sobota, 30 września 2023

Córeczka tatusia - 19

 Wzmocnieni kawą i lodami pospacerowali po Monciaku. Dziwna ta nazwa "Monciak"- stwierdził Wojtek. No bo to skrót od  nazwy ulicy, której nazwa  jest poświęcona  Bohaterom Monte Casino. Nie  wiem kto pierwszy użył takiego żargonu, nie  mniej nazwa ta natychmiast  się przyjęła i dzielnie  się trzyma  już od  wielu lat. 

Obojgu podobało  się wiele starych, ale  starannie odnowionych kamienic. Nie wiem jak ty, ale jestem jakiś głodny, wstąpmy gdzieś na jakiś obiad -stwierdził Wojtek. Nie ma problemu, możemy pojechać do tej restauracji, która jest  blisko  naszej kwatery. Tłoku nie  będzie, bo ludzie jeszcze  sterczą na plaży, zwłaszcza, że na  naszej plaży jest smażalnia ryb i na pewno wiele osób z niej korzysta. Wolę byśmy zjedli  blisko nas, bo gdy trzy razy z rzędu tam  zjemy, to już będziemy "ich stałymi klientami" a  zawsze lepiej mieć  status  "stałego klienta" a nie "przechodniego". Gdy jechali na Karlikowo, bo tak się ta  część Sopotu nazywała w której  mieli kwaterę, Wojtek stwierdził, że po obiedzie to najchętniej przytuliłby się do Martuni i sprawdził czy aby nadal jest taka słodka jak przed ślubem. Marta zaczęła  się śmiać - to może ty załóż jakiś  dzienniczek i odnotowuj za każdym razem jaki miałam poziom słodyczy - może jakaś praca naukowa z tego by wyszła. A wczoraj to byłam mniej słodka niż w Warszawie? Nie, ty byłaś w porządku, tylko ja byłem jakiś podmęczony. 

Wojteńku - przyjechaliśmy tu głównie po to byś odpoczął, odłączył się na trochę od pisania pracy,byś się wyspał i nabrał sił do pisania i obrony. Będziemy codziennie na plaży i będziemy głównie wygładzać  sobie  stópki  o piasek. Z tego kawałka naszej plaży to możemy podreptać do Jelitkowa, będziemy mieli przy  sobie tę matę bo lekka  choć dwuosobowa i  zawsze będziemy  mogli gdzieś przysiąść i grzecznie posiedzieć. Mam takie fajne maciupkie pojemniczki  ze  smarowidłami, żebyśmy  się nie  spiekli, punktów gastronomicznych tu nie brak. Możemy też spokojnie posiedzieć stosunkowo blisko  naszego wejścia  na plażę, byle  daleko od małych potworów, które się  wydzierają i sypią piachem dookoła.  Te wszystkie "atrakcje" jak ZOO, zwiedzanie Gdańska, Gdyni czy też wycieczka na Hel to możemy, ale nie musimy ich  zaliczyć- to taka alternatywa na nieco gorszą pogodę.  Jesteśmy  w tej  chwili wolni, możemy robić co nam do głowy wpadnie. Bo mamy tu po prostu odpocząć. A czy  zauważyłeś, że z okna dziennego pokoju widać Ergo Arenę? Jeśli będzie  w międzyczasie jakiś koncert to wystarczy że otworzymy okno i będziemy słyszeć  co grają na koncercie.  A tuż obok mamy teren Wyścigów Konnych. A na Hel to możemy pojechać samochodem, co jest o tyle  dobre, że możemy w każdej mieścinie wysiąść i się po niej przespacerować. A jeżeli  się wybierzemy na Hel dość wcześnie to pewnie nawet nie postoimy w korku. A w Jastarni to będziemy  mogli kupić ryby prosto z wędzarni. Takie prosto z wędzarni są super.

W restauracji Marta  namówiła  Wojtka, by nie  brał z niej przykładu i zjadł wpierw zupę. Ona  po prostu jak zje zupę to nie zje drugiego dania. W domu to z reguły je "na raty" z przerwą godzinną albo robi zupę do popitki. Drugie danie  wzięli takie  samo -  sznycel cielęcy z frytkami i surówkę. Obojgu obiad  smakował. Wracając do mieszkania  Marta zrobiła krótką przebieżkę przez tutejsze targowisko i kupiła  nieco "zieleniny" do kolacji i śniadania, młody bób, truskawki i wiśnie a na straganie z nabiałem wiejski biały ser i w kiosku z pieczywem rogaliki z makiem.

Z Wojtka zaczęło pomału,  ale wyraźnie  wychodzić zmęczenie studiami i pracą. Przytulony do Marty wreszcie  się wyluzował, wyszeptał kilka zdań jak bardzo ją kocha i wtulony w Martę zasnął. Marta patrzyła na niego i układała w myślach "gry plan" na  najbliższą przyszłość. Po pierwsze będzie  musiała  dopilnować, żeby regularnie jadł codziennie obiady w domu a nie gdzieś na mieście. To powinno  się udać, bo pisać  będzie  głównie  w domu. Marta postanowiła szykować obiady od  razu na cały tydzień- po prostu jeden dzień w tygodniu będzie na pichcenie. Kupią mikrofalówkę, by potem szybko odmrażać zamrożone  dania i je odgrzać.  Dobrze, że są pieniądze z tego sprzedanego mieszkania, dzięki temu Wojtek  skupi  się  tylko i  wyłącznie na pracy magisterskiej i nie  będzie  opracowywał jakichś projektów po nocach. Co do zakupu samochodu  dla niej to ona ma spore  zastrzeżenia.  Musi wpierw jeszcze to omówić z tatą - wolałaby na  razie nie kupować samochodu. W planie jest remont mieszkania, co prawda to tylko łazienka i kilka par  drzwi, no ale  to też kosztuje.Tata co prawda mówił, że ma pieniądze na remont odłożone, no ale teraz to pewnie tata będzie musiał  się  dokładać do Pati, skoro mają  zamiar być  razem. A  w jakim stanie jest mieszkanie  Pati to ona nie wie. Po powrocie  będzie  musiała porozmawiać  z tatą na ten temat.  Dobrze, że  jej  mieszkanie  jest  wynajęte, zawsze to jakiś  dopływ  gotówki. No i mieszkanie Wojtka powinno być  lada  moment oddane  do użytku i Wojtek planuje by je jednak sprzedać a nie wynajmować. Zaczęła  się też zastanawiać nad II stopniem studiów - do licencjatu ma rok, a potem jeszcze pełne  dwa lata do magisterium. Opiekun studiów przyjął by ją do pracy już  za rok i z tego co wie, to z mgr przy nazwisku wcale by dużo  więcej nie  zarabiała. Planują  z Wojtkiem że będą mieli dziecko, a ona wtedy weźmie trzyletni urlop wychowawczy, żeby dziecko nie pałętało się po żłobkach. Więc może lepiej poprzestać na tym licencjacie, choć to brzmi mało ambitnie? Dobrze, że mam jeszcze  rok do namysłu- skonstatowała. 

Wpatrywała  się w Wojtka i porównywała tego Wojtka sprzed lat i dzisiejszego. Włosy - takie same jak były - lekko układające  się, ciemne, ale nie czarne. Rzęsy mu się wyprostowały, kiedyś miał takie jakby używał zalotki do ich podkręcania. Zmienił mu  się owal twarzy, ma teraz lekko zapadnięte policzki. Usta pozostały bez zmian, nawet tak samo jak kiedyś całuje. Kolor oczu też mu  się nie zmienił. Repertuar pieszczot pozostał ten sam, widać, że nie trenował w Austrii. Ciekawe jak teraz  tańczy, bo nie  była to jego mocna  strona. Tańczył, bo to była jedna z okazji do przytulania się bezkarnie, ale  nie  była to jego pasja.

Jej rozmyślania przerwał Wojtek, który dość bezpardonowo przyciągnął ją  do siebie mówiąc - a kto ci pozwolił przestać  się do mnie  tulić?  Chciałam ci  się po prostu dokładnie przyjrzeć co się w twoim wyglądzie zmieniło- cichutko powiedziała Marta.  Przybyło mi nieco centymetrów w kilku miejscach - stwierdził- nawet w obwodzie  szyi. A co ty wynalazłaś?  Rzęsy ci się wyprostowały, miałeś je  kiedyś takie podwinięte do góry. I już nie masz takiej fajnej  chrypki z okazji mutacji.  No i faktycznie zrobiłeś się wysokim facetem. I co jeszcze odnotowałaś?  To, że nadal na mnie działasz  szalenie podniecająco. Nawet  wtedy gdy  zamiast cię pieścić zasypiam jak niemowlę?  Nawet wtedy, bo to oznacza, że masz do mnie pełne  zaufanie i nie czujesz potrzeby  zgrywania  super faceta. Dobrze, że  się obudziłeś, to teraz  wstaniemy, zrobimy sobie kolację, a potem się zastanowimy co chcemy dalej  robić. Wojtek uśmiechnął się - ja to taki monotematyczny się zrobiłem - chcę  cię całować, pieścić, sprawdzać co lubisz. Kocham cię, jesteś dla mnie  całym światem. Kiedyś ci powiedziałem, że na pewno będziemy razem a ty mi odpowiedziałaś, że nikt nie jest  w stanie przewidzieć jak się nam życie ułoży. I co teraz  powiesz?  Nic poza  tym, że kocham cię i jestem z tobą szczęśliwa.  Nie  znam nikogo kto by kontynuował w dorosłym życiu miłość, która  zaczęła  się w szczenięcym  wieku. Owszem - były związki  umawiane jeszcze  w dzieciństwie partnerów, ale z reguły umawiali się rodzice  tych dzieci a one  same to rzadko kiedy się znały i  kochały.

Kolację robili  wspólnie, na deser po kolacji były truskawki potraktowane bitą  śmietaną  z cukrem brzozowym. Po kolacji rozegrali partyjkę szachów, wzięli prysznic i około północy  stwierdzili, że trzeba sprawdzić czy małżeńskie łóżko  nadal jest wygodne. Gdy zasypiali niemal dwie  godziny później Marta  stwierdziła, że na pewno żadna siła  nie  ściągnie  jej z łóżka przed dziewiątą  rano.  Pospali spokojnie do 10 rano i bardzo  zadowoleni wstali dopiero koło południa. Nic  dziwnego, że im się  tak miło spało, bo za oknem  wiatr z małym powodzeniem  przeganiał ciemne  chmury i chwilami padał deszcz.  Marta stwierdziła, że nie  muszą nawet iść na obiad, bo ona zrobi jajka z  szynką i ugotuje do nich ryż. I na pewno nie będą głodni. Wojtek bohatersko zaproponował, że podjedzie  do  Lidla po zaopatrzenie, ale Marta wybrała  się razem z nim,  dzięki czemu kupiła  sobie całkiem  wytworny  czarny dres. Wojtek poczuł się "pominięty" bo w sprzedaży były tylko damskie  dresy. Odstawili zakupy żywnościowe do domu, a że pogoda się poprawiła wybrali  się na krótki spacer.

Wracając  ze  spaceru weszli jednak  do restauracji, bo Wojtek uznał, że nie po to są na urlopie, żeby Marta pichciła. Pan kelner zaproponował, by  tego  dnia zjedli smażoną mirunę, bo to bardzo  zdrowa  ryba i smaczna. Gdy jedli Marta powiedziała - no widzisz -już jesteśmy "stałymi gośćmi", którym się poleca pewne dania.  A ty jesteś nieźle "oblatana" w tych knajpianych  sprawach - jak zauważyłem.  Jestem, bo mąż mojej koleżanki  pracuje w  restauracji i jest tzw.  kierownikiem  sali. To ona mi doradziła  byśmy tylko  zamówili  stolik a nie zamawiali  z góry jedzenia.   A co taki kierownik  sali robi? - dociekał Wojtek.  Z tego co mi mówiła to ustala  grafiki personelu, wyznacza im  zadania, egzekwuje  je, prowadzi rekrutacją nowych pracowników, prowadzi ich szkolenia. Tyle tylko, że godziny pracy nie  zawsze są fajne. On kiedyś był kelnerem - to dopiero było mało zabawne bo pracował często nocami. Ale taki kierownik  sali to ma całkiem przyzwoitą pensję. Odszedł z kelnerowania gdy mu  się kolega z jego zmiany  zabił  wracając samochodem z pracy o czwartej nad  ranem - było ślisko i wpadł na  drzewo, ale nie był na procentach tylko pewnie był  diabelnie  zmęczony. Straszne - stwierdził Wojtek. No straszne, bo osierocił dziecko. 

Załamanie pogody było na  szczęście krótkie i następnego dnia było już  słońce, tylko temperatura  niezbyt plażowa.  No to w takim  razie pojedziemy do Gdyni. Zaparkujemy na parkingu hotelu  Merkury i podrepczemy na Skwer Kościuszki, to tuż obok. Jeśli będziemy  mieli ochotę to pójdziemy do Oceanarium, możemy zwiedzić ORP Błyskawicę, obejrzymy  sobie Dar Pomorza. To pierwsza propozycja- druga - możemy pojechać  na Hel, albo w przeciwną stronę i wpaść do Rozewia i zwiedzić  Latarnię  Morską. Możemy też pojechać do Oliwy i pospacerować po Parku Oliwskim. Możemy też wpaść na godzinę 12,00 do Archikatedry Oliwskiej na koncert organowy, lub tylko je obejrzeć. Wybieraj.

No to pojedźmy na Skwer Kościuszki do Gdyni - zdecydował Wojtek. Na  wszelki wypadek wzięli kurtki przeciwdeszczowo-przeciwwiatrowe. Spędzili na Skwerze kilka godzin - zwiedzili ORP Błyskawica, obejrzeli ćwiczenia młodzieży płci obojga  na rejach  Daru Pomorza, zwiedzili też Oceanarium,  a  Marta pociągnęła go jeszcze do kiosków z "badziewiem", gdzie  kupiła muszlę jakiegoś egzotycznego ślimaka. Stwierdziła, że napełni ją "czymś" i będzie  miała przycisk na  biurko. Przez moment zastanawiali  się  czy zjeść  w hotelu, ale postanowili jednak  wrócić na obiad  do Sopotu. Tym razem "ich kelner" polecił im gulasz z kluskami ziemniaczanymi. A na deser Marta wzięła lody a Wojtek porcję tortu czekoladowego.

                                                           c.d.n.

czwartek, 28 września 2023

Córeczka tatusia - 18

 Tata poszedł do  swojego pokoju i po kwadransie wyszedł  stamtąd z torbą mówiąc - wpadnę do was rano, tak już po dziewiątej, by was uściskać przed  drogą. Bawcie  się grzecznie i dobrze, jutro się  zobaczymy.

Ależ tato, przecież....zaczął mówić Wojtek, ale tata mu przerwał - zrozum Wojtku- dziś jest taki bardzo  szczególny dzień dla was, chcę byście  się  czuli w pełni swobodnie a poza tym ja też bywam czasem stęskniony  kobiecego ciałka.  No i mam strasznie dużo spraw do obgadania z Pati, bo myślę, że nadszedł czas uregulowania pewnych spraw.

Gdy wyszedł Marta powiedziała- oby tylko się dogadał z Pati. A wszyscy mówią, że tylko matka potrafi się poświęcić  dla dziecka. A tata zaprzeczył temu swoim postępowaniem - nie  zafundował mi macochy, był dla mnie zawsze dostępny, zawsze był ze mną. Nigdy do końca szkoły nie  byłam sama w domu bez opieki. Nie miałam pojęcia o istnieniu Pati. Gdy już byłam po maturze zdarzało się, że jechał w delegację, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że ma jakąś kobietę. Choć może czasami ta delegacja to miała na imię Patrycja.

