poniedziałek, 22 października 2018

Bywa różnie VII

Po tym wieczorze  obustronnych wyznań Nina i Witek patrzyli na siebie nieco inaczej
i wynajmowane   mieszkanie zaczęło bardziej przypominać wspólny dom.
Witek przestał chodzić na siatkówkę, za to namówił Ninę na basen i  dwa  wieczory
spędzali na basenie.
Dużo teraz ze sobą rozmawiali i wspólny pokój stał się rzeczywiście wspólny.
Niekiedy czytali razem jedną książkę, co zawsze kończyło się dyskusją.
Wspólnie też eksploatowali kupioną przez Ninę książkę kucharską i starali się za
każdym razem upichcić coś nowego.
Wprawdzie Nina wolałaby wpierw opanować dobrze jakieś jedno danie, ale Witek
uważał, że  ciekawiej jest eksperymentować za każdym razem z nową potrawą.
Ninka, ty dążysz do perfekcji, a ja mam duszę eksperymentatora i lubię robić wciąż
coś nowego.
Przynajmniej raz w miesiącu jezdzili na  całą niedzielę do Izy i Staszka. Mały Krzyś
mówił na Witka "ujek" co doprowadzało Ninę do ataków śmiechu. Ona też dostała
nowe imię, "nia".
Nina awansowała, dostała wyższe wynagrodzenie, ale musiała szkolić dwie nowe
pracownice, które oczywiście były  "doskonale, bezbłędnie  zielone".
Miała niewykorzystany jeszcze urlop, ale nadal nie chciała go brać.
Witek też miał  jeszcze  dwa tygodnie do wykorzystania i rzucił propozycję,by wzięli
urlop w listopadzie, w jednym terminie i po prostu spokojnie pożyli w Warszawie.
Nie będzie wstawania  o świcie, nadrobią wszystkie zaległości kulturalne i obejrzą różne
filmy, obejrzą wreszcie  spektakle teatralne, pooglądają wystawy i muzea, bo jak dotąd
po   całym dniu pracy nie bardzo mieli na to ochotę.
Ale, jak wiadomo życie pisze własne  scenariusze, mało pokrywające się z planami.
Nina już miała podpisaną zgodę na urlop, ale wysiadając z autobusu  nieszczęśliwie
sobie skręciła nogę, nie tylko ją skręciła w kostce ale i obtłukła o krawężnik. W efekcie
wylądowała w szpitalu, w którym spędziła ponad miesiąc leżąc z nogą na wyciągu
skarpetkowym. Brzmi to śmiesznie, ale  wcale nie jest to śmieszne, bo musiała leżeć
cały czas w jednej pozycji z nogą w specjalnej skarpetce, która była uwieszona na
haczyku w miejscu gdzie wypadał duży palec. Nie było mowy o wstawaniu nawet do
toalety.
Nina była zła, zrozpaczona i umęczona. A Witek codziennie po pracy przychodził do
szpitala, pocieszał, przynosił owoce, czasem przychodził ze Staszkiem. Gdy wreszcie
 kolejne badanie wykazało, że kostnina  osiągnęła pożądaną  grubość  Ninka została
wypisana ze szpitala, ale musiała jeszcze nieco pobyć w domu.
Witek się martwił, bo niestety czekał go kolejny wyjazd, tym razem na  dwa tygodnie.
Nie można go było przesunąć w czasie, więc Witek zaproponował Nince, by przez ten
czas pomieszkała u swych rodziców. O nie !- zaprotestowała Nina- dam sobie sama
tu radę. Nie zrobię im takiej frajdy by mogli mi głowę suszyć, że "powinnaś się
córeczko rozejrzeć za kimś i wyjść za mąż a nie mieszkać sama".
Trzy dni przed wyjazdem Witka, wg Ninki  "ni stąd ni z owąd" przyjechali Iza ze
Staszkiem i małym Krzysiem . Iza orzekła, że zaraz pomoże Nince spakować rzeczy
i zabierają ją na czas nieobecności Witka do siebie. Są w domu wolne dwa pokoje,
a obecność Ninki będzie wręcz pożądana, bo dzięki temu Iza będzie mogła wybrać
się spokojnie do fryzjera, bo Ninka zostanie z Krzysiem.
