Jak powszechnie wiadomo życie nie jest romansem i rzadko kiedy układa się zgodnie z naszym życzeniem. Krystian spędził dwa dni w Krakowie łudząc się, że wszystko "od ręki" załatwi i pod koniec drugiego dnia stracił owe złudzenia. Część "papiórków", jak je w myślach nazywał, mogła być najprędzej za 3 lub 4 dni, a całość "być może" uda się załatwić pod koniec następnego tygodnia. Z lekka się "wpienił", gdy w jednym z urzędów zapytano się go "a co pan w takiej gorącej wodzie kąpany, panie mecenasie, przecież wszystko musi nabrać mocy urzędowej, pozwiedza pan w tym czasie Kraków, w tej porze roku jeszcze nie ma turystów ani wycieczek szkolnych więc i zwiedzanie milsze". Zły jak szerszeń skontaktował się ze swoim szefem, który wcale nie był tym faktem zdziwiony i powiedział Krisowi, że właśnie dlatego mu przydzielił tę sprawę, bo wie, że Kris ma mieszkanie w Warszawie, więc odpadną koszty hotelu a za paliwo wydane na kursowanie pomiędzy Warszawą a Krakowem to przecież dostanie na podstawie rachunków zwrot kasy, niech tylko sobie zapisuje kursy walut w tym okresie. Kris pozapisywał sobie numery telefonów, kupił całe mnóstwo precli z makiem i po południu wyruszył z powrotem do Warszawy.
Wybrał trasę przez Kielce i Skarżysko Kamienną i w 3 godziny i 40 minut był w Warszawie. Oczywiście wpierw dotarł do mieszkania Kazików by dać im zakupione precle, więc został zaraz nakarmiony i napojony oraz dostał pudełko z wiktuałami na rano, bo nie chciał u nich przenocować, głównie dlatego, że miał jeszcze trochę służbowego pisania, co mogło mu ponoć zająć kilka godzin. Przed wyjściem powiedział do brata, że Teresa bardzo mu przypomina ich mamę, na co Kazik powiedział - masz rację- nawet wiem pod jakim względem- ona po prostu też jest kobietą.
Oczywiście w trakcie spaceru z dziećmi Teresa opowiedziała Alinie o wizycie Krisa i o tym, że aktualnie jest w Warszawie i że pokazała mu króciutki filmik z obu chłopcami, opowiedziała też o tym, jak bardzo się Alek ucieszył z obecności Krisa i o tym, że jego przyjaciółka , z którą był u nich przed świętami Bożego Narodzenia jest po operacji onkologicznej. Opowiedziała też, o tym, że Kris był ciekawy co Alek wie na temat ich rozwodu i był właściwie zadowolony z faktu, że Teresa opowiedziała o wszystkim dziecku w sposób łatwo dla niego zrozumiały. Powiedziała też Alinie o tym, że dyskrecja wśród prawników to raczej mit i że ponoć o Krisie krążą zupełnie nieprawdziwe plotki. I że Kris poinformował ją, że zgodził się na adopcję Tadzia przez Pawła głównie dlatego, żeby dziecko nie stało w psychicznym rozkroku po rozwodzie. I że robił dyskretny wywiad o Pawle, który miał świetną opinię w poprzednim miejscu pracy a i w obecnym też ma taką. I przyznaje się do tego, że to choroba Aliny i jego bezradność w tej nowej sytuacji całkowicie go przerosły.
Alina stwierdziła, że Kris ma pecha do kobiet - ta przed Aliną była głównie zainteresowana jego zarobkami, Alina okazała się być chora na dwubiegunówkę a ta obecna przyjaciółka to jeszcze smutniejszy przypadek, bo jest pacjentką onkologiczną i nie wiadomo jak się to naprawdę skończy. I że tak po ludzku, to ona mu naprawdę bardzo współczuje. I już nawet nie ma do niego żalu o rozpad małżeństwa, bo jest szczęśliwa z Pawłem. Zobacz Tesiu - ja mam męża, dziecko, teścia i was, a on ma tylko was i to nie o kwadrans drogi tylko dużo dalej i na co dzień jest sam. Może powinien mieć jakąś terapię?
Już miał - załatwiłam mu terapię on line, twój terapeuta dał mi namiary na swego kolegę i ten się zgodził. I pan mecenas rzeczywiście się nieco ucywilizował i wreszcie uznał, że sytuacja po prostu go przerosła. Przedtem teoretycznie niby rozumiał, że to choroba, że jest lek, ale nie do końca rozumiał że twój wpływ na na twój stan zdrowia to tylko i wyłącznie łykanie codziennie leku, a twoje bliskie otoczenie świadome twej choroby musi dbać o to by nie generować trudnych sytuacji. Wprawdzie ta wiedza o tej chorobie to teraz jest dla niego- jak mówią -"na plaster" bo już nie jesteście razem, ale mu powiedziałam, że jest to tak rozpowszechniona choroba, że może mu się jeszcze trafić jakaś "dwubiegunowa" osoba w bliskim otoczeniu.