Wtorkowy ranek przywitał  ich lekką mżawką, którą postanowili przeczekać  w domu. Tata, tak jak obiecał przyszedł po godzinie  dziewiątej. Deszcz już nie padał a Marta  z Wojtkiem jedli śniadanie będąc jeszcze  w strojach niedbałych. Ooooo, wy jeszcze  w rozsypce? -zdziwił się tata. No bo czekamy aż  się nieco wypogodzi i wszyscy co  się spieszą nad morze już wyjadą z Warszawy.  Taatoo- a jaki wynik rozmów na  szczeblu?- spytała Marta. 

No cóż-  Pati zaakceptowała mój pomysł.  Pomimo złych doświadczeń jednak  się pobierzemy, ale zamieszkamy razem  już od teraz. Nie będę brał stąd żadnych mebli ani nawet nie  zabiorę wszystkich książek, bo byłyby tytuły zdublowane.Wezmę tylko swoje rzeczy osobiste. A ślub weźmiemy też w Pałacu Ślubów, spodobało nam  się to miejsce. Na razie zaczniemy od wyciągnięcia naszych metryk i umówienia jakiegoś terminu - może też wybierzemy jakiś poniedziałek? Może to będzie początkiem jakiejś  nowej tradycji rodzinnej? - zaśmiał się tata. 

Wojtku,  ale na razie nic jeszcze  nie mów  swoim rodzicom.  Tato, ja naprawdę szalenie rzadko z nimi rozmawiam, oni to chyba pojutrze już wyjeżdżają, ale nie jesteśmy z nimi na dziś umówieni. Mama jest nami totalnie  zawiedziona, bo przecież  chciała nam sprezentować to, o  czym ona po cichu marzy, ale nie marzy o  tym mój ojciec. I gdy Martunia  krytykowała ten pomysł wycieczki wycieczkowcem widziałem, że ojciec spogląda na Martunię  wręcz z uwielbieniem. Muszę  uważać, bo jeszcze  zacznie mi żonę uwodzić - śmiał  się Wojtek.  

Szkoda, że nie jedziecie  razem z nami powiedziała  Marta. Ojciec popatrzył na nią i powiedział - nie wyglądasz na chorą,  a pleciesz jak w malignie. Tak się rozglądam, bo chyba powinno się mieszkanie nieco odmalować. Marta rozejrzała się i powiedziała- skoro ty nie  zabierasz żadnych mebli to nie będzie takiej potrzeby, bo my nic nie będziemy tu przemeblowywać a mnie nie  razi to, że farba nieco wyblakła. Najchętniej  to bym tylko przerobiła łazienkę wyrzucając wannę i ten nieczynny piecyk gazowy. Ale niech wpierw Wojtuś spokojnie napisze i obroni swą magisterkę, to ważniejsza  sprawa od przeróbki łazienki.

A kiedy wy wracacie do Warszawy? W następny czwartek opuścimy lokum o godzinie 14,00 albo i  wcześniej,  jeśli będzie marna pogoda i pożeglujemy  w stronę Warszawy i na kolację już będziemy w Warszawie. Sierpień nad Bałtykiem to już jesień. No to tę kolację po powrocie  to zjecie u nas - powiedział tata. 

Śmieszne - nie będę sam  ale będę za wami tęsknił - powiedział tata. Tato, ale zajrzyj tu jak nas nie będzie bo zostawiamy włączoną lodówkę i  zamrażarkę. No pewnie, że zajrzę, masz to  jak  w banku. Tato, ona mi nie pozwala wziąć laptopa - pożalił się Wojtek. I ma rację, masz odpocząć a nie kombinować z pracą magisterską. Słyszałem co ci powiedział twój promotor - musisz zresetować umysł raz na jakiś czas.

Słuchajcie dzieci - ja was nie  wyrzucam, ale mam wrażenie, że już możecie  ruszyć w  drogę. Ja tu jeszcze chwilę zostanę bo muszę poszukać dokumentów alarmu. Jakiego alarmu?- zdumiała  się Marta. No bo go włączę, skoro nikogo tu nie będzie i zgłoszę do firmy ochroniarskiej. Jak mówią strzeżonego to i Bóg strzeże. Wtedy w razie włączenia  się alarmu oni przyjeżdżają i sprawdzają co jest grane- oni mają jeden komplet kluczy. Przecież nawet nad oknami na  zewnątrz mamy oznakowanie, że to jest chronione mieszkanie. 

A ja  się zastanawiałem kiedyś co to za ozdóbki mamy nad oknami - powiedział Wojtek. A ja myślałam, że  to spółdzielnia coś  sobie tu zainstalowała- stwierdziła Marta. No to jedźmy - powiedział Wojtek. Wyściskali się i wycałowali oboje z tatą i Wojtek z Martą wzięli  swoje torby i poszli na  parking, a tata jeszcze trochę  został. Trochę było mu smutno , ale zaraz sam sobie  wytłumaczył, że za dziesięć dni dzieci wrócą, a on już nie  musi ukrywać swego  związku z Patrycją. I, co  najważniejsze, Marta i Wojtek zaakceptowali Patrycję.

Droga nad Bałtyk przebiegła bez żadnych niespodzianek, za to nieco pobłądzili w Sopocie by trafić do biura Agencji i odebrać klucze oraz dokładną rozpiskę jak dalej w Sopocie trafić. Mieszkanie  typu M-3 było w wieżowcu na ósmym piętrze, pokój dzienny był z dużym balkonem. Było czyściutko w całym mieszkaniu, parkiet lśnił, w łazience były czyściutkie ręczniki, ładna  kabina prysznicowa, WC było oddzielne.  W kuchni wisiały wyraźnie  nowe ścierki do naczyń, duża lodówka ziała co prawda pustką, ale była  czysta i nowa i działała. Kuchenka  była elektryczna z płytą  ceramiczną i piekarnikiem. W sypialni była duża komoda i pojedyncza  szafa ubraniowa, podwójne łóżko, dwa nocne  stoliki, dwa krzesła, dodatkowy koc, do którego była przypięta kartka, że "to nie jest koc plażowy". 

W przedpokoju była  szafa ubraniowa i szafa na odkurzacz i inne sprzęty pomocne przy sprzątaniu.  W dużym dziennym pokoju stał podłużny stół  i czteroosobowa kanapa, dwa głębokie fotele, mebel przypominający kredens, ale  w wersji nowoczesnej, na którym stał duży telewizor  i  radio, były również w tym pokoju krzesła. Blok stał rzeczywiście niedaleko plaży, kilka  bloków razem tworzyło swego rodzaju mini osiedle, był plac  zabaw dla  dzieci, a chcąc się tu dostać należało przy wejściu na teren wprowadzić odpowiedni kod cyfrowy, który otrzymali w biurze Agencji. Miejsce w garażu miało ten sam numer co mieszkanie, które wynajęli. 

Marta zaraz obfotografowała  mieszkanie i przesłała tacie maila wraz ze  zdjęciami. Niedaleko od  bloku,  w którym  zamieszkali była restauracja - nie za wielka, ale całkiem sympatyczna i w niej zjedli obiad. Ceny też nie były powalające a jedzenie smaczne.  Po obiedzie pojechali do niezbyt odległego sklepu Lidla i zrobili zakupy na swe śniadania i kolacje. Marta była  zadowolona  z sąsiedztwa  Lidla, bo w Warszawie regularnie  się w Lidlu zaopatrywali, więc odpadał problem "co kupić"  - kupili to co zawsze i bardzo zadowoleni wrócili do domu. Mieli co prawda zamiar pójść na spacer na plażę, ale  zamiast tego wylądowali w łóżku, a gdy  się ocknęli z drzemki była pora kolacji, którą  wspólnie  zrobili. W tym układzie obejrzeli jakiś film z gatunku "zabili go i uciekł", zjechali windą na dół i poszli popatrzeć na morze. 

Do wejścia na plażę było niedaleko, około 250 metrów  ale zamiast zejść na plażę gdzie  było bardzo ciemno pospacerowali uliczką równoległą do plaży, przy której  było sporo barów, no ale na wizytę w barze to żadne  z nich nie miało ochoty, więc wrócili do domu. Oboje  byli zmęczeni, więc szybko wzięli prysznic i  sprawdzili czy nadal łóżko jest tak  samo wygodne. Przed  zaśnięciem obiecali  sobie wzajemnie, że pośpią do oporu, bo trzeba odespać nadmiar wrażeń z ostatnich dni.

Sierpniowy poranek był nieco chłodny a termometr za oknem wskazywał zaledwie 15 stopni ciepła. No cóż- tak właśnie  wygląda sierpień nad polskim morzem - westchnęła  Marta. Nad Śródziemnym  byłoby cieplej a nawet upalnie. Ale jest  słońce to się w ciągu  dnia ociepli. W czasie śniadania  Marta powiedziała Wojtkowi, żeby przesłał z jej telefonu  zdjęcia  kwatery do swoich rodziców i ich pozdrowił od nich obojga. Napisz, że jest super i że zaraz  pójdziemy na molo. A potem, gdy już będziemy na molo to pchniesz do nich fotki z jednym słowem "molo".  Tacie też wyślę fotkę mola. I nie szkodzi, że tata  zna to molo tak  samo dobrze jak ja.To nie kosztuje  wiele wysiłku, to tylko znak, że żyjemy i o nich pamiętamy.  Wiesz- jakoś tak jest z ludzką psychiką, że każdy z nas czuje  się lepiej gdy wie, że jest komuś potrzebny. Takie krótkie  zdanie "dobrze że jesteś" ratuje wielu ludzi przed depresją. Miałam  trochę  wykładów z psychologii w ramach medycyny estetycznej. Pozytywne przekazy zawsze ludzi podbudowują.

Wojtek był zachwycony sopockim molem - okazało się,  że jeszcze nigdy nie był ani na  słynnym sopockim "Monciaku" ani na molo ani w równie  słynnym sopockim Grand Hotelu. No nie  dziw  się, gdy byłem w podstawówce to ojciec na wakacje  ściągał nas do siebie , bo matka nie  chciała wyjechać z nim na placówkę nawet na jeden rok. Potem mnie wywieźli do Austrii, więc wakacje spędzałem poza Polską,  a jak zacząłem studiować to  najczęściej w  wakacje pracowałem albo bywałem w Austrii u starych. No wiem, ale to już było a teraz  jesteśmy razem. Postali chwilę na końcu mola patrząc na pseudo piracki żaglowiec z turystami i gdy szli z powrotem Marta powiedziała- teraz pójdziemy obejrzeć w tamtych kioskach przy  wejściu różnorodne badziewie. Tylko nic mi nie kupuj- dzień przed  wyjazdem wpadniemy na jakieś  zakupy tak zwanych pamiątek.  Sporo jest ładnych wyrobów z bursztynu, ale bursztyn to dość specyficzny kamień- ja osobiście nie noszę bursztynowej biżuterii - jakoś mi nie leży.Choć np. korale  z bursztynu mają ponoć walor leczniczy.  Czasem bywają całkiem ładne bransoletki srebrne z bursztynem. I gdybym zobaczyła jakiś ładny pierścionek z bursztynem to bym kupiła. Nie ty byś kupiła, ale ja bym ci go kupił- zapomniałaś, że ostatnio sprzedałem mieszkanie? Tuż przed ślubem  zdążyłem jeszcze upoważnić  cię do swego konta, a raczej do obu kont- dolarowego i złotówkowego. I jeszcze  byłem na tyle przytomny, że podałem już twoje małżeńskie nazwisko.

 Gdy wrócimy to będę musiała  sobie  wyrobić nowy dowód osobisty - zauważyła Marta. I już widzę te zdziwione spojrzenia gdy będzie  wykładowca odczytywał  nieznane mu dotąd nazwisko i ja się wtedy uniosę. Bo u nas  jak w  podstawówce- sprawdzana jest lista obecności.  A kochane koleżanki  zaraz  się zapytają kiedy rodzę. Bo jak się któraś wydaje  za mąż w trakcie nauki to wiadomo, że jest w  ciąży. No to będą  miały niespodziankę - podsumował  Wojtek.  

Ale wiesz kochanie -jestem  zdania, że powinniśmy kupić dla ciebie jakiś pojazd - może na początek seicento - żebyś  nie musiała wlec  się przez całe miasto w tłoku autobusami. Albo będę cię woził. A ty w końcu zrobiłaś prawko? Zrobiłam, ale chyba mam wtórny analfabetyzm bo nie jeździłam. No to nie problem - wykupimy jazdy doszkalające i pojeździsz pod fachowym okiem instruktora. Mam kolegę który jest instruktorem  na takich kursach jazdy. Przy okazji odświeżysz  sobie przepisy ruchu drogowego. A czemu nie jeździłaś taty samochodem? No bo nie miałam kiedy. Poza tym strasznie  dawno robiłam to prawko. No to ci się takie jazdy bardzo, bardzo przydadzą. Spróbuję  się  dziś z nim  skontaktować, żeby cię ujął w  swój grafik albo prywatny albo oficjalny.  Trochę  się koleś  zdziwi, bo na pewno nie  wie, że się ożeniłem. Teraz masz jeszcze  wakacje, więc byłoby jak znalazł. No i nowe prawo jazdy też będziesz musiała sobie zrobić. I to zaraz gdy tylko wrócimy- dowód i prawo jazdy i nową legitymację studencką - stwierdziła Marta. Będzie  trochę ganiania. Dowód to Urzędzie Dzielnicowym, we  wrześniu mogę wpaść do sekretariatu uczelni i nową legitymację sobie  zażyczyć. A jak będę miała nowy dowód to wtedy i prawko sobie zmienię na nowe  nazwisko. Ale nie wiem, czy dobrze byśmy mieli na utrzymaniu aż dwa samochody. Utrzymaniu samochodu jednak kosztuje. No ale mamy na to pieniądze. Ojciec mnie  zapewnił, że do chwili mego usamodzielnienia  się będzie nadal dawał mi tyle co dotychczas, a jak znam życie to teraz  pewnie więcej. Wiesz czego on się bał?  Nie wiem, przecież prawie go nie znam. No bo ojciec ogromnie  się bał, że się ożenię z jakąś z jakąś autochtonką, a z kolei o tym marzyła moja matka. Oni zawsze chcą czegoś absolutnie przeciwnego.  I niemal  za cud  uważam  sytuację, że oboje  chcieli byśmy  się pobrali - wygryzłaś  z myśli mojej mamy wszystkie  austriackie panienki. 

Obeszli prawie wszystkie  kioski z bursztynowymi pamiątkami i Marta zaproponowała  by sprawdzili w kasie czy i w jakich godzinach można popłynąć  na Hel, zwiedzić fokarium, pobyć trochę na helskiej plaży i potem wrócić do Sopotu tym samym stateczkiem. Ta wycieczka  to nam  zajmie cały dzień, bo stateczek płynie na Hel 1,5 godziny, tyle  samo trwa powrót, w tak zwanym  międzyczasie zwiedzimy fokarium, czyli pogapimy  się na foki w basenie i posłuchamy co o nich opowiedzą, zobaczymy jak już są wyszkolone żeby dały  się badać i jak dają  sobie  zaglądać do pyska opiekunowi, jak będzie plażowa pogoda to sobie trochę posiedzimy na plaży i tym samym stateczkiem wrócimy. Oczywiście  możemy też zamiast płynąć to pojechać  samochodem na Hel  ale w  sezonie to się często stoi w korkach by wjechać na Półwysep, więc na moje oko lepiej się powlec tym stateczkiem. Tylko trzeba  wziąć kurtki, bo upału to na tym stateczku nie ma.  Można też popłynąć stąd do Gdańska i z Gdańska tym samym statkiem na Hel i wrócić tą  samą drogą do Sopotu.  Z tym, że do Gdańska to wolę jechać  samochodem by móc wrócić  bez problemu kiedy nam  się  zachce  a nie być zależnym od rozkładu rejsów  statku. A teraz to pójdziemy do Grand Hotelu na lody i na kawę.

