Stasiny Piotruś miał na szczęście tylko katar, bo jak wykazało "dochodzenie" został oblany w przedszkolu zimną wodą i wyszedł do przedszkolnego ogródka z innymi dziećmi w mokrym ubraniu i z mokrymi włosami, a dzień wcale nie był zbyt ciepły i wysychanie w przedszkolnym ogródku nie wyszło mu na zdrowie. Gdy Stasia zgłosiła pretensje, to pani wychowawczyni stwierdziła, że po prostu nie zauważyła, że dziecko ma mokre włosy i ubranie. A ponieważ owa pani często nie zauważała różnych rzeczy u dzieci, Stasia złożyła oficjalną skargę na piśmie i następne dni tego tygodnia dziecko spędziło u swoich dziadków.
Adela oczywiście opowiedziała Stasi co kupiła, a gdy zaczęła się rozmowa o ciuszkach niemowlęcych Stasia stwierdziła, że mała księżniczka dostanie całą wyprawkę od "wujka Arka", który planował kupno dla niej jakiegoś super wózka, a tu się okazało, że wózek już zamówiony, więc on pod kierunkiem Stasi zapewni maleństwu ciuszki made in Italy i zamówienie już zostało złożone. Ale kochana nie denerwuj się, bo na pewno nie będą różowe, jako że ani ja ani Arek nie gustujemy w tym kolorku. Swego Młodszego Stasia pouczyła, że zawsze gdy mu się coś niemiłego wydarzy w przedszkolu ma o tym poinformować starszego brata, który jest w najstarszej grupie i kończy już chodzenie do przedszkola. Bo wtedy starszy oczywiście powie o wszystkim swojej wychowawczyni, która jest przytomną i odpowiedzialną osobą. A gdy Pawełek już awansuje do szkoły to wtedy mały ma powiedzieć to innej, niż jego wychowawczyni.
Adela stwierdziła, że zupełnie niepotrzebnie Arek szaleje z ciuszkami dla małej, ale Stasia powiedziała: nie rób dziewczyno z tego cyrku, on po prostu naprawdę jest do was obojga bardzo przywiązany i jak twierdzi jest waszym dłużnikiem, bo jesteście dla niego rodziną. On bardzo przeżywa to, że jego mama jest w zakładzie, choć wciąż mu powtarzam, że to było najlepsze rozwiązanie. Obiecałam mu, że w najbliższy weekend odstawię chłopców do rodziców i pojadę z nim tam w niedzielę. Poza tym Arek bardzo chce byśmy się pobrali i nalega, by to zrobić jak najprędzej. Powiedział mi też, że nie ma sensu czekać z tym aż do chwili wyroku sądu rodzinnego w sprawie pozbawienia praw rodzicielskich mojego byłego, bo mój ślub nic do tego nie ma. A gdy już ich biologiczny ojciec zostanie tych praw pozbawiony, to on wystąpi o adopcję Pawła i Piotra i wtedy nie będzie mógł Jurek nawet ich odwiedzać. Bo nawet gdy się pozbawi rodzica praw rodzicielskich, to ma prawo odwiedzać dzieci, tylko nie ma prawa o niczym w kwestii ich wychowania decydować. Oczywiście gdy Arek wystąpi o pełne przysposobienie chłopców i sąd się łaskawie zgodzi, to dzieci przechodzą na całkowite utrzymanie Arka i ta szuja nie będzie już płacić alimentów. Mam nadzieję, że wtedy te pieniądze przeznaczy na chlanie i zachla się na amen. Wiem, jestem wredna. Nie sądziłam, że tak go znienawidzę.
Jestem na etapie mieszanych uczuć, bo z jednej strony widzę jak świetnie się Arek dogaduje z chłopcami i jak ogromnie się jego słuchają i jacy oni są w trójkę radośni i tak zwyczajnie szczęśliwi. Z drugiej strony nie chcę obciążać Arka obcymi dla niego dziećmi i gdy to mówię to Arek dostaje szału, bo jego zdaniem dzieci są swoje,własne dla siebie, a nie taty lub mamy. I on już się dowiedział, gdzie jest najbliższa szkoła dla Pawełka i przedszkole dla Piotrka i twierdzi, że już zgłaszał ich dane w obu miejscach podkreślając, że na razie one będą pod nazwiskiem biologicznego ojca, ale to tylko kwestia czasu.
