chętnie pobędzie  w pozycji horyzontalnej, bo w kwiaciarni w ostatnie  dwa dni był  spory ruch.  Wojtek z ojcem powędrowali do kuchni by uruchomić zmywarkę i zrobić "klar  na pokładzie". Misia siedziała na kolanach Andrzeja, szczęśliwa, że ktoś  się  nią zajmuje i bardzo, bardzo  starała  się  go polizać w nos. Gdy Wojtek wrócił z kuchni zaczęli rozmawiać na temat Sylwestra na którego w końcu nikt nie jedzie, bo Michał stwierdził, że oni sami to tam przecież  nie pojadą. Ojciec przyszedł im życzyć dobrej nocy i tak jak było zaplanowane poszedł tę  noc przespać w pokoju gościnnym, który był w drugiej części mieszkania. Wojtek zrobił jeszcze dla wszystkich, którzy jeszcze nie  chcą  spać leciutkie drinki na bazie  białego półwytrawnego wina.

A o której jutro wstajemy? - zapytała  Lena. No na pewno nie o szóstej rano - zapewniła ją Marta. Możecie spać nawet do południa. Najwcześniej to pewnie  wstanie tata  bo Misia wychodzi na poranne siku około 9,00 rano. To dobrze  wychowany pies i nie  wychodzi jak tutejsze psy o świcie. Oni na ogół na tym spacerze to są krótko i potem oboje jeszcze  dosypiają - tata w fotelu z nogami na podnóżku, Misia na jego kolanach. Tak na co dzień Misia  to taki cygański psiak- jest przyuczona, że ma w  sumie trzy domy, ale w  żadnym nie zostaje sama na kilka  godzin. I każdego z nas darzy  swą miłością  i  zaufaniem. Ten trzeci  dom to kwiaciarnia bo ona tam jest gdy nas nie ma  w  domu, a w kwiaciarni urzęduje Pati. Misia stała  się maskotką kwiaciarni - na początku to urzędowała na  zapleczu a teraz  leży na  stoliku za ladą, ma tam swoje posłanko. Taka żywa maskotka kwiaciarni.

Zazdroszczę wam tego psa - stwierdził Andrzej. Był taki moment, że byłem  skłonny by mieszkać w domu pod  Warszawą, bo mógłbym mieć psa, ale oprzytomniałem bo sobie uświadomiłem, że pies wcale nie byłby ze mną  w domu tylko mieszkałby w  budzie  i miałby tylko swój wybieg a ja mógłbym  się cieszyć nim dość sporadycznie, bo  mnie  całymi  dniami  nie ma  w domu.  A Misia naprawdę się do  was przyplątała?  

Wojtek uśmiechnął  się - ona  się przyplątała konkretnie  do Marty, na plaży. Najprawdopodobniej ktoś  się jej pozbył z domu bo jest kundelkiem. Albo z przypadku albo celowo skrzyżowano dwie  rasy.  Była niemal o połowę mniejsza niż jest teraz, nie miała jeszcze  roku. No i na plaży przybiegła do Marty i przytuliła  się do jej  stóp. Była  malutka i  chudziutka, wygłodzona, ale  zdrowa i Marta  zdecydowała, że ją  zabierzemy do Warszawy. To mieszanka  miniaturowego sznaucera i yorka. Łepetynkę to ma ewidentnie  ze sznaucera,  ale sierść ma cechy obojga  rodziców. Przyjrzyj się jej - te kudełki nie  szare a takie beżowe to po yorku. I jest mądra i grzeczna i bardzo ją wszyscy kochamy.

A mogłaby spać u nas?- spytał Andrzej.  Ale ona nie  śpi w ludzkim łóżku, ona  śpi w swojej budce, a budka  jedna jest u nas, a druga  tam, gdzie  śpi ojciec. Ona  to sobie  sama wybiera gdzie  spędzi noc - czasem zasypia  w naszym pokoju a potem w nocy wędruje do ojca. I my zawsze zostawiamy  drzwi na noc nie  zamknięte na klamkę. Możemy na tę noc  przenieść jej budę i posłanko do pokoju,  w którym będziecie spać. Tylko wtedy  byłoby  dobrze, żeby zostawić dla niej uchylone  drzwi, żeby mogła odbywać  swe nocne wędrówki i by to robiła  bezgłośnie. Ojciec raz przez roztargnienie  zamknął drzwi to ślicznota  narobiła  tyle  wrzasku jakby się co paliło. Myślałam, że ją potrzeba  naturalna  gnębi,  ale ona po prostu nie mogła zrobić swobodnie obchodu całego mieszkania i to  się panience nie podobało.

A wy idziecie na Pasterkę? - nieco głupawo zapytała Lena. A po co miałabym iść na  pasterkę??? -spytała Marta. Trafiłaś do rodziny nie uczęszczającej do kościoła, który ma tyle  wspólnego ostatnio  z wiarą ile ja  z baletem lub śpiewaniem w chórze operowym. Czasem bywam   w owym przybytku na mszach żałobnych  osób mi w jakiś sposób  bliskich, lub dlatego, że  zmarła osoba  była kimś  ważnym albo dla  mnie  albo dla moich przyjaciół. Na ślubach też  bywam tylko z tych  względów. I dość wcześnie przestałam tam bywać. Trwałość i jakość związków niewiele ma  wspólnego z wiarą i ci wierzący i drałujący do kościółków równie często zdradzają swe drugie połówki jak i ci co do kościoła nie  chadzają.

A wy chodzicie?- spytała Marta.  No ja to chodzę jako eskorta mamy, żeby ją pozbierać  z chodnika jeśli się wykopyrtnie - powiedziała  Lena. A Wojtek zostaje wtedy z dziećmi, albo ma dyżur w szpitalu i wtedy ja nie idę - przecież musi ktoś z dziećmi zostać  w domu.  No to z kim wtedy mama idzie  "popasterzyć" ? Wcale nie idzie i zwróciłam jej  uwagę, że jakoś nie ma  z tego powodu dziury w niebie, więc mi powiedziała, że wtedy ona musi  się  z tego spowiadać.  Złośliwie  nieco wtedy powiedziałam, że na jej miejscu spowiadałabym się z czegoś innego i dyskusja zakończyła  się w dwie minuty.