                                                                     c.d.n.

Córeczka Tatusia - 17

 Oczywiście z parkowaniem były cyrki, więc zdecydowali  się zaparkować nieco dalej od USC. Marta z tatą i Wojtkiem wysiedli  przed urzędem, a Patrycja pojechała  zaparkować  samochód na Długiej. Ojciec Wojtka wypuścił z  samochodu swą żonę a sam pojechał  za Patrycją.  

Straszny bałagan w tym mieście - stwierdziła matka Wojtka. Wam to nie przeszkadza? - spytała się Marty.  Przeszkadza, ale z pustego to i  Salomon  nie naleje. Nie ma tu parkingu przed USC bo tu przecież jest dość reprezentacyjna część miasta, Zamek, Kolumna  Zygmunta, to  teren dla pieszych, więc  nie ma tu parkingów. Po prostu nie ma  gdzie ich  zrobić. Spójrz, ojciec  z Patrycją  już idą w tą  stronę. Nie widzę - stwierdziła "już za moment teściowa". Wojtek popatrzył na matkę i powiedział - pan okulista ci  się kłania - jeśli ich nie  widzisz to znaczy, że coś nie klawo z twoimi oczami. Potem matka spojrzała na Martę i  stwierdziła- ty chyba zostawiłaś w domu torebkę!  

Celowo jej nie  wzięłam, ale mam wszystko co mi jest potrzebne - a potrzebny do ślubu jest  tylko dowód osobisty i ma go Wojtek. A obrączki?  Mamy je już na palcach, założyliśmy je już zawczasu. I oboje  pokazali swoje lewe dłonie z obrączkami na serdecznych palcach. Przełożycie je  w Urzędzie na prawe dłonie?  Nie, bo oboje  jesteśmy  zdecydowanie praworęczni i obrączka  zawsze nieco przeszkadza a na dodatek bardziej  się niszczy.  A to są stare obrączki, jesteśmy trzecim pokoleniem, które je wykorzystuje. I będziemy  się starać by przeszły kiedyś  w ręce naszego dziecka. Jubiler  był nimi zachwycony, są stare. Teraz takich nie robią a te były  robione za granicą, zapewne we Włoszech w końcu XIX wieku wyjaśnił Wojtek. Tak je ocenił Jubiler. Dużo kosztowały?- dociekała matka. Nie wiemy, Martunia je odziedziczyła.

W holu Urzędu Wojtka powitali jego znajomi, ale ponieważ już była godzina, o której  nowożeńcy i świadkowie  musieli załatwiać formalności  mama Wojtka i Patrycja  zostały same  z gromadką młodych i nieco starszych facetów. Po dziesięciu minutach dwóch tatusiów i  Marta z Wojtkiem wyszli do holu i Wojtek zajął się przedstawianiem swych znajomych głównie Marcie. Jeden z kolegów powiedział - ten paskudnik bardzo starannie panią przed nami ukrywał - nigdzie  z nami nie chodził twierdząc, że  pisze już pracę. Marta się śmiała, ale stwierdziła, że wcale nie łgał, rzeczywiście ją pisze, ale ona nie ma  nawet bladego pojęcia o czym on pisze, bo ona chyba więcej wie o Księżycu niż o zagadnieniach z zakresu informatyki. Mój kontakt z informatyką kończy się w chwili gdy zamykam komputer  stwierdziła. Dobrze, że chociaż  wiem  jak go włączyć i wyłączyć i gdzie  co znaleźć w  sieci.

O godzinie 13,50 poproszono do sali ślubów Martę i Wojtka oraz Świadków i gości. Gdy już wchodzili jako ostatni do sali nieomal wbiegł zdyszany promotor Wojtka. Mijając Wojtka  klepnął go przyjacielsko w rękę mówiąc - a jednak zdążyłem!  To świetnie panie  doktorze, ogromnie się cieszę- odpowiedział Wojtek.

Jak na każdym ślubie cywilnym formalności nie trwały długo, bo wszystkie dane były już zapisane, napisane, sprawdzone, Marta i Wojtek złożyli teraz w odpowiednich miejscach  swe podpisy, potem wszyscy  zostali  zaproszeni do sąsiedniej  sali by spełnić szampanem toast za pomyślność młodej pary na nowej drodze życia.  Pierwszy dopadł ich promotor, złożył życzenia, przeprosił, że wpadł jak po ogień, ale zaraz pędzi na uczelnię i że się oczywiście  "zdzwonią". Składając życzenia Marcie poprosił by Marta dopilnowała, by w czasie tego krótkiego urlopu Wojtek nawet nie  dotknął się do  swej pracy magisterskiej.  Niech  mu  się  trochę mózg schłodzi od  bryzy  morskiej, niech trochę poleniuchuje. Wizyta promotora na  ślubie "magistranta" chyba nie  była czymś powszednim i w trakcie tego toastu kilku kolegów  było wielce  zadziwionych, że na ślub Wojtka przybył jego promotor.  Bo to bardzo "ludzki" człowiek - tłumaczył  Wojtek.

Ponieważ Wojtek prosił by nikt nie przynosił kwiatów a jeśli już koniecznie poczuje przemożną chęć wydania z okazji jego ślubu pieniędzy, to niech po prostu wspomoże jeden z domów  dziecka i zamiast wydawać na kwiatki  wpłaci te pieniążki na wskazane przez Wojtka konto - to Dom Dziecka dla chorych nieuleczalnie maluszków, których niektórzy rodzice po prostu nie odebrali po porodzie ewentualnie oddali je tam, bo sami nie  dawali już sobie  rady  i teraz zamiast kwiatów  do rąk  Marty docierały potwierdzenia wpłaty. Marta za każdym  razem  dziękowała  a jej głos coraz bardziej się załamywał ze  wzruszenia.  Gdy już wszyscy złożyli  życzenia a butelki szampana pokazały dno teść Marty poprosił by wszyscy stanęli pod  wejściem do USC i zrobił kilka pamiątkowych  zdjęć  całej  grupie. I znów były uściski, a co bliżsi koledzy Wojtka ośmielili  się objąć Martę i delikatnie  przytulić.

Potem przeszli niespiesznie do swoich samochodów i podjechali do Hotelu Europejskiego.  Gdy już siedzieli przy stole i czekali na  zamówione potrawy, ojciec Wojtka poprosił o jeden z kwitków, by spisać sobie dane  adresowe i numer konta  bankowego owej placówki.

A skąd ty synku  wiedziałeś o tym Domu Dziecka- spytała się Wojtka mama. Stąd, że jeden z moich kolegów ma siostrę która tam pracuje. Ona boi się wyjść za mąż bo jednak większość małżeństw decyduje się chociaż na jedno dziecko, a ona boi  się, bo jest jednak sporo wrodzonych  wad i to wcale nie są  wady genetyczne. No to z czego się biorą? z powietrza? - dziwiła  się  mama Wojtka.  Czasem i ze złego, bo  zatrutego powietrza, czasem z choroby matki w  czasie  ciąży, czasem ze źle prowadzonej ciąży, zbyt długiego i ciężkiego porodu, braku odpowiednich witamin w trakcie ciąży - powiedziała Marta. Przyczyn niczym mrówek w lesie.

Teściowa przyglądała  się Marcie i Wojtkowi i w pewnej chwili dokonała  epokowego odkrycia - kwiatki w butonierce Wojtka i we włosach Marty wyglądały nadal świeżo, jakby dopiero co były tam umieszczone. No bo były  przedtem  w rękach Pati i ona je po prostu zaczarowała - śmiała  się Marta. A poza tym  Pati sama je  dziś przywiozła o świcie z giełdy, więc prawdopodobnie były  ścinane w nocy i odpowiednio przetrzymane. 

Pani dziś jechała o świcie na giełdę? -zdziwiła  się teściowa.  Zawsze jeżdżę po towar o świcie- dostawcy przyjeżdżają  często już o czwartej rano - odpowiedziała Pati. W lecie  żaden problem by tak  raniutko wstać, gorzej  jednak jest zimą, wczesną wiosną i jesienią. Z tym że zimą to więcej jest kwiatków doniczkowych, które są jednak trwalsze, a cięte to kupuję prosto z pewnej szklarni w Warszawie. To w Warszawie są szklarnie?  No są w granicach tak zwanej wielkiej Warszawy. Często ktoś zaczynał od malutkiej  szklarni w ramach  swego hobby a potem dochodził do wniosku, że dobrze mu idzie i z małej szklarni amatorskiej powstawała duża, profesjonalna.

W czasie obiadu ojciec Wojtka spytał się obojga,  czy już się  zastanowili co chcieliby dostać w ślubnym prezencie. Marta uśmiechnęła się  i powiedziała - ja już dostałam fajny prezent. A zdradzisz nam co dostałaś? - spytała  teściowa.  Wojtka dostałam z okazji ślubu. To bardzo udany prezent bo mądry i zdolny z niego  facet i podoba  mi  się a nawet go kocham.Teściowa uśmiechnęła  się - podejrzewam, że wy to kochacie  się od pierwszej klasy  szkoły podstawowej. Nie zgadłaś mamo- powiedział Wojtek - dopiero od V klasy szkoły podstawowej.  

A może chcecie popłynąć w podróż jakimś wycieczkowcem? Są rejsy dookoła  Morza Śródziemnego, są po fiordach Norwegii albo na Bahamy. Oj nie, taki wycieczkowiec to koszmar powiedziała  Marta. Mnie osobiście  wystarcza rejs z Sopotu na Hel. I dobrze, że jest kilka godzin przerwy pomiędzy tym wypłynięciem a powrotem. A na tych wycieczkowcach to jest tłum ludzi, gorzej niż kiedyś na FWP, bo więcej ludzi na  raz. Źle znoszę takie spędy -wyobrażasz sobie być dwa tygodnie na statku na którym jest dwa tysiące osób?  A do tego jeszcze dodaj  załogę, która to tarło obsługuje. A powierzchnia  ograniczona. Już po jednym dniu miałabym załamanie nerwowe. Pływać to ja lubię żaglówką, góra w trzy, cztery osoby, może być nawet jakaś dwugodzinna wycieczka statkiem  ale nie rejs dwa tygodnie w towarzystwie  dwóch tysięcy wycieczkowiczów.

No ale teraz jedziecie do Sopotu na  wczasy.  Owszem, ale nie będziemy mieszkać w jakimś  ośrodku wczasowym a w wynajętym mieszkaniu w normalnym bloku mieszkalnym. Nie będziemy  się stołować w jednym i tym  samym  miejscu, a tam, gdzie  się akurat w porze obiadowej znajdziemy, bo śniadania i kolacje  to będziemy  sobie  sami robić - te mieszkania  są z pełnym wyposażeniem- małe i duże AGD, talerze, garnki, kubki, ścierki do naczyń, pralki, sprzęt do sprzątania i miejsce  w garażu. Po prostu część osób kupuje mieszkanie pod wynajem - a procedurą wynajmu mieszkania wczasowiczom, sprzątania po gościach, sprawdzaniem stanu wyposażenia  zajmuje  się specjalna agencja.  I wszyscy są zadowoleni - właściciel mieszkania, agencja zarządzająca i wczasowicz. A do plaży to mamy  raptem z 250 metrów.

W wielu krajach Europy ludzie inwestują w domy nie  tylko letniskowe  ale i całoroczne. Tu za jakiś  czas też tak będzie. Wkrótce  całe wybrzeże Bałtyku będzie obetonowane domami z mieszkaniami pod wynajem. Ale mnie  się taki sposób  spędzania urlopu podoba. 

No to pomyślcie na tym urlopie co by wam sprawiło frajdę. Może ferie  zimowe  w Alpach? Mamo, przecież oboje jesteśmy jeszcze  "uwiązani"- stwierdził Wojtek. Martunia jeszcze studiuje, ma przed  sobą rok, w którym będzie  robić licencjat a potem jeszcze  dwa lata do magisterium.

Ja zacząłem pisać  swoją pracę magisterską  i nie jest to wypracowanie z polskiego z gatunku co poeta  miał na myśli. Wymaga ode mnie sporo myślenia  i pełnego zaangażowania. Nie jestem  w   stanie przewidzieć  czy będę mógł gdziekolwiek  pojechać zimą, bo może  akurat  wtedy będę musiał przeprowadzać różne badania. Bo to nie jest tak, że wszyscy  tylko na mnie  czekają bym  sobie  mógł coś doświadczalnie przeprowadzić. Ja naprawdę  chcę  jak najprędzej zrobić magisterkę i zacząć samodzielnie się utrzymywać. To wcale nie jest zabawne być dorosłym człowiekiem i być na utrzymaniu rodziców. Dobrze, że mamy gdzie  mieszkać a do tego mój teść jest naprawdę cudownym facetem i umiemy  się we troje dobrze  dogadać. Więc zamiast prezentu ślubnego to po prostu nadal mi pomagajcie finansowo nim zrobię magisterkę i zacznę pracować.  

No to przecież jest zrozumiałe, że nadal będziemy cię finansować dopóki nie  zaczniesz regularnie pracować i zarabiać. Po prostu chcieliśmy wam zrobić jakąś   frajdę.   Wojtek roześmiał  się - frajdę to mamy z okazji ślubu bo już jesteśmy małżeństwem. Od  dziś będę sypiać w sypialni Martuni. Tylko ją troszeczkę  przemeblujemy. Albo się zamienimy pokojami z tatą, bo tata ma podwójne łóżko - a sypia na wersalce powiedziała  Marta. Czeka nas małe przemeblowanie mieszkania. A nie  zrobiliśmy tego  wcześniej, żeby nie  zapeszyć. Po prostu ja  jestem  w pewnych sprawach dość przesądna. Ale  zrobimy to po powrocie z Sopotu. 

Po obiedzie, gdy wracali do domu tata powiedział - możemy dziś w domu omówić kwestię  przemeblowania mieszkania. O której jutro chcecie wyjechać? Nie  wcześniej niż  o 10 rano, bo tam doba zaczyna się o 14,00 - stwierdził Wojtek.  Nie będziemy  "śmigać", nie będziemy przekraczać ograniczeń prędkości. Odwieźli Pati do domu a Marta  coś bardzo  długo  szeptała  Pati do ucha, a na koniec  bardzo mocno  się  wyściskały.

W domu szczegółowo omówili z tatą jak się przemeblują po powrocie z nad morza, a tata powiedział, że ma  zamiar zamieszkać razem z  Pati w jej mieszkaniu i zaproponuje  jej małżeństwo. Oczywiście mógłby i bez ślubu z nią mieszkać, ale  w tym dziwnym  społeczeństwie to taki układ będzie stawiał ją  w złym świetle.  Jak sami widzieli to Pati  mieszka "tuż  za rogiem"  i ma mieszkanie trzypokojowe na pierwszym piętrze.

wtorek, 26 września 2023

Córeczka tatusia - 16

 W niedzielę  przy śniadaniu, Wojtek stwierdził, że pogoda jest "całkiem przyzwoita", więc mogliby w trzy pary,  dwoma   samochodami, wybrać  się w jakieś  sympatyczne "okoliczności przyrody". Na przykład w  jakieś mało cywilizowane  miejsce nad Wisłę. To całkiem niedaleko, mniej  więcej na  wysokości  Konstancina - miejsce dzikie, a co najważniejsze nie ma  tam żadnych "cywilizowanych warunków" typu kioski z jedzeniem  i piciem, więc warszawiacy tam nie jeżdżą, zresztą część drogi pokonuje  się polnym duktem, potem przejeżdża przez wał przeciwpowodziowy. W tym  miejscu jest wyspa na Wiśle i ten kawalątek Wisły między  wyspą a lądem jest płyciutki, ale i tak się nie nadaje  do kąpieli, bo dno Wisły jest niebezpieczne, można trafić na ruchomy piasek i wpaść w  głęboki dół.  A kiedy byłeś tam ostatni raz? - spytała Marta. No z tobą kochanie. 