Ninka rozbeczała się okrutnie, przez łzy mówiąc, że naprawdę jest wzruszona i że
prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Dwa tygodnie  minęły szybko, Krzyś zaczął mówić na nią "ciacia", Iza rzeczywiście
wybrała się do fryzjera, mały  był nadal spokojnym dzieckiem. Lubił gdy Nina razem
z nim oglądała książeczki obrazkowe, pokazywał paluszkiem obrazek a Ninka
mówiła mu co to jest. I wcale jej nie denerwowało, że jedna książeczka mogła być
kilkanaście razy w ciągu dnia oglądana.
Te dwa tygodnie minęły szybko i pewnego wieczoru Staszek przywiózł Witka.
Zabrał go prosto z lotniska. Witek miał ze sobą aż dwie walizki, jedną okupowały
dwa marokańskie gliniane tadżiny owinięte w różne kolorowe materie. A garnki były
wypełnione torebkami różnych przypraw. Oczywiście na obu lotniskach zrobiono
mu dokładną rewizję, na opakowaniach przypraw przybito pieczątki. Przegląd
wszystkiego co było w bagażu powtórzył się w Warszawie, celnik dopytywał się po
jakie licho komuś tyle przypraw i garnki gliniane w dobie szybkowarów. Z sali
przylotów wyszedł jako ostatni. Tę noc Witek także spędził w domu Staszka,
w gabinecie pana domu na wersalce, a wcześnie rano Staszek w drodze do pracy
odwiózł Ninę i Witka do domu.  Witek wziął tydzień zaległego urlopu, bo już
wcześniej wypełnił kartę urlopową.
Oboje byli pełni podziwu dla Izy i Staszka, nie spodziewali się, że oni im tak
bardzo pomogą.
Kontrola stopy Ninki wypadła pomyślnie, ale na jakiś czas musiała się pożegnać
z butami na obcasach, nawet tych niskich.
Co jakiś czas Ninka odkrywała w Witku jakieś wielce pozytywne cechy bo bardzo
dużo teraz ze sobą przebywali i dużo rozmawiali. Witek zrobił się jeszcze bardziej
troskliwy, nieomal  bez słów  odgadywał życzenia Ninki.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieli oglądając jakiś program, Ninka powiedziała:
"wiesz, czasami mam wrażenie, że jesteśmy starym małżeństwem, znającym się
na wylot". Witek uśmiechnął się- ja bym to zdanie uzupełnił przymiotnikiem
"dobrym", czyli  jesteśmy starym, dobrym małżeństwem, chyba się zgodzisz.
No to jeszcze powinno się dodać , że "białym" - dopowiedziała Nina. Witek
spoważniał i wyciszył fonię-  Ninko, marzę o tym, bym mógł tak  powiedzieć gdy
naprawdę będziemy starzy, Tylko  ta biel mi nie odpowiada. A co  ty o tym
myślisz.? Ninka pogłaskała go po policzku i powiedziała - zmieni się ten
kolor, zmieni, ale na wszystko musi przyjść czas, każde z nas musi do tego
dojrzeć emocjonalnie,  to musi samo przyjść, bez pośpiechu.
Bo pośpiech jest dobry tylko przy łapaniu pcheł- dokończył Witek i delikatnie
Ninkę objął.
Nastąpił dziwny okres w ich życiu - przytulali się do siebie, szeptali sobie wiele
miłych słów, całowali, a wieczorem życzyli sobie dobrych snów i każde szło do
swego pokoju. Ninka wybrała się do lekarza-specjalisty, zaczęła brać tabletki.
Chciała by ten pierwszy raz nie rzutował ani na estetykę doznań ani nie dał
niepożądanych konsekwencji.
I pewnego wieczoru, tuż przed północą weszła po cichu do pokoju Witka,
wślizgnęła się naga  do jego łóżka i delikatnie przytuliła się do niego.
I pierwszą wspólną noc  zapamiętali oboje dokładnie, niemal minuta po minucie.
Oboje twierdzili, że warto było poczekać.
Rok pózniej wzięli ślub, na którym nie było matki Witka, tylko ojciec. Ale brak
osoby, która z góry zrobiła założenie, że "ta druga" to nie będzie żoną, nie był
problemem ani dla Ninki ani dla Witka. Świadkami byli Iza i Staszek, wesela
nie było tylko wspólny, radosny obiad w restauracji.
W dwa lata pózniej oboje wyjechali z Polski , bo Witek podpisał kontrakt
z pracodawcą w Ghanie. A po  czteroletnim kontrakcie już nie wrócili do Polski,
zamieszkali na południu Francji.
Dwa lata temu dostałam smutną wiadomość, że Witek zmarł, zawał był zbyt rozległy.
Nina pozostała we Francji.
                                                 K O N I E C