Chce byśmy się szybko pobrali a mnie z dziećmi może już zameldować u siebie. Gna do przodu niczym szarżujący nosorożec - wszystko na bok, on musi być ze mną i dziećmi. Mówiłam jak komu mądremu, że nagle wpadnie mu dwoje stale rosnących dzieci, że to same wydatki i że już raczej nie urodzę mu naszego wspólnego dziecka, więc mi powiedział, że nie marzy o wspólnym dziecku, wystarczą mu do szczęścia chłopcy a jak będzie chciał popatrzeć na niemowlę to wpadnie do was. Ponieważ moje mieszkanie już jest spłacone to zaproponowałam, że może w takim razie je sprzedam, ale powiedział, że to nonsens, pójdzie pod wynajem, 2 pokoje z kuchnią dobrze się spisują w tej roli i później już jeden z chłopców będzie miał mieszkanie. Zostałam już z 1500 razy przeproszona za aferę z Ireną. No i cały czas mi powtarza, że jesteście dla niego rodziną.
A jeśli idzie o nas, o mnie, to jestem oczarowana i zakochana całkowicie. Jest ze mną w stałym kontakcie, wypytuje na co mam ochotę, stale pyta o chłopców, dowiaduje się czy mamy wszystko co nam potrzebne, bo jeśli czegoś brak, to on zaraz pojedzie, kupi, dostarczy, zrobi, ugotuje. Ciągle się pyta jak się czuję i najchętniej już teraz-zaraz nas by u siebie zameldował. Więc jak widzisz mam o czym główkować. Uprosił mnie, bym go przedstawiła rodzicom i poinformował ich, że mnie kocha i kocha również moje dzieci i chce je adoptować. No i oczywiście chce jak najszybciej wziąć ze mną ślub. Oczywiście nie pisnęłam ani słowa rodzicom, że ma za sobą dwa śluby. Rodzice zachwyceni bo jakby na to nie spojrzeć to facet wykształcony, pan mecenas i do tego niepijący. Na dodatek chłopcy nim obaj zachwyceni i wujek Arek im z ust nie schodzi - stale słyszę "a wujek Arek powiedział, a wujek Arek pokazał, a wujek Arek jest silny, a wujek Arek tak ładnie czyta".
No wiesz- powiedziała Adela- Arek faktycznie nie ma już swej biologicznej rodziny poza mamą, która niestety ma demencję i jest zżyty z Emilem i trochę ze mną. To naprawdę bardzo inteligentny facet i nawet porządny, chociaż chwilami pozuje na rozwiązłego ponad miarę. Lubię go, naprawdę. I jest zawsze lojalny. I w moim odczuciu cholernie mu brak prawdziwego, rodzinnego ciepła. Mówił ci, że mieliśmy zamiar zabawić się we własną kancelarię prawniczą? Mówił i wciąż ma nadzieję, że się to jednak uda. No i właśnie gdy opowiadał o tej kancelarii to powiedział, że jesteś nieprawdopodobnie trzeźwą i rozsądną osobą i on nadal marzy, by się jednak taka wasza kancelaria "narodziła". I jest pełen podziwu dla Emila, że on chce być przy twoim porodzie.
Wiesz Stasiu- ja to coraz mniej chcę by mnie widział taką rozmamłaną, rozrywaną bólem, spoconą i na zmianę płaczącą i klnącą. Tylko nie wiem jak go do tego pomysłu zrazić. Wolałabym by był w pobliżu, ale może nie w trakcie porodu tuż przy mnie.