Ale to było szalenie  dawno! Może  się tam coś już zmieniło, może się tam coś pobudowało- Marta  miała wielkie  wątpliwości odnośnie tej propozycji. Wiesz tata i Pati  to bez trudu przeżyją rozczarowanie takim  miejscem ale twoi rodzice, a głównie mama to mogą być zniesmaczeni -  tłumaczyła Wojtkowi Marta.  No to ja  ich uprzedzę, że może być tam mało cywilizowanie i co najwyżej  można tam nogi pomoczyć. No to są właśnie warunki w sam raz dla mojego taty, on nie  jest typu "ę i ą", woli  "wczasy pod  gruszą" niż w jakimś uzdrowisku.  Zresztą ja ich uprzedzę, że dawno tam nie byliśmy.  Ja wiem, że mama to wolałaby pojechać do któregoś z tych miejsc nad Zegrzem, ale tam w weekendy jest co najmniej  tłumnie.  Ale tata na pewno wolałby pojechać gdzieś na  dziko a mama to wolałaby pojechać do Kazimierza i pospacerować w tłoku na  rynku a nie pójść na jakiś odleglejszy spacer tam, gdzie nie ma ludzi.

Tata przysłuchiwał  się ich dyskusji i długo nic  nie mówił, w końcu powiedział - a może byś Wojtku  po prostu zadzwonił do  rodziców i  zapytał jakie mają plany , bo nie  wykluczone jest, że oni już mają jakieś własne plany na  dziś. My z Pati możemy z wami na to "bezludzie" pojechać, weź tylko pod  uwagę fakt, że jutro macie ślub, więc płeć piękna  z całą pewnością nie będzie zachwycona całodziennym siedzeniem nad wodą. To jednak jest jakieś wydarzenie, do którego każda z pań  chce  być dobrze  przygotowana,  wypiękniona, wypoczęta  a nie zmęczona całym  dniem przebywania  na słońcu.

No fakt, nie  wziąłem tego pod uwagę - przyznał się samokrytycznie  Wojtek. Jestem  już tak  zżyty z Martusią jakbyśmy  byli od lat małżeństwem i jakoś słabo do mnie  dociera, że dopiero jutro będę jej mężem. Najzabawniejsze, że ja od  wielu lat  myślę o  niej tak jakby  była moją żoną.

No ale  jeżeli cię tak dziś nosi to możemy z tatą i Pati wyskoczyć na spacer po Konstancinie i wpaść na obiad do Świerkowej i zjeść go na tarasie oganiając  się od os - zaproponowała Marta.  Jutro mamy ślub, a we wtorek wyjeżdżamy, więc do obu wydarzeń musimy się jakoś przecież przygotować. Dziś musisz  pomyśleć co bierzemy do Sopotu oprócz kąpielówek i klapek. Przecież zamierzamy  tam być głównie na plaży a nie biegać po sklepach by uzupełnić garderobę - Marta wyraźnie trzeźwiła umysł Wojtka.

Wojtek uśmiechnął się kwaśno i stwierdził,  że ma chyba już tak wyjałowiony mózg przez pisanie tej swojej pracy, że racjonalne  myślenie o  otaczającej go rzeczywistości niemal mu  nie wychodzi. Kochany- to może ty się zastanów dziś czy naprawdę mamy brać  ślub już teraz, czy  może aż napiszesz i obronisz  tę pracę - powiedziała ze śmiechem Marta. Tak naprawdę to przecież nic nas pogania do wzięcia ślubu. Równie dobrze możemy się pobrać za rok albo w przerwie pomiędzy moimi semestrami. 

Ojej - rozjęczał się Wojtek- nie bądź okrutna, marzę  żebyśmy już byli po ślubie, bym zasypiał i budził  się razem z tobą, a nie w drugim pokoju. No ale  doceń jak masz mnie  w sumie bliziutko - zwłaszcza teraz  gdy ja mam wakacje - tłumaczyła Marta. Nawet gdy piszesz te  swoje  arcy mądre  rzeczy, z których nic nie  kumam, choć piszesz jak najbardziej po polsku, to jesteśmy razem, bo ty piszesz  a ja jestem obok ciebie i albo czytam  albo robię  coś bardziej pożytecznego, np. sweter dla ciebie. To co robisz to robisz dla mnie? Myślałem, że "drutujesz" coś dla siebie. Robię dla ciebie tak zwany "bezrękawnik" - można go nosić w zimne  dni pod marynarką.

Udało mi  się upolować na internecie włóczkę cienką, miękką a do tego to setka  wełna z jedwabiem. Tylko długo mi się go robi, bo cienka  włóczka więc i druty  muszę mieć  cienkie. Ale już zrobiłam plecy i teraz  robię już przód. Pierwszy raz robię męski sweter i mam wrażenie, że to trwa  wieki, no bo ty jesteś wysoki. Tacie to kupowałam gotowce a dla ciebie się "poświęcam". Mam nadzieję, że go skończę do zimy. A można taki bezrękawnik nosić i bez  marynarki? - spytał Wojtek. No jasne, że można- możesz mieć pod nim "normalną" koszulę  ale  możesz też mieć koszulkę polo. A umiesz zrobić  czapkę? Umiem, ale bez daszka. Mogę ci zrobić na  zimę  czapkę i szalik. Tylko ci zrobię jeszcze przed  zimą, bo będę miała więcej nauki i będę pisała pracę licencjacką. A po co, skoro chcesz  studiować na II stopień?  Po prostu dlatego, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości - jeżeli mi stanie coś na przeszkodzie do ukończenia II stopnia to będę jednak już  miała licencjat w garści.  Wojtek zamyślił się -  właściwie to masz rację - bardzo trzeźwo myślisz. Zawsze mi imponowało twoje  trzeźwe  spojrzenie i odwaga  w wygłaszaniu  własnej opinii.  A pomimo tego  nie masz problemu by pójść na kompromis.

Marta wyjęła  z szafy dwie torby, potem otworzyła szafę ze  swoimi rzeczami i zaczęła do jednej z toreb wkładać swoje rzeczy. Co robisz? - niezbyt mądrze zapytał Wojtek. Pakuję się na wyjazd do Sopotu. Na te dziesięć  dni to nie trzeba mi wielu rzeczy, poza tym w Sopocie też można parę rzeczy kupić. Wezmę dwie pary spodni, trzecie  będę miała na  sobie, klapki po domu i klapki na plażę, kurtkę nieprzemakalną i kurtkę letnią, 2 sweterki cienki i grubszy, adidasy zapasowe, bieliznę. szlafrok  kąpielowy zamiast ręcznika na plażę, leżak lub kosz sobie wypożyczymy, podwójną matę plażową też wezmę, czasem chce się poleć na brzuchu, cztery ręczniki. Kilka bluzek, jedną sukienkę gdy się nam  zachce pójść gdzieś potańczyć. Muszę jeszcze kosmetyki dla  nas przejrzeć i może coś w poniedziałek przed południem  dokupić w drogerii. Weź tę zieloną torbę, ona jest większa, ale ty masz większe rozmiarowo rzeczy niż moje. I zastanów  się czy aby na pewno musisz  brać na te 10 dni laptop. Na smartfonie to chyba dasz radę przeżyć, Wi-Fi jest ponoć w tym budynku. No to chodź ze mną gdy się będę pakował, bo ostatnie lata to jakoś nigdzie  nie wyjeżdżałem. W pół godziny potem oboje  już byli spakowani na  wyjazd. Tata dorzucił do rzeczy Wojtka szlafrok frotowy w jasno granatowym kolorze mówiąc - weź mój, bo ja się już jakoś rozrosłem w poprzek- poza tym jakoś zawsze o nim zapominałem jadąc nad morze.

W poniedziałek Marta obudziła  się już o 8,00 rano. Gdy ziewając wyszła ze  swojego pokoju zobaczyła, że w kuchni już urzędują "jej mężczyźni". A co wy tak wcześnie się zerwaliście- spytała tłumiąc  ziewanie. Ja to się obudziłem jak  zawsze o 6,30 poinformował ją  tata, a o 7,00 dobił do mnie  Wojtuś.

A o której idziesz do fryzjerki? - spytał tata. O żadnej,  mam na tyle  krótkie włosy że nie jest mi do czegokolwiek  potrzebna  fryzjerka. Uczeszę  się, psiknę trochę lakieru i będzie.  Pati będzie dopiero koło południa, więc wszystko zdążymy.

Czy my się jakoś umawialiśmy z moimi rodzicami?-zastanawiał  się na głos Wojtek. Nie wiem, ale może  zatelefonuj do nich po dziewiątej, że  szanowny świadek  ma być w Pałacu ślubów o 13,30  i że w  związku z tym wyjeżdżamy z domu o13,00, bo przecież trzeba tam gdzieś  zaparkować. W tym układzie  to możemy przecież pojechać  tam w dwa   samochody - stwierdziła Marta. My tam przyjedziemy przecież razem z Patrycją.

Około 9,30 Wojtek zatelefonował do ojca, przypominając  mu, by nie  zapomniał wziąć swego polskiego paszportu i powiedział, że ma koniecznie być o 13,30 w Pałacu Ślubów i jeśli ma jakieś kłopoty z trafieniem na miejsce to niech podjadą pod dom Marty o godzinie 13,00 i razem w  dwa samochody tam pojadą. 

Patrycja przyszła nieco  wcześniej i wyglądała niezwykle elegancko w letnim wzorzystym kostiumie -  na jasno zielonym tle były ciemno zielone liście, bardzo naturalnie wyglądające. Dopasowany  żakiet świetnie podkreślał jej figurę, ciemno brązowe półszpilki i w takim  samym kolorze torebka dopełniały całości, na  szyi miała złoty łańcuszek, na którym był zawieszony jeden nieduży złoty listek pokryty zieloną  emalią. Wyglądała nie tylko elegancko ale i ładnie. Tak jak obiecała  przyniosła białe frezje  z bordowymi  żyłkami na wewnętrznej stronie płatków. Klamra przeznaczona  do włosów Marty miała trzy kolory frezji- białe z tą bordową  żyłka, ciemno różowe i ciemno różowe z fioletem. Marta zastanawiała  się nad dodatkami, bowiem strój Wojtka  wymuszał niejako , że powinna pójść w czarnych szpilkach, a czarna, matowa torebka jakoś optycznie  nie pasowała do całości. No ale po co ci Martusiu torebka? - zapytała Pati.  Dowód osobisty weźmie do swojej kieszeni Wojtek, chusteczkę do nosa schowasz w torebce, która na pewno jest w tym szerokim pasku. Tam jest torebka? -zdumiała  się Marta. No może nie regularna  torebka, ale taka kieszonka w sam raz na chusteczkę do nosa. Pokaż mi tę sukienkę. Pati obejrzała pasek i powiedziała- jest w  wierzchniej stronie paska, ukryta pod kokardą. Bo jak widzisz on się nieco dziwnie  zapina bo kokarda jest zawiązana na stałe i jego obwód można  zmieniać przesuwając kokardę po obwodzie paska- tu jest mnóstwo dziurek, których nie  widać w  tych  zmarszczeniach,  ale je wyczujesz pod palcami i wetkniesz  w nie te plastikowe kołeczki. 

Frezje, który miały  zdobić butonierkę marynarki miały łodyżki zanurzone w płaskiej fiolce wypełnionej przezroczystą, zielonkawą "galaretką" żeby bez uszczerbku przetrwały wiele godzin. Pati bardzo sprawnie przecięła nitki w butonierce, wprowadziła do niej ową płaską fiolkę i przymocowała ją do spodu klapy marynarki pętelką z nitki w ciemno bordowym kolorze.  Gdy  Pati skończyła przygotowywanie Marty, Wojtek poszedł się przebierać do swojego pokoju i poszła  z nim Marta. Gdy wyszli Pati powiedziała do taty Marty - nie da  się ukryć, że zmajstrowałeś piękną dziewczynkę ale najważniejsze, że ją tak wspaniale wychowałeś. No i  na dodatek  to bardzo mądra dziewczyna. Jestem pełna podziwu dla Ciebie!

Pięć minut przed trzynastą rodzice Wojtka zameldowali przez domofon, że są  na dole i czekają w  samochodzie. Marta szybko dała Wojtkowi swój dowód osobisty, jeszcze raz przejrzała  się w lustrze, objęła Pati, pocałowała ją w policzek, głośno powiedziała, że ogromnie   dziękuje jej za pomoc a do ucha jej szepnęła-  teraz  wasza kolej!

                                                                   c.d.n.





niedziela, 24 września 2023

Córeczka tatusia - 15

 Gdyby Marta, jej tata, lub Wojtek prowadzili coś na kształt "kroniki  rodzinnej" to musieliby odnotować, że ten piątek był w sumie  dość niezwykłym  dniem , bo:  tego  dnia Wojtek sprzedał swoje mieszkanie  swemu ojcu- wprawdzie nie  za najwyższą kwotę, którą mógłby uzyskać sprzedając  je osobie obcej, nie mniej uzyskana za nie kwota  całkiem go satysfakcjonowała. Następną  sprawą, godną odnotowania  było to, że tata przyjaźni się z panią Patrycją i nie jest to przelotny flirt i tym samym Patrycja zostaje  wpisana na listę rodzinną i od tej  chwili będzie brała udział  we wszystkich rodzinnych sprawach i nie wykluczone jest, że się z tatą zwiążą wkrótce węzłem małżeńskim. Co prawda oboje  mieli dość sceptyczny  stosunek do małżeństwa, bo kochać  się i szanować wzajemnie to można i bez ślubu, ale pewne formalności prawne wyraźnie faworyzowały związki małżeńskie. 

W ramach włączania Patrycji na listę rodzinną Marta zarządziła  w piątkowy wieczór kolację w towarzystwie Patrycji i tata razem z Wojtkiem wpadli do kwiaciarni przed jej zamknięciem by "porwać" Patrycję na kolację.  A  na sobotnią kolację Marta zaprosiła  i teściów i Patrycję, bo uznała, że lepiej będzie gdy oni i Patrycja poznają się jeszcze przed ślubem jej i Wojtka. 

Tata miał coś w rodzaju wyrzutów  sumienia, że ukrywał przed Martą swą znajomość z Patrycją,  ale Marta, aby go nieco pocieszyć powiedziała - no to mamy rachunki między  sobą wyrównane, bo nigdy ci nie powiedziałam, że chodziliśmy z Wojtkiem do kina tylko po to, żeby  się całować. Tata się roześmiał i powiedział - muszę cię zmartwić, ale nie byliście w tej materii prekursorami, moje pokolenie też było kinomanami - miłośnikami ostatniego rzędu w kinie. A Wojtek powiedział - wygląda na to, że kinomania  jest  niejako uwarunkowana genetycznie. I na większości tytułów bywaliśmy po dwa razy - raz w kinie  a raz na filmie.

Na sobotnią kolację to ojciec był tym który zapraszał "prawie teściów". Rozmawiał z "prawie teściem" i napomknął "między wierszami", że oprócz nich będzie jeszcze jedna osoba, której oni jeszcze nie  znają. Ale oczywiście nie jest to jakaś oficjalna kolacja, krawat i garnitur są absolutnie  zbyteczne. Oczywiście "prawie teść" nie dociekał kim jest jeszcze jedna osoba na kolacji - mało tego - nie powiedział żonie, że oprócz nich będzie jeszcze ktoś na kolacji. "Prawie teściowa" w  związku z tym nie  spędziła przed wyjściem  z  domu dwóch godzin przed lustrem, zamiast  szpilek wdziała zwyczajne sandałki na niewysokim koturnie i wreszcie wyglądała tak zwyczajnie, po matczynemu, a nie jak żona faceta na dyrektorskim stanowisku podczas oficjalnego służbowego przyjęcia.  Prawie teściowie dotarli dziwnym trafem  z dziesięć minut przed czasem. Marta z przyjemnością zauważyła całkiem naturalny wygląd swej teściowej i skomplementowała go. 

