niedziela, 31 stycznia 2010

200. Kobieta zmienną jest

To, co opiszę, zdarzyło się i jeszcze trwa, naprawdę. Oczywiście bohaterowie
mają pozmieniane imiona. Do napisania tej notki zdopingował mnie fakt, że
kolejny raz dorośli ludzie zachowują się nieodpowiedzialnie, krzywdząc
własne dzieci.

Gdy poznałam Olgę miała około 25 lat, była naturalną blondynką, niesamo-
wicie szczupłą, wręcz chudą. Cicha, uprzejma, delikatna, zdążyła już zaliczyć
nieudane małżeństwo, co skrzętnie ukrywała przed wszystkimi.
Mieszkała z matką, która też miała za sobą nieudany związek, nigdy nie
rozwiązany w sposób formalny. Po prostu pewnego dnia ojciec Olgi "wyszedł
z domu i nie wrócił", zostawiając żonę i maleńką córeczkę. Mama Olgi mu-
siała podjąć pracę, dzieckiem zajęła się Babcia.

Olga miała ochotę wyjść za mąż, założyć rodzinę, koniecznie mieć dzieci i, co
było bardzo istotne- wyzwolić się od matki, która była w stanie każdego za-
głaskać na śmierć. To ostatnie pragnienie Olga skrywała głęboko, bo czuła
się głupio, że nie chce mieszkać dłużej z matką.

Olga miała jakiś dziwny talent przyciągania do siebie facetów "pokrzywio-
nych" psychicznie, a w najlepszym razie zwyczajnych naciągaczy lub żona-
tych, którzy mieli się lada moment rozejść, ale jakoś się nie rozchodzili ze
swymi żonami i tkwili w rozkroku, jedną nogą przy Oldze, drugą w domu.
Lata mijały, Olga czuła upływ czasu, koleżanki wychodziły za mąż, rodziły
dzieci, a Olga wciąż była z jakimiś "nie takimi" facetami.

Z Maćkiem poznali ją znajomi. Maciek dobiegał czterdziestki, był kawalerem,
kilka miesięcy wcześniej zerwał z pewną dziewczyna, bo ona nie podobała się
ani jego mamusi ani siostrze i bratu. Maciek przyzwyczajony był, że mama
w domu rządziła i najlepiej wiedziała co dla dorosłego synka jest najlepsze.
Podobnie kierowała życiem swego męża i młodszego syna, tylko córka nie
dała sobie robić wody z mózgu, mając zawsze własne zdanie.

Po kilku miesiącach znajomości Olga i Maciek postanowili wziąć ślub. Olga,
jeszcze chudsza niż zawsze, wyglądała w ślubnej bieli "jak aniołek", tak
orzekły liczne przyjaciółki jej mamy.
Po ślubie Maciek ze zdumieniem stwierdził,że Olga nie potrafi nic w domu
zrobić, zagotowanie wody na herbatę było jedyną umiejętnością kulinarną
jaką wyniosła z domu. Oczywiście zaraz poinformował o tym swoją mamę,
która zaczęła innym okiem spoglądać na synową.
Tymczasem mama Olgi gotowała dla "młodych" obiady i przynosiła im do
domu. Robiła to w tym czasie, gdy oboje byli w pracy. Przy okazji sprząta-
ła, a Olga czuła coraz większe rozdrażnienie, bo nie po to wyszła za mąż by
dalej być pod czułym okiem matki. Drażniło ją, że Maciek codziennie tele-
fonuje do swojej matki i opowiada jej o tym, co w ich domu się dzieje, a
Maciek wściekał się, że matka Olgi gotuje im obiady. Do tego wszystkiego
Olga wciąż nie była w ciąży, a zegar biologiczny tykał i tykał.

Wreszcie okazało się , że Olga jest w wymarzonej ciąży, nastąpiło w domu
"zawieszenie broni" aż do rozwiązania. Na świat przyszła córka, co było
dla obojga lekkim rozczarowaniem, chcieli bowiem chłopca. Gdy Olga
z małą wróciły do domu zaczął się przysłowiowy Meksyk. Olga nie ogar-
niała niczego, jej mama spędzała u nich cały dzień, opuszczała ich dom
około godziny 23. Obydwie nie pozwalały się Maćkowi dotykać do małej-
bo uszkodzi, bo zarazi, bo mała się jego boi. Mała spędzała całe noce na rę-
kach Olgi, wrzeszcząc, gdy tylko ją Olga odkładała do lóżeczka. Maciek był
zły, niewyspany i co kilka dni wynosił się z domu do swojej mamy, by się
wyspać. Wtedy do akcji wkraczała mama Olgi zajmując się i w nocy dziec-
kiem Po ustawowym urlopie macierzyńskim Olga wróciła do pracy, jej
mama zajęła się dzieckiem i prowadzeniem domu.
Maciek czuł się we własnym domu intruzem, coraz częściej się z Olgą
kłócili - ona mu zarzucała, że nic w domu nie robi, on jej to samo. Ich ma-
my też się ze sobą kłóciły, bo mama Maćka wciąż krytykowała metody
pielęgnacyjne matki Olgi - wg niej dziecko było przegrzane, zbyt mało
wychodziło na spacer, za dużo noszone na rękach. Byłam w tym czasie u
"młodych" z wizytą, by zobaczyć małą. Dziecko jak dziecko, wszystko na
miejscu, ale mieszkanie wyglądało jakby tajfun przez nie przeleciał, bo
tego dnia nie było tam "wszystkorobiącej" mamy Olgi.

