Oczywiście z parkowaniem były cyrki, więc zdecydowali się zaparkować nieco dalej od USC. Marta z tatą i Wojtkiem wysiedli przed urzędem, a Patrycja pojechała zaparkować samochód na Długiej. Ojciec Wojtka wypuścił z samochodu swą żonę a sam pojechał za Patrycją.
Straszny bałagan w tym mieście - stwierdziła matka Wojtka. Wam to nie przeszkadza? - spytała się Marty. Przeszkadza, ale z pustego to i Salomon nie naleje. Nie ma tu parkingu przed USC bo tu przecież jest dość reprezentacyjna część miasta, Zamek, Kolumna Zygmunta, to teren dla pieszych, więc nie ma tu parkingów. Po prostu nie ma gdzie ich zrobić. Spójrz, ojciec z Patrycją już idą w tą stronę. Nie widzę - stwierdziła "już za moment teściowa". Wojtek popatrzył na matkę i powiedział - pan okulista ci się kłania - jeśli ich nie widzisz to znaczy, że coś nie klawo z twoimi oczami. Potem matka spojrzała na Martę i stwierdziła- ty chyba zostawiłaś w domu torebkę!
Celowo jej nie wzięłam, ale mam wszystko co mi jest potrzebne - a potrzebny do ślubu jest tylko dowód osobisty i ma go Wojtek. A obrączki? Mamy je już na palcach, założyliśmy je już zawczasu. I oboje pokazali swoje lewe dłonie z obrączkami na serdecznych palcach. Przełożycie je w Urzędzie na prawe dłonie? Nie, bo oboje jesteśmy zdecydowanie praworęczni i obrączka zawsze nieco przeszkadza a na dodatek bardziej się niszczy. A to są stare obrączki, jesteśmy trzecim pokoleniem, które je wykorzystuje. I będziemy się starać by przeszły kiedyś w ręce naszego dziecka. Jubiler był nimi zachwycony, są stare. Teraz takich nie robią a te były robione za granicą, zapewne we Włoszech w końcu XIX wieku wyjaśnił Wojtek. Tak je ocenił Jubiler. Dużo kosztowały?- dociekała matka. Nie wiemy, Martunia je odziedziczyła.
W holu Urzędu Wojtka powitali jego znajomi, ale ponieważ już była godzina, o której nowożeńcy i świadkowie musieli załatwiać formalności mama Wojtka i Patrycja zostały same z gromadką młodych i nieco starszych facetów. Po dziesięciu minutach dwóch tatusiów i Marta z Wojtkiem wyszli do holu i Wojtek zajął się przedstawianiem swych znajomych głównie Marcie. Jeden z kolegów powiedział - ten paskudnik bardzo starannie panią przed nami ukrywał - nigdzie z nami nie chodził twierdząc, że pisze już pracę. Marta się śmiała, ale stwierdziła, że wcale nie łgał, rzeczywiście ją pisze, ale ona nie ma nawet bladego pojęcia o czym on pisze, bo ona chyba więcej wie o Księżycu niż o zagadnieniach z zakresu informatyki. Mój kontakt z informatyką kończy się w chwili gdy zamykam komputer stwierdziła. Dobrze, że chociaż wiem jak go włączyć i wyłączyć i gdzie co znaleźć w sieci.
O godzinie 13,50 poproszono do sali ślubów Martę i Wojtka oraz Świadków i gości. Gdy już wchodzili jako ostatni do sali nieomal wbiegł zdyszany promotor Wojtka. Mijając Wojtka klepnął go przyjacielsko w rękę mówiąc - a jednak zdążyłem! To świetnie panie doktorze, ogromnie się cieszę- odpowiedział Wojtek.
Jak na każdym ślubie cywilnym formalności nie trwały długo, bo wszystkie dane były już zapisane, napisane, sprawdzone, Marta i Wojtek złożyli teraz w odpowiednich miejscach swe podpisy, potem wszyscy zostali zaproszeni do sąsiedniej sali by spełnić szampanem toast za pomyślność młodej pary na nowej drodze życia. Pierwszy dopadł ich promotor, złożył życzenia, przeprosił, że wpadł jak po ogień, ale zaraz pędzi na uczelnię i że się oczywiście "zdzwonią". Składając życzenia Marcie poprosił by Marta dopilnowała, by w czasie tego krótkiego urlopu Wojtek nawet nie dotknął się do swej pracy magisterskiej. Niech mu się trochę mózg schłodzi od bryzy morskiej, niech trochę poleniuchuje. Wizyta promotora na ślubie "magistranta" chyba nie była czymś powszednim i w trakcie tego toastu kilku kolegów było wielce zadziwionych, że na ślub Wojtka przybył jego promotor. Bo to bardzo "ludzki" człowiek - tłumaczył Wojtek.