Andrzej nadal adorował Misię. Czyściutka, nie pachnie  psem, a pieszczoszka z niej niesamowita. Taka wymarzona mała psinka - i wcale się nas nie boi,  a przecież nas nie  zna - dziwił się Andrzej.  No bo to mądra sunieczka - widzi przecież, że my was nie wyganiamy, że nikt  się tu nie kłóci, więc w jej odczuciu jesteście przyjaciółmi. Gdy Marta była  w szpitalu i ja od niej wracałem to Misia  mnie szalenie dokładnie obwąchiwała, więc jej przyniosłem skarpetki Marty na pociechę i jedną już gdzieś upchnęła - wyjaśniał Andrzejowi  Wojtek.   Marta zaczęła  się śmiać - a ja się zastanawiałam, gdzie zgubiłam jedną skarpetkę! Ona pewnie ją zakamuflowała w swojej budce pod swoim materacykiem! 

Kiedy masz sesję? - zapytał Andrzej. W lutym, ale postaram się coś zdać w terminie zerowym. Słuchaj- jakbyś potrzebowała coś z biblioteki medycznej to pojadę z tobą, podasz mi autora i tytuł i wezmę na  siebie. Wolę żebyś podjechała  ze mną, bo na miejscu wtedy przekartkujesz i zobaczysz czy ci się to nada.A poza tym żona jednego z chirurgów jest dermatologiem, więc jakbyś coś chciała skonsultować z dermatologiem, to cię zaproteguję. Ona już z 10 lat jest w  zawodzie, więc ma jakieś doświadczenie. A tę maść na blizny stosujesz? Tak i jak przewidywałam- raczej już wyrosłam wiekowo z bliznowca, nie wygląda to źle.  

Popatrz - na dłoni też wszystko fajnie się pogoiło. A to jedno ścięgno nadal takie jakby pogrubiałe. Ale nie czuję by były na nim jakieś guzki. Więc może jednak nie  będzie przykurczu.I ten mięsień który  zszywałeś też  jest w porządku, z czego najbardziej cieszy  się mój szef. Andrzej obmacał lewą dłoń Marty bardzo dokładnie i poprosił by pokazała też prawą. Gdy uciskał wnętrze prawej dłoni  zatrzymał się przy "serdecznym" palcu i powiedział - tu , gdy naciskam to się krzywisz, czyli to cię boli i ten staw miał chyba jakieś bardzo złe doświadczenia życiowe.  

Miałam kilka razy wybity ten palec jeszcze w czasach  szkolnych - jakoś nie służyła mi gra w  siatkówkę i tak w połowie liceum dostałam na stałe  zwolnienie z tejże  gry. I właściwie to z WF, bo nasza wuefiara ciągle nam kazała  grać w  siatkówkę. I za to niemal kochałam lekarza z przychodni międzyszkolnej- zaśmiała  się Marta- chociaż był brzydki i w moim odczuciu strasznie stary bo miał ze czterdzieści kilka  lat, czyli nieomal nad grobem stał.

                                                                             c.d.n.

niedziela, 21 stycznia 2024

Córeczka Tatusia - 73

 Marta zatelefonowała do Leny mówiąc, że zaprasza ich na wigilię i chce  wiedzieć jaki model "spożywczy" Lenie odpowiada- postny tradycyjny czy może raczej w  stylu protestanckim czyli np. jakieś pieczone  mięsiwo. Z tym, że nie byłaby to na pewno gęś  jak w kraju na  Zachód od  Odry ale np. dobrze upieczony indyk - wiesz- taki rumiany, pachnący i nadziany jabłkami. 

O matko! - jęknęła  Lena- tak to przedstawiłaś, że zaraz  będę musiała  coś  zjeść - w mgnieniu oka zrobiłam  się  głodna. To super, że wy podobnie jak Andrzej uznajecie  wersję protestancką! Nawet nie masz bladego pojęcia jak jestem  szczęśliwa, że matka zabrała chłopców i bez skrzywionej twarzy matki będę mogła zjeść coś normalnego na tę wigilię a nie te wredne śledzie na trzy lub cztery sposoby  plus rybi trup w galarecie a potem jego odmiana smażona podana z kartoflami w całości i całość polana tłuszczem ze smażenia ryby. Na  samo wspomnienie mnie  mdli.

Marta od  razu wyraziła  swą wielką radość z powodu tego, że Lenie  "normalne, ludzkie  jedzenie odpowiada", obiecała też , że nie upiecze ani makowca  ani keksa i nie da na stół jakiejś słodyczy z kandyzowaną skórką pomarańczową i cytrynową  jak również nie będzie na  stole klusek z makiem ani nie daj Bóg  kutii. W ramach super  rozpusty będzie  stos bakalii, kawałki owoców w czekoladzie, które ona własnoręcznie przygotuje, będzie ciasto francuskie w postaci rolady orzechowej, którą sama osobiście zrobi z gotowego ciasta francuskiego,  będzie kompot z wiśni a nie  z suszonych owoców, a poza tym to Lena z Andrzejem mogą u nich zanocować, żeby  się po nocy nie przemieszczali po śliskich ulicach, bo nie wiadomo czy służby miejskie na pewno dadzą  sobie  radę ze  ślizgawicą, która jest na najbliższe dni  gwarantowana. 