Okazało się, że Olga znów jest w ciąży. Bardzo nie chciała drugiego dziecka,
ale Maciek bardzo chciał, by było drugie dziecko. Olga zle znosiła tę ciążę,
ciągle była na zwolnieniu lekarskim. Tym razem urodził się chłopczyk,
ale Olga nadal nie była szczęśliwa.

Pewnego pięknego dnia Olga spakowała wszystkie rzeczy swoje i dzieci,
wezwała taksówkę, która "uwiozła w siną dal" jej matkę z dziećmi. Ona,
w swój samochód zapakowała wszystkie rzeczy i gdy Maciek wrócił po
pracy do domu, wręczyła mu pozew rozwodowy, powiedziała ozięble,że
się wyprowadza i wyniosła się, trzaskając drzwiami.

Maciek o mało co nie dostał zawału. Zupełnie nie miał pojęcia co Oldze
"odbiło". Szukał jej i dzieci w mieszkaniu jej matki, ale tam nikogo nie
było. Spotkali się na sali sądowej. Okazało się, że Olga ma kontrakt
zagraniczny, więc dzieci i matka przebywają razem z nią. Gdy wróciła za
6 miesięcy do Polski, nie pozwoliła Mackowi na widzenia dzieci, więc
wyegzekwował swe prawo sądownie. Ilekroć chce zobaczyć dzieci, musi
sprawę przeprowadzać sądownie i przychodzić z policjantem. Olga bardzo
usilnie pracuje nad dziećmi, by uważały, że tatuś jest "be" i nie dawały
się wziąć na ręce. Sprawa rozwodowa wciąż jest w toku, a Olga, która
zarabia 3 razy więcej niż Maciek, stale domaga się podwyższenia alimentów
na dzieci. Mała już chodzi do przedszkola, w którym opowiada, że jej "tatuś
jest okropny, zucił mame", a Olga się tylko śmieje, gdy przedszkolanka jej
o tym opowiada.

Rozmawiałam z Olgą, bo żal mi dzieci, Olgi i Maćka. I wiecie co-ręce opadają.
Bo Olga ma żal do Maćka, że On nie potrafił spełnić jej marzeń, nigdy nie
wiedział co ona aktualnie pragnie, a przecież mówił , że ją kocha. No skoro
kochał, to powinien wiedzieć. Leciutko opadła mi szczęka, ale zapytałam:
"a czy choć raz mówiłaś mu co konkretnie chcesz, co lubisz, a czego nie, czego
po nim oczekujesz?". Olga popatrzyła na mnie jak na głupią -"mężczyzna,
który kocha sam to powinien wiedzieć".
No właśnie, jestem chyba głupia- ona nie powiedziała, a on nie spytał, a
dzieci..... a kogo one obchodzą!

czwartek, 28 stycznia 2010

199. Uprzedzam- tylko dla pań

Dziś do mnie dotarło, że dzień się nieco już wydłużył i że mimo przyprawia-
jącej mnie o depresję wszechobecnej bieli zapewne zawita do nas wiosna,
a potem może nawet i lato. I pozdejmujemy z siebie te wszystkie grube i
ciepłe ciuchy, więc trzeba się na ten czas przygotować, by stanąwszy przed
lustrem nie zastanawiać się kim jest ta szara mysz spoglądająca na nas z na-
szego lustra.

Nie sądzcie proszę, że to artykuł reklamowy, ja po prostu chcę napisać co
wyczytałam w ostatnim numerze miesięcznika "Focus".

Do Warszawy przyjedzie w lutym Paul McKenna, brytyjski specjalista od
hipnozy i programowania neurolingwistycznego NLP. Poprowadzi- po raz
pierwszy w Polsce- seminarium dla 400 osób, które chcą skorzystać z jego
technik ułatwiających schudnięcie. Seminarium odbędzie się 20 lutego
w Warszawskim Hotel Hyatt Regency. W skrócie - metoda McKenny to
przeprogramowanie naszego mózgu tak, by wyćwiczyć sobie dobre nawyki
żywieniowe.Nie ma tak naprawdę diety, liczenia kalorii itp. Wolno jeść, kie-
dy tylko poczuje się głód, wolno jeśc to, co się lubi, ale (bo zawsze jest jakieś
" ale") należy jeść świadomie, delektując się każdym kęsem, przeżuwając go
minimum 20 razy. W czasie posiłku nie wolno się spieszyć, oglądać telewizji,
ani pić alkoholu. Wtedy nasz mózg otrzyma we właściwym momencie syg-
nał sytości i wtedy należy przestać jeść. Wydaje się to proste, muszę tylko
przestać jeść w biegu, przy oglądaniu TV lub czytaniu blogów lub w trakcie
szykowania posiłku dla męża i psa. Jest również do kupienia książka z płytą
CD, w cenie poniżej 30 zł, wystarczy wejść na www.sklep.kobieta.pl i zamówić
książkę Paula McKenny " Możesz schudnąć".
Na udział w seminarium nie będę Was namawiać, bo ta przyjemność kosz-
tuje 1500 lub 1800 złotych, w zależności od terminu wykupienia biletu.
Ja naprawdę się nie pomyliłam w ilości zer - ale gdy to wyczytałam, to ze
śmiechu z całą pewnością zgubiłam przynajmniej 1 kg.