Ciekawa jestem jak Kazikowi będzie się pracowało na Politechnice. Według mnie to on potrafi bardzo jasno tłumaczyć różne techniczne zagadnienia, więc myślę, że wykłady powinny mu pójść gładko. A co do drugiej części jego pracy - może się okazać, że go jakiś temat bardzo wciągnie - ostatnio bardzo narzekał właśnie na brak tematów.
I gdyby nie autentyczna przyjaźń twego teścia z moim tatą to już dawno byśmy siedzieli w Berlinie albo w Stuttgarcie. Ale przeprowadzka obu naszych rodzin, znalezienie tam odpowiedniego mieszkania graniczy z cudem. My mamy tam mieszkanie, w dawnym tak zwanym Berlinie Zachodnim, 3 pokoje z kuchnią a metraż taki jak nasze 5 pokoi i dla nas to by wystarczyło bo w kuchni byłby aneks jadalny, nie byłoby living roomu. Albo z jednego pokoju wyszłyby dwie małe sypialnie, nasza i Alka, bo pokój duży i ma dwa okna i wtedy jeden pokój byłby jako living room. Ale tam jest bardzo wiele małych knajpeczek i wielu berlińczyków spotyka się poza domem. Nie trzeba tam od razu zamawiać jakiejś super wyżerki, można i przy pizzy pogadać. Jest bardzo dużo lokalików z kuchnią śródziemnomorską i namnożyło się też z kuchnią azjatycką. Widziałam też restauracyjkę z kuchnią meksykańską, mignęła mi też restauracja indyjska i bar z wyżerką rodem z Nepalu. Gdy będziemy następnym razem w Berlinie to chyba namówię Zika byśmy tam poszli, bo bardzo mnie ciekawi jak się przedstawia nepalskie menu. Tylko naprawdę znalezienie tam mieszkania nie jest sprawą łatwą, wciąż brakuje mieszkań. No i oczywiście jest też kwestia języka- tak czy siak postanowiliśmy, że będziemy Alka prowadzić dwujęzycznie - tanim kosztem dziecko nauczy się niemieckiego "ze słuchu" i może mnie się to przy okazji uda. Podoba mi się Berlin, choć to bardzo duże miasto. A to mieszkanie jest w starym, ale zrewitalizowanym budynku, który ma windę i centralne ogrzewanie. I do centrum nie jest daleko, raptem cztery przystanki metrem. Gdy byliśmy w Berlinie to mieszkaliśmy u Kurta, bo nasze mieszkanie Kazik dał pod wynajem, żeby nie generowało kosztów.
I myślisz, że Paweł dostałby tam pracę? Dostałby, nawet bez niemieckiego, bo większość informatyków zna angielski. I ciągle jest zapotrzebowanie na informatyków. I tak między nami mówiąc gdyby nie ten brak umiejętności posługiwania się językiem niemieckim to chciałabym zamieszkać w Berlinie lub w Stuttgarcie. Stuttgart jest bliżej granicy francuskiej, to by się bracia mogli częściej widywać. Obaj na siebie wzajemnie wygadują, ale chyba się jednak kochają. Kris się ogromnie wzruszył gdy Alek tak bardzo spontanicznie go witał. Udałam, że nie widzę, że się Krisowi nieco "oczy spociły". Wiesz Aluńko - Krisowi to rodzice zrobili mętlik w głowie gdy był dzieciakiem, bo cały czas się zachwycali jaki zdolny z niego chłopczyk i rósł w przekonaniu, że jest najpiękniejszy i najmądrzejszy. Wpierw go rodzice rozpaskudzili a potem dziewczyny szalały za nim i same nóżki rozkładały i mu się całkowicie pokiciało w główce w kwestii samooceny. A teraz biedak pomału trzeźwieje.
Kris był jeszcze dwa razy w Krakowie, ale jeździł do Grodu Kraka pociągiem co zajmowało raptem 2,5 godziny w jedną stronę, a że wszystkie potrzebne mu instytucje były w centrum miasta było to dla niego wygodniejsze rozwiązanie niż szukanie strzeżonego parkingu, bo samochód już miał rejestrację francuską, więc mógł wpaść w niepowołane ręce. Oczywiście za każdym razem kupował "krakowskie precle".
W czasie ostatniej, pożegnalnej kolacji Kris się nieco "rozkleił" i stwierdził, że jeżeli "Kaziki" nie przeprowadzą się do Niemiec to on raczej na 95% wróci za rok, najdalej za dwa lata do Polski. A co będzie jeśli spotkasz na swej drodze jakąś cudzoziemkę , zakochasz się na zabój a ona wcale nie będzie chciała mieszkać w Polsce?- spytała go jak zwykle trzeźwo myśląca Teresa. Na razie to mi nie grozi - pracy mam powyżej uszu, praktycznie cały dzień, czasem to nawet mam problem by pójść na lunch. A w weekendy muszę się wyspać i nieco ogarnąć siebie oraz mieszkanie. Nie mam kiedy zająć się szukaniem jakiejś kandydatki na partnerkę. No ale przecież może się zdarzyć, że sama ci w ręce wpadnie któraś z klientek kancelarii, w której pracujesz- tłumaczyła mu Teresa.