Wiesz Lenka- u nas są trzy sypialnie - dla was, dla ojca i dla nas, a moi rodzice to mają do siebie "rzut beretem" i mogą dojść do domu nawet trawnikami gdyby była ślizgawka na chodniku. Ale na pewno u nas nie będzie  ślisko, bo mamy świetnych panów dozorców i całe osiedle  tonie  w piachu z racji ślizgawicy. A ojciec Wojtka to już "przebiera nogami w blokach startowych" bo uwielbia ludzi karmić a ty i Andrzej jesteście  jego ulubieńcami. No chyba  się temu nie dziwisz- śmiała  się Marta- Andrzej uratował od niechybnej śmierci jego syna i synową no a poza tym dzięki wam już  się czuje  dziadkiem, bo mu wasze szkraby "dziadkują".  No a poza tym on twojego Andrzeja traktuje  jak drugiego  syna, a Andrzej to przyjmuje jak  coś zupełnie  normalnego. Dla mnie twój mąż to też jest bardziej bratem  niż kolegą. Być może, że to dziwne, zwłaszcza w czasach, gdy rodziny się raczej rozpadają niż  scalają. 

Nie wiem  czy wiesz, ale w gabinecie Andrzeja na biurku stoi oprawione  w ramki zdjęcie twoje i chłopców a teraz dołączyło tam zdjęcie Andrzeja i moje, które nam  zrobił w sekrecie po mojej operacji- ja śpię normalnie  w łóżku a na fotelu obok Wojtek wgapiony we mnie zamkniętymi oczami. Czy zauważyłaś, że nasi mężowie są do siebie podobni? Mam zamiar przeprowadzić własne dochodzenie w tej sprawie, bo oni są podobni nie tylko  pod  względem zewnętrznym, psychicznym  również. Ale będę potrzebowała  twojej pomocy bo nic o  rodzicach  Andrzeja nie wiem.

No fakt, są podobni, a ja to zobaczyłam tylko raz, bo twój był jakoś tak latem bardzo krótko ostrzyżony.  A gdzieś kiedyś  wyczytałam, że każdy z nas ma na świecie  co najmniej jednego sobowtóra. Wiesz, ja też niewiele wiem o rodzicach Andrzeja. Przed  ślubem mnie "olewali" a potem podpadliśmy oboje  z tym weselem,  a gdy Andrzej  nie  chciał mieszkać w ich domu pod Warszawą to nawet z Andrzejem nie rozmawiają i swoich wnuków nawet nie  oglądają - zupełnie tak jakby chłopcy  nie istnieli. Ale jak widzę to ani Andrzejowi ani mnie nie  są    jego rodzice  do szczęścia potrzebni.  Jemu jestem potrzebna ja z dziećmi, Wojtek, ty- bo twierdzi, że ma o czym  z tobą pogadać bo jesteś niemal z branży i masz wcale  nie kobiece spojrzenie na niemal wszystko i ojciec Wojtka bo szalenie  mu pomógł i to zupełnie  bezinteresownie. I on was uważa za swoją rodzinę. On jest ogromnie przywiązany do Wojtka. Sam  się nawet temu  dziwił,  ale jak mówi, to w życiu człowieka jest  wiele spraw  dość dziwnych, tajemniczych i wcale nie łatwych do zrozumienia. I czasem nie ma  po co doszukiwać  się ich sensu i lepiej "popłynąć  z prądem" i uznać, że widocznie tak musi  być. To mało naukowe  spojrzenie  jak na  faceta  z doktoratem.

Marta zaśmiała  się - no ale on ma doktorat z medycyny a nie z filozofii. Może gdyby był doktorem filozofii to byłoby dziwne. A ja słyszałam wiele opowieści z kręgu medycyny i powiedziałabym, że stosunkowo  często dzieje  się wiele rzeczy dziwnych bo albo zdrowieje ktoś kto wg stanu wiedzy lekarzy powinien spokojnie i grzecznie odejść w niebyt, albo umiera ktoś "nie wiadomo dlaczego" choć zdaniem lekarzy wszystko było w jego organizmie w normie. Trochę zgodnie  z powiedzeniem " tak pięknie żarło a  zdechło!"

Właśnie - przytaknęła Lena- moja matka mówi wtedy "widocznie Bóg tak  chciał". Teraz to ja już nie  wdaję się z nią w dyskusję - stosuję zasadę wolność słowa,  myśli i wyznania, ale kiedyś to się kłóciłam. Dbam tylko by dzieciakom nie  robiła  wody z mózgu. Żadnych paciorków, zdrowasiek  za zdrowie  mamy i taty i babci i kilku tabunów cioteczek.

A macie jakieś plany Sylwestrowe? - spytała Lena. Nooo mamy - jeden główny - nie ogłuchnąć od petard hukowych, które nadal są sprzedawane - powiedziała Marta. A wy macie?  W pewnym  sensie tak- ale tylko wtedy gdy i wy weźmiecie w tym udział. Rozmawiałam z Alą i oni chcą zrobić Sylwestra u kuzynów Michała, którzy mają  metę na terenie Chojnowskiego  Parku Krajobrazowego, to tak jakoś za Piasecznem w stronę Góry Kalwarii, ale bardzo blisko Piaseczna. Oczywiście bez dzieciaków, sami dorośli, czyli wy i wasz tata. Bo będzie tam też siostra tegoż kuzyna tak z 10 lat młodsza od twojego teścia i podobno całkiem fajna, więc twój teść miałby towarzystwo takie  bliżej niego wiekiem niż my. Moglibyśmy tam pojechać jednym samochodem i to służbowym mikrobusikiem. I jest to blisko głównej szosy  a nie gdzieś w chaszczach. Oczywiście zero "spinki", stroje dowolne, jest gdzie spać, a wracać będziemy pod koniec pierwszego dnia  Nowego Roku.  Można przywieźć swoją ulubioną  muzykę. Andrzej mi powiedział, że tylko wtedy  pojedziemy gdy i wy z ojcem pojedziecie, więc Michał , który szalenie lubi tańczyć popracuje nad Wojtkiem, żebyście koniecznie pojechali. On swoje dzieciaki oczywiście wrzuci do teściów albo teściowie u nich będą spać. Nie wiem tego dokładnie, zresztą to raczej dla nas  obojętne.