Kilka kg mniej to jednak za mało, by się poczuć atrakcyjną kobietą, tak
uważa 18% Polek. Bo ładny wygląd to nie tylko szczupła sylwetka, to rów-
nież napięta, gładka skóra bez zmarszczek. Tu przyjdzie nam z pomocą
dostępne w gabinetach kosmetycznych urządzenie Focus RF+. Działanie nie
wygląda skomplikowanie.Za pomocą fal radiowych podgrzewa ono i rozciąga
włókna kolagenowe, a następnie je schładza i skraca, co daje efekt liftingu:
podniesienia i zagęszczenia skóry. Z kolei podgrzewając komórki tłuszczowe
Focus doprowadza do rozkładu tłuszczu: po zabiegu obwód ciała jest mniejszy,
a cellulit mniej widoczny. Zabiegi są zupełnie bezbolesne, a efekt widoczny
natychmiast. Więcej wyczytacie na www.focusrf.com

Na wiosnę warto też zadbać o wymordowane zimą włosy. Firma Inter Fra-
grances wyprodukowała serię szamponów i balsamów na bazie nafty - dla
jasnowłosych z azulenem, dla ciemnowłosych z chlorofilem. Więcej szcze-
gółów znajdziemy na www.i-f.com.pl

A dla wszystkich pań z alergią, trądzikiem różowatym i atopowym zapa -
leniem skóry, Laboratoria Dermatologiczne Avene wyprodukowały kremy
zupełnie pozbawione konserwantów. Kremy są w cenie 60 - 69 zł, a więcej
na ten temat wyczytacie na www.avene.com.pl

Ten post powstał dlatego, że ktoś napisał mi maila, że mam mało kobiece
zainteresowania i pewnie wcale nie jestem kobietą.
No cóż......

niedziela, 24 stycznia 2010

198. Zielona gorączka

Spokojnie, bez paniki, to nie nowa epidemia ani żadna choroba. Zielona
gorączka od dwóch lat panuje w Kalifornii, a jest to prawdziwe szaleństwo,
które opanowało umysły kalifornijskich przedsiębiorców. Wszyscy poszu-
kują nowych technologii pozyskiwania energii ze zródeł odnawialnych.

W grę wchodzą: zaawansowane biopaliwa, skomplikowane panele lub
elektrownie słoneczne, samochody nowej generacji z napędem elektrycz-
nym, ekologiczne materiały budowlane, wykorzystanie głębokich zródeł
geotermalnych, inteligentne sieci elektryczne.

Kalifornia zawsze przodowała w dziedzinie regulacji środowiskowych.
Nim jeszcze zainicjowała rewolucję informatyczną wprowadziła wymóg
instalowania katalizatorów we wszystkich autach.Poza tym nie brak tu
słońca i wiatru , a nowa administracja prezydenta Obamy wyłożyła
blisko 150 miliardów dolarów na pomoc w tworzeniu zielonych miejsc
pracy.

Wielu poważnych i znanych inwestorów dostrzega w tym największą eko-
nomiczną szansę XXI wieku, a wśród nich jest John Doerr, jeden z najsław-
niejszych inwestorów finansujących f-my internetowe, (Amazon i Google).
Podobnie myśli Steve Westly, który zainwestował 82 miliony w firmę Tesla
Motors. Ich ekologiczny samochód w wersji sportowej przyspiesza do 100
kilometrów w 3,7 sekundy, a jego akumulator ma zasięg 350 km. Cena -
"tylko" 150 tysięcy dolarów.

Całą Krzemową Dolinę opanowała zielona gorączka- zielona jak dolar, zielona
jak ekologia.
Firma Solazyme opanowała produkcję paliwa do diesla otrzymywanego
z mikroalg. Swoim projektem zainteresowała amerykański Departament
Obrony, który podpisał z firmą umowę na dostawę 75 tysięcy litrów
"Soladiesela". Okazuje się, że olej z alg nadaje się nie tylko na paliwo do
silników samochodowych, ale może być też wykorzystany do produkcji
kremów kosmetycznych lub celów kulinarnych.