Ponieważ Wojtek prosił by nikt nie przynosił kwiatów a jeśli już koniecznie poczuje przemożną chęć wydania z okazji jego ślubu pieniędzy, to niech po prostu wspomoże jeden z domów dziecka i zamiast wydawać na kwiatki wpłaci te pieniążki na wskazane przez Wojtka konto - to Dom Dziecka dla chorych nieuleczalnie maluszków, których niektórzy rodzice po prostu nie odebrali po porodzie ewentualnie oddali je tam, bo sami nie dawali już sobie rady i teraz zamiast kwiatów do rąk Marty docierały potwierdzenia wpłaty. Marta za każdym razem dziękowała a jej głos coraz bardziej się załamywał ze wzruszenia. Gdy już wszyscy złożyli życzenia a butelki szampana pokazały dno teść Marty poprosił by wszyscy stanęli pod wejściem do USC i zrobił kilka pamiątkowych zdjęć całej grupie. I znów były uściski, a co bliżsi koledzy Wojtka ośmielili się objąć Martę i delikatnie przytulić.
Potem przeszli niespiesznie do swoich samochodów i podjechali do Hotelu Europejskiego. Gdy już siedzieli przy stole i czekali na zamówione potrawy, ojciec Wojtka poprosił o jeden z kwitków, by spisać sobie dane adresowe i numer konta bankowego owej placówki.
A skąd ty synku wiedziałeś o tym Domu Dziecka- spytała się Wojtka mama. Stąd, że jeden z moich kolegów ma siostrę która tam pracuje. Ona boi się wyjść za mąż bo jednak większość małżeństw decyduje się chociaż na jedno dziecko, a ona boi się, bo jest jednak sporo wrodzonych wad i to wcale nie są wady genetyczne. No to z czego się biorą? z powietrza? - dziwiła się mama Wojtka. Czasem i ze złego, bo zatrutego powietrza, czasem z choroby matki w czasie ciąży, czasem ze źle prowadzonej ciąży, zbyt długiego i ciężkiego porodu, braku odpowiednich witamin w trakcie ciąży - powiedziała Marta. Przyczyn niczym mrówek w lesie.
Teściowa przyglądała się Marcie i Wojtkowi i w pewnej chwili dokonała epokowego odkrycia - kwiatki w butonierce Wojtka i we włosach Marty wyglądały nadal świeżo, jakby dopiero co były tam umieszczone. No bo były przedtem w rękach Pati i ona je po prostu zaczarowała - śmiała się Marta. A poza tym Pati sama je dziś przywiozła o świcie z giełdy, więc prawdopodobnie były ścinane w nocy i odpowiednio przetrzymane.
Pani dziś jechała o świcie na giełdę? -zdziwiła się teściowa. Zawsze jeżdżę po towar o świcie- dostawcy przyjeżdżają często już o czwartej rano - odpowiedziała Pati. W lecie żaden problem by tak raniutko wstać, gorzej jednak jest zimą, wczesną wiosną i jesienią. Z tym że zimą to więcej jest kwiatków doniczkowych, które są jednak trwalsze, a cięte to kupuję prosto z pewnej szklarni w Warszawie. To w Warszawie są szklarnie? No są w granicach tak zwanej wielkiej Warszawy. Często ktoś zaczynał od malutkiej szklarni w ramach swego hobby a potem dochodził do wniosku, że dobrze mu idzie i z małej szklarni amatorskiej powstawała duża, profesjonalna.
W czasie obiadu ojciec Wojtka spytał się obojga, czy już się zastanowili co chcieliby dostać w ślubnym prezencie. Marta uśmiechnęła się i powiedziała - ja już dostałam fajny prezent. A zdradzisz nam co dostałaś? - spytała teściowa. Wojtka dostałam z okazji ślubu. To bardzo udany prezent bo mądry i zdolny z niego facet i podoba mi się a nawet go kocham.Teściowa uśmiechnęła się - podejrzewam, że wy to kochacie się od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Nie zgadłaś mamo- powiedział Wojtek - dopiero od V klasy szkoły podstawowej.
A może chcecie popłynąć w podróż jakimś wycieczkowcem? Są rejsy dookoła Morza Śródziemnego, są po fiordach Norwegii albo na Bahamy. Oj nie, taki wycieczkowiec to koszmar powiedziała Marta. Mnie osobiście wystarcza rejs z Sopotu na Hel. I dobrze, że jest kilka godzin przerwy pomiędzy tym wypłynięciem a powrotem. A na tych wycieczkowcach to jest tłum ludzi, gorzej niż kiedyś na FWP, bo więcej ludzi na raz. Źle znoszę takie spędy -wyobrażasz sobie być dwa tygodnie na statku na którym jest dwa tysiące osób? A do tego jeszcze dodaj załogę, która to tarło obsługuje. A powierzchnia ograniczona. Już po jednym dniu miałabym załamanie nerwowe. Pływać to ja lubię żaglówką, góra w trzy, cztery osoby, może być nawet jakaś dwugodzinna wycieczka statkiem ale nie rejs dwa tygodnie w towarzystwie dwóch tysięcy wycieczkowiczów.