A ile osób  w sumie tam będzie? Nie wiem dokładnie- dla nas jest ważne byście i wy byli, bo tak naprawdę to ja Alę mało znam a Andrzej to taki dzikus, że musi mieć  wsparcie w postaci Wojtka, ciebie i mnie. No dobrze, ale po co mamy tam ciągnąć ojca? No bo kuzynka nie  miałaby nikogo zbliżonego wiekiem, a tak to miałaby z kim pogadać a i może potańczyć. No dobrze, porozmawiam z Wojtkiem i ojcem. No patrz- mam po tej operacji sklerozę, narkoza mi mózg uszkodziła- jak się ten Park nazywa? Chojnowski - odpowiedziała Lena.  A byłaś tam  kiedyś?- spytała Marta. Nie, ale patrzyłam na  mapie okolic Warszawy. Jedyne  co wypatrzyłam to że jest tam jakiś  szlak rowerowy, co  chyba teraz  jest mało przydatne. Ale rzeczywiście przebiega tamtędy droga pomiędzy Piasecznem a Górą Kalwarią i to jest  chyba taka z pierwszeństwem odśnieżania.  A czyj jest ten mikrobus? - Marta wdrożyła mini śledztwo. Podejrzewam, że albo Michała albo jego teścia. 

Ale wiesz- ja nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że stabilniejsza na  zimowej drodze jest normalna osobówka niż taki mikrobusik- stwierdziła Marta. I nie jestem fanką  zimowego  wyprawiania  się w drogę mikrobusem. Muszę to przegadać z Wojtkiem i tatą. Wolałabym  jednak pójść gdzieś potańczyć w Warszawie. Przez te  studia to jakoś  zupełnie wypadłam  z obiegu i nie wiem gdzie  można dobrze potańczyć. Zresztą  z reguły chodziłam  do klubów  studenckich. Albo do NOT-u.

No a Andrzej jest  zdania, że już mogę tańczyć i to na  szpilkach?  No chyba  tak, nie podejrzewa chyba, że będziesz tańczyć na  bosaka lub  w tenisówkach czy też w klapkach, zresztą co nie bądź jest jakby więcej niż  dwa tygodnie  do tego Sylwestra. On  nie jest taki nierozgarnięty w kwestiach tańca jakby się to mogło na pierwszy  rzut oka wydawać. Kiedyś sporo szlifowaliśmy parkiet i dobry  był w te klocki. Ale strasznie dawno już nigdzie nie byliśmy by potańczyć. Ja już nawet zapomniałam jak  się tańczy.

Marta roześmiała się - nie wiem  czy to  cię  pocieszy, ale my ostatni raz tańczyliśmy w Sopocie, zaraz po ślubie, nim przyplątała  się do mnie Misia.  A dzieci wszak nie mamy. Ala z Michałem  też  chyba  mają zaległości w tej dziedzinie chociaż mają gdzie dzieci podrzucić. Po prostu w Warszawie nie bardzo jest gdzie potańczyć - do klubu studenckiego to już jesteśmy za  dorośli a w knajpach to jest kiepsko. Parkiet zawsze malutki a stoliki ciasno poustawiane. A dyskoteki mi nie odpowiadają - stwierdziła  Marta. Pokiwać  się do rytmu to mogę  sama w domu, nie muszę mieć do tego dyskoteki ze światłami policyjnego wozu w czasie  akcji i z tak ogłuszającą  muzyką że głowa odpada. Byłam  dwa  razy na dyskotece - pierwszy i ostatni. A naprawdę lubię tańczyć, chociaż Wojtek niezbyt lubi, zwłaszcza poza domem. Ale porozmawiam z nim i ojcem,  chociaż kiepsko to widzę zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jest  zima, zmienne warunki na  drogach i może być gołoledź. 

No to fakt, że pogoda na podróżowanie  niezbyt fajna - zgodziła się z nią Lena. Zasiałaś  w moim umyśle zwątpienie. Ty zawsze tak trzeźwo myślisz?- spytała.  No może nie zawsze, ale w 98%  i zawsze gdy  mi  zabraknie tych 2% to są jakieś  kłopoty  - czasem mniejsze,  czasem  większe a ja jestem  sama  na siebie  wściekła a na  dodatek wszyscy  się dziwią, że czegoś nie przewidziałam. Wiesz- gdyby to była inna pora  roku to byłabym  wręcz  zachwycona, ale nie  w tych "okolicznościach  przyrody".  I wiesz co? Ja jednak nawet nie powiem moim o tej propozycji - właśnie spojrzałam przez okno - zaczyna sypać śnieg. To nie jest i na pewno nie  będzie pogoda dobra na zbyteczne podróże. Zawsze koniec  grudnia jest uciążliwy, nawet w europejskiej, jakby nie  było, stolicy. Skreśl nas  z listy chętnych na ten wyjazd. Ja  nie reflektuję, a nie  sądzę by Wojtek z ojcem chcieli beze  mnie pojechać.

O rany! Roześmiała się  Lena  -Andrzej się  ze mnie uśmieje, bo powiedział, że szkoda mojego czasu na opowiadanie ci  o tym Sylwestrze, bo ty jesteś zdrowo myśląca kobieta i na pewno tam nie pojedziecie a Michał u Wojtka też nic  nie  wskóra bo oboje macie po kolei pod  sufitem.  Zaraz zadzwonię do Ali i powiem jej, że ani wy, ani my nie pojedziemy z uwagi na warunki drogowe. Ciekawa tylko jestem skąd Andrzej wiedział, że ty odmówisz.  