Gubernator Arnold Schwarzeneger osobiście promuje plan wykorzystania
energii słonecznej, kosztujący 2 miliardy dolarów. Osoby poprawiające izo-
lację cieplną, instalujące ogniwa słoneczne lub nabywające samochody o
napędzie elektrycznym mają zapewnione ulgi podatkowe.

Amerykańskie pustynie zaczynają się pokrywać zwierciadłami, które kon-
centrują promieniowanie słoneczne na wieżowych absorberach, gdzie woda
nagrzewa się i zmienia w parę, napędzającą wielką turbinę.

Tak jak przed laty Krzemowa Dolina była miejscem narodzin informatyki,
tak teraz jest wielkim inkubatorem przedsiębiorczości i nowych pomysłów.
Nie wszystkim się uda, większość pewnie poniesie porażkę próbując "oczy-
ścić" branże: samochodową, energetyczną, materiałów budowlanych.
Ale wiele pomysłów i technologii się sprawdzi i przyciągną kapitał. I będzie
zielono - od dolarów.

czwartek, 21 stycznia 2010

197. Nigdy nie jesteśmy sami

Jeżeli myślicie, że kiedykolwiek jesteśmy sami chociażby na chwilę, to się
bardzo mylicie. Bez przerwy każdy z nas ma przy sobie 100 milionów bak-
terii, więc jak tu mówić o samotności? Nasi niewidoczni towarzysze są z na-
mi stale, bez względu na stan naszego zdrowia.

Na każdym centymetrze kwadratowym naszej skóry zamieszkuje od kilku-
set po setki tysięcy bakterii, a ich ilość zależy w dużym stopniu od wilgot-
ności otoczenia.
Role bakterii są podzielone : jedne pomagają nam w trawieniu pożywienia,
inne wspierają nasz układ odpornościowy odpierając ataki bakterii chorobo-
twórczych.
Wiadomo, że pożyteczne bakterie są bliskimi krewniaczkami tych, które
są chorobotwórcze.

Uczeni postanowili zbadać, które bakterie są stałymi rezydentami ludz-
kiego ciała i ustalić, gdzie poszczególne ich rodzaje "mieszkają".
Grupa badaczy z Uniwersytetu Kolorado, pod kierunkiem biochemika
Roba Knighta postanowiła stworzyć coś na kształt atlasu bakterii stale z
nami przebywających.
Pierwsze wyniki badań opublikowano już w czasopiśmie "Science". Po
przebadaniu 27 regionów ludzkiego ciała okazało się, że każdy z nich ma
typowe dla siebie bakterie. Na dodatek okazało się , że każdy człowiek
ma swoje własne, indywidualne zbiorowisko bakterii, odmienne niż inni
ludzie. Bo rodzaj bakterii zależy również od trybu życia człowieka i śro-
dowiska, w jakim on przebywa.

Badania wykazały, że na dłoniach i rękach każdego człowieka koegzystuje
ze sobą b. wiele różnych bakterii.
Badaniem była objęta grupa ludzi całkowicie zdrowych. Przez trzy mie-
siące regularnie , tej samej grupie, pobierano próbki z tych samych
miejsc i okazało się, że mieszanka bakterii w organizmie danego człowieka
właściwie nie ulega zmianie. To prawie jak linie papilarne.

Oczywiście do ukończenia całego atlasu bakterii jest jeszcze daleko. Teraz
uczeni będą badać bakterie i ich rozmieszczenie u ludzi chorych.
Już teraz wiadomo, że wiele bakterii zamieszkujących ciało człowieka, zu-
pełnie nieszkodliwych gdy jest on zdrowy, w chwili osłabienia organizmu
staje się śmiertelnie niebezpiecznymi.

W trakcie badań okazało się również, że wiele z bakterii bytujących na
organizmie człowieka żyje na roślinach.
Wyobrazcie sobie, że na palcu wskazującym żyją cyjanobakterie, których
typowym miejscem bytowania są rośliny, a maczugowce , które u nas
zasiedlają skórę pach bytują na zgniłych fragmentach roślin.
Bakterie występujące w błonie śluzowej nosa u człowieka występują tylko
i wyłącznie w tym miejscu, ale niektóre ich rodzaje bytują też na ślimakach.
Bakterie żyjące w jamie ustnej nie powodują chorób u swego żywiciela, ale
gdy trafią w miejsce skaleczenia u innej osoby, mogą spowodować zakażenie.
Są też bakterie, bez których nie moglibyśmy trawić pożywienia - zamiesz-
kują one nasze jelita, to escherichia coli. Pożyteczne, gdy żyją w naszych
jelitach, grozne, gdy zostanie nimi skażona woda pitna.

Jak widzicie trudno mówić o samotności gdy bez przerwy mamy tak
liczne, choć niewidoczne gołym okiem towarzystwo.

wtorek, 12 stycznia 2010

196. Szczęście narodowe brutto

Daleko , daleko stąd , za siedmioma górami, za siedmioma lasami, we
wschodniej części Himalajów, znajduje się królestwo Bhutanu. Kraj jest
górzysty, ma około 670 tysięcy mieszkańców, zajmuje obszar 47 tysięcy
kilometrów kwadratowych.