No bo się dziś nie malowałam - głupio  być wymalowaną  w miejscu w którym snują  się tylko zakonnice i stare, schorowane kobiety. To strasznie przygnębiające miejsce, choć trzeba przyznać, że  ogród mają piękny i bardzo zadbany. I on jest ogromny. I mają na swoim terenie parterowy budynek, w którym jest przedszkole.   I podobno dzieci  przybiegają do tych kobiet, które są przytomniejsze niż Helenka. A jak ciocia Helena? No jak zwykle - nijak. Ona po prostu już nie kontaktuje, ale jest czyściutko ubrana, uczesana i siedzi jak mumijka. To strasznie przygnębiający widok- przynajmniej dla mnie. Bo ojciec twierdzi, że to normalne, bo Helenka  zawsze była jakby nieco opóźniona  w rozwoju. No ale dobrze, że jest duży ogród, bo przynajmniej ciocia jest na świeżym powietrzu,  a nie leży pokotem w pokoju jak rok długi - powiedziała Marta.   No fakt- zgodziła  się "prawie teściowa".  

W tej chwili do pokoju wszedł tata Marty i powiedział - Pati się spóźnia, podejrzewam, że ma problem z zamknięciem kraty- wyskoczę do niej z Wojtkiem i narzędziami. Dwie minuty później już obu nie  było.  A co się stało? dokąd oni poszli?- zaczęła się dopytywać  "prawie teściowa". Marta uśmiechnęła  się - poszli sprawdzić, czy Patrycja  nie ma kłopotów z kratą na drzwiach kwiaciarni. A  kto to jest Patrycja?  Marta uśmiechnęła  się - to jest tak zwana niespodzianka - to przyjaciółka taty. Przemiła osoba. Będzie tacie  towarzyszyła na  naszym ślubie i na obiedzie. I dziś będzie na kolacji.  

Teściową lekko zatkało, ale  powiedziała - ja  chyba tej pani nie  znam.  No właśnie  dlatego, że jej mamo nie znasz to będzie  dziś na kolacji, żebyście  się poznały.  Czy to oznacza, że będziesz  miała  macochę? - spytała prawie  teściowa. Nie wykluczone to jest - ale nie będzie "macochą" tylko co najwyżej macoszką. To bardzo miła i łagodna osoba a do tego inteligentna.  Wojtkowi też  się podoba. 

Od jak dawna twój ojciec ją  zna? Nie  wiem, nie pytałam, to już duży chłopczyk i mocno doświadczony przez życie. W każdym razie podejrzewam, że dość długo. Gdy był piękny i młody to poleciał na urodę, teraz raczej interesuje go rozum kobiety  a nie  uroda. Ale  zapewniam  cię, że nie jest brzydka. A czy ty znałaś moją matkę?  Nie, osobiście nie  znałam jej. Ale pamiętam, że była bardzo ładna, raz ją widziałam na zebraniu rodziców. A ja wcale nie pamiętam jak wyglądała moja matka - ona mnie  nienawidziła- cicho powiedziała Marta. Myślę, że była bardzo niezrównoważoną osobą. A tata nie ma ani jednego jej zdjęcia. Ja rozumiem, że czasem dzieci są nieznośne, ale  czy powiedziałaś swemu dziecku że jest dla ciebie tylko i wyłącznie udręką i że masz go dosyć? Że ci przeszkadza  w życiu? Bo ja to od niej często słyszałam i to wszystko powiedziałam w  sądzie i że dlatego wybrałam, że chcę pozostać z tatą. Przez cały czas aż do mojej pełnoletności tata był ze mną, to on mnie  wprowadzał w życie i tłumaczył mi świat. Ważna byłam dla niego ja i moje sprawy, o  sobie nie myślał. 

W tej chwili zazgrzytał klucz w  zamku, Marta umilkła i wyszła pospiesznie  do przedpokoju. Uścisnęły  się z uśmiechem  z Pati, która powiedziała - już myślałam, że będę dziś nocować w kwiaciarni, ale na  szczęście udało się tę piekielną kratę zamknąć. Tym sposobem w poniedziałek skoro świt ściągnę speca od krat i Lucyna będzie się nim zajmowała. A jutro kwiaciarnia będzie nieczynna i też dziury  w niebie z tego powodu nie będzie - kartkę z zawiadomieniem już wywiesiłam.

W drzwiach pokoju stanęła "prawie teściowa" i zapytała-no i jak? Bo już  chciałam  Starego od telewizora odłączyć i posłać go na pomoc. No udało się, ale to będzie grubsza naprawa bo ona gdzieś na górze mechanizmu  ma jakąś przeszkodę - odpowiedział Wojtek. Nie  znam  się na  awariach takich urządzeń. Tata podejrzewa, że tam się jakaś zębatka popsuła.

Tata mrugnął do Marty, wyciągnął rękę do Pati i powiedział do "prawie teściowej"  -  pozwól, że ci przedstawię  swoją serdeczną przyjaciółkę, Patrycję czyli Pati. Skoro moje  jedyne dziecko już się nieomal ustabilizowało to i jak mogę nieco uporządkować swoje życie osobiste i wyciągnąć je z ukrycia.

Panie wymieniły uścisk dłoni, wyszczerzyły się w przyjaznym uśmiechu a tata powiedział- chodźmy do pokoju, nie stójmy tu. Marta kiwnęła na Wojtka i zagarnęła go do kuchni. Kolacja  była właściwie już gotowa, Marta zrobiła kilka kolorowych różnych sałatek, wielki półmisek tartinek, a na półmisku z przegródkami leżały pooddzielane składniki sałatek. Wojtek na moment dostał etat domowego kelnera i kursował z półmiskami, talerzami, dzbankami pomiędzy kuchnią i pokojem. Ojciec Wojtka  został niemal siłą odciągnięty od  telewizora, co wyraźnie  sprawiło mu sporą przykrość bo oglądał jakiś mecz piłki kopanej transmitowany przez Euro Sport.

Prawie teściowa żaliła  się do Pati, że Martusia i Wojtek  nie  chcą jej pokazać  swoich ślubnych strojów. Pati ją pocieszyła, że ona ich też nie  widziała, ale Marta ma niesamowite wyczucie koloru i garnitur, który wybrała świetnie odzwierciedla charakter Wojtka, bo to jest kolor dla silnych i pewnych siebie mężczyzn a Wojtek właśnie taki jest. Martusia wybrała też intuicyjnie kwiaty dla siebie i Wojtka. 

W tej chwili Marta powiedziała - Pati, ale co będzie jeśli się nie dostaniesz rano do kwiaciarni przez tę kratę?  Pati uśmiechnęła  się - w poniedziałek o 5 rano jadę na giełdę kwiatów i na pewno będą takie jakie zamówiłaś. Poza tym o 6 rano w poniedziałek już będę miała kontakt ze ślusarzem.  O piątej rano? - oczy Marty wyrażały przerażenie i niedowierzanie. Pati uśmiechnęła  się - i wcale nie będę najpierwsza - od 3,30 nad  ranem już się  zjeżdżają dostawcy żeby znaleźć jak najlepsze  miejsce  dla siebie. Giełda warzyw i owoców też zaczyna tak  wcześnie swe działanie. Tam i ci kupujący przyjeżdżają bladym świtem.  Życie wszelakich producentów  nie jest usłane  różami, zwłaszcza tych, których produkcja w dużej mierze zależy od  warunków atmosferycznych. Bo albo jest zbyt sucho i wtedy rosną koszty produkcji bo nawadnianie kosztuje, albo jest zbyt mokro i rośliny najzwyczajniej gniją.Teoretycznie powinna  być opłacalna produkcja szklarniowa, ale nie wyhoduje  się wszystkiego w  szklarni. Owszem- sporo kwiatów można hodować  w  szklarni, no ale trzeba mieć ludzi do obsługi, do ciągłego doglądania. I nawet kwiatów nie wyhoduje  się nic o nich nie wiedząc. Zaczęłam rozumieć różnych producentów dopiero wtedy gdy zaczęłam swą przygodę z kwiaciarnią. Konsument dostrzega tylko to, że "badylarz" przywiezie jedną przyczepę młodziutkich kalafiorów i "zarobi na mercedesa". To są mity- na pewno nie  zakupi za te kalafiory nowego mercedesa, co najwyżej przechodzonego, 20-letniego. I nikt z kupujących nie ma pojęcia ile trudu kosztuje wyhodowanie tych kalafiorów i że niemożliwością  jest wyhodować je  samemu, bez pracy ludzi, nikomu nie  wpadnie  do głowy, że ogrzewanie i nawadnianie szklarni kosztuje, że tak naprawdę to nic samo nie rośnie i że niemal każdy  ogrodnik czy też producent  warzyw jest także pracodawcą i musi ludziom u niego pracującym płacić pensję i składki  ZUS. Same to rosną tylko chwasty na polu. Mam wiele szacunku dla tych ludzi - nie mają  wcale  łatwego życia. Przysłowiowy "badylarz" pracuje "na okrągło" a nie jak urzędnik  8 godzin.  To trochę tak jak bycie rodzicem - nikt nie jest rodzicem tylko w określonych godzinach - jest się nim 24 godziny na dobę i to właściwie do końca  swego życia, bo przecież nawet gdy dziecko już jest dorosłe i  samodzielne to rodzice nadal przeżywają jego  wzloty i upadki.

Pati, ale ja nie chcę byś przeze mnie jechała o świcie po te kwiaty! Obędziemy się bez kwiatów w moich włosach i w butonierce Wojtkowego garnituru!  Marteczko - ja tam jadę nie tylko po te kwiatki dla was, ja  muszę też dokupić kwiatów do kwiaciarni. A jeżdżę głównie ja, bo moja wspólniczka za nic w świecie nie potrafi  się targować - a żeby było śmieszniej, to ci sprzedający wolą handlować z kimś, kto potrafi się targować. I dlatego to zawsze ja robię tam  zakupy. Ja po prostu w niedzielę, jak  zawsze, pójdę wcześniej  spać, zamiast o północy to około dwudziestej drugiej.  Zawsze tak robię i to zdaje egzamin. Nooo, uśmiechnij  się, proszę!  Poza tym, abstrahując od kwiatków  dla was to muszę już o 6 rano dzwonić do pana ślusarza, który obsługuje  również mechanizmy krat, żeby rano przyjechał i sprawdził co się dzieje. A na kartce wiszącej na  szybie napisałam, że kwiaciarnia będzie nieczynna w niedzielę i poniedziałek z powodu awarii. Całe  szczęście, że ta kwiaciarnia ma drugie wyjście- co prawda mało miłe bo trzeba przejść mały odcinek korytarzem piwnicznym i nie  zawsze funkcjonuje oświetlenie,  ale ja  zawsze mam przy wyjściu latarkę i jeśli żarówka przepalona to się wspomagam  latarką i dzwonię do dozorcy, że żarówka nie działa. Muszę po prostu poszukać jakiejś innej metody na te drzwi albo ten mechanizm wydobyć z muru, puścić go wierzchem a ukryć tylko jakąś obudową. Ale to będę musiała  załatwić ze spółdzielnią, bo to ich lokal, ja jestem tylko najemcą.

                                                                       c.d.n.


piątek, 22 września 2023

Córeczka tatusia - 14

 Rodzice Wojtka zjechali  do Warszawy późnym popołudniem i tak jak było umówione  wpierw "wpadli" do taty i Marty po klucze do mieszkania. Mama Wojtka wyrażała  swój entuzjazm związany  z faktem, że Marta   będzie teraz  jej ukochaną synową i zaproponowała, by może po ślubie Marta zwracała  się do niej per "mamo" a nie  ciociu. Marta zgodziła  się, wiedząc, że wszak niezbyt  często będą się widywać. Zjedli wszyscy razem wcześniejszą nieco kolację, w trakcie której teściowa koniecznie  chciała jeszcze  dziś obejrzeć ślubne  stroje  obojga,  ale  Wojtek powiedział, że nie ma takiej opcji - to będzie po prostu niespodzianka.  Po kolacji Wojtek wręczając ojcu klucze do drugiego mieszkania wytłumaczył  mu, że nie widzi potrzeby by im towarzyszyć do drugiego  mieszkania, bo wszak drogę dobrze oboje  znają,  w domu jest pełna lodówka różnych wiktuałów  i umówił się ze swoim ojcem, że następnego dnia spotkają  się obaj już u notariusza.  

A może ty córeczko chcesz się nieco odnowić biologicznie przed tą imprezą i poszłabyś  razem  ze mną do SPA?- spytała  "prawie teściowa".  Oj nie, nie bardzo  lubię czuć dotyk cudzych rąk na swoim ciele. Poza tym jestem naprawdę  w dobrej formie, bo w czasie  wakacji nie muszę wstawać wcześnie  rano, a najwięcej na urodę  szkodzi mi właśnie  wczesne wstawanie. Ja nawet w dniu ślubu nie pójdę do fryzjera a zamiast obecnie modnej  obecnie maski czekoladowej na  całe  ciało dosypię  sobie  do porannej kąpieli sól morską z Morza Martwego.

Co do włosów i uczesania - nie będzie żadnej wymyślnej koafiury - jedyną ekstrawagancją  będą wpięte w moje  włosy małe, żywe kwiatki i takie  same będą   wpięte  w butonierkę garnituru Wojtka.  A te kwiatki w moje  włosy i w butonierkę wepnie  nam siła fachowa, która wie jak  się to robi. 

A co to za siła fachowa ?- "prawie  teściową"  wyraźnie  zżerała  ciekawość. To bardzo miła pani, która jest współwłaścicielką kwiaciarni w której często robimy zakupy- zaspokoiła ciekawość prawie teściowej  Marta. Przyjdzie  do nas w południe, żeby bez pospiechu nas "udekorować". I, być może - zaproszę ją na nasz ślub bo to bardzo miła i kulturalna osoba. My i świadkowie  musimy  być w tym Pałacu Ślubów o 13,30,  a sam ślub ma być o godzinie  14,00  a po ślubie będzie w przyległej salce toast spełniony szampanem i potem my ze świadkami jedziemy na obiad do Hotelu Europejskiego. Muszę tylko zapamiętać, by jutro  kupić jakieś krakersy wytrawne na  zakąskę do tego szampana.

Menu obiadu nie jest z góry ustalone, każdy sobie wybierze to na co będzie  miał ochotę. Tam dobrze karmią, bo jednak mają sporo gości  zagranicznych. Tak mi doradziła koleżanka, której mąż jest kierownikiem sali w jednej z bardziej ekskluzywnych  restauracji, w której niemal na okrągło są przyjęcia  ślubne. Tam gdzie on pracuje termin przyjęcia ślubnego zamawia się  kilka miesięcy wcześniej.  Ponoć takie zamówione wcześniej menu to istny sezam i pozbycie  się resztek dla restauracji oraz  drenaż dla kieszeni  zamawiającego, zwłaszcza  wtedy gdy do stołów  zasiada kilkadziesiąt osób. Wtedy zamawia się z reguły wódkę, bo bez wódki to nie jest prawdziwe wesele i zamawia  się różne  wina, bo ponoć tak wypada - przecież niektórzy wolą białe a inni czerwone.

Ja nie rozgłaszałam wśród  swoich znajomych, że mam ślub i nie zaprosiłam żadnych swoich znajomych, ci co na ślubie  będą to głównie znajomi Wojtka i może zbierze  się kilkanaście osób. To cywilny ślub, który trwa góra 20 minut. Poza tym to okres  wakacji.  Drugie 20 minut to będzie w salce z toastem i pojedziemy na obiad. Mam nadzieję, że nie będzie tego dnia deszczu. Zawszeć milej  gdy nie pada. A kiedy wyjeżdżacie? Chyba we  wtorek rano, ale to Wojtek tu rządzi, bo on cały czas wszystko ustawia pod kątem swojej  pracy  magisterskiej i czasem musi się z kimś spotkać by coś jeszcze omówić i ustalić. 