Zauważyłem, że poza krajem pracuje znacznie więcej facetów niż kobiet. Ale może też tak być, że poznasz jakąś kobietę gdy będziesz służbowo w Polsce, różnie się przecież może zdarzyć- tłumaczyła mu Teresa. Nie zarzekaj się jak żaba w błocie - z reguły miłość przychodzi do nas zupełnie niespodziewanie. Poza tym przecież będziesz miał urlop i może wtedy ci jakaś madame wpadnie w oko. A ponieważ jesteś po terapii to już wiesz co schrzaniłeś i zapewne nie popełnisz już tych błędów.
Tesiu, a ty nie masz jakiejś siostry ciotecznej albo kuzynki? Nie mam, rodzina była mała a poza tym to mało dziewczyn się w niej rodziło, mam kilku kuzynów, ale i tak są ode mnie sporo starsi i rzadko ich widuję. Nawet z nimi nie koresponduję, bo "układy rodzinne" były dziwaczne. Tata się zaśmiał - były w rodzinie dziewczyny, ale powydawały się za mąż za "obcych" i powyjeżdżały z kraju. Dwie są w USA, jedna w Kanadzie, jedna chyba w Szkocji. I bardzo szybko kontakt się z nimi urwał.
Teresa naszykowała Krisowi na drogę trochę jedzenia zapakowanego w termo-torbę by je w stanie świeżym dowiózł do Strasburga. Dostał "prikaz" jechania z noclegiem a nie w jednym rzucie i koniecznie powiadamianie ich gdzie aktualnie się znajduje.
Ja jutro bladym świtem podjadę jeszcze na stację Toyoty bo mam wrażenie, że mnie lekuchno ściąga na prawą stronę - może to tylko kwestia niedopompowania jednego z kół, więc tak na dobrą sprawę nie wiem o której ruszę w drogę i dopiero wiedząc na czym stoję zamówię sobie nocleg po drodze. Kazik słysząc to nieco się oburzył- ja to cię zupełnie nie mogę czasem zrozumieć- mogłeś przecież na samym początku wpaść do serwisu toyoty i na jazdy po Polsce wziąć samochód ode mnie, bo ja mam w odwodzie jeszcze samochód taty, którym często jeździ Tesia. Chciałem jej kupić jakiś mały, miejski samochód , ale za nic w świecie nie chciała. No bo po co nowy samochód jak ten taty więcej stoi niż jeździ - stwierdziła Teresa. Zresztą odkąd na osiedlu jest tyle nowych sklepów to coraz rzadziej trzeba jeździć na zakupy gdzieś dalej.
Wyściskany, wycałowany, zaopatrzony w jedzenie Kris, pożegnał się i pojechał do siebie na Żoliborz. Nie wiedziałem, że Kris tak znormalnieje po tej terapii. On jest teraz jakiś taki bardziej wyciszony, można powiedzieć, że jest go jakby mniej- powiedział Kazik. A ja mam wrażenie, że on się teraz bardziej kontroluje - stwierdziła Teresa. I albo jest to efekt uboczny tej terapii, albo tego, że na co dzień przebywa jednak wśród obcych. Tu na co dzień był wśród rodaków, poza tym pracował jako wolny strzelec, nie pracował w jednym pokoju z innymi osobami. Wyobrażam sobie jak on cierpi z tego powodu, że sam nie wybiera sobie klienta, a robił tak od chwili "wejścia na rynek". Popracuje tam dłużej to jeszcze bardziej znormalnieje. On naprawdę miał zbyt przerośnięte ego i chwilami to miałam ochotę go natłuc. Kazik popatrzył na swą żonę i wybuchnął śmiechem - masz niezłą wyobraźnię kochanie- ciekawe jakbyś to zrobiła - trudno natłuc kogoś kto jest wyższy od nas o więcej niż 20 centymetrów.
Około południa Kris nadesłał wiadomość, że właśnie wyrusza w drogę, podregulowali mu samochód i że już sobie zagwarantował nocleg w motelu w okolicy Drezna. Odezwie się gdy dotrze do domu. Następna wiadomość od niego głosiła, że korzysta z okazji i zwiedza Drezno, bo nigdy tu nie był, więc pewnie dotrze do domu dość późno. Następna wiadomość nadeszła około godziny 23,00- właśnie przyjechał, po drodze stał w korku bo był jakiś wypadek za Dreznem i dlatego tak późno dotarł na miejsce.
c.d.n.