sobota, 11 lipca 2015

Horyzont zdarzeń-XI

Sporo wody upłynęło nim "papiery przemówiły". Po śmierci niemal całego
pokolenia  babci Marysi, Weronika nawiązała kontakty z jej bratanicami,
które właściwie były w jej wieku. Bo ich ojciec, najmłodszy brat babci
Marysi był od niej o kilkanaście lat młodszy, ale z zupełnie nie znanych
Weronice powodów nie utrzymywali zbyt bliskich kontaktów. 
Za to Babcia Marysia swe bratanice dawała  zawsze Weronice za wzór 
cnót wszelakich, tak samo postępował jej brat, wychwalając pod 
niebiosa Weronikę.
Efekt był dość nieoczekiwany - dziewczyny nie znając  się wcale czuły 
do siebie szczerą niechęć.
Właściwie były one jej ciotkami, ale różnica wieku była tak znikoma, 
że mówiły do siebie po imieniu.
Inicjatywa kontaktów wyszła właściwie od nich i wkrótce obie  strony
zorientowały się, że są ofiarami dziwacznych metod wychowawczych
lwowskiego rodzeństwa. 
One miały zaszczepioną miłość do Kresów i silną nienawiść do tego
co żyje i istnieje za Bugiem od chwili zakończenia II wojny światowej.
A Weronika wychowana przez dziadków nie mogła się z tym pogodzić. 
Babcia Marysia opuszczając Lwów definitywnie zamknęła za sobą pewien
okres swego życia -od chwili opuszczenia Lwowa nigdy już tam nie była.
Podkreślała, że ludzie we Lwowie byli jednak tolerancyjni, że miasto 
było wielokulturowe i nie było problemów etnicznych. 
Nie do końca była to prawda, ale babcia tak właśnie to przedstawiała
Weronice.
Dziadek z kolei uczył ją, że nie ma gorszych i lepszych nacji, że nie ma
również znaczenia jakich kto miał przodków. Bo najważniejsze jest
jakim jest się tu i teraz człowiekiem, a nie kim był dziadek lub pradziad.
Bo idioci i dranie zdarzali się również w arystokratycznych rodzinach, 
a prawi ludzie wywodzili się również i z wiejskiej biedoty. 
Ale pomimo sporej różnicy poglądów jakoś się Weronika dogadywała
z bratanicami babci. Ba, nawet były kiedyś wszystkie wraz ze swymi
dziećmi razem na wakacjach w Bieszczadach.
I wtedy właśnie powiedziała im o tych tajemniczych fotokopiach.
Ale dla nich to wcale nie było tajemnicą, od dawna wiedziały o co chodzi.
Właściciele tych tarcz herbowych wywodzili się ze Szwajcarii. 
Ale w bardzo dawnych czasach Szwajcaria był bardzo ubogim krajem a
ówczesne rycerstwo oraz wielu szlachciców utrzymywało się służąc
w obcych armiach. 
Niektórzy powracali do Szwajcarii, inni osiedlali się w krajach, w których
służyli. Właściciele tych herbów nie powrócili nigdy do Szwajcarii.
Ślady potomków Konrada i Fryderyka znaleziono na terenie dzisiejszych
Czech, między innymi w Libercu jak i również na terenie byłej Jugosławii
oraz dzisiejszej Austrii. Najdawniejszy "lwowski" ślad sięgał roku 1830
i był to ojciec pradziadka Weroniki. Był zawodowym wojskowym.
Do Lwowa przybył najprawdopodobniej z terenu dawnej Jugosławii.
Nie udało się jednak ustalić, czy miał tylko jednego syna czy też może
byli i inni potomkowie.
Ciotko-kuzynki Weroniki były bardzo dumne, że pradziadek ich ojca
był z "herbowej rodziny" .
A Weronice było to zupełnie obojętne. Raczej bardziej ją cieszyła ta
różnorodność genów. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej by krzyżujące
się ze sobą geny pochodziły z dość odległych od siebie stron.
Dziś całe pokolenie babci Marysi już nie żyje, z pokolenia rodziców
Weroniki też już większości nie ma. 
Ciotko-kuzynki Weroniki i ona sama też zaczynają pomału schodzić
ze sceny.
Jeszcze się  śmieją, żartują, ale chwilami każda z nich zdaje sobie
sprawę z tego, że powoli, powoli trzeba się szykować do przejścia
na tę drugą, nieznaną stronę istnienia. 
Wszystkie starają się przekazać swym dzieciom jak najwięcej 
wiadomości o tych którzy już przeminęli.
Tyle tylko, że wcale nie mają pewności, że pamięć o tych co odeszli
przetrwa.
Ale próbować trzeba, warto.
                                          Koniec