Nie wiesz?- zdziwiła  się Marta. Tak jak my ich obgadujemy tak  samo oni nas obgadują. I dopóki nas obgadują to jest  wszystko w porządku bo to znaczy, że ich obchodzimy. Gorzej by  było gdyby wcale o nas nie  rozmawiali - bo nie rozmawia się o kimś kto nas nic  nie obchodzi i nic dla nas nie  znaczy. Zapisz sobie w kalendarzu, że wigilia u nas, o 17,00  i   nie  "czaszkuj" nad prezentami, bo prezenty pod  choinkę to dostają tylko dzieci. Dla nas prezentem jest to, że  spędzimy święta z osobami które znamy, lubimy, kochamy. I weź, proszę, pod uwagę fakt, że być może zostaniecie u nas na noc, więc weź z domu jakieś stroje nocne dla was, bo jesteś ode mnie wyższa i moje mini  koszulki będą dla  ciebie po prostu  za krótkie.  A potańczyć to pewnie gdzieś się wybierzemy gdy się skończy karnawał i będzie lepsza pogoda i mniej chałturników  w knajpach. Popytam się moich światowych koleżanek o jakieś kluby gdzie gra na żywo jakiś zespół. Ja już dawno wypadłam  z obiegu.

Dużo jeszcze masz do skończenia studiów? - spytała Lena. Trzy pełne semestry po sesji w lutym. Będę się starała  by  wszystko zdawać w terminach  zerowych no i  muszę przecież jeszcze napisać pracę magisterską. No i dobrze, że pracowałam w  wakacje, bo mi zapewne szef zaproponuje temat pracy związany z tym co robi laboratorium. Pracowałaś w wakacje? - zdumiała  się Lena. Tak, ale  tylko na pół etatu  i jeszcze  za to mi  zapłacili.  No to ja  cię podziwiam - stwierdziła  Lena. Nie ma  co podziwiać - twój mąż gdy studiował to też pracował w wakacje, a mój  to nawet  w czasie roku akademickiego  robił jakieś projekty i dzięki nim uzbierał pieniądze na mieszkanie w  spółdzielni. Właśnie na  to, w którym teraz   mieszkacie.  Mój tata w  dalszym ciągu jeszcze dofinansowuje mnie, chociaż wg przepisów już nie musi i Wojtek jest w  stanie nas utrzymać, ale tata powiedział, że dopóki jeszcze  studiuję to będzie na  mnie łożył. Jak skończę  studia, obronię dyplom i zacznę regularnie pracować  wtedy przestanie. A ja te pieniądze od taty odkładam na konto.

No to idę powiedzieć Andrzejowi, że nie  jedziecie na tego  Sylwestra a więc i my nie pojedziemy. Ciekawe czy Ala z Michałem pojadą. Zadzwonię potem  do ciebie. Marta odłożyła telefon, głęboko odetchnęła  i wyszła  z pokoju. Wojtek z ojcem oglądali jakąś transmisję z biegów narciarskich, Wojtek przyciągnął Martę  na  swoje kolana, przytulił i zapytał : a z kim tak  plotkowałaś całe pół godziny ? Z Leną. Podobno Michał chce ich  i nas  namówić na  Sylwestra  u jakiegoś swojego kuzyna, który ma chatę w Parku Chojnowskim, a to jest za Piasecznem w  stronę Góry Kalwarii. I wymyślili sobie, że my weźmiemy twego tatę bo tam jest babka młodsza z 10 lat od  niego, więc  będzie miała towarzystwo. I mielibyśmy jechać jakimś mikrobusem, ale nie  wiem kto jest jego właścicielem. Nagadała się jak nakręcona, a ja jej powiedziałam,że my nie pojedziemy, bo to nie jest dobra pora  na jazdę mikrobusem- już nawet nie  dodałam, że  mikrobus w nieznanym nam stanie technicznym. No to powiedziała, że Andrzej ją uprzedził, żeby się nie trudziła, bo my na pewno odmówimy, a on  z kolei nie pojedzie bez nas. No i koło się zamknęło. Kurczę, aż mnie ręka boli od trzymania słuchawki. A zadzwoniłam tylko po to, żeby z nią ustalić kwestię menu i powiedzieć, żeby nie przytargali jakichś prezentów pod  choinkę. No ale jest w tym jeden pozytyw - wigilia nie postna i powiedziałam, że będą mogli przenocować jeśli będzie bardzo ślisko. I kazałam jej by wzięła dla siebie jakiś  ciuch na noc bo jest ode mnie wyższa- powinna docenić, że powiedziałam  że jest wyższa a nie  grubsza. 

Wojtek się uśmiał - ja już mówiłem Michałowi, że to poroniony pomysł i że nigdzie na Sylwestra nie pojedziemy a potańczyć to możemy pójść bez okazji. I to tyle czasu ci zajęło? -dziwił się Wojtek. No bo jeszcze była  ciekawa ile jeszcze będę  studiować i było strasznie zdziwiona, że pracowałam w  wakacje. Więc jej powiedziałam że jej mąż też z reguły miał wszystkie  wakacje  zawalone bo albo pracował albo miał praktyki. Ona mnie  chwilami dobija, ma jakieś zaniki rozumu.

                                                                               c.d.n.