No ale teraz jedziecie do Sopotu na wczasy. Owszem, ale nie będziemy mieszkać w jakimś ośrodku wczasowym a w wynajętym mieszkaniu w normalnym bloku mieszkalnym. Nie będziemy się stołować w jednym i tym samym miejscu, a tam, gdzie się akurat w porze obiadowej znajdziemy, bo śniadania i kolacje to będziemy sobie sami robić - te mieszkania są z pełnym wyposażeniem- małe i duże AGD, talerze, garnki, kubki, ścierki do naczyń, pralki, sprzęt do sprzątania i miejsce w garażu. Po prostu część osób kupuje mieszkanie pod wynajem - a procedurą wynajmu mieszkania wczasowiczom, sprzątania po gościach, sprawdzaniem stanu wyposażenia zajmuje się specjalna agencja. I wszyscy są zadowoleni - właściciel mieszkania, agencja zarządzająca i wczasowicz. A do plaży to mamy raptem z 250 metrów.
W wielu krajach Europy ludzie inwestują w domy nie tylko letniskowe ale i całoroczne. Tu za jakiś czas też tak będzie. Wkrótce całe wybrzeże Bałtyku będzie obetonowane domami z mieszkaniami pod wynajem. Ale mnie się taki sposób spędzania urlopu podoba.
No to pomyślcie na tym urlopie co by wam sprawiło frajdę. Może ferie zimowe w Alpach? Mamo, przecież oboje jesteśmy jeszcze "uwiązani"- stwierdził Wojtek. Martunia jeszcze studiuje, ma przed sobą rok, w którym będzie robić licencjat a potem jeszcze dwa lata do magisterium.
Ja zacząłem pisać swoją pracę magisterską i nie jest to wypracowanie z polskiego z gatunku co poeta miał na myśli. Wymaga ode mnie sporo myślenia i pełnego zaangażowania. Nie jestem w stanie przewidzieć czy będę mógł gdziekolwiek pojechać zimą, bo może akurat wtedy będę musiał przeprowadzać różne badania. Bo to nie jest tak, że wszyscy tylko na mnie czekają bym sobie mógł coś doświadczalnie przeprowadzić. Ja naprawdę chcę jak najprędzej zrobić magisterkę i zacząć samodzielnie się utrzymywać. To wcale nie jest zabawne być dorosłym człowiekiem i być na utrzymaniu rodziców. Dobrze, że mamy gdzie mieszkać a do tego mój teść jest naprawdę cudownym facetem i umiemy się we troje dobrze dogadać. Więc zamiast prezentu ślubnego to po prostu nadal mi pomagajcie finansowo nim zrobię magisterkę i zacznę pracować.
No to przecież jest zrozumiałe, że nadal będziemy cię finansować dopóki nie zaczniesz regularnie pracować i zarabiać. Po prostu chcieliśmy wam zrobić jakąś frajdę. Wojtek roześmiał się - frajdę to mamy z okazji ślubu bo już jesteśmy małżeństwem. Od dziś będę sypiać w sypialni Martuni. Tylko ją troszeczkę przemeblujemy. Albo się zamienimy pokojami z tatą, bo tata ma podwójne łóżko - a sypia na wersalce powiedziała Marta. Czeka nas małe przemeblowanie mieszkania. A nie zrobiliśmy tego wcześniej, żeby nie zapeszyć. Po prostu ja jestem w pewnych sprawach dość przesądna. Ale zrobimy to po powrocie z Sopotu.
Po obiedzie, gdy wracali do domu tata powiedział - możemy dziś w domu omówić kwestię przemeblowania mieszkania. O której jutro chcecie wyjechać? Nie wcześniej niż o 10 rano, bo tam doba zaczyna się o 14,00 - stwierdził Wojtek. Nie będziemy "śmigać", nie będziemy przekraczać ograniczeń prędkości. Odwieźli Pati do domu a Marta coś bardzo długo szeptała Pati do ucha, a na koniec bardzo mocno się wyściskały.
W domu szczegółowo omówili z tatą jak się przemeblują po powrocie z nad morza, a tata powiedział, że ma zamiar zamieszkać razem z Pati w jej mieszkaniu i zaproponuje jej małżeństwo. Oczywiście mógłby i bez ślubu z nią mieszkać, ale w tym dziwnym społeczeństwie to taki układ będzie stawiał ją w złym świetle. Jak sami widzieli to Pati mieszka "tuż za rogiem" i ma mieszkanie trzypokojowe na pierwszym piętrze.
Podobało się :)
OdpowiedzUsuń