I ty mu  się tak podporządkowujesz?- zdziwiła  się "prawie teściowa".  Podporządkowuję?- zdziwiła  się z kolei Marta- my z Wojtkiem  żyjemy po prostu w całkowitej symbiozie. Teraz jego praca magisterska jest dla nas obojga sprawą najważniejszą. Potem, za rok ja będę pisała pracę licencjacką, a potem za dwa lata zapewne  magisterską. Odkryłam na tych studiach, że bardzo lubię i interesuje  mnie chemia  i zapewne podejmę po studiach pracę u producenta kosmetyków. Mają  świetny ośrodek rozwojowo- badawczy. 

To ty nie będziesz kosmetyczką?- "prawie teściowa" była wyraźnie rozczarowana. Nie, nie będę - gdybym chciała być kosmetyczką wystarczyłby intensywny 10 miesięczny kurs lub dwuletnia  szkoła  zawodowa  w tym kierunku. Hmm, a wiesz, że kosmetyczki świetnie  zarabiają?  Marta uśmiechnęła się -  wiem, ale nie  wszystkie dobrze  zarabiają, tylko te, które trafią do znanego, z wyrobioną już  marką salonu. Poza tym  jak dla  mnie to za dużo częstego kontaktu z  zupełnie obcymi ludźmi no i nie jest to  wcale lekka praca i przeważnie na zmiany.

A jakie ty kosmetyki używasz? - spytała "prawie teściowa". Niemal wcale  nie używam kolorowych a z kremów to kremy dla dzieci lub cholesterol z witaminami A + E bo mam  dość  suchą  skórę. Bo tak naprawdę to żeby mieć dobrą  skórę trzeba o nią dbać prawidłowo  się odżywiając. Jest takie powiedzenie, że jesteśmy tym co jemy. Prawie nie jem wieprzowiny, nie jem konserw, jem bardzo dużo warzyw i owoców, głównie na  surowo. Mało słodzę, mało solę, czekoladę też rzadko jadam i jeśli to głównie gorzką. Czasem robię  sobie na twarz i włosy maseczkę ze świeżych  drożdży. A czasem po umyciu smaruję  sobie cieniutko  całe ciało  wysoko gatunkową oliwą extra virgin. Lepsze niż najdroższy krem.

Nie mogę  być kosmetyczką, bo nie mam przekonania do tych  wszystkich  kremów, masek itp.- po prostu byłoby mi głupio wmawiać klientkom  jakieś kosmetyki do których sama nie mam przekonania.  A jest tego wszystkiego w sklepach przeogromna ilość. Wchodzisz do sklepu i dostajesz oczopląsu.  Potem kupujesz i wydajesz sporo pieniędzy, w domu  z wielkim nabożeństwem czytasz jak  stosować,  stosujesz , zmywasz to co sobie na buzię nałożyłaś, spoglądasz w lustro i czujesz  się wielce  rozczarowana - ani nie  wyglądasz lepiej ani nie  czujesz, że masz "wspaniale odświeżoną  skórę", chociaż  zdaniem producenta już po pierwszym użyciu powinnaś paść z wrażenia jak bardzo ci się  stan skóry poprawił.

Gdy rodzice  Wojtka pożegnali  się i  wyszli Wojtek powiedział w kuchni do Marty - zasiałaś w  sercu matki ziarno niepokoju  czy  aby jej biznes  nie  zemrze śmiercią naturalną gdy zacznie  się moda na naturalne kosmetyki.  Marta  roześmiała  się - nie ma obawy-wszystkie naturalne kosmetyki mają to do siebie, że są dość krótko świeże- póki  co to jeszcze ani oliwa  ani świeże drożdże nie są napychane konserwantami, więc  są krótko przydatne i stosowanie ich wymaga  ciągłej  dbałości o to by były świeżutkie i  by były w domu. To nie tak  jak z jakimś kremem, który ma po otwarciu długi  okres przydatności do użycia. 

Martusiu, a ty naprawdę chcesz  zaprosić na ślub tę panią z kwiaciarni? Taaak, naprawdę, bo coś podejrzewam, że tata czuje do niej miętę przez rumianek. Przyglądałam mu  się ukradkiem gdy go wypytywałam skąd o niej wie, że straciła pracę i że poszła na kurs  bukieciarstwa, bo znam go na  tyle, że wiem że nie  rozmawiałby z obcą kobietą gdyby nie  zrobiła na  nim tak zwanego "dobrego wrażenia" a gdy z nią rozmawiałam o tych kwiatkach do ślubu to ona skądś wiedziała, że ja tu niedaleko mieszkam, a trudno powiedzieć, że  jestem częstą klientką tej kwiaciarni. Ja nawet dość rzadko koło niej przechodzę. Byłam tam może dwa razy a i to raz to pewnie jeszcze gdy chodziłam  do  szkoły. I widziałam jego minę gdy mówiłam twojej mamie, że zaproszę tę panią na  nasz ślub - aż mu szczęka nieco opadła ale się szybciutko opanował i widziałam, że jest zadowolony. Zaraz się go zapytam jak ona  ma na imię, bo chcę ją  zaprosić na ślub i obiad, więc trzeba ją uprzedzić żeby  się mogła przygotować psychicznie i fizycznie.  O ile  się orientuję to na ogół w poniedziałki kwiaciarnie  nie pękają  w szwach z nadmiaru klientów, więc jej wspólniczka poradzi  sobie bez niej.  Jesteś niebezpieczną kobietą - stwierdził Wojtek- czytasz w myślach. Czy masz na  myśli to, że czasem mówię byś mnie ubrał  z powrotem bo nie jesteśmy w sypialni? To też, ale jak wpadłaś na to, że ta pani  się tacie podoba?  No bo on nie rozmawia na tematy prywatne  z takimi, które nie robią na nim  dobrego wrażenia.  Po prostu taki tata jest.  Ale tego wieczoru Marta nie  zapytała się taty  jak ma na imię współwłaścicielka kwiaciarni. 

Pytanie to zadała tacie rano, gdy już wychodził do pracy. Tata uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni marynarki wizytówkę - ma na drugie  imię Zofia i wg mnie to imię do niej pasuje. Ty już masz swoje życie zaplanowane i niemal dopięte na ostatni guzik, więc może i ja powinienem swoje trochę zmienić. Trochę zabawna jest ta sytuacja, że wpadłaś na pomysł z tymi kwiatkami i uprzedziłaś  nieco moje  działania - ale dobrze  się stało. To bardzo mądra i zrównoważona kobieta. Cieszę  się, że chcesz ją zaprosić na ślub i obiad. A pierwsze imię ma nieco mało typowe w Polsce - Patrycja, w skrócie Pati. I myślę, że się  szybko polubicie. Stan cywilny -rozwódka, wiek - 7 lat młodsza ode mnie, a więc  już nie młódka. Wpadnij dziś do niej i  zaproś ją na ślub i obiad. Twoją teściową zapewne lekuchno zatchnie gdy przedstawię Pati jako swoją przyjaciółkę. Marta objęła tatę i powiedziała- no to mogę teraz  spokojnie wyjść za mąż  i jechać  do Sopotu.

Wojtek wrócił ze spotkania u notariusza uradowany niezmiernie , bowiem ojciec  został właścicielem mieszkania a Wojtek właścicielem całkiem sporej gotówki, którą wpłacił już do dwóch banków, sporą część wymieniając na  walutę. Mamy teraz pieniądze na  samochodzik dla ciebie- nie będziesz musiała ciągać  się przez  całe miasto na uczelnię miejską komunikacją. Gdy wrócimy z Sopotu to zrobimy przebieżkę  po salonach samochodowych. 

A może zrobimy inaczej -może lepiej kupmy nowy samochód dla ciebie a ja będę ten dorzynać? Może  szkoda  nowy samochód dawać w mało doświadczone ręce?- stwierdziła  Marta. Przemyśl to. Już przemyślałem. Tobie się kupi nieco mniejszy, może jakiegoś japońca? Poza tym naradzimy  się jeszcze z twoim tatą. Tata ma  zawsze takie trzeźwe spojrzenie.  Wojtuniu - usiądź spokojnie, weź  kilka głębokich oddechów i posłuchaj. Wojtek znieruchomiał i zapytał - co  się stało?  

Stać to się właściwie nic nie stało - uspokoiła  go Marta.  Ta pani od kwiatków ma na imię Patrycja, jest siedem lat od taty młodsza, jest rozwódką i musimy  dziś wpaść do kwiaciarni razem i zaprosić ją na ślub.  Miałam rację, że jest jednak  coś na rzeczy.  Tata ją przedstawi  twoim rodzicom jako swą przyjaciółkę. Ma nadzieję, że twoja mama nie padnie  trupem ze  zdumienia.

Zaczynam się ciebie bać- stwierdził Wojtek, masz szósty lub siódmy zmysł. Dobrze to wyczułaś. Moja matka to odporna  kobieta, raczej nie padnie trupem, zwłaszcza, że ta pani Pati jest współwłaścicielką kwiaciarni a nie wyrobnicą  w niej. Wiesz- właścicielka SPA i właścicielka kwiaciarni to mogą się nawet  zaprzyjaźnić.  To ja  zaraz zatelefonuję do Europejskiego by przygotowali stolik na 6 osób a nie na pięć. 

No to chodźmy do tej kwiaciarni - jest po jedenastej, to chyba jest już czynna. Ale numer! Ale to w sumie bardzo fajnie. Jutro rodzice chcą pojechać do cioci Helenki - powiedziałem ojcu, że my na pewno nie pojedziemy, bo Helenka nawet ich nie  skojarzy a co dopiero nas. Tata się dopytywał co chcemy dostać w prezencie  ślubnym i obiecałem, że pomyślimy. 

Marta skrzywiła  się - nie mam pojęcia co mogłabym chcieć w ramach prezentu ślubnego. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mamy gdzie mieszkać, mamy samochód, moje mieszkanie się wynajmuje, więc mamy dopływ gotówki, twoje lada moment też pójdzie pod wynajem.  Tak na  szybko pomyślałam, że nawet gdyby tata zamieszkał  z tą Pati to raczej by mieszkali w tym moim lub twoim mieszkaniu bo tam są trzy pokoje a tu cztery. Gdy pooglądałam te domki na Ursynowie to za nic  w świecie nie  chcę jakiegoś domku. Ja jestem  miejskie  dziecko a nie wiejskie i jestem przyzwyczajona  do dużych domów.  No to chodźmy do tej kwiaciarni - zadecydował Wojtek. Postanowiłem, że zrobię  sobie krótki urlop od pisania pracy. A kiedy wyjeżdżamy? We wtorek rano. Rodzice wyjeżdżają w środę rano- podobno. Dziś pewnie  będą  chcieli gdzieś nas  na obiad zaciągnąć, co mnie mało  cieszy, bo się przyzwyczaiłem do domowych obiadów. Jutro to pojadą do Helenki.

W kwiaciarni zastali panią Patrycję - była  sama, ruchu nie było. Marta przedstawiła jej Wojtka i powiedziała, że przyszli by ją zaprosić na  swój ślub  i na obiad po ślubie. Obiad  będzie w Europejskim, więc raczej nie powinno być po im zatrucia pokarmowego a na obiedzie będą też rodzice Wojtka. A świadkowie nie?- zapytała pani Patrycja. 

Marta roześmiała  się - skorzystaliśmy z faktu,  że jedynym kryterium dla świadków jest wymóg ukończonych osiemnastu lat i nasi ojcowie  są naszymi świadkami. Jesteśmy oboje przeciwnikami dużych, hucznych ślubów i wesel. Ani wystawny ślub ani huczne wesele nie  zapewnią szczęścia w  związku. To zależy tylko i wyłącznie od tego jak się ludzie dobiorą i jak znoszą pewne ograniczenia - bo każdy związek to czasem dość trudne przejście z pojęcia  "ja" na pojęcie "my", czyli wczucie  się w myśli i odczucia partnera i często jest to dla pary zbyt trudna sprawa. Ale my jesteśmy parą od podstawówki- z małą czteroletnią przerwą bo mieszkaliśmy w różnych krajach.

                                                                     c.d.n.


czwartek, 21 września 2023

Córeczka tatusia - 13

 Po wysłuchaniu argumentów taty, Marta i Wojtek postanowili pojechać po ślubie jednak do Sopotu. Wojtek zrobił rezerwację i wpłacił zaliczkę. Potwierdził  też obiad  "poślubny" zarezerwowany w restauracji  Hotelu Europejskiego. Był w świetnym humorze - spacerował po mieszkaniu w butach,  w których miał iść  do ślubu równo za  osiem i pół dnia. Tego wieczoru zatelefonował jego ojciec i powiedział, że oni przyjadą w czwartek, w tygodniu poprzedzającym ślub, bo na piątkowy poranek zarezerwował termin u notariusza. Przyjadą samochodem i gdy będą dojeżdżać do Warszawy to wtedy ojciec do  Wojtka  zatelefonuje. Jadą z noclegiem, przenocują prawdopodobnie  w Brnie. Matka wie, że Wojtek chce komuś wynająć to swoje mieszkanie i wie, że właśnie dlatego Wojtek  z ojcem jadą do notariusza, bo ojciec chce  mieć pewność, że będzie ono wynajęte na  właściwych warunkach. Ojciec rano wstawi matkę do znanego jej SPA, w którym matka  zapewne  spędzi kilka godzin a oni w tym czasie będą u notariusza.  

Po rozmowie  z ojcem Wojtek się roześmiał  - no popatrz jakie stare, dobre małżeństwo - wzajemnie  się oszukują i są oboje  szczęśliwi. Mama przecież pójdzie do swojego SPA i jeszcze będzie  truła  ojcu, że tu jest szalenie tanio w porównaniu z  Grazem, a ojciec będzie  miał w  Warszawie  zakamuflowane  mieszkanko i albo będzie je  wynajmował  albo  z niego sekretnie korzystał. Mnie  zapewne powie, że będzie je  wynajmował firmie,  w której pracuje, bo ponoć oni tu będą mieli mnóstwo interesów. I już  sobie  wyobrażam jak będzie  wesoło gdy się to kiedyś  sypnie. Zaczynam  się zastanawiać, czy to są moi prawdziwi rodzice, czy może pomylono dzieciaki w  szpitalu  i  wcale nie jestem ich dzieckiem. Zapewne  nie jest niczym  wyjątkowym a raczej  dość normalnym, że w dużym  szpitalu w czasie doby  rodzi się  sporo dzieci, więc pomyłki są  możliwe.  Podobno, gdy moja ciotka urodziła  dziecko, to był lnianowłosy blondasek, a gdy  odbierała dziecko wychodząc  ze  szpitala to przynieśli jej dziecko z ciemnymi włosami i dopiero jej matka stwierdziła, że to jakieś inne niemowlę- tego dzieciaka zabrali i po kwadransie przynieśli właściwe  dziecko i na jego opasce zgadzało się imię i nazwisko matki, a to poprzednie nie  miało opaski na przegubie  ręki. Bo podobno przenosili noworodki do innej sali i inaczej ustawili łóżeczka niż były poprzednio ustawione i pani pielęgniarce "sie pomyliło".  

Wiesz, to że się pielęgniarce  "sie pomyliło" to mnie nie  dziwi - stwierdziła Marta - dziwi mnie  tylko, że procedura wydawania noworodków jest jakby nie przystosowana do potrzeb. Imię i nazwisko matki powinno być nie tylko na opasce na nadgarstku ale i na karcie przymocowanej do łóżeczka dziecka.