Córeczka tatusia - 72

 W drodze do domu  podjechali jeszcze na moment  do sklepu, bo Wojtek przypomniał  sobie, że skończył się domowy zapas  lodów, a ulubionym  deserem  Marty to były właśnie  lody z  prywatnej wytwórni  pana  Grycana.  Oboje  zresztą je  bardzo lubili jeszcze  z czasów dawniejszych, gdy  chcąc   je   zjeść  należało się  wybrać do lodziarni, która  wcale  nie  była  blisko ich miejsca  zamieszkania. Teraz  można je  było kupić w pudełku w  wielu sklepach  spożywczych i odkąd nastąpiło takie  udogodnienie,  w lodówce w mieszkaniu Marty zawsze było przynajmniej jedno pudełko lodów, a najczęściej kilka mniejszych pudełek z lodami o różnych  smakach. Tym razem też kupili kilka mniejszych pudełek. O której dziś wraca do  domu tata?- spytała Marta.  Ojciec dziś jedzie na jakąś późniejszą godzinę i albo już wyszedł  albo zaraz po wyściskaniu cię będzie  znikał. Wczoraj niemal  do północy kręcił  się po kuchni i  w końcu u nas  spał przepytawszy  mnie 100 razy czy mi to nie będzie przeszkadzało. Dziwne , że  się nie  dopytuje o to gdy ty jesteś  w  domu.  W końcu mu warknąłem, że nie sprowadzam do chaty żadnych zastępczyń gdy cię nie ma i przestał się dopytywać.

W domu Marta zrobiła kawę, do swojej dodała nieco cynamonu i kardamonu, do kawy męża dodała tylko kardamon  i z westchnieniem ulgi  zapadła  w fotel. Zmęczona jesteś pewnie - wydedukował Wojtek. Nie, nie jestem  zmęczona, ale już tęskniłam  za domem a zwłaszcza za tym by się do ciebie przytulić i  zasnąć przytulona  do ciebie.  Czuję, że  dziś bardzo wcześnie zadekujemy  się w  sypialni. Ja w tym  szpitalu strasznie dużo spałam  a gdy się na to poskarżyłam na obchodzie lekarzowi to się biedak omal nie udusił ze śmiechu, bo jego zdaniem to powinnam  się cieszyć, bo sen pomaga organizmowi w powrocie do zdrowia i że to bardzo dobrze, że dużo śpię i że kwestię snu to organizm  sam sobie reguluje. Andrzej też twierdził, że to bardzo dobrze, bo sen leczy.

Andrzej - powiedział Wojtek - to się po prostu w tobie kocha. Marta popatrzyła na męża i powiedziała - nie wiem czy mam się z tego co powiedziałeś śmiać czy płakać.  On kocha Lenę, ale z zachwytem odkrył, że mamy oboje taki sam tok myślenia i dobrze się rozumiemy, ale nie ma w tym nic takiego, co można by nazwać miłością czy też pożądaniem. Wzajemnie po prostu doceniamy swój intelekt i uważamy się za przyjaciół ewentualnie  za rodzeństwo. To samo dotyczy jego układu z tobą - po prostu wszyscy troje świetnie  się rozumiemy, bo tak samo odbieramy to co nas otacza.  Jak sam wiesz to nie jest częste zjawisko i nie spotyka  się często tych, którzy tak  samo jak my odbierają świat i przed którymi  możesz okazać  swój strach i słabość a oni  cię nie wyśmieją tylko pomogą  ci przez ten czas słabości przejść i się pozbierać a poza tym nigdy ci tej chwili słabości nie wytkną.  Lena nigdy go nie  widziała w stanie zupełnego wyczerpania fizycznego i psychicznego. Dla niej  to on  zawsze musi być ostoją, bo tak  jej nakładli w domu do głowy. Więc czasem siedzi  dłużej w  szpitalu by nie  wracać do domu w  stanie takiej psychicznej rozsypki. A dla ciebie i  dla mnie nie musi  i nie wiem  skąd,  ale on o tym wie. Byłam tak w środku przerażona jego wyglądem - ten zawsze tak zadbany facet wyglądał niczym górnik po 20-godzinach szychty w brazylijskiej kopalni diamentów- włosy mokre od potu, polepione, twarz czerwona, spocona z odciskami po masce, którą ściągnął otwierając  drzwi do mojego pokoju. Bałam  się, że on za moment będzie miał udar albo zawał. Ale przełknęłam ślinę, posadziłam i wpierw mu przemyłam twarz, wodą micelarną, potem zwykła kranówą, potem mokrym ręcznikiem  włosy, potem je rozczesałam i   osuszyłam  z grubsza ręcznikiem papierowym, dałam mu wodę i kazałam mówić , jeśli ma  siłę. Wyszłam z  założenia, że mówienie rozładuje  szybciej stres. Ręczę ci, że go Lena  nigdy w takim  stanie  nie widziała. Jedyne  co powiedział na początku to było że jednak się udało, ale blisko było a poza  tym chciał się  ze mną  zobaczyć nim  wyjdę, bo zarezerwował mi termin wizyty. Cały  Andrzej, dobre maniery we  wszystkich sytuacjach.

Wiele razy w życiu miałam  wrażenie, że moje  myśli, których  wcale nie werbalizowałam kilka osób znało i rozumiało. Podoba mi się Andrzej z racji  swej urody, bo jak ci powiedziałam obaj jesteście w moim typie i wasz wygląd w pełni zaspokaja  moje  wymagania estetyczne  w tej materii. Jest cała zgraja facetów uważanych za bardzo przystojnych, za którymi snują  się tabuny dziewczyn  a mnie się  oni  nie podobają ani pod względem urody ani też intelektu, choć  wielu  z nich dysponuje sporą wiedzą ewentualnie jakimś wybitnym talentem. Więc zacznij myśleć trzeźwo. A widok Andrzeja mnie przeraził-   jeśli on będzie tak dużo operował to się wykończy. I dlatego powiedziałam, że zawsze  może do mnie zadzwonić i pogadać  żeby odreagować. Z Leną o tym nie pogada, ona ma jeszcze  mniej pojęcia o medycynie i funkcjonowaniu żywego organizmu niż ja o programowaniu i przyległościach. 