Dane ekonomiczne nikomu nie zaimponują, bo Bhutan należy do państw o
najniższym poziomie rozwoju społeczno-gospodarczego.
Niewolnictwo w Bhutanie zniesiono dopiero w 1956 roku.
Stolicą kraju jest Thimphu. Jest to jedyna stolica na świecie pozbawiona
sygnalizacji świetlnej, a międzynarodowe lotnisko ma tylko jeden pas star-
towy. Telewizja, wraz z internetem dotarła do Bhutanu w 1999 roku.

Gospodarka tego malutkiego kraju, wciśniętego pomiędzy Indie a Chiny,
oparta jest na rolnictwie, sprzedaży Indiom energii z elektrowni wod-
nych i turystyce. Jest to kraj w dużym stopniu zależny od pomocy zew-
nętrznej. W 1949 roku Bhutan podpisał traktat z Indiami, na mocy któ-
rego Indie sprawują nad nim nadzór i są odpowiedzialne za jego obronę.
Produkt krajowy brutto wynosi zaledwie 5312 dolarów na mieszkańca i
daje to Bhutanowi miejsce w pierwszej dziesiątce krajów z bardzo niskim
PKB. Jednocześnie w 2007 roku Bhutan był drugą, najszybciej rozwija-
jącą się gospodarką świata. Bezpłatne szkolnictwo w języku angielskim,
dociera dziś do niemal wszystkich zakątków kraju. Jest to ważne, bo odse-
tek osób posiadających umiejętność czytania i pisania wynosi 59,5 %.

Tym niezwykłym krajem zaczął rządzić 2 czerwca 1974 roku Jigme Singye
Wangchuck. Miał wówczas zaledwie 18 lat i po nagłej śmierci swego ojca
został najmłodszym monarchą świata. Podczas swej mowy koronacyjnej
młody król powiedział: "Szczęście narodowe brutto jest znacznie waż-
niejsze niż produkt krajowy brutto". Od tego dnia model rozwoju Bhu-
tanu oparty jest na filozofii szczęścia narodowego brutto, czyli założeniu,
że sposób mierzenia postępu nie może się opierać wyłącznie na przepły-
wie pieniędzy. Rozwój społeczeństwa tylko wtedy jest pełny gdy postęp
materialny i duchowy wzajemnie się uzupełniają i umacniają. Bo każdy
krok danego spoleczeństwa powinien być oceniany nie tylko w katego-
riach wyników gospodarczych ale również pod względem tego, czy pro-
wadzi do szczęścia. Jest to droga środka, zgodna z zasadami buddyzmu.

Ale Jigme Singye Wangchuck nie tylko wymyslił dla Bhutanu tak
niezwykłą drogę rozwoju jak Szczęście Narodowe Brutto- dzięki jego
uporowi, a wbrew pierwotnym życzeniom swego narodu, Bhutan został
monarchią konstytucyjną.

W grudniu 2005 roku król ogłosił, że abdykuje na rzecz swego pierwo-
rodnego syna i że odbędą się wybory. Proces demokratyzacji kraju prze-
biegał dość długo, a 18 lipca 2008 roku przyjęto w Bhutanie pierwszą
ustawę zasadniczą.
Jeden z jej artykułów głosi, że:" "Państwo stara się promować warunki,
które pozwolą na osiągnięcie szczęścia narodowego brutto".
24 marca 2008 roku odbyły się wybory parlamentarne, startowały dwie
partie, a wygrała Partia Pokoju i Dobrobytu.
W tym samym roku, w listopadzie, 28-letni Jigme Khesar Namgyel
Wangchuck, syn Jigme Sindye Wangchucka, został piątym królem
Bhutanu, pierwszym monarchą konstytucyjnym kraju.

Wygłaszając swe credo w trakcie mowy koronacyjnej, młody król
z cała pewnością nie podejrzewał nawet, że dziś, w dobie kryzysu, wielu
ekonomistów i filozofów zacznie się zastanawiać czy PKB jest naprawdę
dobrą miarą poziomu życia społeczeństw i rzeczywistą miarą dobrobytu.

Jeżeli ktoś z Was chciałby poznać ten niezwykły kraj, to spieszę donieść,
że każdy turysta musi wnieść opłatę w wysokości 220 dolarów dziennie.
W zamian za to otrzyma nocleg, posiłki, bilety do muzeów, transport
wewnętrzny oraz przewodnika.
Bhutan dąży do utrzymania opłacalnej, aczkolwiek umiarkowanej liczby
turystów, gwarantującej uniknięcie katastrof ekologicznych jak te, które
wywołała masowa turystyka w sąsiadującym Nepalu.

piątek, 8 stycznia 2010

195. Troche mnie to przeraża

W ubiegłym roku w Chinach ukazała się dość osobliwa książka. Jej 270
tysięczny nakład rozszedł się w ciągu kilku tygodni, została również opubli-
kowana w internecie. Napisało ją aż 5 autorów: bloger Wang Xiaodong,
ekspert wojskowy i komentator telewizyjny Song Xiaojun, prezenter tele-
wizyjny Song Qiang, dziennikarz Lu Yang i dramaturg Huang Jisu.

