wtorek, 10 lipca 2012

Lusia

Lusia otworzyła  jedno oko i zaraz szybciutko je zamknęła. Przez chwilę zastanawiała się, co to za dzwięk ją obudził. Może dzwonek telefonu a może czyjś  głos?  Na wszelki wypadek  uniosła lekko głowę z poduszki, otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Było jeszcze szaro, grube zasłony tłumiły poranne światło.
Na sąsiednim łóżku spokojnie i mocno spał Jacek, jej mąż. W domu było cicho, budzik przy łóżku wskazywał 5,15. Popatrzyła znów na męża - "ten to może zawsze spać, jego  nic nigdy nie budzi i nie  budziło" - pomyślała z niechęcią. To ona wstawała zawsze do dzieci, to ją budził każdy szmer dochodzący z ich pokoju. Ale teraz dzieci już wyfrunęły w świat, były naprawdę bardzo, bardzo dorosłe. Żyły już własnym życiem.
Rozejrzała się z niechęcią po pokoju - nigdy go nie lubiła. Wszystko  było takie jak w dniu, w którym  tu
zamieszkała.  Kilka razy starała się coś zmienić, jedyne co się jej udało, to zmiana podwójnego łóża o wymiarach  2 na 2 metry na dwa łóżka o dwóch oddzielnych materacach.
Nienawidziła tu wszystkiego - tego, że łóżka stoją na środku pokoju, pod oknami. Nie lubiła tych białych szaf stojących po obu stronach łóżek,  białych szafek nocnych przy łóżkach,  na których stały białe lampy ustrojone w  bladoróżowe abażury z jedwabiu ułożonego w fałdki, żyrandola z takimi jak przy łóżkach lampkami, tyle, że mniejszymi,długiego tapicerowanego taboretu stojącego  przy łóżkach i stojącej  olbrzymiej  toaletki, która miała aż trzy lustra, dwie szafeczki z szufladkami i długą, oszkloną szafkę pod lustrami. Toaletka też była biała. W pobliżu  toaletki stał biały, ozdobny wieszak ubraniowy. Dywaniki
koło łóżek były bardzo puchate i  w beżowo-różowym kolorze. Kolorowy akcent, jak mawiała matka
Jacka.
Popatrzyła z niechęcią na męża. Ten, nieświadomy jej posępnych myśli spał nadal, lekko posapując.
Lusia odwróciła się do niego tyłem i zaczęła snuć ponure rozważania. Jak to się stało, że za niego wyszła?
Podobał się jej nawet a poza tym pojawił się na horyzoncie w chwili  gdy  Bogdan, jej pierwsza wielka
miłość na miesiąc przed ślubem zawiadomił ja, że podpisał kontrakt na wyjazd z "kapelą" do Szwecji. Bo Bogdan  był muzykiem. Nawet jedną piosenkę  dla niej skomponował. Nie szkodzi, że piosenka nie została
żadnym przebojem, że nie zawierała w treści jej imienia, ale Bogdan powiedział, że  to piosenka  dla niej.
A ona wierzyła w każde jego słowo i tak bardzo była szczęśliwa,  w dniu, w którym przyszedł do jej
rodziców i poprosił o jej rękę. Wprawwdzie rodzice nie byli nim zachwycenie, no ale skoro Lusia go kocha....
Ustalili czym prędzej datę ślubu, Lusia wybrała model sukienki, "upolowała"w jakimś komisie materiał,
rodzice Lusi zajęli sie przygotowaniami do ślubu i wesela. Ślub miał się odbyć w lipcu, zaraz po
Lusinej maturze. Z matury zapamiętała niewiele, wszystko robiła jak w transie, cud , że zdała.
Po ostatnim egzaminie czekał na nią Bogdan - wypytał o egzamin, ucieszył się, że zdała i powiedział:
- "słuchaj mała, mam dla Ciebie niespodziankę: wczoraj nasza kapela podpisała kontrakt ze Szwedami, wyjeżdżamy za dwa tygodnie".
Lusia do dziś pamięta jak nagle ścierpła jej skóra na karku.
"No a co ze ślubem?przecież mamy termin umówiony" zapytała Lusia.
"Ze ślubem, no właśnie, ze ślubem?"-powtórzył głupawo.Lusia patrzyła na niego badawczo i czuła, że za chwilę się  poryczy. Bogdan przełknął głośno ślinę....
c.d.n.