A teraz to ja  bym się chętnie wykąpała jeśli mi w  tym pomożesz. Dobrze, że kupiłeś te plasterki, bo te to zaraz pewnie po  zmoczeniu odpadną. Nie kąpałam  się tam bo musiałabym to robić w towarzystwie którejś z pielęgniarek a nie  miałam  na to ochoty. Tyle  tylko, że nie bardzo miałam się jak wybrudzić tam i nawet się  ani razu  nie  spociłam. A wiesz, że to zdjęcie, które nam Andrzej zrobił gdy oboje spaliśmy to on  sobie postawił na  biurku razem ze  zdjęciami dzieci i Lenki. I to, że jesteście do siebie podobni to i panie pielęgniarki zauważyły. One tam aż piszczą do niego i jak mi jedna powiedziała to jedyny chirurg który nie  miota przekleństwami i zawsze na korytarzu mówi im dzień dobry, bo większość tych półbogów to nie  zauważa personelu niższego szczebla.

Wspólna kąpiel w pełni przywróciła Wojtkowi zdroworozsądkowe myślenie i bardzo dobrze  mu  zrobiła wspólna krótka  drzemka z Martą mocno do niego przytuloną. Pogoda była  całkiem znośna, więc Marta zdecydowała, że mogą się trochę przespacerować i zajrzeć do kwiaciarni i ewentualnie zabrać od Pati Misię. Ale w kwiaciarni urzędowała wspólniczka Pati, więc postanowili, że gdy wrócą do domu to wtedy zatelefonują do Pati, że już są w  domu. 

Pati bardzo się ucieszyła, że Marta już  w domu i powiedziała, że gdy tata Marty wróci z pracy to po obiedzie przyjdą do nich razem z Misią. W niedługi  czas potem zatelefonował ojciec Wojtka mówiąc, że w lodówce jest cały obiad, wystarczy wstawić do mikrofalówki ewentualnie podgrzać tradycyjnie. I że najdalej o godzinie 19, 30 do nich  dotrze z już  zrobionymi na  następne dni zakupami. Potem do Wojtka zatelefonował Andrzej z pytaniem jak funkcjonuje Marta, czy nic  nie  boli i Wojtek dość długo z nim rozmawiał, potem oddał telefon Marcie i została przez Andrzeja przepytana czy  nie miała problemu z wchodzeniem po schodach, czy nakleiła wszystkie plasterki i na końcu dodał ściszając głos - dopuść go do siebie - jeśli masz ochotę, nie ma przeciw wskazań na  delikatne "bara,bara" a jemu minie  stres bo jak widziałem go ostatnio to był na  wielkim głodzie. Lena jest zachwycona tym, że spędzimy wigilię w waszym towarzystwie a najbardziej to się  cieszy, że będzie ojciec Wojtka - ona  chyba czuje  do niego "miętę przez  rumianek". Czuję się nieomal zagrożony. A poza  tym zapisałem  cię na ostatni dzień twego  zwolnienia do kontroli na godzinę 17,30 - jesteś ostatnią pacjentką. I masz pozdrowienia od pani Marylki - chyba się w tobie zakochała. Daj mi jeszcze na  minutę Wojtka, powiem mu, że można, sądząc z przeprowadzonego z tobą wywiadu. Marta posłusznie oddała telefon Wojtkowi, który z wielką uwagą  wysłuchał co  mu mówił Andrzej i na końcu powiedział - no wreszcie, ale jesteś tego pewny?  Potem odłożył telefon a delikatny uśmiech ozdobił jego twarz.

No to ja mam taką propozycję - powiedziała Marta - zróbmy sobie coś do zjedzenia, bo jeszcze  trochę a moja cienka  warstewka tkanki tłuszczowej całkiem  zniknie - tata mówił, że są już usmażone  sznycle cielęce i ugotowane szare klusie, wystarczy  wszystko razem  wrzucić na patelnię i podgrzać a do tego jest do popicia   czysty  barszcz  czerwony i sałatka marchewkowa. A po tym obiadku to znów  sobie  troszkę pośpimy. Łóżko w  sypialni  tęskni za nami. To ty posiedź grzecznie i  zaczekaj, a ja wszystko przygotuję- zarządził Wojtek. A gdzie będziemy jedli? Chcesz  tu czy  w kuchni?  W kuchni - stwierdziła  Marta. Po tym remoncie to bardzo lubię jeść w kuchni. 

Twój tata to kochany jest - zapamiętał sobie, że ja  bardzo  lubię odsmażane  szare kluski i je  dla  nas   zrobił. A  z czego one są takie  szare?- spytał Wojtek. Bo one są ze  surowych kartofli. Trzesz kartofle jak na placki kartoflane, dodajesz sól, jajka, trochę mąki kartoflanej i dalej robisz jak kluski kładzione, czyli wrzucasz na wrzącą, lekko osoloną  wodę i gotujesz. Im więcej czasu upłynie pomiędzy starciem  kartofli a wrzuceniem ich na  wrzątek tym klusie  są ciemniejsze. Można je  jeść od  razu ale można też je  wpierw ugotować a potem odsmażyć. I ja  wolę właśnie  tę wersję. Jeszcze nigdy ich nie  jadłem - stwierdził Wojtek. No to zjesz  dziś i nie jeden  raz na pewno będziesz prosił by właśnie takie  były do obiadu. Trochę  z nimi więcej  zachodu niż  z tradycyjnymi kluskami kładzionymi ze  zwykłej mąki.  