Autorzy są w zbliżonym wieku, dobiegają czterdziestki a są popularnymi wy-
razicielami chińskiego nacjonalizmu. Książka nosi tytuł "Nieszczęśliwe
Chiny".

Wg autorów Chiny mają wiele powodów by czuć się nieszczęśliwymi - bo
ich zdaniem Chińczycy najlepiej ze wszystkich w świecie nadają się do roli
światowego lidera, a przeszkadzają im w tym knowania innych państw.

Główną winę ponosi ich zdaniem Ameryka, ponieważ to amerykańskie me-
dia rozdmuchały sprawę dopuszczenia do sprzedaży skażonego melaniną
mleka oraz zabawek zawierających trujące chemikalia. Poza tym, zdaniem
autorów, wrogie jest nastawienie do Chin zachodnich organizacji obrony
praw człowieka, czego wyrazem były próby zatrzymania sztafety niosącej
ogień olimpijski. Dostało się też prezydentowi Francji, Sarkozy'emu, za
spotkanie z dalajlamą.

Ale autorzy nie tylko obce mocarstwa obarczają winą za "nieszczęśliwość
Chin". Prezenter telewizyjny, Song Qiang wzywa władze chińskie do
obrony interesów narodowych, by nie ustepowały Zachodowi. Ekspert woj-
skowy namawia władze, by nie oszczędzać na modernizacji armii i by jak
najprędzej rozwiązać problem Tajwanu i tym samym uwolnić się od inge-
rencji Stanów Zjednoczonych.

Bloger Wang Xiaodong apeluje do Chińczyków by poważnie potraktowali
termin przestrzeni życiowej , bo przeznaczeniem Chin jest bycie wielkim
krajem. Wg niego należy odrzucić wszelką poprawność polityczną zachod-
nich naukowców i zająć się poszukiwaniem Lebensraumu.
Nie wymienia wprawdzie gdzie należy skierować owe poszukiwania, ale inny
z autorów, Wang Xiaodong, opowiada o swej podróży na rosyjski Daleki
Wschód, a tekst kończy słowami: " Jakże oni marnują te ogromne bezludne
obszary, te bezkresne czarnoziemy.Jakie to niesprawiedliwe! A nam jest tak
ciasno".

W świadomości wielu Chińczyków czarnoziemy pokrywają całą Rosję, poza
tymi terenami, na których rośnie cenny las lub znajdują się złoża ropy i gazu.

Książka odniosła wielki sukces, a największą grupę czytelników stanowili
studenci i świeżo upieczeni absolwenci wyższych uczelni.
Odrodzenie się nacjonalizmu w Chinach zaczęło się w latach 90., a inicjato-
rem była Komunistyczna Partia Chin. W 1991 roku wprowadzono w szkołach i
na uczelniach program "wychowania patriotycznego". Opowiadano młodzieży
o wielkiej historii Chin, o krzywdach i poniżeniu jakich doznały Chiny od państw
zachodnich w XIX wieku, eksponując jednocześnie rolę partii w obronie
interesów narodu chińskiego.

Ogromnie się cieszę, że nie jesteśmy bezpośrednimi sąsiadami Chin. Nie
wiem z czym kojarzy im się Polska, może ze swoistym Eldorado, gdzie
można zbyć każdy chłam, byleby miał niską cenę.
Ale bardzo mnie niepokoi fakt, że "Nieszczęśliwe Chiny" zostały tak entu-
zjastycznie przyjęte przez młodych ludzi. My wciąż pamiętamy jak to było,
gdy jeden z narodów europejskich poszukiwał nowej przestrzeni życiowej i
jak, w gruncie rzeczy, łatwo takie hasło trafiło do głów ludzkich i jakie były
tego konsekwencje. A Chińczyków jest znacznie więcej niż było nazistów,
są znacznie bardziej zdyscyplinowani, i wcale nie jestem pewna, czy rosyj-
ski Daleki Wschód całkowicie pokryje ich zapotrzebowanie na przestrzeń
życiową. Pominę już fakt, że nie sądzę, by Rosja oddała swe tereny dobro-
wolnie lub je sprzedała.
Wszak i oni pretendują do roli największego państwa.
Zapewne zaczyna się robić ciekawie, ale jak dla mnie - niezbyt bezpiecznie.

wtorek, 5 stycznia 2010

194. Co by tu jeszcze wymyślić?

W wielu laboratoriach na całym świecie naukowcy bez przerwy starają się
wymyślić nowe technologie. Niektóre prace są już bardzo zaawansowane,
a część budzi takie zainteresowanie wśród świata biznesu, rządów lub
uczelni, że badacze bez trudu znajdują sponsorów.

