sobota, 6 grudnia 2014

Ciężkie życie

Siedziałyśmy nad odchudzającym deserem, czyli chudym,białym serem, ozdobionym
kołderką niskocukrowego dżemu. Siedziałyśmy tak już z pół godziny, a wspaniałego
deseru jakoś nie ubywało.
Każda z nas stukała widelcem w ten paskudny ser przypominający kawałek gipsu.
Dżem był równie obrzydliwy jak ten ser - był nie tylko niskosłodzony, on był również
pozbawiony wszelkiego smaku i zapachu, tylko kolor miał niezły - ciemno rubinowy.
Nie da się ukryc - byłyśmy na etapie gwałtownego pozbywania się nadmiaru sadła
z kochanego ciała.
Za dwa tygodnie szłyśmy na bal, a  na balu trzeba przecież jakoś wyglądac. Na razie
to wyglądałyśmy tylko na głodne i nieszczęśliwe. Bo zaczęłyśmy się odchudzac już
w końcu listopada.
Jak każda kobieta wie, co jakiś czas królują inne diety gwarantujące szybkie zrzucenie
zbędnych kilogramów.
Rok wcześniej królowała dieta jajeczno- kawowo-żółtoserowa. Niestety nie mogłam jej
stosowac - po dwóch dniach wylądowałam u lekarza z atakiem bólu w okolicy wątroby.
Ale tydzień leżenia w łóżku i diety kleikowej zrobiły swoje, czyli 4 kg w dół.
Tegoroczna dieta była dla mnie istną dietą cud -po tygodniu mamlania chudego białego
sera okraszonego niskosłodzonym dżemem już samo spojrzenie  na ten przysmak
całkowicie eliminowało u mnie uczucie głodu.
Wyglądało to tak  - czułam głód, szykowałam sobie  porcję sera z dżemem,  wbijałam
widelec lub łyżeczkę, odkrawałam i w ciągu kilka sekund głód mijał, a ja  chowałam
porcję sera z dżemem do szafki. Wierzcie mi - to była dieta cud. Tego chudego paskudztwa
należało zjeśc aż pół kg dziennie, żeby pokryc zapotrzebowanie na białko.
Siedziałyśmy u Dory przy stole, spoglądałyśmy na siebie ukradkiem i każda powtarzała
jak mantrę - dziewczyny jedzcie, nic innego nie ma do jedzenia.
W końcu Dora poszła zrobic herbatę, a ser wywędrował do kuchni, by potem znalezc się
w kuble  na odpadki.
Piłyśmy zamyślone pyszną, gorącą herbatę.
No, co tak milczycie?- wykrzyknęła Maryla. Opowiedzcie o swoich poprzednich balach.
Co tu opowiadac - zaczęła Dora. Byliśmy z mężem w Instytucie Lotnictwa. Było kiepsko.
Wprawdzie sala była duża i nawet często grała orkiestra, ale jedzenie było tragiczne -
chleb robił za suchary wojskowe, szynka też była wyschnięta, wg menu miał byc łosoś
wędzony a było nie wiadomo co, ale na pewno nie łosoś, bo to było coś w pomidorach.
Byczki w pomidorach, byczki w pomidorach - zaśmiała się Maryla. A potem mój się z lekka
ululał - kontynuowała  Dora- i kleił się do jakiejś dziewoi , więc musiałam go odklejac.
W końcu zarządziłam powrót do domu, złapałam taxi i około trzeciej już byliśmy w domu.
No to przynajmniej potańczyłaś - zauważyłam. My byliśmy w "Złotej Rybce". Brakowało
miejsca do tańca, a stoliki były tak ciasno ustawione, że każde wstanie od stolika groziło
uszkodzeniem siebie lub kogoś z gości. Dobrze, że mieliśmy w planie wpadnięcie do
znajomych. Wprawdzie znałam tylko gospodarzy, ale w sumie to było niezle. Tylko ktoś
mnie w pewnej chwili oblał winem, a byłam w tej białej sukience.  Dziewczyny pomagały mi
mi to sprac, a końcu kieckę miałam mokrą i paradowałam w bieliznie. Ale i tak wszyscy
byli przycięci, światła przygaszone  nastrojowo, więc mało kto zauważył w czym byłam.
No a co z sukienką? - zapytała któraś. Z sukienką nic ciekawego , poszła na śmietnik.
Wróciłam do domu w pożyczonych ciuchach.
A my byliśmy w Pałacu Kultury. Były dwie sale do tańca, przy stole spotkałam koleżankę
jeszcze z podstawówki - powiedziała Anka. Na początku to nawet było fajnie, ale potem obie  orkiestry dały w gaz, przerwy pomiędzy  graniem były coraz dłuższe i było kiepsko.
I wiecie co?- tam było cholernie zimno. A gdy wyszliśmy to lał deszcz i nie było taksówki.
Wróciłam do domu pół żywa.
Zocha, a ty gdzie byłaś? Zocha wydęła swe słodkie usteczka i zaśmiała się radośnie.
Ja nigdzie nie byłam - i było fajnie. Położyliśmy  się z moim żeby się nieco wyspac,
trochę pofiglowaliśmy i zapomniałam nastawic budzik. Gdy się obudziliśmy było już
po północy, więc wstaliśmy, zrobiliśmy sobie super kolację i wróciliśmy na białą salę.
Było super.
Słuchajcie dziewczyny - koniec z odchudzaniem - wrzasnęła Dora.
Przecież w Sylwestra i tak nikt nie zauważy naszych nadmiarów!
Zaplanowane jest, że parkiet i tak będzie marnie oświetlony,  poza tym my znamy się
wszystkie jak łyse konie a co jakieś obce baby pomyślą to przecież nie jest ważne.
Poza tym idziemy z własnymi chłopami,którzy dobrze nasze fałdki znają.
Chodzcie do kuchni, zrobimy sobie coś dobrego do jedzenia.
To coś dobrego to była micha makaronu z pysznym  sosem pomidorowym.
I to był koniec z odchudzaniem.
Sylwester z fałdkami był super -  w wynajętej sali, z dobrym cateringiem i chociaż
nie grała nam orkiestra, wynajęty  "wodzirej"  pracował na pełnych obrotach do
białego rana.
A rano mieliśmy jeszcze podany gorący barszcz z diablotkami i kawę.
I to był mój ostatni  Sylwester poza domem.