poniedziałek, 24 lutego 2014

Przeklęte szkolenie - cz.II

Po dwóch godzinach czytania Michalinie  oczy zamykały się same. Odłożyła
książkę, zgasiła światło, umościła się wygodnie w łóżku, zamknęła oczy i...
zupełnie niespodziewanie wróciła pamięcią do minionych godzin.
Przed oczami stanął jej nowo poznany Mirosław, a tak dokładnie to jego niebywale
jasne, nieomal bezbarwne oczy. Nigdy jeszcze nie widziała takich oczu. A do tego
jego spojrzenie - takie przenikliwe, jakby starał się przejrzeć jej myśli.
I te jego blond włosy - na co facetowi tyle włosów na głowie? Taka ozdoba
należy się wszak kobietom. Jej by się takie włosy przydały, ale  oczywiście nie
taki blond - mogłyby być ciemno kasztanowe. A tak poza tym to nie ma w nim
nic ciekawego, straszny  chudzielec. I jaką ma kościstą dłoń, palce jak patyki.
Tylko te oczy takie zupełnie niezwykłe, intrygujące. Wyglądają jak szklane.
No, dosyć tego rozmyślania- skarciła samą siebie, trzeba spać, jutro pobudka
o 6,30, przecież muszę jeszcze rano umyć włosy, żeby jakoś wyglądać.
Michalina uważała, że włosy są jej bardzo słabą stroną - było ich nie za wiele,
a do tego były cienkie i miały tendencję do kręcenia się w wybraną przez
siebie, a nie przez Michalinę, stronę. Na zdjęciach z dzieciństwa wglądała jak
amorek, krótkie włosy całe w loczkach. Z czasem mniej się zwijały w loczki.
Przez dwadzieścia kilka lat katowała je uczesaniem w kucyk. Niedawno
fryzjerka namówiła ją na  obcięcie włosów. Niech wreszcie odpoczną od
gumki i klamry.
Mężowi bardzo podobało się nowe uczesanie Michaliny i z niekłamaną
przyjemnością rozburzał palcami jej krótką fryzurkę.
Mąż Michaliny, Romek, był od niej tylko nieco starszy, rocznikowo to dwa
lata, licząc miesiącami - półtora roku. Był bardzo przystojnym mężczyzną i
często jej koleżanki  dyskutowały o tym za jej plecami, dziwiąc się, że taki
przystojny facet ożenił się z tak mało interesującą pod względem urody osobą.
Romek był mężczyzna dostrzegającym w kobiecie o wiele więcej niż ładną
buzię i figurę. Należał do tych nielicznych, którzy lubili kobiety inteligentne,
o szerokich zainteresowaniach, jednym słowem - mądre.
Denerwowały go dziewczyny wiecznie się wdzięczące do otoczenia, robiące
słodkie minki - określał je mianem  "słodkich idiotek". A Michalina nie robiła
nigdy słodkich minek. Nie była ponuraczką, ale jednocześnie nigdy nie była
"duszą towarzystwa", miała poczucie  humoru i lubiła tańczyć. Romek nie był
nigdy miłośnikiem tej rozrywki, więc ze spokojem znosił sytuacje, gdy jego
żona szalała na parkiecie z innymi. Nie miał natury psa ogrodnika.
Zresztą oboje uważali swój związek za bardzo udany - każde z nich miało
własne zainteresowania i obszar, do którego partner nie usiłował się wepchnąć.
Darzyli się wzajemnie bardzo dużym zaufaniem  i uczuciem. Nie było tu nigdy
wzajemnego wypytywania się i dociekania  dlaczego któreś z nich wróciło
z pracy 2 godziny pózniej niż zwykle. Poza tym zgodnie twierdzili, że nie są
zupełnie zainteresowani posiadaniem dzieci.
Michalina spokojnie znosiła pytania swoich rodziców i teściów kiedy wreszcie
doczekają się wnuków. Nie robiły też na niej wrażenia ponaglania, że to już
ostatni dzwonek, by decydować się na dziecko, bo Michalina właśnie ukończyła
trzydzieści lat.
Wszelkim indagacjom Michalina położyła kres podczas ostatniego rodzinnego
spędu, gdy któraś z jej starych ciotek zapytała słodkim głosikiem  "a kiedy będzie
z nami nowy członek rodziny?". Michalina przełknąwszy kęs szynki powiedziała
dość głośno  - "uważam to pytanie cioci za bardzo niestosowne, nie pomyślała
ciocia, że może jedno z nas po prostu jest bezpłodne?" Przy  stole zapadła cisza,
którą po kilku długich sekundach przerwała mama Michaliny pytaniem  kto jej
pomoże przynosić z kuchni następną potrawę.
Rano, tak jak zaplanowała umyła włosy i całkiem niezle udało się jej je uczesać.
Na szczęście deszcz nie padał, ale dzień był dość ponury.
Śniadanie zjadła szybko,  żałując, że nie było szwedzkiego stołu. Lubiła tę formę
podawania posiłków, no ale to w końcu nie były wczasy, więc trudno narzekać.
Uczestnicy szkolenia uzgodnili z prowadzącymi, że bardziej wszystkim pasują
trzy godziny przerwy w ciągu dnia, w czasie której będzie też obiad,  a potem
zajęcia do samej kolacji. Nie bardzo było co robić po kolacji, właściwie wszyscy
znikali w swoich pokojach.
Jakoś się tak utarło, że Michalina wraz z trzema znajomymi panami siedziała
podczas posiłków przy jednym stoliku. Wszystkie rozmowy sprowadzały się
właściwie do tematów zawodowych - Mirosław, znacznie młodszy od reszty
towarzystwa najczęściej milczał. Był dopiero rok po studiach i niewiele miał do
powiedzenia w tej branży. Poza tym był chemikiem, specjalistą od tworzyw
sztucznych. Siedział cały czas vis a vis Michaliny, a gdy coś mówiła wlepiał
w nią swe bezbarwne oczy.
Dwaj znajomi z Krakowa byli od Michaliny starsi wiekiem, a tym samym i stażem
pracy  i bardzo niezadowoleni z tego szkolenia - twierdzili, że szkoda było na nie
pieniędzy, bo o tym wszystkim jest cała masa literatury anglo i niemiecko
języcznej. Michalina rozejrzała się po sali i powiedziała, że jednak jest tu sporo
bardzo młodych ludzi, więc chyba jednak nie był to głupi pomysł by zorganizować
takie szkolenie. Kilka lat temu, gdy zaczynała pracę byłaby zadowolona z takiego
szkolenia, bo jednak wiedza wyniesiona tylko ze studiów to trochę zbyt mało,
a  czytanie z pełnym zrozumieniem obcej literatury fachowej szło opornie, bo
lektoraty z języka  angielskiego nie przygotowywały do znajomości języka
technicznego. Mirosław spojrzał na nią z wdzięcznością.
W piątek zajęcia kończyły się około 13-tej. Krakowianie przyjechali samochodem,
więc zaproponowali Michalinie, by jechała razem z nimi, bo przecież i tak jadą
przez Warszawę, więc ją podrzucą w dowolne miejsce miasta.
W związku z tym Michalina zatelefonowała do męża i powiedziała, że wróci sama,
bo znajomi ją zabiorą samochodem.
Wysiadła w  centrum miasta, wielce zadowolona, że wraca do domu.
c.d.n.