Nie wiadomo czy naprawdę nowe wynalazki przyniosą zyski, ale kto nie
ryzykuje ten nie zyskuje. Wśród tych nowatorskich pomysłów można
znależć: bezprzewodową elektryczność, kosmiczną windę, chirurgiczne
miniroboty, trójwymiarową telewizję, system ostrzegawczy dla kie-
rowców, nowe paliwo dla samolotów.

Dostarczanie energii elektrycznej metodą bezprzewodową ma szanse zaist-
nieć już 2011 roku. Amerykańska firma WiTricity opracowała system zasi-
lania bezprzewodowego oparty o.... transformatory, tak jak to ma miejsce
w ładowarce do komórki. W ładowarce trwa bezprzewodowe przekazywa-
nie energii na odległość 1 mm, ale naukowcom udało się zwiększyć tę odle-
głość do ponad 2 metrów.Dyrektor firmy zapewnia, że energia przekazy-
wana jest za pośrednictwem rezonansu pola oddziaływania magnetycz-
nego, nieszkodliwego dla żywych istot. Projekt został opracowany za drob-
na sumę 5 milionów dolarów.

Brytyjska telewizja satelitarna SKy TV ogłosiła, że jeszcze w tym roku
uruchomi kanał 3D. Ale wcale nie jest pewne, czy widzowie będą chcieli
zakładać specjalne okulary, by oglądać program w 3 wymiarach.
W 2009 roku, na targach Consumer Electronics, firma Panasonic zapre-
zentowała swój nowy system 3D.
Niestety u części osób oglądających taką telewizję wystąpiły mdłości.
Przyczyn nie podano i nie wiadomo co widzom zaszkodziło - treść czy
trójwymiarowość obrazu.

A Japończycy stworzyli projektor laserowy do wyświetlania obrazów trój-
wymiarowych w powietrzu. Jedyny obraz jaki udało im się wyświetlić to
były świecące punkty, z których udawało się ułożyć litery lub figury geo-
metryczne. Oczywiście niezbędne były odpowiednie okulary. Prace nad
stworzeniem prawdziwych obrazów trówymiarowych trwają.

W Danii trwają prace nad tzw. "transportem dwufunkcyjnym", o nazwie
RUF. Byłby to pojazd prowadzony tak jak zwykły samochód a jednocześ-
nie mógłby być wagonikiem włączonym do systemu transportu publicz-
nego.

A w San Francisco ruszy program pilotażowy dla kierowców, mający
usprawnić ruch samochodowy. Kierowcom biorącym udział w tym pro-
gramie będą wysyłane na ich telefony komórkowe informacje ostrzegające
o korkach na ulicach.

Trwają badania nad nad udoskonalaniem konstrukcji samolotów, by były
one cichsze, zużywające mnie paliwa i mniej zanieczyszczające środo-
wisko. Wypróbowuje się jako paliwo gaz ziemny oraz biopaliwa.
Na początku ubiegłego roku linie Continental Airlines przeprowadziły
próbny lot, w którym samolot do paliwa lotniczego miał dodany wyciąg
z alg.

Na Uniwersytecie Nebraska doktorzy : Dmitry Oleynikow i Shane
Farritor, opracowali instrumenty chirurgiczne tak małe, że bez trudu
można je wprowadzić do ciała pacjenta i zdalnie nimi kierować. Oświe-
tlenie pola operacyjnego zapewniałby drugi taki minirobot.
Do pełni szczęścia, czyli zbudowania jeszcze bardziej zminiaturyzowa-
nych narzędzi brakuje uczonym dziesięć milionów dolarów.Do tej pory
udało im się zgromadzić milion dolarów.
Innym pomysłem jest wykonywanie cięć chirurgicznych z taką precyzją,
by można operować pojedyncze komórki a nawet cząsteczki.
Wizjonerzy liczą na to, że taka technika operacyjna byłaby wielce pomocna
w walce z rakiem.

Wiecie co, tak czytam o tych wszystkich badaniach i trochę mi smutno -
a gdzie w tym wszystkim nasi naukowcy? Czy w ogóle coś nowego opraco-
wują? Czy tylko biorą udział w cudzych pracach naukowych?

piątek, 1 stycznia 2010

193. Tak mnie naszło

Udało się, mamy kolejny rok za sobą.
Tę sylwestrową noc spędziłam z psem na kolanach, ponieważ rodacy ćwiczyli
do 2 w nocy odpalanie wszystkiego co wybucha. Chwilami zastanawiałam się,
czy aby nie zaczął się jakiś konflikt pomiędzy naszym i sąsiednim osiedlem, bo
wybuchy były dość potężne i szyby w oknach niepokojąco dzwięczały.
Pies był na tyle miły, że pozwolił mi przeglądać blogi i chwilami mogłam nawet
pisać, ale tylko jedną ręka i nie za wiele.
I wtedy naszły mnie.... wspomnienia i pomyślałam, że napiszę troszeczkę o
tamtych zamierzchłych już czasach.