A skąd tata wpadł na pomysł tych klusek?- dociekał Wojtek. Marta zaczęła  się  śmiać- bo to potrawa stara jak świat, a tata zawsze się mnie wypytuje o to co lubię jeść, potem  sobie to zapamiętuje i  gotuje. Bo twój tata, zupełnie jak Andrzej, po prostu  mnie kocha. Wojtka na moment zatkało i potem powiedział - tak naprawdę to się cieszę, że cię oni obaj kochają. Przepraszam, że  taką głupotę palnąłem na temat Andrzeja.  Przeprosiny przyjęte, chodź do kuchni. A na deser zjem lody orzechowe - powiedziała Marta całując go. Te obiadki w  szpitalu to były jak dla  mnie  zbyt dietetyczne. A gdy  sobie przypomnę ten kleik na śniadanie to aż mnie  wstrząsa. Od czegoś takiego  to można najzwyczajniej dostać torsji. A z czego taki kleik się  robi ?- dociekał Wojtek. Marta wzruszyła  ramionami- nie wiem, ale podejrzewam, że to mocno rozgotowana  jakaś kasza  albo  ryż  i z przyczyn dietetycznych gotowane to jest  na wodzie a nie na mleku. Zresztą na mleku byłoby tak samo dla mnie  wstrętne.  I świetnie, że tato ma jakąś metę na sucharki- one są naprawdę bardzo smaczne. Dowiedz  się gdzie je  można kupić to kupimy ich większą ilość- one mogą leżeć w blaszanym , szczelnym pudełku a my mamy ze dwie takie puszki. Weźmiemy do sklepu obie i w  sklepie  je  zapełnimy.

Odsmażane szare kluski w towarzystwie cielęcego sznycla panierowanego  w tartej bułce z domieszką ziaren łuskanego  sezamu  zostały przez Wojtka ogłoszone przebojem  roku. No to tylko nie  zapomnij ojca pochwalić - powiedziała  Marta. Nie  zapomnę - obiecał Wojtek. A wiesz? - odkąd ojciec jest rozwiedziony i jest  nieomal stale  z nami to  bardzo, bardzo się  zmienił i to na plus. Nic  dziwnego - jest takie  przysłowie- z kim przestajesz takim  się stajesz.  Ja bardzo polubiłam twego tatę - on  był strasznie stłumiony przez twoją matkę.  Może  szkoda, że nie ma jakiejś miłej kobiety przy  sobie - stwierdziła  Marta.  Andrzej  twierdzi, że rozmawiał z tym lekarzem, który  ojca  operował i ojciec jego zdaniem nie powinien mieć problemu z powrotem do seksu  a na dodatek  ma ten bonus, że jest jak po wazektomii, bo plemniki wędrują  wprost do pęcherza moczowego.  

Ale ja podejrzewam, że  ojciec  ma  raczej jakiś uraz psychiczny  i  już nie potrafi zaufać żadnej kobiecie. Postaw  się w jego sytuacji - połowa  miasta doskonale wiedziała, że twoja  maman  przyprawia twemu tacie  rogi. Wiesz- to w sumie  nawet dość  zabawne jak na to popatrzeć  z daleka - nasi ojcowie  się od lat przecież przyjaźnili i obaj zostali zdradzeni przez  swoje  żony. A pamiętam jak bardzo twoja  matka potępiała  moją mówiąc, że moja przyniosła  wstyd wszystkim kobietom, a potem "cyk" i to samo zrobiła. No tyle tylko różnicy, że ty już byłeś wtedy w Polsce i nie byłeś  nieletnim   dzieckiem. Ale  zasadnicza  sprawa jest taka  sama.  Faktycznie - zgodził się Wojtek, tak to wygląda od podszewki.

Ojciec wrócił nieco wcześniej niż zapowiadał.  Pogoda wredna - zameldował- mokro, ślisko i zimno, ludzie się pozamykali w  domach , po raz pierwszy w tym roku nikt do nas  nie przyszedł. Jeśli w nocy chwyci mróz a wiatr nie  zdąży tego wszystkiego osuszyć to rano będą piekielne  warunki. Masz synku już zimowe opony? Tak, Marty  bryczka  też ma. Ja jutro jadę dopiero na 10,00, więc ten poranny horror raczej  mnie ominie. A na osiedlu to już pięknie wszystkie  chodniki zasypane  piachem. Tato - zrobiłeś na powitanie  Marty super obiadek - wcinaliśmy oboje  jak nakręceni. I ten  sznycel w tej panierce ze sezamem to pychota. No to świetnie- ucieszył  się ojciec.  Oj jak dobrze  córeczko, że już jesteś  w domu! A co Andrzej mówi o twoim stanie  zdrowia?  

No, że jest wszystko w porządku. Mam tylko jeszcze jedną wizytę kontrolną w ostatnim  dniu zwolnienia, czyli już po świętach.  Tato, zaprosiłam  Andrzeja z Leną do nas na świecką wigilię, bo oni będą całe święta  bez  dzieci, które jadą z jego teściówką do Otwocka.  To taki prezent  od teściowej dla  nich i myślę, że im bardzo dobrze  zrobi. Andrzejowi zwłaszcza, bo jak każdy w  tym kraju kto jest dobrym pracownikiem to jest przemęczony i zarobiony po uszy. On w wigilię pracuje do 14,00 a potem idzie na  dyżur na  nockę w drugi dzień świąt. Więc wymyśliłam, że zrobię wigilię u nas dla nich i dla moich rodziców  no i automatycznie  dla  nas. Co prawda Andrzej chciał byśmy całą rodziną zwalili  się do nich, ale go jakimś cudem przekonałam, że  zdrowiej  będzie jeśli to oni do nas przyjdą na  wigilię i wtedy będą mieli naprawdę trochę wytchnienia od  dzieciaków. No i ten numer przeszedł.  On  jest przemęczony.

Och- to świetnie! Jutro sobie pomyślimy co damy na  stół. Oni na  szczęście mają taki sam światopogląd jak my, a Andrzej jest na szczęście  wszystkożerny. Lena chyba też. O dekoracje to na pewno zadba Pati, a mnie cieć zapewnił, że dostarczy mi świeżutkich jodłowych gałęzi od  znajomego. A jak one  będą stały w  wodzie to będziemy  mieli leśne powietrze- ojciec  był pełen entuzjazmu. A twoi  to już powinni tu być, bo mają dziś u nas zjeść kolację - powiedział ojciec  spoglądając na  zegarek - no tak dokładnie to mają jeszcze ze 20 minut. Pewnie Misi łapki się rozjeżdżają na tych śliskich chodnikach.

                                                                      c.d.n.