Ale wcale nie musi cię coś boleć, na najbliższej wizycie zgłoś swojemu położnikowi, że chcesz mieć znieczulenie zewnątrzoponowe, najwyżej będziesz miała nieco droższy poród, ale się nie umęczysz. A poród droższy dlatego, bo musi być cały czas anestezjolog w czasie porodu. Bo oczywiście NFZ nie refunduje tego znieczulenia przy porodzie. Kobieta ma rodzić w bólu i męce bo podobno tak kiedyś Bóg powiedział lub przyśniło się to któremuś nawiedzonemu.
Przy tym znieczuleniu są dwie opcje- możesz spać i dadzą ci środek nasenny jeśli to jest regularna operacja i możesz nie spać i to jest opcja na poród lub na przykład przy bardzo krótkiej operacji, gdy wiadomo, że nie będzie komplikacji, np. przy operacji przepukliny. Mój tata miał tak przy przepuklinie i cały czas rozmawiał z chirurgiem, który w końcu powiedział, żeby sobie tata po prostu wszystko w książce wyczytał na temat jak taka operacja wygląda. Pawełka rodziłam z takim znieczuleniem. Czujesz skurcze, ale bez bólu i wtedy fajnie jest mieć przy sobie swego faceta. Co trzy godziny "dostrzykują" ci znieczulenie, bo masz cały czas założony cewnik. I taki poród to sama frajda. Nie będziesz udręczona bólem ani spocona ani złachana i będziesz rozumiała co ci mówi lekarz i położna i cała impreza idzie wtedy sprawniej. A przy Piotrusiu to było nie zabawnie, bo mi wody w domu odeszły i trafiłam prościutko z karetki na porodówkę i spędziłam na samej porodówce 6 godzin, na tym strasznie niewygodnym wyrku porodowym z czterema innymi rodzącymi w tym samym czasie babkami. A mój mąż zapewne w tym czasie gził się ze swoją kolejną flamą.
Ojej, to cudnie, że mi o tym powiedziałaś, bo nie wiedziałam, że już taka pełna kultura u nas. Na razie z tym, który będzie odbierał poród jeszcze nie rozmawiałam o samym porodzie, o tym mamy rozmawiać w 38 tygodniu. I, jak się śmiał, już na kilka dni przed wyznaczonym terminem będziemy się pewnie widywać niemal codziennie. Już teraz mam przykazane by do niego telefonować jeśli cokolwiek wzbudzi moje zdziwienie, bo nie będzie "tak jak zawsze". To mój ulubiony "gin" mi go naraił. Emil to go stale podziwia głównie za to, że on odczytuje co widać na ekranie USG, a Emil wpatruje się w ekran i cały czas się martwi, że nie widzi tego tak jak lekarz. A poza tym uwielbia tego lekarza, bo pozwala nam na współżycie i jeszcze mówi, że to dla mnie korzystne pod względem zdrowotnym jest. A ty wybierzesz się do mego ulubionego "gina"? Tak, już złapałam termin, dobrze, że się na ciebie powołałam na recepcji i jakoś się termin znalazł. Arek oczywiście chce iść ze mną i koniecznie finansować tę wizytę. Mam wrażenie, że nasze "chłopy" to też mają taką tematykę jak my a tylko przy ludziach prowadzą dyskusje "wielkoświatowe". Czasem zwijam się wewnętrznie ze śmiechu, bo od dzieci wciąż słyszę "a wujek Arek....i tu jest wyliczanka, a od Arka to słyszę "a Emil" lub "a Adela". A jak to wygląda u ciebie? U mnie Emil zawsze "podpiera się" swoim ojcem i czasem Heleną i ojcem, bo my ich nazywamy rodzicami. Wiesz, ojciec Emila i Bronek to jakby spod jednej sztancy wyszli. Już nawet powiedziałam Bronkowi, że na pewno by się zaprzyjaźnił z tatą Emila. I tak sobie planuję, żeby, gdy już urodzę i nieco dojdę po tej imprezie do normalności, zrobić taki spęd rodzinno-przyjacielski tych wszystkich osób które są nam obojgu bardzo bliskie. Już mam nawet pomysł gdzie to zrobić - znam całkiem fajną, małą restauracyjkę w Konstancinie.