Do chwili oficjalnej pełnoletności wszystkie noce sylwestrowe spędzałam we
własnym domu, lub razem z rodziną u sąsiadów. Zawsze pilnowano, bym
trochę pospała, bo wieczór zaczynał się o 22-giej.
Była odświętna kolacja, a przed północą na stół "wjeżdżał" odświętny wypiek
w postaci mocno bakaliowego keksa, taca z bakaliami i cząstkami pomarań-
czy, paterka ciasteczek francuskich z grubym ,"kryształowym" cukrem i do-
mowe, musujące wino z owoców dzikiej róży. Z dzisiejszego punktu widzenia
to nie było nic nadzwyczajnego, ale to były czasy "głębokiego PRL", gdy zdo-
bycie rodzynek i cytrusów graniczyło z cudem. Nawet orzechy były niemal
rarytasem. I rzecz nie wynikała z braku pieniędzy a z braku towaru.
Każdy transport cytrusów był zapowiadany w oficjalnej prasie : już płynie sta-
tek z cytrusami, już dopłynął, cytrusy już w dojrzewalni, już za kilka dni trafią
do delikatesów. A potem to już pestka : trafić na dostawę i postać z godzinkę,
czasem dłużej, w kolejce.
Po północy towarzystwo zaczynało tańce, muzyka była z płyt, bo byliśmy
szczęśliwymi posiadaczami ustrojstwa zwanego adapter oraz niezłego zbioru
płyt. Sylwestrowy wieczór przeważnie kończył się około 2 w nocy.
Lubiłam te wieczory sylwestrowe, ale marzyłam o wieczorze sylwestrowym
spędzonym poza domem, najlepiej na balu w Operze. Zabawne, ale to marze-
nie nie spełniło się nigdy, po prostu z czasem samo wygasło.

Mój pierwszy oficjalny bal sylwestrowy pamiętam do dziś. A zaczęło się niezle-
już na początku grudnia wiedziałam, dokąd pójdziemy. Musiałam zdecydować
w jakiej sukience - długiej czy krótkiej. Pragmatyzm zwyciężył, sukienka była
krótka, z jedwabiu ręcznie malowanego, wielce nobliwa pomimo cieniuteńkich
jak sznurek ramiączek. Do dziś pamiętam jej kolor- ciemno stalowy z błękit-
nym wzorem, rozświetlonym błękitnym brokatem. Szal z tego samego ma-
teriału uzupełniał całość. Prawie codziennie wyciągałam ją z szafy, by choć po-
oglądać.
I wtedy zaczęły się schody -zachorowałam tuż przed wigilią, a sprowadzony
lekarz zalecił postawienie baniek.Nawet protestować nie mogłam, bo straci-
łam całkiem głos. Przepłakałam kilka godzin, ale 30 grudnia lekarz pozwolił mi
iść na sylwestra. No ale ja miałam na plecach przepiękne, okrągłe, fioletowe
sińce.
Wierzcie mi, byłam załamana - przed sobą miałam pierwszy w życiu dorosły
bal, ponadto bal był w ówczesnej Radzie Ministrów. Całe popołudnie straciłam
na próbach zatuszowania tych sińców, ale nic nie było w stanie ich przysłonić.
Mama pomogła mi tak upiąć szal by zasłonił te wszystkie "upiększenia" a jed-
nocześnie nie krępował ruchów.
Bal był naprawdę udany, choć było mi w tym szalu niezbyt wygodnie i nieco za
ciepło.
Były 3 sale taneczne, w każdej grał inny zespół, parkiety były przestronne,
stoliki stały w oddzielnych salach, jedzenie było naprawdę dobre. Bawiłam się
świetnie do czwartej rano.

W swej młodzieńczej naiwności myślałam, że każdy bal sylwestrowy spędzany
poza domem będzie równie udany. Życie dość szybko zweryfikowało moje po-
glądy w tej materii. Dość szybko przekonałam się, że większość organizatorów
jest nastawiona na maksymalny zysk przy minimalnym nakładzie kosztów.
Bardzo duże bale charakteryzowały się maksymalną ciasnotą na parkietach i
przy stolikach, wyjątkowo podłym menu, większość potraw pamiętała chyba
jeszcze zaduszki, przerwy pomiędzy tańcami były długie, a balowicze pili
po kątach własny alkohol i to w straszliwych ilościach. Po kilku takich "balach"
zrezygnowaliśmy z tych "przyjemności". Na krótko wróciliśmy do wieczorów
sylwestrowych w gronie przyjaciół, organizowanych co roku u kogoś innego.

Od kilkunastu lat zostajemy w ten wieczór w domu, a odkąd jest z nami pies,
gdy tylko zaczyna się noworoczna kanonada, ja siedzę z psem w łazience i tam
wypijamy noworoczny toast. Mój psi staruszek już nieco przygłuchł, więc tym
razem był luksus - mogłam być w pokoju, zamiast jak co roku, w łazience.
Ciekawa jestem czy jeszcze pamiętacie swoje pierwsze bale sylwestrowe.
A może o tym napiszecie, lepsze to niż remanent ubiegłorocznych strat i
zysków.