Marta przyjrzała się uważnie Wojtkowi-  no faktycznie - może nie jesteś synem swego ojca - ty jesteś szczupły, a o twoim  ojcu nie można tego powiedzieć, twój ojciec jest niemal łysy,  a ty  mógłbyś  sobie  warkoczyki splatać. Oczy masz  w bliżej nieokreślonym kolorze, bo zielonkawe z brązowymi plamkami, masz bardzo ładny wykrój ust i w ogóle przystojniacha z ciebie a do twego taty to już  chyba panienki nie wzdychają. Co najwyżej  wzdychają do jego portfela, bo widać, że  wszystko co nosi to  extra a nie trzeci  gatunek. I właściwie, jak większość chłopców jesteś bardziej podobny do mamy. Nie mam pojęcia  dlaczego tak jest, ale znacznie  częściej występuje takie podobieństwo "na krzyż"  i dopiero  w mocno dorosłym wieku córka jest podobna do mamy a chłopak do taty.

Oczywiście powiemy im, że jedziemy po ślubie do Sopotu - kontynuował Wojtek. Zarezerwowałem dla nas 10 dni.Wygląda na to, że raczej będziemy mieć pogodę. Muszę  zapolować na plan Trójmiasta, żebyśmy tam nie błądzili samochodem. Strasznie  dawno nie byłem na Wybrzeżu. Zupełnie  nie pamiętam gdzie co tam jest. 

Nie  szkodzi - pocieszyła go Marta - ostatni raz byliśmy tam z tatą nim  zaczęłam studiować, czyli odrobinę ponad dwa lata wcześniej , a przedtem byliśmy kilka  razy. Muszę przeszukać swoją szafkę z mapami i folderami i być może, że mam plan Sopotu i Gdańska. Kiedyś nałogowo kupowałam plany miast i okolic  w których bywałam. Nawet jeśli gdzieś przybyło nowych osiedli to na pewno nie  w centrum tylko raczej na obrzeżach.

 A do tego oliwskiego ZOO to trzeba koniecznie mieć bardzo wygodne  buty, bo tam jest od  groma chodzenia. I wtedy odnotowałam, że jest tam  stanowczo za mało ławek.  I koniecznie wpadniemy też do Gdyni - uwielbiam  iść na Kamienną Górę i popatrzeć na miasto z góry, a potem  zejść na Skwer Kościuszki i na nim się pokręcić, pozaglądać do sklepików z pamiątkami, czasem kupić jakieś "badziewie", pooglądać statki zacumowane przy nabrzeżu. I lubię chodzić do Oceanarium - niektóre stwory morskie są naprawdę piękne i nieco dziwne. 

Martuniu - a co to jest badziewie? Marta roześmiała  się - to coś zupełnie nieprzydatnego, najczęściej w kiepskim gatunku - zazwyczaj są to różne "pamiątki", jakieś ozdóbki, np. ramka do zdjęć zrobiona  z muszelek. Kupujesz, przywozisz do domu i potem raptem masz przypływ trzeźwości i widzisz, że ta ramka zupełnie do niczego nie pasuje w twoim mieszkaniu a ponadto nie masz zdjęcia, które  pasowałoby wielkością i treścią do niej. No i wtedy taka rzecz albo po cichutku ląduje w koszu na śmieci albo dajesz komuś w prezencie i ty masz sprawę z głowy a obdarowany ma kłopot.  Kiedyś widziałam w Jastarni w  sklepie z pamiątkami łódkę zrobioną z małych muszelek i szalenie mi się podobała. No ale  sklepik był z jakiegoś powodu przez kilka dni nieczynny i nie kupiłam jej. Ale ponieważ co roku przywoziłam do domu kilogramy muszelek pomyślałam, że  sama sobie taką łódkę zrobię. Ale  to wcale nie było proste, bo się te muszelki na  zwykłym kleju nie  chciały trzymać a UHU czy jakiś z tej rodziny nie był jeszcze wszędzie osiągalny. Nie wpadłam na pomysł by wpierw zrobić łódkę z jakiejś masy plastycznej a potem ją starannie okleić i muszelki wyleciały do śmieci. 

No to gdy będziemy nad morzem to nazbieramy muszelek  i razem coś z nich zrobimy- zaproponował Wojtek.  Pobawimy  się niczym małolaty i wyprodukujemy "badziewie". Ale  wpierw trzeba zrobić np. z modeliny lub masy fimo  korpus "tego czegoś" co będziemy  chcieli i dopiero potem to okleić muszelkami - powiedziała Marta.   Noooo- a potem wyślemy to moim rodzicom jako souvenir z nad Bałtyku - zaśmiał się Wojtek. 

A ja mam pomysł na prezent dla nich  stwierdziła Marta- w Sopocie w okolicy mola jest sporo kiosków z różnymi bursztynowymi drobiazgami - czasem  można znaleźć naprawdę  ładne  rzeczy- kiedyś tam  widziałam na  wpół rozwinięty kwiat róży zrobiony z bursztynu a jego łodyżka  z listkiem była z tak  zwanego "białego metalu" wyglądała jak ze  srebra a był to stop cyny, niklu i miedzi, ale nie pamiętam proporcji i było to bardzo dekoracyjne. Ja mam bransoletkę z białego metalu - wygląda  jak srebrna  ale nie  ciemnieje  "sama  z siebie" tak jak srebro. Twoja mama lubi kwiaty w  wazonie na  stole. Jeśli znajdziemy taką  różę bursztynową to ją kupimy. Będzie  miała zawsze kwiatek na stole.  Tylko dobierzemy wtedy odpowiedni flakon.

Dzień przed  przyjazdem rodziców Wojtka odebrali od jubilera swoje obrączki ślubne, zaopatrzyli lodówkę w mieszkaniu Wojtka a Marta odprasowała koszule Wojtka i taty i powiesiła je na  wieszakach  na stojaku. Wpadła do pobliskiej kwiaciarni dzierżąc w torebce kamizelkę od garnituru ślubnego Wojtka  - wytłumaczyła właścicielce, że chce mały bukiecik  z kilku kwiatków frezji wpiąć we włosy i czy w  związku z tym uda  się je dobrać kolorem do tej kamizelki, bo pan młody będzie w takim kolorze garnituru,  a ona  będzie  w sukience  zielonej w białe groszki, no a kolor jej włosów to taki jak  widać.  Pani stwierdziła, że  w tym układzie ona proponuje dla Marty mały bukiecik z białych frezji z ciemno-bordową żyłką wewnątrz i zaproponowała Marcie, że  zrobi jej taki stroik do włosów na bazie niedużej, białej klamry do włosów i takie same kwiatki, na bardzo krótkich, odpowiednio zabezpieczonych  łodyżkach można  przypiąć do marynarki garnituru. 

Ojej, zmartwiła  się Marta boję  się, że coś  sknocę i albo  kwiatki uszkodzę  albo zniszczę  garnitur. To może ja w poniedziałek przed ślubem przyślę do pani mego narzeczonego i pani mu to fachowo upnie?  Nie, może  zrobimy inaczej- pani przecież mieszka tu niedaleko, zamienię się z moją  wspólniczką na dyżur i wpadnę do państwa by umieścić kwiatki i w pani włosach i na marynarce pana młodego. A o której macie państwo ten ślub? O czternastej, ale mamy być tam pół godziny  wcześniej, czyli  z domu to wyjedziemy o trzynastej. No to w takim razie ja do państwa przyjdę  kwadrans  po dwunastej - lepiej  zawsze  mieć trochę  zapasu czasowego. Och to szalenie miłe z pani strony - stwierdziła Marta. To bliziutko, ten blok widać z okna kwiaciarni, tylko wejście jest tak jakby od podwórza, które wcale nie jest podwórzem - to parter, mieszkanie po lewej stronie,  druga klatka od  rogu budynku. 

A wie pani, że   frezje wyrażają  szacunek i uznanie oraz radość z przebywania razem? Nie mam pojęcia  kto wymyślił jakie uczucia  można  wyrażać kwiatami, ale niewątpliwie nie jest to jakaś nowość. W starożytności w każdym razie też uważano, że uczucia można  wyrażać posługując  się kwiatami - wyjaśniała pani kwiaciarka.

Marta a priori opłaciła kwiaty oraz  ich wyposażenie, zapisała adres i powędrowała  do domu. W domu opowiedziała "swoim mężczyznom", że w poniedziałek przed ślubem przyjdzie tu przemiła pani z kwiaciarni, upnie kwiaty we włosach Marty i ustroi garnitur Wojtka w taki sposób by go nie zniszczyć. Tata zapytał która z pań taka uprzejma- ta biała blondyna czy  ta z ciemniejszymi  włosami? Ta z ciemniejszymi - odpowiedziała Marta. O tak, to bardzo miła i kulturalna osoba. W ramach  transformacji ustrojowej straciła pracę, skorzystała z możliwości  zrobienia kursu tak zwanego bukieciarstwa i razem z koleżanką  z tego kursu objęły tę kwiaciarnię, która miała być zlikwidowana. A skąd to wszystko wiesz? - spytała Marta. No bo kupowałem tam ziemię do kwiatków, pytałem jak się hoduje scindapsus.  Okazało się, że to bardzo pożyteczna  roślina bo oczyszcza  powietrze. Już pomijam fakt, że nie trzeba go codziennie podlewać, wystarczy raz na 10 -14 dni i nie może stać na słońcu. No to już  wiem, dlaczego on tak dobrze  znosi moją pielęgnację - odporna roślinka - ja to tylko takie odporne  mogę hodować. A tak przy okazji  się  dowiedziałam, że wybierając  frezje okazuję  swojemu partnerowi szacunek i uznanie oraz  radość z przebywania  razem. No i to się jakimś  cudem  zgadza. A ja  ogromnie  lubię  frezje bo są nieduże i mają tak wiele kolorów no i  mają delikatny zapach.

Przy kolacji Marta stwierdziła, że jakoś nie  dociera  do niej, że będą brali ślub, bo ona to właściwie od podstawówki jest tak związana z Wojtkiem jakby byli rodzeństwem lub małżeństwem. Przez  cztery lata liceum  co prawda tęskniła stale za nim, a na dodatek nie bardzo wierzyła, że on jednak przyjedzie  sam do Polski, ale jednak przyjechał. No i pewnie dopiero wtedy uwierzyłaś, że cię kocham - zaśmiał  się Wojtek. Chyba tak. Rozmawiałam  kiedyś o tym z kobietą, która  zajmowała  się ezoteryką, różnymi zjawiskami, których nie obejmuje oficjalna  nauka lub obejmuje je  tylko po to,  by stwierdzić, że to wszystko bzdury i omamy, ale jej zdaniem od starożytności część ludzi  jest przekonanych o tym, że to co w nas niematerialne to żyje  wiecznie, zmieniając tylko powłokę zewnętrzną, która jest naszą  częścią materialną. I taki pogląd istniał na długo przed chrześcijaństwem i właściwie pod każdą szerokością geograficzną,  w różnych kulturach, które nie  miały ze sobą kontaktu.  Z tym, że kiedyś "było prościej", nikt nie oczekiwał dowodów  tego zjawiska by uznać je za prawdziwe. Nie  mniej do dziś tak jest, że spotykamy na  swej drodze osoby które bez powodu lubimy, rozumiemy  się z nimi bez  słów, przyjaźnimy się z nimi ogromnie lub je kochamy chociaż widzimy je po raz pierwszy w życiu. I najszczęśliwsze są te pary, które kiedyś, kiedyś w poprzednich  wcieleniach były szczęśliwą parą. Więc może i my byliśmy kiedyś parą która  się kochała  i teraz  po wiekach rozłąki nasze niematerialne części znów  się spotkały. I znów będziemy  po milionach lat razem. 

W nieśmiertelność tej naszej niematerialnej części wierzyły ludy całego świata, które nie  miewały ze sobą żadnych kontaktów z uwagi na  dzielące je odległości.  Teraz po kilkunastu godzinach lotu jesteś po przeciwnej stronie globu i świat w pewnym sensie zmalał. Świat zmalał, ale my nadal nie wiemy dlaczego są rasy ludzkie o zupełnie odmiennych kolorach skóry i próbujemy to wytłumaczyć warunkami geograficznymi. Nie  mniej jakoś nigdy nie zdarzyło się tak , by para przedstawicieli rasy czarnej żyjąc nie w Afryce ale na przykład  na dalekiej północy i nie  mieszając swych genów z  rasą białą dochowała  się białego potomstwa. To samo jest i "w  drugą stronę" - potomkowie białych osadników w Afryce nadal są biali, o ile ich rodzice  nie  wymieszali swych genów z rdzennymi , czarnoskórymi  mieszkańcami Afryki. I tak rzecz ujmując na "zdrowy, chłopski rozum", patrząc  z boku wygląda to tak, jakby ktoś wiedząc jakie warunki panują na tej właśnie planecie zaludnił ją gatunkami ludzi pasującymi dokładnie do środowiska , w którym daną rasę  osiedlił. Podejrzewam. że za naszej kadencji na Ziemi nie dowiemy się skąd się tu wzięliśmy i dlaczego. Może jesteśmy swoistym  poletkiem doświadczalnym obserwowanym przez tych, którzy nas  stworzyli? 

Nie wykluczone to jest - podsumował wypowiedź Marty Wojtek. Nie mniej czuję się  stworzony głównie po to, żeby cię  kochać i robić wszystko byś mnie kochała i była  ze mną  szczęśliwa  aż po kres naszego życia.  Martuniu - nie omawialiśmy tylko jednej sprawy - czy widzisz nas w roli rodziców? Oczywiście  nie teraz/zaraz, ale w ogóle? -Wojtek wpatrywał się intensywnie w oczy Marty.  Tak, ale chciałabym  wpierw skończyć studia i zacząć pracować i po macierzyńskim wrócić do pracy - może wpierw na pół etatu, bo dziecku jednak kawałek mamy jest potrzebny. Tylko nie  zamawiaj u mnie płci dziecka - przecież tak  samo będziesz kochał chłopca jak i dziewczynkę - dziecko to jest dziecko bez  względu na płeć. To wszak połączone w jednym ciałku nasze  geny. 

Zapewne gdy będziemy mieli swoje dziecko, które  będzie przez nas oczekiwane tym bardziej nie zrozumiem swojej matki. Tak naprawdę nigdy za nią nie tęskniłam. Już nawet nie pamiętam jak wyglądała, a przecież miałam już 12 lat gdy się rozeszli. Kiedyś po kryjomu zrobiłam paskudną  rzecz, bo przejrzałam wszystkie tatowe dokumenty i  zdjęcia ale nie  znalazłam zdjęcia swej matki. Nie wykluczam opcji, że je po prostu zniszczył bo ją bardzo kochał a ona wszystko to zniszczyła zdradzając go. Kiedyś mi powiedział, że przecież mogła mu powiedzieć, że jej uczucia do niego gdzieś przepadły i poprosić by się rozstali, lub powiedzieć, że związek z nim był całkowitą pomyłką więc powinni  się rozejść. Mimo wszystko byłoby to dla niego mniej bolesne.