Wiesz czego mi bardzo brakuje w tym kraju? Nie mam pojęcia, mnie wielu rzeczy tu brakuje i zapewne będzie tak zawsze- stwierdziła Stasia. No to czego ci brakuje? Brakuje mi jakiejś świeckiej uroczystości nadawania dziecku imienia. Nie braliśmy ślubu kościelnego, mamy inny światopogląd, ale myślę, że przyjście każdego dziecka na świat jest ważną chwilą i miło byłoby dość uroczyście pokazać bliskim i przyjaciołom nowego członka rodziny i ogłosić jego imię, bez polewania go wodą wątpliwej czystości, w której przedtem nie wiadomo kto łapska moczył.
A wybraliście już jakieś imię? No właśnie- powiedziałam wczoraj Emilowi, że niestety imion nie można kupić w sklepie jak ubranek lub innych akcesoriów dziecięcych. Mam upatrzone jedno imię, ale nie stricte polskie rodem i muszę sprawdzić, czy USC raczy je zarejestrować. Nie wiem czy zauważyłaś, ja nieco zmieniłam Emilowi imię, po prostu pomijam pierwszą literę i jest Milek. Bo to "E" na początku ma dla mnie taki umniejszający wpływ na resztę - wiesz - z cyklu powiedzeń "ee tam", "eee nie". I małą najchętniej nazwałabym Milena. Ładnie się zdrabnia i jeszcze można je skrócić i będzie wtedy Lena. Stasia zamyśliła się - to słowiańskie imię i nie sądzę by był problem z jego rejestracją. Jedno jest pewne - nie tchnie nawet za pięć groszy strefą dolarową, to nie będzie potem dziecko miało w klasie kilka Milenek. Mnie też się podoba. W tym sezonie na placach zabaw to króluje Sandra , więc często słychać cieniutkie, płaczliwe "mama, a Sandla mi zabrała piłkę", "mama, a Sandla jeszcze nie idzie do domu". Trochę mi zeszło nim załapałam, że to Sandra a nie Sandla lub może po prostu sandał.
Przypomniało mi się gdy kiedyś stałam w Delikatesach w kolejce i pani w kolejce przede mną zaczęła nawoływać : "Hieronimie, Hieronimie, chodź tutaj". Rozglądam się, bo imię raczej bardzo rzadko używane w dzisiejszych czasach, szukam wzrokiem tego faceta o takim imieniu i co widzę?- do tej babki podchodzi maluch, góra trzylatek i bierze ją za rękę a ta go ruga, że gdzieś się mały szwenda. No myślałam, że mnie skręci wewnętrznie ze śmiechu, bo to imię kojarzyło mi się z jakimś opasłym, starym facetem ale nie z takim malcem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Opowieść Stasi bardzo podobała się Adeli. Dooobre, stwierdziła. Może się jeszcze przed moim porodem wybierzemy gdzieś razem z wami i chłopcami na jakiś wspólny wypad. Chciałabym zobaczyć Arka w akcji a i reakcję Emila na kilkuletnie dzieci. Bo na razie to on teoretyzuje, ciekawa jestem jak reaguje na takie dzieci. Tym razem akcja ZOO nie wypaliła, no ale może w końcu jakoś uda się nam spotkać i żaden katar nam nie pokrzyżuje planów. Wiem od koleżanki, że w Łazienkach jest spory plac zabaw dla dzieci, więc może tam się wybierzemy. Albo jednak trafimy do ZOO, to pewnie będzie ciekawsze niż jakiś plac zabaw.
No może się tym razem uda, ale tylko w sobotę, bo w niedzielę jadę z Arkiem do jego mamy. Nie chcę tego przekładać na inny termin, żebyśmy potem z Arkiem nie żałowali, że nie zdążyliśmy do niej pojechać. Masz rację Stasiu i chyba ZOO w sobotę jest mniej oblężone niż w niedzielę, bo jednak sporo osób robi w tym dniu zakupy.
c.d.n.