                                                                 c.d.n.



wtorek, 19 września 2023

Córeczka tatusia - 12

  Gdy Wojtek skończył rozmowę Marta  spytała go o co szło z tymi znajomymi jego mamy. Wojtek machnął ręką - drobiazg - miała pretensję, że nie zaprosiliśmy na ślub jej serdecznej przyjaciółki z mężem - i teraz posłuchaj uważnie argumentacji:  "bo Agnes jeszcze  nigdy nie była w Warszawie". To zupełnie tak jak byśmy organizowali nie własny  ślub ale otwierali  nowe biuro turystyczne, bo się  tym zajmujemy. Nie jest mi miło to mówić, ale moja matka robi się z roku na  rok jakby głupsza. Może to klimakterium taki ma na  nią  wpływ albo coś z rozumem się jej poprzestawiało. Ja już nawet bym tej Agnes  nie poznał na ulicy bo ostatni raz ją widziałem chyba gdy byłem w trzeciej licealnej na jakimś młodzieżowym festynie  bo ona się bardzo udzielała w szkole, z tej racji, że jej córka właśnie zaczęła do tego liceum chodzić. A co do tej córki to ci powiem, że krowa na reklamie Milki miała  więcej wdzięku i urody od tej dziewczyny, a moja matka  cały  czas suszyła mi głowę, żebym ja się nią zaopiekował w  szkole. Na szczęście był uczniowski komitet powitalny dla nowych uczniów i opiekowali się dość intensywnie nowymi uczniami. No i matka miała mi za złe, że nie  zaprosiłem Agnes bo przecież Agnes to jej najbliższa przyjaciółka.  

I strasznie  mnie to zezłościło - jeśli się tak bardzo przyjaźni z Agnes to niech  się wybierze razem  z nią do Warszawy, niech ją oprowadza po Warszawie  lub obwiezie  samochodem po Polsce. Mnie ta Agnes zupełnie nie obchodzi. I szalenie mnie  rozbawiło, bo gdy zacząłem ojcu mówić o tym, że chcę to mieszkanie  sprzedać, to ojciec zaraz  ściszył głos i powiedział bym nic o tym, że chcę zbyć to mieszkanie nie mówił mamie - on sam pomyśli co z tym mieszkaniem  zrobić - no więc powiedziałem tylko, że rozumiem i nie będę o  tym rozmawiać z matką.  Zobaczymy co wymyśli. W moim odczuciu to odpali mi połowę jego wartości, zostawi  je sobie w charakterze pied-a-terre  i poprosi bym matce powiedział, że je po prostu sprzedałem albo wynajmuję.  I powiem ci szczerze, że jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, że twój tata mnie przygarnął - według mnie jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. A przecież przeżył wielkie rozczarowanie - to musiało go bardzo boleć. 

Obaj przypadliście sobie z moim tatą do gustu i serca. Gdyby tak nie  było to nie  mieszkałbyś z nami przed naszym ślubem. Gdy tata gotuje i  robi  zakupy to często się mnie pyta, czy ty aby na pewno to  lubisz co on  zamierza ugotować czy też kupić. Jesteś dla niego drugim, kochanym dzieckiem. Podejrzewam, że gdyby  moja  matka była inna, to na pewno nie byłabym jedynaczką. Kiedyś mu powiedziałam, że powinien rozejrzeć  się za jakąś odpowiednią kobietą, ale powiedział, że zrobi to gdy ja skończę studia, będę pracować,będę samodzielna. A poza tym to strasznie mocno przeżył to, że moja matka go zdradziła i że niewiele ją obchodziłam i to go w pewien sposób zraziło do kobiet. Tak  mi to przedstawił.

Wiesz, ja matki mojej nie usprawiedliwiam - nie kochała mnie bo wcale nie pragnęła dziecka a taty zapewne wcale nie kochała, pewnie była zainteresowana głównie  seksem jako takim - bo seks nie  zawsze jest związany z uczuciem.  Jedna z moich koleżanek nieźle to określiła - to takie podrapanie się bo cię akurat coś zaswędziało- podrapałaś się, ulżyło, idziesz  dalej i nie ważne czy się podrapałaś jakąś szczotką czy  paznokciami. A ty i ja  jesteśmy parą dinozaurów z innej epoki. Przesłaniasz mi cały świat. Pamiętasz jak  się kiedyś w  szkole rozpłakałam tylko dlatego, że mi na lekcji "nie odmrugnąłeś"?  Pamiętam - powiedział Wojtek. Aż mnie zatkało, gdy mi powiedziałaś dlaczego płakałaś. I od tej pory nauczyłem  się bacznie  ciebie obserwować.

Marta roześmiała  się - i nabrałeś niesamowitej  wprawy w tym obserwowaniu mnie. Najczęściej nawet nie zdążę do końca  sprecyzować swej myśli i tym  samym jeszcze jej nie  zwerbalizuję a ty już jakimś cudem wiesz o  czym myślę, zupełnie jakbyś podglądał moje  myśli.  Nie podglądam wcale  twoich myśli, tylko jakoś tak  się złożyło, że oboje lubimy te  same rzeczy. Podobnie jak ty wolę pobyt nad  morzem niż w górach. Lubię las, co wcale  nie znaczy, że lubię przedzierać  się przez jakieś krzaczory - po prostu lubię chodzić po lesie, lubię zbierać grzyby, lubię słuchać  leśnych odgłosów, leżeć na mchu i wpatrywać się w niebo poprzecinane gałęziami wysokich  sosen. Lubię  strugać łódki z kory  i jeśli kiedyś będziemy  mieli dziecko  to będzie  zapewne posiadaczem całej flotylli łódeczek  z  kory.  

Ja to się zawsze boję, że zabłądzę w lesie, w którym jestem po raz pierwszy - przyznała  się  Marta. Ale też bardzo lubię wędrówki po lesie.  A zgubiłaś  się kiedyś? Może nie  tyle  się zgubiłam, co wyszłam z lasu w  zupełnie innym miejscu niż planowałam co mnie  nieco przeraziło.  Ja , gdy idę do lasu którego dobrze nie  znam to biorę kompas - tego się nauczyłem w Austrii.  No, cały problem  w tym, że mnie to kompas  zupełnie by nie pomógł - jeszcze  nie opanowałam chodzenia na azymut. Będziesz musiał mnie nauczyć prawidłowego korzystania z tego ustrojstwa. 

 Ale mam koleżankę, która  gubi się nawet na ogrodzonym  terenie, jest tak zdolna, że potrafi  się  zgubić nawet w Łazienkach i nigdy w  związku  z tym nie chodzi do prawdziwego lasu.  Gdy opowiadała nam jak  "zabłądziła" na ogrodzonym terenie pewnego ośrodka usytuowanego w lesie to mało nie umarłam ze śmiechu. A to dlatego tak  mnie  skręcało, bo ja tam ze trzy  razy byłam  w  wakacje i zupełnie nie mogłam pojąć jak się można było w nim zgubić. Po pierwsze teren ośrodka nie jest w jakimś gęstym lesie i nie jest to duży obszar. Stoi tam 12 domków pomalowanych na  biało i odstępy są  między nimi takie, że ma się w zasięgu wzroku (chyba nawet krótkowidz)  minimum dwa domki. Środkiem ośrodka prowadzi szeroka dróżka (taka na rozstaw kół ciężarówki by mogła  swobodnie przejechać) od bramy  wjazdowej do drugiego końca  ośrodka. Calutki teren jest ogrodzony, siatka nigdzie nie uszkodzona. I ona tam  ciągle błądziła. No a poza tym domki są ponumerowane. Raz byłyśmy obie w tym samym  czasie - i ona  faktycznie wcale nie wychodziła poza teren ośrodka, bo się bała, że się  zgubi. Raz pojechała  z nią jej mama  do pobliskiej  wiochy po owoce i  ciacha, to tam  się zgubiła na długości 200 metrów- wyszła ze sklepiku i polazła w niewłaściwą stronę i nie mogła   znaleźć ich samochodu. Aż  się biedula popłakała z tych nerwów. Wyobraź sobie zaryczaną, usmarkaną szesnastolatkę . Dobrze, że się w końcu kogoś zapytała gdzie jest cukiernia, w której jej matka sterczała w kolejce. Nie mam pojęcia czy taki brak orientacji to jest sprawą uleczalną. A ona była  całkiem dobrą uczennicą, czyli była "wyuczalna", no ale  miała takie jakieś dziwne   zaburzenia orientacji w terenie. A jak jest z nią teraz  to nie wiem - ktoś mi mówił,  że studiuje  na Uniwersytecie jakąś filologię. Jakoś wcale  nie mam kontaktu z ludźmi z liceum. Ale nie wiem czemu wcale  mi nie brakuje tych kontaktów.

Martuniu, doszedłem do wniosku, że możemy gdzieś pojechać na dwa tygodnie - i nie jest to kwestia finansów  tylko pisania tej pracy. Pomyśl gdzie chciałabyś pobyć ze mną przez dwa tygodnie. Posiedzimy raczej w Polsce, bo to już będzie sierpniowy urlop a wszędzie poza Polską będzie pełnia  sezonu urlopowego, bo dla wielu krajów sierpień, zwłaszcza jego pierwsza połowa to typowy okres urlopowy. Znajomy mi polecił Szwajcarię Kaszubską i ośrodek nad jeziorem i dużo lasów dookoła.  Śniadanie -szwedzki stół od 8,00 do 10,00, obiad  od 14,00 do 15,00, kolacja dania z karty. I kilometry dróg leśnych do przedreptania.

Patrzyłem co jest nad morzem, pomijając duże ośrodki wczasowe i hotele -można coś znaleźć w Sopocie, bo tam się pobudowało  pełno osiedli nadmorskich, z tym że zapewne te kwatery najbliższe morza to już są wynajęte. No i tam nie ma zorganizowanego wyżywienia, kwatery są wyposażone jak każde  "normalne" mieszkanie, w garnki, naczynia, zmywarki, kuchenki indukcyjne, odkurzacze, pralki -można sobie  samemu w domu pichcić.  I to ponoć świetnie zdaje egzamin.

No to może w takim  razie pojedźmy do tej Szwajcarii Kaszubskiej- nigdy tam nie  byłam. Podoba mi się, że śniadanie jest do 10,00  i ta kolacja "z karty". Albo może lepiej pojedźmy do Sopotu - lubię Sopot. Jak  dla  mnie to ma  zupełnie  niepowtarzalną  atmosferę. Ale byłoby fajnie, gdyby kwatera była blisko plaży. Bo jeśli to będzie tzw. "apartament" to będzie z wyposażoną kuchnią i tak prawdę mówiąc zrobienie śniadania takiego jak  my lubimy to zerowy problem - zrobimy zakupy tak jak w domu, czyli raz na tydzień, tam na plaży  lub tuż obok są knajpki i zawsze można coś na plaży przegryźć, np. smażoną rybę. Poza tym podejrzewam, że będzie nas "nosić"  a obiady i kolacje to będziemy jadać w różnych miejscach, bo sobie przecież pojeździmy po całym Trójmieście. 

Masz rację - poparł ten pomysł Wojtek - jestem ostatnio okrutnie rozbestwiony przez ciebie i tatę i bardzo sobie  cenię  domowe jedzenie. No i już chyba całkiem nieźle daję  sobie  radę w kuchni. A za leżeniem na słońcu to ja nie marzę. A ja nie marzę za moczeniem się w zimnym Bałtyku - dodała Marta. No to w takim razie muszę  sprawdzić jakimi kwaterami tam dysponują - skonstatował Wojtek. Wyjedziemy z Warszawy w tym układzie  30 lipca. Oczywiście  muszę  rodzicom, gdy coś  wynajmiemy, od razu zapowiedzieć, że następnego dnia rano po ślubie jedziemy w tak zwaną podróż poślubną. Biedny nasz tata, będą mu tu głowę  zawracać.  Pomyślałem, że w takim układzie to chałupy pozbędę  się pewnie gdy już wrócimy z Sopotu.  Chyba, że zjadą tu z tydzień  wcześniej i zdążę z ojcem przeprowadzić transakcję. Ale podejrzewam, że teraz to tylko z nim omówię dokładnie  całą sprawę a potem to on  tu zjedzie cichcem i przeprowadzimy  wszystko przez notariusza. Jestem ciekawy, czy nadal moi rodzice mają rozdzielność majątkową, bo jak się tata żenił z mamą, to jej ojciec zarządził taki właśnie  scenariusz, bo ojciec matki był "majętny" i nie lubił mego ojca, nie chciał go za zięcia, bo zdaniem  dziadka  mój ojciec był "gołodupcem". Miał nadzieję, że się mój ojciec  zrazi i obrazi, ale nie udało się. Najzabawniejsze jest to, że dziadek w pewnej chwili zbankrutował i matka nie dostała żadnego spadku po nim. Dobrze że długów nie trzeba było spłacać, bo ich nie narobił.

Gdy tata wrócił z pracy pochwalił pomysł wyjazdu do Sopotu - oboje  cały rok akademicki porządnie pracowali i na pewno gdy Wojtek nieco  odpocznie to będzie mu szybciej i lżej szło to pisanie magisterki. Teraz idzie dość wolno, bo po prostu jest już bardzo zmęczony. Mózg też potrzebuje odpoczynku, nie  tylko cały system kostno-mięśniowy. A o tych apartamentach w Sopocie to już słyszał - to są regularne mieszkania w blokach mieszkalnych. Właściciele je wyposażają w meble i sprzęt AGD i te mieszkania od wiosny do jesieni "pracują" na swoich właścicieli. To są wysokie budynki z podziemnymi parkingami. I o ile  właściciel mieszkania wykupił miejsce parkingowe to zmotoryzowany wczasowicz jest poinformowany, które  miejsce parkingowe może zająć. Oczywiście w takim  bloku mieszkają nie tylko sami "wczasowicze"  ale  i "zwykli" mieszkańcy Sopotu, którzy tu wykupili  mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej. A zrobienie śniadania czy też kolacji na  dwoje na pewno ich nie nadwyręży fizycznie. I taki układ jest też korzystny pod względem czasowym bo nie muszą wracać  na określoną godzinę bo im jakiś posiłek przepadnie. No i rano będą  mogli sobie  pospać. Wojtek jeszcze opowiedział tacie o tym ośrodku w Szwajcarii Kaszubskiej,  a tata powiedział, że zna to miejsce, jest na pewno dobre na jakieś szkolenia czy kurso-konferencje,  a tak dokładnie to kiedyś był to bardzo dobry ośrodek,  ale teraz jest w rękach prywatnych i niestety widać, że właściciele oszczędzają na  wszystkim, na środkach czystości także, a ta "kałuża", która  szumnie nazwana jest jeziorem to tylko i wyłącznie służy wylęganiu się komarów. Owszem- można tam sobie  wykupić przejażdżkę po lesie bryczką jak i naukę jazdy konnej  i jakąś "pychówkę"by nią "pływać po jeziorze". I to właściwie  koniec atrakcji, co nie  zmienia faktu, że okoliczne lasy są ładne. I do Kartuz jest niedaleko, ale tam też trudno o  atrakcje. Poza tym wszystkie wczasowe miejsca starają  się głównie o  to, by był teren przeznaczony dla kilkulatków, żeby rodzice mogli zaraz po śniadaniu wypuścić dziecko z pokoju i by do obiadu było zajęte zabawą i nie  zawracało im głowy.

 A gdy pojadą do Sopotu to mogą zrobić wypad stateczkiem na Hel, tam jest od jakiegoś już  czasu fokarium. Są tam  uratowane foki, które przeszły kurację. I o tych fokach można  się  sporo dowiedzieć. Mogą zrobić całodzienny wypad  do Gdańska, warto też z jeden  raz pojechać do Oliwskiego ZOO, które jest ogromne powierzchniowo, więc  się nieźle nachodzą, można też wybrać  się na koncert organowy w Oliwie  i do gdyńskiego Oceanarium, zwiedzić Gdańsk, popływać po gdańskim porcie stateczkiem  wycieczkowym i posłuchać co o mijanych obiektach mówi wykwalifikowany przewodnik. Można też na jeden dzień wyskoczyć do Jastrzębiej  Góry, zejść 300 schodów w dół na plażę i podziwiać z  dołu klif  a potem grzecznie  się wdrapać z powrotem. A potem pojechać do Rozewia i tym razem też jest 300 schodów ale krętych. To jedna z najwyższych latarni a jej światło widać aż z odległości 26 mil morskich. I jest  w niej też  muzeum.

                                                                              c.d.n.